Sobota, 18 czerwca 2022Kategoria Canyon Exceed 2022, Gruzja 2022
GRUZJA
III dzień - Kartvani - Mestia - Tsvirmi - Tetnuldi Ski Resort (2500m) - Adishi - Lalkhori
O poranku wita nas elegancka, słoneczna pogoda, więc z dużą chęcią ruszamy na trasę, bo po wczorajszym dniu dojazdowym dzisiaj zaczyna się właściwa jazda po Swanetii i wjazd w serce Kaukazu. Kontynuujemy jazdę doliną Inguri, po zaliczeniu nie za długiego podjazdu dolina otwiera się dość szeroko - znak, że Mestia już blisko. Z doliny otwierają się coraz szersze widoki na ośnieżone szczyty Kaukazu, duże wrażenie robi kontrast pomiędzy soczyście zieloną wiosną na wysokości doliny ze śniegami na wysokich szczytach, wybór czerwca na termin wyprawy był dobrym pomysłem, bo w wyżej położonych dolinach to jeszcze okres wiosny, podczas gdy na dole panuje już lato.
W Mestii obowiązkowy postój na zakupy, bo kolejny odcinek pod względem sklepów zapowiada się bardzo ubogo. Mestia to takie można powiedzieć gruzińskie mini-Zakopane, sporo spotyka się tu turystów, są nieźle zaopatrzone sklepy ze sprzętem turystycznym, dzięki czemu wreszcie udaje nam się kupić bardzo nam potrzebne kartusze z gazem. Ceny za to są tu sporo wyższe niż w innych rejonach Gruzji, ale tak to bywa w większości bardziej obłożonych turystyką rejonów. Po raz pierwszy kupujemy też gruziński chleb puri, chleb kupuje się tu jeszcze gorący, świeżo wypieczony na charakterystycznym kamiennym piecu; tylko trzeba go kupować o w miarę wczesnej godzinie, do 9-10 rano, bo wtedy jest wypiekany. Taki świeżutki chleb smakuje sporo lepiej niż kupowany w markecie, skosztowanie go to obowiązkowy punkt programu wyjazdu do Gruzji.
Po drugim śniadaniu w Mestii ruszamy dalej, za miastem zaliczamy podjazd na ok. 1700m (z którego mamy ładne widoki na Mestię) po czym wreszcie wjeżdżamy w teren. Górskimi drogami szutrowymi kierujemy się w stronę wioski Ieli, droga całkiem wygodna z ekstra widokami, jedzie się tu trawersując wysokie zbocze, choć nie jest to trawers płaski, bo nie brakuje podjazdów, sumarycznie wjeżdża się na ponad 1900m, skąd następuje zjazd do Ieli. Wioska trzyma prawdziwy klimat, to jest autentyczna gruzińska wioska, a nie mocno przerobiona pod obsługę turystów Mestia; tu poza mieszkańcami niewiele osób dociera, tym bardziej że droga na wiosce się właściwie kończy. Dalej czeka nas odcinek szlaku pieszego, z Ieli jest to wymagający wypych, blisko 200m w pionie - ale warto było się namęczyć, bo widoki mamy boskie, szlak trawersuje tutaj zieloną halę, a u góry wpada w las. Po wejściu na górę szlak prowadzi singlem, częściowo daje się jechać, częściowo trzeba pchać, nieco lepsza droga powraca dopiero przed kolejną wioską Tsvirmi. Ta ma jeszcze lepszy klimat niż mijane wcześniej Ieli, żyje się tu niemal jak 100 lat temu, niewiele zdobyczy cywilizacji tu dotarło; w tle widzimy coraz wyższe szczyty z coraz większą ilością śniegu. Z wioski kolejny wypych, dość chamskim szlakiem z kamieniami, a właściwie małym strumieniem, bo płynie tu woda. Dopiero po pewnym czasie zorientowaliśmy, że nie trzeba się było pchać po śladzie, bo z drugiej strony wioski docierała do niej w miarę sensowna droga, więc przez pole przebijamy się do drogi.
Tą jedziemy w stronę przełęczy Ughviri, tutaj dociera szosa z Mestii, którą tylko przecinamy, bo dla nas ta przełęcz jest początkiem długiego podjazdu do ośrodka narciarskiego Tetnuldi. Podjazd długi i ciężki, ze sporą ilością dużych nachyleń, ale nawierzchnia jest sensowna i nawet na ścianach po 15 procent daje radę zachować przyczepność. W górnej części podjazdu, gdy wyjeżdżamy ponad las otwierają się kapitalne widoki na Kaukaz, na horyzoncie mamy coraz więcej wysokich szczytów, bo powoli zbliżamy się do najwyższych rejonów Kaukazu, gdzie szczyty przekraczają nawet 5000m. W sumie droga wyprowadza nas na 2500m, na tej wysokości zjeżdżamy na pieszy szlak do Adishi. Szlak, choć prowadzi w zdecydowanej części w dół jest wymagający, co rusz trzeba zsiadać z rowerów i przepychać jakieś kawałki, są też strumienie do sforsowania, są odcinki z błotem. Jednym słowem żeby przepchnąć się do Adishi trzeba było się solidnie namęczyć, kilometrowo to zaledwie 5km, ale zajęło to pewnie ze 2h. Ale krajobrazy rekompensują włożony trud, mamy tu prawdziwą wiosnę, soczyście zielona trawa, do tego wiele kwitnących kwiatów, a szlak jest właściwie bezludny. W końcówce szlaku więcej daje się jechać, trochę tu przesadziłem i na odcinku dużego nachylenia zanotowałem dość widowiskową glebę, spadając z roweru przez kierownicę i lecąc na bok, na szczęście na odcinku trawiastym, więc nic się nie stało.
Do samego Adishi (ok. 2100m) schodzimy ostrym zboczem po kamieniach, to prawdziwa wioska na końcu świata, "gdzie diabeł mówi dobranoc", najlepiej tu pasowały mijane w wiosce Guest House'y, standard dla prawdziwych koneserów, nie wiem czy tam prąd nawet był. Za Adishi wraca w miarę sensowna droga i szybkimi zjazdami wzdłuż rzeki Adishchala docieramy do Bogreshi (ok.1500m), gdzie wjeżdżamy na asfaltową szosę z Mestii, która tu zjeżdżała z mijanej przez nas wcześniej przełęczy Ughviri. Tu bardzo liczyliśmy na sklep, bo na mapach Googla były zaznaczone dwa sklepiki, niestety doświadczalnie przekonujemy się, że wiarygodność tych map na takich zadupiach jest mocno ograniczona. Jeden sklep to była zamknięta "szczęka" stojąca przy drodze, drugi to dom mieszkalny, gdzie pewnie ktoś okazyjnie czasem coś sprzedaje. Na szczęście miałem jeszcze zapas zupek chińskich z Polski (których dotąd nie zjadłem z powodu braku gazu) - i przydały nam się idealnie. Z Bogreshi ciągniemy jeszcze z 10km szosą w górę doliny i na wysokości koło 1800m znajdujemy kolejną kapitalną miejscówkę niedaleko od drogi, pod tym względem to Gruzja z Jordanią zdecydowanie wygrywa ;)).
Cały długi czerwcowy dzień solidnej orki dał jedynie niecałe 80km - to pokazuje dobrze stopień trudności trasy. Przewyższeń wyszło mniej niż wczoraj, ale za to ponad połowa z tych 80km to był jednak teren, do tego nie brakowało bardzo spowalniających pieszych przepraw. Też nocleg wypadł sporo wyżej niż start etapu, więc zrobiliśmy sobie duży "bonus wysokościowy" pod kątem jutrzejszego dnia. Widać już dość wyraźnie, że w Gruzji stopień przejezdności szlaku jest mniejszy niż Jordan Bike Trail, po dzisiejszym dniu bardzo jestem zadowolony, że krótko przed wyjazdem jednak zdecydowałem się na zakup typowo terenowych opon z solidnie klockowanym bieżnikiem, bo na górskich szlakach w Gruzji nie brakuje wody, a na takie mokre odcinki lekkie opony do XC się zupełnie nie nadają.
Zdjęcia - Swanetia
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
III dzień - Kartvani - Mestia - Tsvirmi - Tetnuldi Ski Resort (2500m) - Adishi - Lalkhori
O poranku wita nas elegancka, słoneczna pogoda, więc z dużą chęcią ruszamy na trasę, bo po wczorajszym dniu dojazdowym dzisiaj zaczyna się właściwa jazda po Swanetii i wjazd w serce Kaukazu. Kontynuujemy jazdę doliną Inguri, po zaliczeniu nie za długiego podjazdu dolina otwiera się dość szeroko - znak, że Mestia już blisko. Z doliny otwierają się coraz szersze widoki na ośnieżone szczyty Kaukazu, duże wrażenie robi kontrast pomiędzy soczyście zieloną wiosną na wysokości doliny ze śniegami na wysokich szczytach, wybór czerwca na termin wyprawy był dobrym pomysłem, bo w wyżej położonych dolinach to jeszcze okres wiosny, podczas gdy na dole panuje już lato.
W Mestii obowiązkowy postój na zakupy, bo kolejny odcinek pod względem sklepów zapowiada się bardzo ubogo. Mestia to takie można powiedzieć gruzińskie mini-Zakopane, sporo spotyka się tu turystów, są nieźle zaopatrzone sklepy ze sprzętem turystycznym, dzięki czemu wreszcie udaje nam się kupić bardzo nam potrzebne kartusze z gazem. Ceny za to są tu sporo wyższe niż w innych rejonach Gruzji, ale tak to bywa w większości bardziej obłożonych turystyką rejonów. Po raz pierwszy kupujemy też gruziński chleb puri, chleb kupuje się tu jeszcze gorący, świeżo wypieczony na charakterystycznym kamiennym piecu; tylko trzeba go kupować o w miarę wczesnej godzinie, do 9-10 rano, bo wtedy jest wypiekany. Taki świeżutki chleb smakuje sporo lepiej niż kupowany w markecie, skosztowanie go to obowiązkowy punkt programu wyjazdu do Gruzji.
Po drugim śniadaniu w Mestii ruszamy dalej, za miastem zaliczamy podjazd na ok. 1700m (z którego mamy ładne widoki na Mestię) po czym wreszcie wjeżdżamy w teren. Górskimi drogami szutrowymi kierujemy się w stronę wioski Ieli, droga całkiem wygodna z ekstra widokami, jedzie się tu trawersując wysokie zbocze, choć nie jest to trawers płaski, bo nie brakuje podjazdów, sumarycznie wjeżdża się na ponad 1900m, skąd następuje zjazd do Ieli. Wioska trzyma prawdziwy klimat, to jest autentyczna gruzińska wioska, a nie mocno przerobiona pod obsługę turystów Mestia; tu poza mieszkańcami niewiele osób dociera, tym bardziej że droga na wiosce się właściwie kończy. Dalej czeka nas odcinek szlaku pieszego, z Ieli jest to wymagający wypych, blisko 200m w pionie - ale warto było się namęczyć, bo widoki mamy boskie, szlak trawersuje tutaj zieloną halę, a u góry wpada w las. Po wejściu na górę szlak prowadzi singlem, częściowo daje się jechać, częściowo trzeba pchać, nieco lepsza droga powraca dopiero przed kolejną wioską Tsvirmi. Ta ma jeszcze lepszy klimat niż mijane wcześniej Ieli, żyje się tu niemal jak 100 lat temu, niewiele zdobyczy cywilizacji tu dotarło; w tle widzimy coraz wyższe szczyty z coraz większą ilością śniegu. Z wioski kolejny wypych, dość chamskim szlakiem z kamieniami, a właściwie małym strumieniem, bo płynie tu woda. Dopiero po pewnym czasie zorientowaliśmy, że nie trzeba się było pchać po śladzie, bo z drugiej strony wioski docierała do niej w miarę sensowna droga, więc przez pole przebijamy się do drogi.
Tą jedziemy w stronę przełęczy Ughviri, tutaj dociera szosa z Mestii, którą tylko przecinamy, bo dla nas ta przełęcz jest początkiem długiego podjazdu do ośrodka narciarskiego Tetnuldi. Podjazd długi i ciężki, ze sporą ilością dużych nachyleń, ale nawierzchnia jest sensowna i nawet na ścianach po 15 procent daje radę zachować przyczepność. W górnej części podjazdu, gdy wyjeżdżamy ponad las otwierają się kapitalne widoki na Kaukaz, na horyzoncie mamy coraz więcej wysokich szczytów, bo powoli zbliżamy się do najwyższych rejonów Kaukazu, gdzie szczyty przekraczają nawet 5000m. W sumie droga wyprowadza nas na 2500m, na tej wysokości zjeżdżamy na pieszy szlak do Adishi. Szlak, choć prowadzi w zdecydowanej części w dół jest wymagający, co rusz trzeba zsiadać z rowerów i przepychać jakieś kawałki, są też strumienie do sforsowania, są odcinki z błotem. Jednym słowem żeby przepchnąć się do Adishi trzeba było się solidnie namęczyć, kilometrowo to zaledwie 5km, ale zajęło to pewnie ze 2h. Ale krajobrazy rekompensują włożony trud, mamy tu prawdziwą wiosnę, soczyście zielona trawa, do tego wiele kwitnących kwiatów, a szlak jest właściwie bezludny. W końcówce szlaku więcej daje się jechać, trochę tu przesadziłem i na odcinku dużego nachylenia zanotowałem dość widowiskową glebę, spadając z roweru przez kierownicę i lecąc na bok, na szczęście na odcinku trawiastym, więc nic się nie stało.
Do samego Adishi (ok. 2100m) schodzimy ostrym zboczem po kamieniach, to prawdziwa wioska na końcu świata, "gdzie diabeł mówi dobranoc", najlepiej tu pasowały mijane w wiosce Guest House'y, standard dla prawdziwych koneserów, nie wiem czy tam prąd nawet był. Za Adishi wraca w miarę sensowna droga i szybkimi zjazdami wzdłuż rzeki Adishchala docieramy do Bogreshi (ok.1500m), gdzie wjeżdżamy na asfaltową szosę z Mestii, która tu zjeżdżała z mijanej przez nas wcześniej przełęczy Ughviri. Tu bardzo liczyliśmy na sklep, bo na mapach Googla były zaznaczone dwa sklepiki, niestety doświadczalnie przekonujemy się, że wiarygodność tych map na takich zadupiach jest mocno ograniczona. Jeden sklep to była zamknięta "szczęka" stojąca przy drodze, drugi to dom mieszkalny, gdzie pewnie ktoś okazyjnie czasem coś sprzedaje. Na szczęście miałem jeszcze zapas zupek chińskich z Polski (których dotąd nie zjadłem z powodu braku gazu) - i przydały nam się idealnie. Z Bogreshi ciągniemy jeszcze z 10km szosą w górę doliny i na wysokości koło 1800m znajdujemy kolejną kapitalną miejscówkę niedaleko od drogi, pod tym względem to Gruzja z Jordanią zdecydowanie wygrywa ;)).
Cały długi czerwcowy dzień solidnej orki dał jedynie niecałe 80km - to pokazuje dobrze stopień trudności trasy. Przewyższeń wyszło mniej niż wczoraj, ale za to ponad połowa z tych 80km to był jednak teren, do tego nie brakowało bardzo spowalniających pieszych przepraw. Też nocleg wypadł sporo wyżej niż start etapu, więc zrobiliśmy sobie duży "bonus wysokościowy" pod kątem jutrzejszego dnia. Widać już dość wyraźnie, że w Gruzji stopień przejezdności szlaku jest mniejszy niż Jordan Bike Trail, po dzisiejszym dniu bardzo jestem zadowolony, że krótko przed wyjazdem jednak zdecydowałem się na zakup typowo terenowych opon z solidnie klockowanym bieżnikiem, bo na górskich szlakach w Gruzji nie brakuje wody, a na takie mokre odcinki lekkie opony do XC się zupełnie nie nadają.
Zdjęcia - Swanetia
Dane wycieczki:
DST: 77.20 km AVS: 11.58 km/h
ALT: 2069 m MAX: 53.00 km/h
Temp:22.0 'C
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!