wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 292550.25 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.29%)
  • Czas na rowerze: 534d 00h 08m
  • Prędkość średnia: 22.71 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2016

Dystans całkowity:4095.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:188:43
Średnia prędkość:21.70 km/h
Maksymalna prędkość:73.30 km/h
Suma podjazdów:39385 m
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:178.04 km i 8h 12m
Więcej statystyk
Sobota, 27 sierpnia 2016Kategoria >100km, Canyon, Wycieczka
Bitwa pod Mławą

Jadąc przez Mławę na mazurski wyjazd z Kotem koło Pomnika Piechura trafiłem na informację o organizowanej na polu bitwy z 1939 roku rekonstrukcji, pomyślałem wówczas, że warto się wybrać.

Pogoda słoneczna, trochę za późno ruszyłem. Sama trasa raczej nudna, jechało się łatwo, z wiatrem w plecy, natomiast trochę atrakcji było. Zaraz po wyjeździe z Warszawy coś mnie uderzyło w twarz, która od razu zaczęła boleć. Okazało się, że ugryzł mnie szerszeń lub osa, dosłownie pół sekundy, nie sposób temu było zapobiec. Ugryzienie było w skroń, ale opuchlizna szybko przeszła na oko, w Mławie miałem już solidnie opuchnięte oko. W Ciechanowie natomiast łapię gumę, niestety spiesząc się z wyjazdem zapomniałem że mam na rowerze rozwaloną oponę, która po 100km nie wytrzymała. Łatam oponę i dętkę, pompuję na góra 2 atmosfery - i jakoś mi się udało doturlać do Mławy.

Piknik historyczny ma miejsce na wzgórzach za Mławą, w Uniszkach Zawadzkich, gdzie w 1939 roku polscy żołnierze toczyli nierówną walkę z nawałą niemiecką, kosztem własnego życia próbując zatrzymać pochód hitlerowskiej hordy na Warszawę. Piknik z dużym rozmachem, nie była to jedynie rekonstrukcja, można było sobie pooglądać z bliska masę sprzętu będącego na stanie polskiej armii - od karabinów po nowoczesne czołgi Leopard i potężne haubice samobieżne Krab, a nawet postrzelać w mobilnej strzelnicy umieszczonej w ogromnym tirze, długości 3 normalnych tirów ;). Również i rekonstrukcja z rozmachem, z dużą ilością pirotechniki, 3 samolotami, sprawnymi czołgami, oddziałem ułanów - jednym słowem było co pooglądać i zadowolony byłem z tej wycieczki.

Zdjęcia



Dane wycieczki: DST: 151.90 km AVS: 30.58 km/h ALT: 452 m MAX: 48.90 km/h Temp:28.0 'C
Piątek, 26 sierpnia 2016Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki: DST: 15.40 km AVS: 20.09 km/h ALT: 35 m MAX: 31.20 km/h Temp:28.0 'C
Czwartek, 25 sierpnia 2016Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki: DST: 15.20 km AVS: 19.83 km/h ALT: 35 m MAX: 29.70 km/h Temp:24.0 'C
Środa, 24 sierpnia 2016Kategoria >100km, Canyon, Wycieczka
Powrót z BBT.
Razem z Wąskim postanowiliśmy wrócić rowerami aż do Rzeszowa. Jechało się dobrze zmęczenia trasą jakiegoś wielkiego nie odczuwałem, pogoda fajna. Natomiast sporo zabawy było z rowerem, rozerwała mi się opona, trzeba było łatać dwie gumy, na szczęście udało się dociągnąć do Rzeszowa. Tyle, że przez czas stracony na naprawy musieliśmy pojechać od Leska ruchliwą trasą BBT, zamiast przyjemniejszymi bocznymi drogami


Dane wycieczki: DST: 164.10 km AVS: 23.84 km/h ALT: 1358 m MAX: 56.00 km/h Temp:23.0 'C
Poniedziałek, 22 sierpnia 2016Kategoria >100km, >200km, Canyon, Ultramaraton
On Her Majesty's Secret Service - part 2

Na postój zeszły nam ze 4h, z czego 3h śpimy jak drewno, bez żadnych zakłóceń. To pozwoliło całkiem sensownie się zregenerować i z nowymi siłami ruszamy na trasę. Pogoda bez specjalnych zmian, dalej pada, choć intensywność trochę mniejsza. Ale najważniejsze, że temperatura jest dość wysoka, mniej jak 15-16 nie było, dzięki czemu "siła rażenia" deszczu dużo mniejsza niż przy 8-10 stopniach; jak się już człowiek przyzwyczaił, że jest mokro - to niewiele to przeszkadzało, przynajmniej mi ;). Krótko po starcie zaczyna dnieć, droga dalej nieprzyjemna, choć nieco lepiej niż wczoraj za Radomiem, na tym odcinku częściej trafia się pobocze. Deszcz raz większy, raz mniejszy, w Opatowie łapie nas kolejna solidna ulewa, na zjeździe pod Bramę Opatowską płyną strumienie wody. Na stacji w Lipniku krótki postój na kawę, której Marzena jest nałogowcem - i powoli jedziemy dalej. Przed Wisłą kończą się góreczki, dalej na punkt w Majdanie już bardziej płasko wśród jazgotu tirów. Na punkcie spotykamy wielu znajomych - jest grupa Jelony (Czerkaw i Żubr), jest Starsza Pani, próbująca coś pospać na scenie, jest i Przemielony, który dojechał dopiero teraz ze względu na duże problemy z żołądkiem. Punkt przyzwoity, jest ciepłe jedzenie, wybór ciast, ja kolejny raz odpalam chińszczyznę :))

Za Majdanem odcinek bez większej historii, ruszyłem z 15min za Marzeną, więc pierwszą część ją goniłem, później wspólnie przebijamy się przez Rzeszów, na szczęście byliśmy tu koło 12, więc na ulicach było w miarę pusto i przejazd przez miasto przebiegł sprawnie. Na punkcie w Boguchwale trochę siedzimy, bo dystans w nogach już niewąski, Marzenka wcina pierogi, ja ciągnę na batonach. Tutaj ostatni raz widzimy Starszą Panią, którą za tym punktem mocno odcięło, kumulacja problemów żołądkowych i braku snu dała jej się bardzo we znaki. Za Boguchwałą krótki beznadziejny odcinek bez pobocza i ze słabym asfaltem, dopiero za skrętem na Strzyżów pojawia się dobra droga z poboczem. Pojawiają się też wreszcie pierwsze górki, które już się czuje w nogach, na ściance przed Domaradzem kończy się jazda na dużej tarczy ;). Za Domaradzem wreszcie opuszczam DK 19, do Brzozowa już dużo mniejszy ruch. Na punkcie w Brzozowie tradycyjne wypasy - świetny, prawdziwy żurek, duży wybór kanapek i ciast.

Za Brzozowem kończy się łatwa trasa - teraz górki są już cały czas. Odcinek Brzozów-Ustrzyki Dolne tak naprawdę w kość daje bardziej niż końcówka pomiędzy Ustrzykami Dolnymi i Górnymi, gdzie są wyższe górki. Ale tutaj jest całe nagromadzenie małych podjazdów, które gdy się ma w nogach 900km wchodzą bardzo powoli. Do tego dochodzi fatalny przejazd przez Sanok, główną drogą z wielkim ruchem. Marzenkę powoli zaczyna odcinać, swoje też robi napęd z kasetą za twardą na góry, bo gdy się ma 900km w nogach to 5% wchodzi jak na świeżo 10%. Do Ustrzyk Dolnych dojeżdżamy powolutku, tutaj trochę regeneracji i Marzena rusza w góry, bo była szansa by złamać granicę 60h.

Ja startuję trochę później i już nocą pokonuję podjazd na Żłóbek, na szczycie którego spotykam się z Marzeną. Cały czas jest bardzo wredna, dość silna mżawka, która powoduje, że widoczność jest słaba, połowa siły lampki się w tym rozmywa, okulary całe mokre, wkrótce nie daje się w nich jechać. Tak więc w tych warunkach zjeżdżało mi się słabiutko, a co dopiero Marzenie, która i w dobrych warunkach boi się zjeżdżać, jechała przerażona z prędkością 10-15km/h. Ale zjazd do Czarnego jest stosunkowo krótki, wkrótce zaczyna się ostatni duży podjazd BBTour na ścianę przed Lutowiskami. Tutaj Kota łapie duży kryzys, zarówno senność, bardzo trudne warunki (cały czas pada), twarda kaseta wysysająca niepotrzebnie siły, mocno poobcierane siedzenie, a przede wszystkim wielkie zmęczenie ogromnym dystansem powoduje, że często stajemy, a ja muszę zwalczać pomysły by się położyć w krzakach na spanie i twardo dyscyplinować do dalszej jazdy ;)). Ciągnął się ten podjazd i ciągnął, wydawało się że nigdy się nie skończy - ale wreszcie docieramy na szczyt, z którego widać światła Lutowisk. Kawałek wrednego zjazdu, który Marzena pokonuje z duszą na ramieniu - i wreszcie kończą się duże góry. Na dole, w Lutowiskach okazuje się, że mamy jeszcze szanse na zmieszczenie się w limicie 60h - i Kot momentalnie odżywa, by wykrzesać z siebie energię niezbędną do ciśnięcia ostatniego kawałka na metę.

W czasie jazdy do Ustrzyk mijamy blokadę drogi zorganizowaną przez Straż Graniczną, kilku żołnierzy z długą bronią kontroluje samochody, Marzena już myślała, że ma halucynacje widząc ciemną nocą na pełnym zadupiu ludzi z karabinami; jednym słowem końcówka na metę miała swój klimacik ;))

Na metę jechaliśmy solidnym tempem, kilometry pozostałe do Ustrzyk Górnych sprawnie znikały z GPS i wreszcie o 22.30 bardzo już zmęczeni meldujemy się na mecie, a Kot odbiera zasłużone gratulacje za ukończenie tak trudnego BBTour (niemal 500km w deszczu) w czasie poniżej 60h! Wielkie gratulacje dla Marzenki i podziękowania za wspólną jazdę, nie było łatwo; ale właśnie z powodu licznych trudności sukces tym lepiej smakuje. Przejechać taką trasę z okresem na pewno nie jest łatwo - ale nie polecam próbowania tego innym dziewczynom. Trasa jak BBTour to ekstremalny wysiłek i powinno się do niego przystępować w pełni sił, a okres ma duży wpływ na dyspozycję fizyczną kobiet i żeby taką trasę ukończyć trzeba się wyjechać na amen, być blisko granicy swoich możliwości. Marzenka dała radę - ale powtórek nie polecam ;)

BBTour to bez wątpienia prawdziwe święto miłośników długich dystansów, przez 3 doby prawie 300 osób wspólnie się katuje na 1000km trasie, w pamięci pozostaje masa przygód, spotyka się wielu fajnych ludzi, z którymi łączy nas wspólna pasja, impreza ma niepowtarzalny klimat. Ale tegoroczna edycja, bardzo deszczowa dla wolniejszych zawodników jasno pokazała, że po 10 latach od powstania warto wreszcie dokonać poważnej korekty trasy. Jazda DK9 jest zarówno niebezpieczna jak i bardzo nieprzyjemna, wiele osób miało tego serdecznie dość i z pewnością wolałoby jechać spokojnymi drogami, gdzie nie trzeba się co chwilę denerwować czy nas tir nie skosi, albo co będzie jak rower skoczy na kamyczku czy dziurze kawałek w bok akurat jak ktoś będzie wyprzedzał na gazetę. Takie drogi znacząco obrzydzają jazdę, przejazdy przez Radom i Rzeszów to też nie jest dobry pomysł.

Zdjęcia z maratonu



Dane wycieczki: DST: 294.10 km AVS: 22.80 km/h ALT: 2328 m MAX: 62.20 km/h Temp:16.0 'C
Niedziela, 21 sierpnia 2016Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon, Ultramaraton
On Her Majesty's Secret Service - part 1

W tym roku, po ukończeniu TCR musiałem odrobić zaległości w pracy, tak więc niestety nie mogłem stanąć na starcie BBTour, choć fizycznie się po wyścigu zregenerowałem, na szczęście obeszło się bez poważnych kontuzji.

Tak więc pozostało oglądanie BBTour w sieci (relacja działała bardzo kulawo) i na podstawie wiadomości od znajomych. Od początku mam sporo informacji od Kota - i nie są to informacje dobre. Marzence jechało się bardzo słabo, niestety tak się fatalnie złożyło, że wyścig wypadł akurat w czasie okresu, który w nią uderza z podwójną siłą ze względu na inne sprawy zdrowotne (swego czasu nawet mi z tego powodu zemdlała na rękach na szczycie podjazdu). Warunki na trasie nie są łatwe, wieje przeszkadzający wiatr, który osobom z kategorii solo bardziej daje się we znaki. Do tego w tym roku fatalnie rozstawiono startujących, którzy powinni jechać wg czasów z wcześniejszych edycji, skutkiem czego Kot jedzie na samym końcu stawki co działa bardzo dołująco na psychikę. Do tego dochodzi dodatkowy problem - godziny otwarcia punktu w Pile są od czapy, osoby jadące tempem koło 22-23km/h startujące z końca dotarły do Piły, gdy punkt już zamknięto, prawdopodobnie godziny przepisano z poprzedniej edycji, gdy start kończył się dużo wcześniej. A dojechanie na punkt odległy od poprzedniego o prawie 100km tylko żeby się przekonać, że nie działa - psychiki na pewno nie wzmocni, nie wspominając o tym, że nic się z punktu nie skorzysta i trzeba tracić czas w sklepach by uzupełniać wodę i jedzenie.

To wszystko spowodowało, że zrobiło mi się Marzenki bardzo żal, tym bardziej, że znałem prognozy pogody i wiedziałem jak źle będzie w niedzielę. Pierwotnie miałem jedynie plan podjechania w niedzielę do Grójca i krótkiej trasy do Radomia - ale postanawiam dołączyć sporo wcześniej i na całą trasę aż do Ustrzyk, bo z jej sytuacją zdrowotną samotna jazda w maratonie stawała się męką, nie przyjemnością jaką powinna być. Szybka decyzja - udało mi się pozamieniać w pracy i zaraz po robocie pakuję sprzęt i wsiadam w pociąg do Torunia, całe 700km maratonu przejechałem z 10kg bagażem, z pełnym sprzętem biwakowym. Dojeżdżam koło 1, z miasta jadę od razu na punkt w Toruniu, położony na obrzeżach miasta. Posiedziałem tu chwilkę (spotkałem m.in. Eranis) - i wyruszam naprzeciw Kota. W ciemnościach wcale nie było łatwo poznać jadące osoby (a szczególnie Koty! :)), a uczestników maratonu mijałem wielu. Po ok. 25km wreszcie jest i Kot, moje pojawienie się sprawiło jej ogromną niespodziankę i od razu drastycznie podniosło upadające morale, wróciła radość z jazdy - kawaleria przybyła na odsiecz ;)). Marzena zmienia kategorię na Open - i dalej już jedziemy wspólnie.

W Toruniu krótka regeneracja, gdy ruszamy na trasę zaczyna już powoli dnieć. Odcinek do Włocławka schodzi sprawnie, ruch niewielki, pierwszy raz mam okazję jechać ten kawałek na Bałtyku za dnia, bo z reguły widno robiło mi się za Gąbinem. Na tej edycji nastąpiły zmiany punktów, z powodu zmiany prezesa WTR wycofało się z organizacji punktu (nowy zażądał za punkt takich pieniędzy, że bardziej opłacało się to zrobić w knajpie). W efekcie nowy punkt jest ok. 20km za Włocławkiem, w Dębie Polskim. Do Włocławka droga nudna, natomiast dalej zaczyna się wreszcie robić ciekawiej, bo droga prowadzi nad szeroko rozlaną w jezioro Włocławskie Wisłą. Punkt prowadzony przez Janka Doroszkiewicza bardzo dobry - można się przespać, jest ciepły posiłek; full wypas. A gdy chciałem odpalać kuchenkę by ugotować sobie jedzenie Janek stwierdził żebym się nie wygłupiał, tutaj nie Szwajcaria i TCR - i mogę zjeść maratonowy obiad; jakże zupełnie inne podejście do ludzi niż to które widziałem na TCR, gdzie nie pozwolono mi zjeść swojego jedzenia na punkcie, gdy na zewnątrz było 10'C; takie podejście do weteranów imprezy sprawia, że z wielką chęcią się na ten wyścig powraca.

Zregenerowaliśmy się tu z pół godzinki - po czym ruszamy dalej. Trasa za Dębem ekstra, chwilami prowadzi nad samą Wisłą, woda jest parę metrów od szosy, a po drugiej stronie bardzo szerokiej Wisły widać wysoki brzeg, pogoda robi się słoneczna; jadąc tędy nocą sporo się traci. Ale za kawałek trasa odbija w bok, ten odcinek niespecjalny, sporo słabego asfaltu, dopiero przed Gąbinem wraca dobra szosa. Zaczyna też solidnie wiać w twarz, co bardzo źle rokuje na kolejny, odkryty odcinek do Sochaczewa. W Gąbinie punkt prowadzony przez OSP, tutaj spotykamy się z grupą Agnieszki i Irenki; po dłuższej przerwie w Dębie tutaj za długo nie siedzieliśmy. Marzena rusza naprzód sama, ja później ją gonię, następnie jeszcze trochę czasu tracę na regulację roweru i przy okazji wiozę się na kole Agnieszki :))). Za Gąbinem prawdziwy cud - wiatr odkręcił się o 180 stopni i teraz wieje w plecy, prędkości ponad 30km/h coraz częściej goszczą na liczniku. Ale zmiana wiatru miała swoją cenę - w Sochaczewie zaczynają się pojawiać pierwsze ciemne chmury, na odcinku do Żyrardowa już pokapuje, a parę minut po dotarciu na punkt lunęła ściana deszczu, grupa Agnieszki idealnie się wyrobiła, wpadając na punkt wraz z pierwszymi kroplami ulewy ;).

W Żyrardowie dłuższy postój obiadowy, Marzena je maratonowy makaron (na który sporo osób później narzekało winiąc go za problemy żołądkowe), ja odpalam zupki chińskie, na punkcie też miłe spotkanie z Werroną, która wpadła nam pokibicować, w dalszą trasą Kot rusza z kwiatkami od Werrony, dojechały na samą metę! Wyjście z punktu nie było łatwe, bo lało solidnie. Lało też całą drogę na kolejny punkt w Białobrzegach. Do Grójca słabiutki odcinek na DK50, wyprzedzamy tutaj grupkę Starszej Pani. W Grójcu tracimy czas na punkt techniczny, Marzena nie wiedziała czy i tam trzeba stemplować, więc pojechaliśmy, jak się okazało niepotrzebnie. Na trasie do Białobrzegów jedziemy kawałek wspólnie ze Skautem, leje równo. Na punkcie w Białobrzegach trwają zbrojenia przeciwdeszczowe - coraz częściej worki na śmieci wchodzą w użycie, bo już wszyscy się zdążyli przekonać ile jest warta rzekoma wodoodporność kurtek przeciwdeszczowych.

Pierwsza część odcinka na kolejny punkt to wygodne drogi wzdłuż ekspresówki, ale przed Radomiem kończy się ta sielanka i zaczyna się najbardziej fatalny odcinek BBTour, czyli dobre 250km bardzo ruchliwych krajówek. Wjazd do Radomia w potężnym ruchu, pobocze czasem zanika, robi się też ciemno. Tutaj dołącza do nas dwójka chłopaków, kolega z Włocławka stracił już dwie lampki przednie (od wody i zgubienie), więc musiał korzystać ze światełek innych, by dostać się do przepaku w Iłży. Przejazd przez Radom fatalny, wyjazd z niego jeszcze gorszy, na wylocie masa zakazów dla rowerów, trochę jedziemy ścieżką. Ale za miastem jest już tylko jezdnia bez pobocza i potężny ruch samochodów z przeciwnego kierunku. Jedzie się tragicznie, leje cały czas, światła samochodów z naprzeciwka notorycznie oślepiają, widoczność słabiutka - najgorszy fragment maratonu. I z grubsza w ten sposób wyglądało 40km z Radomia do Iłży, na punkt docieramy z wielką ulgą. A tutaj już tłumy rowerzystów, spotkałem m.in. grupkę, która przerażona ogromnym ruchem do Iłży bojąc się o swoje bezpieczeństwo rozważa wycofanie z wyścigu. My jemy obiad i ruszamy dalej, nocować chcemy w polecanym przez Transatlantyka motelu pod Ostrowcem, bo wiedziałem że przy tych tłumach rowerzystów w Iłży nie ma szans na prawdziwą regenerację, ten zajazd jest za mały na taką liczbę ludzi. Opowieści wysłuchane w Caryńskiej po maratonie w pełni potwierdziły ten punkt widzenia, dużo było awantur, hałasu, ludzie ciągle łazili po pokojach, głośno gadali, jedni wchodzili, inni ruszali na trasę itd.

Ale te 20km pod Ostrowiec to był przysłowiowy "jeden most za daleko", Marzenę senność atakuje już z ogromną siłą, zaczyna stawać, prosi żeby coś na przystanku pospać. Wiedziałem że to żadnego sensu nie ma, więc motywuję i zmuszam do dalszej jazdy, bo trzeba było się przemordować pod Ostrowiec i tam solidnie wypocząć. Ale dobrze, że Marzena nie jechała tu sama, bo było już naprawdę grubo, Kot zaczął mi wjeżdżać na środek jezdni (bardzo ruchliwej szosy) i gadać zupełnie od rzeczy, więc musiałem jechać obok niej i pilnować, żeby nie pomyliła bocznej linii na szosie ze środkową oraz gadać o pierdołach, żeby tylko utrzymać jej koncentrację na minimalnym poziomie ;)). Z wielką ulgą docieramy wreszcie do motelu i bierzemy pokój, te 714km to był dla Marzeny najdłuższy odcinek bez snu i lepiej już tego wyniku nie próbować poprawiać ;)).

Zdjęcia z maratonu



Dane wycieczki: DST: 411.20 km AVS: 24.95 km/h ALT: 1251 m MAX: 44.30 km/h Temp:20.0 'C
Sobota, 20 sierpnia 2016Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki: DST: 15.60 km AVS: 21.27 km/h ALT: 25 m MAX: 30.70 km/h Temp:29.0 'C
Piątek, 19 sierpnia 2016Kategoria Canyon, Wycieczka
Pętelka przez Gassy
Dane wycieczki: DST: 34.10 km AVS: 26.92 km/h ALT: 28 m MAX: 32.70 km/h Temp:24.0 'C
Środa, 17 sierpnia 2016Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki: DST: 25.90 km AVS: 21.29 km/h ALT: 40 m MAX: 34.70 km/h Temp:22.0 'C
Sobota, 13 sierpnia 2016Kategoria Canyon
Powrót z TCR
Dane wycieczki: DST: 14.50 km AVS: 22.31 km/h ALT: 50 m MAX: 33.20 km/h Temp:18.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl