Wpisy archiwalne w kategorii
>100km
Dystans całkowity: | 235102.69 km (w terenie 665.00 km; 0.28%) |
Czas w ruchu: | 10217:23 |
Średnia prędkość: | 22.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 87.20 km/h |
Suma podjazdów: | 1800896 m |
Maks. tętno maksymalne: | 175 (93 %) |
Maks. tętno średnie: | 151 (80 %) |
Suma kalorii: | 507846 kcal |
Liczba aktywności: | 1025 |
Średnio na aktywność: | 229.37 km i 9h 58m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 20 marca 2022Kategoria >100km, Canyon Exceed 2022, Wycieczka
Kampinos z Krzyśkiem i Arturem
Dane wycieczki:
DST: 100.90 km AVS: 20.38 km/h
ALT: 519 m MAX: 41.00 km/h
Temp:10.0 'C
Piątek, 18 marca 2022Kategoria >100km, Canyon Exceed 2022, Wycieczka
Kampinos z Krzyśkiem
Dane wycieczki:
DST: 112.20 km AVS: 18.86 km/h
ALT: 490 m MAX: 37.40 km/h
Temp:7.0 'C
Czwartek, 10 marca 2022Kategoria >100km, Canyon Exceed 2022, Wycieczka
Kampinos z Krzyśkiem i Arturem
Dane wycieczki:
DST: 107.50 km AVS: 19.20 km/h
ALT: 433 m MAX: 38.80 km/h
Temp:2.0 'C
Sobota, 26 lutego 2022Kategoria >100km, Canyon Exceed 2022, Wycieczka
Kampinos z Krzyśkiem
Dane wycieczki:
DST: 112.10 km AVS: 18.28 km/h
ALT: 472 m MAX: 34.80 km/h
Temp:5.0 'C
Niedziela, 20 lutego 2022Kategoria >100km, Canyon Exceed 2022, Wycieczka
Kampinos trasą Krzyśka, soczysta setka, dużo interwałowych kawałków. W lesie jeszcze więcej zwalonych drzew niż tydzień temu, do tego dużo pourywanych mniejszych gałęzi - efekty wczorajszego wiatru.
Do tego nowe znalezisko, na bunkrze Układu Warszawskiego pod Dąbrową Leśną spotkałem takiego kolegę:
Ja sem netoperek! :))
Do tego nowe znalezisko, na bunkrze Układu Warszawskiego pod Dąbrową Leśną spotkałem takiego kolegę:
Ja sem netoperek! :))
Dane wycieczki:
DST: 109.40 km AVS: 18.54 km/h
ALT: 473 m MAX: 37.90 km/h
Temp:3.0 'C
Niedziela, 13 lutego 2022Kategoria >100km, Canyon Exceed 2022, Wypad
O poranku zimno, ale widoczki oszronionych łąk kapitalne. Od razu po ruszeniu na trasę zamarzł mi ustnik w camelu, trzeba było dolać Żołądkowej to by nie było takich problemów :)). Kontynuuję jazdę do Brochowa, gdzie rozpoczyna się czerwony Główny Szlak Puszczański, ale rozlana szeroko Bzura spowodowała konieczność objazdu asfaltem do Tułowic, gdzie wjeżdża się już do Puszczy. Z Tułowic ciągnę już lasem do samego Dziekanowa, kolejny dzień świetnej pogody, więc jedzie się kapitalnie. Tak od rejonu Roztoki niestety coraz więcej ludzi na szlakach, bo słońce zachęciło do spacerów po Puszczy mnóstwo osób.
Końcówka pod wiatr nad Wisłą i przez Warszawę już mnie zmęczyła, dobre 70km odcisnęło swoje piętno na mięśniach ;)
Zdjęcia z trasy
Końcówka pod wiatr nad Wisłą i przez Warszawę już mnie zmęczyła, dobre 70km odcisnęło swoje piętno na mięśniach ;)
Zdjęcia z trasy
Dane wycieczki:
DST: 110.40 km AVS: 17.03 km/h
ALT: 516 m MAX: 31.90 km/h
Temp:3.0 'C
Czwartek, 27 stycznia 2022Kategoria >100km, Canyon Exceed 2022, Wypad
Sztafeta Wisły 1200
II dzień - Kazimierz Dolny - Zawichost - Sandomierz
Zdjęcia ze sztafety
II dzień - Kazimierz Dolny - Zawichost - Sandomierz
Zdjęcia ze sztafety
Dane wycieczki:
DST: 103.60 km AVS: 18.18 km/h
ALT: 762 m MAX: 57.40 km/h
Temp:2.0 'C
Środa, 26 stycznia 2022Kategoria >100km, Wypad, Canyon Exceed 2022
Sztafeta Wisły 1200
I dzień - Warszawa - Dęblin - Sandomierz
Z okazji finału WOŚP pojawia się coraz więcej inicjatyw rowerowych wspomagających zbieranie funduszy na Orkiestrę. W środowisku ultra inicjatorem tego pomysłu był Kórnik, który parę lat temu zorganizował bardzo ambitny projekt Tour de WOŚP, czyli dojazdu z Kórnika do Warszawy na rowerach - jak na styczeń trasa robiąca duże wrażenie. Ale obecnie ta inicjatywa już mocno siadła od strony towarzysko-rowerowej, sprowadza się do jeżdżenia wirtualnych tras na trenażerze lub samodzielnych trasek pod domem i wysyłania z tego śladu, więc impreza jako taka to de facto przestała istnieć.
Natomiast w zeszłym sezonie na doskonały pomysł przejazdu zimą trasy Wisły wpadł Tomek Zakolski i wraz z organizatorami Wisły ruszyli na trasie. I choć Tomek po wypadku na trasie musiał zakończyć przedwcześnie jazdę - to całkowicie spontanicznie inicjatywa chwyciła i kolejni ludzie kontynuowali jazdę tworząc sztafetę.
W tym sezonie tę zacną inicjatywę kontynuowano, zainteresowanie jest bardzo szerokie, na wszystkie odcinki sztafety znaleźli się chętni, a Mateusz Szafraniec jedzie całość trasy, od Gdańska. Postanowiłem również się przyłączyć na odcinku z Warszawy do Sandomierza. Po przejechaniu tego odcinka trzeba przyznać, że pomysł robi spore wrażenie. Jazda w terenie o tej porze roku to zupełnie inna bajka niż na szosie, a już szczególnie nad tak wielką rzeką jak Wisła, gdzie rozlewisk i mokrego gruntu jest więcej niż w innych rejonach. W tych warunkach zrobienie dystansów na poziomie 150-200km o już jest duże wyzwanie, bo wystarczy krótki kawałek sporego błota - i tkwimy godzinę na odcinku 2-3km.
Od strony towarzyskiej - ta impreza naprawdę żyje, jest duże zainteresowanie, na grupie wyścigu są wrzucane regularnie fotki z trasy, na trasę wyjeżdżają bezinteresownie kibice organizując z własnej kieszeni posiłki dla zawodników. Do tego jedzie się głównie zespołowo i towarzysko, nie ma presji czasu jak na wyścigach, jednym słowem - polecam wszystkim rowerzystom, choć z zastrzeżeniem, że teren zimą to nie bułka z masłem. Idealne warunki to lekki mróz, który likwiduje błoto i rozmiękły teren, niestety w tym roku dominuje lekki plus i duża wilgotność , do tego dzisiejszy odcinek do Krakowa to ciężka walka z mocnym przeciwnym wiatrem.
Zapraszam na parę fotek z trasy
https://photos.app.goo.gl/gnEbKVtzfp39nmjv7
Uwagi sprzętowe - w tych warunkach mnóstwa syfu i błota problemem są hamulce. Zawodziły modele hydrauliki gravelowej, które są kopią hamulców z szosy, więc mają mniejszy odstęp klocków od tarczy, co w takich warunkach powoduje szybkie zapychanie się hamulca i już mocne przycieranie koła. Hamulce MTB projektowane pod cięższe warunki mają ten odstęp większy i radzą sobie sporo lepiej. Także i słabo się sprawowały modele mechaniczne, kolega jadący na bodajże TRP Spyke na trasie do Kazimierza kilka razy musiał podciągać klocki, a pod koniec już praktycznie nie miał hamulców i zjazdy w Puławach czy przed Kazimierzem musiał schodzić na piechotę. W błocie klocki ścierają się na tyle szybko, że system mechaniczny słabo się sprawdza, samoregulujące się hydrauliki są sporo wygodniejsze. Ale i ja jadąc na MTB zapomniałem zabrać zapasowych klocków, w efekcie czego spiłowałem blaszkę tylnego hamulca do zera
I dzień - Warszawa - Dęblin - Sandomierz
Z okazji finału WOŚP pojawia się coraz więcej inicjatyw rowerowych wspomagających zbieranie funduszy na Orkiestrę. W środowisku ultra inicjatorem tego pomysłu był Kórnik, który parę lat temu zorganizował bardzo ambitny projekt Tour de WOŚP, czyli dojazdu z Kórnika do Warszawy na rowerach - jak na styczeń trasa robiąca duże wrażenie. Ale obecnie ta inicjatywa już mocno siadła od strony towarzysko-rowerowej, sprowadza się do jeżdżenia wirtualnych tras na trenażerze lub samodzielnych trasek pod domem i wysyłania z tego śladu, więc impreza jako taka to de facto przestała istnieć.
Natomiast w zeszłym sezonie na doskonały pomysł przejazdu zimą trasy Wisły wpadł Tomek Zakolski i wraz z organizatorami Wisły ruszyli na trasie. I choć Tomek po wypadku na trasie musiał zakończyć przedwcześnie jazdę - to całkowicie spontanicznie inicjatywa chwyciła i kolejni ludzie kontynuowali jazdę tworząc sztafetę.
W tym sezonie tę zacną inicjatywę kontynuowano, zainteresowanie jest bardzo szerokie, na wszystkie odcinki sztafety znaleźli się chętni, a Mateusz Szafraniec jedzie całość trasy, od Gdańska. Postanowiłem również się przyłączyć na odcinku z Warszawy do Sandomierza. Po przejechaniu tego odcinka trzeba przyznać, że pomysł robi spore wrażenie. Jazda w terenie o tej porze roku to zupełnie inna bajka niż na szosie, a już szczególnie nad tak wielką rzeką jak Wisła, gdzie rozlewisk i mokrego gruntu jest więcej niż w innych rejonach. W tych warunkach zrobienie dystansów na poziomie 150-200km o już jest duże wyzwanie, bo wystarczy krótki kawałek sporego błota - i tkwimy godzinę na odcinku 2-3km.
Od strony towarzyskiej - ta impreza naprawdę żyje, jest duże zainteresowanie, na grupie wyścigu są wrzucane regularnie fotki z trasy, na trasę wyjeżdżają bezinteresownie kibice organizując z własnej kieszeni posiłki dla zawodników. Do tego jedzie się głównie zespołowo i towarzysko, nie ma presji czasu jak na wyścigach, jednym słowem - polecam wszystkim rowerzystom, choć z zastrzeżeniem, że teren zimą to nie bułka z masłem. Idealne warunki to lekki mróz, który likwiduje błoto i rozmiękły teren, niestety w tym roku dominuje lekki plus i duża wilgotność , do tego dzisiejszy odcinek do Krakowa to ciężka walka z mocnym przeciwnym wiatrem.
Zapraszam na parę fotek z trasy
https://photos.app.goo.gl/gnEbKVtzfp39nmjv7
Uwagi sprzętowe - w tych warunkach mnóstwa syfu i błota problemem są hamulce. Zawodziły modele hydrauliki gravelowej, które są kopią hamulców z szosy, więc mają mniejszy odstęp klocków od tarczy, co w takich warunkach powoduje szybkie zapychanie się hamulca i już mocne przycieranie koła. Hamulce MTB projektowane pod cięższe warunki mają ten odstęp większy i radzą sobie sporo lepiej. Także i słabo się sprawowały modele mechaniczne, kolega jadący na bodajże TRP Spyke na trasie do Kazimierza kilka razy musiał podciągać klocki, a pod koniec już praktycznie nie miał hamulców i zjazdy w Puławach czy przed Kazimierzem musiał schodzić na piechotę. W błocie klocki ścierają się na tyle szybko, że system mechaniczny słabo się sprawdza, samoregulujące się hydrauliki są sporo wygodniejsze. Ale i ja jadąc na MTB zapomniałem zabrać zapasowych klocków, w efekcie czego spiłowałem blaszkę tylnego hamulca do zera
Dane wycieczki:
DST: 158.80 km AVS: 18.50 km/h
ALT: 369 m MAX: 37.30 km/h
Temp:2.0 'C
Sobota, 15 stycznia 2022Kategoria >100km, >200km, >300km, Wycieczka, Canyon 2022
Augustowskie noce
Ostatni raz na rowerze szosowym siedziałem w połowie września na MPP, tak więc głód porządniejszej trasy był spory. Zimą o mobilizację na samotną długą trasę ciężko, ale gdy udało mi się umówić z Gosią na trasę do Augustowa - ruszyłem z wielką chęcią ;)
Sobotni poranek w Warszawie z lekkim mrozem, ale i pięknym słońcem. Przebijamy się ścieżkami rowerowymi do Okuniewa, tam już się zaczyna płynna jazda dobrymi drogami. Na szosach niewielki ruch, po paru godzinach temperatura lekko powyżej zera, niemniej momentami trafiają się niewielkie zalodzenia. Wiatr na tym odcinku zdecydowanie pomaga, więc sprawnie docieramy najpierw pod zamek w Liwie, a następnie do Węgrowa, gdzie na stacji robimy pierwszy postój.
Za Węgrowem kończy się sielanka, bo trasa skręca na północ i tutaj już zachodni, skręcający w północno-zachodni wiatr znacznie więcej przeszkadza niż pomaga. Ale słońca mamy sporo, co jak na warunki polskiej zimy jest sporym ewenementem, więc jedzie się z przyjemnością.
Przekraczamy Bug ładnie oświetlony nisko już wiszącym słońcem, kawałek dalej w Czyżewie w sklepie piękna scenka rodzajowa: miejscowy, nie do końca już trzymający pion (który dotarł do sklepu na rowerze) długo odliczając wszystkie posiadane monety kupuje 3 półlitrowe Żubrówki, co stojąca za nim w kolejce pani komentuje tekstem, że szkoda wódki jak się wywali na tym rowerze i rozbije butelki. Na co ten mistrzu odpowiada, że nie ma mowy o wywrotce, bo "lepiej niech się stodoła spali niż flaszka rozwali". Takie małomiasteczkowe smaczki zawsze świetnie dopełniają podróżowanie rowerem po naszym kraju ;)).
Kawałek za Czyżewem zmierzcha, już po ciemku docieramy do Wysokiego Mazowieckiego na zasłużony obiad, na który zjadłem m.in. bardzo smaczną zupę szczawiową, możliwość regeneracji w cieple dużo wnosi na zimowych trasach. Z Wysokiego ruszamy już na mrozie i ciemną nocą i tak będzie do końca trasy. Po ok. 40km docieramy do Tykocina, to miasteczko nocą ma mnóstwo klimatu, a teraz jeszcze załapujemy się na świąteczne dekoracje, na rynku jest nawet ładnie wykonana szopka bożonarodzeniowa.
Kolejny postój na maleńkim Orlenie w Knyszynie, załapaliśmy się jeszcze przed 22, bo nie jest to stacja całodobowa. W Korycinie decydujemy się pojechać objazdem Via Baltica, choć krótsza o dobre 10km trasa główną drogą kusiła. W rejonie Janowa seria góreczek, Gosia trochę zostaje z tyłu, wydawało się jej że zaczyna słabnąć, a tymczasem na szczycie kolejnej z hopek okazuje się, że przyczyną zwolnienia był flak w przednim kole.
Robienie gumy w środku nocy na mrozie to bardzo wątpliwa przyjemność, ale przy próbie dopompowania koła widzę, że odkręcony jest grzybek presty. Pompujemy więc koło bez łatania gumy i okazało się, że to owe niedokręcenie zaworu było odpowiedzialne za brak powietrza. Końcówka trasy już mocno męcząca, przed Augustowem droga odbija mocniej na zachód, więc wiatr zdecydowanie przeszkadza, do tego nad Biebrzą temperatura spada już do -5'C, a to już poniżej granicy komfortu jazdy w letnich butach, w jakich oboje jechaliśmy. Ostatnie kilometry po Via Baltica (dla której tu już nie ma alternatywy), ale tylko 5km do Sztabina jest bez pobocza. Na odcinku do Augustowa mija nas kilka konwojów tirów jadących po 6-7 jeden za drugim (co jest oczywistym łamaniem przepisów), do tego mamy jedną akcję, gdy nas jeden kierowca mocno strąbił zupełnie nie wiadomo z jakiej przyczyny, na odcinku, gdzie było już pobocze, oboje mieliśmy dobre oświetlenie, odblaski na torbach i kurtkach; niestety kierowcy z Pribałtyki i Rosji są jeszcze gorsi niż polscy.
Do Augustowa docieramy już mocno zmęczeni, miasto wita nas pięknymi świątecznymi iluminacjami, a o 2 w nocy jest zupełnie puściutko.
Po wielu godzinach jazdy na mrozie bardzo przyjemnie było wejść do hotelowego pokoju. Trasa bardzo udana, podziękowania dla Gosi za wspólną jazdę!
Zdjęcia
Ostatni raz na rowerze szosowym siedziałem w połowie września na MPP, tak więc głód porządniejszej trasy był spory. Zimą o mobilizację na samotną długą trasę ciężko, ale gdy udało mi się umówić z Gosią na trasę do Augustowa - ruszyłem z wielką chęcią ;)
Sobotni poranek w Warszawie z lekkim mrozem, ale i pięknym słońcem. Przebijamy się ścieżkami rowerowymi do Okuniewa, tam już się zaczyna płynna jazda dobrymi drogami. Na szosach niewielki ruch, po paru godzinach temperatura lekko powyżej zera, niemniej momentami trafiają się niewielkie zalodzenia. Wiatr na tym odcinku zdecydowanie pomaga, więc sprawnie docieramy najpierw pod zamek w Liwie, a następnie do Węgrowa, gdzie na stacji robimy pierwszy postój.
Za Węgrowem kończy się sielanka, bo trasa skręca na północ i tutaj już zachodni, skręcający w północno-zachodni wiatr znacznie więcej przeszkadza niż pomaga. Ale słońca mamy sporo, co jak na warunki polskiej zimy jest sporym ewenementem, więc jedzie się z przyjemnością.
Przekraczamy Bug ładnie oświetlony nisko już wiszącym słońcem, kawałek dalej w Czyżewie w sklepie piękna scenka rodzajowa: miejscowy, nie do końca już trzymający pion (który dotarł do sklepu na rowerze) długo odliczając wszystkie posiadane monety kupuje 3 półlitrowe Żubrówki, co stojąca za nim w kolejce pani komentuje tekstem, że szkoda wódki jak się wywali na tym rowerze i rozbije butelki. Na co ten mistrzu odpowiada, że nie ma mowy o wywrotce, bo "lepiej niech się stodoła spali niż flaszka rozwali". Takie małomiasteczkowe smaczki zawsze świetnie dopełniają podróżowanie rowerem po naszym kraju ;)).
Kawałek za Czyżewem zmierzcha, już po ciemku docieramy do Wysokiego Mazowieckiego na zasłużony obiad, na który zjadłem m.in. bardzo smaczną zupę szczawiową, możliwość regeneracji w cieple dużo wnosi na zimowych trasach. Z Wysokiego ruszamy już na mrozie i ciemną nocą i tak będzie do końca trasy. Po ok. 40km docieramy do Tykocina, to miasteczko nocą ma mnóstwo klimatu, a teraz jeszcze załapujemy się na świąteczne dekoracje, na rynku jest nawet ładnie wykonana szopka bożonarodzeniowa.
Kolejny postój na maleńkim Orlenie w Knyszynie, załapaliśmy się jeszcze przed 22, bo nie jest to stacja całodobowa. W Korycinie decydujemy się pojechać objazdem Via Baltica, choć krótsza o dobre 10km trasa główną drogą kusiła. W rejonie Janowa seria góreczek, Gosia trochę zostaje z tyłu, wydawało się jej że zaczyna słabnąć, a tymczasem na szczycie kolejnej z hopek okazuje się, że przyczyną zwolnienia był flak w przednim kole.
Robienie gumy w środku nocy na mrozie to bardzo wątpliwa przyjemność, ale przy próbie dopompowania koła widzę, że odkręcony jest grzybek presty. Pompujemy więc koło bez łatania gumy i okazało się, że to owe niedokręcenie zaworu było odpowiedzialne za brak powietrza. Końcówka trasy już mocno męcząca, przed Augustowem droga odbija mocniej na zachód, więc wiatr zdecydowanie przeszkadza, do tego nad Biebrzą temperatura spada już do -5'C, a to już poniżej granicy komfortu jazdy w letnich butach, w jakich oboje jechaliśmy. Ostatnie kilometry po Via Baltica (dla której tu już nie ma alternatywy), ale tylko 5km do Sztabina jest bez pobocza. Na odcinku do Augustowa mija nas kilka konwojów tirów jadących po 6-7 jeden za drugim (co jest oczywistym łamaniem przepisów), do tego mamy jedną akcję, gdy nas jeden kierowca mocno strąbił zupełnie nie wiadomo z jakiej przyczyny, na odcinku, gdzie było już pobocze, oboje mieliśmy dobre oświetlenie, odblaski na torbach i kurtkach; niestety kierowcy z Pribałtyki i Rosji są jeszcze gorsi niż polscy.
Do Augustowa docieramy już mocno zmęczeni, miasto wita nas pięknymi świątecznymi iluminacjami, a o 2 w nocy jest zupełnie puściutko.
Po wielu godzinach jazdy na mrozie bardzo przyjemnie było wejść do hotelowego pokoju. Trasa bardzo udana, podziękowania dla Gosi za wspólną jazdę!
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 311.70 km AVS: 23.47 km/h
ALT: 1363 m MAX: 42.70 km/h
Temp:-2.0 'C
Sobota, 6 listopada 2021Kategoria >100km, Canyon Exceed 2021, Jordania 2021
IX dzień - Petra - Rajif - Al-Quwayrah - Wadi Rum
Ruszamy po świcie, dziś również mamy w planach zrobienie dwóch pełnych segmentów w ciągu jednego dnia, ale dobrze się ułożyło, że ostatnia już porcja znaczących gór idzie od razu na sam początek. Z Petry położonej na ok. 1000m (a raczej z Wadi Musa, jak się nazywa miasto "obsługujące" samą Petrę) od razu zaczynamy solidną wspinaczkę na poziom 1400-1500m, po drodze zatrzymujemy się na śniadanie w Al-Taybeh w smacznym barku z falafelami, ledwie z 15km od Petry, a ceny już wróciły do normalnych poziomów. W rejonie Rajif krótki zjazd w bok na szybki szutrowy zjazd, chwilowy powrót na Kings Highway (z góry ekstra widoki na rejon Petry) - i wjeżdżamy na dłużej w szutry.
Na tym kawałku dominują widowiskowe i szybkie drogi - powoli zaczynamy się obniżać w stronę pustyni, ale żeby nie było za łatwo jest też i solidny szutrowy podjazd, z którego wierzchołka otwierają się szerokie widoki na pustynię, co powoduje, że po raz kolejny opada nam szczęka ;). Mieliśmy już na tym szlaku mnóstwo pięknych widoków, ale było to w górach, natomiast pustynia wygląda inaczej, bo widać szerokie przestrzenie upstrzone licznymi skałami, sporo czerwonej ziemi; robi to duże wrażenie, krajobrazy iście marsjańskie.
Mijamy na zjeździe ostatnią wioskę - i wjeżdżamy w pustynię, jak zwykle na JBT wcale tak płasko nie jest; też i nie jest tak łatwo jakby to się mogło wydawać patrząc na profil. Ileś ścianek trzeba zaliczać, robi się też bardziej piaszczyście, ale na szczęście na poziomie na którym ciągle daje się jechać, choć są krótkie kawałeczki mocniej nawianego piachu, gdzie trzeba przeprowadzić rower. Kończąca 10 segment Abbasiya to jedynie malutka wioseczka, gdzie nic nie ma, za nią są namioty Beduinów dla turystów zainteresowanych noclegiem na pustyni. Trzeba oszczędzać wodę, bo ta w temperaturze ponad 30 stopni szybko schodzi, a ostatni sklep mieliśmy na początku etapu w Al-Taybeh. Za Abbasiyą jest długi, ponad 20km odcinek po pustyni, gdzie nie ma zupełnie niczego, jazda idzie wolniej niż myśleliśmy, ale ważne, że daje się sprawnie jechać.
Już nieźle zmęczeni upałem docieramy do większego miasteczka Al-Quwayrah, tu robimy większy popas i zakupy w sklepie bardzo życzliwie nastawionego Araba, który dał nam za darmo ciastka. Wyjazd z miasteczka jeszcze po asfalcie, zaskakują nas kwitnące przy drodze ziemniaki, niesamowicie to wyglądało - czysta pustynia i te rosnące na niej kartofle ;)). Było to możliwe oczywiście dzięki odpowiedniemu nawodnieniu, ale takich miejsc w Jordanii nie ma wielu, nawet fajnie było na twarzy poczuć przez chwilkę wilgotny powiew znad tego poletka, go normalnie powietrze w Jordanii jest bardzo suche, czuć to dobrze w nosie czy ustach.
Ale rychło wjeżdżamy na prawdziwą pustynię, trochę innego typu niż ta wcześniejsza, bardziej piaszczystą. Zaskakuje nas droga, a raczej fakt, że zanikła, na tym odcinku jedzie się w sporej części na azymut z grubsza trzymając się kreski śladu, bo drogi jako takiej nie ma. Ale widoki są kapitalne, wjeżdżamy też na fragmenty pustyni z podłożem twardym jak skała, a następnie dłuższy odcinek przebijamy się bezdrożem do widocznej na horyzoncie szosy; przekonując się, że na pustyni ocenianie wzrokiem odległości potrafi być mocno mylące, coś co wydaje się dość blisko w rzeczywistości może być parę ładnych km od nas.
Po dotarciu do szosy przed Shaqriyą jesteśmy już w domu, stąd do Rum Village jest już wygodna asfaltowa szosa, prowadząca łagodnym nachyleniem w górę. Parę km przed Rum Village jest urządzony bardziej po europejsku Visitors Center, gdzie trzeba wykupić bilety (po 5JOD); ale co ważniejsze była też dobra restauracja z jedzeniem zarówno europejskim jak i arabskim, idealnie nam się trafiła na wieczorne jedzenie. Do tego można sobie było usiąść na zewnątrz, z genialnymi widokami na Wadi Rum; bez wątpienia był to obiad z najgenialniejszym widokiem na całej wyprawie.
Jako, że już zmierzchało postanawiamy nie jechać dziś do Rum Village, tylko rozbić się na spanie pomiędzy Visitors Center a wioską. Nocleg w namiotach na pustyni był obowiązkowym punktem programu naszej wyprawy, fajnie że udało nam się go zrealizować; miało to mnóstwo klimatu, choć szkoda, że rozbijać się musieliśmy już po ciemku. W nocy piękne gwiazdy, też zajrzał to mnie jakiś chrabąszcz wielkości paru cm, kto wie może jakaś odmiana skarabeusza ;). Na pustyni trzeba też dokładnie sprawdzać buty, bo w tych lubią się ulokować skorpiony, a z nimi to już żartów nie ma ;).
Zdjęcia z Jordanii
Ruszamy po świcie, dziś również mamy w planach zrobienie dwóch pełnych segmentów w ciągu jednego dnia, ale dobrze się ułożyło, że ostatnia już porcja znaczących gór idzie od razu na sam początek. Z Petry położonej na ok. 1000m (a raczej z Wadi Musa, jak się nazywa miasto "obsługujące" samą Petrę) od razu zaczynamy solidną wspinaczkę na poziom 1400-1500m, po drodze zatrzymujemy się na śniadanie w Al-Taybeh w smacznym barku z falafelami, ledwie z 15km od Petry, a ceny już wróciły do normalnych poziomów. W rejonie Rajif krótki zjazd w bok na szybki szutrowy zjazd, chwilowy powrót na Kings Highway (z góry ekstra widoki na rejon Petry) - i wjeżdżamy na dłużej w szutry.
Na tym kawałku dominują widowiskowe i szybkie drogi - powoli zaczynamy się obniżać w stronę pustyni, ale żeby nie było za łatwo jest też i solidny szutrowy podjazd, z którego wierzchołka otwierają się szerokie widoki na pustynię, co powoduje, że po raz kolejny opada nam szczęka ;). Mieliśmy już na tym szlaku mnóstwo pięknych widoków, ale było to w górach, natomiast pustynia wygląda inaczej, bo widać szerokie przestrzenie upstrzone licznymi skałami, sporo czerwonej ziemi; robi to duże wrażenie, krajobrazy iście marsjańskie.
Mijamy na zjeździe ostatnią wioskę - i wjeżdżamy w pustynię, jak zwykle na JBT wcale tak płasko nie jest; też i nie jest tak łatwo jakby to się mogło wydawać patrząc na profil. Ileś ścianek trzeba zaliczać, robi się też bardziej piaszczyście, ale na szczęście na poziomie na którym ciągle daje się jechać, choć są krótkie kawałeczki mocniej nawianego piachu, gdzie trzeba przeprowadzić rower. Kończąca 10 segment Abbasiya to jedynie malutka wioseczka, gdzie nic nie ma, za nią są namioty Beduinów dla turystów zainteresowanych noclegiem na pustyni. Trzeba oszczędzać wodę, bo ta w temperaturze ponad 30 stopni szybko schodzi, a ostatni sklep mieliśmy na początku etapu w Al-Taybeh. Za Abbasiyą jest długi, ponad 20km odcinek po pustyni, gdzie nie ma zupełnie niczego, jazda idzie wolniej niż myśleliśmy, ale ważne, że daje się sprawnie jechać.
Już nieźle zmęczeni upałem docieramy do większego miasteczka Al-Quwayrah, tu robimy większy popas i zakupy w sklepie bardzo życzliwie nastawionego Araba, który dał nam za darmo ciastka. Wyjazd z miasteczka jeszcze po asfalcie, zaskakują nas kwitnące przy drodze ziemniaki, niesamowicie to wyglądało - czysta pustynia i te rosnące na niej kartofle ;)). Było to możliwe oczywiście dzięki odpowiedniemu nawodnieniu, ale takich miejsc w Jordanii nie ma wielu, nawet fajnie było na twarzy poczuć przez chwilkę wilgotny powiew znad tego poletka, go normalnie powietrze w Jordanii jest bardzo suche, czuć to dobrze w nosie czy ustach.
Ale rychło wjeżdżamy na prawdziwą pustynię, trochę innego typu niż ta wcześniejsza, bardziej piaszczystą. Zaskakuje nas droga, a raczej fakt, że zanikła, na tym odcinku jedzie się w sporej części na azymut z grubsza trzymając się kreski śladu, bo drogi jako takiej nie ma. Ale widoki są kapitalne, wjeżdżamy też na fragmenty pustyni z podłożem twardym jak skała, a następnie dłuższy odcinek przebijamy się bezdrożem do widocznej na horyzoncie szosy; przekonując się, że na pustyni ocenianie wzrokiem odległości potrafi być mocno mylące, coś co wydaje się dość blisko w rzeczywistości może być parę ładnych km od nas.
Po dotarciu do szosy przed Shaqriyą jesteśmy już w domu, stąd do Rum Village jest już wygodna asfaltowa szosa, prowadząca łagodnym nachyleniem w górę. Parę km przed Rum Village jest urządzony bardziej po europejsku Visitors Center, gdzie trzeba wykupić bilety (po 5JOD); ale co ważniejsze była też dobra restauracja z jedzeniem zarówno europejskim jak i arabskim, idealnie nam się trafiła na wieczorne jedzenie. Do tego można sobie było usiąść na zewnątrz, z genialnymi widokami na Wadi Rum; bez wątpienia był to obiad z najgenialniejszym widokiem na całej wyprawie.
Jako, że już zmierzchało postanawiamy nie jechać dziś do Rum Village, tylko rozbić się na spanie pomiędzy Visitors Center a wioską. Nocleg w namiotach na pustyni był obowiązkowym punktem programu naszej wyprawy, fajnie że udało nam się go zrealizować; miało to mnóstwo klimatu, choć szkoda, że rozbijać się musieliśmy już po ciemku. W nocy piękne gwiazdy, też zajrzał to mnie jakiś chrabąszcz wielkości paru cm, kto wie może jakaś odmiana skarabeusza ;). Na pustyni trzeba też dokładnie sprawdzać buty, bo w tych lubią się ulokować skorpiony, a z nimi to już żartów nie ma ;).
Zdjęcia z Jordanii
Dane wycieczki:
DST: 115.90 km AVS: 16.48 km/h
ALT: 1337 m MAX: 56.70 km/h
Temp:26.0 'C