Wpisy archiwalne w kategorii
Rower szosowy
Dystans całkowity: | 89888.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 3688:54 |
Średnia prędkość: | 24.37 km/h |
Maksymalna prędkość: | 86.60 km/h |
Suma podjazdów: | 516539 m |
Liczba aktywności: | 836 |
Średnio na aktywność: | 107.52 km i 4h 24m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 3 maja 2009Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Warka - Brzóza - Radom - Wierzbica - Wąchock- Rez. Wykus - Bodzentyn - Św. Katarzyna - Święty Krzyż (595m) - Kielce - [pociąg] - Piaseczno - Warszawa
Na trasę ruszam o 7, pogoda bardzo fajna - pełne słońce, choć jeszcze zimno (11-13'C). Na drogach puściutko, Konstancin prawie jak wymarły. Pierwsza część trasy normalnie dość nudna - teraz naprawdę fajna, ze względu na kwitnące właśnie jabłonie, których w tym rejonie jest prawdziwe zagłębie, sady ciągną się kilometrami. A teraz całe całe te ogromne połacie kwitną na biało, w słońcu wygląda to niesamowicie. Za Warką przeważają lasy, wiatr niewielki raczej z boku. Odcinek Brzóza - Radom trochę dziurawy, ale lepszy wiatr, do Radomia docieram w niezłej formie, odpoczywam w pięknym parku w centrum (pod pomnikiem Kochanowskiego) trafiają przygotowania do obchodów 3 Maja, jest wielu weteranów w mundurach, spotkałem nawet grupę rekonstrukcyjną - cyklistów na starych rowerach, z bronią, w mundurach wrześniowych, niestety nie zdążyłem ich sfotografować. W mijanych po drodze do Radomia wioskach widać, że to święto na prowincji cieszy się dużo większą estymą niż np. w Warszawie, wszyscy w białych koszulach i odświętnych ubraniach - i takich ludzi jest naprawdę dużo, kościoły pękają w szwach.
Odcinek do Wierzbicy jedzie się niespecjalnie, za miastem trochę odżywam, pojawiają się wreszcie widoki na Góry Świętokrzyskie, za Mircem są już same góry, wjeżdżam na 260m, po czym po paru km w lesie zjeżdżam do Wąchocka. Z Wąchocka postanowiłem spróbować nowej drogi na Siekierno. Do Ratajów bardzo fajny kręty podjazd, niestety po paru km asfalt się kończy i zaczyna się chamska kostka. Jak to zwykle bywa przy takich okazjach - szkoda mi było podjechanych juz metrów więc zdecydowałem się jechać dalej. Przeprawa była straszna, niemal 10km beznadziejnej drogi, pół biedy jakby to była zwykła gruntówka - ale to była tragiczna kostka po której niemal nie dało się jechać, szczególnie na kołach szosowych. Trochę się ratowałem jadąc z boku, ale tam z kolei było dużo piachu. Do tego cały ten odcinek był mocno pofalowany, więc jechało się naprawdę ciężko, na tych 10km średnia spadła mi o ponad 2km/h. Widokowo trasa piękna, przez rezerwat Wykus, prowadzi tu szlak partyzancki związany z licznymi walkami AK w czasie wojny w tym rejonie, nie brakuje mogił. Z wielką ulga docieram do asfaltu w Siekiernie, stąd generalnie zjeżdżam do Bodzentyna, dalej zaczyna się podjazd w stronę Św. Katarzyny, w sumie kończy się już za miasteczkiem na ponad 400m, tam staję na odpoczynek. Orientuję się że przez to przebijanie się przez Wykus kiepsko stoję z czasem i by wyrobić sie na pociąg o 18 trzeba się spieszyć. Jadę więc pod wiatr do podnóży Łysej Góry, w tym roku po raz pierwszy zaliczam ten podjazd. Najostrzejszy kawałek jest w rejonie bramy Parku Narodowego, w górnej zamkniętej dla samochodów części masy turystów, ale w cieniu jedzie się całkiem fajnie, w przyzwoitej formie docieram na szczyt. Po krótkim odpoczynku pod klasztorem (również i tu jest kilku weteranów) szybko (66km/h) zjeżdżam na dół i zasuwam do Kielc, z wiatrem jedzie się bardzo przyzwoicie. Na dworzec w Kielcach docieram ok. 20 min przed odjazdem, ale kolejka do kasy była tak duża, że bilety musiałem kupować w pociągu (i dwa razy musiałem zapłacić opłatę za wypisanie biletu, na rower też sobie doliczyli)
Pokaż trasę GPS">Ślad GPS
Zdjęcia
Na trasę ruszam o 7, pogoda bardzo fajna - pełne słońce, choć jeszcze zimno (11-13'C). Na drogach puściutko, Konstancin prawie jak wymarły. Pierwsza część trasy normalnie dość nudna - teraz naprawdę fajna, ze względu na kwitnące właśnie jabłonie, których w tym rejonie jest prawdziwe zagłębie, sady ciągną się kilometrami. A teraz całe całe te ogromne połacie kwitną na biało, w słońcu wygląda to niesamowicie. Za Warką przeważają lasy, wiatr niewielki raczej z boku. Odcinek Brzóza - Radom trochę dziurawy, ale lepszy wiatr, do Radomia docieram w niezłej formie, odpoczywam w pięknym parku w centrum (pod pomnikiem Kochanowskiego) trafiają przygotowania do obchodów 3 Maja, jest wielu weteranów w mundurach, spotkałem nawet grupę rekonstrukcyjną - cyklistów na starych rowerach, z bronią, w mundurach wrześniowych, niestety nie zdążyłem ich sfotografować. W mijanych po drodze do Radomia wioskach widać, że to święto na prowincji cieszy się dużo większą estymą niż np. w Warszawie, wszyscy w białych koszulach i odświętnych ubraniach - i takich ludzi jest naprawdę dużo, kościoły pękają w szwach.
Odcinek do Wierzbicy jedzie się niespecjalnie, za miastem trochę odżywam, pojawiają się wreszcie widoki na Góry Świętokrzyskie, za Mircem są już same góry, wjeżdżam na 260m, po czym po paru km w lesie zjeżdżam do Wąchocka. Z Wąchocka postanowiłem spróbować nowej drogi na Siekierno. Do Ratajów bardzo fajny kręty podjazd, niestety po paru km asfalt się kończy i zaczyna się chamska kostka. Jak to zwykle bywa przy takich okazjach - szkoda mi było podjechanych juz metrów więc zdecydowałem się jechać dalej. Przeprawa była straszna, niemal 10km beznadziejnej drogi, pół biedy jakby to była zwykła gruntówka - ale to była tragiczna kostka po której niemal nie dało się jechać, szczególnie na kołach szosowych. Trochę się ratowałem jadąc z boku, ale tam z kolei było dużo piachu. Do tego cały ten odcinek był mocno pofalowany, więc jechało się naprawdę ciężko, na tych 10km średnia spadła mi o ponad 2km/h. Widokowo trasa piękna, przez rezerwat Wykus, prowadzi tu szlak partyzancki związany z licznymi walkami AK w czasie wojny w tym rejonie, nie brakuje mogił. Z wielką ulga docieram do asfaltu w Siekiernie, stąd generalnie zjeżdżam do Bodzentyna, dalej zaczyna się podjazd w stronę Św. Katarzyny, w sumie kończy się już za miasteczkiem na ponad 400m, tam staję na odpoczynek. Orientuję się że przez to przebijanie się przez Wykus kiepsko stoję z czasem i by wyrobić sie na pociąg o 18 trzeba się spieszyć. Jadę więc pod wiatr do podnóży Łysej Góry, w tym roku po raz pierwszy zaliczam ten podjazd. Najostrzejszy kawałek jest w rejonie bramy Parku Narodowego, w górnej zamkniętej dla samochodów części masy turystów, ale w cieniu jedzie się całkiem fajnie, w przyzwoitej formie docieram na szczyt. Po krótkim odpoczynku pod klasztorem (również i tu jest kilku weteranów) szybko (66km/h) zjeżdżam na dół i zasuwam do Kielc, z wiatrem jedzie się bardzo przyzwoicie. Na dworzec w Kielcach docieram ok. 20 min przed odjazdem, ale kolejka do kasy była tak duża, że bilety musiałem kupować w pociągu (i dwa razy musiałem zapłacić opłatę za wypisanie biletu, na rower też sobie doliczyli)
Pokaż trasę GPS">Ślad GPS
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 235.70 km AVS: 26.48 km/h
ALT: 1720 m MAX: 66.00 km/h
Temp:23.0 'C
Środa, 29 kwietnia 2009Kategoria Wycieczka, Rower szosowy
Warszawa - Góra Kalwaria - Celestynów - Otwock - Warszawa
Dłuższa pętla wiślańska, bardzo fajny leśny kawałek od Celestynowa do Otwocka
Dłuższa pętla wiślańska, bardzo fajny leśny kawałek od Celestynowa do Otwocka
Dane wycieczki:
DST: 83.10 km AVS: 28.01 km/h
ALT: 269 m MAX: 46.70 km/h
Temp:24.0 'C
Niedziela, 26 kwietnia 2009Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka, >300km
Nowy rekord!
Warszawa - Nieporęt - Pułtusk - Ciechanów - Mława - Działdowo - Iława - Prabuty - Malbork - Pruszcz Gd. - Gdańsk - Gdynia - Władysławowo - Hel
Z tym wyjazdem nosiłem się już od dawna, trasa na Hel to dobry odcinek na tak długi dystans - nie ma większych górek, ruch też umiarkowany; w ten weekend wreszcie udało mi się pogodzić wolne w pracy z dobrym wiatrem :)
Ruszam w sobotę o 18, błyskawicznie przebijam się przez Warszawę, po czym skręcam na Nieporęt. Z rok nie jechałem tą drogą - i okazało się, że niedawno położony asfalt jest już w kiepskim stanie, jednym słowem zwykłe partactwo, wykonawca powinien za to płacić słoną karę. Nad Zalewem Zegrzyńskim powoli zaczyna już zmierzchać, fajnie prezentuje się zachodzące słońce w falach Narwi. Zupełnie ciemno robi się przed Pułtuskiem, bardzo się spieszyłem by tam dotrzeć - bo droga Serock - Pułtusk i dalej do Augustowa jest bardzo ruchliwa, z masą tirów, zupełnie nie nadaje się do jazdy nocą, nawet na tym kawałku miałem parę wyprzedzeń "na gazetę". Za Pułtuskiem robi się już puściutko, noc jest piękna, masa gwiazd, niestety bezksiężycowa. 20km przed Ciechanowem znowu powrót na bardziej ruchliwą drogę (ale oczywiście z tą do Pułtuska nieporównywalną) - i po ok. 20km w całkiem przyzwoitej formie docieram do Ciechanowa, gdzie w centrum odpoczywam pół h, ciepło się na postój ubierając. Za Ciechnowem ciemny (nawet jak na noc :) odcinek - prawie nie ma wiosek, sporo lasów, więc i oświetlenia minimalna ilość. Odżywam dopiero w Mławie, gdzie parę km jadę w mieście, do Działdowa także jest sporo lamp. więc odcinek dość szybko schodzi; w samym Działdowie odpoczywam ze 20min. Natomiast za Działdowem wjeżdżam w przysłowiową "czarną dupę" - świateł nie ma prawie w ogóle, jadę tu fragment skrótem bocznymi drogami do drogi na Nowe Miasto Lubawskie. Że boczne drogi były w nienajlepszym stanie - to mnie specjalnie nie zdziwiło, ale gdy wjechałem na główniejszą do Nowego Miasta - okazało się że jest jeszcze gorsza, przez 10-15km jedzie się bardzo marnie, a nawet w całkiem dużych wioskach (jak Rybie) brakuje świateł. Po skręcie na Lubawę wraca na parę km lepszy asfalt, po tym znowu kiepski odcinek i przed samym miastem wreszcie kończy się zła droga. W Lubawie na parę km wjeżdzam na główną drogę do Torunia, gdzie nawet o tej godzinie (ok.3) jest trochę ruchu; po czym skręcam na Iławę. Te 15km dało mi nieźle w kość, zaczynam odczuwać zmęcznie i mocne zniechęcenie wielogodzinną jazdą nocą, do Iławy wlekę się 20-24km/h. Na półgodzinny postój staję w centrum miasta, mimo przebrania się we wszystko co miałem - nieźle mnie wytrzęsło, jest 6'C, powoli zaczyna świtać i gdy się nie jedzie - marźnie się błyskawicznie.
Za Iławą jedzie się znacznie lepiej - przede wszystkim wreszcie zaczyna świtać, a to zawsze daje potężnego kopa motywacyjnego i poczucie, że najgorsze już mną. Do tego i trasa robi się naprawdę ładna, nie brakuje jeziorek odbijających promienie wschodzącego słońca i małych górek, w Suszu i Prabutach w centrum jest charakterystyczna kostka dodająca im uroku (choć jazdy na wąziutkich kołach nie ułatwia). Za Prabutami niestety jakość drogi bardzo się zepsuła, cały czas jest nierówno położony asfalt, na którym trzęsie jak cholera, nie pozwala to na czerpanie przyjemności z pięknych krajobrazów (bo widokowo ten odcinek jest bardzo fajny). Dopiero za Suszem wraca świetny asfalt, do tego do Malborka mam mocny wiatr równo w plecy, ciągnie się 32-34km/h. W Malborku staję na treściwszy posiłek w McDonaldzie, robię rundkę przy ogromnym zamku krzyżackim, Nogat przejeżdżam drewnianym mostkiem. Do Tczewa jadę DK50 - myślałem że na drodze tej klasy nie będzie kłopotów z asfaltem, co najwyżej duży ruch; ale - gdzie tam, po paru km droga zamienia się w nierówne betonowe płyty, gdzie skacze się co 2-3m, dalej jest asfalt położony na tych płytach - jednym słowem makabra. Trochę mnie zaskoczył przejazd przez Wisłę - spodziewałem się bardzo szerokiej rzeki, a jest węższa niż w Warszawie, widać woda poszła tu w głębokość, nie szerokość :). Za mostem na DK50 zaczyna się po prostu zwykła kostka, tego było już dla mnie za wiele - więc skręcam na boczną drogę do Tczewa. Przebijam się przez miasto i wjeżdżam na "jedynkę" do Gdańska. Tu wreszcie nie ma kłopotów z drogą, jedzie się szybko i sprawnie. Niestety za Pruszczem zaczyna się już typowa miejska jazda, z masą świateł i dużym ruchem, po ponad 300km pozamiejskiej podróży trudno do tego na nowo przywyknąć. Na odpoczynek staję w Gdańsku na pięknym Starym Mieście, tuż pod słynną fontanną Neptuna. O tej godzinie jest już cieplutko, można jechać w krótkim rękawku.
Następne kilometry - to bardzo nieprzyjemna jazda trójmiejską aglomeracją, cały czas ogromny ruch, światła, do tego jeszcze zakazy (które oczywiście ignoruję, bo po 300km nie mam czasu i chęci na męczenie się jazdą ścieżkami). W ten sposób tłukę się niemal 40km, dopiero za rozjazdem w Redzie można odetchnąć. Kawałek za tym skrętem zaliczam największy podjazd na tej trasie (miał może 60m :)), ładną pagórkowatą drogą docieram pod Puck, gdzie wreszcie mogę zobaczyć Bałtyk. Widać też już Mierzeję Helską którą będę musiał zaliczyć; bardzo obawiam się wiatru, bo na Mierzei jest idelanie przeciwny i do tego całkiem mocny. We Władysławowie robię zakupy, po czym staję na odpoczynek w lasku już na Mierzei. Ostatnie kilometry - to ciężka walka z wiatrem, chwilami pomaga las, niestety droga najczęściej prowadzi południową stronę Mierzei - tak więc wiatr ma pole do popisu. Cały czas w dolnym chwycie, cały czas 22-25km/h, do tego mocno już daje o sobie 400km w nogach. Jadę szosą, ignorując ścieżkę z nierównej kostki (zresztą od Jastarni już terenową). W Jastarni staję na kilka minut, ostatni odcinek na Hel daje odzipnąć, niemal cały czas w lesie, bardzo fajna kręta droga, z pięknym zapachem pełnej wiosny w powietrzu. Parę minut po 16 docieram wreszcie do celu, wjeżdżam do portu, strzelam sobie fotki z widokiem na morze (niestety pod słońce).
Na dłuższą regenerację, czy rybkę ze smażalni już nie było czasu - bo o 16.30 mam pociąg. Do Gdyni jedzie się osobowym "tramwajem" - całkiem wygodny, jest sporo miejsca, mimo naprawdę dużej ilości rowerzystów. Natomiast pospieszny z Gdynie do Warszawy - to masakra - 5,5h pod śmierdzącym i zalanym kiblem, pociąg nabity na ful, do tego spóźnił się z pół h; za stary się już robię na takie podróże - wolę jednak zapłacić dwa razy więcej za ekspres niż tak się mordować po jeszcze bardziej morderczej trasie :)
Pokaż trasę GPS">Ślad GPS
Zdjęcia
Warszawa - Nieporęt - Pułtusk - Ciechanów - Mława - Działdowo - Iława - Prabuty - Malbork - Pruszcz Gd. - Gdańsk - Gdynia - Władysławowo - Hel
Z tym wyjazdem nosiłem się już od dawna, trasa na Hel to dobry odcinek na tak długi dystans - nie ma większych górek, ruch też umiarkowany; w ten weekend wreszcie udało mi się pogodzić wolne w pracy z dobrym wiatrem :)
Ruszam w sobotę o 18, błyskawicznie przebijam się przez Warszawę, po czym skręcam na Nieporęt. Z rok nie jechałem tą drogą - i okazało się, że niedawno położony asfalt jest już w kiepskim stanie, jednym słowem zwykłe partactwo, wykonawca powinien za to płacić słoną karę. Nad Zalewem Zegrzyńskim powoli zaczyna już zmierzchać, fajnie prezentuje się zachodzące słońce w falach Narwi. Zupełnie ciemno robi się przed Pułtuskiem, bardzo się spieszyłem by tam dotrzeć - bo droga Serock - Pułtusk i dalej do Augustowa jest bardzo ruchliwa, z masą tirów, zupełnie nie nadaje się do jazdy nocą, nawet na tym kawałku miałem parę wyprzedzeń "na gazetę". Za Pułtuskiem robi się już puściutko, noc jest piękna, masa gwiazd, niestety bezksiężycowa. 20km przed Ciechanowem znowu powrót na bardziej ruchliwą drogę (ale oczywiście z tą do Pułtuska nieporównywalną) - i po ok. 20km w całkiem przyzwoitej formie docieram do Ciechanowa, gdzie w centrum odpoczywam pół h, ciepło się na postój ubierając. Za Ciechnowem ciemny (nawet jak na noc :) odcinek - prawie nie ma wiosek, sporo lasów, więc i oświetlenia minimalna ilość. Odżywam dopiero w Mławie, gdzie parę km jadę w mieście, do Działdowa także jest sporo lamp. więc odcinek dość szybko schodzi; w samym Działdowie odpoczywam ze 20min. Natomiast za Działdowem wjeżdżam w przysłowiową "czarną dupę" - świateł nie ma prawie w ogóle, jadę tu fragment skrótem bocznymi drogami do drogi na Nowe Miasto Lubawskie. Że boczne drogi były w nienajlepszym stanie - to mnie specjalnie nie zdziwiło, ale gdy wjechałem na główniejszą do Nowego Miasta - okazało się że jest jeszcze gorsza, przez 10-15km jedzie się bardzo marnie, a nawet w całkiem dużych wioskach (jak Rybie) brakuje świateł. Po skręcie na Lubawę wraca na parę km lepszy asfalt, po tym znowu kiepski odcinek i przed samym miastem wreszcie kończy się zła droga. W Lubawie na parę km wjeżdzam na główną drogę do Torunia, gdzie nawet o tej godzinie (ok.3) jest trochę ruchu; po czym skręcam na Iławę. Te 15km dało mi nieźle w kość, zaczynam odczuwać zmęcznie i mocne zniechęcenie wielogodzinną jazdą nocą, do Iławy wlekę się 20-24km/h. Na półgodzinny postój staję w centrum miasta, mimo przebrania się we wszystko co miałem - nieźle mnie wytrzęsło, jest 6'C, powoli zaczyna świtać i gdy się nie jedzie - marźnie się błyskawicznie.
Za Iławą jedzie się znacznie lepiej - przede wszystkim wreszcie zaczyna świtać, a to zawsze daje potężnego kopa motywacyjnego i poczucie, że najgorsze już mną. Do tego i trasa robi się naprawdę ładna, nie brakuje jeziorek odbijających promienie wschodzącego słońca i małych górek, w Suszu i Prabutach w centrum jest charakterystyczna kostka dodająca im uroku (choć jazdy na wąziutkich kołach nie ułatwia). Za Prabutami niestety jakość drogi bardzo się zepsuła, cały czas jest nierówno położony asfalt, na którym trzęsie jak cholera, nie pozwala to na czerpanie przyjemności z pięknych krajobrazów (bo widokowo ten odcinek jest bardzo fajny). Dopiero za Suszem wraca świetny asfalt, do tego do Malborka mam mocny wiatr równo w plecy, ciągnie się 32-34km/h. W Malborku staję na treściwszy posiłek w McDonaldzie, robię rundkę przy ogromnym zamku krzyżackim, Nogat przejeżdżam drewnianym mostkiem. Do Tczewa jadę DK50 - myślałem że na drodze tej klasy nie będzie kłopotów z asfaltem, co najwyżej duży ruch; ale - gdzie tam, po paru km droga zamienia się w nierówne betonowe płyty, gdzie skacze się co 2-3m, dalej jest asfalt położony na tych płytach - jednym słowem makabra. Trochę mnie zaskoczył przejazd przez Wisłę - spodziewałem się bardzo szerokiej rzeki, a jest węższa niż w Warszawie, widać woda poszła tu w głębokość, nie szerokość :). Za mostem na DK50 zaczyna się po prostu zwykła kostka, tego było już dla mnie za wiele - więc skręcam na boczną drogę do Tczewa. Przebijam się przez miasto i wjeżdżam na "jedynkę" do Gdańska. Tu wreszcie nie ma kłopotów z drogą, jedzie się szybko i sprawnie. Niestety za Pruszczem zaczyna się już typowa miejska jazda, z masą świateł i dużym ruchem, po ponad 300km pozamiejskiej podróży trudno do tego na nowo przywyknąć. Na odpoczynek staję w Gdańsku na pięknym Starym Mieście, tuż pod słynną fontanną Neptuna. O tej godzinie jest już cieplutko, można jechać w krótkim rękawku.
Następne kilometry - to bardzo nieprzyjemna jazda trójmiejską aglomeracją, cały czas ogromny ruch, światła, do tego jeszcze zakazy (które oczywiście ignoruję, bo po 300km nie mam czasu i chęci na męczenie się jazdą ścieżkami). W ten sposób tłukę się niemal 40km, dopiero za rozjazdem w Redzie można odetchnąć. Kawałek za tym skrętem zaliczam największy podjazd na tej trasie (miał może 60m :)), ładną pagórkowatą drogą docieram pod Puck, gdzie wreszcie mogę zobaczyć Bałtyk. Widać też już Mierzeję Helską którą będę musiał zaliczyć; bardzo obawiam się wiatru, bo na Mierzei jest idelanie przeciwny i do tego całkiem mocny. We Władysławowie robię zakupy, po czym staję na odpoczynek w lasku już na Mierzei. Ostatnie kilometry - to ciężka walka z wiatrem, chwilami pomaga las, niestety droga najczęściej prowadzi południową stronę Mierzei - tak więc wiatr ma pole do popisu. Cały czas w dolnym chwycie, cały czas 22-25km/h, do tego mocno już daje o sobie 400km w nogach. Jadę szosą, ignorując ścieżkę z nierównej kostki (zresztą od Jastarni już terenową). W Jastarni staję na kilka minut, ostatni odcinek na Hel daje odzipnąć, niemal cały czas w lesie, bardzo fajna kręta droga, z pięknym zapachem pełnej wiosny w powietrzu. Parę minut po 16 docieram wreszcie do celu, wjeżdżam do portu, strzelam sobie fotki z widokiem na morze (niestety pod słońce).
Na dłuższą regenerację, czy rybkę ze smażalni już nie było czasu - bo o 16.30 mam pociąg. Do Gdyni jedzie się osobowym "tramwajem" - całkiem wygodny, jest sporo miejsca, mimo naprawdę dużej ilości rowerzystów. Natomiast pospieszny z Gdynie do Warszawy - to masakra - 5,5h pod śmierdzącym i zalanym kiblem, pociąg nabity na ful, do tego spóźnił się z pół h; za stary się już robię na takie podróże - wolę jednak zapłacić dwa razy więcej za ekspres niż tak się mordować po jeszcze bardziej morderczej trasie :)
Pokaż trasę GPS">Ślad GPS
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 474.20 km AVS: 27.79 km/h
ALT: 2206 m MAX: 53.40 km/h
Temp:15.0 'C
Czwartek, 23 kwietnia 2009Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Po Warszawie z Marcinem (jego pierwsza trasa w tym sezonie)
Dane wycieczki:
DST: 45.60 km AVS: 19.27 km/h
ALT: 225 m MAX: 39.40 km/h
Temp:21.0 'C
Niedziela, 19 kwietnia 2009Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Janki - Nadarzyn - Grodzisk Maz. - Żyrardów - Puszcza Mariańska - Skierniewice - Jeżów - Brzeziny - Wiśniowa Góra - Łódź
Dzisiaj nie miałem w planach dłuższego wypadu, ale dobra pogoda skłoniła mnie do dłuższej trasy. Jako, że miał być niezły wiatr północno-wschodni postanowiłem się wybrać do Łodzi do Mikiego by zobaczyć jego nowiutki rower. Z Warszawy wyjeżdżamy przez Dawidy i stawy raszyńskie, później szosą katowicką do Nadarzyna, skąd bocznymi drogami jadę do Grodziska. Tam wjeżdżam na drogę 719. Jedzie się szybko, z wiatrem w plecy, są niebrzydkie odcinki przez las, szczególnie za Żyrardowem. Za Skierniewicami odcinek fatalnej drogi, kawałek dalej zaczynają się małe górki wyprowadzające na wysokość ok. 190m. Kawałek przed Jeżowem spotykam Mikiego jadącego na swoim nowym Surly. Po oględzinach roweru ruszamy do Jeżowa, gdzie stajemy na krótki odpoczynek. Z Jeżowa jedziemy główną drogą do Brzezin, dalej skręcamy na boczne drogi, który Miki znający świetnie okolicę prowadzi do Łodzi. pogoda ciągle dobra, cały czas słońce i dobry wiatr, choć trochę zimno. Do Łodzi wyrabiamy się spokojnie przed odjazdem mojego pociągu (ok.19) - więc jest trochę czas by obejrzeć miasto, zaliczamy obowiązkowy przejazd ulicą Piotrkowską, skąd udajemy się na dworzec Łódź Fabryczna, gdzie żegnamy się z Mikim (dzięki za fajną wycieczkę!)
Dzisiaj nie miałem w planach dłuższego wypadu, ale dobra pogoda skłoniła mnie do dłuższej trasy. Jako, że miał być niezły wiatr północno-wschodni postanowiłem się wybrać do Łodzi do Mikiego by zobaczyć jego nowiutki rower. Z Warszawy wyjeżdżamy przez Dawidy i stawy raszyńskie, później szosą katowicką do Nadarzyna, skąd bocznymi drogami jadę do Grodziska. Tam wjeżdżam na drogę 719. Jedzie się szybko, z wiatrem w plecy, są niebrzydkie odcinki przez las, szczególnie za Żyrardowem. Za Skierniewicami odcinek fatalnej drogi, kawałek dalej zaczynają się małe górki wyprowadzające na wysokość ok. 190m. Kawałek przed Jeżowem spotykam Mikiego jadącego na swoim nowym Surly. Po oględzinach roweru ruszamy do Jeżowa, gdzie stajemy na krótki odpoczynek. Z Jeżowa jedziemy główną drogą do Brzezin, dalej skręcamy na boczne drogi, który Miki znający świetnie okolicę prowadzi do Łodzi. pogoda ciągle dobra, cały czas słońce i dobry wiatr, choć trochę zimno. Do Łodzi wyrabiamy się spokojnie przed odjazdem mojego pociągu (ok.19) - więc jest trochę czas by obejrzeć miasto, zaliczamy obowiązkowy przejazd ulicą Piotrkowską, skąd udajemy się na dworzec Łódź Fabryczna, gdzie żegnamy się z Mikim (dzięki za fajną wycieczkę!)
Dane wycieczki:
DST: 169.60 km AVS: 28.66 km/h
ALT: 787 m MAX: 55.80 km/h
Temp:13.0 'C
Środa, 15 kwietnia 2009Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Kościelisko - Zakopane - Wierch Poroniec (1109m) - Głodówka (1139m) - Nowy Targ - Obidowa (812m) - Skomielna Biała - Lubień - Myślenice - Kraków - [pociąg] - Warszawa
Mimo bardzo przyzwoitej kwatery znowu niemal oka nie zmrużyłem, ostatnio mam duże problemy ze snem na wyjazdach, zakupiłem więc na śnaidanie produkty z kofeiną - Tigera i oczywiście Coca-Colę by jakoś ten dzień pociągnąć; sprawdziły się całkiem nieźle. Po śniadaniu szybko zjeżdżamy na dół do Zakopanego, pogoda idealna, piękne widoki. W mieście zaliczamy podjazd w stronę Kuźnic, Damian dochodzi do wniosku, że lepiej będzie jak wróci do Katowic pociągiem, bo bardzo czuje wczorajszą, tak trudną trasę w nogach, a na dzisiejszej też górek nie brakuje. Żegnamy się więc i dalej ruszam sam. Pierwsza część to droga przez Wierch Poroniec, którą pokonywałem zimą, tym razem idzie to o wiele łatwiej, niestety dziur masa. Na Wierch Poroniec docieram w dobrej formie, brak snu aż tak jakby to się mogło wydawać nie przeszkadza. Stąd już tylko rzut beretem na Głodówkę słynącą z pięknej panoramy Tatr, a jako że dzisiaj jest widoczność - jest co pooglądać. Z Głodówki już niemal cały czas do Nowego Targu w dół, jedzie się szybko, ale jakiś bardzo ostrych odcinków na drodze przez Bukowinę nie ma. Z 10km przed Nowym Targiem zauważam, że tylna opona, która już wcześniej miała duże rozdarcie - kończy swój żywot, właśnie zaczyna wyłazić dętka, jeszcze kilometr więcej i łatałbym także dętkę. Zmieniam więc oponę (zabrałem zapasową, wiedząc w jakim stanie jest stara) i jadę dalej. Do Krakowa postanawiam jechać zakopianką, nie miałem dobrej mapy, więc nie chciałem się pakować na boczne drogi, zresztą ta masa dziur na Podhalu trochę mnie zniechęciła do takich eksperymentów. Zakopianka co prawda jest ruchliwa, ale asfalt świetny, a do Krakowa jedzie się wyraźnie łatwiej niż w drugą stronę (jechałem tędy do Zakopanego latem). Szybko zaliczam podjazd pod Obidową, na zjeździe do Chabówki przez kilka km jest szosa dwujezdniowa. Później dwie ścianki w rejonie Skomielnej - i długi zjazd do Lubienia, kawałek za miasteczkiem staję na długi odpoczynek. Do Myślenic płasko, dalej już pagórki i co gorsza nieustanne, ciągnące się od x lat remonty. Największy podjazd za Głogoczowem (100m, z nachyeleniem chwilami nawet i po 10%) zaliczam w korku samochodowym (ruch puszcza się jedną nitką drogi). Ze szczytu do Krakowa już właściwie tylko w dół, szybko przebijam się przez miasto, krótka wizyta na rynku - i od razu wsiadam w pociąg
Ślad GPS
Zdjęcia z trasy
Mimo bardzo przyzwoitej kwatery znowu niemal oka nie zmrużyłem, ostatnio mam duże problemy ze snem na wyjazdach, zakupiłem więc na śnaidanie produkty z kofeiną - Tigera i oczywiście Coca-Colę by jakoś ten dzień pociągnąć; sprawdziły się całkiem nieźle. Po śniadaniu szybko zjeżdżamy na dół do Zakopanego, pogoda idealna, piękne widoki. W mieście zaliczamy podjazd w stronę Kuźnic, Damian dochodzi do wniosku, że lepiej będzie jak wróci do Katowic pociągiem, bo bardzo czuje wczorajszą, tak trudną trasę w nogach, a na dzisiejszej też górek nie brakuje. Żegnamy się więc i dalej ruszam sam. Pierwsza część to droga przez Wierch Poroniec, którą pokonywałem zimą, tym razem idzie to o wiele łatwiej, niestety dziur masa. Na Wierch Poroniec docieram w dobrej formie, brak snu aż tak jakby to się mogło wydawać nie przeszkadza. Stąd już tylko rzut beretem na Głodówkę słynącą z pięknej panoramy Tatr, a jako że dzisiaj jest widoczność - jest co pooglądać. Z Głodówki już niemal cały czas do Nowego Targu w dół, jedzie się szybko, ale jakiś bardzo ostrych odcinków na drodze przez Bukowinę nie ma. Z 10km przed Nowym Targiem zauważam, że tylna opona, która już wcześniej miała duże rozdarcie - kończy swój żywot, właśnie zaczyna wyłazić dętka, jeszcze kilometr więcej i łatałbym także dętkę. Zmieniam więc oponę (zabrałem zapasową, wiedząc w jakim stanie jest stara) i jadę dalej. Do Krakowa postanawiam jechać zakopianką, nie miałem dobrej mapy, więc nie chciałem się pakować na boczne drogi, zresztą ta masa dziur na Podhalu trochę mnie zniechęciła do takich eksperymentów. Zakopianka co prawda jest ruchliwa, ale asfalt świetny, a do Krakowa jedzie się wyraźnie łatwiej niż w drugą stronę (jechałem tędy do Zakopanego latem). Szybko zaliczam podjazd pod Obidową, na zjeździe do Chabówki przez kilka km jest szosa dwujezdniowa. Później dwie ścianki w rejonie Skomielnej - i długi zjazd do Lubienia, kawałek za miasteczkiem staję na długi odpoczynek. Do Myślenic płasko, dalej już pagórki i co gorsza nieustanne, ciągnące się od x lat remonty. Największy podjazd za Głogoczowem (100m, z nachyeleniem chwilami nawet i po 10%) zaliczam w korku samochodowym (ruch puszcza się jedną nitką drogi). Ze szczytu do Krakowa już właściwie tylko w dół, szybko przebijam się przez miasto, krótka wizyta na rynku - i od razu wsiadam w pociąg
Ślad GPS
Zdjęcia z trasy
Dane wycieczki:
DST: 145.40 km AVS: 26.12 km/h
ALT: 1546 m MAX: 66.30 km/h
Temp:20.0 'C
Wtorek, 14 kwietnia 2009Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
Warszawa - [pociąg] - Katowice - Kęty - Porąbka - Beskid Targanicki (562m) - Przeł. Kocierska (718m) - Stryszawa - Przeł. Przysłop (665m) - Zawoja - Przeł. Krowiarki (1018m) - Jabłonka - Czarny Dunajec - Ząb - Gubałówka (1125m) - Kościelisko - Zakopane - Kościelisko
W pracy miałem akurat 2 dni wolnego po świętach, a jako że trafiła się okazja wyjazdu z paroma znajomymi z precla w góry - postanowiłem to wykorzytać :)) Mimo wczesnego pójścia spać - zdrzemnąć udało mi się może godzinę, wstaję o 4.30, dwie godziny później już jadę ekspresem do Katowic, gdzie spotykam się z Szamanem. Wspólnie przebijamy się przez Katowice (dużo bardziej zielone niż się to stereotypowo wydaje), po niecałych 30km spotykamy się w Imielinie z Marcusem i jeszcze dwoma rowerzystami - i bez ociągania się ruszamy na Kęty. Droga nieciekawa, duży ruch i nieprzyjemny wiatr, głównie z boku, ale też i w twarz. Po kolejnych 30km docieramy do Kęt, gdzie już od godziny czeka na nas MadMan (dojechał z Bielska). Tutaj się rozdzielamy - znajomi Marcusa ruszają na Żar, natomiast nasza czwórka kieruje się na Porąbkę. Po zakupach w sklepie zaczyna się podjazd pod Beskid Targanicki, pierwsza część dość łatwa, za to od wysokości 480m - to już straszliwa rzeźnia z nachyleniami po 17-18%, na przełożeniu 39-27 wjechałem na ostatnich nogach, wiele dalej bym takiej piły już nie wytrzymał. Zjazd równie ostry (15% wg tego co zapisał licznik), niestety kręty, do tego trafił się samochód blokujący wąską drogę. Zjeżdżamy na 430m - i od razu zaczynamy podjazd na przełęcz Kocierską. Pogoda bardzo przyjemna, zrobiło się ciepło (21-22'C), w górach już tak nie wieje. Kocierska też trochę daje w kość, jest tu parę odcinków po 10-11%, a góra nie taka niska. Na szczycie odpoczywamy, zjazd dość szybki (ponad 60km/h), niestety asfalt marny i na szosówce trzeba uważać. Po zakupach ruszamy na Stryszawę, kawałek dość upierdliwy, cały czas małe górki, do tego znowu wiatr przypomina o sobie (tego dnia generalnie mocno wieje ze wschodu, a głównie tam jedziemy). Do tego jeszcze drugi raz odczepia się moja torba podsiodłowa, częściowo rozwalając tylną lampkę - niestety ok. 5kg bagażu to już za wiele i potrafi wyciąć taki numer. W Stryszawie skręcamy na skrót na Zawoję, wymagający podjazdu na przełęcz Przysłop. Początek dość łatwy, ale końcówka znowu bardzo ciężka ze ścianami po 12-14%. Na przełęczy odpoczywamy - i żegnamy się z Marcusem i Szamanem, którzy wracają do domu - wielkie dzięki za wspólną wycieczkę, miło było się w końcu poznać osobiście, dzięki dla Szamana (przyszłego przewodnika beskidzkiego, chodzącej encyklopedii tych terenów) za wiele ciekawych informacji o tym mało znanym dla mnie rejonie.
Z Damianem szybko zjeżdżamy do Zawoi - i tutaj wreszcie mamy wiatr w plecy, tak więc dojazd do doliną pod Krowiarki schodzi bardzo szybko, towarzyszą nam piękne widoki na zaśnieżoną Babią Górę. Sam podjazd łatwiejszy od poprzednich, ale za to dużo dłuższy i na większym zmęczeniu; niemniej jedzie się bardzo przyjemnie, ruch symboliczny, cisza w lesie i piękne pejzaże Babiej Góry. Na przełęczy odpoczywamy, zakładamy kurtki i ruszamy w dół. Zjazd do niczego - same dziury, do tego dużo piachu pozostałego po zimie, dopiero na wysokości Zubrzycy wraca dobra droga i do Jabłonki prędkość rzadko spada poniżej 30km/h. W Jabłonce okazało się, że na przełęczy zostawiłem Coca-Colę i co gorsza mapy, pozstał tylko GPS (niewygodny do szacowania odległości) i pamięć. Z Jabłonki jedziemy na Czarny Dunajec, kawałek za miasteczkiem łapie nas zmrok. Teren powoli pnie się coraz bardziej w górę, dobrze widzimy nasz cel - czyli czerwone światła masztu na Gubałówce. Po skręcie na Ząb zaliczamy ostrą ścianę (długie odcinki po 10%), dalej skręcamy na boczną drogę na Gubałówkę. Asfalt na szczęście jest, ale bardzo marnej jakości, co chwila dziury, po ciemku trzeba uważać. Już mocno zmordowani docieramy na szczyt z którego roztacza się fantastyczna panorama oświetlonego Zakopanego. Zjazd najgorszy ze wszystkich dzisiejszych - kupa dziur, tylko na hamulcach, niestety na Podhalu boczne drogi są w fatalnym stanie. W Kościelisku szybko znajdujemy niedrogą kwaterę (35zł) - ale nigdzie nie ma otwartych knajp (jest już 21.40), więc musimy zjechać na sam dół do Zakopanego, gdzie jemy w McDonaldzie. Po obiedzie znowu 100m podjazdu tą samą drogą do Kościeliska, zimnica (6'C) - i wreszcie zasłużony odpoczynek po tak morderczym dniu. Wielkie brawa dla MadMana, który dał sobie świetnie na tak trudnej trasie (niemal 3000m podjazdów) jadąc na dużo cięższym rowerze od mojego.
Ślad GPS
Zdjęcia z wyjazdu
W pracy miałem akurat 2 dni wolnego po świętach, a jako że trafiła się okazja wyjazdu z paroma znajomymi z precla w góry - postanowiłem to wykorzytać :)) Mimo wczesnego pójścia spać - zdrzemnąć udało mi się może godzinę, wstaję o 4.30, dwie godziny później już jadę ekspresem do Katowic, gdzie spotykam się z Szamanem. Wspólnie przebijamy się przez Katowice (dużo bardziej zielone niż się to stereotypowo wydaje), po niecałych 30km spotykamy się w Imielinie z Marcusem i jeszcze dwoma rowerzystami - i bez ociągania się ruszamy na Kęty. Droga nieciekawa, duży ruch i nieprzyjemny wiatr, głównie z boku, ale też i w twarz. Po kolejnych 30km docieramy do Kęt, gdzie już od godziny czeka na nas MadMan (dojechał z Bielska). Tutaj się rozdzielamy - znajomi Marcusa ruszają na Żar, natomiast nasza czwórka kieruje się na Porąbkę. Po zakupach w sklepie zaczyna się podjazd pod Beskid Targanicki, pierwsza część dość łatwa, za to od wysokości 480m - to już straszliwa rzeźnia z nachyleniami po 17-18%, na przełożeniu 39-27 wjechałem na ostatnich nogach, wiele dalej bym takiej piły już nie wytrzymał. Zjazd równie ostry (15% wg tego co zapisał licznik), niestety kręty, do tego trafił się samochód blokujący wąską drogę. Zjeżdżamy na 430m - i od razu zaczynamy podjazd na przełęcz Kocierską. Pogoda bardzo przyjemna, zrobiło się ciepło (21-22'C), w górach już tak nie wieje. Kocierska też trochę daje w kość, jest tu parę odcinków po 10-11%, a góra nie taka niska. Na szczycie odpoczywamy, zjazd dość szybki (ponad 60km/h), niestety asfalt marny i na szosówce trzeba uważać. Po zakupach ruszamy na Stryszawę, kawałek dość upierdliwy, cały czas małe górki, do tego znowu wiatr przypomina o sobie (tego dnia generalnie mocno wieje ze wschodu, a głównie tam jedziemy). Do tego jeszcze drugi raz odczepia się moja torba podsiodłowa, częściowo rozwalając tylną lampkę - niestety ok. 5kg bagażu to już za wiele i potrafi wyciąć taki numer. W Stryszawie skręcamy na skrót na Zawoję, wymagający podjazdu na przełęcz Przysłop. Początek dość łatwy, ale końcówka znowu bardzo ciężka ze ścianami po 12-14%. Na przełęczy odpoczywamy - i żegnamy się z Marcusem i Szamanem, którzy wracają do domu - wielkie dzięki za wspólną wycieczkę, miło było się w końcu poznać osobiście, dzięki dla Szamana (przyszłego przewodnika beskidzkiego, chodzącej encyklopedii tych terenów) za wiele ciekawych informacji o tym mało znanym dla mnie rejonie.
Z Damianem szybko zjeżdżamy do Zawoi - i tutaj wreszcie mamy wiatr w plecy, tak więc dojazd do doliną pod Krowiarki schodzi bardzo szybko, towarzyszą nam piękne widoki na zaśnieżoną Babią Górę. Sam podjazd łatwiejszy od poprzednich, ale za to dużo dłuższy i na większym zmęczeniu; niemniej jedzie się bardzo przyjemnie, ruch symboliczny, cisza w lesie i piękne pejzaże Babiej Góry. Na przełęczy odpoczywamy, zakładamy kurtki i ruszamy w dół. Zjazd do niczego - same dziury, do tego dużo piachu pozostałego po zimie, dopiero na wysokości Zubrzycy wraca dobra droga i do Jabłonki prędkość rzadko spada poniżej 30km/h. W Jabłonce okazało się, że na przełęczy zostawiłem Coca-Colę i co gorsza mapy, pozstał tylko GPS (niewygodny do szacowania odległości) i pamięć. Z Jabłonki jedziemy na Czarny Dunajec, kawałek za miasteczkiem łapie nas zmrok. Teren powoli pnie się coraz bardziej w górę, dobrze widzimy nasz cel - czyli czerwone światła masztu na Gubałówce. Po skręcie na Ząb zaliczamy ostrą ścianę (długie odcinki po 10%), dalej skręcamy na boczną drogę na Gubałówkę. Asfalt na szczęście jest, ale bardzo marnej jakości, co chwila dziury, po ciemku trzeba uważać. Już mocno zmordowani docieramy na szczyt z którego roztacza się fantastyczna panorama oświetlonego Zakopanego. Zjazd najgorszy ze wszystkich dzisiejszych - kupa dziur, tylko na hamulcach, niestety na Podhalu boczne drogi są w fatalnym stanie. W Kościelisku szybko znajdujemy niedrogą kwaterę (35zł) - ale nigdzie nie ma otwartych knajp (jest już 21.40), więc musimy zjechać na sam dół do Zakopanego, gdzie jemy w McDonaldzie. Po obiedzie znowu 100m podjazdu tą samą drogą do Kościeliska, zimnica (6'C) - i wreszcie zasłużony odpoczynek po tak morderczym dniu. Wielkie brawa dla MadMana, który dał sobie świetnie na tak trudnej trasie (niemal 3000m podjazdów) jadąc na dużo cięższym rowerze od mojego.
Ślad GPS
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 213.10 km AVS: 23.72 km/h
ALT: 2977 m MAX: 64.90 km/h
Temp:18.0 'C
Sobota, 11 kwietnia 2009Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Celestynów - Otwock - Warszawa
Wyraźnie zimniej niż przez ostatnich parę dni, do tego dość mocny, dodatkowo wychładzający wschodni wiatr. Trasą od mostu na Wiśle w stronę Celestynowa już dawno nie jechałem - i okazało się, że została bardzo przyzwoicie wyremontowana, teraz mimo dużego ruchu (południowy objazd Warszawy dla tirów) da się tu całkiem przyzwoicie jechać na rowerze bo jest niezłe pobocze. Po skręcie z głównej drogi - przyjemna trasa głównie po lesie przez Celestynów, Starą Dąbrowę aż do Otwocka (wzdłuż linii kolejowej). Z Otwocka do Warszawy również przy kolei, ulicą Patriotów (też świetny asfalt, naprawdę sporo dróg się ostatnio remontuje) do stacji Międzylesie, stąd już z wiatrem na Trasę Siekierkowską, gdzie jak zwykle jedzie się szybko.
Pierwszy raz od dawna jechałem we wkładkach do butów - i jest wyraźna poprawa, jeśli chodzi o męczący mnie od ponad pół roku ból łydek i achillesa, najprawdopodobniej to kwestia płaskostopia, tym bardziej że pedałuję bardziej tylną i środkową częścią stopy, tak że nieprawidłowa pozycja stopy (bez wkładek) może doprowadzać do bólu łydki. Ale - pożyjemy, zobaczymy z kontuzjami nóg i kolan nigdy nic pewnego nie wiadomo, dopiero czas zweryfikuje czy to rzeczywiście była kwestia płaskostopia.
Wyraźnie zimniej niż przez ostatnich parę dni, do tego dość mocny, dodatkowo wychładzający wschodni wiatr. Trasą od mostu na Wiśle w stronę Celestynowa już dawno nie jechałem - i okazało się, że została bardzo przyzwoicie wyremontowana, teraz mimo dużego ruchu (południowy objazd Warszawy dla tirów) da się tu całkiem przyzwoicie jechać na rowerze bo jest niezłe pobocze. Po skręcie z głównej drogi - przyjemna trasa głównie po lesie przez Celestynów, Starą Dąbrowę aż do Otwocka (wzdłuż linii kolejowej). Z Otwocka do Warszawy również przy kolei, ulicą Patriotów (też świetny asfalt, naprawdę sporo dróg się ostatnio remontuje) do stacji Międzylesie, stąd już z wiatrem na Trasę Siekierkowską, gdzie jak zwykle jedzie się szybko.
Pierwszy raz od dawna jechałem we wkładkach do butów - i jest wyraźna poprawa, jeśli chodzi o męczący mnie od ponad pół roku ból łydek i achillesa, najprawdopodobniej to kwestia płaskostopia, tym bardziej że pedałuję bardziej tylną i środkową częścią stopy, tak że nieprawidłowa pozycja stopy (bez wkładek) może doprowadzać do bólu łydki. Ale - pożyjemy, zobaczymy z kontuzjami nóg i kolan nigdy nic pewnego nie wiadomo, dopiero czas zweryfikuje czy to rzeczywiście była kwestia płaskostopia.
Dane wycieczki:
DST: 82.20 km AVS: 28.34 km/h
ALT: 292 m MAX: 46.00 km/h
Temp:12.0 'C
Czwartek, 2 kwietnia 2009Kategoria >200km, Rower szosowy, Wycieczka, >100km, >300km
Szosa Krakowska
Warszawa - Janki - Grójec - Radom - Skarżysko-Kamienna - Kielce - Jędrzejów - Miechów - Kraków
Szosę krakowską zawsze uważałem za bardzo przyzwoitą drogę do jazdy rowerem, mimo tego że jest to jedna z ruchliwszych tras w naszym kraju - to ma doskonałe dla rowerzysty szerokie pobocze, z którego samochody nieczęsto korzystają, asfalt w większości doskonały. Dobrych kilka razy przejeżdżałem różne odcinki tej trasy, teraz postanowiłem ją przejechać w całości - od Janek aż do samego Krakowa.
Zupełnie niewyspany (w pracy do 22, spać położyłem się o 24) wstaję o 4, o 5 ruszam w trasę. Ze względu na zmianę czasu o tej godzinie jest jeszcze ciemno. Przebijam się bocznymi drogami na Janki, wrażenie robi nocny przejazd nad Stawami Raszyńskimi, gdzie właśnie budzą się setki ptaków; zimniej niż się spodziewałem (0'C). W Jankach wjeżdżam na szosę krakowską, mimo tak wczesnej pory ruch jest duży. Do Sękocina (5km) dziadowski zfrezowany asfalt, dalej już doskonale. Przed Tarczynem obserwuję wschód słońca, przez ok. 20km jest -1'C, dopiero gdy słońce wchodzi wyżej powoli się ociepla. Przed Grójcem droga na parę km przechodzi w ekspresówkę, za Grójcem to już droga jednojezdniowa (oczywiście z dobrym poboczem) niedługo będzie tu druga jezdnia - bo przez 20km są szeroko zakrojone roboty drogowe, niestety to strasznie psuje widoki - same wykopy. Po 20km wjeżdżam na kolejny, tym razem aż 20km odcinek ekspresówki, wykonany perfekcyjnie, z idealnym asfaltem i nowym mostem na Pilicy (stary w Białobrzegach powodował straszne korki). Ostatnie 10-15km przed Radomiem to droga dwujezdniowa, ale już nie ekspresówka, trochę gorszy asfalt i częste zakazy dla rowerów. W Radomiu wreszcie jest cieplej (6'C), staję tu na odpoczynek, jak dotąd jedzie się świetnie, średnia 29km/h wiatr raczej sprzyjający (generalnie wschodni), no i przede wszystkim zysk z jazdy szybką i ruchliwą drogą - czyli częste podmuchy wyprzedzających samochodów (szczególnie ciężkich) w plecy. Za Radomiem odcinek raczej nieciekawy, droga lekko wznosi się do góry, poważniejsze podjazdy zaczynają się dopiero za Szydłowcem, przed Skarżyskiem to już poziom 300m, ostatni większy podjazd przed Kielcami to prawie 400m. Tutaj też trwają prace nad drugą jezdnią, przez co sporo jest króciutkich objazdów, też parę korków. Na rozjeździe w Wiśniówce zjeżdżam w dół do Kielc, gdzie staje na odpoczynek w McDonaldzie. Dalej kieruję się na Chęciny, z szosy wspaniale prezentuje się tamtejszy charakterystyczny zamek, robi się na tyle ciepło, że decyduję się na przebranie się w strój kolarski - krótkie spodenki i dwie koszulki (zresztą nieźle się spaliłem od słońca), widać że wiosna idzie, jeszcze tylko zieleni brakuje do szczęścia :). Do Jędrzejowa górki jeszcze umiarkowane, natomiast dalej to już płaskich odcinków praktycznie nie ma, cały czas góra-dół. Nie są to jakieś męczące nachylenia (z reguły 4-6%) niemniej takie ich nagromadzenie daje już w kość, tym bardziej, że wschodni wiatr jest mocny i nie zawsze pomaga. Przed Książem zaliczam ściankę na 330m, za miasteczkiem jest największy podjazd szosy krakowskiej na 400m, zjazd nie jest może jakiś oszałamiający (5-6%), niemniej naprawdę mocny wiatr w plecy (szosa prowadzi tu na zachód) i przełożenie 53-11 robią swoje i udaje mi się wycisnąć 72,8km/h. Na ostatni postój staję w Miechowie, zaledwie na 15min, bo zorientowałem się że dzięki porządnej średniej mam duże szanse wyrobienia się na pociąg o 19, nie 20 co planowałem. Do Krakowa stąd są jeszcze dwie większe ścianki, z czego ostatnia z charakterystyczną serpentynką to najostrzejszy podjazd szosy krakowskiej, z krótkim fragmentem 7-8%. Ze szczytu do Krakowa już właściwie tylko w dół - i na pociąg o 19 zdążyłem w cuglach. Dystans to niemal 300km, ale w Warszawie z dworca mam jeszcze 12km, więc pada trzyseta :)
Profil wysokościowy i zdjęcia tej trasy
Ślad GPS wycieczki
Warszawa - Janki - Grójec - Radom - Skarżysko-Kamienna - Kielce - Jędrzejów - Miechów - Kraków
Szosę krakowską zawsze uważałem za bardzo przyzwoitą drogę do jazdy rowerem, mimo tego że jest to jedna z ruchliwszych tras w naszym kraju - to ma doskonałe dla rowerzysty szerokie pobocze, z którego samochody nieczęsto korzystają, asfalt w większości doskonały. Dobrych kilka razy przejeżdżałem różne odcinki tej trasy, teraz postanowiłem ją przejechać w całości - od Janek aż do samego Krakowa.
Zupełnie niewyspany (w pracy do 22, spać położyłem się o 24) wstaję o 4, o 5 ruszam w trasę. Ze względu na zmianę czasu o tej godzinie jest jeszcze ciemno. Przebijam się bocznymi drogami na Janki, wrażenie robi nocny przejazd nad Stawami Raszyńskimi, gdzie właśnie budzą się setki ptaków; zimniej niż się spodziewałem (0'C). W Jankach wjeżdżam na szosę krakowską, mimo tak wczesnej pory ruch jest duży. Do Sękocina (5km) dziadowski zfrezowany asfalt, dalej już doskonale. Przed Tarczynem obserwuję wschód słońca, przez ok. 20km jest -1'C, dopiero gdy słońce wchodzi wyżej powoli się ociepla. Przed Grójcem droga na parę km przechodzi w ekspresówkę, za Grójcem to już droga jednojezdniowa (oczywiście z dobrym poboczem) niedługo będzie tu druga jezdnia - bo przez 20km są szeroko zakrojone roboty drogowe, niestety to strasznie psuje widoki - same wykopy. Po 20km wjeżdżam na kolejny, tym razem aż 20km odcinek ekspresówki, wykonany perfekcyjnie, z idealnym asfaltem i nowym mostem na Pilicy (stary w Białobrzegach powodował straszne korki). Ostatnie 10-15km przed Radomiem to droga dwujezdniowa, ale już nie ekspresówka, trochę gorszy asfalt i częste zakazy dla rowerów. W Radomiu wreszcie jest cieplej (6'C), staję tu na odpoczynek, jak dotąd jedzie się świetnie, średnia 29km/h wiatr raczej sprzyjający (generalnie wschodni), no i przede wszystkim zysk z jazdy szybką i ruchliwą drogą - czyli częste podmuchy wyprzedzających samochodów (szczególnie ciężkich) w plecy. Za Radomiem odcinek raczej nieciekawy, droga lekko wznosi się do góry, poważniejsze podjazdy zaczynają się dopiero za Szydłowcem, przed Skarżyskiem to już poziom 300m, ostatni większy podjazd przed Kielcami to prawie 400m. Tutaj też trwają prace nad drugą jezdnią, przez co sporo jest króciutkich objazdów, też parę korków. Na rozjeździe w Wiśniówce zjeżdżam w dół do Kielc, gdzie staje na odpoczynek w McDonaldzie. Dalej kieruję się na Chęciny, z szosy wspaniale prezentuje się tamtejszy charakterystyczny zamek, robi się na tyle ciepło, że decyduję się na przebranie się w strój kolarski - krótkie spodenki i dwie koszulki (zresztą nieźle się spaliłem od słońca), widać że wiosna idzie, jeszcze tylko zieleni brakuje do szczęścia :). Do Jędrzejowa górki jeszcze umiarkowane, natomiast dalej to już płaskich odcinków praktycznie nie ma, cały czas góra-dół. Nie są to jakieś męczące nachylenia (z reguły 4-6%) niemniej takie ich nagromadzenie daje już w kość, tym bardziej, że wschodni wiatr jest mocny i nie zawsze pomaga. Przed Książem zaliczam ściankę na 330m, za miasteczkiem jest największy podjazd szosy krakowskiej na 400m, zjazd nie jest może jakiś oszałamiający (5-6%), niemniej naprawdę mocny wiatr w plecy (szosa prowadzi tu na zachód) i przełożenie 53-11 robią swoje i udaje mi się wycisnąć 72,8km/h. Na ostatni postój staję w Miechowie, zaledwie na 15min, bo zorientowałem się że dzięki porządnej średniej mam duże szanse wyrobienia się na pociąg o 19, nie 20 co planowałem. Do Krakowa stąd są jeszcze dwie większe ścianki, z czego ostatnia z charakterystyczną serpentynką to najostrzejszy podjazd szosy krakowskiej, z krótkim fragmentem 7-8%. Ze szczytu do Krakowa już właściwie tylko w dół - i na pociąg o 19 zdążyłem w cuglach. Dystans to niemal 300km, ale w Warszawie z dworca mam jeszcze 12km, więc pada trzyseta :)
Profil wysokościowy i zdjęcia tej trasy
Ślad GPS wycieczki
Dane wycieczki:
DST: 310.10 km AVS: 28.32 km/h
ALT: 2366 m MAX: 72.80 km/h
Temp:12.0 'C
Poniedziałek, 30 marca 2009Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Piaseczno - Grójec - Janki - Warszawa
Typowa pętla do Grójca. Pierwsza część z wiatrem, od Grójca do Janek równo pod wiatr. Niby cieplej, ale przez zimny wiatr dalej jest chłodno i do prawdziwej wiosny to jeszcze sporo brakuje. Znowu max za tirem, ale niestety nie dałem rady utrzymać się w cieniu (tir jednak z reguły przyspiesza dużo szybciej od PKS-u)
Typowa pętla do Grójca. Pierwsza część z wiatrem, od Grójca do Janek równo pod wiatr. Niby cieplej, ale przez zimny wiatr dalej jest chłodno i do prawdziwej wiosny to jeszcze sporo brakuje. Znowu max za tirem, ale niestety nie dałem rady utrzymać się w cieniu (tir jednak z reguły przyspiesza dużo szybciej od PKS-u)
Dane wycieczki:
DST: 88.40 km AVS: 26.92 km/h
ALT: 324 m MAX: 62.80 km/h
Temp:9.0 'C