wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 295010.23 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.28%)
  • Czas na rowerze: 538d 00h 20m
  • Prędkość średnia: 22.73 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Niedziela, 7 listopada 2021Kategoria Canyon Exceed 2021, Jordania 2021
X dzień - Wadi Rum - Titen - Aqaba

Dzisiejszy dzień to taka wisienka na torcie Jordan Bike Trail, czyli przeprawa przez słynną pustynię Wadi Rum, znaną z niesamowitych krajobrazów, przyciągających wielu filmowców, tu kręcono m.in. słynnego "Marsjanina" Ridleya Scota, dwie części "Gwiezdnych Wojen", "Prometeusza", czy ostatnio "Diunę". Miejsce to ma też ciekawe konotacje historyczne z czasów Lawrence'a z Arabii i arabskiej rewolty roku 1918, gdy właśnie z Wadi Rum ruszyli Arabowie na wielbłądach by uderzyć na Aqabę. Mieliśmy co do tego etapu mocne obawy, bo musieliśmy tego dnia dojechać do Aqaby i od razu ogarnąć transport do Ammanu, bo już kolejnego dnia mieliśmy loty powrotne do Polski, więc z czasem byliśmy bardzo na styk, a dotychczasowe doświadczenia na JBT pokazywały, że zawsze nam jazda poszczególnych fragmentów więcej czasu zabierała niż planowaliśmy. A problemem było to, że nie sposób było oszacować ile nam czasu zajmie przeprawa przez pustynię, bo w opisie szlaku były informacje o długim, nieprzejezdnym fragmencie rzędu co najmniej 15km. I gdyby to był głęboki piach to owa przeprawa mogłaby nam zająć wiele godzin; do tego Beduini spotkani w Visitors Center straszyli nas, że rowerami na pewno nie przejedziemy i powinniśmy wynająć jeepa na ten odcinek.

Ale do odważnych świat należy - chcieliśmy przebić się przez Wadi Rum o własnych siłach, a korzystanie z jeepów zepsułoby całą frajdę i satysfakcję ze zmagań z pustynią i pokonaniu tego etapu o własnych siłach. Dojeżdżamy więc do Rum Village, tu trafiła się kolejna fajna knajpka, gdzie jemy obfite i smaczne śniadanie, patrząc na pasące się w pobliżu wielbłądy.

Po śniadaniu i zakupach ruszamy na pustynię, pierwszy odcinek prowadzi lekko pod górę i ku naszemu zaskoczeniu daje się to w większości jechać, a właśnie tu wg opisów miało być najgorzej. A tymczasem na dwucalowych oponach z maksymalnie spuszczonym powietrzem jesteśmy w stanie prawie cały czas jechać, jedynie krótkimi fragmentami przeprowadzając rowery przez głębszy piach.


Krajobrazy nieziemskie, Wadi Rum to miejsce jedyne w swoim rodzaju, rzeczywiście można się tu poczuć jakbyśmy się wybrali z krótką wizytą na Marsa. Po zaliczeniu podjazdu okazuje się, ze w dół droga też nie jest zła i daje się jechać; możliwe że stan drogi przez pustynię zależy od pory roku i w niektórych miesiącach jest z tym sporo gorzej. My w każdym razie trafiliśmy bardzo przyzwoicie i dawało się sensownie jechać. Podobnie jak wczoraj na sporych kawałkach nie ma dróg, są jedynie ślady po jeepach, tak więc drogę trzeba sobie obierać samodzielnie, śladu GPS trzymając się jedynie z grubsza, bo wcale nie zawsze prowadzi on optymalnym wariantem, czyli takim najlepiej przejezdnym.


Ale sumarycznie łatwo nie jest, do asfaltu w Titen mamy prawie 40km ciężkiego szlaku, a szybko zaczęło ostro smażyć, a na tej szerokości geograficznej słońce pali ostro (to już bardzo blisko saudyjskiej granicy). Do tego trzeba było uważać na to, że fragmentami słońce mieliśmy z boku i wtedy jedna strona ciała obrywała od promieni słonecznych sporo mocniej. A mi podwinęły się też rękawki koszulki odsłaniając nieopalony fragment ciała, który szybko zaczął palić. Jednym słowem ze słońcem nie ma tu żartów i pod koniec tego odcinka jechaliśmy już wymalowani jak Indianie ;). Najbardziej zniszczyła nas końcówka przed Titenem, trafiła się tu spora górka i przede wszystkim bardzo wredna nawierzchnia z sypkiego żwirku, po której jazda szła bardzo topornie, nawet i po zaliczeniu podjazdu w dół też się jechało słabiutko.


Tak więc do Titenu (dziura tak niesamowita, że aż to słowo nabiera nowego znaczenia ;)) dojechaliśmy już zdrowo wypruci, ale też i z wielką satysfakcją, że przejechaliśmy o własnych siłach Wadi Rum i do tego niemal całość w korbach, pchając jedynie na bardzo krótkich kawałkach. Też byliśmy bardzo zadowoleni, że nie daliśmy się nabrać na gadki Arabów o nieprzejezdności pustyni, bo jadąc z rowerami na jeepach po dobrej nawierzchni czulibyśmy się mocno nabici w butelkę.

Z Titenu do Aqaby czekało nas jeszcze ze 30km asfaltu, ale w większości w dół, w drugiej części już po ruchliwych drogach; gorąco, ale dość szybko to zleciało - i meldujemy się na brzegu Morza Czerwonego tym miłym akcentem oficjalnie kończąc zmagania z Jordan Bike Trail, który udało nam się przejechać w całości.


W Aqabie uwinęliśmy się bardzo sprawnie, udało się załatwić bilety na wieczorny autobus do Ammanu, tradycyjnie były obawy czy zabiorą rowery, tym bardziej, że autobus był mocno nabity, ale udało się je jakoś upchnąć. Podróż mało komfortowa, bo autobus bardzo ciasny, do tego Arabowie nie są narodem kontemplującym ciszę, do Ammanu docieramy przed 23. Tu mieliśmy jeszcze problem jak dojechać na odległe o 35km lotnisko, bo nie uśmiechała nam się jazda tego nocą po najruchliwszych drogach w Jordanii; na szczęście Marcelemu udało się dogadać w sprawie autobusu na lotnisko, niestety w międzyczasie jakiś dzieciak ukradł mi tylną lampkę zamocowaną na torbie, podczas gdy ja przeglądałem trasę na telefonie, przykry akcent na sam koniec.

Autobusem dojeżdżamy na lotnisko, okazało się, ze nasze kartony czekają jak je zostawiliśmy, tak jak przypuszczaliśmy, szansa, ze w Jordanii jakieś kartony leżące w krzakach skłonią ludzi do ich posprzątania - jest praktycznie zerowa ;)). Ostania noc w Jordanii z prawdziwym przytupem - śpimy w wysokim może na metr kanałku odpływowym pod główną drogą z lotniska, mamy dobry widok na pas startowy lotniska. Za taki nocleg bez wątpienia zasłużyliśmy na złotą odznakę Menela ;)).

Podsumowanie

Wyprawa wypaliła w 100%, był to kawał prawdziwej przygody i ogromny łyk egzotyki. Wiedzieliśmy, że szlak będzie bardzo ciekawy i widowiskowy, ale "widowiskowy" przy tym co zobaczyliśmy to jakby nic nie powiedzieć. Jeździłem rowerem na wyprawy w wielu pięknych miejscach, ale w Jordanii wspaniałych widoków skumulowanych na tak niewielkim odcinku były tysiące, co zakręt to szczęka opadała kolejny raz z wrażenia. Do tego co bardzo istotne - jest to szlak niemal w całości przejezdny, co go znacząco odróżnia od jeżdżenia terenem po polskich górach czy też po Alpach. Przejechałem dwa TransAlpy, tam też było mnóstwo pięknych widoków - ale okupione to było długimi godzinami pchania roweru i to nie tylko pod górę, bo często i w dół nie dawało się zjechać, co mocno psuło doznania z trasy. A na JBT flow z jazdy jest ogromny. Do tego druga istotna sprawa całkowicie odróżniająca ten szlak od europejskich - na zdecydowanej większości terenowych odcinków szlaku jest zupełnie pusto, jedynie od czasu do czasu spotyka się pasterzy; ale generalnie jedzie się długie kilometry w zupełnej ciszy i spokoju. Oczywiście ten szlak to nie tylko odcinki terenowe, na fragmentach asfaltowych zahacza o ileś miast, ale to jest dodatek do szlaku, a nie jego sedno dające najwięcej frajdy, czyli jazda terenowa.

Sporym minusem szlaku są spotkania z psami - tego jadąc JBT się nie uniknie, tak więc jadąc ten szlak trzeba mieć mocne nerwy. Jako że wypasanie kóz i owiec to jedna z podstaw rolnictwa w tym rejonie - to psów pasterskich jest tu naprawdę dużo i regularnie się je spotyka, najmocniej "obsadzony" pod tym kątem jest środkowy odcinek szlaku. Czasem potrafi być niebezpiecznie, ale pod koniec trasy doszliśmy już do dużej wprawy i takie starcia z sierściuchami przerodziły się w swoisty rodzaj sportu i dodatkowej rozrywki ;). Niemniej w tym względzie zawsze lepsza jest tradycyjna ostrożność niż nadmierna pewność siebie, bo nieraz przekonywaliśmy się na jaki poziom prędkości są w stanie wejść najbardziej zajadłe sierściuchy i z jak na pozór beznadziejnych pozycji dogonić rower, nawet na zjazdach dokonując tej sztuki;))

Wielkie podziękowania należą się autorowi trasy, bo IMO jest zaprojektowana po mistrzowsku. Pokazuje mnóstwo atrakcji Jordanii, całkowicie niszcząc popularny stereotyp, że to ten kraj to tylko Petra, Morze Martwe i Wadi Rum; pokazuje to co w tym kraju najpiękniejsze, każdego dnia można liczyć na mnóstwo wspaniałych widoków. Widzimy przy tym prawdziwą Jordanię, mamy okazję obserwować jak tu żyją ludzie, a nie jedynie sztuczny świat kurortów i turystycznych kompleksów wybudowanych z myślą o grubych portfelach zachodnich turystów.

Czy Jordan Bike Trail jest to trasa dla każdego?
Tu jak ulał pasuje fragment ze strony Maratonu Północ-Południe "MPP to nie jest impreza dla każdego, pomimo iż każdy może się zapisać", dokładnie to samo można napisać o JBT. Planując jazdę tego szlaku trzeba sobie zdawać sprawę z dwóch istotnych czynników.

Po pierwsze - szlak jest fizycznie bardzo wymagający, to trasa dla ludzi solidnie zaprawionych kolarsko, wymagająca dobrego przygotowania zarówno fizycznego jak i sprzętowego. Zdecydowana większość szlaku są to góry i to góry bardzo ciężkie, niemal każdy podjazd zawiera sekcje 15-20%. Dlatego wiele znaczy tu mocna noga i dobrze przygotowany, koniecznie lekki ekwipunek. Zdecydowanie najlepiej jechać tę trasę jak jechaliśmy z Marcelim - w zestawie bikepackingowym, z bagażem nie przekraczającym 10kg. Jazda tego z typowymi sakwami, z wagą 15-20kg będzie oznaczać po prostu wiele więcej pchania, a na zjazdach duży, źle rozłożony bagaż odbierze część funu i sumarycznie da to wiele mniej frajdy. Na szczęście po Jordanii łatwo podróżować na lekko ze względu na ciepły i stabilny klimat, szczególnie podróżując jak my jesienią, bo wiosną pogoda potrafi być bardziej kapryśna. Bo nie można zapominać, że jednak wjeżdża się tu na spore wysokości, najwyższy punkt trasy to aż 1690m.

Po drugie - Jordania to typowy kraj arabski, ze wszystkimi tego plusami i minusami. To jest zupełnie inny świat, zupełnie inny krąg kulturowy niż Europa i trzeba tego być świadomym, to na pewno nie każdemu podejdzie. Ludzie potrafią tu być (w rozumieniu europejskim) mocno nachalni i bezpośredni. To co tu jest czymś normalnym, w Europie będzie już zdecydowanym naruszaniem prywatności. Tu niemal każdy do nas woła, pozdrawia nas, usiłuje zagadać. witani w Jordanii byliśmy setki razy. W Europie trąbienie przez samochody jest niemal zawsze chęcią dosrania komuś, tutaj wręcz przeciwnie - formą pozdrowienia, a że Jordańczycy (poza małymi dziećmi) praktycznie na rowerach nie jeżdżą to i kierowcy nie wiedzą, że ostry klakson z ciężarówki nas wyprzedzającej - dla rowerzysty wcale przyjemny być nie musi. Ale takie zachowania nie wynikają z jakiejkolwiek złośliwości, to jak napisałem po prostu zupełnie inny krąg kulturowy. Bo z drugiej strony Arabowie są bardzo chętni do pomocy, tu nie ma że "nie da się", zawsze da się jakoś dogadać i można liczyć na pomoc. Zdecydowanie lepiej jechać do takiego kraju w towarzystwie, przy dwóch osobach rozkłada się to, a nie że całe "uderzenie" zainteresowania lokalsów idzie na jedną osobę. Mieliśmy ileś upierdliwych i nachalnych spotkań (szczególnie z dzieciakami), natomiast nie mieliśmy jakiejkolwiek groźnej sytuacji. Dla mnie jest to swoista egzotyka, coś zupełnie innego niż mamy na codzień, na swój sposób bardzo ciekawe i interesujące doświadczenie, choć chwilami może być nużące.

Wielką zaletą jazdy po kraju islamskim, znacznie podnoszącą poziom bezpieczeństwa jest fakt, że w islamie nie pije się alkoholu, bo to z pijanymi zawsze najłatwiej o problemy i agresję. Nie spotkaliśmy na trasie żadnego pijaka, podobnie i na drogach czułem się sporo bezpieczniej niż w Polsce, bo kierowcy jeżdżą tu wyraźnie wolniej niż u nas. Przy czym trzeba tu dodać, że Jordania jak na kraj islamski jest krajem dość liberalnym, w większych miejscowościach da się kupić alkohol, w chrześcijańskim Fuheis jest nawet mały lokalny browar. Natomiast podróżując po takim kraju trzeba respektować jego zwyczaje, np. publiczne paradowanie w stanie wskazującym na spożycie, czy pijackie krzyki i awantury - to już będzie w takim kraju widziane fatalnie i spokojnie można za to trafić do aresztu.

Jaki rower będzie najlepszy na Jordan Bike Trail?
Jechaliśmy na różnym sprzęcie, Marceli miał gravela czy też lepiej będzie napisać monstercrossa Rondo Bogan, którego od typowego gravela odróżniają opony o szerokości jak w MTB, aż 2,1; ja jechałem na klasycznym MTB Canyona z 1x12 i szeroką kasetą 10-51. I myślę, że jednak MTB jest lepszym rowerem na tę trasę, dzięki szerszemu zakresowi przełożeń więcej ostrych ścian byłem w stanie wjeżdżać w korbach, na zjazdach szybciej zjeżdżać, bo amortyzator skutecznie niwelował nierówności, podczas gdy na sztywnym gravelu trzeba było zjeżdżać bardziej asekuracyjnie. Niemniej dysponując przełożeniem 38-42 Marceli świetnie sobie dawał radę, dużo lepiej niż się obawiałem przed wyjazdem. Ale trzeba tu też brać pod uwagę, że Byczys jest mocnym zawodnikiem, dość lekkim, bardzo dobrze jeżdżącym po górach; dla osoby o innym profilu takie przełożenia będą już sporo za twarde i zmuszą do wielu spacerów.

Tak więc osobiście bardziej polecałbym rower MTB, niemniej trasa jest jak najbardziej do przejechania na rowerze gravelowym, choć w mojej opinii nie da to tyle frajdy co na MTB. Trudności technicznych nie ma tu wielkich, poziom porównywalny do PGR (tak więc i na węższych niż dwucalowe oponach da radę, choć również kosztem frajdy na zjazdach). Jest kilka mocno technicznych odcinków z dużymi kamulcami, gdzie pchaliśmy i gdzie potrzeba już wysokiej techniki zjazdowej by to przejechać - ale są to odcinki bardzo nieliczne w kontekście długości całego szlaku.

Zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki: DST: 78.20 km AVS: 18.47 km/h ALT: 394 m MAX: 59.00 km/h Temp:30.0 'C

Komentarze
Ufff! Zapewniłeś mi cały wieczór czytania. Dobra lektura, jak zwykle. Pozdrawiam.
yurek55
- 21:55 czwartek, 18 listopada 2021 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl