wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 292550.25 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.29%)
  • Czas na rowerze: 534d 00h 08m
  • Prędkość średnia: 22.71 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczka

Dystans całkowity:99295.16 km (w terenie 504.00 km; 0.51%)
Czas w ruchu:3916:21
Średnia prędkość:25.35 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:405416 m
Suma kalorii:69620 kcal
Liczba aktywności:872
Średnio na aktywność:113.87 km i 4h 29m
Więcej statystyk
Sobota, 23 marca 2024Kategoria >100km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Roztocze, czyli w marcu jak w garncu

Na kolejną trasę dojeżdżamy z Martą do Rzeszowa. Pierwsza atrakcja to farma jelonków położona przy Greenvelo




Po krótkim kawałku szutru wracamy na asfalty i prujemy na Roztocze. Prujemy to dobre słowo bo mamy elegancki wiatr w plecy (szczególnie na odcinku do Leżajska), do tego jest 15'C, więc rowery same jadą. Za Leżajskiem drogi powoli pustoszeją, a w rejonie Obszy wjeżdżamy na Roztocze. Pod Suścem zaliczamy kilka fajnych ścianek, w samym miasteczku robimy popas pod Stokrotką, gdzie Martę rozpoznaje dwójka miejscowych szosowców, nie ma to jak prawdziwa sława ;)





Pod Zwierzyńcem łapie nas noc, gdy bierzemy kierunek na Warszawę szybko przekonujemy się o głębokiej prawdzie przysłowia "w marcu jak w garncu". Po eleganckiej pogodzie z dnia nic nie zostaje - przez całą noc męczymy się z mocnym przeciwnym wiatrem, deszczami i niską temperaturą; ale nie ma co narzekać, takie warunki też są dla ludzi ;)). Świt łapie nas w Kozienicach, odcinek do Warszawy zimny (nawet chwilami minimalny mróz), ale jedzie się przyjemnie bo wiatr odpuścił, do tego było trochę słońca:



Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 427.11 km AVS: 25.40 km/h ALT: 2182 m MAX: 70.50 km/h Temp:6.0 'C
Niedziela, 17 marca 2024Kategoria Canyon 2024, Wycieczka
Powrót z Everestingu, 50km do Skarżyska na pociąg, z czego połowa pod wiatr, a całość z ciężkim plecakiem, a te 10tys podjazdów w nogach na trasie nie pomagały ;)
Dane wycieczki: DST: 50.50 km AVS: 23.13 km/h ALT: 474 m MAX: 54.85 km/h Temp:1.0 'C
Piątek, 15 marca 2024Kategoria Canyon 2024, Wycieczka
Dojazd na Everesting, z Kielc pod Święty Krzyż
Dane wycieczki: DST: 27.02 km AVS: 27.95 km/h ALT: 168 m MAX: 42.43 km/h Temp:1.0 'C
Piątek, 15 marca 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Everesting na Świętym Krzyżu

Nigdy nie byłem specjalnym entuzjastą idei everstingu, czyli wykręcenia 8848 metrów w pionie na jednym i tym samym podjeździe, niemniej jest to wyzwanie, które szanujący się kolarz ultra powinien mieć w CV ;)). Więc gdy w gronie znajomych padła propozycja zrobienia everestingu na Świętym Krzyżu wiele się nie zastanawiając postanowiłem spróbować. 

Kwestia logistyki tego wyjazdu była mocno skomplikowana, większość ekipy chciała mieć samochód wsparcia, a w tym były tylko 3 miejsca, więc my z Rafałem ruszyliśmy już w piątek wieczór pociągiem do Kielc, pozostała trójka miała dojechać rano, z czego Marta i Michał mieli dołączyć do ekipy, a Adam pokręcić w okolicy na gravelu. 

Na początek podjazdu docieramy około północy i od razu zaczynamy jazdę. Pierwsze kółka idą spokojnie, staramy się nie przekraczać 200W, pamiętając ile czasu ma potrwać to wyzwanie. Noc zimna, na dole koło 0'C, u góry 2-3'C cieplej, tak więc na zjazdach za przyjemnie to nie było. Pod koniec nocy pojawia się coraz więcej osób idących na Święty Krzyż piechotą, niektórzy niosą ze sobą drewniane krzyże, okazało się, że to pielgrzymka z Ostrowca Świętokrzyskiego.






Po 11 podjazdach (koło 280m w pionie + parę metrów na zjeździe) dociera ekipa z Warszawy, samochód zostaje na parkingu pod bramą parku, a Marta i Michał dołączają do nas. Marta ruszyła od razu z kopyta, zapodając bardzo mocne tempo, którego już nie byłem w stanie utrzymać i tak ze 3 kółka ledwo zipałem nadrabiając straty z podjazdów na zjazdach, później zaczęła się już równiejsza jazdy, tyle że już nie grupowa, każdy większość trasy jechał swoim tempem. Pogoda niestety niespecjalna, chwilami popadywało, a koło zmierzchu rozpętała się burza, na szczęście główne uderzenie poszło bokiem.


Siedząc w samochodzie (ze względu na ilość bagaży bardzo niewygodnym na 4 osoby) długo się zastanawialiśmy co robić, w końcu wybraliśmy opcję pojechania na pizzę na dole. I była to dobra decyzje, porządnie zjedliśmy i odsapnęliśmy, a podczas posiłku wpadł do nas Cyklokot (sam też robił everesting na Świętym Krzyżu), który nam towarzyszył na jednym, już nocnym powtórzeniu. 

Drugiej nocy jazda zrobiła się już bardzo trudna, pogoda zaczęła dawać mocno w kość, cała górna część podjazdu była w gęstej mgle, co znacząco utrudniało zjazdy, Marta i Michał złapali mocne kryzysy i regenerowali się w samochodzie, z czego Marcie udało się znaleźć w sobie mobilizację do tego ogromnego wysiłku i wrócić do gry, Michał odpuścił. Ja też musiałem z sobą stoczyć mocną walkę, by po zrobieniu 8848m w pionie znaleźć w sobie siłę psychiczną do podjechania kolejnego ponad 1000m, tak by zaliczyć za jednym zamachem wyzwanie Everesting 10K i Everesting 10K Roam. Tak by mieć to już odklepane i by już mnie to nie kusiło w przyszłości :))


Wyzwanie mordercze, za chojracko do niego podeszliśmy pod kątem wyboru prognozy i w efekcie warunki dały nam ostro popalić. Bo everesting i w doskonałej pogodzie to kawał wyzwania, a co dopiero, gdy pogoda dołoży swoje.
Zdjęcia z Everestingu
Dane wycieczki: DST: 433.02 km AVS: 19.92 km/h ALT: 10089 m MAX: 62.38 km/h Temp:4.0 'C
Sobota, 9 marca 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Bydgoszcz

W pierwszy weekend marca wreszcie trafiła się doskonała słoneczna pogoda, więc takiej okazji nie można było zmarnować. Ruszamy wczesnym rankiem w sobotę razem z Martą i Rafałem. Poranek w Warszawie bardzo zimny, temperatura trzyma koło -4-5'C, co powoduje, że bębenek w rowerze Marty przestaje zazębiać, po przymusowym spacerze i serwisie na stacji udaje się to ogarnąć. Pierwszy odcinek naszej trasy to mazowieckie równiny aż do Sierpca, jazda nudna, ale za to szybka, bo ładnie pomaga nam wiatr i średnia oscyluje koło 30km/h


Za Sierpcem zaczyna robić się ciekawiej, na odcinku do Brodnicy są pierwsze pagóreczki, tam po 200km zatrzymujemy się na popas obiadowy w Macu. Za Brodnicą jedziemy jeszcze ze 25km na północ, po czym odbijamy na zachód - na Grudziądz. Ten odcinek jest najładniejszy na całej trasie - w rejonie Świecia nad Osą mamy zachód słońca i klasyczną "golden hour":


Do Grudziądza docieramy już po zmroku, robimy rundkę po pięknej starówce, to miasto ma swój niekłamany urok, zapadło mi mocno w pamięci podczas maratonu Wisła 1200


Za Grudziądzem robi się nadspodziewanie zimno, na odcinku do Tlenia temperatura spada w okolice -4'C. a że trzeba było w takich warunkach jechać dłuższy czas to łatwo nie było. Ocieplać się zaczęło dopiero po odbiciu na południe i gdy dojeżdżamy do Bydgoszczy jest już koło 2'C na plusie. Bydgoszcz nocą także prezentowała się okazale, robimy rundkę po zabytkowym centrum i nad ładnie wkomponowaną w miasto Brdą.


Zdjęcia z trasy
Dane wycieczki: DST: 396.58 km AVS: 26.98 km/h ALT: 1825 m MAX: 49.50 km/h Temp:1.0 'C
Piątek, 1 marca 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Zakopane

Prognozy na pierwszy marcowy weekend zapowiadały się elegancko, więc postanowiliśmy ruszyć 4-osobową grupą (Marta, Rafał i Michał) w góry. W piątek okazuje się, że w rowerze Marty padł jeden z hamulców, a tylna bezprzewodowa przerzutka elektroniczna Srama nie chce się połączyć z zestawem. Hamulec udało się ogarnąć w serwisie, ale na przerzutkę nie byli w stanie nic poradzić. Wpadam więc na pomysł, by wykręcić ze swojego górala elektroniczną, która jest również na 12 biegów i spróbować jak taka kombinacja zadziała. Zabawę z tym kończymy niecałą godzinę przed odjazdem pociągu - ale co najważniejsze z sukcesem! Przerzutka MTB dała się podłączyć do systemu, nie działała może idealnie (bo nie było czasu by się dłużej bawić z ustawianie mikro-indeksacji) - ale spokojnie można jechać.


Startujemy po 21 ze Skarżyska, pierwszy nocny odcinek do świętokrzyskie hopki, na pierwszy popas stajemy na Orlenie w Seceminie po 100km. Za Szczekocinami wjeżdżamy na Jurę, w Wolbromiu robimy kolejny popas, ale to przede wszystkim ze względu by przejazd przez Ojców wypadł już przy świetle dziennym, ale nie ma z tym problemu bo na zjeździe do Pieskowej Skały Rafał złapał gumę. Był duży problem z naciągnieciem dopasowanej opony na karbonową obręcz, ale Marta nas zgasiła całkowicie pokazując metodę przy której poszło to bez większego problemu :P


W Ojcowie bardzo zimno, koło 0'C, ale przejazd przez zamgloną Dolinę Prądnika miał sporo uroku. Generalnie spece od pogody znowu pokazali co potrafią, miało być 15-17 stopni przez pół dnia, a lekko powyżej 10'C to się utrzymało ledwie 2h, też i chwilami trochę popadywało.


Druga część trasy po przejechaniu Wisły to już ciężkie góry, Michał jedzie trochę wolniej, ale naszej trójce kręciło się bardzo przyzwoicie, wszystkim udało się wciągnąć w korbach i bez stawania słynną Makowską Górę, jeden z najostrzejszych polskich podjazdów.


Zmierzch łapie nas dopiero na Podhalu, już przy światłach lampek zaliczamy ostry podjazd pod Ząb i dalej na Gubałówkę.




Parę lat tu nie byłem, a wiele się zmieniło - i nie są to zmiany na dobre. Już niemal cały grzbiet Gubałówki jest obstawiony budami, niestety Zakopane to królestwo komercji i to tej spod najgorszego znaku. Zaliczamy jeszcze bardzo wredny zjazd do Kościeliska i ze sporym zapasem czasowym meldujemy się pod dworcem PKP, był jeszcze czas na obiad.

Pogoda co prawda odbiegała od prognoz, ale trasa wypaliła w 100%, jechało się to z dużą przyjemnością - podziękowania dla całej ekipy!
Zdjęcia z trasy
Dane wycieczki: DST: 348.48 km AVS: 23.44 km/h ALT: 4164 m MAX: 60.47 km/h Temp:4.0 'C
Piątek, 23 lutego 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Wczesna wiosna nad Biebrzą

Prognozy pogody podpowiadały, ze najsensowniej będzie ruszyć do północno-wschodniej Polski i tak zrobiliśmy ;). Pierwszy, nocny odcinek to dojazd do rejonu Wizny, cieplej niż na ostatnich nocnych trasach, koło 6 stopni, deszcz popaduje sporadycznie. W Wiźnie zaczyna świtać, oglądamy tu murale poświęcone słynnej obronie Wizny w 1939, gdzie przez 3 dni ok. 700 Polaków bohatersko powstrzymywało dużo lepiej uzbrojony, 40tys niemiecki korpus pancerny.


Z Wizny jedziemy na Strękową Górę, zobaczyć ruiny bunkra w którym walczył dowódca obrony Wizny - kapitan Władysław Raginis i gdzie wierny swojej przysiędze, że żywy pozycji nie odda po skończeniu się amunicji wysadził się granatem.


Za Strękową Górą wjeżdżamy na Carską Drogę, bardzo przyjemną drogą przez lasy i nad bagnami Narwi, nie wygląda może tak efektownie jak latem, gdy jest już zielono, ale o tej porze roku też warto zobaczyć. Po krótkim popasie w Goniądzu ruszamy nad Biebrzę, ze względu na wysoki poziom wielu mijanych rzek, który wystąpiły z brzegów obawialiśmy się czy damy radę przebić się do Augustowa szutrowym szlakiem. Ale okazuje się, ze szutrowa droga nad Biebrzą idzie na niewielkiej grobli i dzięki temu dało radę jechać, choć w drugiej części tego odcinka mieliśmy kilka wodnych przepraw ;)). 






Widokowo odcinek przepiękny, Biebrza szeroko rozlała, poza naszą drogą prawie wszystko jest pod wodą, wyglądało to kapitalnie. Ten odcinek miał może 6km - a "zrobił" nam całą długą trasę do Suwałk.


Po popasie obiadowym w Augustowie jedziemy jeszcze nad Wigry, gdzie ciągle jeszcze jest sporo lodu, a trasę kończymy pod klimatycznym dworcem w Suwałkach, nawet trochę słońca było w końcówce ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Krótki filmik z IG Marty

Dane wycieczki: DST: 346.45 km AVS: 25.66 km/h ALT: 1155 m MAX: 47.62 km/h Temp:5.0 'C
Niedziela, 11 lutego 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Zaufaj mi, jestem meteorologiem...
..czyli miało być tak pięknie (8-10 stopni), a wyszło jak zawsze czyli 90% trasy w deszczu i przedziale 2-4 stopnie ;))

Ruszamy rano z Krzychem na trasę z Warszawy do Czeremchy, byliśmy przygotowani na to, ze pierwsze parę godzin może być w deszczu i zimnie, ale wybraliśmy się na tę trasę bo już od południa wg prognoz miał się fajnie ocieplać. Tak więc motywem przewodnim stało się hasło "zaraz będzie to ocieplenie" :)). I jak się można domyślać niewiele z tego wyszło, a prawdziwym hitem była prognoza w Siemiatyczach, która pokazywała, że obecnie jest tam 8 stopni (podczas gdy realnie były 3 stopnie, deszcz i wcale niemały wiatr, więc odczuwalna to była poniżej zera).



Dla Krzyśka była to pierwsza trasa w roku, więc te 150km w zimnie, w deszczu i pod wiatr (po dość odkrytych terenach) dało mu ostro w kość i wolał nie przeginać, wracając z Siemiatycz pociągiem. Trochę podlaskich klimatów z trasy:




Ja pociągnąłem dalej, gdy dojechałem pod Czeremchę - uznałem, ze warto by wykorzystać ten wiatr pod który tyle jechaliśmy i skierowałem się na Małkinię. W Małkini z kolei uznałem, ze to już tylko trochę ponad setka do Warszawy, więc pojadę na kołach. I to nie był najszczęśliwszy pomysł, bo nocą drogami technicznymi wzdłuż ekspresówki do Białegostoku kiepsko się jechało, światła samochodów z S8 oślepiały, do tego choć przed Warszawą wreszcie się ociepliło do 7 stopni - to już padać zaczęło solidnie, a ja nie miałem kurtki na deszcz tylko wiatrówkę, więc dojechałem już mokry.

Jednym słowem wyszła trasa z gatunku "psychika się sama nie wykuje" :))
Parę fotek z trasy

Dane wycieczki: DST: 413.25 km AVS: 25.46 km/h ALT: 1365 m MAX: 41.91 km/h Temp:3.0 'C
Niedziela, 28 stycznia 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Z Tyczyna do Warszawy dla WOŚP

W niedzielę 28 stycznia przypadał 32 finał Wielkiej Orkiestry, więc razem z warszawską ekipą Grupetto dołączyliśmy do charytatywnego przejazdu organizowanego przez Stowarzyszenie Młodzieżowe Centrum Współpracy w Tyczynie. Do Rzeszowa podróżujemy pociągiem, na dworcu odbiera nas Dominik i samochodem zawozi do Tyczyna, było z tym trochę śmiechu, bo w czwórkę musieliśmy się upchnąć na tylnym siedzeniu :))


U Dominika przeczekujemy 2h, które schodzą głownie na jedzeniu i zabawach z przemiłym sierściuchem:


O północy ruszamy z Tyczyna, w sumie jedzie nas ósemka, z rejonu Rzeszowa Wojciech Wilk, Krystian Cholewa i Bogdan Adamczyk, a warszawska ekipa to Ania Kopytowska, Marta Gryczko, Sylwester Szustak, Krzysztof Tlaga i ja; do tego towarzyszy nam 2-os ekipa w aucie serwisowym. Pogoda na starcie niestety nie rozpieszcza, pierwsze 70km jedziemy w lekkim deszczu i przy 0'C, do tego prawie cała trasa do Warszawy jest pod wiatr. Ten pierwszy kawałek był mocno nieprzyjemny, dużo leciało wody spod kół, więc na popas na stacji zatrzymujemy się z dużą ulgą. Później deszcz przechodzi i do  Sandomierza zaczynamy schnąć, na piękny sandomierski rynek wjeżdżamy robiąc sobie wyścigi na trudnym, brukowanym podjeździe. 


Tutaj mamy pierwszy popas w sztabie WOŚP, na wyjeździe z miasta Krystian zrywa łańcuch. A jechał na teoretycznie niezawodnym ostrym kole, a że nikt nie miał specjalnej spinki do szerokich łańcuchów, więc Krystian niestety musiał zakończyć jazdę i przesiąść się do auta. My natomiast kontynuujemy nocną jazdę, tempo jest bardzo solidne, na każdej górce już muszę walczyć żeby się utrzymać w grupie. co jakiś czas trochę odpadając. Dziewczyny niszczą system, nasze panie to ścisła czołówka kobiecego ultra, Ania (ksywka "Szalone Kopytko") ma taką nogę, że gdy wychodzi na prowadzenie na podjeździe to rozrywa grupkę, a Marta z kolei jedzie po sobotnim ostrym ściganiu na Zwifcie i trzyma się jakby to była na trasa na 20km. Ale bank rozbił Bogdan, który pojechał na rozklekotanym zimowym rowerze, z kolcowanymi oponami i wielkim orkiestrowym sercem na kierownicy, tak więc jadąc z ludźmi na wysokiej klasy szosówkach to miał tu bardzo solidny trening, ale Boguś to przecież kilkukrotny zwycięzca BBT.


Świta nam w rejonie Ostrowca Świętokrzyskiego, na tym kawałku mamy częste postoje w sztabach WOŚP, które wypadają co 30-40km - zatrzymujemy się w Kunowie, Iłży, Skaryszewie i Zwoleniu. Natomiast kolejny odcinek do Góry Kalwarii jest dłuższy, bo aż 80km, początkowo mieliśmy w planach stanąć w Głowaczowie, ale w wyniku drobnego zamieszania w końcu nic z tego nie wyszło i popasu w cieple nie robiliśmy. Za to w Górze mamy dłuższy postój obiadowy i już nocą dojeżdżamy do Warszawy wariantem przez Gassy. Tutaj w szóstkę (nie wszyscy mieli czas i ochotę) wybieramy się do głównego studia WOŚP - i chore pojebstwo trafia na ekrany telewizji :P

fot. @emgieer

Podziękowania dla całej, bardzo wesołej ekipy, elegancko ta inicjatywa wypaliła!


Zdjęcia z imprezy
Krótki filmik z IG Marty
Dane wycieczki: DST: 369.35 km AVS: 27.67 km/h ALT: 1495 m MAX: 51.23 km/h Temp:0.0 'C
Sobota, 30 grudnia 2023Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon Disc 2023, Wycieczka
Walka ze sprzętem na Jurze

Podczas wielu naszych jesienno-zimowych wypadów ultra sprzęt sprawował się perfekcyjnie. Ale żeby była równowaga w przyrodzie za za dużo szczęścia trzeba kiedyś zapłacić cenę i na tym wypadzie los się na nas odegrał ;)). Na ostatni weekend w roku postanowiliśmy ruszyć na Jurę. Pociągi w tym terminie były bardzo obłożone, więc do Opola jedziemy składem, który nie oferuje przewozu rowerów, ale dla chcącego nic trudnego, rowery miały nawet miejsca siedzące ;).



Na dworcu w Opolu bierzemy się za wymianę klocków hamulcowych w rowerze Marty, zajechanych po mokrych 500km do Wilna. Niestety polegliśmy na tej operacji, bo tłoczków nijak się nie dało cofnąć, a w hamulcach szosowych jest mniej miejsca niż w MTB i by założyć nowe klocki tłoki trzeba cofnąć do zera. Ponad godzina roboty na marne, rozciąłem sobie rękę, a jeszcze na sam koniec dworcowy gołąb obsrał nam nowe klocki :P

Nie było rady, Marta musiała jechać jedynie z tylnym hamulcem, który też już powoli dogorywał. Na pierwszy ogień idzie Gogolin i Góra Świętej Anny, tutaj pech dopada mnie - gdzieś na bruku na szczycie czuję, że opona mi mięknie, więc trzeba było zmienić dętkę, a za ciepło to nie było, Marta czekając aż zrobię kapcia nieźle zmarzła. Świt za to mamy elegancki, zobaczyć słońce w grudniu to nie lada wyczyn ;)


Przed Zawierciem zaczynają się pierwsze jurajskie hopeczki, w samym mieście byliśmy w dwóch sklepach rowerowych by zreperować ten przedni hamulec, niestety sobota, dzień przed sylwestrem to i w Warszawie większość sklepów rowerowych jest zamknięta, nie inaczej było w Zawierciu.



Postanawiamy, więc zmienić trasę i zrezygnować z Ojcowa, bo jazda głębiej w Jurę była za ryzykowna, bo i w tylnym hamulcu Marty klocki już ledwo żyły. Mieliśmy zaproszenie do Marka Dembowskiego w Ogrodzieńcu, więc z chęcią skorzystaliśmy - wielkie dzięki dla Marka i rodziny za spotkanie i ugoszczenie nas, niestety zapomniałem zrobić wspólnego zdjęcia.


Z Ogrodzieńca bierzemy więc kurs na Warszawę, czekało nas jeszcze ze 40km solidnych jurajskich hopek, dopiero za Lelowem się wypłaściło. Zmierzch łapie nas za Włoszczową, ale nocka świetna do jazdy - sucha i księżycowa.


I gdy już myśleliśmy, że bez problemu dojedziemy do Warszawy - na 50km przed Grójcem w rowerze Marty pojawia się głośny chrobot. Po obejrzeniu sprzętu okazuje się, że padło łożysko w bębenku i kaseta ma luz na dobry centymetr. Na rowerze póki co dało się jeszcze jechać, ale Marta nie mogła puszczać korby, bo wtedy natychmiast bębenek głośno wył; nawet na zjazdach trzeba było dokręcać. Tego typu jazda jest bardzo niekomfortowa, dlatego Marta w Grójcu zjechała do domu, nie było sensu ryzykować, bo bębenek mógł paść na amen w każdej chwili, a jazda po aglomeracji warszawskiej, gdzie trzeba co chwilę ruszać i hamować byłaby bardzo niekomfortowa.

Z takimi awariami zrobić ponad 400km w grudniu to już kawał wyczynu, to wymaga nie lada psychy, by nie wsiąść w pociąg. Rower Marty, która przejechała w tym roku ponad 40tys km nie ma lekkiego życia :))
Krótki filmik z IG Marty
Zdjęcia z trasy

Dane wycieczki: DST: 428.90 km AVS: 26.07 km/h ALT: 2576 m MAX: 56.20 km/h Temp:4.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl