wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 317429.70 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.26%)
  • Czas na rowerze: 578d 00h 01m
  • Prędkość średnia: 22.77 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

>100km

Dystans całkowity:237438.09 km (w terenie 665.00 km; 0.28%)
Czas w ruchu:10319:47
Średnia prędkość:22.86 km/h
Maksymalna prędkość:87.20 km/h
Suma podjazdów:1820237 m
Maks. tętno maksymalne:177 (94 %)
Maks. tętno średnie:151 (80 %)
Suma kalorii:564947 kcal
Liczba aktywności:1033
Średnio na aktywność:229.85 km i 9h 59m
Więcej statystyk
Piątek, 3 września 2010Kategoria >100km, >200km, Treking, Wyprawa
Ziemia Święta

V dzień - Lipcani - Briceni - Edinet - Bielce - Bravicea

Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki: DST: 200.50 km AVS: 20.99 km/h ALT: 1641 m MAX: 52.90 km/h Temp:21.0 'C
Czwartek, 2 września 2010Kategoria >100km, Treking, Wyprawa
Ziemia Święta

IV dzień - Skałat - Satanów -Kamieniec Podolski - Chocim - Mamałyga - [MD] - Lipcani

Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki: DST: 195.40 km AVS: 20.21 km/h ALT: 1641 m MAX: 52.90 km/h Temp:21.0 'C
Środa, 1 września 2010Kategoria >100km, Treking, Wyprawa
Ziemia Święta

III dzień - Gorochów - Beresteczko - Krzemieniec - Wiśniowiec - Zbaraż - Skałat

Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki: DST: 177.90 km AVS: 18.99 km/h ALT: 1218 m MAX: 46.10 km/h Temp:18.0 'C
Wtorek, 31 sierpnia 2010Kategoria >100km, Treking, Wyprawa
Ziemia Święta

II dzień - Chutcze - Chełm - Raciborowice - Horodło - Zosin - [UA] - Włodzimierz Wołyński - Pawliwka - Gorochów

Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki: DST: 161.70 km AVS: 18.41 km/h ALT: 812 m MAX: 36.40 km/h Temp:12.0 'C
Poniedziałek, 30 sierpnia 2010Kategoria >100km, >200km, Treking, Wyprawa
Ziemia Święta

I dzień - [PL] - Warszawa - Góra Kalwaria - Stoczek - Łuków - Radzyń Podlaski - Parczew - Urszulin - Chutcze

Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki: DST: 228.70 km AVS: 21.61 km/h ALT: 514 m MAX: 40.00 km/h Temp:19.0 'C
Wtorek, 24 sierpnia 2010Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Powrót z BB Tour

Ustrzyki Górne - Ustrzyki Dolne - Arłamów - Fredropol - Przemyśl

Zdecydowałem się na powrót z wyścigu pociągiem, w tym celu wcześnie rano ruszyłem z Ustrzyk do Przemyśla. Podjechałem jeszcze na chwilę na metę, był tu m.in. Zdzisław Kalinowski - rekordzista trasy, nieprawdopodobny rzeźnik, w tym roku w sobotę przejechał maraton w Kołobrzegu (264km, zajmując drugie miejsce), po czym o 19 ruszył na trasę BB Tour, a dojechał jeszcze przede mną, z łącznym czasem lepszym od zwycięzcy! Zjeżdżając w stronę Lutowisk mijam jeszcze trójkę uczestników wyścigu, którzy walczą z przeciwnym wiatrem, by ukończyć trasę (limit czasu kończy się o 8 rano), jak sprawdziłem - ostatni dotarł 8 minut przed czasem!

Ja w stronę Przemyśla mam dobry wiatr, mimo wielkiego zmęczenia i dotkliwych problemów z siedzeniem jedzie się sprawnie. W Czarnej jem śniadanie, a za Ustrzykami Dolnymi spotykam Bikera81, który z sakwami podróżował po Bieszczadach. Przejechaliśmy kawałek razem (później jeszcze spotkaliśmy się za Arłamowem). Podjazd do Arłamowa znaczący, trochę trzeba się namęczyć, na szczycie robię dłuższy odpoczynek, ze szczytu przekraczam 70km/h. Do Przemyśla docieram dziurawą drogą, z godzinę przed odjazdem pociągu. Ale popełniłem duży błąd, źle sprawdziłem rozkłady pociągów i w rezultacie spóźniłem się na odjazd bezpośredniego TLK do Warszawy, więc musiałem jechać przez Kraków i w Warszawie byłem niemal 3h później.

Zmiana tylnej opony na GP 4000S przy stanie 5525km, przebieg zapasowej GP Supersonic 390km
Dane wycieczki: DST: 119.90 km AVS: 24.39 km/h ALT: 1183 m MAX: 71.70 km/h Temp:25.0 'C
Poniedziałek, 23 sierpnia 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka, Ultramaraton
Bałtyk-Bieszczady Tour cz.II

Iłża - Ostrowiec Świętokrzyski - Nowa Dęba - Rzeszów - Sanok - Lesko - Ustrzyki Dolne - Ustrzyki Górne

W sumie w Iłży spędzam niemal 6h, spałem ze 3-3,5h, zjadłem duży obiad i ok. 20 ruszam dalej na trasę, akurat w tym momencie dojechał do Iłży Marek. Ten odpoczynek bardzo dobrze mi zrobił - jedzie się dużo sprawniej, wiatr znacznie zmalał. Przed Ostrowcem zaliczam kilka fajnych górek, jazda nad Kamienną za to nieciekawa - masa małych muszek, wpadających do oczu. W samym Ostrowcu na podjeździe zatrzymuje mnie Andrzej Włodarczyk - złapał gumę, nie ma już dętek i łatek. Wspólnie próbujemy coś zrobić, ale dziura była na tyle mała, że nie sposób było ją wykryć (do tego hałas samochodów i szczekających psów). Daję mu więc swoją dętkę, udało się ją założyć na bardzo dopasowane do opon obręcze. Za Ostrowcem sporo górek, na podjeździe do Opatowa z kolei mnie dopada pech - guma w tylnym kole. Z pozoru błaha awaria - ale miałem z tym straszną przeprawę, straciłem na naprawę aż 1h10min. Ogromne problemy stwarzało dopasowanie opon do obręczy - trzeba było się strasznie nasiłować żeby je poprawnie założyć (a wtedy łatwo o przycięcie dętki). Tak więc albo dętka zaczynała wyłazić, albo gdzieś się skręcała, albo odkleiła się łatka (bo nie miałem już zapasu) itd. a w końcu okazało się, że otwór przez który nastąpiło przebicie - jest na tyle spory, że robi się pęcherz - jednym słowem opona do wyrzucenia. Na szczęście miałem zapasową oponę (a długo się zastanawiałem czy ją zabrać, oszczędzając na wadze). Zapasowa opona - była to tzw. ultradźwiękówka (Supersonic :)), czyli chyba najlżejsza seryjna opona na rynku, zaledwie 160g, więc bałem się jak wytrzyma dalszą trasę, tym bardziej że jeszcze w czasie kilku pompowań ukręcił się lekko "grzybek" w preście i musiałem jechać z niedokręconym zaworem - na szczęście dalej nie było już z tym problemów.

Ruszam więc dalej, na punkcie w Lipniku myję ręce po naprawie, tutaj spotykam się z Markiem (jadł obiad w Iłży) - i dalej jedziemy razem, dopiero pierwszy raz na trasie wyścigu. Noc wręcz wymarzona do jazdy, wspaniały księżyc (zachód dopiero koło 4), niemal bez chmur. Z Markiem jedziemy wspólnie mniej więcej do Łoniowa, tutaj zaczął trochę zostawać, bardzo męczył go brak snu, więc musiał zrobić kilka postojów na przystankach, ja za to po odpoczynku w Iłży czułem się świetnie. Dalszy kawałek trasy pokonuję w towarzystwie Roberta Woźniaka (jechał w kategorii solo, więc oczywiście trzymał się za mną w przepisowej odległości). Odcinek z Łoniowa nad Wisłę - bardzo kiepski asfalt, ogromne koleiny, nocą trzeba tu było uważać. Za Wisłą jest już lepiej, sprawnie bez postojów docieramy na punkt do Nowej Dęby, na stacji Orlenu, gdzie miał być jest tylko informacja, że będzie 1km dalej na Statoilu, faktycznie było to ze 2,5km - ale grunt że był. Trochę podjedliśmy, wypiliśmy herbatę, kupiłem coca-colę - ruszyliśmy dalej (w międzyczasie dotarł tu Marek, w tym miejscu widzieliśmy się na trasie ostatni raz). Kawałek do Rzeszowa dość upierdliwy, droga nieciekawa, to już koniec nocy, więc wielogodzinna jazda w ciemnościach mocno nuży; Robert został gdzieś za Kolbuszową, więc dalej jadę już sam (jak się okazało do samej mety). W Rzeszowie jest już widno, na punkcie kawałek za miastem pusto, ale jest woda i jedzenie na zewnątrz, dopiero po jakiś 10min pojawia się pani z baru.

Wyjazd z Rzeszowa fatalny, akurat zaczyna się poranny szczyt i na drodze do Barlinka są setki samochodów. Tutaj też zaczynają prawdziwe góry, przed Domaradzem jest ostra ścianka pod 9%, tutaj pierwszy raz muszę jechać na małej tarczy - na dalszej trasie to już norma. Po skręcie na Brzozów - duża ulga, samochodów o niebo mniej, do tego coraz piękniejsze widoki. W Brzozowie bardzo fajny punkt kontrolny, w remizie strażackiej, można było zjeść ciepły żurek, co po całonocnej jeździe bez ciepłego posiłku bardzo dobrze mi zrobiło. Do Sanoka dalej przyjemnie, natomiast odcinek Sanok - Lesko bardzo trudny, bardzo duży ruch, do tego masa krótkich ale naprawdę ostrych ścianek (m.in. serpentynki za Zagórzem), bardzo przeszkadza też naprawdę silny południowy wiatr. W Lesku robię sobie postój w cukierni na lody, bo jest już pod 30'C (za to nie stawałem na punkcie w Sanoku). W miasteczku mijam Grzegorza Buraczyńskiego - jak wszyscy bardzo zmęczonego, ale i bardzo zmotywowanego coraz już bliższą metą. Za Leskiem jeszcze kilka ostrych ścianek (gdzieś tu ten jeden raz przekraczam 60km/h :), po tym droga łagodnieje, zaczyna się trochę dłuższy (ale łagodny) podjazd pod przełączkę przed Ustrzykami Dolnymi, tutaj też czuje się siłę bocznego wiatru, boję się jak to będzie z końcówką, czyli 50km niemal równo na południe.

Z przełączki 500m zjazd do Ustrzyk i wjeżdżam na doskonale znaną obwodnicę bieszczadzką, bardzo przyjemną drogę, którą pokonywałem niedawno na wyjeździe sakwiarskim z Gosią i Marcinem. Pierwsza część to łagodny podjazd pod Żłóbek, po drodze zatrzymuję się na ostatnim punkcie kontrolnym w zajeździe "Gęsi Zakręt", przed moim odjazdem dociera Grzegorz Buraczyński, chwilę jeszcze pogadaliśmy. Podjazd pod Żłóbek (640m) idzie bez większych problemów, równie sprawnie zaliczam najcięższą i najwyższą górę całej trasy - czyli podjazd przed Lutowiskami na 750m, jazda po górach zawsze była moją mocniejszą stroną. Na szczycie w nagrodę można sobie obejrzeć wspaniałą panoramę najwyższego pasma Bieszczad. Szybkim zjazdem wracam na wysokość 550m - i tu zaczyna się ściana płaczu, ok. 20km do Ustrzyk Górnych, droga łagodnie wznosi się w górę (na 650m). I tutaj południowy wiatr pokazuje co naprawdę potrafi, na dużych podjazdach osłaniały od niego góry, tutaj ma pole do popisu. Ale nie było wyboru - trzeba było się przemęczyć; jak na ciężki wyścig przystało - równie ciężka końcówka. Mozolnie odliczałem pozostałe do mety kilometry - aż w końcu po ponad 1000km w nogach o 14.27 docieram na metę w Ustrzykach Górnych!

Na mecie czekał na mnie świetny żurek (dla chętnych też piwo, ja jednak wybrałem herbatę, bo bałem się że nawet piwko mnie szybko zetnie z nóg :)). Po pół godziny z dętką na szyi dociera Grzegorz Buraczyński (na ostatnim kawałku guma!), a godzinę po mnie jest i Marek Piluch (Transatlantyk). Chwilę pogadaliśmy o przeżyciach z trasy, no i szybko na camping w Ustrzykach. Marka tak szybko ścięło z nóg, że ledwo po wejściu do domku już spał jak zabity :)), ja jeszcze wziąłem prysznic. Po jakiś 3h snu idziemy do knajpy na obiad, w międzyczasie docierają na metę kolejni zawodnicy, obiad zjedliśmy z pechowcem spod Ostrowca - Andrzejem Włodarczykiem.

Podsumowanie:

Z wyścigu jestem bardzo zadowolony, przede wszystkim udało mi się ukończyć tą morderczą trasę, która od paru lat chodziła mi po głowie. Czas i miejsce (choć to sprawa drugorzędna) także okazały się sporo lepsze niż zakładałem przed startem (licząc optymistycznie, że dobrze będzie jak dojadę w poniedziałek przed zmierzchem). Na chwilę obecną z czasem 54:20 mam 27 miejsce, a to na moje możliwości doskonały wynik, tutaj jest Zdjęcia z wyścigu

Dane wycieczki: DST: 317.60 km AVS: 22.47 km/h ALT: 2397 m MAX: 61.90 km/h Temp:26.0 'C
Sobota, 21 sierpnia 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka, >500km, Ultramaraton
Bałtyk-Bieszczady Tour cz.I

Świnoujście - Drawsko Pomorskie - Piła - Bydgoszcz - Toruń - Włocławek - Gąbin - Sochaczew - Grójec - Radom - Iłża

W nocy kiepsko spałem (może ze 3h) - ale adrenalina robi swoje i rano specjalnie śpiący nie jestem. Duże śniadanie - i uczestnicy na własną rękę przepływają promami z powrotem na Wolin. Tam ustawiamy się do kolejki po GPS-y, każdy uczestnik BB Tour taki wiezie - w celu znacznego usprawnienia relacji on-line oraz by w razie kłopotów z zabłądzeniem organizatorzy mogli znacznie szybciej pomóc. O 8 rano, po strzale z armaty startujemy z rampy promu i przejeżdżamy z kilometr po mieście na start ostry. Tutaj startujemy już wg listy, ja jadę w drugiej 15-os grupie.

Na starcie - od razu dzida do przodu i cała moja taktyka na wyścig w jednej chwili bierze w łeb :). Miałem jechać spokojnym tempem koło 25km/h, nawet ostrzegałem Marka (który był bardziej napalony na szybką jazdę na początku) by nie przeszarżować. Ale emocje biorą górę - i postanowiłem spróbować utrzymać się przez chwilę z przodu. Tempo ostre, często ponad 35km/h, wielu postanowiło mocno docisnąć by szybko dogonić pierwszą grupę. Udało się to nam jeszcze na Wolinie, miałem kilka momentów zwątpienia, ale udało mi się utrzymać w czołowej grupie. Za Wolinem zaczyna się dawać we znaki południowy wiatr, wieje mocno z boku, sporo więcej przeszkadza niż pomaga, jedziemy głównie na wachlarzach, czasem tak szerokich, że zajmujemy niemal całą jezdnię, parę razy nas otrąbiono, nawet organizator dał nam ostrzeżenie :). Pod Golczewem spotykam Mietka z forum (w końcu się zmaterializował :)), chwilę nam potowarzyszył, natrępnie poczekał na grupkę w której jechał Marek. Na pierwszym punkcie kontrolnym w Płotach zbieram nowe doświadczenia - o żadnym większym odpoczynku nie ma mowy, wpadamy jak po ogień, nabieramy wodę do bidonów, podpisujemy listę, łapiemy w biegu torebki z jedzeniem - i od razu w drogę, pewnie dwóch minut nawet tu nie zabawiliśmy, jemy już w trakcie jazdy. Przed Drawskiem jest kilka pagórków, na których utrzymanie się w grupie kosztowało mnie mnóstwo sił (bo na górki 2-3% często ciągnie się tempem 30km/h), punkt kontrolny na 130km wygląda bardzo podobnie jak w Płotach. Dalsza trasa też podobna - sporo bocznego wiatru, lekkie pagóreczki i wysokie tempo, do tego dochodzi upał 30 stopni. Mam tutaj spore problemy z wodą - standardowo wiozłem bidon 0.5 litra i butelkę coca-coli, przy moim zwykłym tempie taki zestaw zupełnie starczał - ale teraz w ogóle nie stajemy, a napić się w trakcie jazdy tempem ponad 30km/h z butelki zakręcanej na korek - wcale nie jest takie proste, od razu traci się ze 20-30m i później trzeba się nieźle naszarpać, żeby dogonić grupę; na taką jazdę zdecydowanie lepsze są dwa duże bidony. A do następnego punktu w Pile było aż 100km (na ok. 230km) - tak więc wszyscy docieramy tam już z wywieszonymi językami, tutaj postój jest już trochę dłuższy (z 10min), wypijam ponad litr, nabieram wodę, jem snickersy - i znowu wio w drogę! Pierwsza część odcinka do Bydgoszczy idzie mi jeszcze całkiem nieźle, ale w drugiej zaczynam już coraz mocniej odczuwać trudy trasy i bardzo mocnego tempa, coraz trudniej utrzymać się w czołowej grupce (a jest nas już chyba tylko 9). Coraz mocniej łapią mnie skurcze na podjazdach, wreszcie jakieś 10km przed Bydgoszczą zostaję z tyłu. Na pierwszym dużym punkcie kontrolnym (ponad 300km) łapie mnie taki skurcz, że przez dobre dwie minuty nie mogłem zsiąść z roweru - to niestety jest cena jaką musiałem zapłacić za jazdę tak szaleńczym jak na mnie tempem (średnia na ponad 300km koło 33km/h, z czego większość z przeszkadzającym wiatrem). Na punkcie wszyscy robią większy odpoczynek - porządny posiłek (schabowy), można się umyć i trochę odpocząć.

Na dalszą trasę ruszam już sam, swoim tempem, przez pierwsze kilometry dalej mam skurcze, w ogóle nie można stanąć na pedały, przechodzi to dopiero już nocą, gdzieś przed Toruniem. Nocna jazda idzie całkiem sprawnie, nie mam problemów z orientacją, wiem czego się spodziewać, nie zaskakuje mnie nawierzchnia - procentuje przejechanie tego kawałka w ramach przygotowań do wyścigu. Na punktach w Toruniu i Włocławku robię typowe przerwy po jakieś 20min, nie jadąc w grupie - mogę też stawać na trasie, żeby się np. załatwić, przelać wodę, czy poprawić coś w rowerze - to jednak spory bonus jazdy solo. W jeździe pomaga też jasny księżyc, który zachodzi dopiero gdzieś koło 2. Jeszcze postój w Gąbinie (gdzie uczestnikami wyścigu bardzo interesował się miejscowy pijaczek :)). Pod Sochaczewem zaczyna już świtać, na punkcie koło Guzowa jest już widno. Odcinek do Grójca dość pagórkowaty, trochę daje się we znaki wiatr. Z Grójca do Wsoli jadę wg regulaminu drogami technicznymi, niestety byłem jednym z nielicznych frajerów którzy wybrali ten wariant, większość jechała ekspresówką, zyskując na tym pewnie z 20-30min (krótszy dystans i przede wszystkim o niebo lepsza zasłona przed wiatrem - sporo ekranów + pchające rower pędem powietrza rozpędzone samochody). We Wsoli jestem trochę po 10, tutaj robię dłuższy postój, kąpię się, jem rosół i jajecznicę, trochę odpoczywam. Swój dramat przeżywa tu dotychczasowy lider - Jan Lipczyński (pierwszy na punkcie, mimo jazdy w kategorii solo). Niestety kontuzja ścięgien powoduje, że mimo wspaniałej jazdy jest zmuszony wycofać się z wyścigu, a szkoda - bo miał czas pozwalający realnie myśleć o poprawieniu dotychczasowego rekordu trasy.

rzez Radom jedzie się nieciekawie, pojechałem drogą w remoncie (całkowicie zerwana nawierzchnia na ok. 2km), myślę że to mimo wszystko szybszy wariant od jazdy pokręconymi objazdami. Dalej droga jest już dobra, ale jedzie się bardzo marnie - przede wszystkim równo czołowy wiatr, trochę górek, do tego oczy się same zamykają, odpoczywam po drodze kilka razy, w lasku z 10min. Ale do zajazdu Viking udało mi się dociągnąć, tutaj postanawiam się przespać - bo czas był ku temu najwyższy.

Zdjęcia z wyścigu

Dane wycieczki: DST: 695.10 km AVS: 27.95 km/h ALT: 2496 m MAX: 55.70 km/h Temp:26.0 'C
Sobota, 14 sierpnia 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
VI dzień - Podbanske - Liptovski Mikulasz - Kvacianske Sedlo (1090m) - Zuberec - Trstena - [PL] - Chyżne - przeł. Krowiarki - Sucha Beskidzka

W nocy mamy burzę, przez co dość kiepsko śpimy, ale nad ranem pogoda wraca do normy, okazuje się, że nocowaliśmy u stóp Krywania, którego charakterystyczny wierzchołek widać z naszych namiotów. Start - marzenie, tylko w dół do Liptovskiego Hradoka, średnia ze 32km/h. Krótki odpoczynek przed zamkiem (dokarmiamy kaczki), potem wizyta w Lidlu (tu z kolei poimy kotka :) - i ruszamy dalej, zdając sobie sprawę, że jeśli utrzymamy dobre tempo będzie szansa, że damy radę wyrobić się na bezpośredni pociąg do Warszawy. Podjazd pod Kvacianske Sedlo daje nam mocno w kość, wykańcza nie tylko mocne nachylenie na długich odcinkach, ale i duży upał, szczególnie Marcinowi dał się mocno we znaki. Ale za to na następnym odcinku odbijamy sobie to z nawiązką, bo na zjeździe do Zuberca można sobie poszaleć, na bardzo ostrej ściance przed kamieniołomem wyciągam 74km/h, Marcin osiągnął tu 78km/h, gdyby dokładniej znał trasę i w odpowiednim momencie się rozpędził - z pewnością "pękłaby" osiemdziesiątka :). Z Zuberca aż do Podbieli mamy cały czas w dół, rzadko schodzimy poniżej 30km/h, dalej wjeżdżamy na główną drogę E-77, jest lekko pod górkę, ale za to bardzo pomaga nam wiatr. Pagórkowatą trasą ciągniemy aż do Jabłonki (piękne widoki zarówno na Tatry jak i na masyw Babiej Góry), gdzie już nieźle zmęczeni stajemy na zakupy i lody.

Za Jabłonką czeka nas długi podjazd na przełęcz Krowiarki, nie jest może specjalnie ostry, ale długi dystans (mamy już w nogach ponad 100km) i upał - robią swoje. Poszło to jednak bardzo sprawnie, zmęczeni ale i zadowoleni meldujemy się na szczycie - stąd już mamy tylko w dół, aż do samej Suchej. Po króciutkim odpoczynku zaczyna się ostry zjazd, zasuwaliśmy strasznie aż niemal do Makowa, pierwsza część to ostry zjazd w lesie, dalej na drodze przez Zawoję pomógł nam wiatr, tak więc lecieliśmy zdrowo powyżej 30km/h. Od Makowa już nie za ciekawie, dziurawa droga z wielkim ruchem. Ale wyrobić się udało, na stację docieramy ok.18, średnią tego dnia mieliśmy prawdziwie rekordową - 24,5km/h, z bagażem po górach; parę dni jazdy dzień w dzień robi swoje - i forma rośnie :))

Już na stacji kolejowej w Suchej mamy niezłe zamieszanie spowodowane przez totalnie niekompetentną babkę w kasie, takich idiotek ze świecą szukać. Najpierw wypisała nam bilety na rower za 1zł (a trzeba mieć za 5zł), trzeba je było przerobić; później błędnie poinformowała nas, że odjazd pociągu jest o ok.15min wcześniej niż się spodziewaliśmy, co spowodowało bardzo duże zamieszanie; ale prawdziwe kuriozum - to był bilet jaki wypisała Marcinowi - z Suchej do Warszawy przez ... wielkopolski Kościan, w sumie bodajże 700km! Pociąg IR z Zakopanego mało komfortowy i dośc zapełniony, niemniej rekompensuje to niska cena za bilet.


Wyjazd bardzo udany, przejechaliśmy większą część polskich Karpat, zaliczyliśmy dwa bardzo ciężkie podjazdy - Przehybę i Śląski Dom, pogoda dopisała świetnie, Gosia i Marcin wracali cali spaleni słońcem, a ja ręce mam już czerwone jak Indianin :)). Widokowo trasa piękna - widzieliśmy zarówno Bieszczady jak i Tatry, no i oczywiście wiele innych ciekawych miejsc. Jechało nam się bardzo sprawnie, duże słowa uznania dla Marcina (tak górska trasa na rowerze poziomym!) i przede wszystkim dla Gosi, która mimo zaledwie 16 lat doskonale dawała sobie radę jadąc na rowerze szosowym z bagażem, dysponując bardzo niekomfortowymi przełożeniami, także i bardzo długie dystanse nie były jej straszne; do tego jako że większość podjazdów zaliczaliśmy we dwójkę - była bardzo wdzięcznym obiektem do fotografowania :)).
A trasa momentami była bardzo ciężka, czwartego dnia mieliśmy aż ponad 2300m podjazdów, a to bardzo dużo, w tym roku z bagażem więcej miałem chyba tylko wjeżdżając na Berninę. O takiej formie jak mają Gosia i Marcin - w ich wieku to mogłem sobie tylko pomarzyć :))

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 170.80 km AVS: 24.52 km/h ALT: 1278 m MAX: 74.20 km/h Temp:30.0 'C
Piątek, 13 sierpnia 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Łukiem Karpat

V dzień - Spiska St. Ves - [PL] - Niedzica - Łapszanka - Jurgów - [SK] - przeł. Żdziarska (1081m) - Tatrzańska Polanka - Śląski Dom (1670m) - Strbske Pleso (1350m) - Podbanske

Dzisiaj "królewski" dzień naszego wyjazdu - masa gór, liczymy na piękne widoki. Rano pogoda średnia, dość chłodno w porównaniu do poprzednich dni. Na początek oglądamy zamek w Niedzicy i tamę na jeziorze Czorsztyńskim. Następnie kierujemy się na Łapszankę, słynącą z pięknej panoramy Tatr. Podjazd pod Łapszankę bardzo ostry w samej końcówce, podjeżdżałem tutaj z ciekawości na przełożeniu podobnym do tego którym dysponuje Gosia - i było to nie lada wyzwanie, ledwo się wtoczyłem na szczyt. Spod kapliczki mamy wspaniały widok na Tatry (w międzyczasie zupełnie się przejaśniło). A owa kapliczka z dzwonem służyła ostrzeganiu mieszkańców przed burzą, w trakcie takiego ostrzegania ok. 40 lat temu zginął jeden z mieszkańców rażony piorunem.

Z Łapszanki bardzo szybki zjazd do Jurgowa i tutaj zaczyna się podjazd na przełęcz Zdziarską, w pierwszej fazie (do Podspadów) łagodnie w górę, ze wspaniałym widokiem na Hawrań, później ze 150m właściwego podjazdu. W barze za przełęczą robimy krótki odpoczynek i przepierkę, po czym zjeżdżamy do Tatrzańskiej Kotlinki, przez większość trasy mamy piękne widoki na Tatry, pogoda dopisuje. Z Kotlinki jest już mozolny podjazd Drogą Wolności, słońce daje się we znaki, ale dzięki niemu mamy piękne widoki (w tym rejonie nad okolicą dominuje masyw Łomnicy). Przed Smokovcem pościgaliśmy się krótko z szosowcem (typ tych co rower dowożą w góry samochodem :)), w miasteczku krótki odpoczynek i dalej jedziemy do Tatrzańskiej Polanki, gdzie zaczyna się najwyższy tatrzański podjazd pod słynny Śląski Dom. Bagaże zostawiamy na stacji kolejowej, po czym ruszamy w górę. Od razu jest ostre nachylenie, na bramce zakaz dla rowerów - prawdopodobnie z powodu remontowanej drogi, ale nikt się nas nie czepiał. Pierwsza część bardzo wymagająca, na ostrym słońcu, wyżej wjeżdżamy w las i jest nieco lepiej. Od ok. 1300m zaczyna się remont drogi, chwilami ciężko przejechać takie są dziury i tak jest wąsko; niemniej dajemy radę. Końcowy długi trawers nieźle męczy, ale widok hotelu daje motywację, Gosia ponownie wjechała tak trudny podjazd bez zatrzyywania, tym samym tempem co ja - wielkie brawa! Odpoczynek nad pięknym Velickim Plesem, wspaniale wpasowanym w górski krajobraz (czego już o samym hotelu Śląski Dom powiedzieć w żadnym razie się nie da) zakłóca nam głośny remont. Na górze już nie tak ciepło, ze 20'C i chłodny wiatr, czekając na Marcina troszkę marzniemy. A Marcin dojeżdża bardzo sprawnie, na podjeździe jeszcze "łyknął" dwójkę Słowaków podjeżdżających tu na rowerach górskich.

Krótka sesja zdjęciowa - i ruszamy w dół, ale zjazd bardzo dziurawą drogą nie należy do przyjemności, przy ok. 30km/h wypina mi się z mocowania GPS i mocno uderza o asfalt długo się turlając. Prawdziwym szczęściem właściwie nic się nie stało, zaledwie kilka drobnych zadrapań na antence i obudowie, jednak 60CSx to pancerny sprzęt! Z Polanki czeka nas jeszcze mozolny podjazd pod Szczyrbskie Pleso, dają już o sobie znać trudy dzisiejszego dnia oraz głód, przy życiu trzyma nas wizja dobrego obiadu na szczycie. Mocno zmęczeni docieramy do restauracji w kurorcie, duża porcja smażonego sera stawia nas na nogi i jedziemy jeszcze objechać jezioro. Trafiliśmy idealnie, właśnie zachodzi słońce - i widoki są cudowne, jestem tu już czwarty raz, ale tak pięknie nigdy nie było. Znad jeziora - mamy już tylko w dół, sprawnie zaliczamy najostrzejszą, górną część zjazdu (ponad 70km/h!), już po zmierzchu nabieramy wodę z lodowatego strumienia i rozbijamy się na noc w lesie w rejonie Podbanskiego.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 123.80 km AVS: 18.12 km/h ALT: 2309 m MAX: 70.20 km/h Temp:26.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl