Wpisy archiwalne w kategorii
>100km
Dystans całkowity: | 238153.82 km (w terenie 665.00 km; 0.28%) |
Czas w ruchu: | 10350:56 |
Średnia prędkość: | 22.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 87.20 km/h |
Suma podjazdów: | 1827518 m |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 151 (80 %) |
Suma kalorii: | 580913 kcal |
Liczba aktywności: | 1036 |
Średnio na aktywność: | 229.88 km i 10h 00m |
Więcej statystyk |
Sobota, 21 sierpnia 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka, >500km, Ultramaraton
Bałtyk-Bieszczady Tour cz.I
Świnoujście - Drawsko Pomorskie - Piła - Bydgoszcz - Toruń - Włocławek - Gąbin - Sochaczew - Grójec - Radom - Iłża
W nocy kiepsko spałem (może ze 3h) - ale adrenalina robi swoje i rano specjalnie śpiący nie jestem. Duże śniadanie - i uczestnicy na własną rękę przepływają promami z powrotem na Wolin. Tam ustawiamy się do kolejki po GPS-y, każdy uczestnik BB Tour taki wiezie - w celu znacznego usprawnienia relacji on-line oraz by w razie kłopotów z zabłądzeniem organizatorzy mogli znacznie szybciej pomóc. O 8 rano, po strzale z armaty startujemy z rampy promu i przejeżdżamy z kilometr po mieście na start ostry. Tutaj startujemy już wg listy, ja jadę w drugiej 15-os grupie.
Na starcie - od razu dzida do przodu i cała moja taktyka na wyścig w jednej chwili bierze w łeb :). Miałem jechać spokojnym tempem koło 25km/h, nawet ostrzegałem Marka (który był bardziej napalony na szybką jazdę na początku) by nie przeszarżować. Ale emocje biorą górę - i postanowiłem spróbować utrzymać się przez chwilę z przodu. Tempo ostre, często ponad 35km/h, wielu postanowiło mocno docisnąć by szybko dogonić pierwszą grupę. Udało się to nam jeszcze na Wolinie, miałem kilka momentów zwątpienia, ale udało mi się utrzymać w czołowej grupie. Za Wolinem zaczyna się dawać we znaki południowy wiatr, wieje mocno z boku, sporo więcej przeszkadza niż pomaga, jedziemy głównie na wachlarzach, czasem tak szerokich, że zajmujemy niemal całą jezdnię, parę razy nas otrąbiono, nawet organizator dał nam ostrzeżenie :). Pod Golczewem spotykam Mietka z forum (w końcu się zmaterializował :)), chwilę nam potowarzyszył, natrępnie poczekał na grupkę w której jechał Marek. Na pierwszym punkcie kontrolnym w Płotach zbieram nowe doświadczenia - o żadnym większym odpoczynku nie ma mowy, wpadamy jak po ogień, nabieramy wodę do bidonów, podpisujemy listę, łapiemy w biegu torebki z jedzeniem - i od razu w drogę, pewnie dwóch minut nawet tu nie zabawiliśmy, jemy już w trakcie jazdy. Przed Drawskiem jest kilka pagórków, na których utrzymanie się w grupie kosztowało mnie mnóstwo sił (bo na górki 2-3% często ciągnie się tempem 30km/h), punkt kontrolny na 130km wygląda bardzo podobnie jak w Płotach. Dalsza trasa też podobna - sporo bocznego wiatru, lekkie pagóreczki i wysokie tempo, do tego dochodzi upał 30 stopni. Mam tutaj spore problemy z wodą - standardowo wiozłem bidon 0.5 litra i butelkę coca-coli, przy moim zwykłym tempie taki zestaw zupełnie starczał - ale teraz w ogóle nie stajemy, a napić się w trakcie jazdy tempem ponad 30km/h z butelki zakręcanej na korek - wcale nie jest takie proste, od razu traci się ze 20-30m i później trzeba się nieźle naszarpać, żeby dogonić grupę; na taką jazdę zdecydowanie lepsze są dwa duże bidony. A do następnego punktu w Pile było aż 100km (na ok. 230km) - tak więc wszyscy docieramy tam już z wywieszonymi językami, tutaj postój jest już trochę dłuższy (z 10min), wypijam ponad litr, nabieram wodę, jem snickersy - i znowu wio w drogę! Pierwsza część odcinka do Bydgoszczy idzie mi jeszcze całkiem nieźle, ale w drugiej zaczynam już coraz mocniej odczuwać trudy trasy i bardzo mocnego tempa, coraz trudniej utrzymać się w czołowej grupce (a jest nas już chyba tylko 9). Coraz mocniej łapią mnie skurcze na podjazdach, wreszcie jakieś 10km przed Bydgoszczą zostaję z tyłu. Na pierwszym dużym punkcie kontrolnym (ponad 300km) łapie mnie taki skurcz, że przez dobre dwie minuty nie mogłem zsiąść z roweru - to niestety jest cena jaką musiałem zapłacić za jazdę tak szaleńczym jak na mnie tempem (średnia na ponad 300km koło 33km/h, z czego większość z przeszkadzającym wiatrem). Na punkcie wszyscy robią większy odpoczynek - porządny posiłek (schabowy), można się umyć i trochę odpocząć.
Na dalszą trasę ruszam już sam, swoim tempem, przez pierwsze kilometry dalej mam skurcze, w ogóle nie można stanąć na pedały, przechodzi to dopiero już nocą, gdzieś przed Toruniem. Nocna jazda idzie całkiem sprawnie, nie mam problemów z orientacją, wiem czego się spodziewać, nie zaskakuje mnie nawierzchnia - procentuje przejechanie tego kawałka w ramach przygotowań do wyścigu. Na punktach w Toruniu i Włocławku robię typowe przerwy po jakieś 20min, nie jadąc w grupie - mogę też stawać na trasie, żeby się np. załatwić, przelać wodę, czy poprawić coś w rowerze - to jednak spory bonus jazdy solo. W jeździe pomaga też jasny księżyc, który zachodzi dopiero gdzieś koło 2. Jeszcze postój w Gąbinie (gdzie uczestnikami wyścigu bardzo interesował się miejscowy pijaczek :)). Pod Sochaczewem zaczyna już świtać, na punkcie koło Guzowa jest już widno. Odcinek do Grójca dość pagórkowaty, trochę daje się we znaki wiatr. Z Grójca do Wsoli jadę wg regulaminu drogami technicznymi, niestety byłem jednym z nielicznych frajerów którzy wybrali ten wariant, większość jechała ekspresówką, zyskując na tym pewnie z 20-30min (krótszy dystans i przede wszystkim o niebo lepsza zasłona przed wiatrem - sporo ekranów + pchające rower pędem powietrza rozpędzone samochody). We Wsoli jestem trochę po 10, tutaj robię dłuższy postój, kąpię się, jem rosół i jajecznicę, trochę odpoczywam. Swój dramat przeżywa tu dotychczasowy lider - Jan Lipczyński (pierwszy na punkcie, mimo jazdy w kategorii solo). Niestety kontuzja ścięgien powoduje, że mimo wspaniałej jazdy jest zmuszony wycofać się z wyścigu, a szkoda - bo miał czas pozwalający realnie myśleć o poprawieniu dotychczasowego rekordu trasy.
rzez Radom jedzie się nieciekawie, pojechałem drogą w remoncie (całkowicie zerwana nawierzchnia na ok. 2km), myślę że to mimo wszystko szybszy wariant od jazdy pokręconymi objazdami. Dalej droga jest już dobra, ale jedzie się bardzo marnie - przede wszystkim równo czołowy wiatr, trochę górek, do tego oczy się same zamykają, odpoczywam po drodze kilka razy, w lasku z 10min. Ale do zajazdu Viking udało mi się dociągnąć, tutaj postanawiam się przespać - bo czas był ku temu najwyższy.
Zdjęcia z wyścigu
Świnoujście - Drawsko Pomorskie - Piła - Bydgoszcz - Toruń - Włocławek - Gąbin - Sochaczew - Grójec - Radom - Iłża
W nocy kiepsko spałem (może ze 3h) - ale adrenalina robi swoje i rano specjalnie śpiący nie jestem. Duże śniadanie - i uczestnicy na własną rękę przepływają promami z powrotem na Wolin. Tam ustawiamy się do kolejki po GPS-y, każdy uczestnik BB Tour taki wiezie - w celu znacznego usprawnienia relacji on-line oraz by w razie kłopotów z zabłądzeniem organizatorzy mogli znacznie szybciej pomóc. O 8 rano, po strzale z armaty startujemy z rampy promu i przejeżdżamy z kilometr po mieście na start ostry. Tutaj startujemy już wg listy, ja jadę w drugiej 15-os grupie.
Na starcie - od razu dzida do przodu i cała moja taktyka na wyścig w jednej chwili bierze w łeb :). Miałem jechać spokojnym tempem koło 25km/h, nawet ostrzegałem Marka (który był bardziej napalony na szybką jazdę na początku) by nie przeszarżować. Ale emocje biorą górę - i postanowiłem spróbować utrzymać się przez chwilę z przodu. Tempo ostre, często ponad 35km/h, wielu postanowiło mocno docisnąć by szybko dogonić pierwszą grupę. Udało się to nam jeszcze na Wolinie, miałem kilka momentów zwątpienia, ale udało mi się utrzymać w czołowej grupie. Za Wolinem zaczyna się dawać we znaki południowy wiatr, wieje mocno z boku, sporo więcej przeszkadza niż pomaga, jedziemy głównie na wachlarzach, czasem tak szerokich, że zajmujemy niemal całą jezdnię, parę razy nas otrąbiono, nawet organizator dał nam ostrzeżenie :). Pod Golczewem spotykam Mietka z forum (w końcu się zmaterializował :)), chwilę nam potowarzyszył, natrępnie poczekał na grupkę w której jechał Marek. Na pierwszym punkcie kontrolnym w Płotach zbieram nowe doświadczenia - o żadnym większym odpoczynku nie ma mowy, wpadamy jak po ogień, nabieramy wodę do bidonów, podpisujemy listę, łapiemy w biegu torebki z jedzeniem - i od razu w drogę, pewnie dwóch minut nawet tu nie zabawiliśmy, jemy już w trakcie jazdy. Przed Drawskiem jest kilka pagórków, na których utrzymanie się w grupie kosztowało mnie mnóstwo sił (bo na górki 2-3% często ciągnie się tempem 30km/h), punkt kontrolny na 130km wygląda bardzo podobnie jak w Płotach. Dalsza trasa też podobna - sporo bocznego wiatru, lekkie pagóreczki i wysokie tempo, do tego dochodzi upał 30 stopni. Mam tutaj spore problemy z wodą - standardowo wiozłem bidon 0.5 litra i butelkę coca-coli, przy moim zwykłym tempie taki zestaw zupełnie starczał - ale teraz w ogóle nie stajemy, a napić się w trakcie jazdy tempem ponad 30km/h z butelki zakręcanej na korek - wcale nie jest takie proste, od razu traci się ze 20-30m i później trzeba się nieźle naszarpać, żeby dogonić grupę; na taką jazdę zdecydowanie lepsze są dwa duże bidony. A do następnego punktu w Pile było aż 100km (na ok. 230km) - tak więc wszyscy docieramy tam już z wywieszonymi językami, tutaj postój jest już trochę dłuższy (z 10min), wypijam ponad litr, nabieram wodę, jem snickersy - i znowu wio w drogę! Pierwsza część odcinka do Bydgoszczy idzie mi jeszcze całkiem nieźle, ale w drugiej zaczynam już coraz mocniej odczuwać trudy trasy i bardzo mocnego tempa, coraz trudniej utrzymać się w czołowej grupce (a jest nas już chyba tylko 9). Coraz mocniej łapią mnie skurcze na podjazdach, wreszcie jakieś 10km przed Bydgoszczą zostaję z tyłu. Na pierwszym dużym punkcie kontrolnym (ponad 300km) łapie mnie taki skurcz, że przez dobre dwie minuty nie mogłem zsiąść z roweru - to niestety jest cena jaką musiałem zapłacić za jazdę tak szaleńczym jak na mnie tempem (średnia na ponad 300km koło 33km/h, z czego większość z przeszkadzającym wiatrem). Na punkcie wszyscy robią większy odpoczynek - porządny posiłek (schabowy), można się umyć i trochę odpocząć.
Na dalszą trasę ruszam już sam, swoim tempem, przez pierwsze kilometry dalej mam skurcze, w ogóle nie można stanąć na pedały, przechodzi to dopiero już nocą, gdzieś przed Toruniem. Nocna jazda idzie całkiem sprawnie, nie mam problemów z orientacją, wiem czego się spodziewać, nie zaskakuje mnie nawierzchnia - procentuje przejechanie tego kawałka w ramach przygotowań do wyścigu. Na punktach w Toruniu i Włocławku robię typowe przerwy po jakieś 20min, nie jadąc w grupie - mogę też stawać na trasie, żeby się np. załatwić, przelać wodę, czy poprawić coś w rowerze - to jednak spory bonus jazdy solo. W jeździe pomaga też jasny księżyc, który zachodzi dopiero gdzieś koło 2. Jeszcze postój w Gąbinie (gdzie uczestnikami wyścigu bardzo interesował się miejscowy pijaczek :)). Pod Sochaczewem zaczyna już świtać, na punkcie koło Guzowa jest już widno. Odcinek do Grójca dość pagórkowaty, trochę daje się we znaki wiatr. Z Grójca do Wsoli jadę wg regulaminu drogami technicznymi, niestety byłem jednym z nielicznych frajerów którzy wybrali ten wariant, większość jechała ekspresówką, zyskując na tym pewnie z 20-30min (krótszy dystans i przede wszystkim o niebo lepsza zasłona przed wiatrem - sporo ekranów + pchające rower pędem powietrza rozpędzone samochody). We Wsoli jestem trochę po 10, tutaj robię dłuższy postój, kąpię się, jem rosół i jajecznicę, trochę odpoczywam. Swój dramat przeżywa tu dotychczasowy lider - Jan Lipczyński (pierwszy na punkcie, mimo jazdy w kategorii solo). Niestety kontuzja ścięgien powoduje, że mimo wspaniałej jazdy jest zmuszony wycofać się z wyścigu, a szkoda - bo miał czas pozwalający realnie myśleć o poprawieniu dotychczasowego rekordu trasy.
rzez Radom jedzie się nieciekawie, pojechałem drogą w remoncie (całkowicie zerwana nawierzchnia na ok. 2km), myślę że to mimo wszystko szybszy wariant od jazdy pokręconymi objazdami. Dalej droga jest już dobra, ale jedzie się bardzo marnie - przede wszystkim równo czołowy wiatr, trochę górek, do tego oczy się same zamykają, odpoczywam po drodze kilka razy, w lasku z 10min. Ale do zajazdu Viking udało mi się dociągnąć, tutaj postanawiam się przespać - bo czas był ku temu najwyższy.
Zdjęcia z wyścigu
Dane wycieczki:
DST: 695.10 km AVS: 27.95 km/h
ALT: 2496 m MAX: 55.70 km/h
Temp:26.0 'C
VI dzień - Podbanske - Liptovski Mikulasz - Kvacianske Sedlo (1090m) - Zuberec - Trstena - [PL] - Chyżne - przeł. Krowiarki - Sucha Beskidzka
W nocy mamy burzę, przez co dość kiepsko śpimy, ale nad ranem pogoda wraca do normy, okazuje się, że nocowaliśmy u stóp Krywania, którego charakterystyczny wierzchołek widać z naszych namiotów. Start - marzenie, tylko w dół do Liptovskiego Hradoka, średnia ze 32km/h. Krótki odpoczynek przed zamkiem (dokarmiamy kaczki), potem wizyta w Lidlu (tu z kolei poimy kotka :) - i ruszamy dalej, zdając sobie sprawę, że jeśli utrzymamy dobre tempo będzie szansa, że damy radę wyrobić się na bezpośredni pociąg do Warszawy. Podjazd pod Kvacianske Sedlo daje nam mocno w kość, wykańcza nie tylko mocne nachylenie na długich odcinkach, ale i duży upał, szczególnie Marcinowi dał się mocno we znaki. Ale za to na następnym odcinku odbijamy sobie to z nawiązką, bo na zjeździe do Zuberca można sobie poszaleć, na bardzo ostrej ściance przed kamieniołomem wyciągam 74km/h, Marcin osiągnął tu 78km/h, gdyby dokładniej znał trasę i w odpowiednim momencie się rozpędził - z pewnością "pękłaby" osiemdziesiątka :). Z Zuberca aż do Podbieli mamy cały czas w dół, rzadko schodzimy poniżej 30km/h, dalej wjeżdżamy na główną drogę E-77, jest lekko pod górkę, ale za to bardzo pomaga nam wiatr. Pagórkowatą trasą ciągniemy aż do Jabłonki (piękne widoki zarówno na Tatry jak i na masyw Babiej Góry), gdzie już nieźle zmęczeni stajemy na zakupy i lody.
Za Jabłonką czeka nas długi podjazd na przełęcz Krowiarki, nie jest może specjalnie ostry, ale długi dystans (mamy już w nogach ponad 100km) i upał - robią swoje. Poszło to jednak bardzo sprawnie, zmęczeni ale i zadowoleni meldujemy się na szczycie - stąd już mamy tylko w dół, aż do samej Suchej. Po króciutkim odpoczynku zaczyna się ostry zjazd, zasuwaliśmy strasznie aż niemal do Makowa, pierwsza część to ostry zjazd w lesie, dalej na drodze przez Zawoję pomógł nam wiatr, tak więc lecieliśmy zdrowo powyżej 30km/h. Od Makowa już nie za ciekawie, dziurawa droga z wielkim ruchem. Ale wyrobić się udało, na stację docieramy ok.18, średnią tego dnia mieliśmy prawdziwie rekordową - 24,5km/h, z bagażem po górach; parę dni jazdy dzień w dzień robi swoje - i forma rośnie :))
Już na stacji kolejowej w Suchej mamy niezłe zamieszanie spowodowane przez totalnie niekompetentną babkę w kasie, takich idiotek ze świecą szukać. Najpierw wypisała nam bilety na rower za 1zł (a trzeba mieć za 5zł), trzeba je było przerobić; później błędnie poinformowała nas, że odjazd pociągu jest o ok.15min wcześniej niż się spodziewaliśmy, co spowodowało bardzo duże zamieszanie; ale prawdziwe kuriozum - to był bilet jaki wypisała Marcinowi - z Suchej do Warszawy przez ... wielkopolski Kościan, w sumie bodajże 700km! Pociąg IR z Zakopanego mało komfortowy i dośc zapełniony, niemniej rekompensuje to niska cena za bilet.
Wyjazd bardzo udany, przejechaliśmy większą część polskich Karpat, zaliczyliśmy dwa bardzo ciężkie podjazdy - Przehybę i Śląski Dom, pogoda dopisała świetnie, Gosia i Marcin wracali cali spaleni słońcem, a ja ręce mam już czerwone jak Indianin :)). Widokowo trasa piękna - widzieliśmy zarówno Bieszczady jak i Tatry, no i oczywiście wiele innych ciekawych miejsc. Jechało nam się bardzo sprawnie, duże słowa uznania dla Marcina (tak górska trasa na rowerze poziomym!) i przede wszystkim dla Gosi, która mimo zaledwie 16 lat doskonale dawała sobie radę jadąc na rowerze szosowym z bagażem, dysponując bardzo niekomfortowymi przełożeniami, także i bardzo długie dystanse nie były jej straszne; do tego jako że większość podjazdów zaliczaliśmy we dwójkę - była bardzo wdzięcznym obiektem do fotografowania :)).
A trasa momentami była bardzo ciężka, czwartego dnia mieliśmy aż ponad 2300m podjazdów, a to bardzo dużo, w tym roku z bagażem więcej miałem chyba tylko wjeżdżając na Berninę. O takiej formie jak mają Gosia i Marcin - w ich wieku to mogłem sobie tylko pomarzyć :))
Zdjęcia z wyjazdu
W nocy mamy burzę, przez co dość kiepsko śpimy, ale nad ranem pogoda wraca do normy, okazuje się, że nocowaliśmy u stóp Krywania, którego charakterystyczny wierzchołek widać z naszych namiotów. Start - marzenie, tylko w dół do Liptovskiego Hradoka, średnia ze 32km/h. Krótki odpoczynek przed zamkiem (dokarmiamy kaczki), potem wizyta w Lidlu (tu z kolei poimy kotka :) - i ruszamy dalej, zdając sobie sprawę, że jeśli utrzymamy dobre tempo będzie szansa, że damy radę wyrobić się na bezpośredni pociąg do Warszawy. Podjazd pod Kvacianske Sedlo daje nam mocno w kość, wykańcza nie tylko mocne nachylenie na długich odcinkach, ale i duży upał, szczególnie Marcinowi dał się mocno we znaki. Ale za to na następnym odcinku odbijamy sobie to z nawiązką, bo na zjeździe do Zuberca można sobie poszaleć, na bardzo ostrej ściance przed kamieniołomem wyciągam 74km/h, Marcin osiągnął tu 78km/h, gdyby dokładniej znał trasę i w odpowiednim momencie się rozpędził - z pewnością "pękłaby" osiemdziesiątka :). Z Zuberca aż do Podbieli mamy cały czas w dół, rzadko schodzimy poniżej 30km/h, dalej wjeżdżamy na główną drogę E-77, jest lekko pod górkę, ale za to bardzo pomaga nam wiatr. Pagórkowatą trasą ciągniemy aż do Jabłonki (piękne widoki zarówno na Tatry jak i na masyw Babiej Góry), gdzie już nieźle zmęczeni stajemy na zakupy i lody.
Za Jabłonką czeka nas długi podjazd na przełęcz Krowiarki, nie jest może specjalnie ostry, ale długi dystans (mamy już w nogach ponad 100km) i upał - robią swoje. Poszło to jednak bardzo sprawnie, zmęczeni ale i zadowoleni meldujemy się na szczycie - stąd już mamy tylko w dół, aż do samej Suchej. Po króciutkim odpoczynku zaczyna się ostry zjazd, zasuwaliśmy strasznie aż niemal do Makowa, pierwsza część to ostry zjazd w lesie, dalej na drodze przez Zawoję pomógł nam wiatr, tak więc lecieliśmy zdrowo powyżej 30km/h. Od Makowa już nie za ciekawie, dziurawa droga z wielkim ruchem. Ale wyrobić się udało, na stację docieramy ok.18, średnią tego dnia mieliśmy prawdziwie rekordową - 24,5km/h, z bagażem po górach; parę dni jazdy dzień w dzień robi swoje - i forma rośnie :))
Już na stacji kolejowej w Suchej mamy niezłe zamieszanie spowodowane przez totalnie niekompetentną babkę w kasie, takich idiotek ze świecą szukać. Najpierw wypisała nam bilety na rower za 1zł (a trzeba mieć za 5zł), trzeba je było przerobić; później błędnie poinformowała nas, że odjazd pociągu jest o ok.15min wcześniej niż się spodziewaliśmy, co spowodowało bardzo duże zamieszanie; ale prawdziwe kuriozum - to był bilet jaki wypisała Marcinowi - z Suchej do Warszawy przez ... wielkopolski Kościan, w sumie bodajże 700km! Pociąg IR z Zakopanego mało komfortowy i dośc zapełniony, niemniej rekompensuje to niska cena za bilet.
Wyjazd bardzo udany, przejechaliśmy większą część polskich Karpat, zaliczyliśmy dwa bardzo ciężkie podjazdy - Przehybę i Śląski Dom, pogoda dopisała świetnie, Gosia i Marcin wracali cali spaleni słońcem, a ja ręce mam już czerwone jak Indianin :)). Widokowo trasa piękna - widzieliśmy zarówno Bieszczady jak i Tatry, no i oczywiście wiele innych ciekawych miejsc. Jechało nam się bardzo sprawnie, duże słowa uznania dla Marcina (tak górska trasa na rowerze poziomym!) i przede wszystkim dla Gosi, która mimo zaledwie 16 lat doskonale dawała sobie radę jadąc na rowerze szosowym z bagażem, dysponując bardzo niekomfortowymi przełożeniami, także i bardzo długie dystanse nie były jej straszne; do tego jako że większość podjazdów zaliczaliśmy we dwójkę - była bardzo wdzięcznym obiektem do fotografowania :)).
A trasa momentami była bardzo ciężka, czwartego dnia mieliśmy aż ponad 2300m podjazdów, a to bardzo dużo, w tym roku z bagażem więcej miałem chyba tylko wjeżdżając na Berninę. O takiej formie jak mają Gosia i Marcin - w ich wieku to mogłem sobie tylko pomarzyć :))
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 170.80 km AVS: 24.52 km/h
ALT: 1278 m MAX: 74.20 km/h
Temp:30.0 'C
Łukiem Karpat
V dzień - Spiska St. Ves - [PL] - Niedzica - Łapszanka - Jurgów - [SK] - przeł. Żdziarska (1081m) - Tatrzańska Polanka - Śląski Dom (1670m) - Strbske Pleso (1350m) - Podbanske
Dzisiaj "królewski" dzień naszego wyjazdu - masa gór, liczymy na piękne widoki. Rano pogoda średnia, dość chłodno w porównaniu do poprzednich dni. Na początek oglądamy zamek w Niedzicy i tamę na jeziorze Czorsztyńskim. Następnie kierujemy się na Łapszankę, słynącą z pięknej panoramy Tatr. Podjazd pod Łapszankę bardzo ostry w samej końcówce, podjeżdżałem tutaj z ciekawości na przełożeniu podobnym do tego którym dysponuje Gosia - i było to nie lada wyzwanie, ledwo się wtoczyłem na szczyt. Spod kapliczki mamy wspaniały widok na Tatry (w międzyczasie zupełnie się przejaśniło). A owa kapliczka z dzwonem służyła ostrzeganiu mieszkańców przed burzą, w trakcie takiego ostrzegania ok. 40 lat temu zginął jeden z mieszkańców rażony piorunem.
Z Łapszanki bardzo szybki zjazd do Jurgowa i tutaj zaczyna się podjazd na przełęcz Zdziarską, w pierwszej fazie (do Podspadów) łagodnie w górę, ze wspaniałym widokiem na Hawrań, później ze 150m właściwego podjazdu. W barze za przełęczą robimy krótki odpoczynek i przepierkę, po czym zjeżdżamy do Tatrzańskiej Kotlinki, przez większość trasy mamy piękne widoki na Tatry, pogoda dopisuje. Z Kotlinki jest już mozolny podjazd Drogą Wolności, słońce daje się we znaki, ale dzięki niemu mamy piękne widoki (w tym rejonie nad okolicą dominuje masyw Łomnicy). Przed Smokovcem pościgaliśmy się krótko z szosowcem (typ tych co rower dowożą w góry samochodem :)), w miasteczku krótki odpoczynek i dalej jedziemy do Tatrzańskiej Polanki, gdzie zaczyna się najwyższy tatrzański podjazd pod słynny Śląski Dom. Bagaże zostawiamy na stacji kolejowej, po czym ruszamy w górę. Od razu jest ostre nachylenie, na bramce zakaz dla rowerów - prawdopodobnie z powodu remontowanej drogi, ale nikt się nas nie czepiał. Pierwsza część bardzo wymagająca, na ostrym słońcu, wyżej wjeżdżamy w las i jest nieco lepiej. Od ok. 1300m zaczyna się remont drogi, chwilami ciężko przejechać takie są dziury i tak jest wąsko; niemniej dajemy radę. Końcowy długi trawers nieźle męczy, ale widok hotelu daje motywację, Gosia ponownie wjechała tak trudny podjazd bez zatrzyywania, tym samym tempem co ja - wielkie brawa! Odpoczynek nad pięknym Velickim Plesem, wspaniale wpasowanym w górski krajobraz (czego już o samym hotelu Śląski Dom powiedzieć w żadnym razie się nie da) zakłóca nam głośny remont. Na górze już nie tak ciepło, ze 20'C i chłodny wiatr, czekając na Marcina troszkę marzniemy. A Marcin dojeżdża bardzo sprawnie, na podjeździe jeszcze "łyknął" dwójkę Słowaków podjeżdżających tu na rowerach górskich.
Krótka sesja zdjęciowa - i ruszamy w dół, ale zjazd bardzo dziurawą drogą nie należy do przyjemności, przy ok. 30km/h wypina mi się z mocowania GPS i mocno uderza o asfalt długo się turlając. Prawdziwym szczęściem właściwie nic się nie stało, zaledwie kilka drobnych zadrapań na antence i obudowie, jednak 60CSx to pancerny sprzęt! Z Polanki czeka nas jeszcze mozolny podjazd pod Szczyrbskie Pleso, dają już o sobie znać trudy dzisiejszego dnia oraz głód, przy życiu trzyma nas wizja dobrego obiadu na szczycie. Mocno zmęczeni docieramy do restauracji w kurorcie, duża porcja smażonego sera stawia nas na nogi i jedziemy jeszcze objechać jezioro. Trafiliśmy idealnie, właśnie zachodzi słońce - i widoki są cudowne, jestem tu już czwarty raz, ale tak pięknie nigdy nie było. Znad jeziora - mamy już tylko w dół, sprawnie zaliczamy najostrzejszą, górną część zjazdu (ponad 70km/h!), już po zmierzchu nabieramy wodę z lodowatego strumienia i rozbijamy się na noc w lesie w rejonie Podbanskiego.
Zdjęcia z wyjazdu
V dzień - Spiska St. Ves - [PL] - Niedzica - Łapszanka - Jurgów - [SK] - przeł. Żdziarska (1081m) - Tatrzańska Polanka - Śląski Dom (1670m) - Strbske Pleso (1350m) - Podbanske
Dzisiaj "królewski" dzień naszego wyjazdu - masa gór, liczymy na piękne widoki. Rano pogoda średnia, dość chłodno w porównaniu do poprzednich dni. Na początek oglądamy zamek w Niedzicy i tamę na jeziorze Czorsztyńskim. Następnie kierujemy się na Łapszankę, słynącą z pięknej panoramy Tatr. Podjazd pod Łapszankę bardzo ostry w samej końcówce, podjeżdżałem tutaj z ciekawości na przełożeniu podobnym do tego którym dysponuje Gosia - i było to nie lada wyzwanie, ledwo się wtoczyłem na szczyt. Spod kapliczki mamy wspaniały widok na Tatry (w międzyczasie zupełnie się przejaśniło). A owa kapliczka z dzwonem służyła ostrzeganiu mieszkańców przed burzą, w trakcie takiego ostrzegania ok. 40 lat temu zginął jeden z mieszkańców rażony piorunem.
Z Łapszanki bardzo szybki zjazd do Jurgowa i tutaj zaczyna się podjazd na przełęcz Zdziarską, w pierwszej fazie (do Podspadów) łagodnie w górę, ze wspaniałym widokiem na Hawrań, później ze 150m właściwego podjazdu. W barze za przełęczą robimy krótki odpoczynek i przepierkę, po czym zjeżdżamy do Tatrzańskiej Kotlinki, przez większość trasy mamy piękne widoki na Tatry, pogoda dopisuje. Z Kotlinki jest już mozolny podjazd Drogą Wolności, słońce daje się we znaki, ale dzięki niemu mamy piękne widoki (w tym rejonie nad okolicą dominuje masyw Łomnicy). Przed Smokovcem pościgaliśmy się krótko z szosowcem (typ tych co rower dowożą w góry samochodem :)), w miasteczku krótki odpoczynek i dalej jedziemy do Tatrzańskiej Polanki, gdzie zaczyna się najwyższy tatrzański podjazd pod słynny Śląski Dom. Bagaże zostawiamy na stacji kolejowej, po czym ruszamy w górę. Od razu jest ostre nachylenie, na bramce zakaz dla rowerów - prawdopodobnie z powodu remontowanej drogi, ale nikt się nas nie czepiał. Pierwsza część bardzo wymagająca, na ostrym słońcu, wyżej wjeżdżamy w las i jest nieco lepiej. Od ok. 1300m zaczyna się remont drogi, chwilami ciężko przejechać takie są dziury i tak jest wąsko; niemniej dajemy radę. Końcowy długi trawers nieźle męczy, ale widok hotelu daje motywację, Gosia ponownie wjechała tak trudny podjazd bez zatrzyywania, tym samym tempem co ja - wielkie brawa! Odpoczynek nad pięknym Velickim Plesem, wspaniale wpasowanym w górski krajobraz (czego już o samym hotelu Śląski Dom powiedzieć w żadnym razie się nie da) zakłóca nam głośny remont. Na górze już nie tak ciepło, ze 20'C i chłodny wiatr, czekając na Marcina troszkę marzniemy. A Marcin dojeżdża bardzo sprawnie, na podjeździe jeszcze "łyknął" dwójkę Słowaków podjeżdżających tu na rowerach górskich.
Krótka sesja zdjęciowa - i ruszamy w dół, ale zjazd bardzo dziurawą drogą nie należy do przyjemności, przy ok. 30km/h wypina mi się z mocowania GPS i mocno uderza o asfalt długo się turlając. Prawdziwym szczęściem właściwie nic się nie stało, zaledwie kilka drobnych zadrapań na antence i obudowie, jednak 60CSx to pancerny sprzęt! Z Polanki czeka nas jeszcze mozolny podjazd pod Szczyrbskie Pleso, dają już o sobie znać trudy dzisiejszego dnia oraz głód, przy życiu trzyma nas wizja dobrego obiadu na szczycie. Mocno zmęczeni docieramy do restauracji w kurorcie, duża porcja smażonego sera stawia nas na nogi i jedziemy jeszcze objechać jezioro. Trafiliśmy idealnie, właśnie zachodzi słońce - i widoki są cudowne, jestem tu już czwarty raz, ale tak pięknie nigdy nie było. Znad jeziora - mamy już tylko w dół, sprawnie zaliczamy najostrzejszą, górną część zjazdu (ponad 70km/h!), już po zmierzchu nabieramy wodę z lodowatego strumienia i rozbijamy się na noc w lesie w rejonie Podbanskiego.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 123.80 km AVS: 18.12 km/h
ALT: 2309 m MAX: 70.20 km/h
Temp:26.0 'C
Łukiem Karpat
IV dzień - Andrzejówka - Piwniczna - Stary Sącz - Przehyba (1175m) - Szczawnica - [SK] - Przełom Dunajca - Spiska St. Ves
Na początek mamy piękną drogę nad Popradem, nasza trasa kilka razy wzbija się nieco nad poziom rzeki, przez co mamy szeroką perspektywę na zakola rzeki, chwilami jedziemy niemal kanionem. Na rynku w Piwnicznej robimy zakupy i kierujemy się na Stary Sącz. Dzięki wiatrowi w plecy pokonujemy ten odcinek bardzo szybko, krótka wizyta na rynku w Starym Sączu - i jedziemy do Gołkowic. Tutaj zostawiamy bagaże w barze po czym ruszamy na jeden z najcięższych polskich podjazdów - słynną Przehybę. Od mojej ostatniej wizyty okazało się że wyremontowano całą dolną część podjazdu, wcześniej pełna dziur - teraz zupełnie gładka.
Prawdziwa zabawa zaczyna się za szlabanem, tutaj są już solidne nachylenia, długie odcinki w granicach 10%, ścianki po 13%, Gosia ze swoimi przełożeniami miała tu naprawdę bardzo ciężko - a mimo to dała radę zaliczyć cały podjazd bez zatrzymania! Niestety w końcówce dalej są te fatalne kamienie, po których nie sposób przejechać na rowerze szosowym, tam trzeba było pchać. Na grani jest już gładki szuter, szybko docieramy więc do schroniska, gdzie rowerzystów nie brakuje. W schroniskowej stołówce posiłek i odpoczynek, Marcin dociera jakieś 30min później, niewykluczone, że jest pierwszym "poziomkowcem" któremu udało się wjechać na Przehybę, taki podjazd na tym rowerze to wielkie wyzwanie!
Po odpoczynku i fotkach ruszamy w dół, tutaj poziomka jest bezkonkurencyjna, dzięki znacznie mniejszym oporom aerodynamicznym można jechać sporo szybciej niż na typowym rowerze pionowym. Z Gołkowic jedziemy malowniczą drogą wzdłuż Dunajca do Krościenka, tam robimy zakupy, na postój stajemy już za Szczawnicą na początku szlaku przełomem Dunajca. Samym szlakiem jadę już trzeci raz, ale za każdym razem robi duże wrażenie - to jedno z ładniejszych miejsc w Polsce (choć sam szlak prowadzi słowacką stroną). Za przełomem trafiamy na darmowe prysznice przy miejscowym kempingu, oczywiście skorzystaliśmy, nieczęsto są takie okazje. Mieliśmy jeszcze pociągnąć za Niedzicę, ale za Sromowcami widząc wiele zielonych łąk w sam raz na biwak decydujemy się na nocleg jeszcze na Słowacji. I był to strzał w dziesiątkę - bo miejscówkę mamy wspaniałą, na wzgórzu z fantastycznym widokiem na Trzy Korony, to bez wątpienia najładniejszy nocleg tej wyprawy.
Zdjęcia z wyjazdu
IV dzień - Andrzejówka - Piwniczna - Stary Sącz - Przehyba (1175m) - Szczawnica - [SK] - Przełom Dunajca - Spiska St. Ves
Na początek mamy piękną drogę nad Popradem, nasza trasa kilka razy wzbija się nieco nad poziom rzeki, przez co mamy szeroką perspektywę na zakola rzeki, chwilami jedziemy niemal kanionem. Na rynku w Piwnicznej robimy zakupy i kierujemy się na Stary Sącz. Dzięki wiatrowi w plecy pokonujemy ten odcinek bardzo szybko, krótka wizyta na rynku w Starym Sączu - i jedziemy do Gołkowic. Tutaj zostawiamy bagaże w barze po czym ruszamy na jeden z najcięższych polskich podjazdów - słynną Przehybę. Od mojej ostatniej wizyty okazało się że wyremontowano całą dolną część podjazdu, wcześniej pełna dziur - teraz zupełnie gładka.
Prawdziwa zabawa zaczyna się za szlabanem, tutaj są już solidne nachylenia, długie odcinki w granicach 10%, ścianki po 13%, Gosia ze swoimi przełożeniami miała tu naprawdę bardzo ciężko - a mimo to dała radę zaliczyć cały podjazd bez zatrzymania! Niestety w końcówce dalej są te fatalne kamienie, po których nie sposób przejechać na rowerze szosowym, tam trzeba było pchać. Na grani jest już gładki szuter, szybko docieramy więc do schroniska, gdzie rowerzystów nie brakuje. W schroniskowej stołówce posiłek i odpoczynek, Marcin dociera jakieś 30min później, niewykluczone, że jest pierwszym "poziomkowcem" któremu udało się wjechać na Przehybę, taki podjazd na tym rowerze to wielkie wyzwanie!
Po odpoczynku i fotkach ruszamy w dół, tutaj poziomka jest bezkonkurencyjna, dzięki znacznie mniejszym oporom aerodynamicznym można jechać sporo szybciej niż na typowym rowerze pionowym. Z Gołkowic jedziemy malowniczą drogą wzdłuż Dunajca do Krościenka, tam robimy zakupy, na postój stajemy już za Szczawnicą na początku szlaku przełomem Dunajca. Samym szlakiem jadę już trzeci raz, ale za każdym razem robi duże wrażenie - to jedno z ładniejszych miejsc w Polsce (choć sam szlak prowadzi słowacką stroną). Za przełomem trafiamy na darmowe prysznice przy miejscowym kempingu, oczywiście skorzystaliśmy, nieczęsto są takie okazje. Mieliśmy jeszcze pociągnąć za Niedzicę, ale za Sromowcami widząc wiele zielonych łąk w sam raz na biwak decydujemy się na nocleg jeszcze na Słowacji. I był to strzał w dziesiątkę - bo miejscówkę mamy wspaniałą, na wzgórzu z fantastycznym widokiem na Trzy Korony, to bez wątpienia najładniejszy nocleg tej wyprawy.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 119.50 km AVS: 20.90 km/h
ALT: 1227 m MAX: 60.40 km/h
Temp:26.0 'C
Łukiem Karpat
III dzień - Posada Jaśliska - Krempna - przeł. Beskid (593m) - [SK] - Bardejov - przeł. Tylicka (683m) - [PL] - Krynica - Muszyna - Andrzejówka
Pogoda dalej dopisuje, sprawnie się zbieramy i wyjeżdżamy o 8.30. Pierwsza część dzisiejszego dnia to wjazd w serce Beskidu Niskiego - czyli okolice Krempnej. Niestety drogi w tym rejonie są fatalne, długie odcinki z dziurami, co szczególnie przeszkadza na zjazdach. Ale kiepskie drogi rekompensują nam ładne widoki, szczególnie panorama z podjazdu za Mszaną jest godna polecenia. Przed Krempną wypłaszczenie, miasteczko leży jakby w kotlinie, otoczone górami, sporo tu jeszcze drewnianych chałup, rower poziomy budzi duże zdziwienie.
Warto tu w ogóle poświęcić parę słów na ten temat - bo właśnie to, a nie nieco gorsza jazda w górach najbardziej Marcina denerwuje w tym sprzęcie. Krótko mówiąc - z rowerem poziomym nie ma się na trasie życia, wszędzie budzi sensację, co chwilę słyszymy jakieś głupawe komentarze, co chwilę całe przystanki czekających ludzi obracają za nim głowę, a na postojach bardzo często zatrzymują się ciekawi, zadając ciągle te same pytania. Na krótką metę jest to jeszcze zabawne, ale na dłuższej trasie po prostu denerwuje, w Polsce rower poziomy to jak niemal ufo.
Za Krempną wjeżdżamy do Magurskiego Parku Narodowego i wreszcie porządnie wykonaną drogą kierujemy się w stronę granicy. Widoki piękne, bardzo pusto, Beskid Niski to na pewno świetne miejsce dla ludzi ceniących sobie spokój, nie przepadających za komercją. W sklepie w Ożennej robimy zakupy i dłuższy postój, następnie zaliczamy krótką ale ostrą ściankę pod graniczną przełęcz Beskid. Na zjeździe po słowackiej niewiele się od zeszłego roku zmieniło - ze 2km asfaltu, a następnie kamienisty szuter. Pod koniec asfaltowego odcinka łapię gumę w przednim kole, już mocno zjechaną oponę przebił ostry kamyczek. Po załataniu dętki zwozimy się do głównej szosy na Bardejov, gdzie wreszcie jest normalna droga. Ładną pagórkowatą drogą w dużym upale jedziemy do Bardejova, długi postój urządzamy sobie na przepięknym rynku, przyjemnie było posiedzieć w zacienionym miejscu w takim otoczeniu.
Wyjazd z Bardejova nieciekawy, po jakiś 10km skręcamy na Krynicę, po drodze trzeba zaliczyć przeł. Tylicką, która nieoczekiwanie nieźle dała nam w kość, chyba głównie ze względu na upał. Trasa do Krynicy ciekawa, po drodze trzeba zaliczyć jeszcze jeden podjazd, nieco wyższy od granicznej przełęczy, a do centrum Krynicy docieramy szybkim zjazdem. Kurort robi wrażenie, piękne parki, szczególnie do gustu przypadły mi sylwetki różnych zwierząt zrobione z kwiatów, utrzymanie takich "rzeźb" wymaga wiele pracy. Po zakupach wyjeżdżamy z miasta ruchliwą drogą na Muszynę, dopiero za tym miastem się nieco uspokoiło. Po drodze znajdujemy małe źródełko w którym nabieramy wody na nocleg, rozbijamy się przy drodze, tuż koło torów kolejowych.
Zdjęcia z wyjazdu
III dzień - Posada Jaśliska - Krempna - przeł. Beskid (593m) - [SK] - Bardejov - przeł. Tylicka (683m) - [PL] - Krynica - Muszyna - Andrzejówka
Pogoda dalej dopisuje, sprawnie się zbieramy i wyjeżdżamy o 8.30. Pierwsza część dzisiejszego dnia to wjazd w serce Beskidu Niskiego - czyli okolice Krempnej. Niestety drogi w tym rejonie są fatalne, długie odcinki z dziurami, co szczególnie przeszkadza na zjazdach. Ale kiepskie drogi rekompensują nam ładne widoki, szczególnie panorama z podjazdu za Mszaną jest godna polecenia. Przed Krempną wypłaszczenie, miasteczko leży jakby w kotlinie, otoczone górami, sporo tu jeszcze drewnianych chałup, rower poziomy budzi duże zdziwienie.
Warto tu w ogóle poświęcić parę słów na ten temat - bo właśnie to, a nie nieco gorsza jazda w górach najbardziej Marcina denerwuje w tym sprzęcie. Krótko mówiąc - z rowerem poziomym nie ma się na trasie życia, wszędzie budzi sensację, co chwilę słyszymy jakieś głupawe komentarze, co chwilę całe przystanki czekających ludzi obracają za nim głowę, a na postojach bardzo często zatrzymują się ciekawi, zadając ciągle te same pytania. Na krótką metę jest to jeszcze zabawne, ale na dłuższej trasie po prostu denerwuje, w Polsce rower poziomy to jak niemal ufo.
Za Krempną wjeżdżamy do Magurskiego Parku Narodowego i wreszcie porządnie wykonaną drogą kierujemy się w stronę granicy. Widoki piękne, bardzo pusto, Beskid Niski to na pewno świetne miejsce dla ludzi ceniących sobie spokój, nie przepadających za komercją. W sklepie w Ożennej robimy zakupy i dłuższy postój, następnie zaliczamy krótką ale ostrą ściankę pod graniczną przełęcz Beskid. Na zjeździe po słowackiej niewiele się od zeszłego roku zmieniło - ze 2km asfaltu, a następnie kamienisty szuter. Pod koniec asfaltowego odcinka łapię gumę w przednim kole, już mocno zjechaną oponę przebił ostry kamyczek. Po załataniu dętki zwozimy się do głównej szosy na Bardejov, gdzie wreszcie jest normalna droga. Ładną pagórkowatą drogą w dużym upale jedziemy do Bardejova, długi postój urządzamy sobie na przepięknym rynku, przyjemnie było posiedzieć w zacienionym miejscu w takim otoczeniu.
Wyjazd z Bardejova nieciekawy, po jakiś 10km skręcamy na Krynicę, po drodze trzeba zaliczyć przeł. Tylicką, która nieoczekiwanie nieźle dała nam w kość, chyba głównie ze względu na upał. Trasa do Krynicy ciekawa, po drodze trzeba zaliczyć jeszcze jeden podjazd, nieco wyższy od granicznej przełęczy, a do centrum Krynicy docieramy szybkim zjazdem. Kurort robi wrażenie, piękne parki, szczególnie do gustu przypadły mi sylwetki różnych zwierząt zrobione z kwiatów, utrzymanie takich "rzeźb" wymaga wiele pracy. Po zakupach wyjeżdżamy z miasta ruchliwą drogą na Muszynę, dopiero za tym miastem się nieco uspokoiło. Po drodze znajdujemy małe źródełko w którym nabieramy wody na nocleg, rozbijamy się przy drodze, tuż koło torów kolejowych.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 112.70 km AVS: 19.89 km/h
ALT: 1242 m MAX: 58.10 km/h
Temp:29.0 'C
Łukiem Karpat
II dzień - Krościenko - Ustrzyki Dln. - Ustrzyki Grn. - Przeł. Wyżniańska (855m) - Przełęcz Wyżnia (872m) - Cisna - Komańcza - Komańcza - Posada Jaśliska
Rano po wczorajszym deszczu nie ma już śladu, zapowiada się piękny słoneczny dzień. Szybko dojeżdżamy do Ustrzyk Dolnych, tam robimy zakupy w Biedronce i ruszamy w góry. Pierwsze podjazdy dość łagodne, po drodze kilka ładnych drewnianych cerkwi. Przed Ustrzykami Górnymi większy podjazd, ze szczytu którego roztacza się ładna panorama najwyższego pasma Bieszczad. Do samych Ustrzyk już w miarę po równym, wzdłuż Wołosatego; pierwszy poważniejszy podjazd to przełęcz Wyżniańska (855m), na podjeździe mamy ładne widoki na Połoninę Caryńską, na szczycie czekamy trochę na Marcina, który jedzie na rowerze poziomym i w górach jest mu ciężej niż nam. Z kolei Gosia ma rower szosowy z bardzo ograniczonymi przełożeniami (maks 39-25), a to w zestawieniu z bagażem oznacza to że na każdej trochę ostrzejszej górce od razu musi wrzucać ostatni bieg i jechać bardzo siłowo. Na przełęczy krótki odpoczynek i zjeżdżamy do Berehów, gdzie zaraz zaczyna się drugi podjazd; tym razem na przełęcz Wyżną (872m). Tutaj widoki są jeszcze wyższej klasy, z tyłu Połonina Caryńska, przed nami Wetlińska, a szosa malowniczo wspina się serpentynami. Na szczycie robimy dłuższy postój, po odpoczynku zjeżdżamy do Wetliny i Cisnej. W rejonie Żubraczego krótki postój w barku z prywatnym mini "zoo" (zwierzęta z wikliny), zajeżdżamy też na stacyjkę bieszczadzkiej kolejki wąskotorowej.
Kawałek dalej podjazd na górkę ok. 750m, po czym dalej jedziemy pagórkowatą drogą (trochę dziur) w stronę Komańczy. Górki dookoła powoli coraz niższe, wjeżdżamy w Beskid Niski. Za Komańczą postój przy stacji benzynowej, gdzie Gosia miała okazję skorzystać z prysznica przy domkach kempingowych (dziewczyny tolerancję na higieniczne warunki wyprawy mają sporo niższą :)). Jedziemy jeszcze do Posady Jaśliska i rozbijamy się na noc koło jakiejś bocznej dróżki, miejsce zdecydowanie lepsze od wczorajszego, rozkładając namioty jeszcze za dnia ma się znacznie większy wybór.
Zdjęcia z wyjazdu
II dzień - Krościenko - Ustrzyki Dln. - Ustrzyki Grn. - Przeł. Wyżniańska (855m) - Przełęcz Wyżnia (872m) - Cisna - Komańcza - Komańcza - Posada Jaśliska
Rano po wczorajszym deszczu nie ma już śladu, zapowiada się piękny słoneczny dzień. Szybko dojeżdżamy do Ustrzyk Dolnych, tam robimy zakupy w Biedronce i ruszamy w góry. Pierwsze podjazdy dość łagodne, po drodze kilka ładnych drewnianych cerkwi. Przed Ustrzykami Górnymi większy podjazd, ze szczytu którego roztacza się ładna panorama najwyższego pasma Bieszczad. Do samych Ustrzyk już w miarę po równym, wzdłuż Wołosatego; pierwszy poważniejszy podjazd to przełęcz Wyżniańska (855m), na podjeździe mamy ładne widoki na Połoninę Caryńską, na szczycie czekamy trochę na Marcina, który jedzie na rowerze poziomym i w górach jest mu ciężej niż nam. Z kolei Gosia ma rower szosowy z bardzo ograniczonymi przełożeniami (maks 39-25), a to w zestawieniu z bagażem oznacza to że na każdej trochę ostrzejszej górce od razu musi wrzucać ostatni bieg i jechać bardzo siłowo. Na przełęczy krótki odpoczynek i zjeżdżamy do Berehów, gdzie zaraz zaczyna się drugi podjazd; tym razem na przełęcz Wyżną (872m). Tutaj widoki są jeszcze wyższej klasy, z tyłu Połonina Caryńska, przed nami Wetlińska, a szosa malowniczo wspina się serpentynami. Na szczycie robimy dłuższy postój, po odpoczynku zjeżdżamy do Wetliny i Cisnej. W rejonie Żubraczego krótki postój w barku z prywatnym mini "zoo" (zwierzęta z wikliny), zajeżdżamy też na stacyjkę bieszczadzkiej kolejki wąskotorowej.
Kawałek dalej podjazd na górkę ok. 750m, po czym dalej jedziemy pagórkowatą drogą (trochę dziur) w stronę Komańczy. Górki dookoła powoli coraz niższe, wjeżdżamy w Beskid Niski. Za Komańczą postój przy stacji benzynowej, gdzie Gosia miała okazję skorzystać z prysznica przy domkach kempingowych (dziewczyny tolerancję na higieniczne warunki wyprawy mają sporo niższą :)). Jedziemy jeszcze do Posady Jaśliska i rozbijamy się na noc koło jakiejś bocznej dróżki, miejsce zdecydowanie lepsze od wczorajszego, rozkładając namioty jeszcze za dnia ma się znacznie większy wybór.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 149.30 km AVS: 21.80 km/h
ALT: 1692 m MAX: 66.00 km/h
Temp:23.0 'C
Czwartek, 5 sierpnia 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Warka - Radom - Ostrowiec Świętokrzyski - Opatów - Łoniów - Nowy Korczyn - Nowe Brzesko - Kraków
W planach miał to być długi wypad w Góry Świętokrzyskie - a wyszło trochę inaczej :)
Ruszam przed 4, jest jeszcze ciemno, jakąś godzinkę jadę z włączonymi lampkami. Świt bardzo przyjemny, nadwiślańskie łąki ubrane w poranną mgłę - wygląda to naprawdę fajnie, na drogach ruch zerowy. Do Warki małe pagóreczki, dalej więcej leśnych odcinków, temperatura przyjemna w okolicach 20'C. Odcinek z Brzózy do Radomia nieco poprawiony, więcej dobrego asfaltu, mniej dziur.
Sam Radom mijam właściwie bokiem - bo wjeżdżam na obwodnicę miasta, tędy ma prowadzić trasa Imagisu. Początkowo kiepska droga, później kawałek z poboczem; wreszcie zaczyna się dwukilometrowy remont, trzeba się przeprawiać po szutrowo-kamienistych odcinkach; niemniej da się przejechać nawet na szosowych kołach, a objazd wymagałby nadrobienia wielu kilometrów + błądzenie. Za to za objazdem - asfalt właściwie szklanka i zero ruchu, co utrzymuje się spory kawałek; pobocza brak aż prawie do Ostrowca. Kawałek przed Iłżą zaczynają się pagóreczki, samo miasto bardzo fajnie położone - w głębokiej kotlince, a nad nim królują ruiny zamku. Jakieś 10km za Iłżą kilka ścianek na 240m, ze szczyciku roztacza się ładny widok na masyw Gór Świętokrzyskich. Później zjeżdża się do doliny Kamiennej i już wzdłuż rzeki do Ostrowca. Tutaj dochodzę do wniosku, że ciekawej będzie jechać do Krakowa, niż znanymi trasami z powrotem do Radomia (w którym ostatnio trochę za często bywam :).
Sam Ostrowiec dość duży, aczkolwiek urodą nie grzeszy, przy wyjeździe z miasta dość długa ścianka, a cały podjazd to w sumie 100m. Pagórkowato też w rejonie Opatowa, od Klimontowa już więcej w dół. Góry to wielkie nie są; niemniej na odcinku Radom - Łoniów jest ok. 650-700m podjazdów, a to już trochę męczy. W Łoniowie skręcam na południowy zachód i odtąd zaczyna się przyjemna jazda, bo mam wiatr w plecy (na kawałku do Łoniowa sporo przeszkadzał). Droga dobra, choć ruchliwa i bez pobocza. Kilometry szybko lecą, droga wcale nie taka płaska jakby to bliskość Wisły wskazywała, jest kilka dłuższych ścianek. Za Nowym Korczynem na zjeździe udało mi się wykręcić aż 74,6km/h, nachylenie wcale nie było ogromne (rzędu 7%) - ale wiatr zrobił swoje! Wjazd do Krakowa niespecjalny, długie kilometry trzeba się przebijać przez brzydką Nową Hutę, ale na szczęście jest nowy asfalt, gdy byłem tu parę lat temu - były po prostu fatalne dziury. na pociąg wyrobiłem się bez problemów, tanie połączenie IR (45zł z rowerem) po Magistrali (czyli nieco ponad 3h jazdy) - to bardzo fajna sprawa.
Zdjęcia
W planach miał to być długi wypad w Góry Świętokrzyskie - a wyszło trochę inaczej :)
Ruszam przed 4, jest jeszcze ciemno, jakąś godzinkę jadę z włączonymi lampkami. Świt bardzo przyjemny, nadwiślańskie łąki ubrane w poranną mgłę - wygląda to naprawdę fajnie, na drogach ruch zerowy. Do Warki małe pagóreczki, dalej więcej leśnych odcinków, temperatura przyjemna w okolicach 20'C. Odcinek z Brzózy do Radomia nieco poprawiony, więcej dobrego asfaltu, mniej dziur.
Sam Radom mijam właściwie bokiem - bo wjeżdżam na obwodnicę miasta, tędy ma prowadzić trasa Imagisu. Początkowo kiepska droga, później kawałek z poboczem; wreszcie zaczyna się dwukilometrowy remont, trzeba się przeprawiać po szutrowo-kamienistych odcinkach; niemniej da się przejechać nawet na szosowych kołach, a objazd wymagałby nadrobienia wielu kilometrów + błądzenie. Za to za objazdem - asfalt właściwie szklanka i zero ruchu, co utrzymuje się spory kawałek; pobocza brak aż prawie do Ostrowca. Kawałek przed Iłżą zaczynają się pagóreczki, samo miasto bardzo fajnie położone - w głębokiej kotlince, a nad nim królują ruiny zamku. Jakieś 10km za Iłżą kilka ścianek na 240m, ze szczyciku roztacza się ładny widok na masyw Gór Świętokrzyskich. Później zjeżdża się do doliny Kamiennej i już wzdłuż rzeki do Ostrowca. Tutaj dochodzę do wniosku, że ciekawej będzie jechać do Krakowa, niż znanymi trasami z powrotem do Radomia (w którym ostatnio trochę za często bywam :).
Sam Ostrowiec dość duży, aczkolwiek urodą nie grzeszy, przy wyjeździe z miasta dość długa ścianka, a cały podjazd to w sumie 100m. Pagórkowato też w rejonie Opatowa, od Klimontowa już więcej w dół. Góry to wielkie nie są; niemniej na odcinku Radom - Łoniów jest ok. 650-700m podjazdów, a to już trochę męczy. W Łoniowie skręcam na południowy zachód i odtąd zaczyna się przyjemna jazda, bo mam wiatr w plecy (na kawałku do Łoniowa sporo przeszkadzał). Droga dobra, choć ruchliwa i bez pobocza. Kilometry szybko lecą, droga wcale nie taka płaska jakby to bliskość Wisły wskazywała, jest kilka dłuższych ścianek. Za Nowym Korczynem na zjeździe udało mi się wykręcić aż 74,6km/h, nachylenie wcale nie było ogromne (rzędu 7%) - ale wiatr zrobił swoje! Wjazd do Krakowa niespecjalny, długie kilometry trzeba się przebijać przez brzydką Nową Hutę, ale na szczęście jest nowy asfalt, gdy byłem tu parę lat temu - były po prostu fatalne dziury. na pociąg wyrobiłem się bez problemów, tanie połączenie IR (45zł z rowerem) po Magistrali (czyli nieco ponad 3h jazdy) - to bardzo fajna sprawa.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 362.80 km AVS: 26.87 km/h
ALT: 1618 m MAX: 74.60 km/h
Temp:22.0 'C
Sobota, 31 lipca 2010Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Grójec - Białobrzegi - Radom
Kolejna trasa śladami Imagisu. Tym razem postanowiłem sprawdzić jak wygląda kwestia jazdy drogami serwisowymi wzdłuż drogi ekspresowej między Grójcem i Radomiem. Szybko docieram do Grójca, tam wjeżdżam na ekspresówkę, po paru km przed Skurowem (skręt na Warkę) koło "Karczmy u Jakuba" zjeżdżam na boczną drogę. W stanie jest właściwie idealnym, zero ruchu - świetna alternatywa dla ekspresówki. Lekkim problemem jest tylko kilka miejsc, gdzie droga odbija od ekspresówki na zachód, drogowskazy są najczęściej na jakieś małe miejscowości - ale generalnie wjechanie na dobrą drogę jest dość instynktowne i nie stwarza większych problemów. Do Białobrzegów są trzy takie odbicie, czwarte - największe - to same Białobrzegi, szosa ekspresowa omija je dużym łukiem, my jedziemy starym mostem na Pilicy (w czasach gdy tędy prowadziła szosa krakowska słynnym z powodowania ogromnych korków) - i wjeżdżamy do samego miasta. Wcześniej łapie mnie krótka ale silna ulewa, ufając w prognozę pogody nie wziąłem nic od deszczu, tak więc już do Radomia jadę przemoczony (podobnie powrót w pociągu z mokrymi butami).
Przez Białobrzegi przejechałem prosto, dojechałem do ekspresówki, ale kawałek dalej serwisówka mocno odbija od drogi, trzeba tu nadrobić z 1,5-2km; nie wiem czy trochę krócej nie wyszłoby jechać od razu z Białobrzegów na Suchą. Dalszy odcinek - już raczej przy szosie, jest jeszcze kilka małych odbić od szosy (dokładnie je widać na zbliżeniu śladu GPS). Droga ekspresowa kończy się przed Jedlińskiem, serwisówka ciągnie się jeszcze kawałek dalej, później już trzeba wjechać na główną szosę, gdzie jest sporo zakazów dla rowerów.
Podsumowując - jazda serwisówkami jest trochę wolniejsza i dłuższa niż ekspresówką, dla osób jadących tam pierwszy raz mogą być lekkie problemy z nawigacją, ale generalnie jest to dobra alternatywa dla ekspresówki, dużo ciekawsza (coś się na trasie dzieje, nie tylko prujemy naprzód przez ponad 45km patrząc się na licznik); no i unika się ryzyka problemów z policją.
Kolejna trasa śladami Imagisu. Tym razem postanowiłem sprawdzić jak wygląda kwestia jazdy drogami serwisowymi wzdłuż drogi ekspresowej między Grójcem i Radomiem. Szybko docieram do Grójca, tam wjeżdżam na ekspresówkę, po paru km przed Skurowem (skręt na Warkę) koło "Karczmy u Jakuba" zjeżdżam na boczną drogę. W stanie jest właściwie idealnym, zero ruchu - świetna alternatywa dla ekspresówki. Lekkim problemem jest tylko kilka miejsc, gdzie droga odbija od ekspresówki na zachód, drogowskazy są najczęściej na jakieś małe miejscowości - ale generalnie wjechanie na dobrą drogę jest dość instynktowne i nie stwarza większych problemów. Do Białobrzegów są trzy takie odbicie, czwarte - największe - to same Białobrzegi, szosa ekspresowa omija je dużym łukiem, my jedziemy starym mostem na Pilicy (w czasach gdy tędy prowadziła szosa krakowska słynnym z powodowania ogromnych korków) - i wjeżdżamy do samego miasta. Wcześniej łapie mnie krótka ale silna ulewa, ufając w prognozę pogody nie wziąłem nic od deszczu, tak więc już do Radomia jadę przemoczony (podobnie powrót w pociągu z mokrymi butami).
Przez Białobrzegi przejechałem prosto, dojechałem do ekspresówki, ale kawałek dalej serwisówka mocno odbija od drogi, trzeba tu nadrobić z 1,5-2km; nie wiem czy trochę krócej nie wyszłoby jechać od razu z Białobrzegów na Suchą. Dalszy odcinek - już raczej przy szosie, jest jeszcze kilka małych odbić od szosy (dokładnie je widać na zbliżeniu śladu GPS). Droga ekspresowa kończy się przed Jedlińskiem, serwisówka ciągnie się jeszcze kawałek dalej, później już trzeba wjechać na główną szosę, gdzie jest sporo zakazów dla rowerów.
Podsumowując - jazda serwisówkami jest trochę wolniejsza i dłuższa niż ekspresówką, dla osób jadących tam pierwszy raz mogą być lekkie problemy z nawigacją, ale generalnie jest to dobra alternatywa dla ekspresówki, dużo ciekawsza (coś się na trasie dzieje, nie tylko prujemy naprzód przez ponad 45km patrząc się na licznik); no i unika się ryzyka problemów z policją.
Dane wycieczki:
DST: 120.20 km AVS: 29.08 km/h
ALT: 380 m MAX: 41.10 km/h
Temp:22.0 'C
Ukraina
VIII dzień - Sumiac - Telgart - Poprad - Keżmarok - przeł. Żdziarska (1080m) - [PL] - Łysa Polana - Wierch Poroniec (1110m) - Zakopane
Na samym starcie okazuje się, że Damian ma flaka, więc schodzi nam trochę na naprawę. Od razu na dzień dobry mamy podjazd do Telgartu, a kawałek za tym miasteczkiem, od skrętu na Rożnawę - bardzo ostra ściana 100-150m, po 10-12%. W sumie wjeżdżamy na jakieś 1050m, zjazd na drugą stronę już łatwiejszy, są ładne odcinki w skalnych wąwozach, do Popradu trzeba pokonać jeszcze jeden dłuższy podjazd, ze 200m; stąd do miasta jest już w dół. Sam Poprad położony bardzo malowniczo - u stóp Tatr, trochę dziwnie wygląda takie wielkie blokowisko, gdzie tło stanowią tatrzańskie dwutysięczniki. W mieście robimy postój w Lidlu i ruszamy dalej na Keżmarok, dość ruchliwą drogą, raczej lekko w dół. W Keżmaroku krótka rundka po pięknym centrum, na wyjeździe z miasta łapie nas dość mocny deszcz, który decydujemy się przeczekać. Po jakiś 20min jest już OK, więc kontynuujemy jazdę - ale wiemy że teraz trzeba już jechać bez względu na pogodę, by wyrobić się na pociąg w Zakopanem. A za Keżmarokiem zaczynają się porządne góry. Do Tatrzańskiej Polanki są to jeszcze lekkie pagórki, dalej już porządne góry - najpierw długi, 400m podjazd na przełęcz Żdziarską (połowa dość łatwa, połowa już ostrzejsza). W rejonie przełęczy ponownie załamuje się pogoda, na zjeździe już zaczyna padać, miałem to szczęście że jechałem w dół po suchej drodze, Damian musiał jechać już po mokrej nawierzchni. Do Łysej Polany jedziemy w deszczu, na granicy przestaje padać i długi podjazd na Wierch Poroniec możemy pokonać bez kurtek przeciwdeszczowych. Cały odcinek tej drogi (z Wierchu Poroniec do Zakopanego) ma już nowiutki asfalt (w zeszłym roku był do skrętu na Murzasichle) jedzie się więc elegancko, niemniej cały czas są to góry, bez kawałka po równym; wjazd od Łysej Polany do Zakopanego jest bardzo męczący, dużo trudniejszy niż od Nowego Targu czy Chochołowa. W samym Zakopanem spore remonty, kolejny raz dopada nas deszcz - ale na pociąg wyrabiamy się z dużym zapasem. Wracam linią InterRegio, bardzo korzystną cenową, jedzie z 1-1,5h dłużej niż ekspres, ale kosztuje zaledwie 49zł, nie 120zł; oby więcej takich połączeń!
Wyjazd bardzo intensywny, ale z pewnością udany. Na trasie najbardziej we znaki dawał się upał, jazda w temperaturach po 36-38'C jest bardzo męcząca, zadowolony jestem że na tegoroczną wyprawę na Krym jadę we wrześniu. Udało się zaliczyć ładny kawałek Ukrainy - to zobaczyłem potwierdziło mniej więcej mój obraz tego kraju - bardzo biedny, z fatalnymi drogami - raczej dla entuzjastów, potrzeba dużo samozaparcia by pokonywać tam dłuższe dystanse; zostaje coraz bardziej w tyle za resztą Europy, było to doskonale widać na granicy z Rumunią, czyli krajem także do niedawna uważanym za biedny, a który przez ostatnie lata dokonał wielkiego postępu. Na Węgrzech poza ładnym rejonem Tokaju niewiele godnego uwagi, był to raczej długi odcinek przerzutowy; Słowacja to oczywiście góry, z potężną Kralovą Holą na czele. Jak na 8 dni - widzieliśmy na pewno sporo, aż 5 krajów (rekordowo 3 jednego dnia :)), podróżowaliśmy po bardzo urozmaiconym terenie, jednym słowem - nie było czasu na nudę :))
Zdjęcia z wyprawy
VIII dzień - Sumiac - Telgart - Poprad - Keżmarok - przeł. Żdziarska (1080m) - [PL] - Łysa Polana - Wierch Poroniec (1110m) - Zakopane
Na samym starcie okazuje się, że Damian ma flaka, więc schodzi nam trochę na naprawę. Od razu na dzień dobry mamy podjazd do Telgartu, a kawałek za tym miasteczkiem, od skrętu na Rożnawę - bardzo ostra ściana 100-150m, po 10-12%. W sumie wjeżdżamy na jakieś 1050m, zjazd na drugą stronę już łatwiejszy, są ładne odcinki w skalnych wąwozach, do Popradu trzeba pokonać jeszcze jeden dłuższy podjazd, ze 200m; stąd do miasta jest już w dół. Sam Poprad położony bardzo malowniczo - u stóp Tatr, trochę dziwnie wygląda takie wielkie blokowisko, gdzie tło stanowią tatrzańskie dwutysięczniki. W mieście robimy postój w Lidlu i ruszamy dalej na Keżmarok, dość ruchliwą drogą, raczej lekko w dół. W Keżmaroku krótka rundka po pięknym centrum, na wyjeździe z miasta łapie nas dość mocny deszcz, który decydujemy się przeczekać. Po jakiś 20min jest już OK, więc kontynuujemy jazdę - ale wiemy że teraz trzeba już jechać bez względu na pogodę, by wyrobić się na pociąg w Zakopanem. A za Keżmarokiem zaczynają się porządne góry. Do Tatrzańskiej Polanki są to jeszcze lekkie pagórki, dalej już porządne góry - najpierw długi, 400m podjazd na przełęcz Żdziarską (połowa dość łatwa, połowa już ostrzejsza). W rejonie przełęczy ponownie załamuje się pogoda, na zjeździe już zaczyna padać, miałem to szczęście że jechałem w dół po suchej drodze, Damian musiał jechać już po mokrej nawierzchni. Do Łysej Polany jedziemy w deszczu, na granicy przestaje padać i długi podjazd na Wierch Poroniec możemy pokonać bez kurtek przeciwdeszczowych. Cały odcinek tej drogi (z Wierchu Poroniec do Zakopanego) ma już nowiutki asfalt (w zeszłym roku był do skrętu na Murzasichle) jedzie się więc elegancko, niemniej cały czas są to góry, bez kawałka po równym; wjazd od Łysej Polany do Zakopanego jest bardzo męczący, dużo trudniejszy niż od Nowego Targu czy Chochołowa. W samym Zakopanem spore remonty, kolejny raz dopada nas deszcz - ale na pociąg wyrabiamy się z dużym zapasem. Wracam linią InterRegio, bardzo korzystną cenową, jedzie z 1-1,5h dłużej niż ekspres, ale kosztuje zaledwie 49zł, nie 120zł; oby więcej takich połączeń!
Wyjazd bardzo intensywny, ale z pewnością udany. Na trasie najbardziej we znaki dawał się upał, jazda w temperaturach po 36-38'C jest bardzo męcząca, zadowolony jestem że na tegoroczną wyprawę na Krym jadę we wrześniu. Udało się zaliczyć ładny kawałek Ukrainy - to zobaczyłem potwierdziło mniej więcej mój obraz tego kraju - bardzo biedny, z fatalnymi drogami - raczej dla entuzjastów, potrzeba dużo samozaparcia by pokonywać tam dłuższe dystanse; zostaje coraz bardziej w tyle za resztą Europy, było to doskonale widać na granicy z Rumunią, czyli krajem także do niedawna uważanym za biedny, a który przez ostatnie lata dokonał wielkiego postępu. Na Węgrzech poza ładnym rejonem Tokaju niewiele godnego uwagi, był to raczej długi odcinek przerzutowy; Słowacja to oczywiście góry, z potężną Kralovą Holą na czele. Jak na 8 dni - widzieliśmy na pewno sporo, aż 5 krajów (rekordowo 3 jednego dnia :)), podróżowaliśmy po bardzo urozmaiconym terenie, jednym słowem - nie było czasu na nudę :))
Zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 124.10 km AVS: 21.40 km/h
ALT: 1492 m MAX: 54.60 km/h
Temp:31.0 'C
Ukraina
VII dzień - Vadna - Putnok - [SK] - Tomala - Jelsava - Jeruca - Muran - Sedlo Javorinka (944m) - Sumiac - Kralova Hola (1946m) - Sumiac
Dziś wstajemy godzinę wcześniej niż zwykle, by uniknąć dużego upału w górach, już o 7 jesteśmy na trasie. Szybko dojeżdżamy na słowacką granicę i po kilkunastu km do miasteczka Tomala, gdzie Damian wypłaca z bankomatu euro i robi zakupy. Za miastem pierwszy znaczący podjazd, jakieś 100m w górę, z ładną końcową ścianką 10% w lesie. Później niemal tyle samo w dół - i kontynuujemy jazdę doliną w górę rzeki. Jeszcze jest dość płasko, ale widoki już typowo górskie - coraz więcej wysokich gór dookoła, widać co niedługo nas będzie czekać :)). Na drugi postój docieramy do Revucy, gdzie łapie nas dość ostra ulewa, ale dobrze się to ułożyło - bo trwała mniej więcej tyle czasu co nasz postój, a droga bardzo szybka wyschła, tak więc już przed Muraniem nie było śladu po deszczu. Za Muraniem koniec obijania się, zaczyna się długi podjazd na przełęcz Javorinka (944m), nieoczekiwanie bardzo wymagający, długie odcinki z nachyleniami 7-8%, na szczęście w większości w lesie, co trochę łagodzi upał. W rejonie szczytu łapie mnie krótki deszcz, więc decyduję się na zjazd do Sumiaca, by uniknąć jazdy po mokrej drodze, do Damiana wysyłam SMS z informacją gdzie będę czekał. Zjazd szybki, do samego Sumiaca tak jak to zapamiętałem z zeszłego roku bardzo ostra ścianka, już na dojeździe do wioski widać w całej okazałości potężny masyw Kralovej.
Po jakiś 20min dociera Damian, sporo odpoczywamy, pogoda taka sobie, na skraju deszczu, co jakiś czas z daleka też pogrzmiewa, co w przypadku Kralovej oznacza pewne ryzyko, bo jako najwyższego szczytu w okolicy bez wątpienia pioruny go nie oszczędzają. Większość bagażu zostawiamy w barze i na lekko ruszamy w górę. Tuż za miasteczkiem kończy się asfalt i zaczyna długa szutrowa przeprawa. Podjazd bez wątpienia bardzo ciężki, poniżej 7% to chyba nie spada, a na bardzo długich kawałkach trzyma po 10% i więcej, do tego bardzo nierówny szuter z kamieniami utrudnia jazdę i wybija z rytmu. Z dużą ulgą docieram do początku asfaltu na wysokości 1450m, po krótkim postoju kontynuuję jazdę, pierwszy odcinek na asfalcie to duże dziury, dopiero druga część jest w lepszym stanie. Wraz z wjazdem nad granicę lasu pojawiają się coraz szersze widoki, droga okrąża górę najpierw od wschodu, później od północy; przy dobrej widoczności (a takiej dziś niestety nie ma) Tatry widać jak na dłoni. Z ulgą melduję się na szczycie, wjazd na Kralovą daje wiele satysfakcji, poza Alpami cięższych podjazdów w okolicach Polski nie ma, do bardzo ciężkiego nachylenia i fatalnej nawierzchni dochodzi też ponad 1000m przewyższenie. Damian dociera po jakiś 15-20min i na szczycie robimy sobie kilka zdjęć, dłuższy odpoczynek i zjeżdżamy z powrotem. A w przypadku tej góry zjazd wcale nie jest nagrodą za trudy podjazdu, nawet na asfaltowym odcinku trzeba bardzo uważać (masa dziur), a po szutrze - to już tylko mozolne zwożenie się w dół z prędkościami 10-20km/h. W barze w Sumiacu krótki odpoczynek i zjeżdżamy w dół, w rejonie skrzyżowania z główną szosą nabieramy wody z rzeki i rozkładamy namioty na polu z pięknym widokiem na masyw słowackiego olbrzyma.
Zdjęcia z wyprawy
Śladu GPS z tego niestety nie mam, jakaś awaria, nie jestem w stanie otworzyć pliku .gpx
VII dzień - Vadna - Putnok - [SK] - Tomala - Jelsava - Jeruca - Muran - Sedlo Javorinka (944m) - Sumiac - Kralova Hola (1946m) - Sumiac
Dziś wstajemy godzinę wcześniej niż zwykle, by uniknąć dużego upału w górach, już o 7 jesteśmy na trasie. Szybko dojeżdżamy na słowacką granicę i po kilkunastu km do miasteczka Tomala, gdzie Damian wypłaca z bankomatu euro i robi zakupy. Za miastem pierwszy znaczący podjazd, jakieś 100m w górę, z ładną końcową ścianką 10% w lesie. Później niemal tyle samo w dół - i kontynuujemy jazdę doliną w górę rzeki. Jeszcze jest dość płasko, ale widoki już typowo górskie - coraz więcej wysokich gór dookoła, widać co niedługo nas będzie czekać :)). Na drugi postój docieramy do Revucy, gdzie łapie nas dość ostra ulewa, ale dobrze się to ułożyło - bo trwała mniej więcej tyle czasu co nasz postój, a droga bardzo szybka wyschła, tak więc już przed Muraniem nie było śladu po deszczu. Za Muraniem koniec obijania się, zaczyna się długi podjazd na przełęcz Javorinka (944m), nieoczekiwanie bardzo wymagający, długie odcinki z nachyleniami 7-8%, na szczęście w większości w lesie, co trochę łagodzi upał. W rejonie szczytu łapie mnie krótki deszcz, więc decyduję się na zjazd do Sumiaca, by uniknąć jazdy po mokrej drodze, do Damiana wysyłam SMS z informacją gdzie będę czekał. Zjazd szybki, do samego Sumiaca tak jak to zapamiętałem z zeszłego roku bardzo ostra ścianka, już na dojeździe do wioski widać w całej okazałości potężny masyw Kralovej.
Po jakiś 20min dociera Damian, sporo odpoczywamy, pogoda taka sobie, na skraju deszczu, co jakiś czas z daleka też pogrzmiewa, co w przypadku Kralovej oznacza pewne ryzyko, bo jako najwyższego szczytu w okolicy bez wątpienia pioruny go nie oszczędzają. Większość bagażu zostawiamy w barze i na lekko ruszamy w górę. Tuż za miasteczkiem kończy się asfalt i zaczyna długa szutrowa przeprawa. Podjazd bez wątpienia bardzo ciężki, poniżej 7% to chyba nie spada, a na bardzo długich kawałkach trzyma po 10% i więcej, do tego bardzo nierówny szuter z kamieniami utrudnia jazdę i wybija z rytmu. Z dużą ulgą docieram do początku asfaltu na wysokości 1450m, po krótkim postoju kontynuuję jazdę, pierwszy odcinek na asfalcie to duże dziury, dopiero druga część jest w lepszym stanie. Wraz z wjazdem nad granicę lasu pojawiają się coraz szersze widoki, droga okrąża górę najpierw od wschodu, później od północy; przy dobrej widoczności (a takiej dziś niestety nie ma) Tatry widać jak na dłoni. Z ulgą melduję się na szczycie, wjazd na Kralovą daje wiele satysfakcji, poza Alpami cięższych podjazdów w okolicach Polski nie ma, do bardzo ciężkiego nachylenia i fatalnej nawierzchni dochodzi też ponad 1000m przewyższenie. Damian dociera po jakiś 15-20min i na szczycie robimy sobie kilka zdjęć, dłuższy odpoczynek i zjeżdżamy z powrotem. A w przypadku tej góry zjazd wcale nie jest nagrodą za trudy podjazdu, nawet na asfaltowym odcinku trzeba bardzo uważać (masa dziur), a po szutrze - to już tylko mozolne zwożenie się w dół z prędkościami 10-20km/h. W barze w Sumiacu krótki odpoczynek i zjeżdżamy w dół, w rejonie skrzyżowania z główną szosą nabieramy wody z rzeki i rozkładamy namioty na polu z pięknym widokiem na masyw słowackiego olbrzyma.
Zdjęcia z wyprawy
Śladu GPS z tego niestety nie mam, jakaś awaria, nie jestem w stanie otworzyć pliku .gpx
Dane wycieczki:
DST: 122.50 km AVS: 18.10 km/h
ALT: 2180 m MAX: 59.20 km/h
Temp:29.0 'C