Czwartek, 23 czerwca 2022Kategoria >100km, Canyon Exceed 2022, Gruzja 2022
GRUZJA
VIII dzień - Nardevani - Jezioro Calka - Tejisi - Biisi - Khidistavi
Po starcie kończymy wczorajszy zjazd nad położone na wysokości ok. 1500m jezioro Calka (Tsalka), tutaj dużym problemem było znalezienie jakiegoś sklepu, bo reszta dnia zapowiadała się mocno bezludnie i warto było kupić zaopatrzenie na cały dzień, bo z tym co mieliśmy to byłoby mocno na styk. W większej wiosce Tikilisa nic nie znaleźliśmy, ale niespodziewanie w kolejnej wioseczce były aż 2 sklepy, gdzie zrobiliśmy zakupy na dzisiejszy dzień.
W kolejnej wiosce Tsintskaro zabawna sytuacja - przy dość wąskiej gruntowej drodze, którą jechaliśmy stała duża przyczepa z ulami. Takie przenośne ule są bardzo popularne w Gruzji, bo wiosna w różnych rejonach kraju przychodzi w różnym terminie, więc pozwala to przewozić pszczoły na tereny, gdzie jest w danej chwili najwięcej kwitnących roślin. W tej przyczepie było kilkanaście takich uli i duża chmura pszczół na całą szerokość drogi, więc żeby się przez to przebić rozpędziliśmy się na maksa, głowa w dół - i dało radę ;)). Do tego okazało się, że dalej droga była nieprzejezdna ze względu na duże błoto, więc musieliśmy wrócić, znowu koło tych pszczół, na szczęście odbyło się bez ukąszeń ;)
Za wioską wjeżdżamy na sensowną drogę wzdłuż jeziora, z której mamy ładne widoki na okolicę i wielkie jezioro Calka i tak jedziemy ponad 10km. Dzisiaj pogodę mamy słoneczną, ale mocno wieje z zachodu, więc na postój za jeziorem stajemy w miejscu dobrze osłoniętym od wiatru - wtedy jest wręcz gorąco, ale jak tylko się wyjdzie na ten wiatr to wychładza szybko. Po postoju kończy się ulgowa część dzisiejszego dnia i zaczynamy podjeżdżać pod masyw gór oddzielających nas od głównej doliny Gruzji i Gori. W tym rejonie bardzo obawialiśmy się błota, bo tutaj ten spotkany wczoraj Kanadyjczyk miał z nim bardzo wymagającą przeprawę. Ale my jechaliśmy 2-3 dni później, więc i 2-3 dni po tych gwałtownych burzach z wielką ilością opadów. I dzięki temu nie było tragedii, były odcinki błota, ale jeszcze do przejechania (z krótkimi fragmentami pchania), były rozlewiska na polach, ale jeszcze do pokonania. Ale jazda tędy krótko po opadach byłaby bardzo trudna, bo grunt jest tu taki, że szybko rozmięka, zamieniając się w głębokie błoto. Po pierwszej serii mokrego przejazdu przez pola dojeżdżamy do wygodniejszej gruntówki, którą dociągamy do Tejisi; za tą wioską już kończy się definitywnie cywilizacja i wjeżdża się w szlaki piesze, a przed nami wyrasta ściana gór wysoka na ok. 2100-2200m, na którą musimy wjechać/wspiąć się z poziomu ok. 1700m
Najpierw jedziemy przez pola do stóp masywu, tutaj spotykamy Niemca jadącego na fullu, podobnie jak my podrużującego śladem Caucasus Crossing, który nocował tu niedaleko; trochę go zaskoczyło, że my robimy koło 100km dziennie, bo on mówił, że jedzie koło 50km. Był w długiej podróży jadąc tu aż z Niemiec, bodajże, że 4 już miesiąc, a wybierał się do Indii, choć po drodze zatrzymywał się tu i tam na dłuższe odpoczynki. Niemiec pojechał do przodu, a my zrobiliśmy sobie popas nad strumieniem, bo miejsce było piękne i co ważne dobrze osłonięte od wiatru. Masyw przed nami nie wyglądał na wjeżdżalny, dojechać dało się tylko do jego stóp, dalej już trzeba było pchać i był to ciężki wypych, z dłuższym fragmentem mocno nachyloną skalną szyją. I gdy myśleliśmy, że to już koniec - wyłoniła się przed nami kolejna góra ;). Tam krótkimi kawałkami w pierwszej części dało się jechać, ale generalnie było to głównie pchanie. Na szczycie (2135m) wiatr urywał głowę, ale okolica była przepiękna, bo w partiach szczytowych pojawiły się wapienne skały. Ale prawdziwa widokowa ekstraliga to był zjazd na drugą stronę - tu dawało się normalnie jechać, a cały górny odcinek prowadził drogą między wapiennym skałami.
Niżej było krótkie starcie z psami pilnującymi większego stada owiec; dobrze jechało się tak mniej więcej do poziomu 1500m. Niżej zaczął się najbardziej wymagający dzisiaj odcinek - czyli taka mini-dżungla; jechało się tu chwilami solidnie zarośniętą drogą, było m.in. sporo barszczy Sosnowskiego. Do tego dochodziło wiele ostrych podjazdów i zjazdów, na których często trzeba było zsiadać z rowerów. Ale kawałek, choć bardzo wymagający - miał też mnóstwo uroku, bo odludzie było całkowite, zero zasięgu komórkowego, a i po stanie drogi było widać, że za często nie jest używana. Dopiero kawałek dalej mijamy kilka wiosek, a raczej czegoś co było na mapie zaznaczone jako wioski, bo faktycznie były to pojedyncze chałupy, do tego wyglądając bardzo biednie.
Zaliczamy kilka bardzo ostrych i długich ścian, musieliśmy też forsować całkiem głęboki strumień z solidnym nurtem; jednym słowem prawdziwie "przygodowy" odcinek. Za strumieniem pojawia się nieco lepsza droga, obu nam zaczynają mocno szwankować napędy - okazało się, że to przeprawa przez strumień niosący sporo osadów tak je urządziła, wysuszając je całkowicie. Po solidnym nasmarowaniu wszystko jest w porządku i kontynuujemy podjazd, na poziom ok. 1800m, później jeszcze jedna solidna dokrętka. Ściany bardzo wymagające, ale wjeżdżalne. Z ostatniej hopki wreszcie zaczyna się zjazd - bardzo długi, aż na poziom 1100m, tutaj wypuściłem się szybciej, bo na moim rowerze wygodniej i szybciej się zjeżdżało niż na gravelu Marcelego; po drodze udało mi się dogonić naszego Niemca, którego jak mi opowiadał bardzo zmotywowała nasza informacja, że jedziemy po 100km dziennie, więc postanowił dzisiaj mocniej docisnąć ;)).
Od 1100m wraca wygodniejsza droga do Gori, chwilami jest to asfalt, chwilami szuter, ale jedzie się już sprawnie i w zdecydowanej większości w dół, bo zjeżdżamy do głównej doliny Gruzji. Też i pod względem klimatu okolica wygląda inaczej niż ostatnie 2 dni, gdzie jeździliśmy na dość dużych wysokościach, przed Gori jest dużo cieplej, rośnie tu dużo winnic. W Khidistavi robimy zakupy, do samego Gori w końcu zdecydowaliśmy się nie wjeżdżać, bo wymagałoby to nadrobienia ponad 10km, a byliśmy już mocno wyjechani, po chyba najcięższym dniu wyprawy. Gori to miejsce urodzenia Iosifa Dżugaszwiliego (bardziej znanego jako Józef Stalin), jego główną atrakcją jest muzeum poświęcone Przyjacielowi Dzieci. Z jednej strony niecodzienna atrakcja, z drugiej strony upamiętnianie największego zbrodniarza w historii ludzkości; więc uczucia trochę mieszane. Wyjeżdżamy więc kawałek za Khidistavi i nocujemy w odchodzącym od drogi bocznym wąwozie.
Zdjęcia - Mały Kaukaz
Komentarze
VIII dzień - Nardevani - Jezioro Calka - Tejisi - Biisi - Khidistavi
Po starcie kończymy wczorajszy zjazd nad położone na wysokości ok. 1500m jezioro Calka (Tsalka), tutaj dużym problemem było znalezienie jakiegoś sklepu, bo reszta dnia zapowiadała się mocno bezludnie i warto było kupić zaopatrzenie na cały dzień, bo z tym co mieliśmy to byłoby mocno na styk. W większej wiosce Tikilisa nic nie znaleźliśmy, ale niespodziewanie w kolejnej wioseczce były aż 2 sklepy, gdzie zrobiliśmy zakupy na dzisiejszy dzień.
W kolejnej wiosce Tsintskaro zabawna sytuacja - przy dość wąskiej gruntowej drodze, którą jechaliśmy stała duża przyczepa z ulami. Takie przenośne ule są bardzo popularne w Gruzji, bo wiosna w różnych rejonach kraju przychodzi w różnym terminie, więc pozwala to przewozić pszczoły na tereny, gdzie jest w danej chwili najwięcej kwitnących roślin. W tej przyczepie było kilkanaście takich uli i duża chmura pszczół na całą szerokość drogi, więc żeby się przez to przebić rozpędziliśmy się na maksa, głowa w dół - i dało radę ;)). Do tego okazało się, że dalej droga była nieprzejezdna ze względu na duże błoto, więc musieliśmy wrócić, znowu koło tych pszczół, na szczęście odbyło się bez ukąszeń ;)
Za wioską wjeżdżamy na sensowną drogę wzdłuż jeziora, z której mamy ładne widoki na okolicę i wielkie jezioro Calka i tak jedziemy ponad 10km. Dzisiaj pogodę mamy słoneczną, ale mocno wieje z zachodu, więc na postój za jeziorem stajemy w miejscu dobrze osłoniętym od wiatru - wtedy jest wręcz gorąco, ale jak tylko się wyjdzie na ten wiatr to wychładza szybko. Po postoju kończy się ulgowa część dzisiejszego dnia i zaczynamy podjeżdżać pod masyw gór oddzielających nas od głównej doliny Gruzji i Gori. W tym rejonie bardzo obawialiśmy się błota, bo tutaj ten spotkany wczoraj Kanadyjczyk miał z nim bardzo wymagającą przeprawę. Ale my jechaliśmy 2-3 dni później, więc i 2-3 dni po tych gwałtownych burzach z wielką ilością opadów. I dzięki temu nie było tragedii, były odcinki błota, ale jeszcze do przejechania (z krótkimi fragmentami pchania), były rozlewiska na polach, ale jeszcze do pokonania. Ale jazda tędy krótko po opadach byłaby bardzo trudna, bo grunt jest tu taki, że szybko rozmięka, zamieniając się w głębokie błoto. Po pierwszej serii mokrego przejazdu przez pola dojeżdżamy do wygodniejszej gruntówki, którą dociągamy do Tejisi; za tą wioską już kończy się definitywnie cywilizacja i wjeżdża się w szlaki piesze, a przed nami wyrasta ściana gór wysoka na ok. 2100-2200m, na którą musimy wjechać/wspiąć się z poziomu ok. 1700m
Najpierw jedziemy przez pola do stóp masywu, tutaj spotykamy Niemca jadącego na fullu, podobnie jak my podrużującego śladem Caucasus Crossing, który nocował tu niedaleko; trochę go zaskoczyło, że my robimy koło 100km dziennie, bo on mówił, że jedzie koło 50km. Był w długiej podróży jadąc tu aż z Niemiec, bodajże, że 4 już miesiąc, a wybierał się do Indii, choć po drodze zatrzymywał się tu i tam na dłuższe odpoczynki. Niemiec pojechał do przodu, a my zrobiliśmy sobie popas nad strumieniem, bo miejsce było piękne i co ważne dobrze osłonięte od wiatru. Masyw przed nami nie wyglądał na wjeżdżalny, dojechać dało się tylko do jego stóp, dalej już trzeba było pchać i był to ciężki wypych, z dłuższym fragmentem mocno nachyloną skalną szyją. I gdy myśleliśmy, że to już koniec - wyłoniła się przed nami kolejna góra ;). Tam krótkimi kawałkami w pierwszej części dało się jechać, ale generalnie było to głównie pchanie. Na szczycie (2135m) wiatr urywał głowę, ale okolica była przepiękna, bo w partiach szczytowych pojawiły się wapienne skały. Ale prawdziwa widokowa ekstraliga to był zjazd na drugą stronę - tu dawało się normalnie jechać, a cały górny odcinek prowadził drogą między wapiennym skałami.
Niżej było krótkie starcie z psami pilnującymi większego stada owiec; dobrze jechało się tak mniej więcej do poziomu 1500m. Niżej zaczął się najbardziej wymagający dzisiaj odcinek - czyli taka mini-dżungla; jechało się tu chwilami solidnie zarośniętą drogą, było m.in. sporo barszczy Sosnowskiego. Do tego dochodziło wiele ostrych podjazdów i zjazdów, na których często trzeba było zsiadać z rowerów. Ale kawałek, choć bardzo wymagający - miał też mnóstwo uroku, bo odludzie było całkowite, zero zasięgu komórkowego, a i po stanie drogi było widać, że za często nie jest używana. Dopiero kawałek dalej mijamy kilka wiosek, a raczej czegoś co było na mapie zaznaczone jako wioski, bo faktycznie były to pojedyncze chałupy, do tego wyglądając bardzo biednie.
Zaliczamy kilka bardzo ostrych i długich ścian, musieliśmy też forsować całkiem głęboki strumień z solidnym nurtem; jednym słowem prawdziwie "przygodowy" odcinek. Za strumieniem pojawia się nieco lepsza droga, obu nam zaczynają mocno szwankować napędy - okazało się, że to przeprawa przez strumień niosący sporo osadów tak je urządziła, wysuszając je całkowicie. Po solidnym nasmarowaniu wszystko jest w porządku i kontynuujemy podjazd, na poziom ok. 1800m, później jeszcze jedna solidna dokrętka. Ściany bardzo wymagające, ale wjeżdżalne. Z ostatniej hopki wreszcie zaczyna się zjazd - bardzo długi, aż na poziom 1100m, tutaj wypuściłem się szybciej, bo na moim rowerze wygodniej i szybciej się zjeżdżało niż na gravelu Marcelego; po drodze udało mi się dogonić naszego Niemca, którego jak mi opowiadał bardzo zmotywowała nasza informacja, że jedziemy po 100km dziennie, więc postanowił dzisiaj mocniej docisnąć ;)).
Od 1100m wraca wygodniejsza droga do Gori, chwilami jest to asfalt, chwilami szuter, ale jedzie się już sprawnie i w zdecydowanej większości w dół, bo zjeżdżamy do głównej doliny Gruzji. Też i pod względem klimatu okolica wygląda inaczej niż ostatnie 2 dni, gdzie jeździliśmy na dość dużych wysokościach, przed Gori jest dużo cieplej, rośnie tu dużo winnic. W Khidistavi robimy zakupy, do samego Gori w końcu zdecydowaliśmy się nie wjeżdżać, bo wymagałoby to nadrobienia ponad 10km, a byliśmy już mocno wyjechani, po chyba najcięższym dniu wyprawy. Gori to miejsce urodzenia Iosifa Dżugaszwiliego (bardziej znanego jako Józef Stalin), jego główną atrakcją jest muzeum poświęcone Przyjacielowi Dzieci. Z jednej strony niecodzienna atrakcja, z drugiej strony upamiętnianie największego zbrodniarza w historii ludzkości; więc uczucia trochę mieszane. Wyjeżdżamy więc kawałek za Khidistavi i nocujemy w odchodzącym od drogi bocznym wąwozie.
Zdjęcia - Mały Kaukaz
Dane wycieczki:
DST: 101.10 km AVS: 14.51 km/h
ALT: 1594 m MAX: 68.10 km/h
Temp:19.0 'C
Komentarze
Bikepackerzy będą zawsze robić większe dystanse niż sakwiarze :P
Piękne góry :) andale - 16:18 niedziela, 4 grudnia 2022 | linkuj
Piękne góry :) andale - 16:18 niedziela, 4 grudnia 2022 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!