Wpisy archiwalne w kategorii
Giant Anthem 2021
Dystans całkowity: | 773.10 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 37:48 |
Średnia prędkość: | 20.45 km/h |
Maksymalna prędkość: | 50.30 km/h |
Suma podjazdów: | 2844 m |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 110.44 km i 5h 24m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 14 października 2021Kategoria Giant Anthem 2021, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki:
DST: 36.60 km AVS: 21.12 km/h
ALT: 103 m MAX: 36.60 km/h
Temp:9.0 'C
Sobota, 26 czerwca 2021Kategoria >100km, >200km, >300km, Giant Anthem 2021, Ultramaraton
Pyra Trail
W czerwcu tak się ułożyły starty, że przez 3 weekendy z rzędu wypadał mi maraton ;). Ostatnim w tym zestawieniu była Pyra Trail, która pierwotnie miała się odbyć w kwietniu, ale ze względu na covid została przełożona na czerwiec.
W piątek dojeżdżam pociągiem do Swarzędza, następnie rowerem do bazy imprezy w Prusinowie. Baza elegancka, jest miejsce pod namioty, są sanitariaty, są kiełbaski z grilla. Niestety ze spaniem było słabiutko, praktycznie całą noc oka nie zmrużyłem, ale przy maratonie tej długości jeszcze dramatu nie ma. Poranek schodzi na przygotowaniach do startu, na jazdę w tym maratonie umówiłem się z Gosią, ma też z nami jechać Łukasz Węgiel poznany przez Gosię na trasie Wisły 1200; nasza grupa startuje jako przedostatnia o 8.05.
Na starcie od razu bardzo mocne tempo, zrozumiałe w przypadku mocnych osób, ale tradycyjnie wiele już nie tak mocnych osób jedzie powyżej swoich możliwości i po 3-4h zaczyna je odcinać. Na moim fullu już trzeba było włożyć sporo wysiłku by się utrzymać za ludźmi na gravelach na asfaltach i dobrze ubitych polnych drogach. Pogoda idealna, w dzień maksymalnie okolice 25 stopni, nad ranem okolice 20.
Pyra Trail ma inny układ trasy niż Krwawa Pętla, mniej tu odcinków technicznych, sporo więcej asfaltów (ok. 1/3 trasy), więc gravel wydaje się optymalnym rowerem na tego typu tras. Tak przynajmniej wyglądało to w teorii przed startem, bo rzeczywistość od tego nieco odbiega. Jedziemy w czerwcu, po długim okresie wysokich temperatur - a to oznacza duże ilości piachu na trasie, a na takie odcinki gravel to już taki sobie rower ;). Przez pierwsze godziny trasy strasznie męczy mnie sikanie, co pół h musiałem stawać, przez co Gosia z Łukaszem szybko mi odjechali. Ale, gdy tylko trafiały się piaskownice to na swoim rowerze szybko nadrabiałem dystans do gravelowców, bo tam gdzie oni się ryli i musieli schodzić z rowerów tam ja byłem w stanie przejeżdżać w siodle. Pierwszy odcinek dość kiepski, tutaj grupuje się sporo mało ciekawych asfaltów; ale są i bardzo fajne odcinki - jak jazda nad samą Wartą, czy most kolejowy nad tą rzeką.
W rejonie Ostrowieczna bardzo fajny kawałek z górkami i szybkim zjazdem po płytach, gdzie nawet udaje się przekroczyć 50km/h (tak są takie wzniesienia w Wielkopolsce! :)). Na tym odcinku doganiam Łukasza, który kryzysem płaci za za mocne tempo na początku maratonu, a także kawałek dalej, przed Dolskiem Gosię, odtąd już jedziemy razem; odliczając moje liczne przerwy na sikanie, których na tej imprezie miałem wyjątkowo sporo i po których szybko goniłem ;). Trasa robi się bardziej wymagająca, na tym kawałku jest więcej odcinków terenowych, do tego, jak to w sosnowych lasach dużo piaskownic; Gosia na dwucalowych oponach tez radzi sobie na nich przyzwoicie, lepiej niż ludzie na typowych gravelowych oponach. Kawałek dalej jest odcinek z błędnie puszczonym śladem, trochę trzeba było pokołować, żeby się zorientować jak to objechać, m.in. zaliczając dość ostrą ściankę. Na pierwsze tankowanie stajemy na 85km w Dalewie, nie tracąc wiele czasu ruszamy dalej.
Kolejne fragmenty aż do najdalej na zachód wysuniętego fragmentu maratonu dość wymagający, sporo terenu, ale i niebrzydkie, jest trochę jeziorek, jest urozmaicenie w postaci wymytych przez ostatnią ulewę koryt lokalnych strumieni itd.. Też i wiatr wiejący dziś z kierunków zachodnich sporo tutaj przeszkadza na odcinkach asfaltowych. W Przemęckim Parku Krajobrazowym trochę podjazdów, dalej się już wypłaszcza, na kolejny postój stajemy w Brennej po ok. 170km w nogach. Niestety słabiutko trafiliśmy, mały lokalny sklepik, bardzo słabo wyposażony.
Kolejny odcinek bardziej "turystyczny", mijamy tutaj serię jezior, nad którymi jest sporo turystów, widzimy też trochę zawodników Pyry zatrzymujących się w tym rejonie na obiad. Dalej przybywa szutrów, także na pozaleśnych terenach, wyraźnie też zaczyna pomagać wiatr. Ten słaby postój rekompensujemy sobie porządniejszym na stacji w Buczu, kawałek za Śmiglem jeszcze mamy z 5min ponadprogramowego postoju na szlabanie kolejowym ;). Odcinek do Śremu to sporo fajnych szutrów, tereny dość puste, kilka górek z których są dość szerokie widoki, więc jedzie się całkiem fajnie. W Śremie postój pod Żabką, by zatankować wszystko przed nocą, bo było wiadomo, że na odcinku do mety już nie ma co liczyć na zaopatrzenie.
Za Śremem wjeżdżamy na nadwarciańskie łąki, pod względem widoków ekstra kawałek, ale podobnie jeśli chodzi o ilość piachów. Ja na MTB dawałem tu sobie spokojnie radę, ale ludzie na gravelach mocno wyklinali. Wraz ze zmierzchem nad rzeką pojawiają się też masy komarów, stanąć na chwilę nie można, by się do człowieka nie dobrały. Ale generalnie cały ten odcinek udało nam się przejechać jeszcze coś widząc, szczególnie w pierwszej części. Ten odcinek "specjalny" miał ze 20km, później jest już łatwiej, dochodzą asfalty i lepsze szutry, też okazuje się, ze Gosia zapomniała lampki tylnej, ma jedynie słabo świecącą awaryjną lampeczkę, więc na asfaltach jedzie przodem. Końcówka znowu wymagająca, singielek nad jeziorem Kórnickim, później też upierdliwy nawigacyjnie w nocy odcinek i wreszcie wydostajemy się na ostatnie asfaltowe 4km, gdzie tniemy mocno powyżej 30km/h do już bardzo bliskiej mety.
Dojeżdżamy trochę przed północą z czasem 15h36min co dało 35 miejsce na 114 zawodników, więc całkiem przyzwoicie. No a przede wszystkim dało to Gosi drugie miejsce w kobiecej klasyfikacji - więc bardzo elegancko! Podziękowania za wspólną jazdę!
Maraton bardzo fajny, wart polecenia miłośnikom ultramaratonów, może w tym terminie tak nie do końca pod gravel ze względu na spore ilości piachów, ale generalnie trasa jak na rejony Wielkopolski ciekawa, poza może pierwszym, średnio interesującym odcinkiem, ale tak od 60km już całkiem OK. Organizacja świetna - wygodna baza, duże zaangażowanie organizatorów z Kórnickiego Bractwa Rowerowego, dobry posiłek na mecie.
Zdjęcia z maratonu
W czerwcu tak się ułożyły starty, że przez 3 weekendy z rzędu wypadał mi maraton ;). Ostatnim w tym zestawieniu była Pyra Trail, która pierwotnie miała się odbyć w kwietniu, ale ze względu na covid została przełożona na czerwiec.
W piątek dojeżdżam pociągiem do Swarzędza, następnie rowerem do bazy imprezy w Prusinowie. Baza elegancka, jest miejsce pod namioty, są sanitariaty, są kiełbaski z grilla. Niestety ze spaniem było słabiutko, praktycznie całą noc oka nie zmrużyłem, ale przy maratonie tej długości jeszcze dramatu nie ma. Poranek schodzi na przygotowaniach do startu, na jazdę w tym maratonie umówiłem się z Gosią, ma też z nami jechać Łukasz Węgiel poznany przez Gosię na trasie Wisły 1200; nasza grupa startuje jako przedostatnia o 8.05.
Na starcie od razu bardzo mocne tempo, zrozumiałe w przypadku mocnych osób, ale tradycyjnie wiele już nie tak mocnych osób jedzie powyżej swoich możliwości i po 3-4h zaczyna je odcinać. Na moim fullu już trzeba było włożyć sporo wysiłku by się utrzymać za ludźmi na gravelach na asfaltach i dobrze ubitych polnych drogach. Pogoda idealna, w dzień maksymalnie okolice 25 stopni, nad ranem okolice 20.
Pyra Trail ma inny układ trasy niż Krwawa Pętla, mniej tu odcinków technicznych, sporo więcej asfaltów (ok. 1/3 trasy), więc gravel wydaje się optymalnym rowerem na tego typu tras. Tak przynajmniej wyglądało to w teorii przed startem, bo rzeczywistość od tego nieco odbiega. Jedziemy w czerwcu, po długim okresie wysokich temperatur - a to oznacza duże ilości piachu na trasie, a na takie odcinki gravel to już taki sobie rower ;). Przez pierwsze godziny trasy strasznie męczy mnie sikanie, co pół h musiałem stawać, przez co Gosia z Łukaszem szybko mi odjechali. Ale, gdy tylko trafiały się piaskownice to na swoim rowerze szybko nadrabiałem dystans do gravelowców, bo tam gdzie oni się ryli i musieli schodzić z rowerów tam ja byłem w stanie przejeżdżać w siodle. Pierwszy odcinek dość kiepski, tutaj grupuje się sporo mało ciekawych asfaltów; ale są i bardzo fajne odcinki - jak jazda nad samą Wartą, czy most kolejowy nad tą rzeką.
W rejonie Ostrowieczna bardzo fajny kawałek z górkami i szybkim zjazdem po płytach, gdzie nawet udaje się przekroczyć 50km/h (tak są takie wzniesienia w Wielkopolsce! :)). Na tym odcinku doganiam Łukasza, który kryzysem płaci za za mocne tempo na początku maratonu, a także kawałek dalej, przed Dolskiem Gosię, odtąd już jedziemy razem; odliczając moje liczne przerwy na sikanie, których na tej imprezie miałem wyjątkowo sporo i po których szybko goniłem ;). Trasa robi się bardziej wymagająca, na tym kawałku jest więcej odcinków terenowych, do tego, jak to w sosnowych lasach dużo piaskownic; Gosia na dwucalowych oponach tez radzi sobie na nich przyzwoicie, lepiej niż ludzie na typowych gravelowych oponach. Kawałek dalej jest odcinek z błędnie puszczonym śladem, trochę trzeba było pokołować, żeby się zorientować jak to objechać, m.in. zaliczając dość ostrą ściankę. Na pierwsze tankowanie stajemy na 85km w Dalewie, nie tracąc wiele czasu ruszamy dalej.
Kolejne fragmenty aż do najdalej na zachód wysuniętego fragmentu maratonu dość wymagający, sporo terenu, ale i niebrzydkie, jest trochę jeziorek, jest urozmaicenie w postaci wymytych przez ostatnią ulewę koryt lokalnych strumieni itd.. Też i wiatr wiejący dziś z kierunków zachodnich sporo tutaj przeszkadza na odcinkach asfaltowych. W Przemęckim Parku Krajobrazowym trochę podjazdów, dalej się już wypłaszcza, na kolejny postój stajemy w Brennej po ok. 170km w nogach. Niestety słabiutko trafiliśmy, mały lokalny sklepik, bardzo słabo wyposażony.
Kolejny odcinek bardziej "turystyczny", mijamy tutaj serię jezior, nad którymi jest sporo turystów, widzimy też trochę zawodników Pyry zatrzymujących się w tym rejonie na obiad. Dalej przybywa szutrów, także na pozaleśnych terenach, wyraźnie też zaczyna pomagać wiatr. Ten słaby postój rekompensujemy sobie porządniejszym na stacji w Buczu, kawałek za Śmiglem jeszcze mamy z 5min ponadprogramowego postoju na szlabanie kolejowym ;). Odcinek do Śremu to sporo fajnych szutrów, tereny dość puste, kilka górek z których są dość szerokie widoki, więc jedzie się całkiem fajnie. W Śremie postój pod Żabką, by zatankować wszystko przed nocą, bo było wiadomo, że na odcinku do mety już nie ma co liczyć na zaopatrzenie.
Za Śremem wjeżdżamy na nadwarciańskie łąki, pod względem widoków ekstra kawałek, ale podobnie jeśli chodzi o ilość piachów. Ja na MTB dawałem tu sobie spokojnie radę, ale ludzie na gravelach mocno wyklinali. Wraz ze zmierzchem nad rzeką pojawiają się też masy komarów, stanąć na chwilę nie można, by się do człowieka nie dobrały. Ale generalnie cały ten odcinek udało nam się przejechać jeszcze coś widząc, szczególnie w pierwszej części. Ten odcinek "specjalny" miał ze 20km, później jest już łatwiej, dochodzą asfalty i lepsze szutry, też okazuje się, ze Gosia zapomniała lampki tylnej, ma jedynie słabo świecącą awaryjną lampeczkę, więc na asfaltach jedzie przodem. Końcówka znowu wymagająca, singielek nad jeziorem Kórnickim, później też upierdliwy nawigacyjnie w nocy odcinek i wreszcie wydostajemy się na ostatnie asfaltowe 4km, gdzie tniemy mocno powyżej 30km/h do już bardzo bliskiej mety.
Dojeżdżamy trochę przed północą z czasem 15h36min co dało 35 miejsce na 114 zawodników, więc całkiem przyzwoicie. No a przede wszystkim dało to Gosi drugie miejsce w kobiecej klasyfikacji - więc bardzo elegancko! Podziękowania za wspólną jazdę!
Maraton bardzo fajny, wart polecenia miłośnikom ultramaratonów, może w tym terminie tak nie do końca pod gravel ze względu na spore ilości piachów, ale generalnie trasa jak na rejony Wielkopolski ciekawa, poza może pierwszym, średnio interesującym odcinkiem, ale tak od 60km już całkiem OK. Organizacja świetna - wygodna baza, duże zaangażowanie organizatorów z Kórnickiego Bractwa Rowerowego, dobry posiłek na mecie.
Zdjęcia z maratonu
Dane wycieczki:
DST: 309.90 km AVS: 22.06 km/h
ALT: 1290 m MAX: 50.30 km/h
Temp:22.0 'C
Piątek, 25 czerwca 2021Kategoria Giant Anthem 2021, Wycieczka
Dojazd na Pyrę ze Swarzędza
Dane wycieczki:
DST: 29.70 km AVS: 22.28 km/h
ALT: 74 m MAX: 35.70 km/h
Temp:22.0 'C
Sobota, 19 czerwca 2021Kategoria >100km, >200km, Giant Anthem 2021, Ultramaraton
Krwawa Pętla
Najciekawszy podwarszawski szlak rowerowy pokonywałem już sześciokrotnie, ale zawsze w formule turystycznej. Dlatego, gdy Koło Ultra postanowiło zorganizować na tej trasie wyścig - pomyślałem, że fajnie byłoby spróbować zmierzyć się z tą trasą w podejściu bardziej sportowym. Do tego wszystkie swoje przejazdy Krwawej Pętli robiłem w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, a tu jazda ma być w przeciwnym kierunku, a to jednak jedzie się nieco inaczej. Wyścig planujemy przejechać wspólnie z Krzyśkiem, prognozy przed imprezą nie pozostawiają złudzeń - będzie mocna patelnia!
Jako, że maraton mamy tuż pod nosem dojeżdżamy z Krzyśkiem po prostu na kołach niecałe 20km. Bazą maratonu jest knajpka Krótka Piłka, położona przy ośrodku sportowym w Międzylesiu. W bazie spotykam wielu znajomych, pierwsze grupy już startują od 7, my jedziemy dopiero w ostatniej o 8.05, więc jest sporo czasu na pogawędki.
Po starcie, gdy grupka wjeżdża w teren od razu się to wszystko rozrywa, jedziemy swoim tempem, bez nadmiernego żyłowania się. Pierwszy kawałek to dość wymagający rejon Wesołej, wyjątkowo po żółtym szlaku (by ominąć przejazd z barierkami przez ruchliwą krajówkę), później następuje przejazd przez skraj miasta - Rembertów i Zielonka. W tej fazie wyścigu ludzie są dość ciasno zgrupowani, więc doganiamy sporo osób z wcześniejszych grupek, psychologicznie zawsze lepiej gonić niż uciekać :)). Jedziemy sprawnie, zgodnie z założeniami bez postojów, ale nie przeginając z tempem.
Od Marek, a szczególnie za Nieporętem rośnie trudność szlaku, na tym odcinku jest sporo górek i piachów, a słońce zaczyna coraz mocniej prażyć, kolejne ostre ścianki skutecznie wysysają siły. Na tym odcinku Krzysiek notuje też nieprzyjemną glebę, po najechaniu na słabo widoczny korzeń rowerem rzuciło w bok i kierownica zaczepiła o siatkę, bo jechaliśmy akurat przy jakiejś szkółce leśnej. Tak więc cały ten odcinek "nieporęcki" dał nam popalić, gdy wyjeżdżamy z lasów na odkryty teren kończy się jazda w cieniu i słońce (ponad 30 stopni w cieniu) zaczyna już niszczyć. Po przejechaniu Wisły stajemy na tankowanie w sklepie, podczas postoju temperatura na liczniku przekracza 40'C.
Dojazd do Kampinosu też po dość odkrytych terenach, Krzysiek coraz mocniej odczuwa temperaturę, jak to w przypadku mocniej zbudowanych zawodników upały bardziej dają mu popalić niż innym. Przed Starą Dąbrową fajny odcinek przez Szczebel, a w samej wiosce spontaniczny punkt zaopatrzeniowy zorganizowany przez jednego z kibiców, miejsce idealne, bo po długiej pustce. Przejeżdżamy przez "Środek" Kampinosu, ekstra to wygląda - zielone łąki otoczone lasami.
Na wysokości Łubca Krzysiek coraz mocniej namawia mnie, żeby się rozdzielić, bo on w tym upale nie jest w stanie jechać na swoim normalnym poziomie - więc kawałek przed Lesznem rozdzielamy się; dzięki za wspólną jazdę połowy maratonu! Jeszcze widzimy się krótko w Lesznie, gdy stałem na światłach, niestety Krzysiek kawałek dalej w Zaborowie musiał się wycofać, bo już za mocno był przegrzany by dalsza jazda miała sens; słońce wiele osób zmusiło tego dnia do wycofu.
Za Zaborowem zaczyna się dłuższy odcinek przerzutowy Krwawej Pętli, głównie asfalty i trochę łatwych szutrów. Normalnie jest to zdecydowanie najłatwiejszy kawałek tej trasy, ale teraz dał mi zdrowo popalić. Całość bez cienia, a godzina jest taka, że słońce najmocniej operuje, do tego wiatr na tym odcinku sporo przeszkadza, więc jazda idzie bardzo drętwo. Do Brwinowa docieram już mocno zmęczony, w skroniach pulsuje od upału. Ale 20min postoju pod sklepem pozwoliło odzipnąć, pomaga też perspektywa, że zaraz wjeżdżam w zacienione lasy, a i około 17 temperatura zacznie już spadać. I faktycznie od Podkowy jedzie się już sporo lepiej, w cieniu wreszcie temperatura spada lekko poniżej 30'C. Ten odcinek dość łatwy, sporo dobrze ubitych dróg leśnych, więc jazda idzie sprawnie. Podobny charakter ma odcinek do Zalesia, jedynie przejazd przez rozkopaną i wstrzymaną budowę S7 pod Wólką Pracką jest bardziej problematyczny, trochę trudno było się połapać, którędy prowadzi ślad, a przy forsowaniu brodu mało brakowało i zaliczyłbym glebę na środku, bo nie zauważyłem że mam wrzucony dość twardy bieg :P.
Końcówka przed Górą Kalwarią upierdliwa ze względu na piachy i przed 20 zatrzymuję się na ostatni postój przed sklepem, już obstawionym przez rowery ludzi z maratonu. Widać już wyraźnie, że najtrudniejszy odcinek maratonu wypadnie nocą, żeby nie było za prosto ;). W Górze kultowy 13% zjazd po chamskim bruku (ale fullem to sama frajda) i po przejechaniu Wisły zaczyna się łatwy, głównie asfaltowy odcinek dojazdowy do MPK. Normalnie czerwony szlak prowadzi tutaj wałem, ale ten jest akurat w poważnym remoncie i solidnie rozkopany, więc ten kawałek trzeba było minąć bokami.
Zmrok łapie mnie przed bunkrami, które pokonuje jeszcze przy jako-takiej widzialności, odruchowo pojechałem pod same bunkry po chamskim piachu, dopiero po chwili orientują się, że ślad wyścigu mijał je lekko bokiem. Za bunkrami robi się już zupełnie ciemno, niestety akurat przed najwredniejszym nawigacyjnie otwockim odcinkiem Krwawej Pętli. Zaczyna się to za Pogorzelą, trasa idzie tu sporo wąskimi singlami, nawet dysponując mocną lampką nie jest łatwo się połapać w przebiegu szlaku, bo jest tu wiele ścieżek leśnych. W rejonie Meranu trafia się jeszcze przeprawa przez bagno (widocznie silne deszcze sprzed paru dni nieźle je zasiliły) oraz kawałek ścinki leśnej, do tego komary tną niemiłosiernie przy każdym zatrzymaniu się i sprawdzaniu mapy. Aż nie chcę myśleć co by było, gdybym tu złapał gumę, a jak się okazało na mecie takiej właśnie przyjemności robienia kapcia (i to aż dwa razy) doświadczył Marcin Zielkowski, jak opowiadał pierwszy raz zmieniał gumę chodząc i biegając :)
Z ulgą docieram nad Świder, bo wiem, że najgorsze już za mną, urokliwy singielek nad Mienią idzie sprawnie, choć sporo wolniej niż jechałoby się tu za dnia.Na końcu tego odcinka dochodzi mnie Waldek Chodań i pozostałe ok.15km na metę pokonujemy już wspólnie, za Wiązowną podłącza się do nas jeszcze Sławomir Sulik, który ma bardzo słabą przednią lampkę, a tylnej nie ma w ogóle ;). Odcinek od Wiązownej tradycyjnie bardzo wredny, sporo piachów, ciągnęło się to w nieskończoność. Na metę docieramy krótko przed północą z czasem 15h47min, co dało 24 pozycję na 141 osób, które stanęły na starcie. Czas o ponad godzinę lepszy niż mój dotychczasowy rekord lekko ponad 17h. Ale oczywiście ciężko to porównywać, na wyścigu jedzie się inaczej, mniej się odpoczywa, nie staje się na fotki itd. Ale z kolei jadąc samemu można sporo optymalniej wybrać termin, ruszyć wcześniej, tak by nie jechać nocą (gdzie często jedzie się dużo wolniej niż za dnia, szczególnie w rejonach trudnych nawigacyjnie). Rower na którym jechałem, 13kg full z szerokimi oponami i kołami 26 to na pewnonie jest optymalny sprzęt na taką trasę, ale jeździ się na tym co się ma ;))
Niewątpliwie na wyścig duży wpływ miała pogoda, to dotkliwy upał odpowiada za większość wycofów, nie ukończyło wyścigu aż 41 osób, czyli niemal 30% startujących, co jak na jednodniowy wyścig jest bardzo dużym odsetkiem. Oczywiście i sama trasa na pewno do lekkich nie należy, potrafi nieźle wyssać siły. Do tego ze względu na słoneczną pogodę trasa była bardziej niż zwykle piaszczysta, co nie pomagało; wszyscy zawodnicy dojeżdżali na metę mocno usmarowani ;))
Ale jako trasa jednodobowego wyścigu - myślę, że Krwawa Pętla sprawdza się bardzo dobrze, przede wszystkim ze względu na wielkie urozmaicenie, tutaj nie ma w ogóle dłużyzn, tutaj cały czas się coś dzieje, a przerabia się wszystkie możliwe rodzaje podwarszawskich terenów, w realu wygląda to sporo ciekawiej niż obiegowy stereotyp odnośnie Mazowsza, tutaj widzimy jego całkiem ciekawe oblicze.
Kilka zdjęć
Najciekawszy podwarszawski szlak rowerowy pokonywałem już sześciokrotnie, ale zawsze w formule turystycznej. Dlatego, gdy Koło Ultra postanowiło zorganizować na tej trasie wyścig - pomyślałem, że fajnie byłoby spróbować zmierzyć się z tą trasą w podejściu bardziej sportowym. Do tego wszystkie swoje przejazdy Krwawej Pętli robiłem w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, a tu jazda ma być w przeciwnym kierunku, a to jednak jedzie się nieco inaczej. Wyścig planujemy przejechać wspólnie z Krzyśkiem, prognozy przed imprezą nie pozostawiają złudzeń - będzie mocna patelnia!
Jako, że maraton mamy tuż pod nosem dojeżdżamy z Krzyśkiem po prostu na kołach niecałe 20km. Bazą maratonu jest knajpka Krótka Piłka, położona przy ośrodku sportowym w Międzylesiu. W bazie spotykam wielu znajomych, pierwsze grupy już startują od 7, my jedziemy dopiero w ostatniej o 8.05, więc jest sporo czasu na pogawędki.
Po starcie, gdy grupka wjeżdża w teren od razu się to wszystko rozrywa, jedziemy swoim tempem, bez nadmiernego żyłowania się. Pierwszy kawałek to dość wymagający rejon Wesołej, wyjątkowo po żółtym szlaku (by ominąć przejazd z barierkami przez ruchliwą krajówkę), później następuje przejazd przez skraj miasta - Rembertów i Zielonka. W tej fazie wyścigu ludzie są dość ciasno zgrupowani, więc doganiamy sporo osób z wcześniejszych grupek, psychologicznie zawsze lepiej gonić niż uciekać :)). Jedziemy sprawnie, zgodnie z założeniami bez postojów, ale nie przeginając z tempem.
Od Marek, a szczególnie za Nieporętem rośnie trudność szlaku, na tym odcinku jest sporo górek i piachów, a słońce zaczyna coraz mocniej prażyć, kolejne ostre ścianki skutecznie wysysają siły. Na tym odcinku Krzysiek notuje też nieprzyjemną glebę, po najechaniu na słabo widoczny korzeń rowerem rzuciło w bok i kierownica zaczepiła o siatkę, bo jechaliśmy akurat przy jakiejś szkółce leśnej. Tak więc cały ten odcinek "nieporęcki" dał nam popalić, gdy wyjeżdżamy z lasów na odkryty teren kończy się jazda w cieniu i słońce (ponad 30 stopni w cieniu) zaczyna już niszczyć. Po przejechaniu Wisły stajemy na tankowanie w sklepie, podczas postoju temperatura na liczniku przekracza 40'C.
Dojazd do Kampinosu też po dość odkrytych terenach, Krzysiek coraz mocniej odczuwa temperaturę, jak to w przypadku mocniej zbudowanych zawodników upały bardziej dają mu popalić niż innym. Przed Starą Dąbrową fajny odcinek przez Szczebel, a w samej wiosce spontaniczny punkt zaopatrzeniowy zorganizowany przez jednego z kibiców, miejsce idealne, bo po długiej pustce. Przejeżdżamy przez "Środek" Kampinosu, ekstra to wygląda - zielone łąki otoczone lasami.
Na wysokości Łubca Krzysiek coraz mocniej namawia mnie, żeby się rozdzielić, bo on w tym upale nie jest w stanie jechać na swoim normalnym poziomie - więc kawałek przed Lesznem rozdzielamy się; dzięki za wspólną jazdę połowy maratonu! Jeszcze widzimy się krótko w Lesznie, gdy stałem na światłach, niestety Krzysiek kawałek dalej w Zaborowie musiał się wycofać, bo już za mocno był przegrzany by dalsza jazda miała sens; słońce wiele osób zmusiło tego dnia do wycofu.
Za Zaborowem zaczyna się dłuższy odcinek przerzutowy Krwawej Pętli, głównie asfalty i trochę łatwych szutrów. Normalnie jest to zdecydowanie najłatwiejszy kawałek tej trasy, ale teraz dał mi zdrowo popalić. Całość bez cienia, a godzina jest taka, że słońce najmocniej operuje, do tego wiatr na tym odcinku sporo przeszkadza, więc jazda idzie bardzo drętwo. Do Brwinowa docieram już mocno zmęczony, w skroniach pulsuje od upału. Ale 20min postoju pod sklepem pozwoliło odzipnąć, pomaga też perspektywa, że zaraz wjeżdżam w zacienione lasy, a i około 17 temperatura zacznie już spadać. I faktycznie od Podkowy jedzie się już sporo lepiej, w cieniu wreszcie temperatura spada lekko poniżej 30'C. Ten odcinek dość łatwy, sporo dobrze ubitych dróg leśnych, więc jazda idzie sprawnie. Podobny charakter ma odcinek do Zalesia, jedynie przejazd przez rozkopaną i wstrzymaną budowę S7 pod Wólką Pracką jest bardziej problematyczny, trochę trudno było się połapać, którędy prowadzi ślad, a przy forsowaniu brodu mało brakowało i zaliczyłbym glebę na środku, bo nie zauważyłem że mam wrzucony dość twardy bieg :P.
Końcówka przed Górą Kalwarią upierdliwa ze względu na piachy i przed 20 zatrzymuję się na ostatni postój przed sklepem, już obstawionym przez rowery ludzi z maratonu. Widać już wyraźnie, że najtrudniejszy odcinek maratonu wypadnie nocą, żeby nie było za prosto ;). W Górze kultowy 13% zjazd po chamskim bruku (ale fullem to sama frajda) i po przejechaniu Wisły zaczyna się łatwy, głównie asfaltowy odcinek dojazdowy do MPK. Normalnie czerwony szlak prowadzi tutaj wałem, ale ten jest akurat w poważnym remoncie i solidnie rozkopany, więc ten kawałek trzeba było minąć bokami.
Zmrok łapie mnie przed bunkrami, które pokonuje jeszcze przy jako-takiej widzialności, odruchowo pojechałem pod same bunkry po chamskim piachu, dopiero po chwili orientują się, że ślad wyścigu mijał je lekko bokiem. Za bunkrami robi się już zupełnie ciemno, niestety akurat przed najwredniejszym nawigacyjnie otwockim odcinkiem Krwawej Pętli. Zaczyna się to za Pogorzelą, trasa idzie tu sporo wąskimi singlami, nawet dysponując mocną lampką nie jest łatwo się połapać w przebiegu szlaku, bo jest tu wiele ścieżek leśnych. W rejonie Meranu trafia się jeszcze przeprawa przez bagno (widocznie silne deszcze sprzed paru dni nieźle je zasiliły) oraz kawałek ścinki leśnej, do tego komary tną niemiłosiernie przy każdym zatrzymaniu się i sprawdzaniu mapy. Aż nie chcę myśleć co by było, gdybym tu złapał gumę, a jak się okazało na mecie takiej właśnie przyjemności robienia kapcia (i to aż dwa razy) doświadczył Marcin Zielkowski, jak opowiadał pierwszy raz zmieniał gumę chodząc i biegając :)
Z ulgą docieram nad Świder, bo wiem, że najgorsze już za mną, urokliwy singielek nad Mienią idzie sprawnie, choć sporo wolniej niż jechałoby się tu za dnia.Na końcu tego odcinka dochodzi mnie Waldek Chodań i pozostałe ok.15km na metę pokonujemy już wspólnie, za Wiązowną podłącza się do nas jeszcze Sławomir Sulik, który ma bardzo słabą przednią lampkę, a tylnej nie ma w ogóle ;). Odcinek od Wiązownej tradycyjnie bardzo wredny, sporo piachów, ciągnęło się to w nieskończoność. Na metę docieramy krótko przed północą z czasem 15h47min, co dało 24 pozycję na 141 osób, które stanęły na starcie. Czas o ponad godzinę lepszy niż mój dotychczasowy rekord lekko ponad 17h. Ale oczywiście ciężko to porównywać, na wyścigu jedzie się inaczej, mniej się odpoczywa, nie staje się na fotki itd. Ale z kolei jadąc samemu można sporo optymalniej wybrać termin, ruszyć wcześniej, tak by nie jechać nocą (gdzie często jedzie się dużo wolniej niż za dnia, szczególnie w rejonach trudnych nawigacyjnie). Rower na którym jechałem, 13kg full z szerokimi oponami i kołami 26 to na pewnonie jest optymalny sprzęt na taką trasę, ale jeździ się na tym co się ma ;))
Niewątpliwie na wyścig duży wpływ miała pogoda, to dotkliwy upał odpowiada za większość wycofów, nie ukończyło wyścigu aż 41 osób, czyli niemal 30% startujących, co jak na jednodniowy wyścig jest bardzo dużym odsetkiem. Oczywiście i sama trasa na pewno do lekkich nie należy, potrafi nieźle wyssać siły. Do tego ze względu na słoneczną pogodę trasa była bardziej niż zwykle piaszczysta, co nie pomagało; wszyscy zawodnicy dojeżdżali na metę mocno usmarowani ;))
Ale jako trasa jednodobowego wyścigu - myślę, że Krwawa Pętla sprawdza się bardzo dobrze, przede wszystkim ze względu na wielkie urozmaicenie, tutaj nie ma w ogóle dłużyzn, tutaj cały czas się coś dzieje, a przerabia się wszystkie możliwe rodzaje podwarszawskich terenów, w realu wygląda to sporo ciekawiej niż obiegowy stereotyp odnośnie Mazowsza, tutaj widzimy jego całkiem ciekawe oblicze.
Kilka zdjęć
Dane wycieczki:
DST: 260.50 km AVS: 18.41 km/h
ALT: 838 m MAX: 38.40 km/h
Temp:32.0 'C
Sobota, 19 czerwca 2021Kategoria Giant Anthem 2021, Użytkowo
Dojazd na Krwawą Pętlę
Dane wycieczki:
DST: 17.90 km AVS: 23.35 km/h
ALT: 51 m MAX: 34.90 km/h
Temp:21.0 'C
Sobota, 19 czerwca 2021Kategoria Giant Anthem 2021, Użytkowo
Powrót z Krwawej Pętli
Dane wycieczki:
DST: 17.70 km AVS: 22.60 km/h
ALT: 59 m MAX: 38.90 km/h
Temp:20.0 'C
Sobota, 10 kwietnia 2021Kategoria >100km, Wycieczka, Giant Anthem 2021
Kampinos.
Pierwszy raz w tym roku w terenie, wypad do Puszczy Kampinoskiej z Krzyśkiem i Arturem. Solidne tempo i jak to w Kampinosie mocno interwałowa traska, więc pod koniec nóżki się już solidnie czuło ;). Przy bardzo fajnej pogodzie taka jazda daje dużo frajdy, zupełnie inny typ jazdy niż na szosie, tutaj cały czas się coś dzieje, nie ma przestojów ;)
Pierwszy raz w tym roku w terenie, wypad do Puszczy Kampinoskiej z Krzyśkiem i Arturem. Solidne tempo i jak to w Kampinosie mocno interwałowa traska, więc pod koniec nóżki się już solidnie czuło ;). Przy bardzo fajnej pogodzie taka jazda daje dużo frajdy, zupełnie inny typ jazdy niż na szosie, tutaj cały czas się coś dzieje, nie ma przestojów ;)
Dane wycieczki:
DST: 100.80 km AVS: 20.23 km/h
ALT: 429 m MAX: 41.20 km/h
Temp:13.0 'C