wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 317429.70 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.26%)
  • Czas na rowerze: 578d 00h 01m
  • Prędkość średnia: 22.77 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

>100km

Dystans całkowity:237438.09 km (w terenie 665.00 km; 0.28%)
Czas w ruchu:10319:47
Średnia prędkość:22.86 km/h
Maksymalna prędkość:87.20 km/h
Suma podjazdów:1820237 m
Maks. tętno maksymalne:177 (94 %)
Maks. tętno średnie:151 (80 %)
Suma kalorii:564947 kcal
Liczba aktywności:1033
Średnio na aktywność:229.85 km i 9h 59m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 5 października 2009Kategoria Wycieczka, Rower szosowy, >200km, >100km
Warszawa - Wyszków - Brok - Czyżew-Osada - Wysokie Maz. - Łapy - Białystok

Pogoda ostatnio może niespecjalna, ale do dłuższego wyjazdu zachęcił mnie dość mocny wiatr jaki zapowiedziano na trasie do Białegostoku. Ruszam ok.8, długo przebijam się przez Warszawę i jej aglomerację (aż 30km), dopiero za Markami zaczyna się wyraźnie szybsza jazda, wiatr rzeczywiście jest mocny, choć wystarczy lekko zjechać z jego kierunku by zaczynał przeszkadzać (wieje z zachodu), za to zimno - 12-14'C, ale odczuwalna temperatura duża niższa ze względu na zimny wiatr. Przed Radzyminem zaczyna się szosa ekspresowa, którą jadę ok. 30km, opuszczam ją kawałek przed Wyszkowem (nowa szosa omija to miasto, jest nowy most na Bugu). Ja wybrałem starą szosę i Bug przekraczam mostem w Wyszkowie. Za tym miastem zaczynają się większe lasy, szosa jest z poboczem, niestety to pobocze jest w tak marnym stanie, że muszę jechać jezdnią. Po kilkunastu km opuszczam na dobre krajową "ósemkę" skręcając na Brok. Ten kawałek bardzo ładny, prawie cały czas w lesie.

W Broku zatrzymuję się na pierwszy odpoczynek, urozmaicony rozmową z miejscowym pijaczkiem, którego bardzo zainteresowała tematyka kolarska :). Z Broku bocznymi szosami (większość przyzwoitej jakości) kieruję się na Czyżew, trasa dość monotonna, ale że jadę mocno na zachód, więc wiatr bardzo pomaga, bez żyłowania się trzymam tempo 30km/h. Z Czyżewa jadę na Wysokie Maz, tutaj już gorszy wiatr, o samym Wysokim da się tyle powiedzieć, że nie jest to perła architektury :). Dalej znowu trochę ciekawiej, sporo lasów, aczkolwiek ruch robi się większy, przeszkadzają jadące z naprzeciwka tiry, wraz z tym wiatrem wytwarzając swoistą "falę uderzeniową" wyhamowywującą momentalnie o 2-3km/h. Kawałek za Sokołem skręcam na Łapy, w mieście zatrzymuję się na hamburgera.

Za Łapami na momencik wjeżdżam do Narwiańskiego Parku Narodowego, Narew w tym rejonie malowniczo meandruje przez wielkie łąki. Końcówka przed Białymstokiem to coraz większy ruch, ponownie odzywa się też ścięgno kolanowe. W samym Białymstoku mocno się wkurzyłem, bo spiesząc się na pociąg wpakowałem się w kilka ulic z bardzo kiepską kostką, w wyniku czego pękło mi mocowanie GPS-a (80zł w plecy), na szczęście jechałem ok. 15km/h i samemu odbiornikowi nic się nie stało; ale wstyd by w mieście tej wielkości w samym centrum była tak fatalna nawierzchnia - kostka oczywiście dodaje sporo uroku, ale musi być położona w poprawny sposób, nie tak tragicznie jak tam, gdzie osiągnięcie 20km/h graniczy z cudem. Przez te atrakcje na pociąg wyrobiłem się ledwo-ledwo, za to był wagon rowerowy, więc do Warszawy dojechałem bezproblemowo.

Kilka zdjęć

Dane wycieczki: DST: 229.80 km AVS: 29.46 km/h ALT: 954 m MAX: 50.70 km/h Temp:13.0 'C
Środa, 23 września 2009Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Mińsk Mazowiecki - Siedlce

Ciąg dalszy testów szybkościowych :)
Tym razem chciałem spróbować szybszej trasy z tradycyjnymi pedałami platformowymi. Ruszam spod domu ok.14, szybko okazuje się, że wiatr do Góry Kalwarii mam elegancki. Za Górą skręcam na wschód - i robi się jeszcze lepszy. Na skrzyżowaniu mojej drogi z szosą lubelską jest rondo, na którym liczne na tej trasie tiry wyhamowują prawie do zera - łapię się za jednym z nich w cień i udaje mi się przekroczyć 70km/h (na prostej!). Początkowo miałem jechać do Celestynowa, ale dobry wiatr powoduje zmianę planów i postanawiam dociągnąć do Mińska. Trasa lekko pagórkowata, ale trzymam tempo sporo ponad 30km/h, dopiero trochę przed Mińskiem nieco zwalniam. Jako, że nie chce mi się wracać do Warszawy pod wiatr - postanawiam kolejny raz zmienić plany i pojechać aż do Siedlec i wrócić pociągiem (po drodze sprawdzam telefonem w internecie rozkład PKP). Jazda szosą terespolską - bajka, poza podjazdami (a wjeżdża się na ponad 200m) cały czas w okolicach 35km/h, tak że prawie 50km zlatuje bardzo szybko. Pociąg Kolei Mazowieckich nie dość że tani (tylko 15zł, rower za darmo) - to jeszcze szybki i bardzo porządny (nowy skład bezprzedziałowe, świetne WC). W Warszawie szybko zasuwam ze Wschodniego 15km do domu - nie tyle żeby średnią nabić, tylko jak najszybciej dociągnąć, bo nie planując tak długiej trasy nie zabrałem lampek :))

Wyjazd jasno pokazał, że moja prędkość od pedałów nie zależy, ba - na platformach jechało mi się wręcz szybciej! Inne ułożenie stopy, nacisk tylną częścią nie palcami w moim przypadku wymusza niższą kadencję, a w ten sposób jadę zwyczajnie szybciej - bo mój organizm lepiej znosi jazdę siłową typu "przepychanie" niż kręcenie młynka.
Dane wycieczki: DST: 129.20 km AVS: 32.44 km/h ALT: 601 m MAX: 70.70 km/h Temp:23.0 'C
Niedziela, 20 września 2009Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka, >300km
Warszawa - Sochaczew - Gąbin - Płock - Dobrzyń n.Wisłą - Włocławek - Toruń - Stolno - Grudziądz - Kwidzyn - Sztum - Malbork

Ideą tego wyjazdu było pokonanie dystansu ponad 200km ze średnią powyżej 30km/h. Jako, że z reguły jeżdżę na rowerze szosowym koło 27-28km/h, tak więc było to dla mnie pewnym wyzwaniem. Wybrałem cel mniej więcej z wiatrem - Toruń, w rowerze od paru dni miałem pedały SPD, do tego zdemontowałem bagażnik sztycowy i pojechałem w tak długą trasę zaledwie z torebką podsiodłową (pompkę już musiałem wieźć w kieszeni w koszulce:).

Ruszam o 7.20, szybko przebijam się przez miasto do szosy poznańskiej i kieruję się na Sochaczew, do którego postanawiam jechać główną szosą, nie trochę dłuższą przez Leszno i Kampinos. Na trasie pojawia się parę tablic z dystansem do Poznania, które zaczynają mnie kusić, póki co jedzie się świetnie, nie mam problemów z utrzymaniem zakładanej średniej - tak więc zaczynam się zastanawiać czy by tu nie spróbować 300km. Ale z kolei trasa do Sochaczewa jest śmiertelnie nudna, z mapy wygląda, że do Poznania będzie podobnie, natomiast do pierwotnego celu - czyli Torunia jest wyraźnie ciekawiej, co powoduje, że w Sochaczewie jednak postanawiam jechać na Płock. Kawałek za tym miastem jest bardzo ruchliwa droga bez pobocza (objazd W-wy dla tirów - na Wyszogród), potem skręcam na boczniejszą drogę do Gąbina. I tutaj zaczyna się jechać bardzo dobrze, wiatr robi się trochę mocniejszy i jest równo w plecy, więc jadę wyraźnie powyżej zakładanych 30km/h. W Gąbinie robię pierwszy postój, za miasteczkiem mam fajny widok z wysokiej skarpy na rozległą Kotlinę Płocką, od skrzyżowania z drogą Płock-Wyszogród kawałek z kiepskim asfaltem, ale i tak do Płocka (ok.130km) docieram z wysoką średnią 31,2km/h. Do centrum wjeżdżam starym mostem (z zakazem dla rowerów), z którego mam piękny widok na wzgórze z katedrą, pod które podjeżdżam by zrobić parę fotek bardzo szerokiej w tym miejscu Wisły. Niestety to całe kręcenie się po Płocku, jazda po kostce pod katedrą, dojazd do szosy na Dobrzyń spowodowało, że średnia spadła aż do 30,5km/h, niepotrzebnie nie wyłączyłem licznika na spacerowy kawałek. Wyjazd z Płocka kiepskim asfaltem, kawałek za miastem ostry zjazd, później taki sam podjazd (10%!) - i zaczyna się najładniejszy kawałek dzisiejszej trasy. Z drogi są piękne widoki na Wisłę, sporo lasów (przejeżdżam przez Brudzeński Park Krajobrazowy), fajnie wygląda ujście Skrwy do Wisły. Nie brakuje też górek, z których roztaczają się "pocztówkowe" widoki na rozlaną w Jez. Włocławskie Wisłę. Ale droga odbija mocno na zachód, więc wiatru nie mam już korzystnego, jest generalnie południowy; tak więc zaczyna się walka o utrzymanie średniej. Za Dobrzyniem droga mocno odbija od Wisły, kończy się ten fajny kawałek, a zaczyna się "żyłowanie" średniej, w czym liczne małe górki nie pomagają.

Do Włocławka docieram pięknym zjazdem z wiślanej skarpy, wprost na tamę, po lewej ręce mam rozlaną szeroko Wisłę, po prawej dużo węższą i obniżoną o kilkanaście metrów; rzuca się w oczy duży krzyż upamiętniający miejsce bestialskiego mordu ks. Jerzego Popiełuszki. Włocławek postanawiam ominąć obwodnicą (by nie powtórzyć Płocka, bo średnią mam już tylko 30,4km/h), zresztą nie ma tu właściwie nic ciekawego. Ciągnął się ten Włocławek strasznie, dobrych kilkanaście km, z czego końcówka to bardzo brzydkie zakłady azotowe. Za Włocławkiem dwujezdniowa dotąd droga nr 1 przechodzi w jedną jezdnię, ale ku mojej uldze jest dobre, szerokie pobocze, jakością przypomina szosę krakowską. Na pierwszym kawałku w stronę Torunia sporo lasów, znowu jedzie się trochę szybciej i zaczynam myśleć nad przedłużeniem wyjazdu. Jakieś 5km przed Ciechocinkiem zatrzymuję się w barze na dwie kiełbaski, w międzyczasie sprawdzam telefonem rozkłady pociągów w internecie, dzwonię do kolegi z prośbą by mi podał odległość do Malborka (mapy miałem tylko do Grudziądza). Po krótkim zastanowieniu się postanawiam jednak spróbować, bo póki co czuję się bardzo dobrze. Jako, że czasu do pociągu mam sporo zjeżdżam na chwilę do Ciechocinka, by zobaczyć słynne uzdrowisko, ale nie był to dobry pomysł, bo w niedzielne popołudnie jest okropnie zapchane, a jazda po miastach działa na średnią zabójczo - tracę znowu 0,2km/h, tyle co zyskałem za Włocławkiem :). Szybko wracam więc na "jedynkę" i szybko docieram do Torunia, przebijam się w miarę sprawnie przez miasto (piękną starówkę oglądając niestety tylko z mostu) i kieruję na Stolno. Powoli zaczyna już zmierzchać, no i niestety robi się zupełnie bezwietrznie, co powoduje, że utrzymanie tempa 30km/h (na wyjeździe z Torunia miałem 30,4km/h i przede wszystkim już ponad 240km w nogach) robi się dużym problemem, do tego jeszcze zaczynają mnie boleć ścięgna kolanowe.

Za Stolnem opuszczam "jedynkę", droga na Grudziądz jest przyzwoitej jakości, ale niestety bez pobocza, a właśnie zrobiło się zupełnie ciemno. Odpalam więc lampki, zakładam windstoper, a w GPS włączam na stałe podświetlenie by móc śledzić na bieżąco prędkość. Droga robi się zdecydowanie bardziej pagórkowata, muszę się naprawdę żyłować by trzymać zakładane tempo, jakieś 10km przed Grudziądzem jest długi zjazd, później długo ciągnie się samo miasto, ale na szczęście na głównej drodze właściwie nie ma świateł, do tego centrum mija się obwodnicą, na której staję na odpoczynek (staję dużo częściej niż zwykle, by zebrać siły na takie "ciśnięcie"). Za Grudziądzem znowu sporo górek, też sporo lasów, właściwie nie ma naprawdę płaskich kawałków, a we mnie coraz mocniej wzrasta irytacja - po co ja się wkręciłem w taką "zabawę"? Do samego Kwidzyna doprowadza ostry zjazd, w momencie gdy jadę ponad 40km/h droga niespodziewanie przechodzi w kostkę - i to bardzo nierówną, z wybrzuszeniami. Na hamowanie szosowym hamulcem (potrafiącym błyskawicznie zablokować koło) na wąziuteńkich kółkach na takiej śliskiej nawierzchni się nie odważyłem, na złość jeszcze byłem wpięty w SPD - prawdziwie szczęście, że jakoś udało mi się utrzymać równowagę. W samym Kwidzyniu zaliczam kolejny większy podjazd, później znowu w dół i na końcu miasta staję na odpoczynek (średnia już tylko 30,3km/h). W tym momencie zorientowałem się, że nie mam tylnej lampki (była założona na szlufkę torebki podsiodłowej) - co oczywiście mnie zdrowo wkurzyło, bo do Malborka pozostało jeszcze 40km zupełnych ciemności. Mój windstoper co prawda ma sporo odblasków, jest jasno pomarańczowy, więc spełnia właściwie rolę kamizelki odblaskowej - ale mimo to jazda bez tylnej lampki nocą na drodze bez pobocza to wielkie ryzyko. Chwilę pomyślałem - i doszedłem do wniosku, że lampka musiała spaść na tym feralnym zjeździe po kostce, gdzie strasznie mnie wytrzęsło. Jako, że czasu jeszcze trochę było - postanawiam tam wrócić i przeszukać ten kawałek. Niestety wiązało się to z koniecznością zaliczenia dwóch górek - ale zakończyło się sukcesem, bo lampkę znalazłem i to w pełni sprawną (spadła na pobocze); niestety średnia poleciała do poziomu 30,2km/h.

Kawałek do Sztumu - znowu niekończące się pagóreczki, które pokonuję z wywieszonym językiem, zaczynam mocno odczuwać ścięgna kolanowe, każde stawanie na pedałach to silny ból. W Sztumie próbuję komórką zrobić zdjęcie ruin zamku (wyszła ciemna plama :), gdy odpoczywam w centrum średnia wynosi równe 30,0km/h. Na ostatnim kawałku do Malborka więc wypruwam z siebie żyły, bo jeśli tej średniej bym nie wycisnął - to cały wcześniejszy ogromny wysiłek poszedłby na marne. Na szczęście w samej końcówce jest trochę więcej w dół, dworzec tuż przy mojej szosie - więc dałem radę. Na fotkę zamku nocą nie było już czasu, bo dotarłem zaledwie 20min przed odjazdem, a jeszcze zrobiłem kółko jadąc do bankomatu. Podróż pociągiem przyzwoita - był wagon rowerowy, niestety linia gdańska do szybkich nie należy, od paru lat ciągną się remonty, z Malborka jechałem 5h, oka właściwie nie zmrużyłem. W Warszawie do domu wracam metrem, za bardzo mnie bolały ścięgna by jechać rowerem, w domu godzina snu - i do roboty :))

Podsumowując - dałem radę wycisnąć średnią 30km/h na bardzo długim dystansie, ale nieprędko się wkręcę w coś takiego drugi raz. Jazda z nosem w liczniku (a do tego sprowadzała się większość tej trasy) - to zupełnie nie moja wizja roweru, o ile przyjemniej jechałoby się tak samo długi dystans, tylko moim normalnym tempem! Nabijanie średnich lepiej zostawić sportowcom, bo turyście tylko psuje to wrażenia, zamienia jazdę dla przyjemności w jazdę dla cyferek (nb - nawet zabrałem pulsometr na tą trasę, puls średni wyszedł 156, maksymalny 196). SPD - kolejna porażka, pod koniec tak mnie ścięgna bolały, że pod górę na stojaka już nie mogłem jechać; ten system to zdecydowanie nie dla mnie, wracam do platform, z którymi nie mam takich problemów. Kluczową różnicą jest prawdopodobnie ustawienie stopy na pedale, ja jeżdżę w nietypowy sposób, naciskając pedał tyłem śródstopia, niemal piętą - a buty SPD wymuszają zupełnie nieanatomiczną (dla mojej konkretnej osoby) pozycję z pedałowaniem częścią przednią, nigdy nie widziałem butów z mocowaniem bloków w środkowej części. Do tego problemy z drętwieniem - w czasie jazdy specjalnie tego nie czułem, po powrocie jednak okazało się że jedna stopa zdrętwiała całkiem mocno, trzeba będzie parę dni odczekać by to przeszło. Jednym słowem - psu na budę te SPD, w moim przypadku zyski (może z 1km/h na średniej) zupełnie nie wyrównują strat, do tego pedały zatrzaskowe jeszcze ważą więcej od platform, a buty nie są wodoodporne :(((

Zdjęcia
Dane wycieczki: DST: 393.40 km AVS: 30.07 km/h ALT: 1684 m MAX: 51.70 km/h Temp:22.0 'C
Poniedziałek, 14 września 2009Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Mińsk Mazowiecki - Warszawa

Dość udana próba szybszego wypadu. Po raz pierwszy od ponad roku założyłem SPD do roweru, na pewno trochę się na szybkości dzięki temu zyskuje. Generalnie do Mińska raczej pod lekki wiaterek, z powrotem z lekkim w plecy. Niestety w końcówce rozbolało mnie lewe kolano (miałem już z nim problem na wypadzie na Mazury). Trasa niespecjalna, głównie ruchliwe drogi (do Mińska obwodnica Warszawy dla tirów), z powrotem szosa terespolska. Na szczęście na obu przez większość dystansu jest pobocze.
Dane wycieczki: DST: 104.90 km AVS: 31.16 km/h ALT: 420 m MAX: 56.70 km/h Temp:20.0 'C
Czwartek, 10 września 2009Kategoria >100km, Treking, Wypad
Kadyny - Elbląg - Malbork - Dzierzgoń - Jerzwałd - Siemiany - Iława

Dziś wstaję bardzo wcześniej (5.00), jest jeszcze ciemno - bo chcialbym sie wyrobić bez problemów do Iławy na pociąg o 15.15, by być w Warszawie o ludzkiej godzinie. Gdy ruszam na trasę jest już jasno, od razu zaczyna się spory podjazd (Wysoczyzna Elbląska to wysokości dochodzące nawet do 200m). W sumie wjeżdżam na ok. 150m, przy okazji się rozgrzewając (rano jak zwykle chłodno). Do Elbląga jest jeszcze parę górek i potem już długie zjady do samego miasta. Robię krótką rundkę po niebrzydkiej starówce, po czym ruszam na Malbork. Tym razem - trasa równa na stół, a wysokość spada nawet poniżej zera, bo wjeżdżam na Żuławy, jedyną depresję na terenie Polski. Odcinek do Malborka bardzo monotonny, do tego duży ruch, tak więc z ulgą docieram do dawnej krzyżackiej stolicy. Przejeżdżam Nogat i jako, że czasu mam sporo robię sobie tutaj dłuzszy odpoczynek z fantastycznym widokiem na potężny zamek. Przez most co rusz przechodzą tłumy turystów, z których większość stanowią wiekowi Niemcy (stare sentymenty nie rdzewieją), spotykam też kilku starszych niemieckich sakwiarzy (wyekwipowanych jak z katalogu Roseversand :)), ale nie byli na tyle uprzejmi by chociaż raczyć odpowiedzieć na pozdrowienie, co oczywiście nie nastawia mnie do nich specjalnie przyjaźnie. Z Malborka jadę na Dzierzgoń, ruch juz wyraźnie mniejszy, szybko wracają małe pagóreczki, pogoda cały czas świetna. Sam Dzierzgoń położony jest w głębokiej kotlince, wjeżdża się do niego długim zjazdem, wyjeżdża jeszcze dłuższym podjazdem, z czego spora część po klimatycznej kostce. Za Dzierzgoniem wysokość szybko rośnie, wraca standardowy mazurski poziom - ok. 110-120m. Do Starego Dzierzgonia odcienk bardzo przyjemny, sporo lasów, dalej skręcam na boczną drogę do Jerzwałdu, kilka lat temu już tu jechałem i w pamięć zapadła mi ta droga bardzo, zaliczyłem nawet wywrotkę z pełnym bagażem. Ale wybrałem tą trasę (nie drogę przez Susz) - bo zależało mi na przejeździe nad Jeziorakiem, jednym z największych polskich jezior, do tego naprawdę fajnym, do którego jako zapalony czytelnik przygód Pana Samochodzika mam duży sentyment. Za Starym Dzierzgoniem są jeszcze ze 3km asfaltu, po czym droga wjeżdża w las i przechodzi w bardzo chamską kostkę, po której jedzie się po prostu tragicznie, pozostaje jedynie pobocze, które nie zawsze jest, do tego sporo na nim piachu. Cały ten kawał (8-9km) ciągnie się niemiłosiernie, do Jerzwałdu docieram z wielką ulgą. Do Siemian jest już elegancki asfalt, głównie w lesie, w w wiosce robię zakupy i zatrzymuję się na dłuższy odpoczynek nad samą taflą jeziora, o tej porze roku jest tu zupełnie pusto. Ostatni fragment wyjazdu - to długi, leśny odcinek do Iławy, puściutko i przyjemnie, piękne lesne zapachy, szkoda że właściwie nie ma w ogóle widoków na jezioro, te pojawiają się dopiero w samej Iławie. Miasta bardzo fajnie wkomponowane w krajobraz Jezioraka, z dużym potrem, zadbane, czytste, wiele odnowionych budynków. Na pociąg wyrabiam się spokojnie, przy powrocie zwyczajowy kolejowy zgrzyt, w ekspresie miał być wagon dla rowerów, nawet go zapowiedzieli przez megafon - ale jak mi powiedziała konduktorka "wagon miał być, ale go nie dali". Ręce opadają z tą firmą...

Podsumowanie

W sumie przejechałem 990,8km, prędkość maksymalna to 50,3km/h , suma podjazdów 6 039m. Kolejny udany wypad, pogoda dopisała, zobaczyłem ładny kawałek Polski, który dotąd rzadko bywałem. A jako że jechałem dość szybko, robiąc długie dystanse - tak więc siłą rzeczy wiele ciekawych miejsc musiałem minąć; tak więc z pewnością jest jeszcze wiele "materiału" w tym rejonie na kolejne wypady.

Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 146.20 km AVS: 21.09 km/h ALT: 907 m MAX: 50.30 km/h Temp:23.0 'C
Środa, 9 września 2009Kategoria >100km, >200km, Treking, Wypad
Ryn - Gierłoż - Kętrzyn - Święta Lipka - Bisztynek - Lidzbark Warmiński - Pieniężno - Braniewo - Frombork - Kadyny

Na starcie szybko docieram do Rynia (rozkopane centrum), tam wjeżdżam na drogę do Sterławek (w fatalnym stanie mimo, że to droga krajowa). W Sterławkach dalej jadę na północ do Kronowa (a tutaj na zupełnie bocznej drodze o dziwo lepszy asfalt); ten kawałek do Kronowa bardzo fajny - ładny leśny odcinek, przed Kronowem droga w szpalerze z brzóz i widok na jezioro. Za Kronowem wjeżdżam na szutrówkę, początkowo bardzo kiepską, jest kilka piaszczystych kawałków, przez które trzeba prowadzić rower, dalej, już w lesie jest z tym lepiej, dróżka niebrzydka, przed Parczem (wioska jak z głębokiego PRL-u) wraca asfalt i to bardzo dobry (dojazd do Gierłoży). Po paru km docieram do Wilczego Szańca - słynnej kwatery polowej Hitlera i naczelnego dowództwa Wehrmachtu z czasów II wojny światowej. Wstęp kosztuje 12zł, na rowerze da się spokojnie pojeździć po całym terenie (byłem wcześnie rano, więc było jeszcze niewielu zwiedzających). Ale do oglądania tak naprawdę wiele nie ma - właściwie same ruiny w lesie, można jedynie podziwiać potężne betonowe ściany, grube na dobrych parę metrów. Z Gierłoża szybko docieram do Kętrzyna (piękna bazylika Św. Jerzego), dalej jadę pagórkowata drogą do Świętej Lipki, znanego z sanktuarium maryjnego. Bazylika niestety akurat jest w trakcie remontu, co trochę psuje wrażenia. Za to kawałek dalej docieram do Reszla, już z daleka świetnie prezentuje się położony na wzgórzu zamek biskupów warmińskich z XIV wieku. Kontynuuję jazdę na zachód, na szczęście wiatr nieco się zmienił, jest wyraźnie słabszy i raczej z kierunków południowych, więc jedzie się całkiem przyjemnie, pogoda cały czas słoneczna. Za to małe górki są cały czas, wysokości bezwzględne niższe niż w rejonie suwalskim, ale względne właściwie takie same. W Bisztynku kupuję pączki i sernik śmietankowy (świetny!) w cukierni i kawałek za miasteczkiem staję na odpoczynek. Odcinek do Lidzbarka dalej pagórkowaty, krajobrazy warmińskie od mazurskich specjalnie się nie różnią, może trochę mniej jezior i więcej kościołów (niemal zawsze na wzgórzach, i niemal zawsze to najciekawsze obiekty w wioskach). W Lidzbarku oglądam wspaniale zachowany, wielki gotycki zamek biskupów warmińskich. Z miasta wyjeżdżam na zachód, drogą na Elbląg, znowu pagórki, które juz mnie lekko zaczynają irytować :). Po ładnym leśnym odcinku za Babiakiem skręcam na Pieniężno, znowu kiepściutka droga, samo Pieniężno mijam obwodnicą i kawałek za miastem odpoczywam. Dalsza droga w stronę Braniewa - bardzo przyjemna, więcej z górki (dojeżdżam nad Zalew Wiślany), krajobrazy coraz bardziej "płaskie", mijam słynną hitlerowską autostradę do Prus Wschodnich (zdążono zrobić jedynie jedną nitkę). Kiedyś nieużywaną drogę - obecnie zaadaptowano na nowo, ma nawet status drogi ekspresowej, szkoda tylko, że granicy ruskiej przejechać się nią nie da, niestety na wschodzie podejście do człowieka i turystyki od czasów Hitlera i Stalina nie aż tak mocno się zmieniło (na tablicach drogowych początkowo dano znaki kierujące na przejście, obecnie skreślone, bo Rosjanom do jego otwarcia niespieszno). Braniewo jak na miasto o które toczono w czasie II w św. ciężkie walki (hitlerowcy zażarcie bronili Prus, gdzie było wiele junkierskich majątków) - wygląda całkiem przyzwoicie, duże wrażenie robi odbudowana z wojennych zgliszczy bazylika świętej Katarzyny. Przy drodze na Frombork jest ogromny cmentarz żołnierzy Armii Czerwonej, których wielu poległo w walkach z Niemcami w tym rejonie. Przed Fromborkiem spora górka, do miasteczka zjazd, oglądam słynną katedrę, gdzie kanonikiem był również Mikołaj Kopernik i tutaj dokonał swych przełomowych odkryć. Z Fromborka jadę jeszcze w stronę Tolkmicka (trzeba zaliczyć 100m podjazdu), zjazd z Podgrodzia już kiepściutką dróżką. W Tolkmicku robię zakupy, odpoczywam też chwilę w porcie. Jadę jeszcze do Kadyn (duża stadnina konna), wyjeżdżam kawałek za miasto, skręcam w bok, zaliczam ostrą ściankę boczną drogą i rozbijam się na noc na wzgórzach Wysoczyzny Elbląskiej
Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 203.60 km AVS: 21.39 km/h ALT: 1495 m MAX: 45.30 km/h Temp:22.0 'C
Wtorek, 8 września 2009Kategoria >100km, Treking, Wypad
Wigry - Suwałki - Żytkiejmy - Gołdap - Giżycko - Ryn

Rano sporo mgieł i zimno (9'C w lesie), ale widać, że również i dziś będzie dobra pogoda. Na początek końcówka szutrowej trasy do Mikołajewa, po czym już asfaltem dojeżdżam do wioski Wigry, położonej (oczywiście!) nad jeziorem o tej samej nazwie, znanej z pięknie ulokowanego klasztoru kamedułów (byłego już niestety) - na krańcu półwyspu. W porannym słońcu prezentuje się jeszcze lepiej niz na zdjęciach, promienie słoneczne tworzą swoistą tęczę barw na podwórzu klasztoru (podczas jednej ze swoich pielgrzymek do ojczyzny nocował tutaj Jan Paweł II). O godz. 8 na trąbce z kościoła jest grana melodia "Kiedy ranne wstają zorze", co bardzo przyjemnie wkomponowuje się w obraz cichutkiego klasztoru o poranku. Niemniej czas goni i wkrótce ruszam dalej, szybko dojeżdżam do drogi na Suwałki i pagórkowata drogą dojeżdżam do tego niespecjlanego, raczej przemysłowego miasta. Dalej kieruję się drogą na Jeleniewo, za Suwałkami jest już na tyle ciepło, że mogę jechać w koszulce rowerowej. Teren łagodnie się wznosi, wjeżdżam na najwyższą część Mazur, gdzie górki dochodzą do niemal 300m. Do Jeleniewa jest łagodnie, natomiast po skręcie na Kruszki zaczynają się spore pagórki, kilka nawet całkiem-całkiem nachylonych (raz nawet 10%). Krajobrazy typowo mazurskie - wzgórza morenowe, sporo jezior i głazów, oglądam m.in. najgłębsze polskie jezioro - jez.Hańcza. Parę km dalej , w Mierkinie znowu wjeżdżam w teren, tym razem sporo bardziej wymagający - sporo górek, a i droga wąziutka i dziurawa. Ale co najważniejsze nie ma piachu, więc i jedzie się bardzo fajnie, krajobrazy piękne. Jadę tak niecałe 10km, po czym zaczyna się fatalny kawałek asfaltu do Żytkiejm (strasznie chropowaty, dużo dziur), tam wreszcie wjeżdżam na główniejsza drogę do Gołdapi i robię zakup. Na postój postanawiam podjechać jeszcze kawałek - bo blisko są słynne poniemieckie wiadukty kolejowe w Stańczykach. Wymaga to ok. 2km zjazdu w bok z szosy - ale na pewno warto bo widok jest niezwykły. Postój robię sobie w miejscu ze świetnym widokiem na mosty, następnie ruszam w stronę Gołdapi. Droga malownicza, sporo wzgórz, sporo jazdy przez lasy Puszczy Rominckiej. Sama Gołdap - niespecjalna, w pamięć zapadła mi długimi zakazami dla rowerów (obok nowo wybudowanych dziadowskich ścieżek z kostki). Za Gołdapią jest jeszcze trochę górek, ale generalnie teren zaczyna się już obniżać i w Baniach Mazurskich to już zaledwie ok. 110m. W samych Baniach długi odcinek z kostki (charakterystyczne dla wielu mazurskich miasteczek), robię tam zakupy, po czym kawałek dalej skręcam w boczne drogi by zrobić skrót do Giżycka. Początek dość obiecujący, niestety dalej (Piłaki, Kuty) droga jest fatalnej jakości, same dziury, do tego denerwujące króciutkie odcinki asfaltu doskonałej jakości (gdy człowiek już myśli że to koniec - a to tylko 100m); jak robić jezdnię - to porządnie, a nie taka wybiórcza chałtura. Z dużą ulgą wjeżdżam na główną szosę w Pozedrzu; do Giżycka droga już świetna. Samo Gizycko zrobiło na mnie bardzo przyjemne wrażenie, to już wyraźnie turystyczne miasto, piękne tereny w rejonie plaży nad Niegocinem, nietypowe rozwiązania komunikacyjne (zwodzony most nad kanałem raz otwarty dla samochodów, raz dla łodzi). Trafiłem akurat na godzinę w której płynęły łodzie, więc wykorzystałem czas na posiłek w pobliskiej pizzeri, w czasie jedzenia obserwując przestawianie mostu. Z pełnym żołądkiem początkowo jechało mi się niespecjalnie (z reguły większy posiłek jem dopiero na biwaku), ale trasa była naprawdę piękna, wybrałem kawałek nad samym jeziorem Niegocin i dalej wzdłuż jez. Jagodnego. Może trochę za dużo lasów (zasłaniających widok na jeziora), ale i jeziora nieraz było widać, oświetlone zachodzącym słońcem. Charakterystyczne dla Mazur są też drogi w szpalerze drzew, na szczęście tutaj ludziom nie przyszedł do głowy debilny pomysł ich wycinania (rzekomo ze względu na bezpieczeństwo robi się tak w wielu miejscach Polski) i wiele tras prowadzi niemal w drzewnych tunelach, tak dodających drogom uroku. Kawałek za Prażmowem skręcam na boczną drogę do Rynia (te na Mazurach niestety są fatalne) i na nocleg rozbijam się ponownie w lesie (kawałek przed Ryniem) na odludziu.
Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 197.10 km AVS: 21.31 km/h ALT: 1482 m MAX: 40.60 km/h Temp:21.0 'C
Poniedziałek, 7 września 2009Kategoria >100km, >200km, Treking, Wypad
Grudki - Białowieża - Narewka - Gródek - Kruszyniany - Sokółka - Lipsk - Gruszki - Wigry

W nocy i wieczorem było dość zimno, nad ranem już trochę cieplej. Szybko się zbieram i ruszam do Białowieży, oglądam stawy, po czym wyjeżdżam drogą na Narewkę - by przejechać przez Puszczę Białowieską drogą z południa na północ.Do skrętu jest asfalt, ale po zmianie kierunku na północny już szuter, na szczęście przyzwoitej jakości, odcinków z piachem (czego najbardziej się obawiałem) prawie nie ma; tak więc daje się przyzwoicie jechać nawet ze sporym bagażem. Puszcza jednak trochę rozczarowuje, las bardzo monotonny, niemal cały czas liściasty (zdecydowanie wolę iglaste). W Narewce wracam na szosę i kontynuuję jazdę na północ. Wiatr od wczoraj dalej dość silny, na odcinkach które pokonuję na zachód daje sie we znaki. Drogi takie sobie, raz lepsze, raz gorsze, ale generalnie jakoś nie przeszkadzają. W Michałowie skręcam na boczną dróżkę na Gródek, kawałek za tym miasteczkiem wjeżdżam na szosę Białystok-Bobrowniki (i mam wiatr równo w plecy), po czym odbijam w leśną dróżkę do Kruszynian. Jak ją zobaczyłem - to miałem pewne wątpliwości czy to dobra trasa na jazdę z bagażem, ale zaryzykowałem - i nie było tak źle. Trasa może bardziej wymagająca od kawałku w Puszczy Białowieskiej, ale za to sporo ładniejsza, Puszcza Knyszyńska jak dla mnie ładniejsza :)). W Kruszynianach wracam na szosę, niestety dopiero przy wyjeździe z tej dość długiej wioski zorientowałem się, że tutaj znajduje się jeden z nielicznych w Polsce zabytkowych meczetów (ten rejon to siedziba bardzo nielicznej mniejszości muzułmańskiej w Polsce, potomków Tatarów). Na odpoczynek staję w Krynkach, pogoda od rana wyraźnie się wyklarowała - jest dużo cieplej niż wczoraj, powyżej 20'C, można już nawet jechać w krótkim rękawku. Odcinek z Krynek do Sokółki i dalej do Dąbrowy Biał. w większości pod wiatr, ale pokonuję go bardzo sprawnie, wpadłem w dobry rytm, jednak słońce zawsze działa jakoś bardziej motywująco do jazdy, wczoraj tak dobrze (mimo wiatru w plecy) mi się nie jechało. Za Dąbrową trochę zjazdów nad Biebrzę (krótka wizyta w Biebrzańskim PN), Lipsk mijam bokiem i wjeżdżam w Puszczę Augustowską bocznymi drogami. Wg mapy miały tu również być odcinki szutrowe, ale okazało się, że całość jest wyasfaltowana. Odcinek piękny, zdecydowanie najładniejszy tego dnia (a chyba i z całego tego wypadu) - puściutkie drogi w wielkich, pachnących lasach, malutkie wioski ulokowane w środku puszczy (jak Gruszki w których staję na drugi i ostatni dziś odpoczynek). W końcówce jadę wzdłuż Kanału Augustowskiego, łączącego kilka jezior (liczne śluzy przy drodze). Jadąc na Tobołowo przecinam szosę Augustów-Sejny, w wiosce nabieram wody na nocleg i boczną szutrową drogą ruszam w kierunku jeziora Wigry. Jako, że zaczyna już zmierzchać decyduję się na nocleg w środku lasu - warunki miałem komfortowe, zupełna pustka; noc wyraźnie cieplejsza od wczorajszej, piękne rozgwieżdżone niebo.
Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 204.90 km AVS: 21.68 km/h ALT: 1155 m MAX: 43.50 km/h Temp:19.0 'C
Niedziela, 6 września 2009Kategoria >100km, >200km, Treking, Wypad
Warszawa - Węgrów - Sokołów Podl. - Grabarka - Kleszczele - Hajnówka - Białowieża - Grudki

Pierwszego dnia ruszam z Warszawy wcześnie rano, bo czeka mnie bardzo długi dystans do Białowieży, a dzień już dość krótki. Trasa niemal taka sama jaką pokonywałem w czerwcu na rowerze szosowym. Pogoda niespecjalna, dość chłodno (ok.12'C na starcie), pochmurno, ale za to dość mocny wiatr w plecy. Odcinek do Węgrowa nudny, kilometry szybko lecą, przez Węgrów przejeżdżam bokiem, następnie też mało ciekawy kawałek do Sokołowa, gdzie na rynku staję na większy odpoczynek. Za Sokołowem trasa robi się wyraźnie ciekawsza, krajobrazy i zabudowa coraz bardziej charakterystyczna dla Podlasia, pojawiają się małe górki i drewniane chałupy. Przy starym drewnianym moście na Bugu (tam zaczyna się woj. podlaskie) - niespodzianka, rozpoczął się remont, więc pewnie już niedługo pozostanie drewniany. Tym razem postanawiam nadrobić czerwcowe zaległości - i odwiedzić "prawosławną Częstochowę" - czyli świętą górę Grabarkę (wtedy pojechałem nie do tej Grabarki). Tym razem z trafieniem nie było problemów, sanktuarium piękne położone - wzgórze z małą cerkiewką na szczycie, dookoła las krzyży, które przynoszą tutaj wierni podczas licznych pielgrzymek; ja miałem jeszcze to szczęście, że akurat było bardzo pusto, co pewnie nieczęsto się tutaj trafia. Z Grabarki po odpoczynku kieruję się ładną, leśną trasą do drogi na Hajnówkę. Trasa zupełnie pusta, asfalt przeplatany - a to odcinki przyzwoite, a to dość dziurawe i gruboziarniste. Jedzie się jednak całkiem fajnie (ciągle dobry wiatr), brakuje tylko przyjemniejszej temperatury (cały czas ok.16'C, zimny wiatr, jadę w windstoperze) i słońca. Do Hajnówki docieram w dobrej formie, kawałek za miastem, już na leśnej trasie do Białowieży odpoczywam. Sama końcówka to tylko las, robi się już późno, zaczynam odczuwać zmęczenie dużym dystansem. Do centrum Białowieży nie wjeżdżam, skręcam na położone przy samej granicy białoruskiej Grudki, gdzie znajduje się bardzo przyjemne, położone w lesie pole namiotowe. Gdy dojeżdżam okazuje się, że nie ma tam żywej duszy, więc nocleg mam za darmo, choć bez dostępu do ciepłej wody (ale co najważniejsze, jest zimna). Już przy zapadającym zmroku rozbijam namiot i gotuję makaron na obiad, idę spać ok. 22
Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 239.00 km AVS: 24.90 km/h ALT: 1000 m MAX: 43.60 km/h Temp:16.0 'C
Niedziela, 30 sierpnia 2009Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad, >300km, >500km
Warszawa - Grójec - Drzewica - Końskie - Jędrzejów - Miechów - Kraków - Myślenice - Chyżne - [SK] - Dolny Kubin - Donovaly (980m) - Bańska Bystrzyca - Sahy - [H] - Vac - Budapeszt

Wyjątkowo udany sezon rowerowy postanowiłem "ukoronować" nowym rekordem dziennym. Nad trasą do Budapesztu zastanawiałem się już jakiś czas, dystans jeszcze od biedy do zaakceptowania, zdecydowanie bardziej obawiałem się dużej ilości gór. Ale z drugiej strony - takie miasto jak Budapeszt to jest jakiś cel, dający dużą motywację, bo bardzo nie lubię tras typu pętla, z dojazdem do miejsca startu. Koniec sierpnia to może nienajlepsza pogoda na takie wypady (dużo dłuższa noc niz w czerwcu/lipcu) - ale z kolei dość stabilna pogoda zachęcała, z tym że tym razem już na dobry wiatr mi się trafić nie udało, a "polowałem" prawie z pół miesiąca :)

Na trasę ruszam parę minut po 8, przebijam się przez Piaseczno i jadę na Grójec. Pogoda świetna - słonecznie, dość ciepło, niestety wiatr boczny (ale nie można mieć wszystkiego). Do Grójca dojeżdżam bardzo sprawnie; na drodze do Nowego Miasta n.Pilicą odbijam sporo na zachód, więc i wiatr zamienia się w boczno-przeciwny (choć nie za mocny). Na drodze 728 wreszcie zakończyły się remonty i całość jest w bardzo przyzwoitym stanie (nawet w Mogielnicy i samym Nowym Mieście, gdzie ponad rok była rozryta główna droga). Do Drzewicy na pierwszy postój docieram w przyzwoitej formie, odpoczywam w parku. Za Drzewicą rozpoczynają się pierwsze małe górki - zaliczam podjazd na Wzgórza Koneckie, wjeżdża się na ok. 270m, później pagórkowatą trasą przez Gowarczów docieram do Końskiego. Za tym miastem jest już wyraźnie bardziej płasko, nad jeziorem w Sielpi ze świetnej pogody korzysta wielu ludzi wylegując się na plażach i jeżdżąc po jeziorze rowerami wodnymi. Za Radoszycami znowu troszkę większy podjazd i później w dół do Łopuszna (w samym miasteczku krótka ścianka pod kościołem). Do Małogoszcza lekko pagórkowata droga, przejeżdżam przez samo miasto, ale jak zauważyłem kawałek dalej - prawdopodobnie zrobili już nową obwodnicę miasta. Jako że dystans mam przed sobą bardzo długi - staram się w miarę możliwości ograniczać postoje i na kolejny większy postój staję dopiero w Jędrzejowie po 200km w nogach. Za to zeszło mi się tu ze 45min (skusiłem się lody stojąc długo w kolejce, zakupy w sklepie). Za Jędrzejowem wjeżdżam na szosę krakowską i od razu zaczynają się górki, tym razem już trochę większe - podjazdy za Wodzisławiem, Książem, w rejonie Miechowa - jest tego ciut-ciut i jeszcze trochę, na niektórych muszę już jechać na małej tarczy z przodu. Ze 30km przed Krakowem łapie mnie zmrok i końcówkę pokonuję już w ciemnościach z włączonymi lampkami. Do centrum docieram po 21 i zgodnie z wcześniejszym planem zatrzymuję się w McDonaldzie na porządniejszy posiłek, bo na tak długim dystansie ciepły posiłek jest dla mnie niezbędny, na samych słodyczach nie da się tyle pociągnąć.

Z Krakowa wyjeżdżam "zakopianką" - i tutaj podobnie jak na drodze 728 czeka mnie miła niespodzianka - wreszcie skończył się ciągnący się latami remont odcinka Kraków - Myślenice i na całych 30km jest świetna dwujezdniowa droga i to jeszcze z dobrym poboczem, więc jak na nocną jazdę - warunki perfekcyjne. Ale za to zaczynają się też cięższe góry, całe 30km do Myślenic to właściwie tylko podjazdy i zjazdy. Kawałek za Myślenicami jadę drogą ekspresową, z której zjeżdżam w Stróży na starą zakopiankę, o tej godzinie (dochodzi północ) zupełnie pustą (ruch idzie ekspresówką). Do Lubienia raczej płasko, dalej zaczyna się długi podjazd do Skomielnej, z 350m na 650m, kończy się też droga ekspresowa i cały ruch w stronę Zakopanego idzie drogą z dwoma pasami bez pobocza, na szczęście o tej godzinie jest umiarkowany, denerwują tylko "stada" tirów, które często poruszają się kolumnami po 2-4 naraz. Z przełęczy zjeżdżam do Skomielnej, dalej zaliczam 50m podjazd na "ząbek" i na odpoczynek staję pod Night Clubem "Pokusa" :)) (jedno z nielicznych miejsc dobrze oświetlonych). Po odpoczynku zjeżdżam kawałek w dół, po czym opuszczam zakopiankę skręcając na Chyżne, na stacji benzynowej kupuję jeszcze Tigera (dobry na walkę ze snem). Choć trzeba przyznać, że nocą jedzie mi się naprawdę dobrze, zdecydowanie najlepiej ze wszystkich całonocnych tras, które miałem okazję pokonywać, mimo naprawdę wymagającej górzystej trasy. Na kawałku do Chyżnego zaliczam podjazd na ponad 700m, po czym pagórkowatą drogą docieram do Jabłonki, gdzie dwa tygodnie wcześniej przejeżdżałem w drodze na przełęcz Krowiarki. Do Chyżnego już raczej płasko, ale zaczyna się robić naprawdę zimno, temperatura spada do 5-6 stopni, pod windstoper musiałem założyć bluzę, na dłonie długie rękawiczki. Szybko przejeżdżam przez Trstenę i Tvrdosin, do Dolnego Kubina raczej w dół, lekko pagórkowatą drogą. Na kawałku tej trasy (ok.10-15km) oddano do użytku nową drogę ekspresową, więc na tym odcinku starej drogi jest zupełnie pusto. Bardzo rozczarowałem się w Oravskim Podzamoku - nie działało podświetlenie słynnego, przepięknie położonego Oravskiego Hradu, więc mogłem zobaczyć jedynie zarysy zamku. Kawałek za Kubinem odpoczywam przy drodze, jest bardzo zimno (4 stopnie, wreszcie zaczyna świtać), na postój musiałem założyć długie spodnie, tak ubrany pokonuję też przełęcz przed Ruzomberokiem (ok. 730m), ze szczytu piękne widoki na pełne mgieł doliny. Zjazd bardzo wychładzający, w Ruzomberoku z powrotem przebieram się w krótkie spodnie - bo zaczyna się jazda w górę doliny w stronę Liptovskiej Osady. Długi, łagodny podjazd ciągnie się ze 20km, dopiero za Osadą zaczyna się trochę bardziej wymagająca jazda, a końcowe ok. 150m daje już porządnie w kość, nachylenia 6-9%. Na szczycie w Donovalach (980m) chwilkę odpoczywam, wreszcie słońce wyszło na dobre zza gór i jest wyraźnie cieplej (10 stopni), mam piękne widoki na góry Wielkiej Fatry. Z przełęczy długim i szybkim zjazdem docieram do Bańskiej Bystrzycy, samo miasto mijam bokiem, za dużo miałem dziś do przejechania, by dokładnie zwiedzać. Kawałek za Bańską staję w McDonaldzie na kolejny ciepły posiłek (trzy tosty z bekonem); dalej do Zvolenia jadę prawie 15km szosą ekspresową (droga boczna za bardzo kołowała) - wreszcie jest zupełnie płasko, przyjemna odmiana po ponad 200km gór. Za to za Zvoleniem kończy się ten luksus i zaczyna się upierdliwy, dość łagodny podjazd na ok. 450m. Jest już całkiem ciepło, chwilami temperatura dochodzi do 28-29 stopni, zaczynam coraz mocniej odczuwać zmęczenie ogromnym przecież dystansem (mam już ponad 500km w nogach). Do granicy węgierskiej w Sahach jest raczej w dół, niestety we znaki daje się wiatr, w nocy było raczej bezwietrznie, ale w dzień znowu wieje z reguły w niekorzystnym dla mnie kierunku, do tego bardzo zmiennie.

Już na Węgrzech, kawałek za granicą mija 24 godzina jazdy, na szczęście przypomniałem sobie o tym i spisałem dane z licznika, bo po 24h mój licznik wszystkie dzienne parametry (dystans, średnia, suma podjazdów) liczy od zera; dystans wprowadziłem do funkcji Navigatora, który nie ma ograniczenia czasowego. Odcinek Sahy - Vac (40km) dał mi potężnie w kość, jechałem już tędy w 2002 roku do Grecji i podobnie jak wtedy dostałem zdrowo w tyłek. Górki może wysokością nie imponują, jednak jest ich bardzo dużo i to całkiem ostrych, nie brakuje ścianek nawet po 8-10%; no i co najważniejsze - jestem już bardzo zjechany, od ponad 30h na trasie bez snu. Do Vacu dociągnąłem właściwie bez postojów, ale czuję dystans w nogach potężnie, ledwo mogę chodzić, do tego porządnie zaczął mnie boleć tyłek (niestety prawie nieuniknione na tak długich trasach). Ostatnie 40km do Budapesztu, mimo że właściwie zupełnie płaskie jedzie się bardzo marnie, tempem 21-23 km/h, do tego w większości jest to jazda typu miejskiego, z dużą ilością świateł (konieczność ciągłego zatrzymywania się i ruszania), w dużym ruchu. Na raz nie dałem rady tego przejechać, zatrzymałem się na chwilę pod granicą Budapesztu. Do stolicy Węgier wjeżdżam piękną drogą nad Dunajem, już w centrum wylatuję przy przepięknym madziarskim Parlamentem, oglądam liczne zabytki położone nad rzeką, wspaniale oświetlone zachodzącym powoli słońcem.

Ale czasu nie było już tak wiele, więc kieruję się na dworzec Keleti, z którego mam wracać pociągiem do Polski. Trochę mnie wkurzyła cena biletu - kosztował aż 370zł, a w zeszłym roku wracałem tym samym połączeniem i kosztowało zaledwie 220zł. Ale dużo bardziej wkurzyło mnie to że w składzie pociągu nie było wagonu bezprzedziałowego, gdzie było dobre miejsce na schowanie roweru; dali tylko normalny przedziałowy wagon 2-klasy. Oczywiście na rower biletu kupić się nie da, teoretycznie przewozić go nie można, więc byłem jak to się mówi - w niezłej d. Przeszedłem się po przedziałach - i zorientowałem się że jest szansa na schowanie roweru pod siedzeniami, wymagało to niestety kompletnego rozkręcenia roweru, ze zdjęciem widelca (z łożyskami) włącznie. Naszarpałem się przy tej robocie nieźle, szczególnie przy odkręcaniu pedałów - ale rower schowałem idealnie. Niestety ręce po tej robocie miałem całe czarne, a w pociągu EuroCity za 370zł nie było wody w kiblu, więc ubrudzony jechałem całą drogę; jedynym dużym plusem była mała liczba pasażerów i można się było porządniej przespać.

Wypad potwornie męczący, na dworcu w Budapeszcie ledwo już chodziłem; ale i satysfakcja z przejechania tak długiej i tak trudnej (grubo ponad 5000m podjazdów) trasy ogromna; tego rekordu to już pewnie prędko nie pobiję :))

Zdjęcia z wycieczki

Dane wycieczki: DST: 670.40 km AVS: 24.39 km/h ALT: 5643 m MAX: 63.30 km/h Temp:22.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl