Sobota, 25 czerwca 2022Kategoria >100km, Canyon Exceed 2022, Gruzja 2022, Wyprawa
GRUZJA
X dzień - Tbilisi - Saguramo - Kubriantkari - Korsha - Ghelisvake (1750m)
Po zakończeniu drugiego etapu naszej wyprawy, czyli przejechaniu przez Mały Kaukaz mieliśmy mocny zgryz co robić dalej. Bo ślad Caucasus Crossing, wg którego dotąd z grubsza jechaliśmy dalej za Tbilisi prowadził do Tuszetii. Ale było tutaj jedno ogromne ALE - ślad prowadził przez wysoką na 3520m przełęcz Atsunta, przełęcz zdecydowanie pieszą. Z opisów autorów śladu, a także wielu innych źródeł można się było dowiedzieć, że jest to ciężki, typowo pieszy szlak, gdzie trzeba m.in. iść po skałach, forsować głębokie strumienie. Pewien odcinek oczywiście można tak przejść, bo pchanie pod górę to niestety nieodłączna część jazdy MTB w górach - ale tutaj było wiadomo, ze tego pchania to będzie pewnie więcej niż cały dzień, a to nam się zupełnie nie uśmiechało. Do tego jechaliśmy w czerwcu i wcale nie było pewne, czy nie będzie śniegu na wysokiej na 3500m przełęczy Do tego jeszcze była inna kwestia - z obu stron przełęczy Atsunta są posterunki wojskowe i jeśli Gruzini oficjalnie przełęczy nie otworzą to wojsko nie puszcza turystów. A sprawdzić czy przełęcz jest otwarta nie było jak, trzeba było pojechać ponad 200km, do tego zaliczyć kolejną wielką przełęcz, wysoką na 2600m. Jednym słowem było to tak mocne "ale", że uznaliśmy, że to nie ma sensu i zdecydowaliśmy, ze pojedziemy do Korshy, a później górami przebijemy się do Kazbegi (Stepancmindy), a tam w zależności od warunków pogodowych może wypożyczymy sprzęt do turystyki pieszej i (jako plan maksimum) spróbujemy wejść na pięciotysięczny Kazbeg. I jak przyszłość pokazała - była to świetna decyzja, bo już wracając do Polski natrafiliśmy na informację na jakimś forum poświęconym Gruzji, że turyści w tym okresie odbili się od posterunków wojskowych przed Atsuntą, która ze względu na śnieg była jeszcze zamknięta, a żołnierze nie puszczali turystów pieszych. Gdybyśmy tam pojechali - stracilibyśmy tylko kupę czasu i odbilibyśmy się od checkpointu.
W nocy przechodziły spore burze, więc ze spaniem było tak sobie. Wyjazd z doliny Tbilisi na północ jest bardzo wredny, bo dolina jest tu bardzo wąska i jedyną alternatywą dla autostrady było wejście ok. 300m w pionie na wzgórza nad doliną, tak też prowadził nasz ślad. Tyle, że bardzo szybko okazało się, że nocne burze spowodowały, że gliniasta gleba w okolicy zamieniła się w lepiące błoto, króciutki kawałeczek przeprawy tym błotem mocno zalepił nam rowery, do tego bardzo trudno było wpychać rowery pod górę, bo już się ślizgać zaczynaliśmy.
Uznaliśmy, więc że w tych warunkach nie ma to sensu, zeszliśmy więc do głównej szosy i radzi, nieradzi pojechaliśmy autostradą Tbilisi - Batumi, czyli główną arterią transportową Gruzji :P. To jest wielka zaleta bardziej egzotycznych krajów, że tutaj nikogo takie numery nie ruszają; niemniej nie było to przyjemne, bo Gruzini jeżdżą po prostu fatalnie i na ruchliwych drogach nie jest bezpiecznie.
Ale wiele tej autostrady na szczęście nie było, parę kilometrów i odbijamy do Saguramo, gdzie w przydrożnej piekarni kupujemy świeżutkie, jeszcze gorące gruzińskie chleby puri, Kawałek za miastem zgodnie ze śladem odbijamy w teren, trochę mając wątpliwości, czy znowu autorzy śladu nie wpakują nas w klasyczne "ujeby". I tak właśnie było, można to było wygodnie objechać szosą, a my wrąbaliśmy się w trudny terenowy kawałek, gdzie było dużo wody po wczorajszych ulewach, do tego jeszcze wredny strumień do forsowania. Na tym odcinku było też sporo krótkich interwałowych ścianek, gdy jechałem akurat kawałek z przodu dostałem telefon od Marcelego, że ma awarię. Gdy dojechałem do Byczysa - to mnie zmroziło; okazało się, że na ostrej ściance tylna przerzutka złapała szprychy i wkręciła się w koło.
Z początku wydawało się, że w najlepszym razie czeka nas powrót do Tbilisi, gdzie też nie było takie pewne czy dostaniemy przerzutkę Srama pod 11 rzędów. Ale mocno kombinując w końcu udało nam się to naprawić, trzeba było jeszcze raz naciągnąć sprężynę przy haku przerzutki, która się przekręciła w starciu z kołem, także i samo koło wymagało centrowania. Optymalnie nie było bo Byczys nie miał dwóch najlżejszych biegów (później to w miarę wyregulował i brakowało tylko jednego) - ale ważne, ze dało się jechać; wyszliśmy niejako spod katowskiego topora ;)).
Dalsza część dnia to żmudna jazda w górę doliny Korshy, prawie całość po asfalcie, dopiero w końcówce pojawiały się krótkie odcinki terenu. Pogoda niespecjalna - zachmurzenie, chwilami popadywało, do tego pewne obawy budził poziom wody w dość mocno rwącej rzece w dolinie, na pewnych fragmentach to już niewiele brakowało do przelania. Kawałek przed Korshą odbijamy krótki kawałek w bok do wioski Barisakho na zakupy, dziura po prostu fenomenalna, a sklepik wyglądał jak z lat 70-tych w PRL-u. Ale najważniejsze, że sensownie zaopatrzony, a najlepszym dowodem na to jak uniwersalny jest bikepackingowy bagaż niech będzie fakt, że nawet jajka kupiliśmy i bezpiecznie je dowieźliśmy na nocleg ;)).
Kawałek za Korshą odbijamy na górską drogę do Roshki, tutaj już jest bardzo ciężko, zaczęło padać, drogą płyną całe strumienie wody, a nachylenie sporymi odcinkami przekracza 10%. Powyżej małej wioseczki Ghelisvake robi się już sensowniejsza droga, dojeżdżamy na ok. 1750m i mamy jeden z najładniejszych noclegów tej wyprawy; choć pogoda optymistycznie nie nastraja...
Zdjęcia - Tuszetia
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
X dzień - Tbilisi - Saguramo - Kubriantkari - Korsha - Ghelisvake (1750m)
Po zakończeniu drugiego etapu naszej wyprawy, czyli przejechaniu przez Mały Kaukaz mieliśmy mocny zgryz co robić dalej. Bo ślad Caucasus Crossing, wg którego dotąd z grubsza jechaliśmy dalej za Tbilisi prowadził do Tuszetii. Ale było tutaj jedno ogromne ALE - ślad prowadził przez wysoką na 3520m przełęcz Atsunta, przełęcz zdecydowanie pieszą. Z opisów autorów śladu, a także wielu innych źródeł można się było dowiedzieć, że jest to ciężki, typowo pieszy szlak, gdzie trzeba m.in. iść po skałach, forsować głębokie strumienie. Pewien odcinek oczywiście można tak przejść, bo pchanie pod górę to niestety nieodłączna część jazdy MTB w górach - ale tutaj było wiadomo, ze tego pchania to będzie pewnie więcej niż cały dzień, a to nam się zupełnie nie uśmiechało. Do tego jechaliśmy w czerwcu i wcale nie było pewne, czy nie będzie śniegu na wysokiej na 3500m przełęczy Do tego jeszcze była inna kwestia - z obu stron przełęczy Atsunta są posterunki wojskowe i jeśli Gruzini oficjalnie przełęczy nie otworzą to wojsko nie puszcza turystów. A sprawdzić czy przełęcz jest otwarta nie było jak, trzeba było pojechać ponad 200km, do tego zaliczyć kolejną wielką przełęcz, wysoką na 2600m. Jednym słowem było to tak mocne "ale", że uznaliśmy, że to nie ma sensu i zdecydowaliśmy, ze pojedziemy do Korshy, a później górami przebijemy się do Kazbegi (Stepancmindy), a tam w zależności od warunków pogodowych może wypożyczymy sprzęt do turystyki pieszej i (jako plan maksimum) spróbujemy wejść na pięciotysięczny Kazbeg. I jak przyszłość pokazała - była to świetna decyzja, bo już wracając do Polski natrafiliśmy na informację na jakimś forum poświęconym Gruzji, że turyści w tym okresie odbili się od posterunków wojskowych przed Atsuntą, która ze względu na śnieg była jeszcze zamknięta, a żołnierze nie puszczali turystów pieszych. Gdybyśmy tam pojechali - stracilibyśmy tylko kupę czasu i odbilibyśmy się od checkpointu.
W nocy przechodziły spore burze, więc ze spaniem było tak sobie. Wyjazd z doliny Tbilisi na północ jest bardzo wredny, bo dolina jest tu bardzo wąska i jedyną alternatywą dla autostrady było wejście ok. 300m w pionie na wzgórza nad doliną, tak też prowadził nasz ślad. Tyle, że bardzo szybko okazało się, że nocne burze spowodowały, że gliniasta gleba w okolicy zamieniła się w lepiące błoto, króciutki kawałeczek przeprawy tym błotem mocno zalepił nam rowery, do tego bardzo trudno było wpychać rowery pod górę, bo już się ślizgać zaczynaliśmy.
Uznaliśmy, więc że w tych warunkach nie ma to sensu, zeszliśmy więc do głównej szosy i radzi, nieradzi pojechaliśmy autostradą Tbilisi - Batumi, czyli główną arterią transportową Gruzji :P. To jest wielka zaleta bardziej egzotycznych krajów, że tutaj nikogo takie numery nie ruszają; niemniej nie było to przyjemne, bo Gruzini jeżdżą po prostu fatalnie i na ruchliwych drogach nie jest bezpiecznie.
Ale wiele tej autostrady na szczęście nie było, parę kilometrów i odbijamy do Saguramo, gdzie w przydrożnej piekarni kupujemy świeżutkie, jeszcze gorące gruzińskie chleby puri, Kawałek za miastem zgodnie ze śladem odbijamy w teren, trochę mając wątpliwości, czy znowu autorzy śladu nie wpakują nas w klasyczne "ujeby". I tak właśnie było, można to było wygodnie objechać szosą, a my wrąbaliśmy się w trudny terenowy kawałek, gdzie było dużo wody po wczorajszych ulewach, do tego jeszcze wredny strumień do forsowania. Na tym odcinku było też sporo krótkich interwałowych ścianek, gdy jechałem akurat kawałek z przodu dostałem telefon od Marcelego, że ma awarię. Gdy dojechałem do Byczysa - to mnie zmroziło; okazało się, że na ostrej ściance tylna przerzutka złapała szprychy i wkręciła się w koło.
Z początku wydawało się, że w najlepszym razie czeka nas powrót do Tbilisi, gdzie też nie było takie pewne czy dostaniemy przerzutkę Srama pod 11 rzędów. Ale mocno kombinując w końcu udało nam się to naprawić, trzeba było jeszcze raz naciągnąć sprężynę przy haku przerzutki, która się przekręciła w starciu z kołem, także i samo koło wymagało centrowania. Optymalnie nie było bo Byczys nie miał dwóch najlżejszych biegów (później to w miarę wyregulował i brakowało tylko jednego) - ale ważne, ze dało się jechać; wyszliśmy niejako spod katowskiego topora ;)).
Dalsza część dnia to żmudna jazda w górę doliny Korshy, prawie całość po asfalcie, dopiero w końcówce pojawiały się krótkie odcinki terenu. Pogoda niespecjalna - zachmurzenie, chwilami popadywało, do tego pewne obawy budził poziom wody w dość mocno rwącej rzece w dolinie, na pewnych fragmentach to już niewiele brakowało do przelania. Kawałek przed Korshą odbijamy krótki kawałek w bok do wioski Barisakho na zakupy, dziura po prostu fenomenalna, a sklepik wyglądał jak z lat 70-tych w PRL-u. Ale najważniejsze, że sensownie zaopatrzony, a najlepszym dowodem na to jak uniwersalny jest bikepackingowy bagaż niech będzie fakt, że nawet jajka kupiliśmy i bezpiecznie je dowieźliśmy na nocleg ;)).
Kawałek za Korshą odbijamy na górską drogę do Roshki, tutaj już jest bardzo ciężko, zaczęło padać, drogą płyną całe strumienie wody, a nachylenie sporymi odcinkami przekracza 10%. Powyżej małej wioseczki Ghelisvake robi się już sensowniejsza droga, dojeżdżamy na ok. 1750m i mamy jeden z najładniejszych noclegów tej wyprawy; choć pogoda optymistycznie nie nastraja...
Zdjęcia - Tuszetia
Dane wycieczki:
DST: 105.80 km AVS: 16.57 km/h
ALT: 1872 m MAX: 46.50 km/h
Temp:16.0 'C
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!