wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 295010.23 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.28%)
  • Czas na rowerze: 538d 00h 20m
  • Prędkość średnia: 22.73 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2009

Dystans całkowity:1277.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:51:53
Średnia prędkość:24.62 km/h
Maksymalna prędkość:65.70 km/h
Suma podjazdów:9490 m
Liczba aktywności:24
Średnio na aktywność:53.22 km i 2h 09m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 30 listopada 2009Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wypad
III dzień - Kraków - Kazimierza Wlk. - Busko-Zdrój - Szydłów - Raków - Sw. Katarzyna - Suchedniów - Wąchock - Radom - Brzóza - Warka - Góra Kalwaria - Warszawa

Początkowo planowałem dziś dojechać do Kielc, ale wreszcie udało mi się przyzwoicie wyspać i już na trasie za Krakowem zaczynam się zastanawiać czy nie spróbować dociągnąć do samej Warszawy, w czym wydatnie może pomóc korzystny wiatr. Ruszam już krótko po 5.30 - pierwszy odcinek do Proszowic nieprzyjemny, jeszcze ciemno, duży ruch i marniutki, dziurawy asfalt. Gór też sporo, poza tym wiatr wcale nie pomaga, wręcz przeszkadza, bo generalnie bardziej wieje ze wschodu niż z południa. W Kazimierzy Wlk. staję w barze na frytki i hamburgera, w czasie posiłku obserwuję miejscową klientelę - na co najmniej 20 osób nie było jednej która by nie zamówiła setki :)).

Za Kazimierzą dalej sporo górek, wypłaszcza się dopiero koło Wiślicy, za Buskiem (miasto mijam bokiem) wjeżdżam na boczne drogi i niebrzydką trasą przez Paloki docieram do Szydłowa zjego pięknymi murami obronnymi. Dalej znana trasa do Rakowa i tu skręcam drogę 764. Wreszcie zaczyna się szybka jazda, mocny wiatr naprawdę sprzyja. Ale i górki coraz większe - w końcu wjeżdżam w Góry Świętokrzyskie. Po 12km skręcam na Widełki by zliczyć rejon najwyższych szczytów Cisowsko-Orłowińskiego PK, niestety po paru kilometrach kończy się asfalt i zaczyna fatalna kostka z którą już miałem do czynienia podczas tegorocznego przejazdu przez rezerwat Wykus. Ale tym razem jest to znacznie krótszy odcinek (ok 2km) za to bardzo ostry, zjazd z przełęczy 10%. Trzęsło tak, że urwała mi się lampka (PowerLedy są mocowane na fatalnych gumkach) - musiałem po drodze kupować zipy na które jakoś umocowałem lampkę, całe szczęście że stało się to jeszcze za dnia. Po przeprawie terenowej szybko wracam na główne drogi i zaliczam podjazd do Świętej Katarzyny (krótka wizyta w Świętokrzyskim PN), dalej Bodzentyn i Suchedniów; cały czas po górkach, gdy docieram do Wąchocka jestem już porządnie zjechany, mam już 200km i ponad 2000m podjazdów w nogach. W Wąchocku jedyny bar był zamknięty, ale trafiłem na piekarnię, gdzie sprzedawano smaczne hot-dogi za zaledwie 1zł!

Już nocą ruszam dalej, za Wąchockiem ostatnia większa górka, potem wreszcie się porządnie wypłaszcza, docieram na Mazowsze, wiatr się zmienia - teraz wieje równo z południa, co mnie bardzo urządza. W Radomiu staję na długi postój, który mi bardzo dobrze zrobił - bo ostatnie 100km jechało mi się wyraźnie lepiej niż ciężki odcinek w Górach Świętokrzyskich, wiatr bardzo pomagał, średnia od Radomia wzrosła o 0,5km/h. Ruch na drogach nie był wielki, do tego w nocnej jeździe bardzo pomagał jasny księżyc (prawie pełnia), chwilami było tak jasno, że w zupełnie nieoświetlonym terenie widziałem wskazania licznika. Do Warszawy docieram krótko przed 23, bardzo już zmęczony, ale i zadowolony z tak długiej trasy, zrobić taki dystans w listopadzie nie jest łatwo, dzisiaj nocą musiałem w sumie jechać aż ze 160km.

Zdjęcia z wypadu

Dane wycieczki: DST: 347.40 km AVS: 25.23 km/h ALT: 2675 m MAX: 59.10 km/h Temp:8.0 'C
Niedziela, 29 listopada 2009Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
II dzień - Kraków - Wieliczka - Gdów - Stare Rybie - Limanowa - Ostra (822m) - Kamienica - Gołkowice - Przehyba (1175m) - Stary Sącz - [pociąg] - Kraków

Startujemy bardzo wcześnie, przed świtem, mimo to i tak spóźniamy się na spotkanie ze Sławkiem (jesteśmy o 6.15). Ustalamy dokładniej trasę i ruszamy na Wieliczkę. Na wzgórzach za miastem obserwujemy piękny wschód słońca (trasa prowadziła akurat na wschód). Na początku niepotrzebnie wrzuciliśmy trochę za mocne tempo, Sławek obawiał się że nie wytrzyma takiej trasy (niedawno był chory i jedzie na ciężkim rowerze, my na szosówkach), chciał już zawrócić, ale na szczęście dał się przekonać do dalszej jazdy.

Odcinek do Gdowa bardzo męczący, masa małych górek, z Gdowa do Łapanowa już tylko jedna - ale za to dużo wyższa, na niecałych 40km nabijamy sporo ponad 500m podjazdów. Cały czas mocno we znaki daje się wiatr - mocny, zimny i niemal cały czas przeciwny. Za Tarnawą zaczyna się długi podjazd, długim fragmentem bardzo ostry (do 14-15%), w sumie wjeżdża się na ponad 500m. Ze szczytu do Limanowej już tylko w dół, na ostrym zjeździe przekraczam 65km/h. W Limanowej krótka przerwa na zakupy i ruszamy na podjazd pod Ostrą (823m). Pierwsza faza to łagodna jazda w górę doliny, później tak 5-6% i wreszcie ostatnie 100-150m to już poważne nachylenie 7-9%. Podjazd w większości w lesie (chroni nas od tego cholernego wiatru), droga dość kręta, świetny asfalt. Na szczycie czekamy z 15min na Sławka, później wspólnie jeszcze trochę odpoczywamy - i zjeżdżamy w dół do Kamienicy, końcowy fragment z przejazdem przez malutki wąwozik bardzo urokliwy. Odcinek do Gołkowic to niemal cały czas walka z wiatrem, sprzyjał nam tylko na krótkich fragmentach - a wtedy prędkość momentalnie rosła do 35km/h czy nawet więcej. W Gołkowicach odpoczywamy przed dzisiejszym głównym "daniem dnia"; Sławek już zmęczony trudnym dniem (właściwie cały czas po górach, ok. 1300m podjazdów) i wiatrem postanawia zrezygnować z Przehyby, poczeka na nas w Starym Sączu.

Z Waxmundem ruszamy w górę, pierwsza część łagodna, dużo dziur, przy dojeździe do szlabanu widzę duże zmiany od mojej ostatniej wizyty w maju - wyasfaltowano pierwszy odcinek szutru. Przy szlabanie rozbieramy się na podjazd i ruszamy w górę. Nachylenie szybko rośnie, podjazd bardzo trudny, cały czas w granicach 10%, są i długie kawałki dużo cięższe po 13-14%, max pokazało mi 16%. Do tego strasznie we znaki daje się wiatr - mimo że podjazd jest w gęstym lesie - obciąga mocno, w pewnym momencie skręcamy o prawie 180% - i przez chwilę pcha nas w plecy, po prostu się czuje jak wpycha pod górę. Podjazd nieco łagodnieje dopiero w samej końcówce, tutaj również są zmiany na trasie w porównaniu do maja - tym razem niestety na minus. Trafiliśmy tu w najgorszym momencie - górny, długi odcinek szutru jest przygotowywany do wyasfaltowania i leży na nim gruby podkład z kamieni, na szosówkę nawierzchnia fatalna. Da się na tym jechać 6-7km/h (nachylenie na pierwszym kawałku ponad 10%), mnie z moimi przełożeniami niestety zatrzymało, Waxmundowi który ma w szosówce trzy tarcze i trochę szersze koła udało się przejechać bez zatrzymania (choć niestety kosztowało go to trzy małe rozdarcia opony, w maju też tu rozwaliłem oponę). Zatrzymywało mnie tak w paru miejscach, podkład kończy się wraz z końcem dużego nachylenia - dalej już na grani jest jak było w maju, widać tu na razie asfaltu jeszcze nie planują. Na grani wiatr po prostu urywał głowę, strasznie zimno (zaledwie 2'C) - więc szybko wchodzimy do schroniska, gdzie fundujemy sobie gorącą herbatę i jajecznicę.

Zjazd niespecjalny, bardzo kręty i wąski, za dużo żwirku (łatają nim dziury) na rekordy, z kolei w dolnym odcinku, gdzie jest szeroko - masa dziur. Do Starego Sącza mamy wiatr w plecy, przekraczaliśmy nawet 40km/h na prostej - tak wiało. Docieramy do motelu gdzie czekał Sławek i jedziemy na stację do Starego Sącza (już zmierzcha). Powrót pociągiem bardzo długi - ponad 3h, ale za to tani (coś koło 20zł) - był czas żeby sporo porozmawiać o naszych rowerowych planach i doświadczeniach. Po dotarciu do domu do Waxmunda szybko gotujemy obiad - i kładę się wcześnie spać, bo jutro chcę ponownie ruszyć przed świtem (a wcześniejszej nocy spałem może 1h). Dzięki dla Waxmunda i Sławka za fajną trasę i gościnę, mam nadzieję że jeszcze nieraz wspólnie pojeździmy!

Zdjęcia z wypadu

Dane wycieczki: DST: 139.30 km AVS: 21.21 km/h ALT: 2349 m MAX: 65.70 km/h Temp:6.0 'C
Sobota, 28 listopada 2009Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Na Przehybę
I dzień - Częstochowa - Olsztyn - Mirów - Ogrodzieniec - Pilica - Wolbrom - Ojców - Kraków

W tym roku już nie planowałem dłuższych wypadów, jednak po ogłoszeniu na forum Waxmunda i Sławka o ich wypadzie na Przehybę postanowiłem wykorzystać parę dni (pewnie już ostatnich) jeszcze w miarę przyzwoitej pogody.

Do Częstochowy dojeżdżam pociągiem przed 10, krótka rundka po mieście (z wizytą pod słynnym jasnogórskim klasztorem) - i ruszam na trasę. Na samym początku od razu duża atrakcja - pięknie położony zamek w Olsztynie. Na trasie do Złotego Potoku wyprzedza mnie duża grupa kolarzy na szosówkach, postanowiłem się z nimi trochę pościgać; koncept nie był zły - tylko za późno na niego wpadłem, gdy już byłem jakieś 50-100m za peletonikiem. Goniąc ich dobrych parę kilometrów bardzo się wyżyłowałem i w Złotym Potoku dałem sobie spokój, tym bardziej że oni pojechali drogą na Żarki, ja skręcałem na boczną na Mirów, Ten kawałek bardzo przyjemny, w rejonie Niegowej bardzo ostra ścianka (jakieś 11%). W Mirowie kolejne malownicze ruiny zamku, w Kotowicach skręcam na Kroczyce i przejeżdżam obok pięknych Kroczyckich Skał. W Kroczycach skręcam na Zawiercie, zaliczam długi 100m podjazd, następnie skręcam na Ogrodzieniec, kawałek za tym miastem jest kolejny zamek, chyba najbardziej widowiskowy na Jurze. Za miastem staję na pierwszy dłuższy postój, bo już nieźle czułem trasę w nogach. Do Pilicy w dół, tym razem ładny rynek oglądam za dnia (jadąc tędy w Beskid Mały dotarłem do miasteczka już nocą); za Pilicą ostry podjazd, do Wolbromia pagórkowato, za tym miastem już się trochę wypłaszcza, aczkolwiek generalnie na całej Jurze podjazdów jest dużo.

Z drogi na Kraków (przez Skałę) zjeżdżam w bok do zamku w Pieskowej Skale - by zobaczyć Ojcowski PN. Zamek niesamowity, jeden z najpiękniejszych w całej Polsce, wspaniale wkomponowany w krajobraz. W ojcowskim wąwozie łapie mnie zmrok, szybko spada temperatura (zaledwie 3'C) - ale coś tam jeszcze zobaczyłem. Przy wyjeździe z wąwozu pojechałem za znakiem na Kraków, nie sprawdzając mapy - co było dużym błędem, bo nadrobiłem w ten sposób chyba z 10km, do tego władowałem się chyba na najwyższą drogę całej Jury, w Jerzmanowicach (już na trasie Olkusz - Kraków) przekracza 500m. Za tą najwyższą przełęczą zaczyna się już szybka jazda, bo do Krakowa jest niemal cały czas w dół, zimno przez chwilę nawet 1'C, po wjeździe do miasta ociepla się. W centrum kontaktuję się z Waxmundem, który akurat był na operze z dziewczyną (kończyła się dość późno), więc podjeżdżam pod operę a Waxmund w czasie przerwy w przedstawieniu daje mi klucze do siebie i dokładnie wyjaśnia jak dojechać do jego mieszkania. Już w mieszkaniu mała przygoda - próbując uruchomić piec do ciepłej wody przekręcam wajchę - i nagle wycieka masa wody, zanim się kapnąłem gdzie jest miednica nieźle zalało łazienkę, sprzątałem to z pół h, aż do powrotu Waxmunda. Trochę pokombinowaliśmy z tym piecem (bezskutecznie niestety), pogadaliśmy - i kładziemy się spać, bo jutro rano wcześnie ruszamy w trasę.

Zdjęcia z wypadu

Dane wycieczki: DST: 179.30 km AVS: 24.85 km/h ALT: 1802 m MAX: 51.30 km/h Temp:6.0 'C
Piątek, 27 listopada 2009Kategoria Treking, Użytkowo
Do pracy
Dane wycieczki: DST: 14.50 km AVS: 24.17 km/h ALT: 76 m MAX: 57.10 km/h Temp:8.0 'C
Wtorek, 24 listopada 2009Kategoria Treking, Użytkowo
Do pracy
Dane wycieczki: DST: 14.50 km AVS: 24.17 km/h ALT: 78 m MAX: 38.50 km/h Temp:8.0 'C
Poniedziałek, 23 listopada 2009Kategoria Treking, Użytkowo
Do pracy
Dane wycieczki: DST: 14.50 km AVS: 23.51 km/h ALT: 83 m MAX: 36.30 km/h Temp:8.0 'C
Niedziela, 22 listopada 2009Kategoria Treking, Wycieczka
Warszawa - Konstancin - Słomczyn - Gassy - Warszawa

Krótka nadwiślańska przejażdżka
Dane wycieczki: DST: 43.50 km AVS: 24.39 km/h ALT: 137 m MAX: 41.90 km/h Temp:8.0 'C
Sobota, 21 listopada 2009Kategoria Treking, Użytkowo
Do pracy
Dane wycieczki: DST: 14.20 km AVS: 23.67 km/h ALT: 66 m MAX: 36.80 km/h Temp:7.0 'C
Piątek, 20 listopada 2009Kategoria Treking, Użytkowo
Do pracy
Dane wycieczki: DST: 14.40 km AVS: 23.35 km/h ALT: 69 m MAX: 36.90 km/h Temp:8.0 'C
Środa, 18 listopada 2009Kategoria >100km, >200km, Treking, Wycieczka
Na Wschód!

Warszawa - Góra Kalwaria - Stoczek - Łuków - Radzyń Podl. - Sławatycze - Terespol

Wyruszam na trasę jeszcze w ciemnościach, trochę po 6. Jako, że przez całą noc padało - droga jest mokra i nieprzyjemna, ale na szczęście teraz już nie pada. Szybko się rozjaśnia, przebijam się przez Konstancin i sprawnie docieram do Góry Kalwarii. Tam skręcam na wschód - i zaczyna się szybsza jazda, bo wiatr jest z zachodu. Nie jest jakiś specjalnie mocny, ale wyraźnie pomaga. Przed Stoczkiem jest parę malutkich górek, w sumie wjeżdża się na około 190m, dalej robi się zupełnie płasko. Na pierwszy postój staję dopiero w Łukowie po 115km, jedzie się bardzo przyzwoicie, dużo lepiej niż zakładałem - przede wszystkim nie pada i jest ciepło (ok.10'C). W Łukowie odpoczywam, w dalszą drogę ruszam już bez ochraniaczy na buty, bo i szosa ładnie wyschła.

Do Radzynia mocno odbija się na południe, więc i wiatr już mniej korzystny, za tym miastem jakość szosy się pogarsza na jakieś 30km, później już do samych Sławatycz jest nowiutki dywanik. Odcinek Radzyń - Wisznice to 45km z może trzema czy czterema zakrętami, więc do najbardziej urozmaiconych to się raczej nie zalicza, ale za to ruch jest jest symboliczny, po pewnym czasie przyzwyczajam się do rozległych równin Podlasia, ma ten krajobraz sporo uroku. W Wisznicach staję na postój w przydrożnym rowie; odcinek do Sławatycz bardzo przyjemny, dużo lasów. W mieście staję na ostatni postój, gdy ruszam dalej jest już ciemno (niestety wielki minus krótkich dni - już o 16 jest ciemno).

Niecałe 40km do Terespola - z jednej strony przyjemne, bo ruch niewielki (a to nocą zawsze duży plus), z drugiej strony jezdnia mocno dziurawa na całym tym kawałku, więc trzęsie rowerem niewąsko, raz nawet nieźle przydzwoniłem przednim kołem w jakiejś większej dziurze. Szkoda też trochę krajobrazów, bo droga prowadzi tuż przy samej granicy, czasami Bug jest 100-200m od szosy, ja niestety wiem o tym tylko z mapy, bo nic nie widać.

Do Terespola docieram ok. 17.30, do pociągu mam dużo czasu, więc idę na kiełbasę do baru, obserwując miejscową klientelę raczącą się (jak to ujmowali) "palikotem :)). Chwilę pooglądałem jeszcze żałosne popisy naszych piłkarzy w meczu z Kanadą, po czym wracam na dworzec (kibel jak za najlepszych czasów socjalizmu). Powrót koleją za to przyjemny, bez opóźnień, pociąg puściutki, byłem sam w przedziale. 15km z dworca do domu nieoczekiwanie nieźle mnie zmordowało, bo w Warszawie wieje dużo mocniej niż na wschodzie, a ja jadę cały kawałek równo pod wiatr; miałem sporo szczęścia - bo w końcówce zaczęło padać, zdążyłem dotrzeć zanim lunęło konkretniej
(Wysokościomierz przez pierwsze kilometry sporo skakał (dużo wilgoci w powietrzu), więc sumę podjazdów podaję z GPS

Parę fotek z trasy

Dane wycieczki: DST: 261.80 km AVS: 26.85 km/h ALT: 615 m MAX: 42.00 km/h Temp:9.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl