wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 307720.00 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.27%)
  • Czas na rowerze: 560d 11h 19m
  • Prędkość średnia: 22.76 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Niedziela, 21 sierpnia 2016Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon, Ultramaraton
On Her Majesty's Secret Service - part 1

W tym roku, po ukończeniu TCR musiałem odrobić zaległości w pracy, tak więc niestety nie mogłem stanąć na starcie BBTour, choć fizycznie się po wyścigu zregenerowałem, na szczęście obeszło się bez poważnych kontuzji.

Tak więc pozostało oglądanie BBTour w sieci (relacja działała bardzo kulawo) i na podstawie wiadomości od znajomych. Od początku mam sporo informacji od Kota - i nie są to informacje dobre. Marzence jechało się bardzo słabo, niestety tak się fatalnie złożyło, że wyścig wypadł akurat w czasie okresu, który w nią uderza z podwójną siłą ze względu na inne sprawy zdrowotne (swego czasu nawet mi z tego powodu zemdlała na rękach na szczycie podjazdu). Warunki na trasie nie są łatwe, wieje przeszkadzający wiatr, który osobom z kategorii solo bardziej daje się we znaki. Do tego w tym roku fatalnie rozstawiono startujących, którzy powinni jechać wg czasów z wcześniejszych edycji, skutkiem czego Kot jedzie na samym końcu stawki co działa bardzo dołująco na psychikę. Do tego dochodzi dodatkowy problem - godziny otwarcia punktu w Pile są od czapy, osoby jadące tempem koło 22-23km/h startujące z końca dotarły do Piły, gdy punkt już zamknięto, prawdopodobnie godziny przepisano z poprzedniej edycji, gdy start kończył się dużo wcześniej. A dojechanie na punkt odległy od poprzedniego o prawie 100km tylko żeby się przekonać, że nie działa - psychiki na pewno nie wzmocni, nie wspominając o tym, że nic się z punktu nie skorzysta i trzeba tracić czas w sklepach by uzupełniać wodę i jedzenie.

To wszystko spowodowało, że zrobiło mi się Marzenki bardzo żal, tym bardziej, że znałem prognozy pogody i wiedziałem jak źle będzie w niedzielę. Pierwotnie miałem jedynie plan podjechania w niedzielę do Grójca i krótkiej trasy do Radomia - ale postanawiam dołączyć sporo wcześniej i na całą trasę aż do Ustrzyk, bo z jej sytuacją zdrowotną samotna jazda w maratonie stawała się męką, nie przyjemnością jaką powinna być. Szybka decyzja - udało mi się pozamieniać w pracy i zaraz po robocie pakuję sprzęt i wsiadam w pociąg do Torunia, całe 700km maratonu przejechałem z 10kg bagażem, z pełnym sprzętem biwakowym. Dojeżdżam koło 1, z miasta jadę od razu na punkt w Toruniu, położony na obrzeżach miasta. Posiedziałem tu chwilkę (spotkałem m.in. Eranis) - i wyruszam naprzeciw Kota. W ciemnościach wcale nie było łatwo poznać jadące osoby (a szczególnie Koty! :)), a uczestników maratonu mijałem wielu. Po ok. 25km wreszcie jest i Kot, moje pojawienie się sprawiło jej ogromną niespodziankę i od razu drastycznie podniosło upadające morale, wróciła radość z jazdy - kawaleria przybyła na odsiecz ;)). Marzena zmienia kategorię na Open - i dalej już jedziemy wspólnie.

W Toruniu krótka regeneracja, gdy ruszamy na trasę zaczyna już powoli dnieć. Odcinek do Włocławka schodzi sprawnie, ruch niewielki, pierwszy raz mam okazję jechać ten kawałek na Bałtyku za dnia, bo z reguły widno robiło mi się za Gąbinem. Na tej edycji nastąpiły zmiany punktów, z powodu zmiany prezesa WTR wycofało się z organizacji punktu (nowy zażądał za punkt takich pieniędzy, że bardziej opłacało się to zrobić w knajpie). W efekcie nowy punkt jest ok. 20km za Włocławkiem, w Dębie Polskim. Do Włocławka droga nudna, natomiast dalej zaczyna się wreszcie robić ciekawiej, bo droga prowadzi nad szeroko rozlaną w jezioro Włocławskie Wisłą. Punkt prowadzony przez Janka Doroszkiewicza bardzo dobry - można się przespać, jest ciepły posiłek; full wypas. A gdy chciałem odpalać kuchenkę by ugotować sobie jedzenie Janek stwierdził żebym się nie wygłupiał, tutaj nie Szwajcaria i TCR - i mogę zjeść maratonowy obiad; jakże zupełnie inne podejście do ludzi niż to które widziałem na TCR, gdzie nie pozwolono mi zjeść swojego jedzenia na punkcie, gdy na zewnątrz było 10'C; takie podejście do weteranów imprezy sprawia, że z wielką chęcią się na ten wyścig powraca.

Zregenerowaliśmy się tu z pół godzinki - po czym ruszamy dalej. Trasa za Dębem ekstra, chwilami prowadzi nad samą Wisłą, woda jest parę metrów od szosy, a po drugiej stronie bardzo szerokiej Wisły widać wysoki brzeg, pogoda robi się słoneczna; jadąc tędy nocą sporo się traci. Ale za kawałek trasa odbija w bok, ten odcinek niespecjalny, sporo słabego asfaltu, dopiero przed Gąbinem wraca dobra szosa. Zaczyna też solidnie wiać w twarz, co bardzo źle rokuje na kolejny, odkryty odcinek do Sochaczewa. W Gąbinie punkt prowadzony przez OSP, tutaj spotykamy się z grupą Agnieszki i Irenki; po dłuższej przerwie w Dębie tutaj za długo nie siedzieliśmy. Marzena rusza naprzód sama, ja później ją gonię, następnie jeszcze trochę czasu tracę na regulację roweru i przy okazji wiozę się na kole Agnieszki :))). Za Gąbinem prawdziwy cud - wiatr odkręcił się o 180 stopni i teraz wieje w plecy, prędkości ponad 30km/h coraz częściej goszczą na liczniku. Ale zmiana wiatru miała swoją cenę - w Sochaczewie zaczynają się pojawiać pierwsze ciemne chmury, na odcinku do Żyrardowa już pokapuje, a parę minut po dotarciu na punkt lunęła ściana deszczu, grupa Agnieszki idealnie się wyrobiła, wpadając na punkt wraz z pierwszymi kroplami ulewy ;).

W Żyrardowie dłuższy postój obiadowy, Marzena je maratonowy makaron (na który sporo osób później narzekało winiąc go za problemy żołądkowe), ja odpalam zupki chińskie, na punkcie też miłe spotkanie z Werroną, która wpadła nam pokibicować, w dalszą trasą Kot rusza z kwiatkami od Werrony, dojechały na samą metę! Wyjście z punktu nie było łatwe, bo lało solidnie. Lało też całą drogę na kolejny punkt w Białobrzegach. Do Grójca słabiutki odcinek na DK50, wyprzedzamy tutaj grupkę Starszej Pani. W Grójcu tracimy czas na punkt techniczny, Marzena nie wiedziała czy i tam trzeba stemplować, więc pojechaliśmy, jak się okazało niepotrzebnie. Na trasie do Białobrzegów jedziemy kawałek wspólnie ze Skautem, leje równo. Na punkcie w Białobrzegach trwają zbrojenia przeciwdeszczowe - coraz częściej worki na śmieci wchodzą w użycie, bo już wszyscy się zdążyli przekonać ile jest warta rzekoma wodoodporność kurtek przeciwdeszczowych.

Pierwsza część odcinka na kolejny punkt to wygodne drogi wzdłuż ekspresówki, ale przed Radomiem kończy się ta sielanka i zaczyna się najbardziej fatalny odcinek BBTour, czyli dobre 250km bardzo ruchliwych krajówek. Wjazd do Radomia w potężnym ruchu, pobocze czasem zanika, robi się też ciemno. Tutaj dołącza do nas dwójka chłopaków, kolega z Włocławka stracił już dwie lampki przednie (od wody i zgubienie), więc musiał korzystać ze światełek innych, by dostać się do przepaku w Iłży. Przejazd przez Radom fatalny, wyjazd z niego jeszcze gorszy, na wylocie masa zakazów dla rowerów, trochę jedziemy ścieżką. Ale za miastem jest już tylko jezdnia bez pobocza i potężny ruch samochodów z przeciwnego kierunku. Jedzie się tragicznie, leje cały czas, światła samochodów z naprzeciwka notorycznie oślepiają, widoczność słabiutka - najgorszy fragment maratonu. I z grubsza w ten sposób wyglądało 40km z Radomia do Iłży, na punkt docieramy z wielką ulgą. A tutaj już tłumy rowerzystów, spotkałem m.in. grupkę, która przerażona ogromnym ruchem do Iłży bojąc się o swoje bezpieczeństwo rozważa wycofanie z wyścigu. My jemy obiad i ruszamy dalej, nocować chcemy w polecanym przez Transatlantyka motelu pod Ostrowcem, bo wiedziałem że przy tych tłumach rowerzystów w Iłży nie ma szans na prawdziwą regenerację, ten zajazd jest za mały na taką liczbę ludzi. Opowieści wysłuchane w Caryńskiej po maratonie w pełni potwierdziły ten punkt widzenia, dużo było awantur, hałasu, ludzie ciągle łazili po pokojach, głośno gadali, jedni wchodzili, inni ruszali na trasę itd.

Ale te 20km pod Ostrowiec to był przysłowiowy "jeden most za daleko", Marzenę senność atakuje już z ogromną siłą, zaczyna stawać, prosi żeby coś na przystanku pospać. Wiedziałem że to żadnego sensu nie ma, więc motywuję i zmuszam do dalszej jazdy, bo trzeba było się przemordować pod Ostrowiec i tam solidnie wypocząć. Ale dobrze, że Marzena nie jechała tu sama, bo było już naprawdę grubo, Kot zaczął mi wjeżdżać na środek jezdni (bardzo ruchliwej szosy) i gadać zupełnie od rzeczy, więc musiałem jechać obok niej i pilnować, żeby nie pomyliła bocznej linii na szosie ze środkową oraz gadać o pierdołach, żeby tylko utrzymać jej koncentrację na minimalnym poziomie ;)). Z wielką ulgą docieramy wreszcie do motelu i bierzemy pokój, te 714km to był dla Marzeny najdłuższy odcinek bez snu i lepiej już tego wyniku nie próbować poprawiać ;)).

Zdjęcia z maratonu



Dane wycieczki: DST: 411.20 km AVS: 24.95 km/h ALT: 1251 m MAX: 44.30 km/h Temp:20.0 'C

Komentarze
Oj, nie, nie. 714 km bez snu to dla mnie wystarczająco. Nawet nie chcę próbować więcej :)
Kot
- 18:45 niedziela, 28 sierpnia 2016 | linkuj
Brawo za postawę.
Bitels
- 10:52 sobota, 27 sierpnia 2016 | linkuj
A, no to teraz wszystko jasne - myśmy się mijali po ciemku gdzieś między Toruniem a Bydgoszczą. Byłem przekonany, że ktoś sobie po prostu robi nocny przelot, a to Ty gnałeś do Kota... Gratulacje za dżentelmeńską postawę ;)
michuss
- 21:18 piątek, 26 sierpnia 2016 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl