wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 317429.70 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.26%)
  • Czas na rowerze: 578d 00h 01m
  • Prędkość średnia: 22.77 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

>100km

Dystans całkowity:237438.09 km (w terenie 665.00 km; 0.28%)
Czas w ruchu:10319:47
Średnia prędkość:22.86 km/h
Maksymalna prędkość:87.20 km/h
Suma podjazdów:1820237 m
Maks. tętno maksymalne:177 (94 %)
Maks. tętno średnie:151 (80 %)
Suma kalorii:564947 kcal
Liczba aktywności:1033
Średnio na aktywność:229.85 km i 9h 59m
Więcej statystyk
Niedziela, 18 lipca 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Ukraina

III dzień - Szegini - Mościska - Sambor - Drohobycz - Stryj - Bolechów - Dolina

Sprawnie zbieramy się w 1,5h i o 8 (czasu ukraińskiego) jesteśmy na trasie. Pierwsze kilometry - to zapoznanie z tutejszymi realiami, czyli przede wszystkim dziadowskimi drogami. Niestety dziur i nierównych asfaltów nie brakuje, chcąc podróżować po Ukrainie - nie ma wyboru, trzeba się do tego przyzwyczaić. Aczkolwiek drogi przeszkadzają mi zauważalnie mniej niż na wypadzie do Lwowa, gdy jechałem szosówką, grubsze opony w trekingu robią swoje, na tak szerokich jak w rowerze górskim problemy byłyby pewnie jeszcze mniejsze. W Mościskach wypłacam hrywny z bankomatu (chłopaki wymieniali gotówkę w Medyce) - ceny podobne. Za Mościskami zaczyna się nieco bardziej pagórkowata trasa, jest kilka ostrzejszych podjazdów po 5-6%, ale bardziej przeszkadza upał, na większym postoju w Samborze już praży po 36-37'C, krótka wizyta w klimatyzowanym sklepie to prawdziwa ulga. Sam Sambor - brzydki (jak niestety większość ukraińskich miast), do tego jeszcze nieco rozkopane centrum. Spotykamy tu 6-os grupkę rowerzystów ze Słupska podróżujących po Ukrainie. Do Drohobycza dalej pagórkowato, w samym mieście stajemy na niebrzydkim rynku w centrum (trochę ładnych kamieniczek i ratusz, zdecydowanie powyżej ukraińskiej średniej), oko przykuwa wielki plakat Stiepana Bandery, głównego ideologa UPA - organizacji która ma na rękach mnóstwo polskiej krwi, niestety odchodzący po przegranych wyborach skompromitowany prezydent mianował go w ostatnich dniach urzędowania Bohaterem Ukrainy.

Sporo tu posiedzieliśmy - i w sumie był to niezły pomysł, bo rychło się zachmurzyło i zaczęło porządnie padać, ale po gwałtownym deszczu znacznie się ochłodziło i druga część dnia była już przyjemniejsza. Odcinek do Stryja raczej płaski, sporo odcinków leśnych, do centrum nie wjeżdżaliśmy, robimy tu zakupy i odpoczywamy pod mocno zapuszczonym parkiem. Dalsza droga - to już wyraźnie większe górki, kilka ostrzejszych podjazdów i wysokości po 400m, za Bolechowem pojawiają się już piękne widoki na masyw Karpat. Za Stryjem mamy kraksę, Marcin przyhamował mijając autobus, MadMan i ja leżymy, na szczęście nic się poważnego nie stało. Jako, że udało się przejechać założony dystans 150km (a to na drogach ukraińskich nie jest takie proste) nabieramy wody z trochę podejrzanej studni (niestety w większości mijanych miasteczek nie ma kanalizacji) i kawałek za Doliną nocujemy na małym poletku przy stogach siana.

Zdjęcia z wyprawy

Dane wycieczki: DST: 150.50 km AVS: 20.81 km/h ALT: 1122 m MAX: 61.60 km/h Temp:29.0 'C
Sobota, 17 lipca 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Ukraina

II dzień - Zakrzówek - Wysokie - Frampol - Biłgoraj - Sieniawa - Jarosław - Przemyśl - Medyka - [UA] - Szegini

Rano - powtórka z wczorajszej rozrywki, już wcześnie rano blisko 30'C, przyjemnie jedzie się góra 2-3 godziny, później upał daje się we znaki. Pierwsza część dzisiejszej trasy to Roztocze, więc nie brakuje małych górek, największe ścianki są przed Frampolem, gdzie wjeżdża się na ponad 300m. Jazdę urozmaica zupełnie nieoczekiwane spotkanie z Baltazarem Kajdrowiczem, który akurat tędy podróżował samochodem do Przemyśla i rozpoznał mnie na trasie. Bardzo miłe spotkanie, chwilkę pogadaliśmy (pozdrawiam!), trzeba było trochę silnej woli, by odrzucić propozycję podwiezienia samochodem do Jarosławia :)).

Do Frampola docieram zjazdem i bez specjalnych skrupułów moczę koszulkę i czapkę w fontannie, w takich temperaturach po 15min jest sucha. Do Biłgoraja już bardziej płasko, w mieście robię zakupy w Biedronce i zatrzymuje się na postój. Do Tarnogrodu jechało mi się ciężko, co zaowocowało kolejnym postojem na dużą porcję lodów. Do Sieniawy już nieco lepiej, więcej odcinków leśnych, do tego wiatr przestał przeszkadzać (bo niestety dzisiaj sporo dawał się we znaki). Niemniej do Jarosławia dojeżdżam już mocno zmęczony, tutaj spotykam się z Damianem, który dojechał tu koleją, pociąg spóźnił się ok. 30min, w mieście robimy zakupy i postój. Odcinek do Przemyśla z małymi góreczkami, nieźle mnie zmęczył, w wyniku złego odżywiania się na trasie (za dużo jogurtów, lodów itd, za mało bardziej treściwych pokarmów) czułem się dość osłabiony, przed miastem jeszcze na chwilkę stanęliśmy. W Przemyślu na rynku czekają na nas Marcin (Toosh) i Grzesiek, którzy dzisiaj rozpoczynają swoją wyprawę na Bałkany, przez Ukrainę będziemy podróżować wspólnie. Na uwagę zasługuje super-lekki bagaż Marcina - zaledwie 6kg na miesięczną trasę, na pewno pomaga to w górach; ale i wymaga wielu wyrzeczeń szczególnie na biwaku i w czasie gorszej pogody. Jedziemy więc na granicę w Medyce, przekraczanie jej wieczorem ma sporo sensu - by uniknąć częstego tu tłoku na przejściu pieszym (tam trzeba jechać z rowerem). Udało się bez większych problemów, choć procedury ukraińskie (wypisywanie karteczek) są dość upierdliwe. Jako, że zaczyna już zmierzchać - nabieramy wody w Szegini, wyjeżdżamy kawałek za miasto i rozkładamy się na nocleg pod lasem, komary dały nam zdrowo do wiwatu!

Zdjęcia z wyprawy

Dane wycieczki: DST: 190.10 km AVS: 21.68 km/h ALT: 981 m MAX: 48.70 km/h Temp:34.0 'C
Piątek, 16 lipca 2010Kategoria >100km, >200km, Treking, Wypad
Ukraina

I dzień - Warszawa - Maciejowice - Dęblin - Puławy - Kazimierz Dln. - Opole Lub. - Chodel - Zakrzówek

Nad wyjazdem na Ukrainę zastanawiałem się już jakiś czas, w czerwcu zdecydowałem się na Litwę - ale i na tej kraj nadszedł czas :))

Ruszam ok. 7.30, już od rana widać, że będzie bardzo gorąco - a akurat początek wyjazdu to długie dni dojazdowe; za Górą Kalwarią jest powyżej 30 stopni, gdy docieram na pierwszy postój w Maciejowicach jest już potężny upał. Kupuję więc lody i zimne picie. Dalej jadę niebrzydką leśną trasą do Dęblina, następnie ciekawy odcinek nad Wisłą - i na kolejny odpoczynek zatrzymuję się w Puławach w parku Czartoryskich, przyjemnie było chwile poleżeć w cieniu. Do Kazimierza jadę w dużym ruchu, co ma także wpływ na nawierzchnię, która fragmentami zaczyna się topić, bo temperatura rekordowo dochodzi do 39'C! W Kazimierzu robię długi postój, na rynku można było sobie nabrać zimnej wody i trochę się obmyć, odpoczywam w parku z ładnym widokiem na Górę Trzech Krzyży. Za Kazimierzem zaczynają się małe górki, wjeżdżam na ponad 200m, dalej ciężka jazda, bo praży niemiłosiernie, dopiero za Chodlem robi się przyjemniej, temperatura w granicach 30'C to dziś pełny luksus. Za Urzędowem wjeżdżam na boczne dróżki, nabieram wodę na nocleg i zaczynam się rozglądać za miejscówką na nocleg, trochę się najechałem i w końcu już mocno zmęczony rozbiłem się w niespecjalnym miejscu pod lasem, blisko drogi, do tego komary nieźle dają się we znaki.

Zdjęcia z wyprawy

Dane wycieczki: DST: 203.80 km AVS: 22.90 km/h ALT: 600 m MAX: 48.30 km/h Temp:34.0 'C
Poniedziałek, 12 lipca 2010Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Błonie - Sochaczew - Żyrardów - Mszczonów - Grójec - Radom

Kolejna trasa śladem Imagisu, postanowiłem sprawdzić jak wygląda jazda bardzo ruchliwą drogą nr 50; mimo że tak blisko Warszawy - nigdy nie miałem okazji nią jechać, właśnie ze względu na ruch.

Ruszam o 7.30, temperatura jeszcze przyjemna, niestety dużo korków, dopiero na szosie poznańskiej zaczyna się jechać przyjemniej. Do Sochaczewa szybka jazda, za miastem wjeżdżam już na trasę Imagisu. Ruch duży (ale porównywalny z szosą poznańską), głównie tiry - ale ogromnym plusem jest pobocze, które powoduje że jazda jest znacznie bezpieczniejsza; zaczyna już mocno prażyć, temperatura 33-35'C. W Żyrardowie w McDonaldzie staję na lody i zimne picie, bardzo przyjemnie było posiedzieć w klimatyzowanym pomieszczeniu baru. Odcinek do Mszczonowa to krótkie podjazdy, w sumie wjeżdża się na 180m, w samym mieście - tragedia, ruch za Mszczonowem jest dużo większy (sporo tirów skręca na szosę katowicką), a pobocza brak. I tak jest przez jakieś 6-7km, wtedy ku wielkiej uldze pobocze wraca i jest już do Grójca. Trasa w tym rejonie pagórkowata, sporo malutkich podjazdów i zjazdów.

Przed samym Grójcem wjeżdżam na szosę krakowską, która w tym rejonie ma charakter drogi ekspresowej. Można próbować kombinować z jazdą drogą techniczną obok szosy - ale to już pewna loteria, co jakiś czas ta droga zanika, czy też mocno odbija od głównej szosy, na Imagisie, gdy ma się w nogach już 600km - mało komu będzie się chciało w to bawić. A szosą ekspresową trzeba przejechać ponad 40km, nawierzchnia elegancka, dwa pasy i bardzo szerokie pobocze. Mocno daje się we znaki upał, teraz jest już 36-37'C, na drugi postój staję w rejonie Białobrzegów, pod mostem na Pilicy (trzeba było znieść rower na dół).

Droga ekspresowa kończy się jakieś 15km przed Radomiem, ale dalej jest to droga dwujezdniowa, dochodzą tylko światła i pogarsza się nawierzchnia, na długich odcinkach są też znaki zakazu jazdy rowerem (a tutaj w żaden sposób nie da się tego ominąć). Do miasta docieram z godzinnym zapasem, posiedziałem trochę w parku, jeszcze raz byłem na lodach w McDonaldzie (naprawdę dobre!) i wróciłem do Piaseczna pociągiem osobowym (trasą już jeżdżą nowe wypasione składy); z Piaseczna do domu już rowerem.

Generalnie przegląd trasy wypadł sporo lepiej niż się spodziewałem, na szczęście na większości DK50 jest pobocze, które na takiej drodze zmienia bardzo wiele, jedynie kawałek pod Mszczonowem jest bardzo kiepski. Ale oczywiście - nie jest to droga, która zapada w pamięć, to bez wątpienia najbrzydszy kawałek Imagisu - drogi z ogromnym ruchem, nieciekawe widokowo, to po prostu trzeba przejechać, na szczęście wyścig będzie tędy jechał w niedzielę, co powinno spowodować, że ruch będzie sporo mniejszy niż ten z którym miałem teraz do czynienia.

Kilka fotek

Dane wycieczki: DST: 197.30 km AVS: 27.79 km/h ALT: 541 m MAX: 50.80 km/h Temp:33.0 'C
Piątek, 9 lipca 2010Kategoria Wycieczka, Rower szosowy, >300km, >200km, >100km
Bydgoszcz - Toruń - Włocławek - Gostynin - Gąbin - Sochaczew - Błonie - Warszawa

Po długim zastanowieniu się i zmianie planów wyprawowych - postanowiłem w końcu wziąć udział w rajdzie Bałtyk - Bieszczady (dawny Imagis). 1008km ze Świnoujścia aż do Ustrzyk Górnych, trasa praktycznie przez całą Polskę, a nie nudne pętle jak większość wyścigów szosowych. Oczywiście ścigać się nie zamierzam, moim jedynym celem jest ukończenie tej trasy (limit 72h).

Ta wycieczka miała na celu sprawdzenie jakości dróg w rejonie kujawsko-mazowieckim, który na Imagisie trzeba pokonywać nocą, więc lepiej wiedzieć czego można się spodziewać. O 6.30 ruszam z Centralnego pociągiem, w Bydgoszczy jestem o 10.30. Szybko kieruję się w stronę obwodnicy, tam moja trasa łączy się z tą z Imagisu. Pierwszy kawałek to dobry asfalt, ale bez pobocza, ruch dość duży. Po skrzyżowaniu z krajówką na Poznań (w tym rejonie jest pierwszy duży punkt kontrolny) zaczyna się nowo wybudowana szosa ekspresowa, ale można jechać starą drogą, gdzie ruch jest symboliczny. Ekspresówka ma jakieś 10km, przy jej końcu trzeba nadrobić z 500m by wjechać na szosę na Toruń (uwaga bo łatwo zabłądzić!) Do skrętu na Makowiska dobry asfalt bez pobocza (cały czas lasy). Za Makowiskami z 10-15km z poboczem, następnie do Torunia już bez, niemal cały czas lasy (co nocą nie jest za przyjemne).

W Toruniu też trzeba uważać - bo łatwo się pomylić i wjechać na ekspresową obwodnice Torunia, a trasa Imagisu prowadzi przez lewobrzeżną część miasta, ja o tej godzinie miałem spore korki, nawierzchnia w mieście kiepska. Trasa do Włocławka to krajowa "jedynka" - ruch bardzo duży, ale cały czas pobocze, asfalt w kratkę - są i dziury, jest i gładka szklanka' przed Włocławkiem duże roboty drogowe, kilka odcinków z wahadłowym ruchem, może do sierpnia to zakończą. Sam Włocławek - marniutki, kiepska nawierzchnia, jedyny plus - miasto ciągnie się bardzo długo, na wjeździe jest obskurna dzielnica przemysłowa, ale nocą oznacza to długi odcinek w oświetlonym terenie. W mieście straszne korki w potwornym upale, zjechałem do centrum na lody i dłuższy postój.

Z Włocławka jeszcze leśny kawałek "1" po czym w Kowalu skręcam na Gostynin. Tutaj z nawierzchnią różnie - początek dość dziurawy (a w upale 36'C sporo podtopionego asfaltu), od granicy Mazowsza idealnie, przed Gostyninem znów gorzej. Do Łącka mini góreczka, przed samym miasteczkiem nieprzyjemny sfrezowany odcinek (jest szansa, że do sierpnia go zrobią). Do Gąbina małe pagóreczki, tam odpoczywam po raz drugi; kawałek do Sochaczewa elegancki, poza początkiem płaściutko. 7km przed Sochaczewem wjazd na cholernie ruchliwą obwodnicę Warszawy dla tirów, brak pobocza daje się we znaki. Z Sochaczewa już nocą wracałem szosą poznańską, w Błoniach chciałem jeszcze odpocząć, ale komary tak dawały się we znaki, że musiałem ruszyć dalej, do domu dotarłem równo o północy.

Fotek niestety brak, komórka na razie w naprawie.

Dane wycieczki: DST: 305.50 km AVS: 26.15 km/h ALT: 748 m MAX: 52.60 km/h Temp:32.0 'C
Sobota, 3 lipca 2010Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
Warszawa - Mszczonów - Rawa Maz. - Jeżów - Brzeziny - Łódź - Piątek - Kutno

Po wieczornym meczu wybrałem się do Łodzi by odprowadzić na pociąg Marka, Mikiego i Daniela wyruszających właśnie na wyprawę w Alpy. Ze względu na jazdę nocą wybrałem jazdę szosą katowicką, nie przyjemniejszą trasą przez Skierniewice (tamtędy zresztą niedawno jechałem do Pragi). Na katowickiej jest pobocze, więc nocą zawszę jest bezpieczniej i sprawniej. Aczkolwiek w rejonie Mszczonowa jechało się bardzo marnie, pobocze w bardzo złym stanie, niemal w całości sfrezowane, też trochę piachu. Dopiero za Mszczonowem zaczyna się przyzwoity asfalt. Trasa lekko pagórkowata, gdy opuszczam katowicką w Rawie Mazowieckiej powoli zaczyna już świtać. Kawałek do Łodzi, z reguły bardzo ruchliwy - tym razem zupełnie puściutki. W Jeżowie krótki postój, dalej coraz bardziej pagórkowata droga do Łodzi. Docieram akurat, Mikiego i Marka spotykam na trasie, nieźle ich zaskoczył mój przyjazd :). Jedziemy po Daniela - i dalej szybkim tempem bocznymi drogami opuszczamy Łódź. Po kilkunastu kilometrach wjeżdżamy na drogę do Kutna, więcej mamy w dół (Kutno leży poniżej 100m, Łódź na 200m), o tej porze ruch niewielki, pogoda piękna - jeszcze nie tak ciepło, a pełne słońce.

Do Kutna docieramy z dużym zapasem, jest czas by pogadać o zbliżającej się wyprawie. Przed 8 chłopaki wsiadają w pociąg do Berlina (powodzenia!), ja po pół godzinie również pociągiem wracam do Warszawy, w domu jestem przed 11, kilka h snu - w sam raz by obejrzeć wspaniałe zwycięstwo Niemców nad Argentyną :)

Dane wycieczki: DST: 207.00 km AVS: 27.18 km/h ALT: 783 m MAX: 51.70 km/h Temp:17.0 'C
Wtorek, 22 czerwca 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka, >500km
ZLATA PRAHA

Warszawa - Żyrardów - Skierniewice - Jeżów - Łódź - Łask - Widawa - Wieruszów - Kępno - Namysłów - Oława - Strzelin - Dzierżoniów - Przeł. Walimska (757m) - Mieroszów - [CZ] - Trutnov - Nove Zamky - Nova Paka - Jicin - Dymokury - Nymburk - Praga

Czerwiec to najlepszy miesiąc na bardzo długie trasy - dobra pogoda i przede wszystkim krótkie noce, wiele osób wtedy wybiera się na kilkusetkilometrowe wypady; postanowiłem spróbować i ja.

Cel bardzo ambitny - Praga, ponad 600km to już ekstremalny wysiłek. Wyruszam z Warszawy po 8, już na pierwszych kilometrach daje się odczuć lekkie niewyspanie (spałem tylko jakieś 4-5h), zastanawiam się czy jest sens jechać na tak morderczą trasę. Ale miałem wykupiony bilet na autokar z Pragi i szkoda było mi tracić te pieniądze. Po jakiś 2h poprawia się pogoda, z porannych 15'C robi się 20-23'C, jest słońce i już nie czuję się senny. Wiatr miał być północny, ale bardziej wieje (i to całkiem mocno) z północnego-zachodu, co chwilami jednak sporo przeszkadza - bo jadę głównie na zachód. Pierwsze kilometry raczej nudne, dopiero za Skierniewicami trochę górek, na pierwszy postój staję po 100km w Jeżowie. Odcinek do Łodzi pagórkowaty, w sumie wjeżdża się na 260m, w mieście zrobiłem krótką rundkę po Piotrkowskiej i wyjeżdżam drogą na Pabianice. Ten kawałek trochę nadspodziewanie mnie zmęczył, sporo małych górek i długa jazda przez miasto (ciągłe ruszanie) zrobiło jednak swoje. Do Łaska nieciekawa droga, za miastem skręcam na Widawę, wreszcie jest puściutko, sporo ładnych leśnych odcinków, kawałek za miastem drugi większy postój.

Dalej jadę boczną drogą do Złoczewa, gdzie wjeżdżam na krajową 14, po kilkunastu km łączy się z drogą Warszawa - Wrocław, ruch spory, ale jest wygodne pobocze, do tego pod wieczór wyraźnie zmniejszył się wiatr, co bardzo pomaga, bo do Kępna jadę równo na zachód. W Kępnie robię długi postój na ciepły posiłek w pizzeri, zasiedziałem się aż ponad godzinę. Odcinek do Namysłowa jadę już nocą, pierwszy odcinek w lesie ma bardzo kiepską nawierzchnię co mocno przeszkadza, coraz mocniej zaczynam też odczuwać problemy ze snem. W samym Namysłowie mam największy kryzys na tym wypadzie, gdyby był stąd pociąg o jakiejś sensownej godzinie - wróciłbym do domu. Brak snu tak daje się we znaki, że jadę kawałek za miasto i próbuję się przespać w krzakach, musiałem się ubrać szczelnie w gore-tex i zapiąć całkowicie kaptur, bo komarów były masy. Ale nadal było zimno (8'C) i niewygodnie, tak więc oka nie zmrużyłem. Rezygnuję więc z takiego wątpliwego odpoczynku i postanawiam dociągnąć do Oławy, skąd już blisko do Wrocławia. Na tym kawałku nieco odżyłem, więc postanawiam jednak spróbować dojechać do Pragi, tym bardziej, że świt już blisko. Na stacji benzynowej kupuję litrowego Tigera, co trochę pomogło w walce z bezsennością.

Niespecjalną drogą jadę do Strzelina, wreszcie zaczyna dnieć, powoli na horyzoncie pojawiają się pierwsze góry, już z daleka widać bardzo charakterystyczny masyw Ślęzy. Przed Dzierżoniowem zaliczam pierwszy większy podjazd na 300m, na postój staję w Pieszycach, dalej zaczynają się już prawdziwe góry. Podjazd na przełęcz Walimską pokonuję w miarę sprawnie, nachylenie tak 5-7%, jest też spory odcinek brukowanej nawierzchni. Jedzie się głównie w lesie, ale jest parę ładnych polan z których roztaczają się szersze panoramy okolicy. Zjazd nieprzyjemny - tu odcinków z kostką jest dużo więcej, na dole postanawiam zmienić nieco trasę, miałem jechać przez Okraj, ale widzę że będzie to ryzykowne i mógłbym się nie wyrobić na autobus w Pradze. Jadę więc do Mieroszowa, zaliczając ponad 200m podjazdu po fatalnej nawierzchni, z Mieroszowa do granicy elegancka dróżka, ale po czeskiej stronie znowu same dziury, aż do skrętu na Trutnov.

Odcinek do Trutnova bardzo przyjemny, fajne górki, w rejonie Adrspachu piękne skały przypominające nasze Góry Stołowe. W Trutnovie dłuższy postój, po czym kontynuuję pagórkowatą drogę w stronę Jicina, odcinek od Novej Paki pokonywałem w zeszłym roku podczas letniej wyprawy. Coraz częściej zaczynam stawać, każdy pretekst staje się dobry by usiąść na parę minut, czasem już nawet co 20km :). Przed Jicinem kończą się góry, odcinek do Dymokury jedzie się elegancko z mocnym wiatrem, ale zmęczenie i brak snu daje znać o sobie, marzę tylko by wreszcie dociągnąć do tej Pragi. Za Dymokurami już zupełnie płasko, zbliżam się do doliny Łaby, rzekę przekraczam w Nymburku. Z tego miasta już do samej Pragi jadę nieciekawą drogą ze sporym ruchem, stawałem chyba tylko raz, bo z czasem było już bardzo kiepsko.

Wjazd do Pragi elegancki - droga przechodzi w dwujezdniową, po czasie pojawia się na niej nawet pas rowerowy, tak więc niemal do samego centrum wbijam się bezproblemowo. Pod dworzec docieram jakieś 40min przed odjazdem autokaru, niestety nie było już czasu na rundkę po pięknym centrum Pragi - jednego z najładniejszych miast Europy; wolałem nie ryzykować spóźnienia, zawsze trzeba brać jakiś margines na poszukiwanie autokaru, załadunek itd. Za rower zapłaciłem 20E, trochę sporo, ale za to nikt nie robił łaski, że go zabierze, sama podróż też wygodniejsza i szybsza niż koleją.

Wyjazd bardzo męczący - ale mimo poważnego kryzysu udało mi się wytrzymać, dystanse ponad 600km to już ekstremum, mniej więcej granica moich możliwości, na dłuższe jednorazowe trasy nie zamierzam się wybierać. Dużym błędem była jazda po źle przespanej nocy, brak snu dawał mi się mocno we znaki. Do tego trasa bardzo górzysta, 2700m podjazdów wg licznika CM434, wg GPS z jednometrowym progiem aż 4000m), do tego większość gór skoncentrowana po 400 kilometrze trasy.

Kilka fotek z trasy

Dane wycieczki: DST: 635.30 km AVS: 24.62 km/h ALT: 2751 m MAX: 57.60 km/h Temp:20.0 'C
Poniedziałek, 7 czerwca 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Litwa

VI dzień - Rieciai - Simnas - Łoździeje - [PL] - Ogrodniki - Sejny - Wigry - Suwałki

Dziś mam do pokonania sporo krótszą trasę niż w poprzednich dniach, wiatr korzystniejszy niż wczoraj - równo z południa, co powoduje, że w drugiej części dnia (z Sejn) będę miał nieco korzystniejsze warunki. Początek - to pagórkowata trasa przez dużo małych wioseczek, za Simnasem na drodze do Łoździei trochę lasów, ale generalnie tereny nie są tak ładne jak na północnym wschodzie. Sporo górek - wjeżdża się na ok. 150-170m, pogoda cały czas słoneczna, po paru dniach mam już całe czerwone przedramiona - ale zdecydowanie wolę takie problemy niż zmagania z deszczem. Granicę przekraczam w Ogrodnikach, budynki dawnego przejścia zajmują spory obszar, teraz stoją już niemal całkowicie niepotrzebne, jedynie z paru kantorów jest jakiś pożytek. Do Sejn trasa mocno pagórkowata, jest trochę ładnych jezior, jednak krajobrazy Mazur czy Suwalskiego robią większe wrażenie niż te litewskie. W Sejnach w centrum odpoczywam, następnie już w mocnym upale (ponad 30'C) jadę nad Wigry, do odjazdu pociągu mam dużo czasu, więc postanawiam zajechać pod kamedulski klasztor będący swoistą wizytówką tego rejonu. Turystów jeszcze niewielu, więc można było w spokoju obejrzeć zabudowania samego klasztoru i posiedzieć ponad godzinkę na pomoście nad samymi Wigrami; a i temperatura była w sam raz na lody :). Końcówka do Suwałk spokojna, na początku sporo lasów Wigierskiego Parku Narodowego, później wjeżdża się trochę wyżej, samo miasto średniej urody, ale i dość spokojne, bez większego ruchu (poza główną trasą do Budziska). Pociąg "Hańcza" ma w składzie wagon rowerowy - więc wracałem do Warszawy jak panisko :)

Wyjazd udany, choć nieco zepsuty przez wiatr - ale taki już urok Litwy, w wielu relacjach z tego kraju spotykałem się z opiniami, że tutaj wiać potrafi solidnie - i potwierdziło się to w 100%. Z moich obserwacji - ciekawsza jest jednak południowa i wschodnia Litwa, natomiast rejon zachodni z Kownem - to już nie to samo, mniej lasów, mniej pięknej przyrody. Na pewno warto zobaczyć samo Wilno i piękny zamek w Trokach, natomiast Kowno można sobie darować, jeśli nie leży na naszej trasie - to nie ma się co specjalnie "gimnastykować" by tam zajechać.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 115.60 km AVS: 22.02 km/h ALT: 420 m MAX: 38.80 km/h Temp:27.0 'C
Niedziela, 6 czerwca 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Litwa

V dzień - Leliai - Wiłkomierz - Janów - Kowno - Prienai - Rieciai

Pierwsze co robię po pobudce - to sprawdzenie wiatru, oczywiście okazuje się że musiał się zmienić od wczoraj o 180 stopni - mocno wieje z południa! Ale nie ma wyjścia - trzeba jechać, pierwsza część trasy do Wiłkomierza (po litewsku Ukmerge) jeszcze nie idzie źle, boczny wiatr tak nie szkodzi. Do samego Wiłkomierza doprowadza długi zjazd, na prostej udaje mi się przekroczyć nawet 60km/h. Wiłkomierz raczej niespecjalny, a za miastem zaczyna się 20km remont drogi, który bardzo utrudnia jazdę, co chwilę jest wahadłowy ruch, a drogi na tyle wąskie, że nie można jechać rowerem, gdy coś jedzie z naprzeciwka. Do tego łapie mnie jeszcze burza, sporo trzeba jechać po mokrych drogach, czasem lekko błotnistych. No i do tego już wyraźnie pod wiatr, który szczególnie dał mi w kość na już wyremontowanym fragmencie drogi przed Janowem. Samo miasto minąłem bokiem, niepotrzebnie pojechałem za znakami na Kowno, zamiast przez centrum miasta, dystans był podobny, a moja droga prowadziła brzydkimi terenami nad samą rzeką.

Za Janowem odpoczywam, do Kowna prowadzi stąd już doskonała dwujezdniowa droga, do tego na Litwie nie zauważyłem w ogóle żadnych znaków autostrad i dróg ekspresowych, nawet na drogach które ewidentnie mają taki charakter - a to powoduje, że można po nich legalnie jeździć rowerem. Przed Kownem wiatr nieco zmalał, wjazd do centrum też dość wygodny - główną szeroką ulicą, ruch niewielki. Stara część miasta nawet niebrzydka, choć oczywiście do klasy Wilna daleko, niemniej spodziewałem się czegoś gorszego, a centrum niebrzydko wkomponowane jest w dwie największe rzeki Litwy - Niemen i Wilię. Jako, że wiatr się zupełnie uspokoił postanawiam wrócić do Suwałk nie główną drogą przez Mariampol, a bocznymi przez Łoździeje i Ogrodniki. Kawałek za Kownem kolejny postój i ruszam na Prienai, nieoczekiwanie droga jest bardzo ruchliwa, wielu ludzi wraca do Kowna z weekendu (jest niedziela), a nie ma pobocza, do tego znowu wraca przeciwny wiatr. Szczególnie po skręcie w Prienai dał mi mocno w kość, ze 20km równo pod wiatr nieźle mnie wkurzyło, bo na mapie miałem podaną znacznie mniejszą odległość; żeby utrzymać tempo 20km/h trzeba było się nieźle namordować. Po skręcie na drogę 181 nabieram wodę i dobre 10km jadę szukając miejsca na nocleg (m.in. skręcając w boczną drogę wpakowałem się niezłe błoto), zachodnia Litwa jest znacznie gęściej zaludnionia, w ogóle ma inny charakter niż wschodnia, znacznie mniej tutaj lasów, tereny tez już nie tak ładne. Rozbijam się w końcu na polu pod Rieciai; to był wyraźnie najtrudniejszy dzień na tym wyjeździe, długi dystans, w większości pokonany pod wiatr, często całkiem mocny.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 174.30 km AVS: 20.92 km/h ALT: 572 m MAX: 61.30 km/h Temp:22.0 'C
Sobota, 5 czerwca 2010Kategoria >100km, >200km, Treking, Wypad
Litwa

IV dzień - Lentvaris - Wilno - Niemenczyn - Podprodzie - Święcany - Ignalino - Malaty - Leliai

Od rana piękna pogoda, do Wilna jedzie się elegancko z wiatrem boczno-w plecy. Sam wjazd do miasta - doskonały, aż do samego centrum wjeżdża się szeroką dwujezdniową drogą, na której prawie nie ma świateł, więc mija nas całe nieprzyjemne przebijanie się przez miasto, tak charakterystyczne dla dużych aglomeracji (a do takich Wilno spokojnie można zaliczyć). Samo Wilno robi na mnie spore wrażenie - to naprawdę ładne miasto, dużo lepiej zarządzane i utrzymywane od Lwowa, w którym niedawno również miałem okazję przebywać. Jako, że godzina jest wczesna w centrum jeszcze pusto, właściwie tylko turyści (głównie polskie wycieczki); robię krótką rundkę po ścisłym centrum, jest sporo klimatycznych wąskich uliczek. Byłem oczywiście pod Ostrą Bramą, wjechałem także na Górę Trzech Krzyży z której roztacza się niezła panorama miasta, sam podjeździk choć krótki - to bardzo ostry do 12%, końcówkę trzeba już wprowadzać rower przy schodach.

Wilno opuszczam drogą na Święcany, długo się zastanawiałem czy jest sens jechać daleko na północ do Auksztockiego Parku Narodowego, ale korzystny wiatr przekonał mnie do dłuższej trasy, tym bardziej, że z Wilna do Kowna nie ma właściwie sensownej drogi na rower (poza główną). Pierwsze kilometry to dość duży ruch, droga bez pobocza, ale za to w pięknym lesie. W Niemenczynie most na Wilii jest w przebudowie, wymaga to objazdu przez centrum miasteczka, za którym zaczyna się elegancka szosa, ruch też zdecydowanie zmalał - tak więc podróżuje się bardzo przyjemnie. Trasa głównie przez sosnowe lasy, których w tym rejonie Litwy nie brakuje, dzięki nim znacznie mniej odczuwa się wiatr (który w międzyczasie zamienił się na północny). Przed Święcanami staję na długi postój, ostatni odcinek do Ignalina daje mi już nieźle popalić. Tutaj lasów jest już niewiele, jedzie się głównie otwartym terenem, do tego właściwie cały czas po małych górkach - tak więc przeciwny wiatr bardzo przeszkadza. Widoki za to ładne - wielkie przestrzenie, wiosek przy drodze (tak typowych dla Polski) właściwie nie ma. Ignalino robi na mnie wrażenie dość sennego miasteczka, od tego miejsca zaczynam już zawracać na południowy zachód (jak sprawdziłem było to najdalej wysunięte na wschód miejsce do jakiego dotarłem na rowerze :).

Od razu za miasteczkiem zaczyna się Auksztocki Park Narodowy z wspaniałymi lasami i pięknymi jeziorami, nad jednym z nich staję na dłuższy postój. Miałem w tym rejonie nocować, ale że jest jeszcze dość wcześnie, postanawiam pociągnąć sporo dalej, by jutro do Kowna mieć bliżej, tym bardziej że wiatr jest całkowicie nieprzewidywalny, co chwilę się zmienia. Odcinek do Kaltanenai bardzo przyjemny (szczególnie przejazd przez Paluse - sporo drewnianej zabudowy). Za Kaltanenai skręcam na zachód do Malatów i zaczynają się ogromne lasy, ciągną się dobre 30km, do tego trasa dalej mocno pagórkowata, odcinek od Ignalina - to chyba najładniejszy fragment tego całego wypadu, warto tu było jechać taki kawał z Wilna. Kawałek za Malatami nabieram wody w wiosce i rozbijam się na nocleg pod lasem, niestety znów komarów są całe roje.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 202.30 km AVS: 21.48 km/h ALT: 916 m MAX: 51.40 km/h Temp:22.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl