wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 317429.70 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.26%)
  • Czas na rowerze: 578d 00h 01m
  • Prędkość średnia: 22.77 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

>200km

Dystans całkowity:150814.69 km (w terenie 220.00 km; 0.15%)
Czas w ruchu:6222:14
Średnia prędkość:23.99 km/h
Maksymalna prędkość:80.19 km/h
Suma podjazdów:1011035 m
Suma kalorii:470843 kcal
Liczba aktywności:434
Średnio na aktywność:347.50 km i 14h 22m
Więcej statystyk
Sobota, 13 sierpnia 2011Kategoria >100km, >200km, Alpy 2011, Treking
Alpy 2011

I dzień - [PL] - Warszawa - Grójec - Drzewica - Końskie - Łopuszno - Włoszczowa - Szczekociny

Relacja i zdjęcia z wyprawy

Zaliczone gminy - 4 (Krasocin, WŁOSZCZOWA - miasto powiatowe, Secemin, SZCZEKOCINY)
Dane wycieczki: DST: 225.80 km AVS: 21.50 km/h ALT: 1018 m MAX: 51.20 km/h Temp:20.0 'C
Piątek, 5 sierpnia 2011Kategoria >100km, >200km, Treking, Wypad
III dzień - Nikisiałka - Lipnik - Opatów - Bałtów - Ostrowiec Świętokrzyski - Iłża - Skaryszew - Radom

Dziś zagłębiam się mocniej w Świętokrzyskie - więc i sporo więcej górek, na bocznych drogach trafiłem nawet na ścianki po 10-11%. Na niebrzydkim rynku w Opatowie robię sobie większy postój, wyjeżdżając z miasta zaliczam większy podjazd, a po paru kilometrach napotykam na bardzo niecodziennego rowerzystę przy drodze. Okazało się, że to Odblaskowy Anioł ze Szczecina we własnej osobie!

Jego niesamowity sprzęt uległ awarii, złapał gumę w potężnie obciążonej przyczepce, w kółeczku od niej poleciało do tego jeszcze 5-6 szprych. Naprawa wcale nie była taka prosta, bo zdjąć koło z tak ciężkiej maszynerii nie należało do łatwości (Anioł twierdził, że ważyła 200kg, w tyle to wątpię, ale 80-100kg musiała mieć, bo we dwóch ledwo to koło zdjęliśmy - Anioł musiał leżeć na plecach jak pod samochodem, żeby utrzymać jej ciężar). Sprzęt Anioła niesamowity - rower i przyczepka w całości pokryty odblaskami, kilka kamizelek (do tego osobna w kolorze pomarańczowym przeznaczona specjalnie na naprawy drogowe :)); do roweru na kierownicy było zamontowane najprawdziwsze CB-radio, zasilane z normalnego 12V samochodowego akumulatora, na przyczepce była 50cm antena do niego; Anioł w czasie jazdy często rozmawia z kierowcami tirów, "jadąc" po kierowcach osobówek (a klął nasz pan Anioł iście niebiańsko :))

Ale trochę śmiać mi się chciało, że to ja jadący na 3-dniowy wyjazd z minimalnym bagażem musiałem sprzętowo ratować kolesia, jadącego z 4 sakwami i ogromną przyczepką; nie miał już ani dętek; ani łatek, ani klucza nr15 do koła od przyczepki, nie miał nawet pompki (którą dał jakiejś dziewczynie na trasie) dobrze że miał chociaż zapasową oponę, bo w starej były już dziury na wylot. Ale summa summarum - udało nam się sprzęt naprawić, tak by Anioł mógł dojechać do Ostrowca, gdzie można dokonać poważniejszej naprawy kół (jak opowiadał w zapasowym poleciały mu wszystkie szprychy z jednej strony); mój klucz do szprych nie pasował do jego nypli.

Pojechaliśmy jeszcze kawałek razem żeby zobaczyć czy z kołem jest wszystko w porządku i na drodze na Ostrowiec się pożegnaliśmy, bo ja zbaczałem w bok po gminy; Anioł za okazaną pomoc nagrodził mnie sowitym kawałkiem samoprzylepnej folii odblaskowej ważącym dobre pół kilo - myślę, że powinno mi jej starczyć do końca życia :))

Straciłem na tą naprawę z dobrą godzinę, co w efekcie spowodowało że nie dałem rady wyrobić się na pociąg do Skarżyska i musiałem wracać przez Iłżę do Radomia, ale spotkanie z takim niesamowitym oryginałem było tego na pewno warte, niewielu jest w Polsce tak zakręconych ludzi, oczywiście zakręconych w tym jak najbardziej pozytywnym sensie.

Co do mojej dalszej trasy - godny polecenia jest z pewnością piękny leśny kawałek z Ćmielowa do Bałtowa i same okolice Bałtowa z Kamienną ładnie wkomponowaną w okolicę (rzeką są organizowane spływy tratwami).

Powrót wieczornym osobowym z Radomia mało ciekawy, dwóch pijaków przez kilka stacji się awanturowało, na szczęście policja szybko ich uspokoiła i przymusowo wysadziła na jednej ze stacji


Zaliczone gminy - 5 (Iwaniska, Baćkowice, ĆMIELÓW, Bałtów, Waśniów)
Dane wycieczki: DST: 217.10 km AVS: 22.00 km/h ALT: 1249 m MAX: 52.10 km/h Temp:27.0 'C
Czwartek, 4 sierpnia 2011Kategoria >100km, >200km, Treking, Wypad
II dzień - Zwoleń - Chotcza - Skaryszew - Iłża - Lipsko - Ożarów - Nikisiałka

Drugi dzień wyjazdu to zaliczanie kolejnych gmin w pasie nadwiślańsko-radomskim. Pogoda bardzo dobra, jedynie dość mocny wiatr wschodni przeszkadza, szczególnie na odcinku z Iłży do Lipska i Solca. Przycichł dopiero pod koniec dnia, dzisiejszy nocleg już sporo lepszy bo jednak na wyżynie w rejonie Lipnika, a na takich terenach komarów jest znacznie mniej.


Zaliczone gminy - 13 (Przyłęk, Chotcza, Ciepielów, Kazanów, Tczów, Gózd, Rzeczniów, Sienno, LIPSKO - miasto powiatowe, Solec nad Wisłą, Tarłów, OŻARÓW, Wojciechowice)
Dane wycieczki: DST: 211.50 km AVS: 21.40 km/h ALT: 746 m MAX: 46.30 km/h Temp:26.0 'C
Środa, 3 sierpnia 2011Kategoria >100km, >200km, Treking, Wypad
I dzień - Warszawa - Góra Kalwaria - Warka - Jastrzębia - Pionki - Czarnolas - Zwoleń

Wykorzystując krótkie okno pogodowe postanowiłem się wybrać na intensywny 3-dniowy wypad. Głównym celem była próba zwalczenia uporczywej kontuzji kolana, zabrałem w tym celu m.in. pedały SPD. Przez dobre 100km przestawiałem siodełko i bloki ze 20 razy; ciągle było coś nie tak, na jedne kontuzje zatrzaski pomagają, inne wywołują. Celem dodatkowym było zaliczenie gmin z paru podwarszawskich i świętokrzyskich powiatów. Z Jastrzębiej do Pionek przejechałem spory kawałek terenem (był to duży skrót); niestety było tam dużo piachu, zaliczyłem m.in. wywrotkę spowodowaną SPD, w takim terenie jak piach te pedały do niczego się nie nadają. Z dużą ulgą przebiłem się ponad 10km drogą do asfaltu pod Pionkami - i tam się zorientowałem, że nie mam aparatu fotograficznego w kieszeni - oczywiście musiał wypaść w czasie wywrotki. Wkurzyłem się nieźle, musiałem przejechać cały terenowy odcinek jeszcze dwa razy - jednym słowem na tym całym skrócie wyszedłem jak Zabłocki na mydle. Na szczęście droga była tak boczna, że nikt się aparatem nie zainteresował, ale po tej nauczce (niedawno też w ten sam sposób nadrabiałem 20km) postanowiłem wozić go już tylko w sakwie, wtedy się zgubić już nie da.

W Czarnolesie cały teren muzeum rozryty - nie ma to jak wybrać dobry termin na remont ;). Nocuję na polu kawałek za Zwoleniem, komary występują w zastraszających ilościach, bardzo deszczowy lipiec sprawił, że rozmnożyły się na potęgę.


Zaliczone gminy - 8 (Grabów nad Pilicą, Stromiec, Jastrzębia, Garbatka-Letnisko, Sieciechów, Gniewoszów, Policzna, ZWOLEŃ - miasto powiatowe)
Dane wycieczki: DST: 216.70 km AVS: 21.71 km/h ALT: 596 m MAX: 44.30 km/h Temp:25.0 'C
Niedziela, 24 lipca 2011Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka, >500km, Ultramaraton
Bałtyk - Bieszczady Tour 2011, czyli THE WAY OF PAIN


W 2011 termin wyścigu Bałtyk-Bieszczady Tour zmieniono z tradycyjnego sierpniowego na lipcowy (ze względu na odbywający się raz na 4 lata wyścig Paryż-Brest-Paryż, w którym startuje kilku uczestników naszego ultramaratonu). Jak wiadomo - w Polsce lipiec jest miesiącem zdecydowanie mniej pewnym niż sierpień i przeciętnie znacznie bardziej deszczowym.

Już w piątek pogoda w rejonie Świnoujścia była delikatnie mówiąc daleka od oczekiwań uczestników; w sobotę podczas startu honorowego z promu zaczęło już regularnie lać. Ruszam na trasę w drugiej grupie, podobnie jak w zeszłym roku postanowiłem na początku utrzymywać się w miarę sił z przodu stawki, tak by odcinek do Bydgoszczy pokonać dość szybko. W mojej grupie jechał bardzo mocny Jarosław Kędziorek (ukończył m.in maraton w Warce 800km/24h), ruszył on w pościg za najmocniejszą pierwszą grupą startową, na pierwszym odcinku jechałem za nim w cieniu (o zmianach właściwie nie było mowy, bo Kurier jest ode mnie wiele mocniejszy). Pogoda fatalna, leje równo, jadąc na kole ma się na twarzy strumienie wody spod koła kolegi, przydały mi się okulary z przezroczystą szybką. Poza deszczem było także nadspodziewanie zimno, zaledwie 13'C - jednym słowem pogoda dobra na marzec czy kwiecień, nie lipiec; uczucie chłodu potęgował także mocny wiatr, aczkolwiek ten na szczęście był zdecydowanie sprzyjający. Niestety bardzo szybko (szczerze mówiąc dużo szybciej niż na to liczyłem) - odezwało się moje kontuzjowane kolano, czuję je już po zaledwie 15km! Bardzo mocne tempo jakim jechaliśmy (na pierwszym punkcie kontrolnym w Płotach na 76km średnia wynosiła aż 35km/h) na pewno mu nie pomogło. Na punkcie utworzyła się trochę większa grupka, jednak bardzo szybko z niej odpadłem - próbując jeść w czasie jazdy bułkę zapchałem się nią, straciłem oddech i musiałem puścić koło :)) Ale większego znaczenia to i tak nie miało, bo tempo było dla mnie za mocne, a kolano odczuwałem coraz bardziej. Kolejne kilometry to jazda ze Zdzisławem Piekarskim, który popełnił duży błąd - licząc, że pogoda się szybko poprawi ubrał się w krótkie spodenki i krótki rękawek, po 80-100km był całkowicie przemarznięty; gdy dojechaliśmy do Łobza planował już kupić byle jakie ubranie w ciucholandzie, ale dzikim fartem akurat nas wyprzedzał busik z naszymi rzeczami jadącymi na duży punkt kontrolny w Bydgoszczy - i na nasze wezwanie zatrzymał się.

Na odcinku od Drawska Pomorskiego (ciepła herbata na punkcie) jadę ze 30-40km z dwójką Ślązaków (nie pamiętam już numerów startowych), w skrócie jest coraz gorzej, a ja robię się coraz bardziej sfrustrowany, kilka razy zmieniałem pozycję siodełka, ale na kolano nic nie pomaga, co powoduje, że jadę coraz wolniej. W jednym z miasteczek mamy niegroźne zderzenie po tym jak mijaliśmy na zakręcie zalane wodą dziury, po ok. 160-170km wreszcie pogoda zaczyna się nieco klarować i przestaje padać. Na tym odcinku pokonujemy fatalną drogę z Czaplinka do Wałcza, niepotrzebnie zmieniono trasę w porównaniu z zeszłym rokiem, rzekomo miał być tu mniejszy ruch - a faktycznie jest tragedia, niekończący się sznur samochodów, a przed samym Wałczem korek na dobre 3km, trzeba go mijać ścieżką rowerową z masą krawężników. Na drodze do Piły jest nieco lepiej, na kolano pomógł nieco nacisk na pedały palcami, nie śródstopiem (jak to zawsze robiłem); na tym odcinku jadę z grupą Waxmunda, który od startu już dużo nadrobił. W Pile bardzo marny punkt (zaledwie banan i jeden batonik) - a był to przecież najdłuższy odcinek pomiędzy punktami, wcześniejszy aż 100km wcześniej. Za Piłą ponownie wraca ból kolana, nic na niego nie pomaga, co powoduje, że po jakiś 50km odpadam od grupy Waxmunda; przed tym jeszcze spotykamy Cinka, który wyjechał by spotkać się z jadącym kawałek z tyłu Transatlantykiem

Na dużym punkcie kontrolnym w Bydgoszczy zasłużony odpoczynek, ciepły obiad; Waxmund wyjeżdża sporo wcześniej; tutaj na trasie widzieliśmy się po raz ostatni. Wszyscy narzekają na pogodę, wielu na kontuzje, pożyczam też linkę do przerzutki Oskarowi, który z powodu awarii musiał jechać z zaledwie dwoma biegami (co do przyjemności na pewno nie należało, bo trochę górek tu było, dopiero za Bydgoszczą się zupełnie wypłaszcza). Z punktu wyjeżdżam samotnie, wkrótce łapie mnie zmrok, natomiast w rejonie Solca Kujawskiego dogania mnie Marek, dalej jedziemy razem ładną leśną trasą do Torunia; robimy kilka krótkich przerw by poprawić torbę Marka, która zaczęła przycierać o koło. Tempo niespecjalne, ale to powoduje że jakoś sobie z tym kolanem daję radę, aczkolwiek jazda z taką kontuzją jest bardzo frustrująca. Zaliczamy razem punkty w Toruniu i we Włocławku (tu jak zwykle świetna organizacja, najlepiej sprawdzają się punkty prowadzone przez rowerzystów - bo ci wiedzą czego potrzeba kolarzom na takiej trasie); były nawet koce do przykrycia, by się nie wyziębić na postoju. Bo warto dodać, że noc bardzo zimna, zaledwie 8'C, w lipcu nieczęsto się trafia takie temperatury. Wyjazd z Włocławka fatalny, po dziurawej kostce, za to odcinek do Soczewki świetny, dużo lepszy wariant trasy niż zeszłoroczny z przejazdem przez Kowal i Gostynin. Do tego zaczyna świtać, więc mamy piękne widoki na Wisłę, szosa często prowadzi nad samą rzeką. Na tym kawałku jedziemy większą grupką, my dogoniliśmy paru zawodników, ktoś dogonił nas; tutaj Marek ma też krótkie spięcie z Pawsolem, który w nieprzyjemny sposób odmówił przełączenia tylnej lampki z trybu migającego na stały, a że miał mocną lampkę - rzeczywiście to przeszkadzało jadącym za nim. Tutaj kolano zaczyna mnie męczyć coraz bardziej, nie jestem w stanie utrzymać tempa grupy która jechała i tak wolniutko (20-25km/h). Za punktem w Gąbinie jadę już sam, nie było sensu by Marek na mnie czekał, bo co chwile poprawiałem siodełko, łudząc się że może coś to zmieni, jechałem też bardzo wolno; jednym słowem traciłem za dużo czasu. Powolutku doczłapałem się do punktu w Guzowie, tutaj Marek robił długi postój (ponad pół h, bo punkt był wzorowo prowadzony przez grupkę kolarskich entuzjastów z Siedlec). Postanawiam się więc znowu podłączyć do Marka rezygnując z postoju, był to dobry pomył - bo do Grójca jechało się bardzo ciężko ze względu na przeciwny wiatr, Marek jadący cały czas z przodu bardzo mi tu pomógł. Niemniej w Grójcu byłem już mocno zjechany (nie odpoczywałem w Guzowie), więc tutaj żegnam się z Markiem by go nie opóźniać. Do Wsoli jechało mi się bardzo marnie, kolano coraz silniej boli, zaczynam się poważnie zastanawiać nad wycofaniem się z wyścigu; zdaję sobie sprawę, że na płaskich odcinkach jak tu - daje się jeszcze jechać "na jedną nogę", natomiast w górach będzie to już niewykonalne. Przed Wsolą łapie mnie jeszcze krótka burza.

We Wsoli odpoczynek, zjadam dobry rosół, tutaj bardzo pomógł mi lekarz wyścigu, który dał mi środki przeciwbólowe; wziąłem je na zasadzie by mieć czyste sumienie, że wszystkiego spróbowałem - a tymczasem nieoczekiwanie zadziały błyskawicznie, po 15min w ogóle nie czułem kolana, nigdy takich środków nie używałem, nie spodziewałem się, że mogą być aż tak skuteczne! Momentalnie odżyłem, wróciła motywacja do jazdy, sprawnie przejechałem przez Radom i ruszyłem na Iłżę. Za Skaryszewem złapała mnie bardzo mocna burza, trochę pokołowałem po lesie próbując znaleźć osłonięte miejsce, ale w końcu uznałem że nie ma to sensu - i ruszyłem w trasę. Na punkcie w Iłży (zastąpił Wsolę jako duży punkt) - sporo rowerzystów, wielu z podobnymi problemami jak ja; deszczowa i zimna pogoda zebrała obfite żniwa w postaci wielu kontuzji. Jako, że straciłem masę czasu na trasie - postanawiam spróbować przejechać cały wyścig bez snu, rezygnując z dłuższego odpoczynku w Iłży lub Ostrowcu (tam odpoczywał Marek u siebie w firmie). Ruszam z Iłży wspólnie z Łukaszem Rojewskim (ma jeszcze większe problemy z kolanem niż ja), cały mocno pagórkowaty odcinek do następnego punktu w Lipniku jedziemy w deszczu, na samym punkcie leje jak z cebra; na szczęście udało się załatwić by otworzono nam część baru, dzięki czemu możemy odpocząć w cieple. Na dalszej trasie pogoda się uspokaja, niestety w wyniku deszczu zaczyna szwankować moja tylna lampka, co rusz się sama wyłącza, krótkie naprawy w ciemnościach wiele nie dały, więc muszę jechać dalej bez niej; na szczęście miałem dobrą kurtkę z licznymi odblaskami, które dają więcej niż lampka; niemniej nie jest to sytuacja komfortowa psychicznie.

W Nowej Dębie kolejny fajny punkty, dostaliśmy duży talerz makaronu, a obsługa złożona z miejscowych rowerzystów naprawiła mi lampkę oraz nasmarowała przeczesany deszczem napęd. Do Rzeszowa w porównaniu z zeszłym rokiem znacznie się poprawiły szosy, krajowa 9 jest zrobiona już w całości, co bardzo pomaga w sprawnej nocnej jeździe. Niemniej na tym odcinku zaczynam mocno odczuwać brak snu, ze dwa razy zatrzymałem się na chwilę na przystankach, parę minut siedzenia z zamkniętymi oczami przynosi krótką ulgę. W samym Rzeszowie już świta, na punkcie Pod Skrzydłami jest już widno; tutaj zasypiam na złożonych krzesłach w barze na jakieś 10min, to już mnie lepiej pokrzepiło. Wyjazd z Rzeszowa nieprzyjemny, już się zaczął poranny szczyt. Za Domaradzem zaczynają się góry, od tego momentu tak jest właściwie do samego końca, płaskich odcinków prawie nie ma - cały czas tylko góra-dół. Na kolejnym fajnym punkcie w Brzozowej wcinamy świetny żurek i kierujemy się na Sanok; to chyba najkrótszy odcinek pomiędzy punktami; sensownie to zorganizowano, że w końcówce (gdzie uczestnicy są już bardzo zmęczeni) punkty są rozstawione gęściej. Za Sanokiem już poważniejsze podjazdy, ciężkie serpentyny do Leska, tam krótki odpoczynek na lody (podobnie jak w zeszłym roku).

Odcinek do Ustrzyk Dolnych również wymagający, za Leskiem długi podjazd, potem ostro w dół, następnie przełęcz na 500m przed samymi Ustrzykami, Na tym odcinku żegnam się z Łukaszem, którego kontuzja zmusza do bardzo wolnej jazdy; do tego łapie nas kolejna potężna ulewa. W czasie gdy się przebieram - widzę jak nadjeżdża Transatlantyk; Marek nie przejmował się w ogóle burzą - pojechał w krótkim rękawku i spodenkach. Widok zasuwającego Marka zmobilizował mnie do dużego wysiłku - postanawiam się więc przyłączyć do wyścigu - kto będzie pierwszy na mecie; a żeby pokonać Marka musiałem nadrobić nad nim 5min (o tyle później stratował ze Świnoujścia). Na przełęcz 500m docieram jeszcze w deszczu, kawałek dalej zgodnie z mapą skręcam na Równicę, zaliczam kilka ostrych ścianek i melduję się na ostatnim punkcie kontrolnym na Gęsim Zakręcie. Tutaj okazuje się, że Marka jeszcze nie było - pomylił drogę i pojechał przez centrum Ustrzyk. Stracił na tym 2,5km; aczkolwiek starta czasowa była sporo mniejsza bo na drodze przez Równicę są dużo ostrzejsze podjazdy. Niemniej - o tym kto będzie pierwszy na mecie i tak decydowały dwie największe przełęcze wyścigu - Żłobek i Lutowiska, a że w końcówce jechało mi się doskonale nadrobiłem wystarczająco czasu (Markowi, jak wspominał - na drugim podjeździe odcięło prąd i w wiosce na dole musiał zrobić jeszcze krótki postój na colę). Końcówka trasy - to żmudny podjazd w lesie wzdłuż Wołosatego - odliczanie kilometrów pozostałych do mety; wreszcie pojawia się upragniona tablica z napisem Ustrzyki Górne; wreszcie jest brama na mecie; wreszcie można zsiąść z roweru z ogromną satysfakcją oraz świadomością, że już na niego prędko wsiadać nie trzeba będzie :))

Po paru minutach dociera i Marek, wspólnie dzielimy się wrażeniami z całego wyścigu, po pewnym czasie pojawia się również odsypiający trasę Waxmund (pokonał całą trasę w doskonałym czasie poniżej 49h); później zaliczamy z Markiem niezbędną drzemkę - i jako tako pokrzepieni po 2,5h mocnego snu - idziemy razem z Waxmundem świętować nasz sukces do restauracji :))


Tegoroczna edycja okazała się zdecydowanie trudniejsza od zeszłorocznej; najdobitniej widać to po liczbie zawodników, którzy musieli się wycofać - w 2010 zaledwie 3, obecnie aż 11. Przede wszystkim pogoda rozdawała tu karty, wielogodzinna jazda w deszczu i zimnie miała znaczący wpływ na liczne kontuzje i otarcia; wielu uczestników musiało jechać z zagryzionymi zębami, cały walcząc z bólem; nie byłem więc tu jakimś wyjątkiem; kemping w Ustrzykach we wtorek rano wyglądał jak jakiś obóz paralityków - a to ludzie chodzący jak kaczki, a to ostrożnie siadający, a to schodzący bokiem po schodach. Wysiłek to był nieludzki, osobiście musiałem wytrzymać aż 54h bez snu (a i w Świnoujściu spałem niespecjalnie) - ale jednak było warto, to doskonała próba sprawdzenia swoich możliwości, nauka pokory; satysfakcja na mecie jest tym większa - im ciężej było na trasie, im więcej własnych słabości udało nam się pokonać.

Impreza ma swój niepowtarzalny klimat, który tworzą przede wszystkim startujący w niej ludzie oraz bardzo zaangażowani organizatorzy. Wpadki organizacyjne na moje oko były dwie - zamiana dużego punktu z Wsoli na Iłżę już w trakcie trwania wyścigu, oraz zupełnie niepotrzebna zamiana trasy na Pomorzu - przejazd przez Czaplinek, zamiast przez Kamień Pomorski, rzekomo miał być tam mniejszy ruch a faktycznie odcinek Czaplinek - Wałcz był po prostu tragiczny pod tym względem. Ale nie myli się tylko ten co nic nie robi - dlatego takie drobne sprawy nie mają wpływu na ogólną ocenę wyścigu, który jak dla mnie jest świetnie zorganizowany; widać, że ludzie pracujący przy wyścigu bardzo starają się pomóc uczestnikom, ułatwić im pokonanie tak morderczej trasy, że naprawdę się w to mocno angażują.

Fotek zaledwie kilka, bardzo niedoskonałych, ale nie miałem na trasie głowy do fotografowania



Zaliczone gminy - 73 (ŚWINOUJŚCIE - powiat grodzki, MIĘDZYZDROJE, WOLIN, GOLCZEWO, PŁOTY, RESKO, ŁOBEZ, DRAWSKO POMORSKIE - miasto powiatowe, ZŁOCIENIEC, CZAPLINEK, Wałcz - wieś, WAŁCZ- miasto powiatowe, Szydłowo, PIŁA - miasto powiatowe, Kaczory, Miasteczko Krajeńskie, Białośliwie, WYRZYSK, Sadki, NAKŁO NAD NOTECIĄ - miasto powiatowe, Sicienko, BYDGOSZCZ - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki, Białe Błota, Nowa Wieś Wielka, SOLEC KUJAWSKI, Wielka Nieszawka, TORUŃ - miasto powiatowe + powiat grodzki, Aleksandrów Kujawski - wieś, Raciążek, Waganiec, Lubanie, WŁOCŁAWEK - miasto powiatowe + powiat grodzki, Włocławek - wieś, Nowy Duninów, Łąck, GĄBIN, Sanniki, Iłów, Młodzieszyn, Jedlińsk, SKARYSZEW, IŁŻA, Brody, KUNÓW, OSTROWIEC ŚWIĘTOKRZYSKI - miasto powiatowe, Bodzechów, Sadowie, OPATÓW - miasto powiatowe, Lipnik, Klimontów, Łoniów, TARNOBRZEG - miasto powiatowe + powiat grodzki, NOWA DĘBA, Majdan Królewski, Cmolas, KOLBUSZOWA - miasto powiatowe, GŁOGÓW MAŁOPOLSKI, Trzebownisko, RZESZÓW - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki, BOGUCHWAŁA, Czudec, Niebylec, Domaradz, Jasienica Rosielna, BRZOZÓW - miasto powiatowe, Sanok - wieś, SANOK - miasto powiatowe, ZAGÓRZ, LESKO - miasto powiatowe, Olszanica, USTRZYKI DOLNE - miasto powiatowe, Czarna, Lutowiska)
Dane wycieczki: DST: 1020.30 km AVS: 23.95 km/h ALT: 4837 m MAX: 64.10 km/h Temp:16.0 'C
Czwartek, 14 lipca 2011Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
Kontuzja kolana

Warszawa - Góra Kalwaria - Stoczek Łukowski - Kock - Parczew - Podedworze - Radzyń Podlaski - Łuków

Startuję w środę ok. 19 - celem znowu Lubelszczyzna, powiaty których nie zaliczyłem na ostatnim wypadzie z sakwami. Jedzie się przyzwoicie, przeciwny wiatr w nocy trochę się zmniejszył, temperatura akurat (20-23'C). Zmierzch łapie mnie za Pilawą, a za Stoczkiem wjeżdżam na boczne drogi. Nieoczekiwanie asfalty były wysokiej jakości, za to ciemno jak w d. u Murzyna, większość mijanych wiosek bez oświetlenia przy drodze, nawet w chałupach mimo jeszcze sensownej godziny (22-24) ciemno; na szczęście ładnie świecił księżyc, ale szukanie urzędów gmin po nocy do łatwych spraw nie należało :). Przeżyłem też kilka ataków psów, im głębsze wiochy - tym większa szansa na takie atrakcje, bo na wsiach ciągle często puszcza się psy luzem. Na duży postój staję dopiero po 160km w Kocku przy ładnie oświetlonym pomniku gen. Kleeberga (pod Kockiem rozegrała się ostatnia wielka bitwa Września). Niestety coraz bardziej daje mi się we znaki kolano, chciałem przed BBTour wypróbować inne siodełko, a że było nieco "niższe" od mojego standardowego podniosłem sporo sztycę, prawdopodobnie dużo za dużo. Po przekroczeniu 200km pod Parczewem (zrobiło się już jasno) - problemy z kolanem są już mocne, zmieniam więc siodło na stare (miałem je ze sobą).

Trzeba uczciwie przyznać, że na tak głupi pomysł jak to - już dawno nie wpadłem, stare siodło nie jest może idealne, po jakiś 300-400km czuć tyłek, ale jest to sprawdzony model. A nowe nie dość, ze dużo mniej wygodne - to jeszcze źle ustawione doprowadziło do poważnej kontuzji. Kolejne kilometry - to jazda bocznymi drogami powiatu parczewskiego i radzyńskiego; po tym jak za Sosnówką zjechałem z główniejszej szosy - zaczęły się tragiczne asfalty z mnóstwem dziur. W Podedwórzu robię długi postój; po 10km w Jabłoni - orientuję się że nie mam aparatu fotograficznego; jak się nie ma w głowie - to trzeba mieć w nogach, musiałem przez to nadrobić 20km, z czego 10km pod wiatr i 10km po dziurach :)) Na szczęście aparatem nikt się nie zainteresował. Ostanie ponad 100km to już bardzo nieprzyjemna jazda z coraz mocniej bolącym kolanem, wydaje mi się że znalazłem odpowiednie ustawienie siodła (w tych sprawach nigdy nie ma 100% pewności) - ale po prostu już na tyle mocno je wcześniej rozwaliłem, że nawet to nie pomagało; do tego upał (do 35'C) i fatalne drogi coraz bardziej mnie wkurzały; przed Radzyniem specjalnie nadrobiłem ze 3km byleby wjechać na krajówkę - a okazało się że tam są dziury niemal tej klasy co i na bocznych drogach! W Radzyniu postanawiam odpuścić ostatnie 2 gminy (do których trzeba było nadrobić prawie 50km) i jadę główną drogą do Łukowa (o której pamiętałem że ma dobry asfalt). Wracam pociągiem do Warszawy; 15km powrotu do domu z dworca - bardzo nieprzyjemne, kolano nieźle daje popalić.

Niestety trasa bardzo nieudana, choć przejechałem niemal wszystko co zakładałem, to poważna kontuzja kolana była zdecydowanie za wysoką ceną. Niepotrzebnie pojechałem aż tak długi dystans na krótko przed planowanym udziałem w BB Tour, a największym błędem była zabawa z innym siodełkiem, wymagająca eksperymentów z pozycją na rowerze; teraz mój udział w tej imprezie stanął pod dużym znakiem zapytania, jeśli kolano przez ten tydzień nie da mi spokoju - to porywanie się na 1000km nie ma sensu :((

Kilka zdjęć


Zaliczone gminy - 24 (Stoczek Łukowski - wieś, STOCZEK ŁUKOWSKI, Wola Mysłowska, Krzywda, Adamów, Wojcieszków, Serokomla, KOCK, Borki, Czemierniki, Siemień, PARCZEW - miasto powiatowe, Dębowa Kłoda, Sosnowica, Podedwórze, Jabłoń, Milanów, Komarówka Podlaska, Wohyń, Radzyń Podlaski -wieś, RADZYŃ PODLASKI - miasto powiatowe, Ulan-Majorat, Łuków - wieś, ŁUKÓW - miasto powiatowe)
Dane wycieczki: DST: 391.70 km AVS: 24.01 km/h ALT: 729 m MAX: 40.90 km/h Temp:27.0 'C
Niedziela, 10 lipca 2011Kategoria >100km, >200km, Treking, Wypad
Dłuższy dwudniowy wypad na tereny Mazowsza by zdobyć nieco gmin w tym rejonie. Trasa płaska i bardzo nudna, niestety taka jazda bez wyraźnego celu działa na mnie mocno demotywująco. Po drodze właściwie niemal bez atrakcji - ot kolejne te same rolnicze krajobrazy, czasem miasto itd, choć trzeba przyznać, że Mazowsze też da się polubić, po wjechaniu w boczne drogi wygląda to lepiej niż z poziomu głównych. Pierwszy nocleg pod lasem niedaleko Mord. Drugiego dnia było bardzo gorąco, do tego tak się układało, że większość trasy jechałem pod wiatr. W Łosicach postój na świetnych i tanich lodach, kolejny odpoczynek w Miedzyrzecu Podlaskim. Zaraz za miastem orientuję się, że zanosi się na porządną burzę (w gęstej zabudowie miejskiej nie było widać ciemnych chmur na południu). W lasku przed Drelowem zaczęło mocno wiać, no i zrobiłem głupotę - zamiast szybko się przebrać w strój przeciwdeszczowy liczyłem że dociągnę do Drelowa przed deszczem. Niestety burza złapała mnie jakiś kilometr wcześniej, a rąbnęło tak mocno, że w ciągu kilkunastu sekund byłem cały mokry, zanim się przebrałem, najgorzej że zupełnie zamoczyłem buty. W Drelowie przeczekuję główną burzę, po ok. 20-30min się uspokoiło, dalej pada, ale już mniej gwałtownie, temperatura spadła do jakiś 18-19'C (z dobrych 32-33'C). Dalsza droga do Białej Podlaskiej głównie w deszczu, chwilami tylko nie padało. Tak mnie to zniechęciło do dalszej jazdy, że postanowiłem wrócić pociągiem z Białej do Warszawy; a w planach miałem jeszcze duże koło po Lubelszczyźnie; niestety dobiła mnie przede wszystkim monotonia tej trasy.

Kilka zdjęć


Zaliczone gminy - 15 (MORDY, Przesmyki, Korczew, Platerów, Stara Kornica, Huszlew, ŁOSICE - miasto powiatowe, Olszanka, Międzyrzec Podlaski - wieś, MIĘDZYRZEC PODLASKI, Drelów, Rossosz, Łomazy, Biała Podlaska - wieś, BIAŁA PODLASKA - miasto powiatowe + powiat grodzki)
Dane wycieczki: DST: 210.30 km AVS: 21.79 km/h ALT: 588 m MAX: 36.80 km/h Temp:26.0 'C
Sobota, 9 lipca 2011Kategoria >100km, >200km, Treking, Wypad
Warszawa - Góra Kalwaria - Garwolin - Latowicz - Zbuczyn - Siedlce - Mokobody - Kukawki

Kilka fotek


Zaliczone gminy - 18 (Osieck, PILAWA, Garwolin - wieś, GARWOLIN - miasto powiatowe, Borowie, Parysów, Latowicz, Wodynie, Domanice, Wiśniew, Zbuczyn, Siedlce - wieś, SIEDLCE - miasto na prawach powiatu + powiat ziemski, Skórzec, Kotuń, Mokobody, Suchożebry, Paprotnia)
Dane wycieczki: DST: 253.90 km AVS: 23.58 km/h ALT: 738 m MAX: 40.00 km/h Temp:29.0 'C
Poniedziałek, 27 czerwca 2011Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
Zakopane

Warszawa - Grójec - Końskie - Jędrzejów - Miechów - Kraków - Dobczyce - Rabka-Zdrój - Nowy Targ - Zakopane

Marcin już od pewnego czasu przymierzał się do rekordowej dla niego trasy do Zakopanego, a jako że warunki zapowiedzieli sprzyjające (dobry wiatr, brak deszczu) - postanowił pojechać w poniedziałek, po zamianie w pracy udało mi się również dołączyć.

Spotykamy się przed 21 na Puławskiej, wyjeżdżamy z Warszawy drogą na Grójec, prawdziwa ciemność łapie nas dopiero koło 22 (czerwiec to doskonały miesiąc na trasy wymagające jazdy nocą). Pierwszy - mazowiecki odcinek dość monotonny, ale we dwójkę nocą jedzie się nieco łatwiej, można pogadać, coś się dzieje nie tylko żmudne odliczanie czasu do świtu. Dobrze sprawdziła się moja nowa lampka - Sigma Pava, bez wątpienia lepsza od sporo droższego Power Leda - lepsze mocowanie, dużo mniejsza i lżejsza, a siła światła i czas pracy właściwie te same, ale znacznie lepsza soczewka i do tego ciepła barwa światła (PL miał bardziej męczącą oczy zimną barwę); wśród lampek na 4AA to obecnie najlepszy model. Są co prawda tańsze i silniejsze "chińczyki" - ale w tych produktach są ogromne problemy z jakością wykonania, spotkałem się już z wieloma opiniami, gdzie ludziom takie lampki siadały.

Widno zaczyna się robić w okolicach Sielpi, możemy obserwować piękne widoki na tutejsze jezioro. Najbliższy odcinek (jak to w okolicach świtu) bardzo zimny, temperatura nawet po 6-7'C, co ciekawa najzimniej jest na poziomie łąk (bardzo malownicze mgły), gdy wyjeżdża się ponad mgłę, temperatura rośnie o 2-3'C. Na odcinku Łopuszno-Małogoszcz duże dziury, za to dalej do Jędrzejowa już elegancki asfalt, tam robimy duży postój, pierwsze sklepy (parę minut po 6) już są otwarte. Na szosie krakowskiej zmienia się charakter jazdy, dochodzą liczne pagórki, nie za ciężkie, ale w ilościach już istotnych ;) Wspólnie jechaliśmy do Słomnik, tutaj Marcin pojechał krótszą trasą bocznymi dróżkami do Wieliczki, ja natomiast chciałem tradycyjnie zahaczyć o Kraków. Tam zjadłem obiad i na południe wyjechałem "czwórką".

Spotykamy się na rynku w Wieliczce i w dalszą trasę ruszamy na Dobczyce. Tu są dwa dość wymagające podjazdy i piękny zjazd w okolicach kościółka w Dziekanowicach. W Dobczycach robimy zakupy i kierujemy się na Mszanę, droga stanowi bardzo dobrą alternatywę dla zakopianki - chyba nawet trochę ładniejsza, a ruch minimalny. Po serii podjazdów w rejonie Kasiny wyraźnie czujemy już ogromny dystans w nogach, mocno przeszkadza też brak snu (ja na nogach jestem od niedzieli rano). Nieoczekiwanie ruchliwy kawałek do Rabki poszedł gładko, Obidowę atakujemy z marszu, bez postoju. Podjazd jak na koniec tak długiej trasy daje nieźle w kość, ale na końcowym odcinku wyraźnie pomaga nam dotąd raczej słaby wiatr. W Nowym Targu na chwilę się rozdzielamy, ja jeszcze zaliczam gminę, podobnie jest na ostatnim kawałku do Zakopanego, niestety okropnym (wąska dziurawa droga z ogromnym ruchem).

Ale najważniejsze, że udało się dojechać, wielkie gratulacje dla Marcina, który dał sobie radę na tak ciężkiej trasie, 400km to już samo w sobie wielkie wyzwanie, co dopiero na dość górskiej (szczególnie w końcówce) trasie. Niestety od pewnego czasu Zakopane ma po prostu fatalne połączenia, z koleją są duże problemy (nocnymi TLK nie wolno przewozić rowerów). Próbowaliśmy pojechać PKS, chamidło ze Szwagropolu powiedziało nam, że rowerów nie weźmie "bo nie", na szczęście kierowca kolejnego PKS-u aż do Ciechanowa miał zupełnie inne podejście, nie robił żadnych problemów, za rowery dopłaciliśmy 10zł, czas jazdy zbliżony do tego z nocnego pociągu.

Zdjęcia z komórki

Dane wycieczki: DST: 406.50 km AVS: 24.51 km/h ALT: 3445 m MAX: 72.30 km/h Temp:21.0 'C
Czwartek, 16 czerwca 2011Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
Warszawa - Grójec - Białobrzegi - Szydłowiec - Skarżysko-Kamienna - Bodzentyn - Kielce

Wybraliśmy się razem z Marcinem do Kielc by pokibicować jego siostrze Gosi startujące w Mistrzostwach Polski w MTB. Trasa bardzo pokręcona bo zaliczaliśmy sporo gmin. W pierwszej części trasy męczyły mnie problemy żołądkowe (prawdopodobnie w wyniku zatrucia zepsutą colą z wiejskiego sklepiku), do tego na trasie w rejonie Białobrzegów było sporo objazdów, parę kilometrów musieliśmy jechać szutrami. Później zrobiło się upalnie, powyżej 30 stopni, ale i trasa była nieco ciekawsza, szczególnie w rejonie Bodzentyn-Masłów. Do Kielc dotarliśmy podmęczeni długą trasą koło 21; niestety okazało się, że Gosia startuje dopiero o 16 następnego dnia, co powodowało że nie mogłem zostać (niestety praca) na wyścigu sztafet (w niedzielę ma start indywidualny)


Zaliczone gminy - 21 (Pniewy, Goszczyn, Promna, BIAŁOBRZEGI - miasto powiatowe, Radzanów, Stara Błotnica, Przytyk, Zakrzew, Wolanów, Orońsko, Jastrząb, Mirów, SZYDŁOWIEC - miasto powiatowe, Skarżysko Kościelne, SKARŻYSKO-KAMIENNA - miasto powiatowe, Bliżyn, SUCHEDNIÓW, Łączna, BODZENTYN, Masłów, KIELCE - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki)
Dane wycieczki: DST: 287.30 km AVS: 25.06 km/h ALT: 1580 m MAX: 60.90 km/h Temp:29.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl