Wpisy archiwalne w kategorii
>200km
Dystans całkowity: | 151530.42 km (w terenie 220.00 km; 0.15%) |
Czas w ruchu: | 6253:23 |
Średnia prędkość: | 23.99 km/h |
Maksymalna prędkość: | 80.19 km/h |
Suma podjazdów: | 1018316 m |
Suma kalorii: | 486809 kcal |
Liczba aktywności: | 437 |
Średnio na aktywność: | 346.75 km i 14h 20m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 1 kwietnia 2012Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Spontanicznie do Lublina
Warszawa - Otwock - Garwolin - Ryki - Puławy - Kazimierz Dolny - Nałęczów - Lublin
Dzisiaj nie miałem w planach żadnego wyjazdu, ale koło 10 zadzwonił Marcin z pytaniem czy nie przejechałbym się na maraton w Otwocku, gdzie chciał się spotkać ze znajomym. Zgodziłem się i po godzince spotkaliśmy się na Trasie Siekierkowskiej. Na trasie nad Wisłę od razu dało się odczuć mocny północno-zachodni wiatr - pod wpływem którego zupełnie zmieniamy plany i postanawiamy spróbować długiej trasy do Lublina.
Krótka wizyta w Międzylesiu, następnie na starcie maratonu - i zaczynamy właściwą jazdę. Już w Otwocku dopada nas wielka ciemna chmura, z której porządnie sypnęło śniegiem, temperatura z 5-6'C spada do 0 - taka wiosenna primaaprilisowa niespodzianka ;))
Bocznymi drogami przez Dąbrówkę docieramy do szosy lubelskiej, tam na bardziej odkrytym terenie już lepiej wieje, przestaje też padać. W Garwolinie robimy krótki postój na zakupy (bo nie planując tak długiej trasy nie wzięliśmy jedzenia), znowu nas dopada śnieżna chmura, ale też i bardzo zauważalnie pomaga wiatr, do Ryków jechało się świetnie, często powyżej 30km/h. Droga mimo że ruchliwa - na rower bardzo dobra ze względu na szerokie 2m pobocze. Kawałek za Rykami spotykamy rodziców Marcina, którzy wracali tędy samochodem z lubelskiego, kawałek dalej rozdzielamy się - bo ja chciałem jeszcze pojechać do Kazimierza Dolnego, Marcin wolał nie ryzykować (czasu nie było za dużo) - i pojechał do Nałęczowa (gdzie się umówiliśmy na spotkanie) bezpośrednio szosą lubelską.
W międzyczasie pogoda się pięknie wyklarowało, zupełnie się rozjaśniło, po chmurach nie zostało śladu, wiatr też trochę odpuścił. Za Puławami wreszcie wyremontowano drogę do Kazimierza, sam Kazimierz - puściutki, jak nieczęsto się tu weekendami zdarza; zrobiłem sobie krótki postój na rynku. Za Kazimierzem najciekawszy kawałek trasy - sporo małych góreczek, wąwoziki za Rzeczycą, zupełnie pusto, spotkałem przy samej drodze małe stado sarenek i dobrze odpasionego bażanta ;)
Droga trochę dziurawa, dopiero za Wąwolnicą wraca dobry asfalt, do Nałęczowa docieram trochę po zachodzie słońca, zimno - 0'C, więc Marcin czekał na mnie w pięknym nałęczowskim parku w kawiarni. Wspólnie kontynuujemy już nocną trasę do Lublina, droga urozmaicona licznymi pagóreczkami. Do Lublina docieramy z zapasem, więc wjeżdżamy jeszcze do centrum na hamburgery w McDonaldsie, po czy jedziemy na pobliski dworzec PKS. W Polskim Busie nie robili najmniejszych problemów z rowerami, żadnych dopłat - więc sprawnie docieramy do Warszawy.
Wyjazd zupełnie spontaniczny - i bardzo udany, udało się wykorzystać wiatr na sensowną trasę. Pogoda idealnie wpisała się w przysłowie "kwiecień, plecień..." - od śniegu po piękne słońce.
Kilka fotek Marcina
Zaliczone gminy - 9 (Żyrzyn, Końskowola, Puławy-wieś, PUŁAWY - miasto powiatowe, KAZIMIERZ DOLNY, Wąwolnica, NAŁĘCZÓW, Jastków, LUBLIN - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki)
Warszawa - Otwock - Garwolin - Ryki - Puławy - Kazimierz Dolny - Nałęczów - Lublin
Dzisiaj nie miałem w planach żadnego wyjazdu, ale koło 10 zadzwonił Marcin z pytaniem czy nie przejechałbym się na maraton w Otwocku, gdzie chciał się spotkać ze znajomym. Zgodziłem się i po godzince spotkaliśmy się na Trasie Siekierkowskiej. Na trasie nad Wisłę od razu dało się odczuć mocny północno-zachodni wiatr - pod wpływem którego zupełnie zmieniamy plany i postanawiamy spróbować długiej trasy do Lublina.
Krótka wizyta w Międzylesiu, następnie na starcie maratonu - i zaczynamy właściwą jazdę. Już w Otwocku dopada nas wielka ciemna chmura, z której porządnie sypnęło śniegiem, temperatura z 5-6'C spada do 0 - taka wiosenna primaaprilisowa niespodzianka ;))
Bocznymi drogami przez Dąbrówkę docieramy do szosy lubelskiej, tam na bardziej odkrytym terenie już lepiej wieje, przestaje też padać. W Garwolinie robimy krótki postój na zakupy (bo nie planując tak długiej trasy nie wzięliśmy jedzenia), znowu nas dopada śnieżna chmura, ale też i bardzo zauważalnie pomaga wiatr, do Ryków jechało się świetnie, często powyżej 30km/h. Droga mimo że ruchliwa - na rower bardzo dobra ze względu na szerokie 2m pobocze. Kawałek za Rykami spotykamy rodziców Marcina, którzy wracali tędy samochodem z lubelskiego, kawałek dalej rozdzielamy się - bo ja chciałem jeszcze pojechać do Kazimierza Dolnego, Marcin wolał nie ryzykować (czasu nie było za dużo) - i pojechał do Nałęczowa (gdzie się umówiliśmy na spotkanie) bezpośrednio szosą lubelską.
W międzyczasie pogoda się pięknie wyklarowało, zupełnie się rozjaśniło, po chmurach nie zostało śladu, wiatr też trochę odpuścił. Za Puławami wreszcie wyremontowano drogę do Kazimierza, sam Kazimierz - puściutki, jak nieczęsto się tu weekendami zdarza; zrobiłem sobie krótki postój na rynku. Za Kazimierzem najciekawszy kawałek trasy - sporo małych góreczek, wąwoziki za Rzeczycą, zupełnie pusto, spotkałem przy samej drodze małe stado sarenek i dobrze odpasionego bażanta ;)
Droga trochę dziurawa, dopiero za Wąwolnicą wraca dobry asfalt, do Nałęczowa docieram trochę po zachodzie słońca, zimno - 0'C, więc Marcin czekał na mnie w pięknym nałęczowskim parku w kawiarni. Wspólnie kontynuujemy już nocną trasę do Lublina, droga urozmaicona licznymi pagóreczkami. Do Lublina docieramy z zapasem, więc wjeżdżamy jeszcze do centrum na hamburgery w McDonaldsie, po czy jedziemy na pobliski dworzec PKS. W Polskim Busie nie robili najmniejszych problemów z rowerami, żadnych dopłat - więc sprawnie docieramy do Warszawy.
Wyjazd zupełnie spontaniczny - i bardzo udany, udało się wykorzystać wiatr na sensowną trasę. Pogoda idealnie wpisała się w przysłowie "kwiecień, plecień..." - od śniegu po piękne słońce.
Kilka fotek Marcina
Zaliczone gminy - 9 (Żyrzyn, Końskowola, Puławy-wieś, PUŁAWY - miasto powiatowe, KAZIMIERZ DOLNY, Wąwolnica, NAŁĘCZÓW, Jastków, LUBLIN - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki)
Dane wycieczki:
DST: 222.90 km AVS: 27.18 km/h
ALT: 948 m MAX: 46.00 km/h
Temp:3.0 'C
Piątek, 23 marca 2012Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Dorżnąć Mazowsze:)
Warszawa - Grójec - Wyśmierzyce - Przysucha - Szydłowiec - Radom
Celem tego wyjazdu było "dorżnięcie Mazowsza" - czyli zaliczenie ostatnich gmin na terenie największego polskiego województwa - mazowieckiego. Ruszam przed 9, już od rana zapowiada się świetna pogoda, za Piasecznem przebieram się w krótkie spodenki. Do Grójca standardowo, później ruchliwą drogą odbijam na Białą Rawską by zaliczyć gminę Błędów, tutaj jedzie się dość ciężko, bo solidnie wieje z zachodu. Bocznymi drogami wracam na szosę na Końskie, którą jadę do Mogielnicy. Tam odbijam w stronę Pilicy, którą przekraczam mało znanym mostem w Tomczycach. Kawałek za mostem trzeba przejechać szutrówką - i wylatuje się na Wyśmierzyce - czyli najmniejsze miasto w Polsce (zaledwie 858 mieszkańców!).
Stamtąd jadę kawałek krajówką, a następnie sporo bardzo dziurawymi bocznymi drogami w gminach Klwów i Rusinów, nawet droga wojewódzka na Przysuchę jest w beznadziejnym stanie. Do samej (niestety brzydkiej) Przysuchy docieram już mocno zmęczony, bo pierwszy postój wypadł mi dopiero po 130km. Po porządnym posiłku wracam do formy i jadę w kierunku Szydłowca, po pierwszej części wyjazdu gdy wiatr mi sporo przeszkadzał - teraz mam nagrodę, wieje w plecy i z boku. A trasa ciekawa, wreszcie sporo góreczek, asfalt gładziutki, temperatura 20'C - aż chce się jechać; czemu nie mogło być tak jak jechałem do Wilna? W Szydłowcu (całkiem niebrzydkie miasteczko) jestem o czasie, stacja kolejowa jest dobrych parę km za miastem. Tutaj orientuję się, że mam jedynie 20zł - a to na pociąg nie starczy, bankomatu nigdzie nie ma, stacja to ruina.
Nie chciałem więc ryzykować - i postanowiłem pociągnąć rowerem aż do Radomia; by wyrobić się pociąg musiałem nieźle zasuwać - na 30km miałem 1h10min (+ czas na przeprawę przez Radom i zakup biletu), a wiatr już nie tak korzystny. Niemniej zasuwałem ostro i na 10km przed Radomiem miałem 30min zapasu. I pewnie bym się wyrobił - gdyby nie guma złapana jakieś 20km przed Radomiem. Powietrze schodziło powoli, więc dawało się na takim kole lecieć nawet ze średnią 30km/h jaką musiałem utrzymywać; ale przy wjeździe do Radomia droga się trochę zepsuła, było więcej dziur, a powietrza w oponie coraz mniej - i zaczynałem dobijać obręczą. Uznałem więc że nie ma sensu ryzykowanie uszkodzenia drogiej obręczy - i wziąłem się za wymianę dętki. Już spokojnym tempem docieram do Radomia, zrobiłem rundkę po pięknie odnowionym i oświetlonym centrum (jak się to porówna z Radomiem sprzed 10lat - to różnica jest ogromna); wracam jakimś przyspieszonym pociągiem osobowym, więc do wcześniejszego pociągu straciłem jedynie pół h.
Zaliczone gminy - 9 (Błędów, WYŚMIERZYCE, Klwów, Rusinów, Potworów, PRZYSUCHA - miasto powiatowe, Wieniawa, Borkowice, Chlewiska)
Warszawa - Grójec - Wyśmierzyce - Przysucha - Szydłowiec - Radom
Celem tego wyjazdu było "dorżnięcie Mazowsza" - czyli zaliczenie ostatnich gmin na terenie największego polskiego województwa - mazowieckiego. Ruszam przed 9, już od rana zapowiada się świetna pogoda, za Piasecznem przebieram się w krótkie spodenki. Do Grójca standardowo, później ruchliwą drogą odbijam na Białą Rawską by zaliczyć gminę Błędów, tutaj jedzie się dość ciężko, bo solidnie wieje z zachodu. Bocznymi drogami wracam na szosę na Końskie, którą jadę do Mogielnicy. Tam odbijam w stronę Pilicy, którą przekraczam mało znanym mostem w Tomczycach. Kawałek za mostem trzeba przejechać szutrówką - i wylatuje się na Wyśmierzyce - czyli najmniejsze miasto w Polsce (zaledwie 858 mieszkańców!).
Stamtąd jadę kawałek krajówką, a następnie sporo bardzo dziurawymi bocznymi drogami w gminach Klwów i Rusinów, nawet droga wojewódzka na Przysuchę jest w beznadziejnym stanie. Do samej (niestety brzydkiej) Przysuchy docieram już mocno zmęczony, bo pierwszy postój wypadł mi dopiero po 130km. Po porządnym posiłku wracam do formy i jadę w kierunku Szydłowca, po pierwszej części wyjazdu gdy wiatr mi sporo przeszkadzał - teraz mam nagrodę, wieje w plecy i z boku. A trasa ciekawa, wreszcie sporo góreczek, asfalt gładziutki, temperatura 20'C - aż chce się jechać; czemu nie mogło być tak jak jechałem do Wilna? W Szydłowcu (całkiem niebrzydkie miasteczko) jestem o czasie, stacja kolejowa jest dobrych parę km za miastem. Tutaj orientuję się, że mam jedynie 20zł - a to na pociąg nie starczy, bankomatu nigdzie nie ma, stacja to ruina.
Nie chciałem więc ryzykować - i postanowiłem pociągnąć rowerem aż do Radomia; by wyrobić się pociąg musiałem nieźle zasuwać - na 30km miałem 1h10min (+ czas na przeprawę przez Radom i zakup biletu), a wiatr już nie tak korzystny. Niemniej zasuwałem ostro i na 10km przed Radomiem miałem 30min zapasu. I pewnie bym się wyrobił - gdyby nie guma złapana jakieś 20km przed Radomiem. Powietrze schodziło powoli, więc dawało się na takim kole lecieć nawet ze średnią 30km/h jaką musiałem utrzymywać; ale przy wjeździe do Radomia droga się trochę zepsuła, było więcej dziur, a powietrza w oponie coraz mniej - i zaczynałem dobijać obręczą. Uznałem więc że nie ma sensu ryzykowanie uszkodzenia drogiej obręczy - i wziąłem się za wymianę dętki. Już spokojnym tempem docieram do Radomia, zrobiłem rundkę po pięknie odnowionym i oświetlonym centrum (jak się to porówna z Radomiem sprzed 10lat - to różnica jest ogromna); wracam jakimś przyspieszonym pociągiem osobowym, więc do wcześniejszego pociągu straciłem jedynie pół h.
Zaliczone gminy - 9 (Błędów, WYŚMIERZYCE, Klwów, Rusinów, Potworów, PRZYSUCHA - miasto powiatowe, Wieniawa, Borkowice, Chlewiska)
Dane wycieczki:
DST: 223.70 km AVS: 25.71 km/h
ALT: 895 m MAX: 47.10 km/h
Temp:19.0 'C
Wilno!
Warszawa - Węgrów - Czyżew - Tykocin - Suchowola - Augustów - Sejny - Ogrodniki - [LT] - Lazdijai - Alytus - Troki - Wilno
Jako, że na weekend zapowiedziano świetną pogodę - postanowiłem ją wykorzystać na bardzo długą trasę do Wilna, którą od pewnego czasu miałem w planach. Termin marcowy na takie dystanse - niespecjalny (długa noc), ale jako że miałem spory głód roweru po ulgowym lutym - postanowiłem spróbować. Na trasę ruszam o 20, pierwsze 30km to jeszcze jazda oświetlonymi drogami aglomeracji warszawskiej, naprawdę ciemno robi się dopiero za Sulejówkiem. Trochę się obawiałem remontów na drodze do Węgrowa - ale właściwie nic nie było, roboty toczą się ślimaczym tempem, od zeszłego roku, gdy tu przejeżdżałem zrobiono zaledwie parę krótkich kawałków. Na szczęście ruch minimalny, więc jak na nocną jazdę - było bardzo sprawnie (dlatego pojechałem tędy, a nie krótszą, ale dużo ruchliwszą szosą białostocką). Drobne problemy pojawiły się na bocznej drodze do Kosowa Lackiego, nawierzchnia była tam bardzo dobra, ale we znaki mocno dawały się psy - parę razy pogoniło mnie kilka dużych wilczurów podnosząc mi mocno ciśnienie; po kilku takich akcjach byłem już mocno cięty na te głupie kundle i nawet kawałek przewoziłem większe kamienie by w ten sposób do nich "dotrzeć" ;). Ale tak naprawdę powinno się przede wszystkim dotrzeć do ich przygłupich właścicieli puszczających psy samopas na noc.
Gdy docieram nad Bug - temperatura spadła do zaledwie 0-1'C, sporo zimniej niż zapowiadano, w takiej temperaturze musiałem jechać przez resztę nocy. Odpoczywam dopiero w Czyżewie, dalej ruszam na Wysokie Mazowieckie, rozwidniać zaczyna się dopiero koło Tykocina, świt to zawsze wielka ulga, szczególnie po tak długiej nocy. Okolice świtu - to i przyjemna trasa i ładne widoki, choć dalej bardzo zimno, nawet -1'C. Za Knyszynem świetna od Tykocina droga zmienia się w typowy dla Podlasia mocno chropowaty asfalt na którym traci się ze 2-3km/h; tak jest aż do Korycina, gdzie wjeżdżam na Via Baltica. Ale jest to i całkiem ładny kawałek - dość pusto, trochę małych góreczek, ładne szerokie łąki.
W Suchowoli na ładnym placu przed kościołem (podobno to geometryczny środek Europy) odpoczywam; niestety wraz z coraz późniejszą godziną - powoli staje się dla mnie jasne, że nic nie będzie z zapowiadanej dobrej pogody, po raz kolejny boleśnie się na nich oszukałem. Specjalnie pojechałem w letnich spodniach z nogawkami i lekkiej kurtce licząc że będę się mógł rozebrać - a tu nic z tego, w dzień temperatura nie przekracza nawet 6'C. Gdybym wiedział że tak będzie - w ogóle bym na tak długą trasę nie pojechał, a gdybym jechać musiał - ubrałbym się w zimowy strój. Jakoś mocno w tym co mam nie marznę, ale komfortu też nie ma, a długie godziny w niskich temperaturach robią swoje. W Augustowie - Kanał Augustowski jeszcze pod lodem, co wykorzystuje wielu wędkarzy, także i warstwy lodu nie brakuje na wielu mijanych jeziorach. Z Augustowa do Gib długi leśny odcinek, chwilami już mocno monotonny, zjeżdżam z drogi w bok do Sejn licząc że znajdę tam jakiś bar - ale nic czynnego od godz.11 nie było; na szczęście udało mi się znaleźć zajazd już przed samą granicą w Ogrodnikach; tu robię dłuższy postój i jem smaczny obiad.
Stąd na Litwę już tylko kawałeczek, liczyłem że tutaj zacznie mi wreszcie pomagać wiatr, który miał wiać z zachodu - ale i pod tym względem prognozy zupełnie zawiodły i niemal cały czas jest flauta - zjawisko na Litwie zupełnie niecodzienne. Jedzie mi się coraz gorzej, coraz bardziej zamulam, a trasa raz że nudna (Litwa w lato wygląda o niebo lepiej niż w marcu) - to jeszcze dość pagórkowata, nie są to wymagające górki (góra 5%) - ale są bardzo częste. Wiele godzin w niskich temperaturach robi swoje - to nie są warunki w których mięśnie pracują w normalny sposób, nogi mam wychłodzone, motywacja tez spada. Ale szkoda mi było włożonego wysiłku, więc nie poddając się turlałem się w stronę Wilna, do słynnego zamku w Trokach docierajam już nocą. Na ostatnich 30km do Wilna wreszcie zaczęło trochę wiać i nieco przyspieszyłem wyrabiając się spokojnie na autobus; 500km przejechałem w równe 24h.
Powrót - niestety bardzo nieprzyjemny, kosztowny i długi. Do autokaru nie zabrali mi roweru, musiałem nocować w Wilnie i wracać pociągiem z dwoma przesiadkami w Kownie i Sestokai. Kierowcami autobusu byli Rosjanie - mieli kupę wolnego miejsca; parę razy jeździłem autobusami po Pribałtyce - i zawsze problemy są tylko z kacapami, Litwini czy Łotysze nie robią problemów; ruscy - zawsze, nawet jak zabiorą to z wielką łaską. Mało się z tymi głąbami nie pobiłem - w skrócie nigdy więcej autobusów w tym rejonie. Generalnie Rosjanie to taka nacja - zwykli ludzie to osoby do rany przyłóż, ale niech tylko któryś ma nad tobą nawet minimalny zakres władzy - natychmiast zamienia się w sukinsyna.
Oceniając wyjazd - bardzo marny, strasznie się naciąłem na prognozie pogody, miało być 12-15'C; w rzeczywistości w nocy było koło zera, w dzień 5-6'C; szkoda słów na te żałosne wróżki zajmujące się prognozowaniem pogody; wymarzłem nieźle. Niemal cały czas było pochmurnie, widoki na trasie mizerniutkie; jednym słowem wyjazd do luftu. Jakaś tam satysfakcja z przejechania tak dużego dystansu oczywiście jest, ale okupione to zostało mocno zdrętwiałą ręką, bólem kolan, achillesa itd; jednym słowem - było za zimno na tyle kilometrów.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 4 (Płaska, Giby, Sejny-wieś, SEJNY - miasto powiatowe)
Warszawa - Węgrów - Czyżew - Tykocin - Suchowola - Augustów - Sejny - Ogrodniki - [LT] - Lazdijai - Alytus - Troki - Wilno
Jako, że na weekend zapowiedziano świetną pogodę - postanowiłem ją wykorzystać na bardzo długą trasę do Wilna, którą od pewnego czasu miałem w planach. Termin marcowy na takie dystanse - niespecjalny (długa noc), ale jako że miałem spory głód roweru po ulgowym lutym - postanowiłem spróbować. Na trasę ruszam o 20, pierwsze 30km to jeszcze jazda oświetlonymi drogami aglomeracji warszawskiej, naprawdę ciemno robi się dopiero za Sulejówkiem. Trochę się obawiałem remontów na drodze do Węgrowa - ale właściwie nic nie było, roboty toczą się ślimaczym tempem, od zeszłego roku, gdy tu przejeżdżałem zrobiono zaledwie parę krótkich kawałków. Na szczęście ruch minimalny, więc jak na nocną jazdę - było bardzo sprawnie (dlatego pojechałem tędy, a nie krótszą, ale dużo ruchliwszą szosą białostocką). Drobne problemy pojawiły się na bocznej drodze do Kosowa Lackiego, nawierzchnia była tam bardzo dobra, ale we znaki mocno dawały się psy - parę razy pogoniło mnie kilka dużych wilczurów podnosząc mi mocno ciśnienie; po kilku takich akcjach byłem już mocno cięty na te głupie kundle i nawet kawałek przewoziłem większe kamienie by w ten sposób do nich "dotrzeć" ;). Ale tak naprawdę powinno się przede wszystkim dotrzeć do ich przygłupich właścicieli puszczających psy samopas na noc.
Gdy docieram nad Bug - temperatura spadła do zaledwie 0-1'C, sporo zimniej niż zapowiadano, w takiej temperaturze musiałem jechać przez resztę nocy. Odpoczywam dopiero w Czyżewie, dalej ruszam na Wysokie Mazowieckie, rozwidniać zaczyna się dopiero koło Tykocina, świt to zawsze wielka ulga, szczególnie po tak długiej nocy. Okolice świtu - to i przyjemna trasa i ładne widoki, choć dalej bardzo zimno, nawet -1'C. Za Knyszynem świetna od Tykocina droga zmienia się w typowy dla Podlasia mocno chropowaty asfalt na którym traci się ze 2-3km/h; tak jest aż do Korycina, gdzie wjeżdżam na Via Baltica. Ale jest to i całkiem ładny kawałek - dość pusto, trochę małych góreczek, ładne szerokie łąki.
W Suchowoli na ładnym placu przed kościołem (podobno to geometryczny środek Europy) odpoczywam; niestety wraz z coraz późniejszą godziną - powoli staje się dla mnie jasne, że nic nie będzie z zapowiadanej dobrej pogody, po raz kolejny boleśnie się na nich oszukałem. Specjalnie pojechałem w letnich spodniach z nogawkami i lekkiej kurtce licząc że będę się mógł rozebrać - a tu nic z tego, w dzień temperatura nie przekracza nawet 6'C. Gdybym wiedział że tak będzie - w ogóle bym na tak długą trasę nie pojechał, a gdybym jechać musiał - ubrałbym się w zimowy strój. Jakoś mocno w tym co mam nie marznę, ale komfortu też nie ma, a długie godziny w niskich temperaturach robią swoje. W Augustowie - Kanał Augustowski jeszcze pod lodem, co wykorzystuje wielu wędkarzy, także i warstwy lodu nie brakuje na wielu mijanych jeziorach. Z Augustowa do Gib długi leśny odcinek, chwilami już mocno monotonny, zjeżdżam z drogi w bok do Sejn licząc że znajdę tam jakiś bar - ale nic czynnego od godz.11 nie było; na szczęście udało mi się znaleźć zajazd już przed samą granicą w Ogrodnikach; tu robię dłuższy postój i jem smaczny obiad.
Stąd na Litwę już tylko kawałeczek, liczyłem że tutaj zacznie mi wreszcie pomagać wiatr, który miał wiać z zachodu - ale i pod tym względem prognozy zupełnie zawiodły i niemal cały czas jest flauta - zjawisko na Litwie zupełnie niecodzienne. Jedzie mi się coraz gorzej, coraz bardziej zamulam, a trasa raz że nudna (Litwa w lato wygląda o niebo lepiej niż w marcu) - to jeszcze dość pagórkowata, nie są to wymagające górki (góra 5%) - ale są bardzo częste. Wiele godzin w niskich temperaturach robi swoje - to nie są warunki w których mięśnie pracują w normalny sposób, nogi mam wychłodzone, motywacja tez spada. Ale szkoda mi było włożonego wysiłku, więc nie poddając się turlałem się w stronę Wilna, do słynnego zamku w Trokach docierajam już nocą. Na ostatnich 30km do Wilna wreszcie zaczęło trochę wiać i nieco przyspieszyłem wyrabiając się spokojnie na autobus; 500km przejechałem w równe 24h.
Powrót - niestety bardzo nieprzyjemny, kosztowny i długi. Do autokaru nie zabrali mi roweru, musiałem nocować w Wilnie i wracać pociągiem z dwoma przesiadkami w Kownie i Sestokai. Kierowcami autobusu byli Rosjanie - mieli kupę wolnego miejsca; parę razy jeździłem autobusami po Pribałtyce - i zawsze problemy są tylko z kacapami, Litwini czy Łotysze nie robią problemów; ruscy - zawsze, nawet jak zabiorą to z wielką łaską. Mało się z tymi głąbami nie pobiłem - w skrócie nigdy więcej autobusów w tym rejonie. Generalnie Rosjanie to taka nacja - zwykli ludzie to osoby do rany przyłóż, ale niech tylko któryś ma nad tobą nawet minimalny zakres władzy - natychmiast zamienia się w sukinsyna.
Oceniając wyjazd - bardzo marny, strasznie się naciąłem na prognozie pogody, miało być 12-15'C; w rzeczywistości w nocy było koło zera, w dzień 5-6'C; szkoda słów na te żałosne wróżki zajmujące się prognozowaniem pogody; wymarzłem nieźle. Niemal cały czas było pochmurnie, widoki na trasie mizerniutkie; jednym słowem wyjazd do luftu. Jakaś tam satysfakcja z przejechania tak dużego dystansu oczywiście jest, ale okupione to zostało mocno zdrętwiałą ręką, bólem kolan, achillesa itd; jednym słowem - było za zimno na tyle kilometrów.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 4 (Płaska, Giby, Sejny-wieś, SEJNY - miasto powiatowe)
Dane wycieczki:
DST: 513.20 km AVS: 24.30 km/h
ALT: 2050 m MAX: 44.00 km/h
Temp:4.0 'C
Czwartek, 15 marca 2012Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Łaskarzew - Żelechów - Ryki - Nowodwór - Dęblin
Wyjazd śladem kolejnych mazowieckich gmin. Start klasycznie - przez Górę Kalwarię, następnie wjeżdżam na szosę puławską, kawałek przed Wilgą jest ok. 5km odcinek nierównych betonowych płyt, w ogóle większość szosy do Dęblina nadaje się do gruntowniejszego remontu. Wjeżdżam na chwilkę do gminy Maciejowice, po czym zawracam do Łaskarzewa, do którego docieram przez lasy. Następnie wjeżdżam na chwilę na szosę lubelską i klasycznymi "trzęsidupami" (tutejszym drogom daleko do mazowieckiej średniej jakości) docieram do Miastkowa Kościelnego, gdzie robię sobie odpoczynek. Pogoda marna, zimno, wiatr raczej zachodni, na szczęście nie taki mocny. Przebijam się przez Żelechów, na krótki kawałek wracam na szosę lubelską, w Rykach znowu odbijam na zachód do Nowodworu; końcówka niestety pod wiatr do Dęblina, gdzie wsiadam w pociąg.
Specjalnie wysiadłem na stacji Międzylesie - by ominąć remont ulicy Kadetów, a tymczasem okazuje się, że na Zwoleńskiej jest to samo, nawet Trakt Lubelski jest rozryty - bo budują kanalizację (mocno żenujące, że w Warszawie w XXI wieku nie wszędzie jeszcze jest kanalizacja). Te remonty paraliżują ruch w całej dzielnicy, nieźle się wkurzyłem przebijając się przez liczne kawałki z błotem, rower na tym niewielkim odcinku usyfił mi się zdrowo.
Zaliczone gminy - 15 ( Wilga, Maciejowice, Łaskarzew - wieś, ŁASKARZEW, Sobolew, Górzno, Miastków Kościelny, ŻELECHÓW, Kłoczew, Trojanów, RYKI - miasto powiatowe, Nowodwór, Ułęż, DĘBLIN, Stężyca)
Wyjazd śladem kolejnych mazowieckich gmin. Start klasycznie - przez Górę Kalwarię, następnie wjeżdżam na szosę puławską, kawałek przed Wilgą jest ok. 5km odcinek nierównych betonowych płyt, w ogóle większość szosy do Dęblina nadaje się do gruntowniejszego remontu. Wjeżdżam na chwilkę do gminy Maciejowice, po czym zawracam do Łaskarzewa, do którego docieram przez lasy. Następnie wjeżdżam na chwilę na szosę lubelską i klasycznymi "trzęsidupami" (tutejszym drogom daleko do mazowieckiej średniej jakości) docieram do Miastkowa Kościelnego, gdzie robię sobie odpoczynek. Pogoda marna, zimno, wiatr raczej zachodni, na szczęście nie taki mocny. Przebijam się przez Żelechów, na krótki kawałek wracam na szosę lubelską, w Rykach znowu odbijam na zachód do Nowodworu; końcówka niestety pod wiatr do Dęblina, gdzie wsiadam w pociąg.
Specjalnie wysiadłem na stacji Międzylesie - by ominąć remont ulicy Kadetów, a tymczasem okazuje się, że na Zwoleńskiej jest to samo, nawet Trakt Lubelski jest rozryty - bo budują kanalizację (mocno żenujące, że w Warszawie w XXI wieku nie wszędzie jeszcze jest kanalizacja). Te remonty paraliżują ruch w całej dzielnicy, nieźle się wkurzyłem przebijając się przez liczne kawałki z błotem, rower na tym niewielkim odcinku usyfił mi się zdrowo.
Zaliczone gminy - 15 ( Wilga, Maciejowice, Łaskarzew - wieś, ŁASKARZEW, Sobolew, Górzno, Miastków Kościelny, ŻELECHÓW, Kłoczew, Trojanów, RYKI - miasto powiatowe, Nowodwór, Ułęż, DĘBLIN, Stężyca)
Dane wycieczki:
DST: 204.90 km AVS: 25.88 km/h
ALT: 714 m MAX: 46.80 km/h
Temp:5.0 'C
Sobota, 10 marca 2012Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Nieporęt - Pułtusk - Goworowo - Rzekuń - Ostrów Mazowiecka - Małkinia Górna
Dłuższy wypad po gminy na północnym Mazowszu. Wyjeżdżam wcześnie, trochę po 6, sprawnie przejeżdżam przez Warszawę i kieruję się na Nieporęt. Zalew Zegrzyński jeszcze pod lodem, w rejonie Serocka jest już wybudowana obwodnica, co ruch w samym mieście zmniejszyło drastycznie. Niestety za Serockiem zaczyna padać, specjalnie wyruszyłem tak wcześnie by ograniczyć jazdę w deszczu, który zapowiadano na popołudnie - ale ten zaczął padać dużo wcześniej. Przez kolejnych 100km za wiele to nie przeszkadzało - ot po prostu lekko "pykało", ale na ostatnich 50km zaczęło już padać solidnie. W Pułtusku przejeżdżam Narew i kieruję się na Wyszków, przed tym miastem odbijam w bok na gminne drogi. Szybko czekają mnie niemiłe niespodzianki - domniemane asfalty okazują się dziurawymi szutrówkami, ale najgorsze były leśne fragmenty tej drogi. Nie sądziłem że jeszcze będzie gdzieś leżał śnieg - a tutaj jest jeszcze gorzej - bo jest to po prostu taki śnieg ubity w lód, jeszcze dodatkowo wyślizgany padającym deszczem, na szosowych oponach jechało się po tym fatalnie, właściwie w ogóle nie można było hamować.
Na szczęście za dużo takich rewelacji nie było, od Starej Wsi dało się już normalnie jechać.
Odcinek na północ aż pod samą Ostrołękę jechało się elegancko, ze sprzyjającym wiatrem, ale po tym jak zawróciłem na Ostrów Mazowiecką - musiałem swoje pod wiatr odrobić, a na domiar złego zaczęło solidniej padać. W Ostrowi przebieram się z zimowej w przeciwdeszczową kurtkę - bo już mi przemokła, końcówka do Małkini w miarę OK, zmarzłem dopiero w kiepsko ogrzewanym pociągu.
Zaliczone gminy - 13 (Pokrzywnica, PUŁTUSK - miasto powiatowe, Obryte, Zatory, Somianka, Rząśnik, Długosiodło, Goworowo, Rzekuń, Troszyn, Czerwin, Wąsewo, Stary Lubotyń)
Dłuższy wypad po gminy na północnym Mazowszu. Wyjeżdżam wcześnie, trochę po 6, sprawnie przejeżdżam przez Warszawę i kieruję się na Nieporęt. Zalew Zegrzyński jeszcze pod lodem, w rejonie Serocka jest już wybudowana obwodnica, co ruch w samym mieście zmniejszyło drastycznie. Niestety za Serockiem zaczyna padać, specjalnie wyruszyłem tak wcześnie by ograniczyć jazdę w deszczu, który zapowiadano na popołudnie - ale ten zaczął padać dużo wcześniej. Przez kolejnych 100km za wiele to nie przeszkadzało - ot po prostu lekko "pykało", ale na ostatnich 50km zaczęło już padać solidnie. W Pułtusku przejeżdżam Narew i kieruję się na Wyszków, przed tym miastem odbijam w bok na gminne drogi. Szybko czekają mnie niemiłe niespodzianki - domniemane asfalty okazują się dziurawymi szutrówkami, ale najgorsze były leśne fragmenty tej drogi. Nie sądziłem że jeszcze będzie gdzieś leżał śnieg - a tutaj jest jeszcze gorzej - bo jest to po prostu taki śnieg ubity w lód, jeszcze dodatkowo wyślizgany padającym deszczem, na szosowych oponach jechało się po tym fatalnie, właściwie w ogóle nie można było hamować.
Na szczęście za dużo takich rewelacji nie było, od Starej Wsi dało się już normalnie jechać.
Odcinek na północ aż pod samą Ostrołękę jechało się elegancko, ze sprzyjającym wiatrem, ale po tym jak zawróciłem na Ostrów Mazowiecką - musiałem swoje pod wiatr odrobić, a na domiar złego zaczęło solidniej padać. W Ostrowi przebieram się z zimowej w przeciwdeszczową kurtkę - bo już mi przemokła, końcówka do Małkini w miarę OK, zmarzłem dopiero w kiepsko ogrzewanym pociągu.
Zaliczone gminy - 13 (Pokrzywnica, PUŁTUSK - miasto powiatowe, Obryte, Zatory, Somianka, Rząśnik, Długosiodło, Goworowo, Rzekuń, Troszyn, Czerwin, Wąsewo, Stary Lubotyń)
Dane wycieczki:
DST: 222.00 km AVS: 24.71 km/h
ALT: 601 m MAX: 43.40 km/h
Temp:3.0 'C
Niedziela, 18 grudnia 2011Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Mińsk Mazowiecki - Kałuszyn - Węgrów - Sokołów Podlaski - Nur - Małkinia Górna
Celem tego wyjazdu było wyłapanie kilku "gminnych dziur" które raziły na mojej mapce gminnych zdobyczy; wybierałem się na tą trasę jak sójka za morze, bo niełatwo się zmobilizować na tak długi (i jednak mało atrakcyjny) wyjazd w marną grudniową pogodę.
Ale w końcu udało się wcześnie zerwać, rano (a raczej jeszcze nocą ;)) nie padało, więc po 6 ruszam na trasę. Pierwszy odcinek to elegancka jazda z wiatrem, widno się robi jakieś 10km za Warszawą. Na szosie terespolskiej w niedzielny poranek ruch bardzo mały, więc do Kałuszyna docieram elegancko. Tutaj mocno odbijam na północ w stronę Węgrowa i wiatr już przestaje tak pomagać (aczkolwiek dalej sprzyja); ten kawałek całkiem przyjemny, sporo małych góreczek. Za Węgrowem odbijałem mocno na zachód po gminę Stoczek - i tutaj wiatr pokazał co potrafi, nieźle się umordowałem. W Węgrowie po 120km jazdy robię większy postój na dworcu PKS (to idealne rozwiązanie na darmowy odpoczynek w cieple) - i ruszam w stronę Sokołowa, ze 4-5km jadę po szutrówkach. Po przekroczeniu Bugu pod Nurem zaczynają się coraz większe problemy z wiatrem, bo trasa odbija mocno na zachód; tak więc końcówka dała nieźle popalić. Pogoda cały czas była średnio ciekawa, 2-3'C, co prawda mocniej nie padało, ale mżawki i śnieg z deszczem ciągle były obecne, podobnie jak i woda na szosie, a ten śnieg co padał był typu bardziej gradowego, co się boleśnie na twarzy odczuwało. Ostatnie 30km pokonuję głównie pod wiatr i już po ciemku (na tej długości geograficznej słońce zachodzi już o 15,13!), na szczęście pod Małkinią było trochę lasów osłaniających przed wiatrem; ale na stację kolejową docieram już z dużą ulgą.
W maciupkiej poczekalni dworca PKP obserwuję ludzi kupujących bilety - co najmniej połowa kupuje bilety na tzw. "rodzinę pracownika" - czyli z ogromną ulgą 70-80%, ja płaciłem koło 16zł, oni po 3-5zł. Po prostu ręce opadają - jak ta firma ma funkcjonować, skoro takie rzesze ludzi jeżdżą niemal za darmo? To, że pracownicy PKP mają ulgi - jest zrozumiałe, ale żeby miały je rodziny i to w takim wymiarze - jest dla mnie całkowicie niezrozumiałe; kolej zamiast co roku podnosić ceny biletów - powinna obciąć takie całkowicie niezasłużone ulgi, w ten sposób zarobiłaby wiele więcej.
Zaliczone gminy - 12 (Grębków, Wierzbno, Stoczek, Bielany, Sabnie, Jabłonna Lacka, Sterdyń, Boguty-Pianki, Szulborze Wielkie, Andrzejewo, Zaręby Kościelne, Małkinia Górna)
Celem tego wyjazdu było wyłapanie kilku "gminnych dziur" które raziły na mojej mapce gminnych zdobyczy; wybierałem się na tą trasę jak sójka za morze, bo niełatwo się zmobilizować na tak długi (i jednak mało atrakcyjny) wyjazd w marną grudniową pogodę.
Ale w końcu udało się wcześnie zerwać, rano (a raczej jeszcze nocą ;)) nie padało, więc po 6 ruszam na trasę. Pierwszy odcinek to elegancka jazda z wiatrem, widno się robi jakieś 10km za Warszawą. Na szosie terespolskiej w niedzielny poranek ruch bardzo mały, więc do Kałuszyna docieram elegancko. Tutaj mocno odbijam na północ w stronę Węgrowa i wiatr już przestaje tak pomagać (aczkolwiek dalej sprzyja); ten kawałek całkiem przyjemny, sporo małych góreczek. Za Węgrowem odbijałem mocno na zachód po gminę Stoczek - i tutaj wiatr pokazał co potrafi, nieźle się umordowałem. W Węgrowie po 120km jazdy robię większy postój na dworcu PKS (to idealne rozwiązanie na darmowy odpoczynek w cieple) - i ruszam w stronę Sokołowa, ze 4-5km jadę po szutrówkach. Po przekroczeniu Bugu pod Nurem zaczynają się coraz większe problemy z wiatrem, bo trasa odbija mocno na zachód; tak więc końcówka dała nieźle popalić. Pogoda cały czas była średnio ciekawa, 2-3'C, co prawda mocniej nie padało, ale mżawki i śnieg z deszczem ciągle były obecne, podobnie jak i woda na szosie, a ten śnieg co padał był typu bardziej gradowego, co się boleśnie na twarzy odczuwało. Ostatnie 30km pokonuję głównie pod wiatr i już po ciemku (na tej długości geograficznej słońce zachodzi już o 15,13!), na szczęście pod Małkinią było trochę lasów osłaniających przed wiatrem; ale na stację kolejową docieram już z dużą ulgą.
W maciupkiej poczekalni dworca PKP obserwuję ludzi kupujących bilety - co najmniej połowa kupuje bilety na tzw. "rodzinę pracownika" - czyli z ogromną ulgą 70-80%, ja płaciłem koło 16zł, oni po 3-5zł. Po prostu ręce opadają - jak ta firma ma funkcjonować, skoro takie rzesze ludzi jeżdżą niemal za darmo? To, że pracownicy PKP mają ulgi - jest zrozumiałe, ale żeby miały je rodziny i to w takim wymiarze - jest dla mnie całkowicie niezrozumiałe; kolej zamiast co roku podnosić ceny biletów - powinna obciąć takie całkowicie niezasłużone ulgi, w ten sposób zarobiłaby wiele więcej.
Zaliczone gminy - 12 (Grębków, Wierzbno, Stoczek, Bielany, Sabnie, Jabłonna Lacka, Sterdyń, Boguty-Pianki, Szulborze Wielkie, Andrzejewo, Zaręby Kościelne, Małkinia Górna)
Dane wycieczki:
DST: 261.60 km AVS: 25.56 km/h
ALT: 770 m MAX: 47.40 km/h
Temp:2.0 'C
Do tego wyjazdu przymierzałem się już ładnych parę razy, w końcu udało się znaleźć potrzebne pokłady mobilizacji, co ze względu na trudne warunki pogodowe (noclegi pod namiotem w listopadzie nie należą do przyjemności ;) - nie było łatwe
Zaliczone gminy - 14 (ZAKROCZYM, Załuski, Naruszewo, Dzierzążnia, Bulkowo, Bodzanów, Mała Wieś, Czerwińsk nad Wisłą, WYSZOGRÓD, Słubice, Pacyna, Szczawin Kościelny, Gostynin - wieś, GOSTYNIN - miasto powiatowe
Zaliczone gminy - 14 (ZAKROCZYM, Załuski, Naruszewo, Dzierzążnia, Bulkowo, Bodzanów, Mała Wieś, Czerwińsk nad Wisłą, WYSZOGRÓD, Słubice, Pacyna, Szczawin Kościelny, Gostynin - wieś, GOSTYNIN - miasto powiatowe
Dane wycieczki:
DST: 205.90 km AVS: 22.50 km/h
ALT: 498 m MAX: 38.70 km/h
Temp:2.0 'C
Piątek, 11 listopada 2011Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wypad
Warszawa - Sochaczew - Łowicz - Kutno - Konin - Września - Poznań - Nowy Tomyśl - Sulechów - Zielona Góra - Świdnica
Na okres Święta Niepodległości szykowałem się do wyjazdu na zaliczanie gmin na północnym Mazowszu, ale że zmobilizować się na ten mało atrakcyjny wyjazd było ciężko, a prognozy wietrzne zachęcały - postanowiłem pojechać na wyprawkę w Lubuskie. Ponad 400km w listopadzie - to już spore wyzwanie, ze względu na bardzo długie noce i niskie temperatury.
Ruszam na trasę o 20.30, by ominąć wiecznie remontowaną Dźwigową niepotrzebnie pojechałem przez Pruszków. A tam Jerozolimskie nieźle rozryte, następnie na kawałku do Ożarowa znowu dziury i objazd w rejonie nowo budowanej autostrady. Przebijając się przez te dziury nakląłem się na naszą prezydent zdrowo - bo głupie babsko cały ten remont Dźwigowej zafundowało nam tylko z tego powodu, że zachciało jej się zabłysnąć nowo otwartą ulicą tuż przed wyborami samorządowymi. I w wyniku silnego nacisku politycznego remont zakończono na łapu capu, podbudowę w tunelu zrobiono byle jak - i oczywiście natychmiast znowu się to rozwaliło i przez wiele miesięcy droga jest wyłączona z ruchu. A ulica jest kluczowa dla tego rejonu Warszawy, objeżdża się ja bardzo niewygodnie i daleko; tak więc warszawiacy mają komu być wdzięczni...
Za to po wjeździe na szosę poznańską jest już idealny asfalt i zaczyna się całkiem sprawna jazda. Dość zimno (1'C), ale noc widna (niemal pełnia), samego księżyca co prawda nie widać z powodu zachmurzonego nieba, ale i przez chmury nieźle rozjaśnia nocny mrok. Do Sochaczewa droga jest ruchliwa, za Sochaczewem robi się sporo gorzej (wjeżdżają tu tiry z ruchliwej DK50). Nieprzyjemnie jechało się do Łowicza, tutaj zdecydowana większość ruchu odbija w stronę Strykowa, by wjechać tam na autostradę poznańską. Natomiast stara szosa do Poznania - jest puściutka, świetny asfalt z poboczem. W Kutnie staję na odpoczynek pod stacją benzynową, gdy się nie kręci - organizm szybko się wychładza w takiej temperaturze (całą noc trzymało ten 1'C). Po wjeździe do województwa wielkopolskiego ok. 30km dość marnego asfaltu, za Kołem wraca dobra nawierzchnia, przed Koninem nudną trasę urozmaica kilka krótkich górek. Drugi postój robię kawałek za Koninem na stacji Orlenu, tym razem już w cieple, zafundowałem sobie herbatę i dwa hot-dogi. Jeszcze kawałek jazdy - i wreszcie zaczyna świtać, była to chyba moja najdłuższa noc na rowerze - w ciemnościach przejechałem aż koło 10h. Końcowy odcinek do Poznania pokonuje się sprawnie, do Wrześni co prawda nie ma pobocza, ale ruch jest na tyle symboliczny, że nic to nie przeszkadza; od Wrześni już do Poznania jest elegancka dwujezdniowa szosa.
Do Poznania udało mi się dotrzeć na czas, na dworcu PKP spotykam całą forumową ekipę pod "kierownictwem" Martwej Wiewiórki wybierającą się na wyprawkę w Lubuskie. Czekamy jeszcze na osoby dojeżdżające pociągiem z Gdańska i ok. 10.30 16-osobowym peletonem ruszamy w stronę Zielonej Góry. Pochmurna pogoda szybko zaczyna się poprawiać - i wkrótce mamy piękne słońce. Na wyjeździe z Zielonej Góry pojechaliśmy z Cimanem od razu drogą, natomiast większość grupy trzymała się ścieżek, na tym kawałku Yoshko niestety zaliczył na progu ograniczającym nieprzyjemny upadek i mocno stłukł nadgarstek, co bardzo utrudniało mu dalszą jazdę. Do Nowego Tomyśla droga porządnie wykonana, w miarę upływu kilometrów coraz fajniejsze widoki, ciekawe urozmaicenie po wielu km nudnej szosy poznańskiej. Jechaliśmy raczej takimi mniejszymi grupkami niż zwartym peletonem, część osób zostawała na zdjęcia, posiłek, czy też wolniej jechała - ale generalnie jak na tak duży peleton jechaliśmy bardzo sprawnie. W rejonie Nowego Tomyśla robimy większy postój na stacji benzynowej i coraz ciekawszymi drogami kierujemy się na Zbąszyń i Smardzewo. Niestety w Lubuskiem mniej główne drogi są w marniutkim stanie, nie brakuje dziur. Za Smardzewem już nocą zaliczamy większy podjeździk po dziurach i kierujemy się w stronę Sulechowa i mostu na Odrze. Sama Odra pięknie oświetlona wspaniałym księżycem, za rzeką zaczyna się dość długi podjazd do Zielonej Góry (ta góra to nie tylko w nazwie ;)), temperatura spada już do -1'C. Na wjeździe do miasta czekamy aż zbierze się cała grupa, większość osób jedzie jeszcze do miasta na pizzę, natomiast my w trójkę (z Tranquilo i Cimanem) kierujemy się już bezpośrednio do Świdnicy;natomiast Yoshko musiał się udać do szpitala, bo ból ręki stawał się coraz dotkliwszy (okazało się, że to silne stłuczenie nie złamanie). Przed samym bunkrem (który był bazą wyprawki) czeka nas nieprzyjemny 2km odcinek chamskiego bruku, na szosówce nie jedzie się po tym za fajnie.
Na miejscu było już sporo osób, które dojeżdżały z innych rejonów; rozmawiamy o wrażeniach z naszych tras, bierzemy się tez za pieczenie kiełbasek na grillu. Niestety za długo nie posiedziałem przy ognisku, bo po nieprzespanej nocy i 460km w nogach organizm domagał się natychmiastowego odpoczynku, dopóki się jeszcze jedzie to senność tak nie bierze, ale gdy się na dłużej stanie - kima łapie błyskawicznie ;)).
Pozdrowienia dla wszystkich forumowiczów - miło było spotkać na żywo tyle osób znanych dość długo w sieci!
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 20 (GOLINA, Słupca - wieś, SŁUPCA - miasto powiatowe, Strzałkowo, WRZEŚNIA - miasto powiatowe, NEKLA, KOSTRZYN, SWARZĘDZ, POZNAŃ - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki, Tarnowo Podgórne, Dopiewo, BUK, OPALENICA, NOWY TOMYŚL - miasto powiatowe, ZBĄSZYŃ, Szczaniec, SULECHÓW, Zielona Góra - wieś, ZIELONA GÓRA - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki, Świdnica)
Na okres Święta Niepodległości szykowałem się do wyjazdu na zaliczanie gmin na północnym Mazowszu, ale że zmobilizować się na ten mało atrakcyjny wyjazd było ciężko, a prognozy wietrzne zachęcały - postanowiłem pojechać na wyprawkę w Lubuskie. Ponad 400km w listopadzie - to już spore wyzwanie, ze względu na bardzo długie noce i niskie temperatury.
Ruszam na trasę o 20.30, by ominąć wiecznie remontowaną Dźwigową niepotrzebnie pojechałem przez Pruszków. A tam Jerozolimskie nieźle rozryte, następnie na kawałku do Ożarowa znowu dziury i objazd w rejonie nowo budowanej autostrady. Przebijając się przez te dziury nakląłem się na naszą prezydent zdrowo - bo głupie babsko cały ten remont Dźwigowej zafundowało nam tylko z tego powodu, że zachciało jej się zabłysnąć nowo otwartą ulicą tuż przed wyborami samorządowymi. I w wyniku silnego nacisku politycznego remont zakończono na łapu capu, podbudowę w tunelu zrobiono byle jak - i oczywiście natychmiast znowu się to rozwaliło i przez wiele miesięcy droga jest wyłączona z ruchu. A ulica jest kluczowa dla tego rejonu Warszawy, objeżdża się ja bardzo niewygodnie i daleko; tak więc warszawiacy mają komu być wdzięczni...
Za to po wjeździe na szosę poznańską jest już idealny asfalt i zaczyna się całkiem sprawna jazda. Dość zimno (1'C), ale noc widna (niemal pełnia), samego księżyca co prawda nie widać z powodu zachmurzonego nieba, ale i przez chmury nieźle rozjaśnia nocny mrok. Do Sochaczewa droga jest ruchliwa, za Sochaczewem robi się sporo gorzej (wjeżdżają tu tiry z ruchliwej DK50). Nieprzyjemnie jechało się do Łowicza, tutaj zdecydowana większość ruchu odbija w stronę Strykowa, by wjechać tam na autostradę poznańską. Natomiast stara szosa do Poznania - jest puściutka, świetny asfalt z poboczem. W Kutnie staję na odpoczynek pod stacją benzynową, gdy się nie kręci - organizm szybko się wychładza w takiej temperaturze (całą noc trzymało ten 1'C). Po wjeździe do województwa wielkopolskiego ok. 30km dość marnego asfaltu, za Kołem wraca dobra nawierzchnia, przed Koninem nudną trasę urozmaica kilka krótkich górek. Drugi postój robię kawałek za Koninem na stacji Orlenu, tym razem już w cieple, zafundowałem sobie herbatę i dwa hot-dogi. Jeszcze kawałek jazdy - i wreszcie zaczyna świtać, była to chyba moja najdłuższa noc na rowerze - w ciemnościach przejechałem aż koło 10h. Końcowy odcinek do Poznania pokonuje się sprawnie, do Wrześni co prawda nie ma pobocza, ale ruch jest na tyle symboliczny, że nic to nie przeszkadza; od Wrześni już do Poznania jest elegancka dwujezdniowa szosa.
Do Poznania udało mi się dotrzeć na czas, na dworcu PKP spotykam całą forumową ekipę pod "kierownictwem" Martwej Wiewiórki wybierającą się na wyprawkę w Lubuskie. Czekamy jeszcze na osoby dojeżdżające pociągiem z Gdańska i ok. 10.30 16-osobowym peletonem ruszamy w stronę Zielonej Góry. Pochmurna pogoda szybko zaczyna się poprawiać - i wkrótce mamy piękne słońce. Na wyjeździe z Zielonej Góry pojechaliśmy z Cimanem od razu drogą, natomiast większość grupy trzymała się ścieżek, na tym kawałku Yoshko niestety zaliczył na progu ograniczającym nieprzyjemny upadek i mocno stłukł nadgarstek, co bardzo utrudniało mu dalszą jazdę. Do Nowego Tomyśla droga porządnie wykonana, w miarę upływu kilometrów coraz fajniejsze widoki, ciekawe urozmaicenie po wielu km nudnej szosy poznańskiej. Jechaliśmy raczej takimi mniejszymi grupkami niż zwartym peletonem, część osób zostawała na zdjęcia, posiłek, czy też wolniej jechała - ale generalnie jak na tak duży peleton jechaliśmy bardzo sprawnie. W rejonie Nowego Tomyśla robimy większy postój na stacji benzynowej i coraz ciekawszymi drogami kierujemy się na Zbąszyń i Smardzewo. Niestety w Lubuskiem mniej główne drogi są w marniutkim stanie, nie brakuje dziur. Za Smardzewem już nocą zaliczamy większy podjeździk po dziurach i kierujemy się w stronę Sulechowa i mostu na Odrze. Sama Odra pięknie oświetlona wspaniałym księżycem, za rzeką zaczyna się dość długi podjazd do Zielonej Góry (ta góra to nie tylko w nazwie ;)), temperatura spada już do -1'C. Na wjeździe do miasta czekamy aż zbierze się cała grupa, większość osób jedzie jeszcze do miasta na pizzę, natomiast my w trójkę (z Tranquilo i Cimanem) kierujemy się już bezpośrednio do Świdnicy;natomiast Yoshko musiał się udać do szpitala, bo ból ręki stawał się coraz dotkliwszy (okazało się, że to silne stłuczenie nie złamanie). Przed samym bunkrem (który był bazą wyprawki) czeka nas nieprzyjemny 2km odcinek chamskiego bruku, na szosówce nie jedzie się po tym za fajnie.
Na miejscu było już sporo osób, które dojeżdżały z innych rejonów; rozmawiamy o wrażeniach z naszych tras, bierzemy się tez za pieczenie kiełbasek na grillu. Niestety za długo nie posiedziałem przy ognisku, bo po nieprzespanej nocy i 460km w nogach organizm domagał się natychmiastowego odpoczynku, dopóki się jeszcze jedzie to senność tak nie bierze, ale gdy się na dłużej stanie - kima łapie błyskawicznie ;)).
Pozdrowienia dla wszystkich forumowiczów - miło było spotkać na żywo tyle osób znanych dość długo w sieci!
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 20 (GOLINA, Słupca - wieś, SŁUPCA - miasto powiatowe, Strzałkowo, WRZEŚNIA - miasto powiatowe, NEKLA, KOSTRZYN, SWARZĘDZ, POZNAŃ - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki, Tarnowo Podgórne, Dopiewo, BUK, OPALENICA, NOWY TOMYŚL - miasto powiatowe, ZBĄSZYŃ, Szczaniec, SULECHÓW, Zielona Góra - wieś, ZIELONA GÓRA - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki, Świdnica)
Dane wycieczki:
DST: 465.80 km AVS: 26.19 km/h
ALT: 1242 m MAX: 50.40 km/h
Temp:2.0 'C
Środa, 12 października 2011Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Węgrów - Sokołów Podl. - Siemiatycze - Kleszczele - Hajnówka - Zabłudów - Białystok
Dłuższa trasa przez część naszej ściany wschodniej. Ruszam koło 7, dość chłodno (9'C), do tego bardzo zimny wiatr. Pierwszy odcinek do Węgrowa standardowo mało ciekawy, ale wiatr popycha do przodu. Za Stanisławowem w paru miejscach trwa remont drogi, z pewnością przydatny bo była w marnym stanie. Ale niestety na remoncie się nie skończyło - jestem świadkiem strasznego barbarzyństwa drogowców, którzy na odcinku paru kilometrów wycieli szpaler drzew przy drodze (i wygląda, że wytną kolejne kilometry). Trasa do Węgrowa jest mało atrakcyjna, ale te szpalery powodowały że jakoś to jeszcze wyglądało. Niestety to już przeszłość - bydlaki wycięły piękne drzewa na długich odcinkach, pokutując teoriom, że to rzekomo bezpieczniejsze dla kierowców. Argument po prostu śmieszny - jeśli ktoś nie jest w stanie utrzymać auta na jezdni - nie powinien dostawać prawa jazdy; na tej zasadzie to można zacząć wycinać lasy, bo jak helikopter będzie musiał awaryjnie lądować to będzie mu łatwiej.
Bardziej atrakcyjna trasa zaczyna się wraz z województwem podlaskim i mostem na Bugu. Wiatr cały czas pomaga, do Siemiatycz średnia przekracza 30km/h. Tutaj zaczyna się prawdziwa ściana wschodnia, mało ruchliwa droga w stronę Hajnówki, dużo lasów, także i gorsze nawierzchnie. Pogoda cały czas marna, ciągle wieje ten lodowaty wiatr, niemal całą trasę musiałem jechać w kapturze by nie wyziębić głowy. Do tego zaczyna trochę padać, przed Hajnówką przez jakieś 20min lało porządnie, do tego nadchodząca z boku burza zaowocowała bardzo mocnym wiatrem w bok, trudno było się utrzymać na szosie.
Pu burzy ochłodziło się do 5-6'C i tak już było do końca trasy. Kończę jazdę już nocą, do Zabłudowa dalej piękna trasa, ale końcówka do Białegostoku - do niczego, jazda bardzo ruchliwą krajówką z Lublina, do tego w samym Białymstoku totalna wiocha - fatalnie rozryta jezdnia na dłuższym odcinku, do tego oszczędzają na prądzie i lampy na odcinku paru km były wyłączone. Wracam ostatnim pociągiem do Warszawy, na trasie odpoczywałem może ze 30min, ale dobrą godzinę straciłem na rozmaite ustawienia pozycji na rowerze; jednak przy jeździe w długich spodniach i w niskich temperaturach będę musiał wrócić do opasek na kolana, bo bez nich są pewne problemy
Zaliczone gminy - 8 (Nurzec-Stacja, Milejczyce, KLESZCZELE, Dubicze Cerkiewne, Hajnówka - wieś, HAJNÓWKA - miasto powiatowe, Narew, ZABŁUDÓW)
Dłuższa trasa przez część naszej ściany wschodniej. Ruszam koło 7, dość chłodno (9'C), do tego bardzo zimny wiatr. Pierwszy odcinek do Węgrowa standardowo mało ciekawy, ale wiatr popycha do przodu. Za Stanisławowem w paru miejscach trwa remont drogi, z pewnością przydatny bo była w marnym stanie. Ale niestety na remoncie się nie skończyło - jestem świadkiem strasznego barbarzyństwa drogowców, którzy na odcinku paru kilometrów wycieli szpaler drzew przy drodze (i wygląda, że wytną kolejne kilometry). Trasa do Węgrowa jest mało atrakcyjna, ale te szpalery powodowały że jakoś to jeszcze wyglądało. Niestety to już przeszłość - bydlaki wycięły piękne drzewa na długich odcinkach, pokutując teoriom, że to rzekomo bezpieczniejsze dla kierowców. Argument po prostu śmieszny - jeśli ktoś nie jest w stanie utrzymać auta na jezdni - nie powinien dostawać prawa jazdy; na tej zasadzie to można zacząć wycinać lasy, bo jak helikopter będzie musiał awaryjnie lądować to będzie mu łatwiej.
Bardziej atrakcyjna trasa zaczyna się wraz z województwem podlaskim i mostem na Bugu. Wiatr cały czas pomaga, do Siemiatycz średnia przekracza 30km/h. Tutaj zaczyna się prawdziwa ściana wschodnia, mało ruchliwa droga w stronę Hajnówki, dużo lasów, także i gorsze nawierzchnie. Pogoda cały czas marna, ciągle wieje ten lodowaty wiatr, niemal całą trasę musiałem jechać w kapturze by nie wyziębić głowy. Do tego zaczyna trochę padać, przed Hajnówką przez jakieś 20min lało porządnie, do tego nadchodząca z boku burza zaowocowała bardzo mocnym wiatrem w bok, trudno było się utrzymać na szosie.
Pu burzy ochłodziło się do 5-6'C i tak już było do końca trasy. Kończę jazdę już nocą, do Zabłudowa dalej piękna trasa, ale końcówka do Białegostoku - do niczego, jazda bardzo ruchliwą krajówką z Lublina, do tego w samym Białymstoku totalna wiocha - fatalnie rozryta jezdnia na dłuższym odcinku, do tego oszczędzają na prądzie i lampy na odcinku paru km były wyłączone. Wracam ostatnim pociągiem do Warszawy, na trasie odpoczywałem może ze 30min, ale dobrą godzinę straciłem na rozmaite ustawienia pozycji na rowerze; jednak przy jeździe w długich spodniach i w niskich temperaturach będę musiał wrócić do opasek na kolana, bo bez nich są pewne problemy
Zaliczone gminy - 8 (Nurzec-Stacja, Milejczyce, KLESZCZELE, Dubicze Cerkiewne, Hajnówka - wieś, HAJNÓWKA - miasto powiatowe, Narew, ZABŁUDÓW)
Dane wycieczki:
DST: 306.10 km AVS: 27.83 km/h
ALT: 1036 m MAX: 53.30 km/h
Temp:9.0 'C
Krwawa Pętla - czyli czerwony szlak dookoła Warszawy
Po zakupie roweru górskiego nadszedł czas na poważniejszą trasę w terenie, postanowiłem spróbować swoich sił na czerwonym szlaku dookoła Warszawy liczącym (wraz z łącznikami) ok. 240km, z czego w terenie wypada w okolicach 220-225km
Ruszam jeszcze nocą, o 4.30 wjeżdżam na szlak w okolicach Piaseczna. Pierwsze kilometry to nocna jazda, jadę z lampką na kierownicy oraz czołówką - w takiej konfiguracji jest całkiem przyzwoicie, chociaż oczywiście tak szybko jak w dzień się nie jedzie. Ogromnym ułatwieniem jest GPS, miałem wgrany ślad z jednego z wcześniejszych przejazdów - bo nie brakuje tu odcinków trudnych nawigacyjnie i beznadziejne oznakowanych, nawet i z GPS łatwo o przeoczenia. Świt zastaje mnie w okolicach Magdalenki, pierwsza część szlaku mało widowiskowa, za to od okolic Brwinowa są całkiem przyzwoite drogi, sporo gładszych szutrów i asfaltów. Po drodze trzeba się też przeprawić po dużym piachu przez budowaną autostradę. Do Zaborowa, gdzie szlak się kończy (do Modlina pętla prowadzi kilkoma kampinoskimi szlakami) docieram w przyzwoitej formie, za to kawałek dalej na niebieskim szlaku mam poważniejszy upadek. Jechałem dość szybko przyzwoitą drogą z górki, a ta momentalnie przeszła w duże dziury z kamieniami, odruchowo ostro zahamowałem ostrym jak brzytwa przednim hamulcem i w efekcie zaliczyłem porządne OTB, z racji sporej prędkości (koło 20km/h) wyleciałem z roweru na kilka metrów, miało to ten plus że przynajmniej rowerem po plecach nie dostałem ;). Obtarłem sobie za to lewe kolano, ale gorsze było mocne uderzenie w prawe udo. Jak wiadomo gros siły potrzebnej przy pedałowaniu wytwarzają właśnie uda, na dalszej jeździe dawało się to mocno we znaki.
W Lesznie staję na dłuższy postój, dalej kontynuuję jazdę żółtym i zielonym szlakiem przez Puszczę Kampinoską, przed Modlinem jedzie się kawałek wzdłuż wiślanego wału i jest trochę widoków na rzekę. W Modlinie specjalnie nadrobiłem ze 4-5km by dojechać na oficjalny początek szlaku pod stacją PKP Modlin i mieć fotkę z tą czerwoną kropką ;)). Kawałek dalej w rejonie Suchocina zaczynają się problemy nawigacyjne, nie skręciłem tak jak pokazywał ślad, bo w miejscu skrętu był znak szlaku nakazujący jazdę na wprost, myślałem że szlak skręci kawałek dalej koło samego Suchocina. Ale tam nic nie było, więc trzeba było zawracać i ładować się jak na śladzie przez totalne wertepy (zarośla po 2m, gęsty las, rowy przeciwpożarowe) - aż do szutrówki w okolicach Bożej Woli (właśnie jazda od razu szutrówką byłaby najsensowniejsza). Na tym odcinku mijam jakiś duży maraton, część trasy jadę naprzeciw nadjeżdżających rowerzystów, część razem z nimi.
Kawałek dalej zaczynają się poważne problemy - na trasie szlaku pojawia się duże bagno, którego nie sposób było przejść lub ominąć. Musiałem więc zdjąć buty i skarpetki i ładować się przez bajoro. Bagno było całkiem głębokie, sięgało niemal do pasa, zamoczyłem trochę spodenki, a rower mocno usyfił się od rzęsy. Kawałek dalej powtórka z rozrywki - kolejne bagno. Dalsza część szlaku do Nieporętu już w lepszym stanie, w mieście robię większy odpoczynek, gdy się chwilę zasiedziałem stłuczona noga nieźle dawała się we znaki, chodząc mocno utykałem. Za Nieporętem szlak prowadzi w okolicach szosy 631, ta droga to jakieś zagłębie tirówek, na bocznych drogach, którymi prowadził mój szlak wpakowałem się na kilka kopulujących parek - zero oporów, na środku drogi robią swoje, to że ktoś przejeżdża w pobliżu wcale im nie przeszkadza ;(
Odcinek Marki - Zielonka po prostu fatalny, jest tutaj wiele bagien, próbując ominąć jedno z nich zamoczyłem zupełnie buty, więc dalej jechałem już w zupełnie mokrych i zabłoconych butach. W sumie tych bagien był pewnie z dobry kilometr; straciłem na to masę czasu, cały ten odcinek kończę zupełnie zniesmaczony z grubymi słowami na ustach pod adresem tych kretynów co ten szlak wytyczali; i ja i nowiutki rower jesteśmy brudni od stóp do głów. Za Rembertowem jest już lepiej, za to szlak wymagający, MPK to sporo piachu i górek. Zmrok łapie mnie w Wiązownej, więc ostatnie 60km muszę pokonać ciemną nocą. W rejonie Pogorzeli kolejne duże bagno, które musiałem omijać żółtym szlakiem nadkładając drogi i sporo kołując, bo szlak bardzo kręcił, a znaleźć właściwe skręty w ciemnym lesie nie jest tak prosto.
Kawałek za Pogorzelą zaczynają się wreszcie lepsze drogi i odcinek do Góry Kalwarii pokonuje się całkiem sprawnie. Końcówka niespecjalna, na odcinku do Zalesia dużo piachu i ścieżek z korzeniami, przed samym Zalesiem, na przejeździe przez większą rzeczkę pękła kładka - i kolejny raz trzeba się było ładować wpław. Do asfaltu z Piasecznem docieram już mocno zmęczony z ogromną ulgą,
Cała pętla zajęła mi koło 20h, więc 2-3h więcej niż zakładałem, do czego mocno przyczynił się fatalny stan szlaku oraz długa jazda nocą. Niestety wytyczanie szlaków turystycznych "Made in Poland" to żenada, zajmują się tym albo "leśne dziadki" z PTTK, żyjący ciągle w realiach lat 70, albo ludzie robiący to na odwal się. Nie może tak być, że główny szlak w rejonie Warszawy puszczany jest przez miejsca narażone na notorycznie zalewanie (a przecież ostatnio tak dużo nie padało) - na tym polega sensowne wytyczenie szlaku by takie rejony omijać lub budować kładki. Niemniej dużo lepszym czasem na taką trasę byłby okres maj-lipiec, z długimi dniami, pozwalającymi zminimalizować jazdę nocą, pewnie ryzyko zalania szlaków też nieco mniejsze. A trasa choć mordercza (240km, z czego terenu 220-225km) - z pewnością ciekawa i bardzo urozmaicona, od gładkich szutrówek i asfaltów aż po wymagające pagórkowate i piaszczyste ścieżki z korzeniami, nie brakuje pięknych singielków.
Zdjęcia z wycieczki
Po zakupie roweru górskiego nadszedł czas na poważniejszą trasę w terenie, postanowiłem spróbować swoich sił na czerwonym szlaku dookoła Warszawy liczącym (wraz z łącznikami) ok. 240km, z czego w terenie wypada w okolicach 220-225km
Ruszam jeszcze nocą, o 4.30 wjeżdżam na szlak w okolicach Piaseczna. Pierwsze kilometry to nocna jazda, jadę z lampką na kierownicy oraz czołówką - w takiej konfiguracji jest całkiem przyzwoicie, chociaż oczywiście tak szybko jak w dzień się nie jedzie. Ogromnym ułatwieniem jest GPS, miałem wgrany ślad z jednego z wcześniejszych przejazdów - bo nie brakuje tu odcinków trudnych nawigacyjnie i beznadziejne oznakowanych, nawet i z GPS łatwo o przeoczenia. Świt zastaje mnie w okolicach Magdalenki, pierwsza część szlaku mało widowiskowa, za to od okolic Brwinowa są całkiem przyzwoite drogi, sporo gładszych szutrów i asfaltów. Po drodze trzeba się też przeprawić po dużym piachu przez budowaną autostradę. Do Zaborowa, gdzie szlak się kończy (do Modlina pętla prowadzi kilkoma kampinoskimi szlakami) docieram w przyzwoitej formie, za to kawałek dalej na niebieskim szlaku mam poważniejszy upadek. Jechałem dość szybko przyzwoitą drogą z górki, a ta momentalnie przeszła w duże dziury z kamieniami, odruchowo ostro zahamowałem ostrym jak brzytwa przednim hamulcem i w efekcie zaliczyłem porządne OTB, z racji sporej prędkości (koło 20km/h) wyleciałem z roweru na kilka metrów, miało to ten plus że przynajmniej rowerem po plecach nie dostałem ;). Obtarłem sobie za to lewe kolano, ale gorsze było mocne uderzenie w prawe udo. Jak wiadomo gros siły potrzebnej przy pedałowaniu wytwarzają właśnie uda, na dalszej jeździe dawało się to mocno we znaki.
W Lesznie staję na dłuższy postój, dalej kontynuuję jazdę żółtym i zielonym szlakiem przez Puszczę Kampinoską, przed Modlinem jedzie się kawałek wzdłuż wiślanego wału i jest trochę widoków na rzekę. W Modlinie specjalnie nadrobiłem ze 4-5km by dojechać na oficjalny początek szlaku pod stacją PKP Modlin i mieć fotkę z tą czerwoną kropką ;)). Kawałek dalej w rejonie Suchocina zaczynają się problemy nawigacyjne, nie skręciłem tak jak pokazywał ślad, bo w miejscu skrętu był znak szlaku nakazujący jazdę na wprost, myślałem że szlak skręci kawałek dalej koło samego Suchocina. Ale tam nic nie było, więc trzeba było zawracać i ładować się jak na śladzie przez totalne wertepy (zarośla po 2m, gęsty las, rowy przeciwpożarowe) - aż do szutrówki w okolicach Bożej Woli (właśnie jazda od razu szutrówką byłaby najsensowniejsza). Na tym odcinku mijam jakiś duży maraton, część trasy jadę naprzeciw nadjeżdżających rowerzystów, część razem z nimi.
Kawałek dalej zaczynają się poważne problemy - na trasie szlaku pojawia się duże bagno, którego nie sposób było przejść lub ominąć. Musiałem więc zdjąć buty i skarpetki i ładować się przez bajoro. Bagno było całkiem głębokie, sięgało niemal do pasa, zamoczyłem trochę spodenki, a rower mocno usyfił się od rzęsy. Kawałek dalej powtórka z rozrywki - kolejne bagno. Dalsza część szlaku do Nieporętu już w lepszym stanie, w mieście robię większy odpoczynek, gdy się chwilę zasiedziałem stłuczona noga nieźle dawała się we znaki, chodząc mocno utykałem. Za Nieporętem szlak prowadzi w okolicach szosy 631, ta droga to jakieś zagłębie tirówek, na bocznych drogach, którymi prowadził mój szlak wpakowałem się na kilka kopulujących parek - zero oporów, na środku drogi robią swoje, to że ktoś przejeżdża w pobliżu wcale im nie przeszkadza ;(
Odcinek Marki - Zielonka po prostu fatalny, jest tutaj wiele bagien, próbując ominąć jedno z nich zamoczyłem zupełnie buty, więc dalej jechałem już w zupełnie mokrych i zabłoconych butach. W sumie tych bagien był pewnie z dobry kilometr; straciłem na to masę czasu, cały ten odcinek kończę zupełnie zniesmaczony z grubymi słowami na ustach pod adresem tych kretynów co ten szlak wytyczali; i ja i nowiutki rower jesteśmy brudni od stóp do głów. Za Rembertowem jest już lepiej, za to szlak wymagający, MPK to sporo piachu i górek. Zmrok łapie mnie w Wiązownej, więc ostatnie 60km muszę pokonać ciemną nocą. W rejonie Pogorzeli kolejne duże bagno, które musiałem omijać żółtym szlakiem nadkładając drogi i sporo kołując, bo szlak bardzo kręcił, a znaleźć właściwe skręty w ciemnym lesie nie jest tak prosto.
Kawałek za Pogorzelą zaczynają się wreszcie lepsze drogi i odcinek do Góry Kalwarii pokonuje się całkiem sprawnie. Końcówka niespecjalna, na odcinku do Zalesia dużo piachu i ścieżek z korzeniami, przed samym Zalesiem, na przejeździe przez większą rzeczkę pękła kładka - i kolejny raz trzeba się było ładować wpław. Do asfaltu z Piasecznem docieram już mocno zmęczony z ogromną ulgą,
Cała pętla zajęła mi koło 20h, więc 2-3h więcej niż zakładałem, do czego mocno przyczynił się fatalny stan szlaku oraz długa jazda nocą. Niestety wytyczanie szlaków turystycznych "Made in Poland" to żenada, zajmują się tym albo "leśne dziadki" z PTTK, żyjący ciągle w realiach lat 70, albo ludzie robiący to na odwal się. Nie może tak być, że główny szlak w rejonie Warszawy puszczany jest przez miejsca narażone na notorycznie zalewanie (a przecież ostatnio tak dużo nie padało) - na tym polega sensowne wytyczenie szlaku by takie rejony omijać lub budować kładki. Niemniej dużo lepszym czasem na taką trasę byłby okres maj-lipiec, z długimi dniami, pozwalającymi zminimalizować jazdę nocą, pewnie ryzyko zalania szlaków też nieco mniejsze. A trasa choć mordercza (240km, z czego terenu 220-225km) - z pewnością ciekawa i bardzo urozmaicona, od gładkich szutrówek i asfaltów aż po wymagające pagórkowate i piaszczyste ścieżki z korzeniami, nie brakuje pięknych singielków.
Zdjęcia z wycieczki
Dane wycieczki:
DST: 302.80 km AVS: 17.12 km/h
ALT: 781 m MAX: 38.90 km/h
Temp:23.0 'C