wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 295010.23 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.28%)
  • Czas na rowerze: 538d 00h 20m
  • Prędkość średnia: 22.73 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Poniedziałek, 23 sierpnia 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka, Ultramaraton
Bałtyk-Bieszczady Tour cz.II

Iłża - Ostrowiec Świętokrzyski - Nowa Dęba - Rzeszów - Sanok - Lesko - Ustrzyki Dolne - Ustrzyki Górne

W sumie w Iłży spędzam niemal 6h, spałem ze 3-3,5h, zjadłem duży obiad i ok. 20 ruszam dalej na trasę, akurat w tym momencie dojechał do Iłży Marek. Ten odpoczynek bardzo dobrze mi zrobił - jedzie się dużo sprawniej, wiatr znacznie zmalał. Przed Ostrowcem zaliczam kilka fajnych górek, jazda nad Kamienną za to nieciekawa - masa małych muszek, wpadających do oczu. W samym Ostrowcu na podjeździe zatrzymuje mnie Andrzej Włodarczyk - złapał gumę, nie ma już dętek i łatek. Wspólnie próbujemy coś zrobić, ale dziura była na tyle mała, że nie sposób było ją wykryć (do tego hałas samochodów i szczekających psów). Daję mu więc swoją dętkę, udało się ją założyć na bardzo dopasowane do opon obręcze. Za Ostrowcem sporo górek, na podjeździe do Opatowa z kolei mnie dopada pech - guma w tylnym kole. Z pozoru błaha awaria - ale miałem z tym straszną przeprawę, straciłem na naprawę aż 1h10min. Ogromne problemy stwarzało dopasowanie opon do obręczy - trzeba było się strasznie nasiłować żeby je poprawnie założyć (a wtedy łatwo o przycięcie dętki). Tak więc albo dętka zaczynała wyłazić, albo gdzieś się skręcała, albo odkleiła się łatka (bo nie miałem już zapasu) itd. a w końcu okazało się, że otwór przez który nastąpiło przebicie - jest na tyle spory, że robi się pęcherz - jednym słowem opona do wyrzucenia. Na szczęście miałem zapasową oponę (a długo się zastanawiałem czy ją zabrać, oszczędzając na wadze). Zapasowa opona - była to tzw. ultradźwiękówka (Supersonic :)), czyli chyba najlżejsza seryjna opona na rynku, zaledwie 160g, więc bałem się jak wytrzyma dalszą trasę, tym bardziej że jeszcze w czasie kilku pompowań ukręcił się lekko "grzybek" w preście i musiałem jechać z niedokręconym zaworem - na szczęście dalej nie było już z tym problemów.

Ruszam więc dalej, na punkcie w Lipniku myję ręce po naprawie, tutaj spotykam się z Markiem (jadł obiad w Iłży) - i dalej jedziemy razem, dopiero pierwszy raz na trasie wyścigu. Noc wręcz wymarzona do jazdy, wspaniały księżyc (zachód dopiero koło 4), niemal bez chmur. Z Markiem jedziemy wspólnie mniej więcej do Łoniowa, tutaj zaczął trochę zostawać, bardzo męczył go brak snu, więc musiał zrobić kilka postojów na przystankach, ja za to po odpoczynku w Iłży czułem się świetnie. Dalszy kawałek trasy pokonuję w towarzystwie Roberta Woźniaka (jechał w kategorii solo, więc oczywiście trzymał się za mną w przepisowej odległości). Odcinek z Łoniowa nad Wisłę - bardzo kiepski asfalt, ogromne koleiny, nocą trzeba tu było uważać. Za Wisłą jest już lepiej, sprawnie bez postojów docieramy na punkt do Nowej Dęby, na stacji Orlenu, gdzie miał być jest tylko informacja, że będzie 1km dalej na Statoilu, faktycznie było to ze 2,5km - ale grunt że był. Trochę podjedliśmy, wypiliśmy herbatę, kupiłem coca-colę - ruszyliśmy dalej (w międzyczasie dotarł tu Marek, w tym miejscu widzieliśmy się na trasie ostatni raz). Kawałek do Rzeszowa dość upierdliwy, droga nieciekawa, to już koniec nocy, więc wielogodzinna jazda w ciemnościach mocno nuży; Robert został gdzieś za Kolbuszową, więc dalej jadę już sam (jak się okazało do samej mety). W Rzeszowie jest już widno, na punkcie kawałek za miastem pusto, ale jest woda i jedzenie na zewnątrz, dopiero po jakiś 10min pojawia się pani z baru.

Wyjazd z Rzeszowa fatalny, akurat zaczyna się poranny szczyt i na drodze do Barlinka są setki samochodów. Tutaj też zaczynają prawdziwe góry, przed Domaradzem jest ostra ścianka pod 9%, tutaj pierwszy raz muszę jechać na małej tarczy - na dalszej trasie to już norma. Po skręcie na Brzozów - duża ulga, samochodów o niebo mniej, do tego coraz piękniejsze widoki. W Brzozowie bardzo fajny punkt kontrolny, w remizie strażackiej, można było zjeść ciepły żurek, co po całonocnej jeździe bez ciepłego posiłku bardzo dobrze mi zrobiło. Do Sanoka dalej przyjemnie, natomiast odcinek Sanok - Lesko bardzo trudny, bardzo duży ruch, do tego masa krótkich ale naprawdę ostrych ścianek (m.in. serpentynki za Zagórzem), bardzo przeszkadza też naprawdę silny południowy wiatr. W Lesku robię sobie postój w cukierni na lody, bo jest już pod 30'C (za to nie stawałem na punkcie w Sanoku). W miasteczku mijam Grzegorza Buraczyńskiego - jak wszyscy bardzo zmęczonego, ale i bardzo zmotywowanego coraz już bliższą metą. Za Leskiem jeszcze kilka ostrych ścianek (gdzieś tu ten jeden raz przekraczam 60km/h :), po tym droga łagodnieje, zaczyna się trochę dłuższy (ale łagodny) podjazd pod przełączkę przed Ustrzykami Dolnymi, tutaj też czuje się siłę bocznego wiatru, boję się jak to będzie z końcówką, czyli 50km niemal równo na południe.

Z przełączki 500m zjazd do Ustrzyk i wjeżdżam na doskonale znaną obwodnicę bieszczadzką, bardzo przyjemną drogę, którą pokonywałem niedawno na wyjeździe sakwiarskim z Gosią i Marcinem. Pierwsza część to łagodny podjazd pod Żłóbek, po drodze zatrzymuję się na ostatnim punkcie kontrolnym w zajeździe "Gęsi Zakręt", przed moim odjazdem dociera Grzegorz Buraczyński, chwilę jeszcze pogadaliśmy. Podjazd pod Żłóbek (640m) idzie bez większych problemów, równie sprawnie zaliczam najcięższą i najwyższą górę całej trasy - czyli podjazd przed Lutowiskami na 750m, jazda po górach zawsze była moją mocniejszą stroną. Na szczycie w nagrodę można sobie obejrzeć wspaniałą panoramę najwyższego pasma Bieszczad. Szybkim zjazdem wracam na wysokość 550m - i tu zaczyna się ściana płaczu, ok. 20km do Ustrzyk Górnych, droga łagodnie wznosi się w górę (na 650m). I tutaj południowy wiatr pokazuje co naprawdę potrafi, na dużych podjazdach osłaniały od niego góry, tutaj ma pole do popisu. Ale nie było wyboru - trzeba było się przemęczyć; jak na ciężki wyścig przystało - równie ciężka końcówka. Mozolnie odliczałem pozostałe do mety kilometry - aż w końcu po ponad 1000km w nogach o 14.27 docieram na metę w Ustrzykach Górnych!

Na mecie czekał na mnie świetny żurek (dla chętnych też piwo, ja jednak wybrałem herbatę, bo bałem się że nawet piwko mnie szybko zetnie z nóg :)). Po pół godziny z dętką na szyi dociera Grzegorz Buraczyński (na ostatnim kawałku guma!), a godzinę po mnie jest i Marek Piluch (Transatlantyk). Chwilę pogadaliśmy o przeżyciach z trasy, no i szybko na camping w Ustrzykach. Marka tak szybko ścięło z nóg, że ledwo po wejściu do domku już spał jak zabity :)), ja jeszcze wziąłem prysznic. Po jakiś 3h snu idziemy do knajpy na obiad, w międzyczasie docierają na metę kolejni zawodnicy, obiad zjedliśmy z pechowcem spod Ostrowca - Andrzejem Włodarczykiem.

Podsumowanie:

Z wyścigu jestem bardzo zadowolony, przede wszystkim udało mi się ukończyć tą morderczą trasę, która od paru lat chodziła mi po głowie. Czas i miejsce (choć to sprawa drugorzędna) także okazały się sporo lepsze niż zakładałem przed startem (licząc optymistycznie, że dobrze będzie jak dojadę w poniedziałek przed zmierzchem). Na chwilę obecną z czasem 54:20 mam 27 miejsce, a to na moje możliwości doskonały wynik, tutaj jest Zdjęcia z wyścigu

Dane wycieczki: DST: 317.60 km AVS: 22.47 km/h ALT: 2397 m MAX: 61.90 km/h Temp:26.0 'C

Komentarze
Tak, gratuluję udanego udziału w horrorze! el kondor - 20:09 czwartek, 26 sierpnia 2010 | linkuj
Gratuluję ukończenia tak morderczego wyścigu:) Całą relację świetnie się czyta:) Okolice Rzeszowa i Bieszczady dobrze mi są znane i wiem jak te górki potrafią zmęczyć nawet przy mniejszych dystansach:) nie mówiąc o wietrze
Pozdro!
azbest87
- 10:00 czwartek, 26 sierpnia 2010 | linkuj
dla mnie to też jest horror i nie zrobiłbym tego nawet jakby mnie zapłacono :))
Niemniej trzeba docenić ten wyczyn - ja również gratuluję!
tomski - 09:28 czwartek, 26 sierpnia 2010 | linkuj
HORROR, HORROR, jeszcze raz HORROR, za który jeszcze musiałeś zapłacić 350 zł! To już nie kolarstwo, to masochizm, ale każdy ma do niego prawo. Twoją relację czytam jak dobrą powieść grozy o tematyce sadomasochistycznej.
el kondor - 22:08 środa, 25 sierpnia 2010 | linkuj
Grtulacje ukończenia BB tour,pozdrawiam.
focus74
- 20:25 środa, 25 sierpnia 2010 | linkuj
Wilk-u obaj wiemy co to jest jazda na 1008 km.
Gratuluję i podziwiam Ciebie. Jazda do Przemyśla to pewnie taki rozjazd.
Do zobaczenia (być może) za rok.
PAWSOL
- 18:37 środa, 25 sierpnia 2010 | linkuj
Wyścig tylko dla wybranych, po raz kolejny wielki szacunek.
vanhelsing
- 17:17 środa, 25 sierpnia 2010 | linkuj
szacun za dystans :) bikergonia - 16:27 środa, 25 sierpnia 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl