wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 317429.70 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.26%)
  • Czas na rowerze: 578d 00h 01m
  • Prędkość średnia: 22.77 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

>100km

Dystans całkowity:237438.09 km (w terenie 665.00 km; 0.28%)
Czas w ruchu:10319:47
Średnia prędkość:22.86 km/h
Maksymalna prędkość:87.20 km/h
Suma podjazdów:1820237 m
Maks. tętno maksymalne:177 (94 %)
Maks. tętno średnie:151 (80 %)
Suma kalorii:564947 kcal
Liczba aktywności:1033
Średnio na aktywność:229.85 km i 9h 59m
Więcej statystyk
Czwartek, 12 sierpnia 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Łukiem Karpat

IV dzień - Andrzejówka - Piwniczna - Stary Sącz - Przehyba (1175m) - Szczawnica - [SK] - Przełom Dunajca - Spiska St. Ves

Na początek mamy piękną drogę nad Popradem, nasza trasa kilka razy wzbija się nieco nad poziom rzeki, przez co mamy szeroką perspektywę na zakola rzeki, chwilami jedziemy niemal kanionem. Na rynku w Piwnicznej robimy zakupy i kierujemy się na Stary Sącz. Dzięki wiatrowi w plecy pokonujemy ten odcinek bardzo szybko, krótka wizyta na rynku w Starym Sączu - i jedziemy do Gołkowic. Tutaj zostawiamy bagaże w barze po czym ruszamy na jeden z najcięższych polskich podjazdów - słynną Przehybę. Od mojej ostatniej wizyty okazało się że wyremontowano całą dolną część podjazdu, wcześniej pełna dziur - teraz zupełnie gładka.

Prawdziwa zabawa zaczyna się za szlabanem, tutaj są już solidne nachylenia, długie odcinki w granicach 10%, ścianki po 13%, Gosia ze swoimi przełożeniami miała tu naprawdę bardzo ciężko - a mimo to dała radę zaliczyć cały podjazd bez zatrzymania! Niestety w końcówce dalej są te fatalne kamienie, po których nie sposób przejechać na rowerze szosowym, tam trzeba było pchać. Na grani jest już gładki szuter, szybko docieramy więc do schroniska, gdzie rowerzystów nie brakuje. W schroniskowej stołówce posiłek i odpoczynek, Marcin dociera jakieś 30min później, niewykluczone, że jest pierwszym "poziomkowcem" któremu udało się wjechać na Przehybę, taki podjazd na tym rowerze to wielkie wyzwanie!

Po odpoczynku i fotkach ruszamy w dół, tutaj poziomka jest bezkonkurencyjna, dzięki znacznie mniejszym oporom aerodynamicznym można jechać sporo szybciej niż na typowym rowerze pionowym. Z Gołkowic jedziemy malowniczą drogą wzdłuż Dunajca do Krościenka, tam robimy zakupy, na postój stajemy już za Szczawnicą na początku szlaku przełomem Dunajca. Samym szlakiem jadę już trzeci raz, ale za każdym razem robi duże wrażenie - to jedno z ładniejszych miejsc w Polsce (choć sam szlak prowadzi słowacką stroną). Za przełomem trafiamy na darmowe prysznice przy miejscowym kempingu, oczywiście skorzystaliśmy, nieczęsto są takie okazje. Mieliśmy jeszcze pociągnąć za Niedzicę, ale za Sromowcami widząc wiele zielonych łąk w sam raz na biwak decydujemy się na nocleg jeszcze na Słowacji. I był to strzał w dziesiątkę - bo miejscówkę mamy wspaniałą, na wzgórzu z fantastycznym widokiem na Trzy Korony, to bez wątpienia najładniejszy nocleg tej wyprawy.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 119.50 km AVS: 20.90 km/h ALT: 1227 m MAX: 60.40 km/h Temp:26.0 'C
Środa, 11 sierpnia 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Łukiem Karpat

III dzień - Posada Jaśliska - Krempna - przeł. Beskid (593m) - [SK] - Bardejov - przeł. Tylicka (683m) - [PL] - Krynica - Muszyna - Andrzejówka

Pogoda dalej dopisuje, sprawnie się zbieramy i wyjeżdżamy o 8.30. Pierwsza część dzisiejszego dnia to wjazd w serce Beskidu Niskiego - czyli okolice Krempnej. Niestety drogi w tym rejonie są fatalne, długie odcinki z dziurami, co szczególnie przeszkadza na zjazdach. Ale kiepskie drogi rekompensują nam ładne widoki, szczególnie panorama z podjazdu za Mszaną jest godna polecenia. Przed Krempną wypłaszczenie, miasteczko leży jakby w kotlinie, otoczone górami, sporo tu jeszcze drewnianych chałup, rower poziomy budzi duże zdziwienie.

Warto tu w ogóle poświęcić parę słów na ten temat - bo właśnie to, a nie nieco gorsza jazda w górach najbardziej Marcina denerwuje w tym sprzęcie. Krótko mówiąc - z rowerem poziomym nie ma się na trasie życia, wszędzie budzi sensację, co chwilę słyszymy jakieś głupawe komentarze, co chwilę całe przystanki czekających ludzi obracają za nim głowę, a na postojach bardzo często zatrzymują się ciekawi, zadając ciągle te same pytania. Na krótką metę jest to jeszcze zabawne, ale na dłuższej trasie po prostu denerwuje, w Polsce rower poziomy to jak niemal ufo.

Za Krempną wjeżdżamy do Magurskiego Parku Narodowego i wreszcie porządnie wykonaną drogą kierujemy się w stronę granicy. Widoki piękne, bardzo pusto, Beskid Niski to na pewno świetne miejsce dla ludzi ceniących sobie spokój, nie przepadających za komercją. W sklepie w Ożennej robimy zakupy i dłuższy postój, następnie zaliczamy krótką ale ostrą ściankę pod graniczną przełęcz Beskid. Na zjeździe po słowackiej niewiele się od zeszłego roku zmieniło - ze 2km asfaltu, a następnie kamienisty szuter. Pod koniec asfaltowego odcinka łapię gumę w przednim kole, już mocno zjechaną oponę przebił ostry kamyczek. Po załataniu dętki zwozimy się do głównej szosy na Bardejov, gdzie wreszcie jest normalna droga. Ładną pagórkowatą drogą w dużym upale jedziemy do Bardejova, długi postój urządzamy sobie na przepięknym rynku, przyjemnie było posiedzieć w zacienionym miejscu w takim otoczeniu.

Wyjazd z Bardejova nieciekawy, po jakiś 10km skręcamy na Krynicę, po drodze trzeba zaliczyć przeł. Tylicką, która nieoczekiwanie nieźle dała nam w kość, chyba głównie ze względu na upał. Trasa do Krynicy ciekawa, po drodze trzeba zaliczyć jeszcze jeden podjazd, nieco wyższy od granicznej przełęczy, a do centrum Krynicy docieramy szybkim zjazdem. Kurort robi wrażenie, piękne parki, szczególnie do gustu przypadły mi sylwetki różnych zwierząt zrobione z kwiatów, utrzymanie takich "rzeźb" wymaga wiele pracy. Po zakupach wyjeżdżamy z miasta ruchliwą drogą na Muszynę, dopiero za tym miastem się nieco uspokoiło. Po drodze znajdujemy małe źródełko w którym nabieramy wody na nocleg, rozbijamy się przy drodze, tuż koło torów kolejowych.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 112.70 km AVS: 19.89 km/h ALT: 1242 m MAX: 58.10 km/h Temp:29.0 'C
Wtorek, 10 sierpnia 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Łukiem Karpat

II dzień - Krościenko - Ustrzyki Dln. - Ustrzyki Grn. - Przeł. Wyżniańska (855m) - Przełęcz Wyżnia (872m) - Cisna - Komańcza - Komańcza - Posada Jaśliska

Rano po wczorajszym deszczu nie ma już śladu, zapowiada się piękny słoneczny dzień. Szybko dojeżdżamy do Ustrzyk Dolnych, tam robimy zakupy w Biedronce i ruszamy w góry. Pierwsze podjazdy dość łagodne, po drodze kilka ładnych drewnianych cerkwi. Przed Ustrzykami Górnymi większy podjazd, ze szczytu którego roztacza się ładna panorama najwyższego pasma Bieszczad. Do samych Ustrzyk już w miarę po równym, wzdłuż Wołosatego; pierwszy poważniejszy podjazd to przełęcz Wyżniańska (855m), na podjeździe mamy ładne widoki na Połoninę Caryńską, na szczycie czekamy trochę na Marcina, który jedzie na rowerze poziomym i w górach jest mu ciężej niż nam. Z kolei Gosia ma rower szosowy z bardzo ograniczonymi przełożeniami (maks 39-25), a to w zestawieniu z bagażem oznacza to że na każdej trochę ostrzejszej górce od razu musi wrzucać ostatni bieg i jechać bardzo siłowo. Na przełęczy krótki odpoczynek i zjeżdżamy do Berehów, gdzie zaraz zaczyna się drugi podjazd; tym razem na przełęcz Wyżną (872m). Tutaj widoki są jeszcze wyższej klasy, z tyłu Połonina Caryńska, przed nami Wetlińska, a szosa malowniczo wspina się serpentynami. Na szczycie robimy dłuższy postój, po odpoczynku zjeżdżamy do Wetliny i Cisnej. W rejonie Żubraczego krótki postój w barku z prywatnym mini "zoo" (zwierzęta z wikliny), zajeżdżamy też na stacyjkę bieszczadzkiej kolejki wąskotorowej.

Kawałek dalej podjazd na górkę ok. 750m, po czym dalej jedziemy pagórkowatą drogą (trochę dziur) w stronę Komańczy. Górki dookoła powoli coraz niższe, wjeżdżamy w Beskid Niski. Za Komańczą postój przy stacji benzynowej, gdzie Gosia miała okazję skorzystać z prysznica przy domkach kempingowych (dziewczyny tolerancję na higieniczne warunki wyprawy mają sporo niższą :)). Jedziemy jeszcze do Posady Jaśliska i rozbijamy się na noc koło jakiejś bocznej dróżki, miejsce zdecydowanie lepsze od wczorajszego, rozkładając namioty jeszcze za dnia ma się znacznie większy wybór.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 149.30 km AVS: 21.80 km/h ALT: 1692 m MAX: 66.00 km/h Temp:23.0 'C
Czwartek, 5 sierpnia 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Warka - Radom - Ostrowiec Świętokrzyski - Opatów - Łoniów - Nowy Korczyn - Nowe Brzesko - Kraków

W planach miał to być długi wypad w Góry Świętokrzyskie - a wyszło trochę inaczej :)
Ruszam przed 4, jest jeszcze ciemno, jakąś godzinkę jadę z włączonymi lampkami. Świt bardzo przyjemny, nadwiślańskie łąki ubrane w poranną mgłę - wygląda to naprawdę fajnie, na drogach ruch zerowy. Do Warki małe pagóreczki, dalej więcej leśnych odcinków, temperatura przyjemna w okolicach 20'C. Odcinek z Brzózy do Radomia nieco poprawiony, więcej dobrego asfaltu, mniej dziur.

Sam Radom mijam właściwie bokiem - bo wjeżdżam na obwodnicę miasta, tędy ma prowadzić trasa Imagisu. Początkowo kiepska droga, później kawałek z poboczem; wreszcie zaczyna się dwukilometrowy remont, trzeba się przeprawiać po szutrowo-kamienistych odcinkach; niemniej da się przejechać nawet na szosowych kołach, a objazd wymagałby nadrobienia wielu kilometrów + błądzenie. Za to za objazdem - asfalt właściwie szklanka i zero ruchu, co utrzymuje się spory kawałek; pobocza brak aż prawie do Ostrowca. Kawałek przed Iłżą zaczynają się pagóreczki, samo miasto bardzo fajnie położone - w głębokiej kotlince, a nad nim królują ruiny zamku. Jakieś 10km za Iłżą kilka ścianek na 240m, ze szczyciku roztacza się ładny widok na masyw Gór Świętokrzyskich. Później zjeżdża się do doliny Kamiennej i już wzdłuż rzeki do Ostrowca. Tutaj dochodzę do wniosku, że ciekawej będzie jechać do Krakowa, niż znanymi trasami z powrotem do Radomia (w którym ostatnio trochę za często bywam :).

Sam Ostrowiec dość duży, aczkolwiek urodą nie grzeszy, przy wyjeździe z miasta dość długa ścianka, a cały podjazd to w sumie 100m. Pagórkowato też w rejonie Opatowa, od Klimontowa już więcej w dół. Góry to wielkie nie są; niemniej na odcinku Radom - Łoniów jest ok. 650-700m podjazdów, a to już trochę męczy. W Łoniowie skręcam na południowy zachód i odtąd zaczyna się przyjemna jazda, bo mam wiatr w plecy (na kawałku do Łoniowa sporo przeszkadzał). Droga dobra, choć ruchliwa i bez pobocza. Kilometry szybko lecą, droga wcale nie taka płaska jakby to bliskość Wisły wskazywała, jest kilka dłuższych ścianek. Za Nowym Korczynem na zjeździe udało mi się wykręcić aż 74,6km/h, nachylenie wcale nie było ogromne (rzędu 7%) - ale wiatr zrobił swoje! Wjazd do Krakowa niespecjalny, długie kilometry trzeba się przebijać przez brzydką Nową Hutę, ale na szczęście jest nowy asfalt, gdy byłem tu parę lat temu - były po prostu fatalne dziury. na pociąg wyrobiłem się bez problemów, tanie połączenie IR (45zł z rowerem) po Magistrali (czyli nieco ponad 3h jazdy) - to bardzo fajna sprawa.

Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 362.80 km AVS: 26.87 km/h ALT: 1618 m MAX: 74.60 km/h Temp:22.0 'C
Sobota, 31 lipca 2010Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Grójec - Białobrzegi - Radom

Kolejna trasa śladami Imagisu. Tym razem postanowiłem sprawdzić jak wygląda kwestia jazdy drogami serwisowymi wzdłuż drogi ekspresowej między Grójcem i Radomiem. Szybko docieram do Grójca, tam wjeżdżam na ekspresówkę, po paru km przed Skurowem (skręt na Warkę) koło "Karczmy u Jakuba" zjeżdżam na boczną drogę. W stanie jest właściwie idealnym, zero ruchu - świetna alternatywa dla ekspresówki. Lekkim problemem jest tylko kilka miejsc, gdzie droga odbija od ekspresówki na zachód, drogowskazy są najczęściej na jakieś małe miejscowości - ale generalnie wjechanie na dobrą drogę jest dość instynktowne i nie stwarza większych problemów. Do Białobrzegów są trzy takie odbicie, czwarte - największe - to same Białobrzegi, szosa ekspresowa omija je dużym łukiem, my jedziemy starym mostem na Pilicy (w czasach gdy tędy prowadziła szosa krakowska słynnym z powodowania ogromnych korków) - i wjeżdżamy do samego miasta. Wcześniej łapie mnie krótka ale silna ulewa, ufając w prognozę pogody nie wziąłem nic od deszczu, tak więc już do Radomia jadę przemoczony (podobnie powrót w pociągu z mokrymi butami).

Przez Białobrzegi przejechałem prosto, dojechałem do ekspresówki, ale kawałek dalej serwisówka mocno odbija od drogi, trzeba tu nadrobić z 1,5-2km; nie wiem czy trochę krócej nie wyszłoby jechać od razu z Białobrzegów na Suchą. Dalszy odcinek - już raczej przy szosie, jest jeszcze kilka małych odbić od szosy (dokładnie je widać na zbliżeniu śladu GPS). Droga ekspresowa kończy się przed Jedlińskiem, serwisówka ciągnie się jeszcze kawałek dalej, później już trzeba wjechać na główną szosę, gdzie jest sporo zakazów dla rowerów.

Podsumowując - jazda serwisówkami jest trochę wolniejsza i dłuższa niż ekspresówką, dla osób jadących tam pierwszy raz mogą być lekkie problemy z nawigacją, ale generalnie jest to dobra alternatywa dla ekspresówki, dużo ciekawsza (coś się na trasie dzieje, nie tylko prujemy naprzód przez ponad 45km patrząc się na licznik); no i unika się ryzyka problemów z policją.

Dane wycieczki: DST: 120.20 km AVS: 29.08 km/h ALT: 380 m MAX: 41.10 km/h Temp:22.0 'C
Piątek, 23 lipca 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Ukraina

VIII dzień - Sumiac - Telgart - Poprad - Keżmarok - przeł. Żdziarska (1080m) - [PL] - Łysa Polana - Wierch Poroniec (1110m) - Zakopane

Na samym starcie okazuje się, że Damian ma flaka, więc schodzi nam trochę na naprawę. Od razu na dzień dobry mamy podjazd do Telgartu, a kawałek za tym miasteczkiem, od skrętu na Rożnawę - bardzo ostra ściana 100-150m, po 10-12%. W sumie wjeżdżamy na jakieś 1050m, zjazd na drugą stronę już łatwiejszy, są ładne odcinki w skalnych wąwozach, do Popradu trzeba pokonać jeszcze jeden dłuższy podjazd, ze 200m; stąd do miasta jest już w dół. Sam Poprad położony bardzo malowniczo - u stóp Tatr, trochę dziwnie wygląda takie wielkie blokowisko, gdzie tło stanowią tatrzańskie dwutysięczniki. W mieście robimy postój w Lidlu i ruszamy dalej na Keżmarok, dość ruchliwą drogą, raczej lekko w dół. W Keżmaroku krótka rundka po pięknym centrum, na wyjeździe z miasta łapie nas dość mocny deszcz, który decydujemy się przeczekać. Po jakiś 20min jest już OK, więc kontynuujemy jazdę - ale wiemy że teraz trzeba już jechać bez względu na pogodę, by wyrobić się na pociąg w Zakopanem. A za Keżmarokiem zaczynają się porządne góry. Do Tatrzańskiej Polanki są to jeszcze lekkie pagórki, dalej już porządne góry - najpierw długi, 400m podjazd na przełęcz Żdziarską (połowa dość łatwa, połowa już ostrzejsza). W rejonie przełęczy ponownie załamuje się pogoda, na zjeździe już zaczyna padać, miałem to szczęście że jechałem w dół po suchej drodze, Damian musiał jechać już po mokrej nawierzchni. Do Łysej Polany jedziemy w deszczu, na granicy przestaje padać i długi podjazd na Wierch Poroniec możemy pokonać bez kurtek przeciwdeszczowych. Cały odcinek tej drogi (z Wierchu Poroniec do Zakopanego) ma już nowiutki asfalt (w zeszłym roku był do skrętu na Murzasichle) jedzie się więc elegancko, niemniej cały czas są to góry, bez kawałka po równym; wjazd od Łysej Polany do Zakopanego jest bardzo męczący, dużo trudniejszy niż od Nowego Targu czy Chochołowa. W samym Zakopanem spore remonty, kolejny raz dopada nas deszcz - ale na pociąg wyrabiamy się z dużym zapasem. Wracam linią InterRegio, bardzo korzystną cenową, jedzie z 1-1,5h dłużej niż ekspres, ale kosztuje zaledwie 49zł, nie 120zł; oby więcej takich połączeń!

Wyjazd bardzo intensywny, ale z pewnością udany. Na trasie najbardziej we znaki dawał się upał, jazda w temperaturach po 36-38'C jest bardzo męcząca, zadowolony jestem że na tegoroczną wyprawę na Krym jadę we wrześniu. Udało się zaliczyć ładny kawałek Ukrainy - to zobaczyłem potwierdziło mniej więcej mój obraz tego kraju - bardzo biedny, z fatalnymi drogami - raczej dla entuzjastów, potrzeba dużo samozaparcia by pokonywać tam dłuższe dystanse; zostaje coraz bardziej w tyle za resztą Europy, było to doskonale widać na granicy z Rumunią, czyli krajem także do niedawna uważanym za biedny, a który przez ostatnie lata dokonał wielkiego postępu. Na Węgrzech poza ładnym rejonem Tokaju niewiele godnego uwagi, był to raczej długi odcinek przerzutowy; Słowacja to oczywiście góry, z potężną Kralovą Holą na czele. Jak na 8 dni - widzieliśmy na pewno sporo, aż 5 krajów (rekordowo 3 jednego dnia :)), podróżowaliśmy po bardzo urozmaiconym terenie, jednym słowem - nie było czasu na nudę :))

Zdjęcia z wyprawy

Dane wycieczki: DST: 124.10 km AVS: 21.40 km/h ALT: 1492 m MAX: 54.60 km/h Temp:31.0 'C
Czwartek, 22 lipca 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Ukraina

VII dzień - Vadna - Putnok - [SK] - Tomala - Jelsava - Jeruca - Muran - Sedlo Javorinka (944m) - Sumiac - Kralova Hola (1946m) - Sumiac


Dziś wstajemy godzinę wcześniej niż zwykle, by uniknąć dużego upału w górach, już o 7 jesteśmy na trasie. Szybko dojeżdżamy na słowacką granicę i po kilkunastu km do miasteczka Tomala, gdzie Damian wypłaca z bankomatu euro i robi zakupy. Za miastem pierwszy znaczący podjazd, jakieś 100m w górę, z ładną końcową ścianką 10% w lesie. Później niemal tyle samo w dół - i kontynuujemy jazdę doliną w górę rzeki. Jeszcze jest dość płasko, ale widoki już typowo górskie - coraz więcej wysokich gór dookoła, widać co niedługo nas będzie czekać :)). Na drugi postój docieramy do Revucy, gdzie łapie nas dość ostra ulewa, ale dobrze się to ułożyło - bo trwała mniej więcej tyle czasu co nasz postój, a droga bardzo szybka wyschła, tak więc już przed Muraniem nie było śladu po deszczu. Za Muraniem koniec obijania się, zaczyna się długi podjazd na przełęcz Javorinka (944m), nieoczekiwanie bardzo wymagający, długie odcinki z nachyleniami 7-8%, na szczęście w większości w lesie, co trochę łagodzi upał. W rejonie szczytu łapie mnie krótki deszcz, więc decyduję się na zjazd do Sumiaca, by uniknąć jazdy po mokrej drodze, do Damiana wysyłam SMS z informacją gdzie będę czekał. Zjazd szybki, do samego Sumiaca tak jak to zapamiętałem z zeszłego roku bardzo ostra ścianka, już na dojeździe do wioski widać w całej okazałości potężny masyw Kralovej.

Po jakiś 20min dociera Damian, sporo odpoczywamy, pogoda taka sobie, na skraju deszczu, co jakiś czas z daleka też pogrzmiewa, co w przypadku Kralovej oznacza pewne ryzyko, bo jako najwyższego szczytu w okolicy bez wątpienia pioruny go nie oszczędzają. Większość bagażu zostawiamy w barze i na lekko ruszamy w górę. Tuż za miasteczkiem kończy się asfalt i zaczyna długa szutrowa przeprawa. Podjazd bez wątpienia bardzo ciężki, poniżej 7% to chyba nie spada, a na bardzo długich kawałkach trzyma po 10% i więcej, do tego bardzo nierówny szuter z kamieniami utrudnia jazdę i wybija z rytmu. Z dużą ulgą docieram do początku asfaltu na wysokości 1450m, po krótkim postoju kontynuuję jazdę, pierwszy odcinek na asfalcie to duże dziury, dopiero druga część jest w lepszym stanie. Wraz z wjazdem nad granicę lasu pojawiają się coraz szersze widoki, droga okrąża górę najpierw od wschodu, później od północy; przy dobrej widoczności (a takiej dziś niestety nie ma) Tatry widać jak na dłoni. Z ulgą melduję się na szczycie, wjazd na Kralovą daje wiele satysfakcji, poza Alpami cięższych podjazdów w okolicach Polski nie ma, do bardzo ciężkiego nachylenia i fatalnej nawierzchni dochodzi też ponad 1000m przewyższenie. Damian dociera po jakiś 15-20min i na szczycie robimy sobie kilka zdjęć, dłuższy odpoczynek i zjeżdżamy z powrotem. A w przypadku tej góry zjazd wcale nie jest nagrodą za trudy podjazdu, nawet na asfaltowym odcinku trzeba bardzo uważać (masa dziur), a po szutrze - to już tylko mozolne zwożenie się w dół z prędkościami 10-20km/h. W barze w Sumiacu krótki odpoczynek i zjeżdżamy w dół, w rejonie skrzyżowania z główną szosą nabieramy wody z rzeki i rozkładamy namioty na polu z pięknym widokiem na masyw słowackiego olbrzyma.

Zdjęcia z wyprawy

Śladu GPS z tego niestety nie mam, jakaś awaria, nie jestem w stanie otworzyć pliku .gpx
Dane wycieczki: DST: 122.50 km AVS: 18.10 km/h ALT: 2180 m MAX: 59.20 km/h Temp:29.0 'C
Środa, 21 lipca 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Ukraina

VI dzień - Porcsalma - Mateszalka - Niregyhaza - Tokaj - Szerencs - Miszkolc - Vadna

Od rana zapowiada się upalny dzień, po płaskiej trasie szybko docieramy do Mateszalki, gdzie w Tesco robimy zakupy. Odcinek do Niregyhaza bardzo nudny, zupełnie płasko, upał, a do tego po skręcie na drogę 41 bardzo duży ruch. W mieście robimy większy postój w McDonaldzie, chwilka odpoczynku w klimatyzowanym pomieszczeniu bardzo się przydaje, ale potrzeba dużego hartu ducha by z powrotem wrócić na 36-stopniowy upał :). Droga do Tokaju całkiem przyjemna, dużo mniejszy ruch, do tego sporo ładnych szpalerów drzew, a pod koniec charakterystyczny masyw góry Tokaj (512m) królującej nad okolicą. Wjazd do miasteczka elegancki, z pięknymi widokami, po moście na Cisie. Na małym ryneczku w centrum robimy długi postój; temperatura nie bardzo zachęca do degustacji licznych produktów tutejszych winnic z których słynie Tokaj.

Wyjazd z miasta bardzo ładny, kawałek jedzie się krętą drogą nad samą Cisą, później odbijamy od rzeki objeżdżając masyw góry Tokaj z drugiej strony, mijamy wielkie winnice. Zjeżdżamy trochę w bok do miasta Szerenc, gdzie robimy postój w parku, tam przekonuję się, że moja przednia piasta złapała duży luz, nie do naprawienia na trasie, dzięki "genialnemu" wynalazkowi Shimano czyli piastom skręcanym na klucze imbusowe, nie standardowe kontry. Po długotrwałym używaniu w zimie nakrętka na imbus skleja się z konusem - i nie ma szans ruszenia tego osobno; pewnie o to pomysłodawcom chodziło - by prędzej wymieniać piasty :((. Przed Miszkolcem jedyne zauważalne tego dnia mini-górki, generalnie trasa jest płaska aż do bólu, przed miastem jedziemy też spory kawałek drogą klasy ekspresowej (a niemal cały dzień po drogach z zakazami dla rowerów, które na Węgrzech są niemal wszędzie). Chcieliśmy dociągnąć jak najbliżej słowackiej granicy, tak by na jutrzejszy, bardzo wymagający dzień mieć krótszy dystans do pokonania. Dociągamy pod miasteczko Vadna, rozbijamy się na noc na polu, przy samej linii kolejowej.

Zdjęcia z wyprawy

Dane wycieczki: DST: 190.40 km AVS: 23.90 km/h ALT: 320 m MAX: 39.70 km/h Temp:34.0 'C
Wtorek, 20 lipca 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Ukraina

V dzień - Busztyno - Tiachów - Sołotwino - [RO] - Sygiet Marm. - Sapinta - przeł. Huta (587m) - Negresti Oas - Satu Mare - [H] - Porcsalma

Pierwszy odcinek dzisiejszej trasy to droga wzdłuż Cisy, po ukraińskiej stronie. Generalnie dość płasko, dużo dziur i spory ruch, jedynie ładne widoki na rumuński brzeg urozmaicają drogę. W Sołotwinie nie ma żadnych drogowskazów na przejście graniczne, wyjechaliśmy kawałek za miasteczko i po rozmowie z miejscowym zawróciliśmy po brukowanym odcinku. Na przejściu lekkie problemy - celnikowi coś się nie podobało ze stemplami z Medyki, ale na szczęście szybko mu przeszło; także i ludzie pchali się na chama do okienka, mieliśmy przedsmak tego co by nas mogło czekać w Medyce w godzinach szczytu. Do Rumunii wjeżdżamy z dużą ulgą, drogi od razu zdecydowanie lepsze, a pierwsze miasto - Sygiet Marmaroski z pewnością zasługuje na rangę "miasta", bo większość tych ukraińskich to wygląda raczej jak duże wioski, zbudowane bez ładu i składu. W Sygiecie wypłacamy leje z bankomatu - warto tu dodać, że waluta rumuńska to jedne z najładniejszych pieniędzy świata, pięknie wykonane, ze specjalnego materiału, nie sposób ich podrzeć, z super-hiper zabezpieczeniami przed fałszerstwem. W parku w centrum robimy długi popas - tutaj żegnamy się z Marcinem i Grześkiem, którzy jadą dalej przez Rumunię na Bałkany - powodzenia!

My z Damianem ruszamy z powrotem wzdłuż Cisy, ale tym razem po rumuńskiej stronie. Płasko, do tego bardzo gorąco, ale drogi zdecydowanie lepsze niż na Ukrainie. Po kilkunastu km docieramy do Sapinty, gdzie mieści się tzw. "wesoły cmentarz" - czyli cmentarz, gdzie na nagrobkach zamiast zwykłych inskrypcji są humorystyczne rysunki obrazujące w skrócie kim był zmarły. Cmentarz dość duży, ciekawostka spora, chyba jedyne tego typu miejsce na świecie, wstęp kosztuje 5 lei. W miasteczku kawałek dalej robimy długi postój, wyjeżdżamy dopiero o 15.30 - ale odtąd szybko posuwamy się naprzód. Na początku zaliczamy jedyny znaczący podjazd dzisiejszego dnia - przeł. Huta (587m), dość łatwy. Na zjeździe łapie nas gwałtowna ulewa, w pewnym momencie obserwujemy nawet bardzo nietypowe zjawisko - jakieś 50m od nas jest ściana deszczu, a na nas spadają tylko pojedyncze krople. Udało się uniknąć większych opadów i kontynuujemy dalej jazdę w stronę Satu Mare, robi się coraz bardziej płasko. Przed tym miastem nieprzyjemny odcinek z dużym ruchem, do tego zaczęło mocniej wiać z boku i w twarz. Samo Satu Mare jakiegoś wielkiego wrażenia nie robi, choć centrum ujdzie w tłoku :). Za Satu Mare mocno skręcamy, więc i wiatr już dużo korzystniejszy, szybko wjeżdżamy na Węgry.

Te zgodnie z oczekiwaniami - płaskie jak stół. W jednej z wiosek - nieprzyjemne zajście, Cyganie którym się wyraźnie nudzi dla zabawy obrzucają nas różnymi przedmiotami, trafili mnie czymś, na szczęście tylko w sakwę; to że przy takiej idiotycznej zabawie może się coś poważnego stać - tych debili niestety nie interesuje, myślenie nie jest ich najmocniejszą stroną, chyba że na temat jakby się tu od pracy wykręcić. Ten opis Cyganów może się wydawać mocno stereotypowy i niesprawiedliwy - ale niestety każde moje spotkanie z przedstawicielami tej nacji miało negatywny odcień, wielki odsetek Cyganów jest zupełnie nieprzystosowany do życia w realiach XXI wieku i niewiele wskazuje by się to miało szybko zmienić, nie ma się co specjalnie dziwić niechęci jaką wywołują u tych którzy muszą z nimi sąsiadować na codzień. Kawałek za Porcsalmą rozbijamy się na nocleg w sadzie, wodę nabieramy w hydrancie, jakich na Węgrzech nie brakuje.

Zdjęcia z wyprawy

Dane wycieczki: DST: 173.20 km AVS: 23.09 km/h ALT: 709 m MAX: 47.30 km/h Temp:26.0 'C
Poniedziałek, 19 lipca 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Ukraina

IV dzień - Dolina - Przełęcz Wyszkowska (980m) - Mizhiria - (880m) - Kołoczawa - Busztyno

Rano jeszcze trochę pochmurno, ale szybko się rozjaśnia i na trasie na przełęcz Wyszkowską jest już słońce. Po kilkunastu km jazdy w górę doliny znajdujemy źródełko z lekko siarkowo/żelazową wodą. W tym miejscu spotykamy też dwójkę polskich sakwiarzy zjeżdżających z przełęczy, rozmawiając z nimi dowiadujemy się, że droga w rejonie Chust jest bardzo nieciekawa - duże dziury w połączeniu z dużym ruchem. Postanawiamy więc z Damianem nieco zmodyfikować naszą trasę i pojechać przez Rumunię, zamiast przebijać się głównymi drogami na Użgorod. Pierwsza część podjazdu na przełęcz bardzo łagodna, druga już nieco cięższa, ale generalnie jest to podjazd dość łatwy. Na wszystkich mapach figuruje wysokość 930m, natomiast faktycznie przełęcz jest wyższa aż o 50m - ok.980m, widać że w tym rejonie już dawno nie dokonywano jakiś bardziej wiarygodnych pomiarów. Dziurawym zjazdem dostajemy się do Wyszkowa, tu krótki postój - i druga ścianka na ok. 930m. W międzyczasie pogoda szybko się zmieniła i zjeżdżamy już w deszczu, na dziurawych ukraińskich drogach trzeba bardzo uważać. W Mizhirii po krótkim zastanowieniu się decydujemy się jechać jechać do Busztyna przez Kołoczawę i góry, nie Chust. Podjazd na przełęcz ok. 880m (miała jakąś nazwę, ale już jej nie pamiętam) okazuje się dużo cięższy od Wyszkowskiej, są długie odcinki z nachyleniami 7-8%, w końcówce nawet i 10-11%; Grzesiek wrzucił ostre tempo i na szczycie jesteśmy dobre 20min przed Marcinem i Damianem, dzięki temu mieliśmy minimalnie lepszą pogodę, bo przez te 20min mocniej się rozpadało, ale generalnie cały podjazd po wodzie. Podobnie jest i na zjeździe do Kołoczawy, dalej na szczęście pogoda się uspokoiła, ale buty i tak już mamy mokre.

Za Kołoczawą wyraźnie się pogarsza nawierzchnia, mocno dziurawy asfalt przechodzi w jeszcze bardziej dziurawą szutrówkę z kałużami i tak jest przez parę kilometrów - a na mapie to w końcu droga drugiej kategorii. Niestety tak wyglądają realia ukraińskie - ten kraj zamożnością zaczyna dorównywać Albanii, z tym że zamożność Albanii raczej rośnie, Ukrainy spada; na tym kawałku widzieliśmy nawet chłopaczka przechodzącego po "moście" z dosłownie dwóch lin nad szeroką rzeką z dość mocnym nurtem. Za tamą w Wiszanach jest już nieco lepiej, ale niemniej ten dzień dość mocno nas zmęczył - dużo gór, dużo kiepskich dróg; wypłaściło się dopiero w końcówce, gdy zbliżamy się do szerokiej doliny Cisy. W Busztynie jeszcze długi odcinek po kostce - i docieramy do głównej drogi nad Cisą, w miasteczku robimy zakupy i nabieramy wodę, parę kilometrów za miastem rozstawiamy się na polu, w nagrodę za trudy dzisiejszego dnia mamy okazję obserwować piękny zachód słońca.

Zdjęcia z wyprawy

Dane wycieczki: DST: 156.40 km AVS: 21.52 km/h ALT: 1644 m MAX: 59.60 km/h Temp:20.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl