wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 307720.00 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.27%)
  • Czas na rowerze: 560d 11h 19m
  • Prędkość średnia: 22.76 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Jordania 2021

Dystans całkowity:973.40 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:63:41
Średnia prędkość:15.29 km/h
Maksymalna prędkość:71.00 km/h
Suma podjazdów:19068 m
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:97.34 km i 6h 22m
Więcej statystyk
Niedziela, 7 listopada 2021Kategoria Canyon Exceed 2021, Jordania 2021
X dzień - Wadi Rum - Titen - Aqaba

Dzisiejszy dzień to taka wisienka na torcie Jordan Bike Trail, czyli przeprawa przez słynną pustynię Wadi Rum, znaną z niesamowitych krajobrazów, przyciągających wielu filmowców, tu kręcono m.in. słynnego "Marsjanina" Ridleya Scota, dwie części "Gwiezdnych Wojen", "Prometeusza", czy ostatnio "Diunę". Miejsce to ma też ciekawe konotacje historyczne z czasów Lawrence'a z Arabii i arabskiej rewolty roku 1918, gdy właśnie z Wadi Rum ruszyli Arabowie na wielbłądach by uderzyć na Aqabę. Mieliśmy co do tego etapu mocne obawy, bo musieliśmy tego dnia dojechać do Aqaby i od razu ogarnąć transport do Ammanu, bo już kolejnego dnia mieliśmy loty powrotne do Polski, więc z czasem byliśmy bardzo na styk, a dotychczasowe doświadczenia na JBT pokazywały, że zawsze nam jazda poszczególnych fragmentów więcej czasu zabierała niż planowaliśmy. A problemem było to, że nie sposób było oszacować ile nam czasu zajmie przeprawa przez pustynię, bo w opisie szlaku były informacje o długim, nieprzejezdnym fragmencie rzędu co najmniej 15km. I gdyby to był głęboki piach to owa przeprawa mogłaby nam zająć wiele godzin; do tego Beduini spotkani w Visitors Center straszyli nas, że rowerami na pewno nie przejedziemy i powinniśmy wynająć jeepa na ten odcinek.

Ale do odważnych świat należy - chcieliśmy przebić się przez Wadi Rum o własnych siłach, a korzystanie z jeepów zepsułoby całą frajdę i satysfakcję ze zmagań z pustynią i pokonaniu tego etapu o własnych siłach. Dojeżdżamy więc do Rum Village, tu trafiła się kolejna fajna knajpka, gdzie jemy obfite i smaczne śniadanie, patrząc na pasące się w pobliżu wielbłądy.

Po śniadaniu i zakupach ruszamy na pustynię, pierwszy odcinek prowadzi lekko pod górę i ku naszemu zaskoczeniu daje się to w większości jechać, a właśnie tu wg opisów miało być najgorzej. A tymczasem na dwucalowych oponach z maksymalnie spuszczonym powietrzem jesteśmy w stanie prawie cały czas jechać, jedynie krótkimi fragmentami przeprowadzając rowery przez głębszy piach.


Krajobrazy nieziemskie, Wadi Rum to miejsce jedyne w swoim rodzaju, rzeczywiście można się tu poczuć jakbyśmy się wybrali z krótką wizytą na Marsa. Po zaliczeniu podjazdu okazuje się, ze w dół droga też nie jest zła i daje się jechać; możliwe że stan drogi przez pustynię zależy od pory roku i w niektórych miesiącach jest z tym sporo gorzej. My w każdym razie trafiliśmy bardzo przyzwoicie i dawało się sensownie jechać. Podobnie jak wczoraj na sporych kawałkach nie ma dróg, są jedynie ślady po jeepach, tak więc drogę trzeba sobie obierać samodzielnie, śladu GPS trzymając się jedynie z grubsza, bo wcale nie zawsze prowadzi on optymalnym wariantem, czyli takim najlepiej przejezdnym.


Ale sumarycznie łatwo nie jest, do asfaltu w Titen mamy prawie 40km ciężkiego szlaku, a szybko zaczęło ostro smażyć, a na tej szerokości geograficznej słońce pali ostro (to już bardzo blisko saudyjskiej granicy). Do tego trzeba było uważać na to, że fragmentami słońce mieliśmy z boku i wtedy jedna strona ciała obrywała od promieni słonecznych sporo mocniej. A mi podwinęły się też rękawki koszulki odsłaniając nieopalony fragment ciała, który szybko zaczął palić. Jednym słowem ze słońcem nie ma tu żartów i pod koniec tego odcinka jechaliśmy już wymalowani jak Indianie ;). Najbardziej zniszczyła nas końcówka przed Titenem, trafiła się tu spora górka i przede wszystkim bardzo wredna nawierzchnia z sypkiego żwirku, po której jazda szła bardzo topornie, nawet i po zaliczeniu podjazdu w dół też się jechało słabiutko.


Tak więc do Titenu (dziura tak niesamowita, że aż to słowo nabiera nowego znaczenia ;)) dojechaliśmy już zdrowo wypruci, ale też i z wielką satysfakcją, że przejechaliśmy o własnych siłach Wadi Rum i do tego niemal całość w korbach, pchając jedynie na bardzo krótkich kawałkach. Też byliśmy bardzo zadowoleni, że nie daliśmy się nabrać na gadki Arabów o nieprzejezdności pustyni, bo jadąc z rowerami na jeepach po dobrej nawierzchni czulibyśmy się mocno nabici w butelkę.

Z Titenu do Aqaby czekało nas jeszcze ze 30km asfaltu, ale w większości w dół, w drugiej części już po ruchliwych drogach; gorąco, ale dość szybko to zleciało - i meldujemy się na brzegu Morza Czerwonego tym miłym akcentem oficjalnie kończąc zmagania z Jordan Bike Trail, który udało nam się przejechać w całości.


W Aqabie uwinęliśmy się bardzo sprawnie, udało się załatwić bilety na wieczorny autobus do Ammanu, tradycyjnie były obawy czy zabiorą rowery, tym bardziej, że autobus był mocno nabity, ale udało się je jakoś upchnąć. Podróż mało komfortowa, bo autobus bardzo ciasny, do tego Arabowie nie są narodem kontemplującym ciszę, do Ammanu docieramy przed 23. Tu mieliśmy jeszcze problem jak dojechać na odległe o 35km lotnisko, bo nie uśmiechała nam się jazda tego nocą po najruchliwszych drogach w Jordanii; na szczęście Marcelemu udało się dogadać w sprawie autobusu na lotnisko, niestety w międzyczasie jakiś dzieciak ukradł mi tylną lampkę zamocowaną na torbie, podczas gdy ja przeglądałem trasę na telefonie, przykry akcent na sam koniec.

Autobusem dojeżdżamy na lotnisko, okazało się, ze nasze kartony czekają jak je zostawiliśmy, tak jak przypuszczaliśmy, szansa, ze w Jordanii jakieś kartony leżące w krzakach skłonią ludzi do ich posprzątania - jest praktycznie zerowa ;)). Ostania noc w Jordanii z prawdziwym przytupem - śpimy w wysokim może na metr kanałku odpływowym pod główną drogą z lotniska, mamy dobry widok na pas startowy lotniska. Za taki nocleg bez wątpienia zasłużyliśmy na złotą odznakę Menela ;)).

Podsumowanie

Wyprawa wypaliła w 100%, był to kawał prawdziwej przygody i ogromny łyk egzotyki. Wiedzieliśmy, że szlak będzie bardzo ciekawy i widowiskowy, ale "widowiskowy" przy tym co zobaczyliśmy to jakby nic nie powiedzieć. Jeździłem rowerem na wyprawy w wielu pięknych miejscach, ale w Jordanii wspaniałych widoków skumulowanych na tak niewielkim odcinku były tysiące, co zakręt to szczęka opadała kolejny raz z wrażenia. Do tego co bardzo istotne - jest to szlak niemal w całości przejezdny, co go znacząco odróżnia od jeżdżenia terenem po polskich górach czy też po Alpach. Przejechałem dwa TransAlpy, tam też było mnóstwo pięknych widoków - ale okupione to było długimi godzinami pchania roweru i to nie tylko pod górę, bo często i w dół nie dawało się zjechać, co mocno psuło doznania z trasy. A na JBT flow z jazdy jest ogromny. Do tego druga istotna sprawa całkowicie odróżniająca ten szlak od europejskich - na zdecydowanej większości terenowych odcinków szlaku jest zupełnie pusto, jedynie od czasu do czasu spotyka się pasterzy; ale generalnie jedzie się długie kilometry w zupełnej ciszy i spokoju. Oczywiście ten szlak to nie tylko odcinki terenowe, na fragmentach asfaltowych zahacza o ileś miast, ale to jest dodatek do szlaku, a nie jego sedno dające najwięcej frajdy, czyli jazda terenowa.

Sporym minusem szlaku są spotkania z psami - tego jadąc JBT się nie uniknie, tak więc jadąc ten szlak trzeba mieć mocne nerwy. Jako że wypasanie kóz i owiec to jedna z podstaw rolnictwa w tym rejonie - to psów pasterskich jest tu naprawdę dużo i regularnie się je spotyka, najmocniej "obsadzony" pod tym kątem jest środkowy odcinek szlaku. Czasem potrafi być niebezpiecznie, ale pod koniec trasy doszliśmy już do dużej wprawy i takie starcia z sierściuchami przerodziły się w swoisty rodzaj sportu i dodatkowej rozrywki ;). Niemniej w tym względzie zawsze lepsza jest tradycyjna ostrożność niż nadmierna pewność siebie, bo nieraz przekonywaliśmy się na jaki poziom prędkości są w stanie wejść najbardziej zajadłe sierściuchy i z jak na pozór beznadziejnych pozycji dogonić rower, nawet na zjazdach dokonując tej sztuki;))

Wielkie podziękowania należą się autorowi trasy, bo IMO jest zaprojektowana po mistrzowsku. Pokazuje mnóstwo atrakcji Jordanii, całkowicie niszcząc popularny stereotyp, że to ten kraj to tylko Petra, Morze Martwe i Wadi Rum; pokazuje to co w tym kraju najpiękniejsze, każdego dnia można liczyć na mnóstwo wspaniałych widoków. Widzimy przy tym prawdziwą Jordanię, mamy okazję obserwować jak tu żyją ludzie, a nie jedynie sztuczny świat kurortów i turystycznych kompleksów wybudowanych z myślą o grubych portfelach zachodnich turystów.

Czy Jordan Bike Trail jest to trasa dla każdego?
Tu jak ulał pasuje fragment ze strony Maratonu Północ-Południe "MPP to nie jest impreza dla każdego, pomimo iż każdy może się zapisać", dokładnie to samo można napisać o JBT. Planując jazdę tego szlaku trzeba sobie zdawać sprawę z dwóch istotnych czynników.

Po pierwsze - szlak jest fizycznie bardzo wymagający, to trasa dla ludzi solidnie zaprawionych kolarsko, wymagająca dobrego przygotowania zarówno fizycznego jak i sprzętowego. Zdecydowana większość szlaku są to góry i to góry bardzo ciężkie, niemal każdy podjazd zawiera sekcje 15-20%. Dlatego wiele znaczy tu mocna noga i dobrze przygotowany, koniecznie lekki ekwipunek. Zdecydowanie najlepiej jechać tę trasę jak jechaliśmy z Marcelim - w zestawie bikepackingowym, z bagażem nie przekraczającym 10kg. Jazda tego z typowymi sakwami, z wagą 15-20kg będzie oznaczać po prostu wiele więcej pchania, a na zjazdach duży, źle rozłożony bagaż odbierze część funu i sumarycznie da to wiele mniej frajdy. Na szczęście po Jordanii łatwo podróżować na lekko ze względu na ciepły i stabilny klimat, szczególnie podróżując jak my jesienią, bo wiosną pogoda potrafi być bardziej kapryśna. Bo nie można zapominać, że jednak wjeżdża się tu na spore wysokości, najwyższy punkt trasy to aż 1690m.

Po drugie - Jordania to typowy kraj arabski, ze wszystkimi tego plusami i minusami. To jest zupełnie inny świat, zupełnie inny krąg kulturowy niż Europa i trzeba tego być świadomym, to na pewno nie każdemu podejdzie. Ludzie potrafią tu być (w rozumieniu europejskim) mocno nachalni i bezpośredni. To co tu jest czymś normalnym, w Europie będzie już zdecydowanym naruszaniem prywatności. Tu niemal każdy do nas woła, pozdrawia nas, usiłuje zagadać. witani w Jordanii byliśmy setki razy. W Europie trąbienie przez samochody jest niemal zawsze chęcią dosrania komuś, tutaj wręcz przeciwnie - formą pozdrowienia, a że Jordańczycy (poza małymi dziećmi) praktycznie na rowerach nie jeżdżą to i kierowcy nie wiedzą, że ostry klakson z ciężarówki nas wyprzedzającej - dla rowerzysty wcale przyjemny być nie musi. Ale takie zachowania nie wynikają z jakiejkolwiek złośliwości, to jak napisałem po prostu zupełnie inny krąg kulturowy. Bo z drugiej strony Arabowie są bardzo chętni do pomocy, tu nie ma że "nie da się", zawsze da się jakoś dogadać i można liczyć na pomoc. Zdecydowanie lepiej jechać do takiego kraju w towarzystwie, przy dwóch osobach rozkłada się to, a nie że całe "uderzenie" zainteresowania lokalsów idzie na jedną osobę. Mieliśmy ileś upierdliwych i nachalnych spotkań (szczególnie z dzieciakami), natomiast nie mieliśmy jakiejkolwiek groźnej sytuacji. Dla mnie jest to swoista egzotyka, coś zupełnie innego niż mamy na codzień, na swój sposób bardzo ciekawe i interesujące doświadczenie, choć chwilami może być nużące.

Wielką zaletą jazdy po kraju islamskim, znacznie podnoszącą poziom bezpieczeństwa jest fakt, że w islamie nie pije się alkoholu, bo to z pijanymi zawsze najłatwiej o problemy i agresję. Nie spotkaliśmy na trasie żadnego pijaka, podobnie i na drogach czułem się sporo bezpieczniej niż w Polsce, bo kierowcy jeżdżą tu wyraźnie wolniej niż u nas. Przy czym trzeba tu dodać, że Jordania jak na kraj islamski jest krajem dość liberalnym, w większych miejscowościach da się kupić alkohol, w chrześcijańskim Fuheis jest nawet mały lokalny browar. Natomiast podróżując po takim kraju trzeba respektować jego zwyczaje, np. publiczne paradowanie w stanie wskazującym na spożycie, czy pijackie krzyki i awantury - to już będzie w takim kraju widziane fatalnie i spokojnie można za to trafić do aresztu.

Jaki rower będzie najlepszy na Jordan Bike Trail?
Jechaliśmy na różnym sprzęcie, Marceli miał gravela czy też lepiej będzie napisać monstercrossa Rondo Bogan, którego od typowego gravela odróżniają opony o szerokości jak w MTB, aż 2,1; ja jechałem na klasycznym MTB Canyona z 1x12 i szeroką kasetą 10-51. I myślę, że jednak MTB jest lepszym rowerem na tę trasę, dzięki szerszemu zakresowi przełożeń więcej ostrych ścian byłem w stanie wjeżdżać w korbach, na zjazdach szybciej zjeżdżać, bo amortyzator skutecznie niwelował nierówności, podczas gdy na sztywnym gravelu trzeba było zjeżdżać bardziej asekuracyjnie. Niemniej dysponując przełożeniem 38-42 Marceli świetnie sobie dawał radę, dużo lepiej niż się obawiałem przed wyjazdem. Ale trzeba tu też brać pod uwagę, że Byczys jest mocnym zawodnikiem, dość lekkim, bardzo dobrze jeżdżącym po górach; dla osoby o innym profilu takie przełożenia będą już sporo za twarde i zmuszą do wielu spacerów.

Tak więc osobiście bardziej polecałbym rower MTB, niemniej trasa jest jak najbardziej do przejechania na rowerze gravelowym, choć w mojej opinii nie da to tyle frajdy co na MTB. Trudności technicznych nie ma tu wielkich, poziom porównywalny do PGR (tak więc i na węższych niż dwucalowe oponach da radę, choć również kosztem frajdy na zjazdach). Jest kilka mocno technicznych odcinków z dużymi kamulcami, gdzie pchaliśmy i gdzie potrzeba już wysokiej techniki zjazdowej by to przejechać - ale są to odcinki bardzo nieliczne w kontekście długości całego szlaku.

Zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki: DST: 78.20 km AVS: 18.47 km/h ALT: 394 m MAX: 59.00 km/h Temp:30.0 'C
Sobota, 6 listopada 2021Kategoria >100km, Canyon Exceed 2021, Jordania 2021
IX dzień - Petra - Rajif - Al-Quwayrah - Wadi Rum

Ruszamy po świcie, dziś również mamy w planach zrobienie dwóch pełnych segmentów w ciągu jednego dnia, ale dobrze się ułożyło, że ostatnia już porcja znaczących gór idzie od razu na sam początek. Z Petry położonej na ok. 1000m (a raczej z Wadi Musa, jak się nazywa miasto "obsługujące" samą Petrę) od razu zaczynamy solidną wspinaczkę na poziom 1400-1500m, po drodze zatrzymujemy się na śniadanie w Al-Taybeh w smacznym barku z falafelami, ledwie z 15km od Petry, a ceny już wróciły do normalnych poziomów. W rejonie Rajif krótki zjazd w bok na szybki szutrowy zjazd, chwilowy powrót na Kings Highway (z góry ekstra widoki na rejon Petry) - i wjeżdżamy na dłużej w szutry.


Na tym kawałku dominują widowiskowe i szybkie drogi - powoli zaczynamy się obniżać w stronę pustyni, ale żeby nie było za łatwo jest też i solidny szutrowy podjazd, z którego wierzchołka otwierają się szerokie widoki na pustynię, co powoduje, że po raz kolejny opada nam szczęka ;). Mieliśmy już na tym szlaku mnóstwo pięknych widoków, ale było to w górach, natomiast pustynia wygląda inaczej, bo widać szerokie przestrzenie upstrzone licznymi skałami, sporo czerwonej ziemi; robi to duże wrażenie, krajobrazy iście marsjańskie.


Mijamy na zjeździe ostatnią wioskę - i wjeżdżamy w pustynię, jak zwykle na JBT wcale tak płasko nie jest; też i nie jest tak łatwo jakby to się mogło wydawać patrząc na profil. Ileś ścianek trzeba zaliczać, robi się też bardziej piaszczyście, ale na szczęście na poziomie na którym ciągle daje się jechać, choć są krótkie kawałeczki mocniej nawianego piachu, gdzie trzeba przeprowadzić rower. Kończąca 10 segment Abbasiya to jedynie malutka wioseczka, gdzie nic nie ma, za nią są namioty Beduinów dla turystów zainteresowanych noclegiem na pustyni. Trzeba oszczędzać wodę, bo ta w temperaturze ponad 30 stopni szybko schodzi, a ostatni sklep mieliśmy na początku etapu w Al-Taybeh. Za Abbasiyą jest długi, ponad 20km odcinek po pustyni, gdzie nie ma zupełnie niczego, jazda idzie wolniej niż myśleliśmy, ale ważne, że daje się sprawnie jechać.


Już nieźle zmęczeni upałem docieramy do większego miasteczka Al-Quwayrah, tu robimy większy popas i zakupy w sklepie bardzo życzliwie nastawionego Araba, który dał nam za darmo ciastka. Wyjazd z miasteczka jeszcze po asfalcie, zaskakują nas kwitnące przy drodze ziemniaki, niesamowicie to wyglądało - czysta pustynia i te rosnące na niej kartofle ;)). Było to możliwe oczywiście dzięki odpowiedniemu nawodnieniu, ale takich miejsc w Jordanii nie ma wielu, nawet fajnie było na twarzy poczuć przez chwilkę wilgotny powiew znad tego poletka, go normalnie powietrze w Jordanii jest bardzo suche, czuć to dobrze w nosie czy ustach.

Ale rychło wjeżdżamy na prawdziwą pustynię, trochę innego typu niż ta wcześniejsza, bardziej piaszczystą. Zaskakuje nas droga, a raczej fakt, że zanikła, na tym odcinku jedzie się w sporej części na azymut z grubsza trzymając się kreski śladu, bo drogi jako takiej nie ma. Ale widoki są kapitalne, wjeżdżamy też na fragmenty pustyni z podłożem twardym jak skała, a następnie dłuższy odcinek przebijamy się bezdrożem do widocznej na horyzoncie szosy; przekonując się, że na pustyni ocenianie wzrokiem odległości potrafi być mocno mylące, coś co wydaje się dość blisko w rzeczywistości może być parę ładnych km od nas.


Po dotarciu do szosy przed Shaqriyą jesteśmy już w domu, stąd do Rum Village jest już wygodna asfaltowa szosa, prowadząca łagodnym nachyleniem w górę. Parę km przed Rum Village jest urządzony bardziej po europejsku Visitors Center, gdzie trzeba wykupić bilety (po 5JOD); ale co ważniejsze była też dobra restauracja z jedzeniem zarówno europejskim jak i arabskim, idealnie nam się trafiła na wieczorne jedzenie. Do tego można sobie było usiąść na zewnątrz, z genialnymi widokami na Wadi Rum; bez wątpienia był to obiad z najgenialniejszym widokiem na całej wyprawie.


Jako, że już zmierzchało postanawiamy nie jechać dziś do Rum Village, tylko rozbić się na spanie pomiędzy Visitors Center a wioską. Nocleg w namiotach na pustyni był obowiązkowym punktem programu naszej wyprawy, fajnie że udało nam się go zrealizować; miało to mnóstwo klimatu, choć szkoda, że rozbijać się musieliśmy już po ciemku. W nocy piękne gwiazdy, też zajrzał to mnie jakiś chrabąszcz wielkości paru cm, kto wie może jakaś odmiana skarabeusza ;). Na pustyni trzeba też dokładnie sprawdzać buty, bo w tych lubią się ulokować skorpiony, a z nimi to już żartów nie ma ;).

Zdjęcia z Jordanii

Dane wycieczki: DST: 115.90 km AVS: 16.48 km/h ALT: 1337 m MAX: 56.70 km/h Temp:26.0 'C
Piątek, 5 listopada 2021Kategoria >100km, Canyon Exceed 2021, Jordania 2021
VIII dzień - Ais - Dana - Shobak - Petra

Ruszamy na trasę w okolicach świtu, Ais tętniące wczoraj życiem dziś jest jak wymarłe, bo mamy piątek, czyli odpowiednik chrześcijańskiej niedzieli, tutaj weekend jest generalnie w piątek i sobotę, choć nie jest to tak restrykcyjne jak u nas i po południu spokojnie da się znaleźć otwarte sklepy. Pierwsza część trasy to początkowo podjazdy na poziom 1300m (dziś wjeżdżamy w najwyższą część Jordan Bike Trail), a później przejazd przez mniejszy kanion Wadi Matan mikstem dróg szutrowych i asfaltowych, przy porannym słońcu fajnie to wszystko się prezentowało, tradycyjnie trafiło się kilka rzeźnickich ścianek, skutecznie wysysających siły, do tego od rana dość solidnie wiało.


Po przejechaniu kanionu wspinamy się aż na poziom 1500m, na szczycie niespodziewanie wjeżdżamy do pięknie pachnącego lasu piniowego, byłaby to idealna miejscówka na spanie pod namiotem, gdyby nie masa śmieci walająca się po całym lasku; niestety jak w każdym miejscu w Jordanii, gdzie bywa więcej ludzi jest ze śmieciami duży problem. Z wierzchołka zaczynamy zjeżdżać do głównej atrakcji dzisiejszego dnia - czyli Dany. Miasteczko jest bardzo widowiskowo położone na skraju kanionu, zjeżdżamy do niego technicznymi singlami, w dolnej części trzeba spory kawałek sprawdzać rowery przez wielkie kamulce. Teraz dopiero rozumiemy jak dobrym pomysłem był wczorajszy wcześniejszy nocleg w Ais, jadąc tu nocą stracilibyśmy genialne widoki na Danę, do tego byłoby to niebezpieczne, bo fragmentami szlak prowadzi samym skrajem głębokiej przepaści, do tego nie jest wcale oczywisty pod względem nawigacyjnym, na Jordan Bike Trail w tym rejonie nakłada się pieszy szlak Jordan Trail oznaczony na skałach czerwonymi strzałkami.


Widoki nieziemskie, po przejechaniu tego kawałka postanawiamy również zjechać do samej Dany (szlak prowadził bokiem i by wjechać do wioseczki trzeba był zjechać ostrą ściankę). Ale z pewnością warto dołożyć sobie ten podjazd, bo Dana ze swoją kamienną zabudową jest bardzo urokliwa, do tego znajdujemy tu esktra knajpkę w której zamawiamy obfite śniadanie złożone z omletów, hummusu, pomidorów itd.; a to wszystko jedliśmy w kamiennej sali restauracji fajnie izolującej od temperatury na zewnątrz; dla mnie to był najlepszy posiłek na całej wyprawie.


Dobrze pokrzepieni ruszamy dalej, oczywiście czekał nas podjazd na drugi brzeg kanionu, po którego zaliczeniu jedziemy już głównie w dół, wjeżdżając na parę kilometrów na główną arterię transportową w tym rejonie (ale z niewielkim ruchem), czyli King's Highway. Gdy zjeżdżamy z głównej w bok od razu uderza w oczy zmiana krajobrazu - tereny robią się coraz mocniej pustynne, widoczny znak, że dojeżdżamy na południe Jordanii. Sumarycznie zjeżdżamy na poziom ok. 1000m wśród kolorowych pustynnych wzgórz i końcowy dla tego segmentu szlaku podjazd do Shobaku robimy w największym upale dnia. W miasteczku odbijamy w bok do sklepu, robiąc tu dłuższy popas; analizując też czas i to jak nam się dzisiaj jedzie postanawiamy dojechać aż do Petry, planując zrobić 2 pełne segmenty w ciągu jednego dnia.

Wyjazd z Shobaku to doskonałe widoki na położony na wysokim wzgórzu zamek Montreal - to kolejna forteca krzyżowców na naszej trasie, robi to duże wrażenie. Za Shobakiem dłuższą serią podjazdów wjeżdżamy na poziom ok. 1550m i wjeżdżamy na fenomenalny ciąg szutrów w stronę Petry. Z góry są niesamowite widoki na rozległą Valley Arabah, czyli tereny położone na południe od Morza Martwego, na pograniczu z Izraelem, z góry świetnie widać leżącą po żydowskiej stronie rozległą pustynię Negev. Cały dalszy odcinek w stronę Petry to genialne widoki, jeden z najpiękniejszych odcinków całego Jordan Bike Trail, do tego zbliża się złota godzina przed zachodem słońca i mamy na trasie piękne barwy.


Ale też czuć już mocno w nogach dystans całego dnia, segment pomiędzy Shobakiem a Petrą nie jest tak trudny jak wiele wcześniejszych, ale tylko wtedy jak go się jedzie na świeżo, a my mamy już w nogach pełen segment z Ais do Shobaku, o skali trudności 4/5; do tego większość podjazdów w stronę Petry jedzie się po szutrze, asfalty wracają dopiero w samej końcówce, gdy już jedziemy po ciemku. Tutaj też osiągamy najwyższą wysokość całego JBT, czyli aż 1690m. Z tej góry do Petry mamy już głównie w dół, ale nie jest tak prosto, bo zjazdy do Petry są częściowo szutrowe i mocno nachylone, więc nocą nie jedzie się tak łatwo. Duże wrażenie robią światła Petry widziane z góry - jest na co popatrzeć!

Duży zgryz mieliśmy tutaj z noclegiem, w założeniu miał to być namiot, ale ponieważ na całym kawałku z Shobaku do Petry nie było żadnych sklepów to i tak musieliśmy zjechać do samego miasta po zakupy, a później wyjeżdżać z niego zaliczając kolejne podjazdy, a że byliśmy już solidnie wypompowani to nam się to zupełnie nie uśmiechało. Nie licząc na wiele sprawdziliśmy możliwości noclegów w Petrze - i nieoczekiwanie okazało się, że w miejscowym odpowiedniku naszego schroniska młodzieżowego jest nocleg za śmieszną sumę 3,5 dinara (odpowiednik niecałych 20zł) od łebka, jak na największą jordańską atrakcję turystyczną cena genialna. Wkrótce okazało się z czego wynika tak niewielka kwota - jako dwójkę dostajemy pokój z łóżkiem piętrowym, gdzie oprócz tego łóżka jest może pół metra wolnej przestrzeni do ściany, wiele już przerabiałem na wyprawach, ale takich rozmiarów pokoju jeszcze nie doświadczyłem ;)). Ubaw z tym noclegiem był niezły, ale wbrew pozorom udało się nieźle pospać, zmęczenie trasą robiło już swoje.


Sama Petra robi na nas dość słabe wrażenie, widać wyraźnie, że masowa turystyka odcisnęła na tym miejscu bardzo silne piętno; ledwo stanęliśmy na chwilę przy głównej ulicy - już mieliśmy kilku naganiaczy na głowie, a to do knajpy, a to na nocleg do imitacji beduińskiej wioski. Po setkach kilometrów jazdy po autentycznej i prawdziwej Jordanii, stykaniu się z Arabami, tak jak żyją na codzień - tutaj zanotowaliśmy dość silne zderzenie ze sztucznością i produktami dla zachodnich turystów z grubym portfelem. Ceny w sklepach lekko licząc ze 2 razy wyższe niż gdzie indziej, a w restauracjach jeszcze więcej. Wybraliśmy się tu na pizzę, zapłaciliśmy koło 60zł, a dostaliśmy dziadowską imitację pizzy na grubym cieście, sporo słabszą niż smaczne jedzenie z przydrożnych arabskich barków, gdzie było 3-4 razy taniej.

Na zwiedzanie historycznej części Petry niestety już nie mieliśmy czasu, od początku wyprawy wiedzieliśmy, że to będzie trudne do osiągnięcia, bo ze względu na sprawy urlopowe mieliśmy do dyspozycji ledwie 9 dni na całą trasę, wchodziło to w grę tylko gdybyśmy odpowiednio dużo nadrobili na trasie, bo na zwiedzanie trzeba liczyć przynajmniej pół dnia. I o ile tempo jazdy na szlaku mieliśmy wystarczające - to niestety na wszystkie problemy z kołami w rowerze Marcelego poleciało właśnie z pół dnia, to był ten czas którego nam zabrakło. Petra to atrakcja historyczna na pewno niezwykła, jedyna w swoim rodzaju - ale jakoś mocno tego nie żałowaliśmy, bo jak wspominałem zanurzenie się w turystycznej komercji po setkach kilometrów na szlaku, gdzie na szutrowych drogach ludzi się spotyka bardzo niewielu zrobiło na nas dość przykre wrażenie.

Zdjęcia z wyprawy

Dane wycieczki: DST: 118.10 km AVS: 13.98 km/h ALT: 2693 m MAX: 69.80 km/h Temp:22.0 'C
Czwartek, 4 listopada 2021Kategoria Canyon Exceed 2021, Jordania 2021
VII dzień - Rakin - Karak - Wadi Hasa - Ais

Ruszamy trochę po świcie, z góry już mamy widok na stado owiec i pilnujące je psy, które ostrzą sobie na nas zęby ;). Po zjeździe do doliny Karaku od razu zaczyna się kolejny podjazd - kilka ostrych ścianek i trawersując zbocze zbliżamy się do ściany prowadzącej do samego Karaku. Tu nawet nie było co próbować tego wjechać - długa ściana o nachyleniu w okolicach 30%, do tego z mocno nierówną nawierzchnią, kamieniami i koleinami, nawet i podejście kosztowało sporo sił; dopiero tuż przed miastem przechodzi w asfalt i łagodnieje do "zaledwie" 20%, co już jest wjeżdżalne. W Karaku robimy zakupy, udało się też znaleźć fajny arabski barek na śniadanie; lepiej się sprawdzają takie śniadania niż kupowanie chleba i dodatków, bo z tym jest tutaj słabo, są jedynie serki topione (sporo nie z lodówki) i ryby w puszkach, natomiast z wędlinami w plasterkach bardzo słabiutko, ze względu na to, że w islamie nie jada się wieprzowiny, a i wołowiny brak, bo krów w Jordanii prawie nie ma. Natomiast generalnie z żołądkiem u mnie słabiutko, ból brzucha się nasila, na 90% problemy były wywołane tą nieszczęsną ozonowaną wodą o czym wcześniej pisałem; na szczęście sprowadza się to jedynie do bolącego brzucha i rozwolnienia, natomiast dalej jestem w stanie normalnie jeść, a to najważniejsze.

Na wyjeździe z Karaku spore wrażenie robi wielki zamek krzyżowców, prawdziwy autentyk jeszcze z czasów wypraw krzyżowych; jako ciekawostkę można tu podać, że forteca Karak pojawia się w słynnym filmie Ridleya Scotta "Królestwo niebieskie", luźno nawiązującym fabułą do historii wypraw krzyżowych.


Za Karakiem niezłe szutrówki, między trawersujemy tu niewielki kanion i przepuszczamy ogromne stado owiec widząc jak na dłoni prawdziwość powiedzenia "iść jak owce na rzeź", które rzeczywiście idą na ślepo za przewodnikami i psami. Kawałek dalej spotkanie z beduińskimi dzieciakami, m.in. jeden z nich nieźle zasuwał na osiołku ;). W ogóle osiołki są przez większość pasterzy wykorzystywane jako wierzchowce, choć z tego co wspominał Waxmund prowadzący z żoną "Osiołkowo" są to zwierzęta za małe na wożenie dorosłych ludzi i niszczy im to kręgosłup, ale w Jordanii nikogo to nie rusza ;).


Kawałek dalej dziwna akcja ze starszym Arabem, który wyszedł na drogę, gdy powoli podjeżdżałem i trzymając kierownicę mojego roweru zaczął walić grubą laską w przednie koło. Była to jakaś forma żartów, bo razem z żoną się przy tym śmiali, niemniej mnie to zirytowało; problemem jest brak normalnej komunikacji, bo zdecydowana większość Arabów po angielsku ni w ząb, jedynie standardowe "How are you?" i "What's your name?" - a i tego co te zwroty znaczą wielu je mówiących często nie rozumie, bo pytani w odpowiedzi o ich imiona często nic nie odpowiadali ;).

Dalej czeka nas główne danie dzisiejszego dnia, czyli Wadi Hasa - ostatni wielki kanion na trasie Jordan Bike Trail. Pierwsza część zjazdów ekstra, szybkie szutrówki na których daje się przekroczyć nawet i 50km/h; dufając w swoją przewagę prędkości na zjeździe nie zatrzymałem się przy ataku psa, a ten skubaniec był w stanie wycisnąć te 50km/h. Przy czym trzeba tu dodać, że dziś pojawiły się nowe modele psów, można powiedzieć "psy bojowe" - w dużych obrożach na szyjach, obrożach z wielkimi kolcami; trzeba przyznać, że wyglądało to odlotowo ;)). Tradycyjnie taki zjazd do kanionu to nie tylko jazda w dół, ale i liczne podjazdy oraz trawersy, bo w Jordanii nie ma tak lekko. Kolejny raz niesamowite wrażenie robi cisza i to jak dźwięk się tu niesie, w czasie południowych modłów w kanionie głos muezinów było słychać z odległości paru kilometrów!


Dolna część kanionu to już zjazd asfaltem, podobnie jak i długi podjazd z kanionu. Na dole paliło powyżej 30 stopni, więc zmęczył nas ten podjazd solidnie, bo z poziomu 400m trzeba się było wpompować aż na 1200m. Jako, że dzisiejszy dzień w teorii wydawał się nieco łatwiejszy mieliśmy w planach nadrobić nieco dystansu i dojechać w rejon Dany, ale gdy docieramy do Ais jesteśmy już nieźle zmęczeni, udało mi się przekonać Marcelego by zrobić tu wcześniejszy nocleg w hotelu, zamiast jechać nocą trudnym szlakiem do Dany i na dużym już zmęczeniu. I była to bardzo dobra decyzja, po tygodniu spania pod namiotem nocleg pod dachem dobrze nam zrobił, doładowaliśmy też do pełna elektronikę. Udało się znaleźć fajny hotelik Al-Fares, był też czas na wizytę w arabskim barze oraz w końcu udało się kupić benzynę do kuchenki (bo stacji benzynowych na naszej trasie wielu nie było, a ekstrakcyjna przywieziona z Polski już się skończyła).



W hotelu tradycyjnie portrety jordańskiej rodziny królewskiej - już nieżyjącego króla Husseina, stojącego na czele kraju blisko 50 lat, przez wszystkie trudne okresy po 1945. W tym wojny z Izraelem, w wyniku których Jordania utraciła cały Zachodni Brzeg, czyli swoje najbardziej wartościowe terytoria, z dobrymi ziemiami, produkującymi większość żywności kraju i większość PKB. Obecny król Abdullah II oraz "kronprinz", czyli następca tronu - młody książę Hussein. Jako ciekawostkę można tu podać, że jordańska dynastia królewska z rodu Haszemitów - to najczystszej krwi arabska arystokracja, wywodząca swoje korzenie bezpośrednio od proroka Mahometa, licząc od króla Husseina odpowiednio w 40,41 i 42 pokoleniu. Przy czym trzeba tu dodać, że w Jordanii to jest prawdziwa monarchia, tu król rzeczywiście rządzi, a nie jest jedynie reprezentacyjną marionetką jak w europejskich monarchiach.

Zdjęcia z wyprawy


Dane wycieczki: DST: 89.90 km AVS: 14.54 km/h ALT: 2071 m MAX: 66.00 km/h Temp:25.0 'C
Środa, 3 listopada 2021Kategoria Canyon Exceed 2021, Jordania 2021
VI dzień - Wadi Hidan - Ash Shuqayq - Wadi Mujib - Faqqu'a - Rakin

Rano przyjemny chłodek, kontynuujemy jazdę na sam dół Wadi Hidan, gdzie przekraczamy niewielką rzeczkę brodem. Listopadowy termin jazdy pod tym kątem jest można powiedzieć optymalny - rzeki na dnie wadi są albo wyschnięte, albo stosunkowo wąskie; natomiast wiosną, gdy więcej pada może to zupełnie inaczej wyglądać; bo w tutejszym terenie, przy glebie która prawie w ogóle nie wchłania wilgoci parę dni wystarczy by zmienić mały strumyczek w rwącą rzekę. Krajobrazy cały czas kapitalne, sporo czasu zabiera nam robienie zdjęć - ale inaczej się po prostu nie da, tak jest tu pięknie, niesamowicie wyglądają te drogi, a tle wysokie ściany kanionu.


Wyjazd z Wadi Hidan w pierwszej części szutrowy, jest kilka ostrych ścian, dopiero na poziomie powyżej 300m pojawia się asfalt; Jordan Bike Trail jest pod tym względem świetnie zaprojektowany, pomyślany tak by pod górę więcej wykorzystywać asfalty, a w dół by mieć frajdę jazdy po szutrach (dlatego zdecydowanie warto go jechać z północy na południe, nie odwrotnie). Co oczywiście nie znaczy że tak jest zawsze, bo topografia nie zawsze na to pozwala i nie brakuje podjazdów szutrami).

Po zaliczeniu podjazdu z kanionu rozglądaliśmy się za sklepami, ale był z tym problem, bo 5 segment teoretycznie kończył się w Dhibanie, gdzie miały być sklepy, ale faktycznie to mijał miasto o parę ładnych km. Znaleźliśmy w końcu byle jaki sklepik w Ash Shuqayq, ale z mizernym zaopatrzeniem, też zdecydowanie za dużo czasu nam tu poleciało. Kawałek dalej zaczyna się zjazd do Wadi Mujib, który jest nazywany jordańskim Wielkim Kanionem. Parę kilometrów wystarczyło by zobaczyć, że nie jest to nazwa naciągana; droga wbija po prostu w siodełko, co zakręt to wyłaniają się kolejne genialne widoki; okolica już o charakterze zdecydowanie pustynnym, nie brakuje też trudniejszych kawałków z sypkimi kamieniami


Jednym słowem to jeden z najpiękniejszych kawałków w Jordanii, do tego po kanionie jedzie się bardzo długo, zarówno w kierunku wschodnim, jak i na podjeździe w zachodnim. To też najtrudniejszy odcinek całego Jordan Bike Trail, na skali trudności aż 5+/5 - i nie bez powodu. Bo nawet na zjazdach jest ileś krótkich ścianek do podjechania, do tego w pierwszej części.

Mamy tu też kilka ostrzejszych starć z psami pasterskimi, powoli już dochodzimy do wprawy w te klocki, ja używam głośnego gwizdka, Marceli kamieni; ale obie te metody są średnio skuteczne, tu trzeba mieć po prostu mocne nerwy i raczej nie próbować się ścigać z psami, też pomaga jechanie we dwójkę, bo psy potrafią dobrze kalkulować i im ich więcej tym chętniej atakują, a im więcej przeciwników tym bardziej skore są do odpuszczenia. W miarę obniżania się na dno kanionu robi się coraz goręcej, na dnie kanionu jest już 36'C i zero ruchu powietrza, które jest tak gęste, że siekierę można zawiesić. Niesamowity kontrast dla księżycowych krajobrazów i wyschniętej na pieprz okolicy stanowiła zielona oaza na samym dnie; by się tam dostać trzeba było znosić rowery po krótkim kawałku dużych kamulców.


Ale w oazie na samym dnie Wadi Mujib czekała nas nagroda - płynęła całkiem sensownym nurtem rzeczka, było trochę cienia; zrobiliśmy sobie tutaj zasłużony dłuższy popas, połączony z przepraniem rzeczy, w tej temperaturze mokre ciuchy założone na ciało schły błyskawicznie, gdy ruszaliśmy dalej nagrzany na słońcu termometr w Garminie pokazywał 46 stopni ;).



Na szczęście temperatura powietrza dalej oscylowała koło 36 stopni. Wyjście z oazy dość wredne, trzeba było wnosić rowery po ostrych skałach, później przejść przez krótki płaskowyż bo dotrzeć do właściwiej drogi. Przerażał nas trochę ten podjazd, bo praktycznie z poziomu morza mieliśmy wjechać na mierzące 1000m ściany kanionu. Do tego większa część podjazdu była po szutrze, wszystko w pełnym słońcu, zero cienia; do tego jeszcze ze 200m już zdobytej wysokości traciło się zjeżdżając do kolejnej odnogi kanionu. Na te 5+ bez wątpienia ten etap zasługiwał, do tego poleciało nam tu tyle czasu, że już bardzo słabo stałem z wodą, 3l zabrane na wjeździe do kanionu to było sporo za mało, a nabierać wody z rzeki płynącej przez Wadi Mujib się nie odważyłem. Jednym słowem dał nam ten kanion w kość potężnie, dopiero tak na poziomie ok. 400-500m pojawił się asfalt, ale podjazd (jak zdecydowana większość w Jordanii) dalej trzymał ostre nachylenie. W końcówce, gdy jechaliśmy w odstępie paru minut przeżywamy najgroźniejszy atak psów na wyprawie, obskoczyło mnie z 10 sztuk (wobec jednej osoby były sporo odważniejsze), z wielką agresją podchodząc już bardzo blisko i okrążając, także i zasłonienie się rowerem nie było skuteczne. Interweniował pastuch i powoli odpuściły, niemniej sytuacja była już dość nerwowa. Byczysa zaatakowały jak jechał szybciej, próbował im uciec i też najadł się sporo strachu, bo psy wyciągały po 40km/h i cisnąc na maksa miał je tuż przy nodze i łatwo było o klasyczne ugryzienie w łydkę. Jednym słowem przygoda niewąska, jazda po Jordanii potrafi dostarczyć sporo emocji ;).

Kawałek dalej, gdy w końcu dotarliśmy do upragnionego sklepiku licząc na chwilę odpoczynku - obskakuje nas grupka ze 20 dzieciaków, drą się jak opętani, obmacują rowery itd. Więc jak najszybciej ruszamy, wtedy z kolei próbowali w nas rzucać różnymi przedmiotami, m.in. deskami; dopiero jak głośniej się na nich wydarłem to się trochę uspokoili. Niestety w tym rejonie Jordanii ludzie są słabiej przyzwyczajeni do turystów i szczególnie z dzieciakami potrafią być spore problemy. Na porządniejsze zakupy odbijamy więc trochę w bok ze śladu do nieco większego miasteczka, a następnie już nocą po dość płaskiej drodze kontynuujemy jazdę w stronę Karaku. Na tym kawałku nieźle brzmiały wieczorne modlitwy w meczetach, jako że to był dość dobrze zurbanizowany kawałek to i z prawej i z lewej strony i z przodu i z tyłu niepokojono Allaha ;).

Miejscówkę noclegową znajdujemy dopiero po ponad 20km na zjeździe za Rakin, tym razem całkiem fajnie trafiliśmy - skałki z fajnym widokiem na światła szerokiej doliny pod Karakiem.

Zdjęcia z wyprawy

Dane wycieczki: DST: 82.00 km AVS: 12.15 km/h ALT: 2251 m MAX: 41.80 km/h Temp:23.0 'C
Wtorek, 2 listopada 2021Kategoria >100km, Canyon Exceed 2021, Jordania 2021
V dzień - Fuheis - Addasiya - Ma'in - Wadi Ma'in - Jabal Bani Hamida - Wadi Hidan

Śpimy krótko, wstajemy już przed 4 rano. A o 4 mamy swoisty koncert, bo o tej godzinie zaczynają się pierwsze modły z meczetów, a każdy meczet ma tutaj system nagłośnienia. Brzmiało to niezwykle, bo w głębokiej dolinie głos niesie bardzo daleko, a meczetów było kilka. W ogóle liczba meczetów w stosunku do liczby mieszkańców jest tu dużo wyższa niż porównywalna liczba kościołów w Polsce. Przy czym zdecydowana większość meczetów jest zwyczajnie brzydka, to proste, betonowe klocki z minaretem, wszystkie na jedno kopyto; jedynie te większe w dużych miastach są bardziej oryginalne.

Udało się nam sprawnie zebrać, więc ruszamy na trasę jeszcze po ciemku, kończąc wczorajszy zjazd do niewielkiego wadi. I nagle z ciemności wyłaniają się święcące oczy psów i następuje atak, a że sierściuchów było sporo, więc trochę się z nimi naszarpaliśmy. Do Byczysa mocno się przypiął jeden pies, więc jechał oglądając się do tyłu i niefartownie skręciła mu się kierownica, przez co wylądował w rowie z małą rzeczką na dnie wadi, na szczęście nic poważniejszego się nie stało.


Na podjeździe z wadi zaczyna świtać, tradycyjnie walczymy z bardzo ostrymi ściankami, po wjechaniu na poziom 500-600m zaczyna się mocno pagórkowata droga; porankami jedzie się całkiem przyjemnie, bo temperatury jeszcze rześkie, poniżej 20 stopni. Widać, ze powoli zmienia się krajobraz, na północnej części szlaku było więcej zieleni, nawet lasów, teraz coraz mocniej zaczynają dominować pastelowe kolory. Zjeżdżamy na poziom niecałych 200m do Wadi el Kafrein, skąd asfaltami zaliczamy ciężkie ściany do Addasiyi, trzeba też przejechać kawałek główną drogą z Ammanu. W miasteczku robimy zasłużony popas pod sklepem.

Kawałek za tym miastem zaczynają się genialne trawersy szutrówkami, jedzie się po tym świetnie, widoczność jest bardzo szeroka, w dół można pruć z dużą prędkością, a na drogach zupełnie puściutko.


Ale nie brakuje licznych ostrych ścianek skutecznie wysysających siły, bo w międzyczasie temperatura zdążyła już wskoczyć na poziom powyżej 30 stopni. Do tego widoki są na tyle ekstra, że co chwilę stajemy na fotki ;). Kawałek dalej jest też krótki odcinek specjalny, gdzie jedzie się chwilami zupełnym off-roadem, niezbędny by połączyć dwie drogi szutrowe. Kawałek upierdliwy terenowo i trudny nawigacyjnie, ale nie to było problemem, a sporo kolczastej roślinności na tym odcinku. I efektem tego niecałego kilometra było po kilka kolców w każdym kole. W moim góralu na tublessach nie stanowiło to problemu, mikro-dziurki po kolcach od razu się uszczelniły, natomiast w gravelu z dętkami Marcelego zaowocowało to kapciem. Z początku myśleliśmy, że tylko w jednym kole, ale wkrótce zaczęła się seria, a to źle załatane, a to okazało się, że w drugim kole też puściło, a to znowu wynikł kłopot ze zdejmowaniem opony z obręczy, która pomimo dość niskiego ciśnienia znowu zaskoczyła ciasno w rant. Na szczęście za drugim razem udało się to jakoś ściągnąć i załatać, niemniej słabym pomysłem jest wrzucenie do z założenia wyprawowego roweru Rondo Bogan jednych z najlżejszych na rynku opon, ważących w rozmiarze 29x2,1 poniżej 600g; to są opony z wylajtowanymi ściankami bocznymi, do ściganckich zastosowań, nie na wyprawy. Ale w ten sposób wielu producentów w dość sztuczny sposób obniża wagę roweru, by lepiej to w katalogu wyglądało.


Znowu straciliśmy na te wszystkie naprawy ze 2h i nasz wczesny start i założenia by nadrobić dzisiaj trochę dystansu wzięły w łeb. Po naprawach kontynuujemy podjazdy w stronę Madaby, podjazdy ciężkie, bo to środek dnia i słońce kosiło już równo. Przez samą Madabę szlak nie prowadzi, miasto mija się bokiem, ale przy drodze jest trochę sklepów i barek, gdzie fundujemy sobie średnio smaczne i dość małe hamburgery; generalnie widać, że zagraniczne dania czy np. batony cenowo wypadają dużo mniej korzystnie niż produkty lokalne.

Za Madabą jeden z nielicznych na Jordan Bike Trail prawdziwie płaskich odcinków, dopiero za Ma'in zaczynają się zjazdy do Wadi Ma'in. Choć to asfalt to widoki takie, że od razu szczęki opadają, a po zjechaniu na dno kanionu kończy się szosa i zaczyna długi odcinek dnem wadi. Krajobrazy księżycowe, jedynie na Islandii coś takiego widziałem, tyle że w zupełnie innych barwach. Kolejny raz zaskakuje pustka, poza nielicznymi pastuchami nikogo tu nie ma, poraża też niezwykła cisza; gdy się zatrzymujemy na chwilę i nie ma hałasu z jazdy na rowerze - mamy ciszę zupełną. Wzdłuż drogi widać też wyschnięty obecnie kanion.


Na koniec dnia czeka nas długi i ciężki podjazd z dna kanionu (niecałe 200m) na blisko 800m, na szczycie łapie nas zmierzch, ale z góry fajnie widać Morze Martwe i światła położonego po drugiej stronie Izraela. Musieliśmy zjechać ze 2km w bok ze szlaku by zrobić zakupy obiadowo-śniadaniowe, lokalna knajpka była już niestety zamknięta, więc pozostało nam samodzielne gotowanie. W międzyczasie mocno rozkręcił się wiatr, więc był spory problem ze znalezieniem sensownej miejscówki, bo pamiętaliśmy jak dał nam popalić wiatr 2 dni temu na noclegu. W efekcie zrobiliśmy większą część zjazdu do Wadi Hidan, wtedy wreszcie dopisało nam trochę szczęścia - i trafiliśmy na pustostan w całkiem sensownym stanie, który bez większych wahań zaanektowaliśmy na nocleg.


Zdjęcia z wyprawy

Dane wycieczki: DST: 101.70 km AVS: 13.77 km/h ALT: 2698 m MAX: 71.00 km/h Temp:24.0 'C
Poniedziałek, 1 listopada 2021Kategoria Canyon Exceed 2021, Jordania 2021
IV dzień - Anjara - Khirbet as-Souq - Wadi Zarqa - Rumeimeen - Fuheis
81,2km - 13,6km/h - 68,2km/h - 2333m

Była to bez wątpienia najgorsza noc na wyjeździe, nie pospaliśmy prawie wcale. W nocy strasznie wiało, do tego wiatr zmienił kierunek i zaczął uderzać podmuchami w bok mojego namiotu, kilka razy tak silnie, że aż doginało maszt do samej ziemi, trzeba było też wychodzić i poprawiać szpilki, wyrywane pomimo obłożenia ich dużymi kamieniami. Już blisko było do decyzji o ewakuacji, na szczęście pod koniec nocy przeszła nad nami gwałtowna burza z piorunami i po tym wiatr się zupełnie uspokoił. Ale miało to swoją cenę - towarzyszący burzy krótki, ale gwałtowny deszcz rozmoczył glebę w sadzie, gdzie spaliśmy. A że była to czerwona glina - szybko zamieniła się w lepką maź klejącą się do butów jak magnes, parę kroków wystarczyło by mieć po kilogramie błota na każdym bucie.


W efekcie tych wszystkich perypetii ruszyliśmy sporo później niż normalnie, ale optymizmem napawało, że pogoda szybko zaczęła się klarować. Na początku pagórkowaty teren, za Khirbet zaczyna się pierwszy dłuższy podjazd szutrowy, bo pierwsze dwa segmenty były bardziej asfaltowe i o skali trudności 4/5; natomiast trzeci segment ma już najwyższą skalę 5/5 (skala trudności na stronie JBT jest dość celna i miarodajna) i sporo więcej szutrów. Po zakończeniu wymagającego podjazdu rozpoczynamy bardzo długi zjazd na samo dno wielkiego kanionu Wadi Zarqa, kilka kapitalnych kawałków pokazało nam, że z pewnością warto było tutaj przyjechać.


Co zaskakuje - to piękne widoki są połączone z zupełną pustką, ludzi praktycznie się nie spotyka, długie kilometry jedziemy zupełnie sami. Na dnie kanionu już po razu ostatni na wyprawie zjeżdżamy trochę poniżej poziomu morza, płynie tutaj całkiem rześkim nurtem rzeka (spora rzadkość w Jordanii) i robi się bardzo ciepło, powyżej 30 stopni. Podjazd z dna kanionu (w większości szutrowy) dał nam nieźle w kość, w słońcu, na licznych nachyleniach powyżej 10 procent nie było łatwo; na podjeździe mamy widoki na wielki kamieniołom i stado owiec przekraczające naszą drogę.

Już zmęczeni docieramy na popas w Wadi-al-Bir, stąd pagórkowatą trasą jedziemy pod wodospad Rumeimeen, który rozczarowuje; z jednej strony fajnie wpasowany w okolicę, z drugiej na dnie pływa sporo śmieci mocno psujących obraz całości, też odchodzą stąd rury nawadniające okoliczne plantacje. Bo też każde miejsce w Jordanii mające dostęp do bieżącej wody jest wykorzystywane pod rolnictwo i od razu wyróżnia się zielonymi kolorami. W tym rejonie jest krótki kawałek ostrego podejścia po skałach, w miasteczku powyżej wodospadu robimy zakupy i popas.

Parę słów o jordańskich sklepach - w skrócie nieźle wyposażone, z reguły są makarony, zupki chińskie, ogromny wybór słodyczy (to Arabowie jedzą w dużych ilościach, widać kwestia klimatu). Praktycznie każdy sklep ma też lodówkę, gdzie jest woda i napoje (najczęściej koncernu Pepsi) w puszkach 0,25l; tak więc na postojach prawie zawsze podjeżdżała taka puszeczka ;). Natomiast jest pewien problem z wodą, o czym się przekonałem w drugiej części trasy. Woda z camelbaka dość szybko przestawała mi smakować, niejako "kwaśniała"; gdy zacząłem dokładniej przeglądać etykiety okazało się, że spora część wody butelkowanej jest ozonowana. O ile Marceli nie czuł żadnej różnicy, to w moim przypadku woda ozonowana szybko robiła się niesmaczna, a w drugiej części trasy doprowadziło to do problemów żołądkowych. I gdy stosowałem wodę bez ozonowania - było zdecydowanie lepiej, utraty smaku nie notowałem; niestety często nie było wyboru i trzeba było brać to co było. Natomiast rzadko kiedy w małych sklepach są owoce, te z reguły są jedynie w większych sklepach i to nie wszystkich lub na przydrożnych straganach (ale to przy główniejszych drogach).

Za Rumeimeen więcej asfaltów, ale to bynajmniej nie znaczy, że jest łatwo, bo przed skrzyżowaniem z główną drogą Amman-Salt jest kilka niesamowicie nachylonych ścian przekraczających 20%; podobna rzeźnicka ściana czeka nas przed wjazdem do Fuheis. To miasto zaskakuje - w samym centrum stoi pomnik Świętego Jerzego zabijającego smoka, są też kościoły; jak się okazuje to miasto zamieszkałe w 95% przez chrześcijan, prawdziwa rzadkość w zdecydowanie islamskiej Jordanii. Ale pokazuje też dobrze, że Jordania jest krajem tolerancyjnym, gdzie jest miejsce na inne wyznania czy kulturę, w większych miastach są nawet sklepy z alkoholem (widzieliśmy takie w Madabie czy właśnie Fuheis). Tutaj idziemy do niezłej restauracji na pizzę, przyjemniej było dla odmiany na chwilę przenieść się w nieco bardziej europejskie warunki. Miało to swój wyraz również w rachunku, bo zapłaciliśmy sporo i ze 30% więcej niż było w karcie bo podoliczali jakieś różne rzeczy, w sumie sami nie wiedzieliśmy co. Ale warto było bo dobrze się zregenerowaliśmy, też trochę podładowaliśmy już nadwyrężoną elektronikę.


Z Fuheis wyjeżdżamy już nocą, tradycyjnie problemy ze znalezieniem sensownej miejscówki noclegowej, w końcu trafimy na szutrowym zjeździe kawałek płaskiego, w tych rejonach bardzo uważnie trzeba wybierać miejsce ze względu na wszechobecną roślinność z kolcami; łatwo o przebicie materaca, a bez niego spanie na twardym jak kamień, wyschniętym podłożu byłoby bardzo niewygodne. Cały wyjazd plułem sobie w brodę, że zapomniałem zabrać zestaw naprawczy do materaca, bo to nie Polska, gdzie można wygodnie pospać nawet na cienkiej alumacie ;). Ale są też wielkie plusy, jest 1 listopada, a my koło godziny 21 mamy temepraturę koło 20 stopni, tak to można jeździć ;))
Zdjęcia z wyprawy

Dane wycieczki: DST: 81.20 km AVS: 13.65 km/h ALT: 2333 m MAX: 68.20 km/h Temp:26.0 'C
Niedziela, 31 października 2021Kategoria >100km, Canyon Exceed 2021, Jordania 2021
III dzień - Umm Quais - Dolina Jordanu - Kafr Rakib - Ajloun - Anjara

Wstajemy jeszcze po ciemku (to wymuszał już bardzo krótki o tej porze roku dzień), ku naszemu zaskoczeniu w czasie zwijania obozowiska zaczyna popadywać deszcz, nie tak to miało być ;). Ale wiele nie pada, to tylko krótkie mżawki, więc ruszamy na pierwsze kilometry Jordan Bike Trail. Początek to zjazdy na ok. -100m, widoki od razu robią wrażenie. Gdy zaczynamy podjeżdżać szybko sprawdza się to co czytaliśmy o szlaku - pod górę będzie ostro, nachylenia powyżej 15% na JBT to raczej norma, nie coś wyjątkowego. Od razu notujemy też starcia z psami pasterskimi - z tego ten szlak również słynie ;). Pierwszy duży podjazd skrajem kanionu - i od razu kapitalne widoczki, krótki kawałek trzeba tu rower podprowadzić (przy okazji przepuszczaliśmy przechodzące duże stado kóz), ale generalnie zdecydowaną większość się jedzie co jest wielką zaletą szlaku. Na wysokości 400-500m zaczyna się wypłaszczać, co bynajmniej nie oznacza braku gór, jedynie to że teraz następują na przemian krótkie zjazdy i podjazdy i utrzymuje się mniej więcej stałą wysokość ;)). Na tym odcinku sporo małych wioseczek, chwilami też dość solidnie wieje, temperatury w okolicach ledwie 20 stopni, dużo chłodniej niż wczoraj; ale dzięki temu też i mniej się męczymy.


Po serii pagórków następuje długi zjazd na poziom doliny Jordanu, czyli aż na -200m, zjazd robi spore wrażenie, co zakręt to nowe ekstra widoki.


 W dolinie Jordanu jedziemy odcinek wzdłuż kanału Abdullaha, następnie krótki kawałek główną drogą znany nam z wczorajszego dojazdu - i odbijamy w bok na kolejne podjazdy. Przed stanowiskami archeologicznymi w Pelli bardzo ostre ścianki, same "starożytności" widać z drogi. Długi i ciężki podjazd doprowadza nas do Kufr Rakib, już nieźle zmęczeni po raz pierwszy korzystamy z lokalnego baru z arabskim jedzeniem, całkiem dobrze podeszła nam shawarma, czyli rodzaj kebabu z kurczaka na pionowym rożnie, zawijanym w cienki placek typu pita wraz z sosami i dodatkami; jednocześnie sycące i smaczne. W Kufr Rahib kończy się pierwszy segment szlaku (oryginalnie Jordan Bike Trail podzielony jest na 12 segmentów), ale my ze względu na ograniczenia urlopowe planowaliśmy zrobić szlak w okolicach 7 dni, więc musieliśmy dziennie przejeżdżać sporo więcej - tak więc ruszamy dalej.

Za Kufr Rahib zmienia się mocno krajobraz, robi się sporo bardziej zielono, wjeżdżamy w lasy charakterystycznego dla tej części Jordanii dębu skalnego. Wymagające podjazdy doprowadzają nas na poziom 900-1000m, niestety tak się pechowo złożyło, że gdy zmierzchało znaleźliśmy się w bardzo zurbanizowanym rejonie sporych miast Ajloun (charakterystyczna muzułmańska forteca na wysokim szczycie) i Anjara, gdzie bardzo trudno było o sensowną miejscówkę.


Więc szukając miejsca na nocleg musieliśmy dzień przeciągnąć sporo bardziej niż byśmy chcieli. Zjechaliśmy miedzy innym w bok z trasy do miasta Kufran, który nas z początku przytłacza, bo niespodziewanie trafiamy na wielki ruch i mnóstwo ludzi, ale trafiamy też na barek, gdzie jemy kolejne shawarmy, tym razem jako obiad. I już bardzo zmęczeni musieliśmy jeszcze zaliczać ostry i długi podjazd (koło 400m w pionie) do Anjary, za którą liczyliśmy, że trafią się jakieś miejscówki. Po zaliczeniu podjazdu w czasie zakupów na biwak nawet trafił się Arab, który nam proponował nocleg u siebie, Marceli był skłonny spróbować, ja wolałem jednak nie ryzykować, bo w końcu człowieka nie znaliśmy i poza tym ciężko byłoby się wcześniej położyć i wcześnie wstać kolejnego dnia, a harmonogram trasy nas gonił.

Wyjeżdżamy więc kawałek za Anjarę i w końcu trafiamy na jaką taką miejscówkę w sadzie, problemem jest to, że i tak dość mocny dzisiejszego dnia wiatr jeszcze sporo przybrał na sile. Rozstawiamy namioty w sadzie mniej więcej pod kierunek wiatru licząc że jakoś to będzie ;)

Zdjęcia z wyprawy

Dane wycieczki: DST: 118.80 km AVS: 13.79 km/h ALT: 3383 m MAX: 67.20 km/h Temp:19.0 'C
Sobota, 30 października 2021Kategoria Canyon Exceed 2021, Jordania 2021, >100km
II dzień - Ma'in - Morze Martwe - Al Rama - Pella - Umm Qais

Rano mamy elegancki widok, bo nocowaliśmy na sporej górze; pierwsze kilometry to szutrowy kawałek w kierunku Morza Martwego. Jedzie się ekstra, mamy dobre preludium tego co nas czeka na Jordan Bike Trail, spotykamy miedzy innymi pierwszych Beduinów, psy, ale największą furorę robią samodzielnie pasące się wielbłądy; na taki powiew egzotyki właśnie liczyliśmy szykując się na wyprawę do Jordanii. Ale dzisiejszy dzień ma charakter czysto dojazdowy - to długi przerzut na początek szlaku do Umm Qais.


Niestety szybko dobry humor psuje nam kolejny kapeć, tym razem w tylnym kole roweru Marcelego. I wczorajsza zabawa zaczyna się od nowa, tak samo nie jesteśmy w stanie ściągnąć opony z koła, klniemy na ten rower na czym świat stoi. Bo to jest swoista komedia, Rondo Bogan to wg reklamy na stronie producenta "ideal companion for an epic adventure". Ma chyba wszystkie możliwe mocowania, dwupozycyjny widelec (w domyśle na teren i na szosę) - ale co po tych bajerach jak całkowicie zawodzi w absolutnie kluczowej sprawie jaką jest niezawodność sprzętu, jeśli właśnie w czasie trwania "epic adventure" jak my przekonujemy się, że w tym rowerze nie da się normalnie zmienić dętki, czyli wobec najczęściej spotykanej rowerowej awarii jesteśmy bezradni? Rower z tymi fatalnymi obręczami zupełnie nie nadaje się pod dętki i sprzedawanie go w takiej konfiguracji jest nieuczciwe wobec klientów, a na poważnej trasie zaczyna rozwalać to całą wyprawę jak w naszym przypadku. Znowu ze 2h się z tym szarpaliśmy, ale nijak nie byliśmy w stanie zdjąć opony, decydujemy się więc poszukać jakiegoś warsztatu samochodowego, Byczys musi jechać co parę km dopompowując koło.



Zjeżdżamy nad Morze Martwe, sporo frajdy dają wartości na głębokim minusie pojawiające się na wysokościomierzu, bo ten rejon to przecież najgłębsza depresja świata. Sam asfaltowy zjazd bardzo widowiskowy i szybki, następnie jedziemy przez szereg kurortów pod bogatych turystów. Znad Morza Martwego zaliczamy blisko 200m podjazdu, dzięki czemu osiągamy wysokość -200m ;)). I tam na skrzyżowaniu z drogą Amman-Jerozolima udaje nam się znaleźć warsztat samochodowy. Nawet zawodowy wulkanizator ze 20min się naszarpał z tym kołem, ale w końcu udało się zdjąć oponę z tej fatalnej obręczy i po załataniu koła 10cm łatką do samochodowych dętek mogliśmy normalnie pojechać dalej. Marceli specjalnie nie pompował mocno koła, by opona nie wskoczyła na rant, bo wtedy znowu nie dałoby się zdjąć opony; ale przez to opona ma zauważalne bicie na bok, ale to i tak sporo lepsze niż brak możliwości naprawy przebitej dętki.


Po tych wszystkich perturbacjach wreszcie możemy normalnie jechać - kontynuujemy więc jazdę na północ. Jedziemy cały czas doliną Jordanu, na depresji w okolicach -200m, co oznacza, że jest bardzo ciepło, cały czas temperatura utrzymuje się na poziomie 31-33 stopnie, do tego mamy wiatr w plecy, co potęguje uczucie gorąca. Ale dzięki pomocy wiatru jedziemy szybko i sprawnie; szczególnie pierwszą część trasy. Później ruch na głównej drodze 65 znacząco rośnie, przybywa coraz więcej miasteczek, gdzie ciągle ktoś na nas woła i nas pozdrawia; z początku jest to miłe, ale za którymś razem już powoli zaczyna irytować. Przy każdym postoju przerabiamy standardowe pytania "what is your name" "how are you" i na tym zdolności komunikacyjne większości Arabów się kończą, co bieglejsi w angielszczyźnie pytają się jeszcze o kraj z jakiego jesteśmy, ale Bulandy (po arabsku Polski) nikt i tak nie kojarzy ;).

Późnym popołudniem docieramy do Asz-Szuna na północy kraju, pod samą syryjską granicą, tu ku naszej uldze wreszcie opuszczamy główną drogę i od razu robi się spokojniej i przyjemniej. Ale zaczyna się też i ciężki podjazd, a jako że niewiele jedliśmy na trasie to Byczysa trochę zaczęło odcinać, więc jedziemy z pauzami na odpoczynki. Już nieźle umordowani do Umm Quais docieramy po ciemku, udaje nam się znaleźć fajną kanajpkę na obiad, gdzie po dłuższym odpoczynku odżyliśmy. To również pierwsze spotkanie z arabską kuchnią, obiad dostajemy na wielkim wspólnym talerzu i bez sztućców - tutaj jada się rękoma :))


Po dłuższym popasie robimy jeszcze zakupy na śniadanie i wjeżdżamy na rozpoczynający się tutaj zjazdem Jordan Bike Trail. Miejscówkę na noc udaje się znaleźć dość szybko, rozbijamy się przy zbiorniku wody, bo to było jedyne płaskie miejsce. W czasie rozkładania obozu chwila strachu bo przyjechał gościu cysterną by nabrać wodę ze zbiornika, ale nic mu nie przeszkadzało, że tu będziemy spać.
Zdjęcia z wyprawy


Dane wycieczki: DST: 147.70 km AVS: 21.20 km/h ALT: 1490 m MAX: 63.90 km/h Temp: 'C
Piątek, 29 października 2021Kategoria Canyon Exceed 2021, Jordania 2021
Jordania

Trasę terenową po Jordanii miałem już w planach od ponad roku, w 2020 roku bardzo blisko było do wyjazdu, mieliśmy zakupione bilety na samolot w wiosennym terminie - ale wszystko się rozsypało wraz z wybuchem epidemii koronawirusa, bo to był okres pełnego lockdownu, zamknięto wszystko, a ruch lotniczy został de facto wstrzymany i podróżowanie stało się niemożliwe. Ale sam pomysł trasy po Jordanii nie umarł, cały czas myślałem o jego realizacji. Po bardzo deszczowym MRDP ze zdwojoną siłą wróciła chęć na wyprawę do kraju, gdzie jest ciepło i gdzie jest pewna pogoda, by się "odkuć" za to co pogoda odebrała w sierpniu ;)). Udało się znaleźć chętnego - Marcelego Byczka, dobrze znanego z tras ultra; który również miał dużą ochotę na "płodozmian", na coś innego niż tylko ściganie i ultra. W krótkim czasie udało się ustalić termin i ogarnąć zawiłe sprawy logistyczne (od wybuchu tej nieszczęsnej korono-paniki podróżowanie niestety mocno się skomplikowało) - i pod koniec października ruszamy!

Naszym celem jest Jordan Bike Trail, mało znany, ale bardzo ciekawy szlak terenowo-asfaltowy przez całą Jordanię, prowadzący z północy na południe kraju, zaprojektowany tak by go właśnie w tym kierunku pokonywać.

I dzień - Amman - Madaba - Ma'in
39,9km - 18,9km/h - 58,4km/h - 418m

Operację przelotu do Ammanu mieliśmy mocno skomplikowaną, ja leciałem z Modlina, Byczys z Krakowa, odlot miałem koło 6 rano, więc w nocy w ogóle nie spałem, bo na lotnisku musiałem być koło północy, bo później już nie miałem opcji transportu. W czasie odlotu widać jak na dłoni hipokryzję linii lotniczych, w tym przypadku RyanAir - wszędzie informacje o obostrzeniach, o konieczności maseczek, zachowywania dystansu, to samo w częstych komunikatach na lotnisku. A jednocześnie na tak małym lotnisku jak to w Modlinie, w odstępie zaledwie mniej więcej pół godziny startuje chyba 5 czy 6 lotów Ryana w różnych kierunkach, co powoduje, że wszyscy pasażerowie naraz przechodzą odprawy i w ogromnym tłoku stoją do odpraw i bramek wejściowych na samolot. Jednym słowem procedury bezpieczeństwa w zakresie koronawirusa to jedna wielka fikcja, linia lotnicza wszystko ustawia pod minimalizację kosztów i resztę ma gdzieś.



Na lotnisku w Ammanie też sporo zamętu, trzeba załatwić wizy, sprawdzane są różne papiery, wymieniamy pieniądze (w tym kraju funkcjonuje niemal tylko gotówka, bardzo niewiele jest miejsc, gdzie da się płacić kartami), kupujemy jordańskie karty SIM, no i oczywiście skręcamy rowery. Najważniejsze, że sprzęt doleciał bez strat, więc można ruszać na podbój Jordanii! Pozostaje jeszcze istotna kwestia znalezienia miejsca przechowania kartonów na rowery na lot powrotny, a z tym był spory problem. Pytaliśmy się policjanta pod lotniskiem czy da radę gdzieś to tu zostawić, ale jak zdecydowana większość Jordańczyków znał jedynie kilka angielskich słów - i zrozumiał, że pytamy się czy można pudła tu wyrzucić. I to była sytuacja doskonale pokazująca jordańskie realia w zakresie gospodarki odpadami - powiedział, że bez problemu możemy po prostu rzucić te wielkie pudła tuż pod największym w kraju, reprezentacyjnym lotniskiem, a przecież był to policjant na służbie ;)). Postanawiamy w końcu zostawić kartony w krzakach pod lotniskiem licząc, że nikt się nimi nie zainteresuje.


Po tym wreszcie ruszamy na trasę, pogoda elegancka, prawie 30 stopni. Pierwsze kilometry i pierwsze miasteczko na trasie to lekki szok kulturowy, szczególnie dla Marcelego (ja jeżdżąc już po krajach arabskich wiedziałem czego z grubsza się spodziewać) - śmieci walają się wszędzie, tradycyjny arabski chaos. I właśnie w tym miasteczku, po zaledwie 3km Byczys łapie gumę w przednim kole (efekt kolców z krzaków, gdzie chowaliśmy kartony) - i zaczyna się zabawa... Marceli jechał na testowym modelu monstercrossa (czyli w skrócie gravel z oponami 2,1) Rondo Bogan i jak się okazało w tym modelu fabrycznie są założone obręcze pod tubless, które zupełnie nie nadają się do konfiguracji z dętkami, bo zdjęcie opony z obręczy graniczy z cudem. Gdy walczymy z tym na przystanku w Al Jizah pojawiają się miejscowe dzieciaki i młodzież i wkrótce dołączają do prób naprawy. Z początku to nawet było to fajne, ale wkrótce tych osób zrobiło się kilkanaście, wszyscy głośno się wydzierali, nakręcając się coraz mocniej, nie dawali nam się dotknąć do tego koła itd.; kolejne realia arabskiego kraju, dość szokujące dla przyzwyczajonych do innej kultury Europejczyków. W końcu jednemu z Arabów udało się rękoma ściągnąć tę oponę z jednej strony (wymagało to przyłożenia bardzo dużej siły), ale jak się dorwali do tego koła to nie dali nam w spokoju tego załatać i założyć, więc w efekcie przycięli dętkę i powietrze znowu zeszło. Ale mieliśmy ich już tak dosyć, że ewakuujemy się jak najszybciej z tego przystanku, Byczys jedzie na zupełnym flaku kilka kilometrów i już nocą przy drodze w spokoju wymieniamy dętkę; na te wszystkie naprawy tracimy ze 3h i masę nerwów.



Już nocą jedziemy przez Madabę, tu robimy pierwsze zakupy w sklepie, generalnie ceny są sensowne, niższe niż w Polsce, ale w sklepach na półkach nie ma cen ;)). Za Madabą zaczyna się zabawa z szukaniem miejscówki noclegowej, po akcji z Arabami w czasie naprawy koła nie chcieliśmy powtórki z tłumem na biwaku, więc jechaliśmy długi kawałek; coś sensownego trafiło się dopiero po zaliczeniu sporego kawałka szutrowego zjazdu.
Zdjęcia z wyprawy

Dane wycieczki: DST: 39.90 km AVS: 18.85 km/h ALT: 418 m MAX: 58.40 km/h Temp:21.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl