Wtorek, 21 czerwca 2022Kategoria >100km, Canyon Exceed 2022, Gruzja 2022
GRUZJA
VI dzień - Zekari (2030m) - Zekari Pass (2290m) - Abastumani - Kikineti - Achalciche - Aspindza - Pia
Pobudka i poranne szykowanie się do jazdy - to kontynuacja wczorajszych pięknych widoków, zeszły już wszystkie mgły i chmury i dobrze widać otaczające nas szczyty. Kontynuujemy jazdę na przełęcz Zekari, niewiele nam już do końca zostało, podjazd nie jest specjalnie trudny, w końcówce dominują długie trawersy, pojawiło się też kilka płatów śniegu.
Na przełęczy kolejna dawka ekstra widoków, znowu pojawiło się trochę malowniczych mgieł, do tego solidnie wieje - więc raz widać na 20m, a raz otwiera się szersza perspektywa na otaczające nas góry. Z przełęczy jest taki w miarę płaski odcinek, jedzie się tu zielonymi halami, mijamy stada pasącego się bydła. Po paru km zaczyna się spektakularny zjazd do Abastumani - w górnej części droga jest bezleśna, więc doskonale widać serpentyny na długim odcinku, Zjazd dość szybki i dający dużo frajdy, tylko najpewniej przebiłem oponę, bo coś mi zaczęło schodzić powietrze i musiałem dopompowywać kilka razy i nie bardzo mogłem namierzyć skąd powietrze ucieka, dopiero po pewnym czasie się to skutecznie uszczelniło. Asfalt wraca gdzieś tak na poziomie 1400m, później już jedzie się dość łagodnie nachyloną drogą przez dolinę.
Za Abastumani odbijamy w bok i czeka nas seria podjazdów na mniej więcej 1500m. Odcinek przepiękny - jedzie się odkrytą okolicą, z szeroką perspektywą na okoliczne masywy górskie, ale przede wszystkim pojawiają się całe dywany z kwitnących kwiatów, bo w wyższych rejonach Małego Kaukazu właśnie mamy wiosnę w pełni. Za wioską Kikineti zjeżdżamy na zupełnie boczne drogi, które po pewnym czasie zupełnie zanikają - były puszczone miedzą pomiędzy polami, która już nie istnieje, trzeba się więc przebijać offroadem, jadąc bezpośrednio po kwiatowych łąkach; odcinek niezapomniany, który w pamięci zostanie na długo.
Droga wraca w wiosce Ani, tutaj Byczys wybrał jazdę śladem, ja natomiast analizując mapę uznałem że jednak lepiej będzie pociągnąć drogą i miałem rację, bo Marceli wrąbał się w jakieś mocne dziury, a ja miałem ekstra kawałek z bardzo szybkim zjazdem; był też niezły zastrzyk adrenaliny, gdy przy ponad 60km/h wyskoczył mi pies ;). W dolnej części zjazdu już wygodny asfalt, którym przez sielską okolicę dojeżdżamy do Abastumani, na wjeździe do którego wita nas zamek Rabati. W międzyczasie zrobiło się bardzo gorąco, w Abastumani pomimo sporej wysokości koło 1000m praży już niemiłosiernie, gorące powietrze kumuluje się na dole doliny. Robimy tu zakupy i długi popas w cieniu, niechętnie zabierając się do dalszej jazdy.
Przerzut do Achalciche okazał się na szczęście asfaltowy (z mapy raczej wyglądał na szuter), niemniej trzeba było zaliczyć ponad 500m w pionie, jadąc w sporej części w pełnej ekspozycji na słońce, a chwilami temperatura dochodziła już do 36'C. Ale upał w połączeniu ze stojącym powietrzem zwiastował burzę i już przed szczytem podjazdu pojawiły się na horyzoncie ciemne chmury i stopniowo się do nas zbliżały. Pierwsza fala ulewy dorwała nas przed wioską Sakudabeli, chwilę przeczekiwaliśmy pod drzewami, ale miejsce nie dawało dobrej ochrony przed deszczem, więc musieliśmy jechać dalej. Ale główne uderzenie burzy nas ominęło i tylko częściowo zmoczeni docieramy do Abstumani. Tutaj w wygodnej i obszernej wiacie pod sklepem przeczekujemy silne uderzenie burzy, pada bardzo gwałtownie, także i całkiem sporym gradem, temperatura też się znacznie obniżyła do poniżej 20'C.
Po burzy ruszamy dalej, licząc, że co miało się wypadać to się wypadało. Za Achalciche czekał nas wymagający szutrowy odcinek z podjazdem blisko 1000m w pionie, do tego przez zupełne bezludzie, z opisów na które trafiliśmy wynikało, że w drugiej części już na płaskowyżu i na zjeździe będą nieprzejezdne odcinki z pchaniem. Już na asfaltowym dojeździe do podjazdu zobaczyliśmy, że minęło nas jedynie pierwsze uderzenie burzy, po krótkim przejaśnieniu szybko podjechały sine chmury i lunęło na maksa. Twardo wjechaliśmy na podjazd, pomimo, że szutrem płynęła już rzeka wody i błota. Podjechaliśmy w tych ekstremalnych warunkach ok. 100m w pionie, ale cały czas lało masakrycznie. Uznaliśmy, że w takiej sytuacji pchanie się dalej nie ma sensu, jeśli na tej drodze w normalnych warunkach są problemy z błotem, to przy tak potężnej burzy mogłoby to być nie do przejścia. Poza tym musielibyśmy nocować wysoko w górach, na poziomie ok. 2000m, a prognozy bardzo źle wyglądały. Postanawiamy więc odpuścić ten podjazd i objechać go asfaltem; odwrót w dół tylko dla koneserów, droga to już była wielka rzeka błota, a na miejscu połączenia z asfaltem zrobiło się spore jezioro.
Wracamy wiec do Achalciche (gdzie wita nas piękna, podwójna tęcza) i tu zastanawiamy się co robić. Jako, ze jesteśmy już mocno przeczesani deszczem uznajemy, że najsensowniej będzie wziąć kwaterę, zresztą to już 6 dzień wyprawy, wiec i tak mieliśmy w planach nocować pod dachem kolejnego dnia, by podładować elektronikę i lepiej się zregenerować. W końcu znajdujemy nocleg kawałek przed Wardzią. Mieliśmy do niego ze 20km i jeszcze nas dwa razy po drodze mocniej sieknęło. A najbardziej klimatyczny to był dojazd do samego noclegu, do którego trzeba było zjechać z pół kilometra, wiocha była totalna, chwilami bieda piszcząca, dojazd po błocie; mieliśmy poważne obawy czy w takim miejscu zmaterializuje się kwatera znaleziona na Bookingu. Ale kwatera jednak była i to całkiem niezła, wzięliśmy też wyżywienie, smakując gruzińskiej kuchni.
Trochę szkoda było odpuścić długi terenowy odcinek szlaku, ale w tych warunkach to była jedyna sensowna decyzja. Lało potężnie i to lało większość nocy, w tych warunkach drogi w górach mogły się zamienić w głębokie błoto, w którym nie byłoby mowy o jeździe, do tego musielibyśmy spać pod namiotami wysoko w górach, dojeżdżając na biwak zupełnie przemoczeni.
Zdjęcia - Mały Kaukaz
Komentarze
VI dzień - Zekari (2030m) - Zekari Pass (2290m) - Abastumani - Kikineti - Achalciche - Aspindza - Pia
Pobudka i poranne szykowanie się do jazdy - to kontynuacja wczorajszych pięknych widoków, zeszły już wszystkie mgły i chmury i dobrze widać otaczające nas szczyty. Kontynuujemy jazdę na przełęcz Zekari, niewiele nam już do końca zostało, podjazd nie jest specjalnie trudny, w końcówce dominują długie trawersy, pojawiło się też kilka płatów śniegu.
Na przełęczy kolejna dawka ekstra widoków, znowu pojawiło się trochę malowniczych mgieł, do tego solidnie wieje - więc raz widać na 20m, a raz otwiera się szersza perspektywa na otaczające nas góry. Z przełęczy jest taki w miarę płaski odcinek, jedzie się tu zielonymi halami, mijamy stada pasącego się bydła. Po paru km zaczyna się spektakularny zjazd do Abastumani - w górnej części droga jest bezleśna, więc doskonale widać serpentyny na długim odcinku, Zjazd dość szybki i dający dużo frajdy, tylko najpewniej przebiłem oponę, bo coś mi zaczęło schodzić powietrze i musiałem dopompowywać kilka razy i nie bardzo mogłem namierzyć skąd powietrze ucieka, dopiero po pewnym czasie się to skutecznie uszczelniło. Asfalt wraca gdzieś tak na poziomie 1400m, później już jedzie się dość łagodnie nachyloną drogą przez dolinę.
Za Abastumani odbijamy w bok i czeka nas seria podjazdów na mniej więcej 1500m. Odcinek przepiękny - jedzie się odkrytą okolicą, z szeroką perspektywą na okoliczne masywy górskie, ale przede wszystkim pojawiają się całe dywany z kwitnących kwiatów, bo w wyższych rejonach Małego Kaukazu właśnie mamy wiosnę w pełni. Za wioską Kikineti zjeżdżamy na zupełnie boczne drogi, które po pewnym czasie zupełnie zanikają - były puszczone miedzą pomiędzy polami, która już nie istnieje, trzeba się więc przebijać offroadem, jadąc bezpośrednio po kwiatowych łąkach; odcinek niezapomniany, który w pamięci zostanie na długo.
Droga wraca w wiosce Ani, tutaj Byczys wybrał jazdę śladem, ja natomiast analizując mapę uznałem że jednak lepiej będzie pociągnąć drogą i miałem rację, bo Marceli wrąbał się w jakieś mocne dziury, a ja miałem ekstra kawałek z bardzo szybkim zjazdem; był też niezły zastrzyk adrenaliny, gdy przy ponad 60km/h wyskoczył mi pies ;). W dolnej części zjazdu już wygodny asfalt, którym przez sielską okolicę dojeżdżamy do Abastumani, na wjeździe do którego wita nas zamek Rabati. W międzyczasie zrobiło się bardzo gorąco, w Abastumani pomimo sporej wysokości koło 1000m praży już niemiłosiernie, gorące powietrze kumuluje się na dole doliny. Robimy tu zakupy i długi popas w cieniu, niechętnie zabierając się do dalszej jazdy.
Przerzut do Achalciche okazał się na szczęście asfaltowy (z mapy raczej wyglądał na szuter), niemniej trzeba było zaliczyć ponad 500m w pionie, jadąc w sporej części w pełnej ekspozycji na słońce, a chwilami temperatura dochodziła już do 36'C. Ale upał w połączeniu ze stojącym powietrzem zwiastował burzę i już przed szczytem podjazdu pojawiły się na horyzoncie ciemne chmury i stopniowo się do nas zbliżały. Pierwsza fala ulewy dorwała nas przed wioską Sakudabeli, chwilę przeczekiwaliśmy pod drzewami, ale miejsce nie dawało dobrej ochrony przed deszczem, więc musieliśmy jechać dalej. Ale główne uderzenie burzy nas ominęło i tylko częściowo zmoczeni docieramy do Abstumani. Tutaj w wygodnej i obszernej wiacie pod sklepem przeczekujemy silne uderzenie burzy, pada bardzo gwałtownie, także i całkiem sporym gradem, temperatura też się znacznie obniżyła do poniżej 20'C.
Po burzy ruszamy dalej, licząc, że co miało się wypadać to się wypadało. Za Achalciche czekał nas wymagający szutrowy odcinek z podjazdem blisko 1000m w pionie, do tego przez zupełne bezludzie, z opisów na które trafiliśmy wynikało, że w drugiej części już na płaskowyżu i na zjeździe będą nieprzejezdne odcinki z pchaniem. Już na asfaltowym dojeździe do podjazdu zobaczyliśmy, że minęło nas jedynie pierwsze uderzenie burzy, po krótkim przejaśnieniu szybko podjechały sine chmury i lunęło na maksa. Twardo wjechaliśmy na podjazd, pomimo, że szutrem płynęła już rzeka wody i błota. Podjechaliśmy w tych ekstremalnych warunkach ok. 100m w pionie, ale cały czas lało masakrycznie. Uznaliśmy, że w takiej sytuacji pchanie się dalej nie ma sensu, jeśli na tej drodze w normalnych warunkach są problemy z błotem, to przy tak potężnej burzy mogłoby to być nie do przejścia. Poza tym musielibyśmy nocować wysoko w górach, na poziomie ok. 2000m, a prognozy bardzo źle wyglądały. Postanawiamy więc odpuścić ten podjazd i objechać go asfaltem; odwrót w dół tylko dla koneserów, droga to już była wielka rzeka błota, a na miejscu połączenia z asfaltem zrobiło się spore jezioro.
Wracamy wiec do Achalciche (gdzie wita nas piękna, podwójna tęcza) i tu zastanawiamy się co robić. Jako, ze jesteśmy już mocno przeczesani deszczem uznajemy, że najsensowniej będzie wziąć kwaterę, zresztą to już 6 dzień wyprawy, wiec i tak mieliśmy w planach nocować pod dachem kolejnego dnia, by podładować elektronikę i lepiej się zregenerować. W końcu znajdujemy nocleg kawałek przed Wardzią. Mieliśmy do niego ze 20km i jeszcze nas dwa razy po drodze mocniej sieknęło. A najbardziej klimatyczny to był dojazd do samego noclegu, do którego trzeba było zjechać z pół kilometra, wiocha była totalna, chwilami bieda piszcząca, dojazd po błocie; mieliśmy poważne obawy czy w takim miejscu zmaterializuje się kwatera znaleziona na Bookingu. Ale kwatera jednak była i to całkiem niezła, wzięliśmy też wyżywienie, smakując gruzińskiej kuchni.
Trochę szkoda było odpuścić długi terenowy odcinek szlaku, ale w tych warunkach to była jedyna sensowna decyzja. Lało potężnie i to lało większość nocy, w tych warunkach drogi w górach mogły się zamienić w głębokie błoto, w którym nie byłoby mowy o jeździe, do tego musielibyśmy spać pod namiotami wysoko w górach, dojeżdżając na biwak zupełnie przemoczeni.
Zdjęcia - Mały Kaukaz
Dane wycieczki:
DST: 120.00 km AVS: 17.87 km/h
ALT: 1814 m MAX: 65.20 km/h
Temp:24.0 'C
Komentarze
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!