Wpisy archiwalne w kategorii
>200km
Dystans całkowity: | 150814.69 km (w terenie 220.00 km; 0.15%) |
Czas w ruchu: | 6222:14 |
Średnia prędkość: | 23.99 km/h |
Maksymalna prędkość: | 80.19 km/h |
Suma podjazdów: | 1011035 m |
Suma kalorii: | 470843 kcal |
Liczba aktywności: | 434 |
Średnio na aktywność: | 347.50 km i 14h 22m |
Więcej statystyk |
Via Baltica
Warszawa - Węgrów - Wysokie Maz. - Tykocin - Augustów - Suwałki - [LT] - Kowno - Poniewież - [LV] - Bauska - Ryga
Podczas niedawnego wypadu do Białegostoku zacząłem się zastanawiać nad projektem bardzo długiej jednorazowej trasy - aż do samej Rygi. Jako, że szybko po tej trasie trafiła się dobra pogoda - postanowiłem ruszyć.
Startuje z Warszawy o godzinie 8, a jako że powrotny autokar z Rygi mam o 16 - na trasie trzeba będzie ściśle pilnować czasu. Początek - to ta sama trasa co przed paru dniami do Białegostoku, jadąc mostem na Bugu w rejonie Nuru trochę się nadrabia, ale odpada konieczność jazdy 40km ekspresówką. Warunki eleganckie - wieje co prawda łagodniej niż wtedy, ale jednak w plecy, do tego jest sporo chłodniej - 22-24'C a to idealne warunki na rower. Tym razem nie kombinowałem z torbami, z bólem serca (aż wstyd patrzeć na taką szosówkę :) założyłem po prostu lekki bagażnik, na to worek z rzeczami - i nie było z tym problemów, nie musiałem tracić czasu na trasie na ciągłe poprawianie bagażu.
Po drodze zaliczałem też sporo gmin, nieźle się ułożyło, że większość urzędów była tuż przy mojej trasie, nie wymagało to kołowania i tracenia czasu. Odpoczywam dłużej w Czyżewie (to najmłodsze miasto w Polsce, prawa miejskie uzyskało w 2011; na wielu tablicach funkcjonuje jeszcze pod starą nazwą Czyżew-Osada), kawałek do Tykocina dość nudny, dalej zaczynają się już ładniejsze od mazowieckich widoki, do tego droga bardzo urozmaicona, choć nie w ten sposób którego oczekiwałem - długie odcinki trasy Tykocin-Knyszyn są w remoncie, parę kilometrów trzeba było przejechać po szutrze. Za Knyszynem jest już w miarę OK, trochę górek, bardzo zielono, trochę pagórków, tereny pomiędzy Biebrzą a Narwią z pewnością można zaliczyć do atrakcyjnych. Na polską część Via Baltica wjeżdżam w Korycinie, ruch na szczęście jest mniejszy niż się obawiałem, za to nie ma pobocza na które liczyłem, pojawi się dopiero po kilkunastu km.
Kolejny postój robię w Suchowoli w ładnym parku z dużą ilością fontann. Na dalszym odcinku zdecydowanie się wypłaszcza, na chwilkę wjeżdżam do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Przed Augustowem są pierwsze jeziora, sam Augustów położony jest bardzo malowniczo, niestety dochodzi tu droga z Pułtuska i Ostrołęki, z której korzysta masa tirów jadących do Pribałtyki. Tak więc na odcinku do Budziska ruch rośnie, bardzo pomaga obecność pobocza; tym bardziej że zapada już zmrok. W Suwałkach zatrzymuję się na obiad w pizzeri, jako że było przed 22 - wydawali już tylko na wynos, ale można było skorzystać z ogródka i rozstawionych tam stołów, choć trzeba było jeść rękami (co w przypadku akurat pizzy wiele nie przeszkadza). Kawałek przed granicą bardziej pagórkowaty, wjeżdża się tu na ok. 240m; już na Litwie szybko zaczynają się zjazdy na poziom ok. 100m.
Główna droga omija Mariampol i Kalvariję, ja wybrałem starą drogę prowadzącą przez centra tych miast, co było strzałem w dziesiątkę, bo ruch na tej drodze był żaden, a asfalt elegancki. Krótko po przekroczeniu granicy patrząc na GPS orientuję się, że na Litwie jest czas przesunięty o godzinę do przodu w stosunku do polskiego; planując trasę na śmierć o tym zapomniałem - a to oznaczało że mój autobus odjeżdża o godzinę wcześniej niż zakładałem, a jako że w Augustowie i Suwałkach straciłem masę czasu - oznaczało, że mam już niewiele czasu w zapasie. Analizując na GPS trasę orientuję się że lepiej będzie jechać przez Poniewież (a nie jak zakładałem przez Kiejdany i Szawle), dzięki temu mogłem zyskać niemal 20km co dałoby mi więcej luzu czasowego na trasie.
Kowno tuż przed świtem wyglądało bardzo fajnie - oświetlony Niemen i Starówka widoczne z szybkiego zjazdu nad poziom rzeki robiły spore wrażenie. Miasto opuszczam autostradą na Kłajpedę, przejechałem nią ok. 15km - odbijając następnie na Poniewież. Decyzja była dobra, bo droga okazała się nadspodziewanie pusta, było pobocze, a dobry asfalt niemal cały czas (a to na bardzo długiej trasie kluczowa sprawa; nic tak nie wkurza jak dziury wybijające z rytmu, dające popalić siedzeniu itd.). Koło 8 rano docieram do Poniewieża (w 24h godz zegarowe przejechałem 550km), tam robię zakupy w sklepie i jem śniadanie (każdemu polecam świetne litewskie ciemne chleby). Od Poniewieża zaczęło mocniej wiać w plecy, więc tempo jazdy wzrosło, często dawało się utrzymywać 30km/h na długich kawałkach, dzięki temu zyskałem więcej czasu na postoje, bo odczuwałem już znużenie takim ogromnym dystansem. Krajobrazy na kolana nie rzucały, generalnie w tym rejonie Litwy jest bardzo zielono i płasko. Po ok. 620km wjeżdżam na Łotwę, tutaj trasę urozmaicają częste szpalery z drzew, do tego więcej jest wiosek przy drodze, przejeżdżam tez przez dwa większe miasta - Bauskę i Iecavę (tu spory objazd). Końcówka niestety marniutka, zgodnie z prognozami zepsuła się pogoda i zaczęło padać, do tego ostatnie 20km drogi przed Rygą jest w bardzo marnym stanie, kupa dziur, a ruch przed stolicą Łotwy duży.
W samej Rydze duże wrażenie robi bardzo szeroka Dźwina, miasto niebrzydkie, niestety nie miałem za wiele czasu i byłem zdecydowanie za bardzo zmęczony na dokładniejsze zwiedzanie. Na dworzec autobusowy docieram parę minut po 15, zjadłem obiad w barze, kupiłem jedzenie na powrót i rozkręciłem rower na transport autobusem. Z załadunkiem roweru nie było problemów, musiałem tylko dopłacić 2 łaty (ok. 12zł); także i w czasie przesiadki w Wilnie kierowcy nie mieli zastrzeżeń. Jako ciekawostkę warto podać, że cała trasa zajęła mi rowerem 31h, natomiast autokarem wracałem przez ok 14h, więc był szybszy ode mnie ledwo dwa razy :))
Wyjazd bardzo udany, sensownie zaplanowany i zrealizowany, takie przelotowe trasy na kilkaset kilometrów w jedną stronę - to jest coś co motywuje do jazdy, coś co wyzwala energię potrzebną do ukończenia takiej trasy. Można oczywiście sobie przejechać tyle samo na pętlach koło domu, wracając na obiad, czy sen - ale to już nie jest to samo, nie ta satysfakcja, nie ta motywacja.
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 12 (Krypno, KNYSZYN, Jasionówka, Korycin, SUCHOWOLA, Sztabin, Augustów - wieś, AUGUSTÓW - miasto powiatowe, Nowinka, Suwałki -wieś, SUWAŁKI - miasto powiatowe + powiat grodzki, Szypliszki)
Warszawa - Węgrów - Wysokie Maz. - Tykocin - Augustów - Suwałki - [LT] - Kowno - Poniewież - [LV] - Bauska - Ryga
Podczas niedawnego wypadu do Białegostoku zacząłem się zastanawiać nad projektem bardzo długiej jednorazowej trasy - aż do samej Rygi. Jako, że szybko po tej trasie trafiła się dobra pogoda - postanowiłem ruszyć.
Startuje z Warszawy o godzinie 8, a jako że powrotny autokar z Rygi mam o 16 - na trasie trzeba będzie ściśle pilnować czasu. Początek - to ta sama trasa co przed paru dniami do Białegostoku, jadąc mostem na Bugu w rejonie Nuru trochę się nadrabia, ale odpada konieczność jazdy 40km ekspresówką. Warunki eleganckie - wieje co prawda łagodniej niż wtedy, ale jednak w plecy, do tego jest sporo chłodniej - 22-24'C a to idealne warunki na rower. Tym razem nie kombinowałem z torbami, z bólem serca (aż wstyd patrzeć na taką szosówkę :) założyłem po prostu lekki bagażnik, na to worek z rzeczami - i nie było z tym problemów, nie musiałem tracić czasu na trasie na ciągłe poprawianie bagażu.
Po drodze zaliczałem też sporo gmin, nieźle się ułożyło, że większość urzędów była tuż przy mojej trasie, nie wymagało to kołowania i tracenia czasu. Odpoczywam dłużej w Czyżewie (to najmłodsze miasto w Polsce, prawa miejskie uzyskało w 2011; na wielu tablicach funkcjonuje jeszcze pod starą nazwą Czyżew-Osada), kawałek do Tykocina dość nudny, dalej zaczynają się już ładniejsze od mazowieckich widoki, do tego droga bardzo urozmaicona, choć nie w ten sposób którego oczekiwałem - długie odcinki trasy Tykocin-Knyszyn są w remoncie, parę kilometrów trzeba było przejechać po szutrze. Za Knyszynem jest już w miarę OK, trochę górek, bardzo zielono, trochę pagórków, tereny pomiędzy Biebrzą a Narwią z pewnością można zaliczyć do atrakcyjnych. Na polską część Via Baltica wjeżdżam w Korycinie, ruch na szczęście jest mniejszy niż się obawiałem, za to nie ma pobocza na które liczyłem, pojawi się dopiero po kilkunastu km.
Kolejny postój robię w Suchowoli w ładnym parku z dużą ilością fontann. Na dalszym odcinku zdecydowanie się wypłaszcza, na chwilkę wjeżdżam do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Przed Augustowem są pierwsze jeziora, sam Augustów położony jest bardzo malowniczo, niestety dochodzi tu droga z Pułtuska i Ostrołęki, z której korzysta masa tirów jadących do Pribałtyki. Tak więc na odcinku do Budziska ruch rośnie, bardzo pomaga obecność pobocza; tym bardziej że zapada już zmrok. W Suwałkach zatrzymuję się na obiad w pizzeri, jako że było przed 22 - wydawali już tylko na wynos, ale można było skorzystać z ogródka i rozstawionych tam stołów, choć trzeba było jeść rękami (co w przypadku akurat pizzy wiele nie przeszkadza). Kawałek przed granicą bardziej pagórkowaty, wjeżdża się tu na ok. 240m; już na Litwie szybko zaczynają się zjazdy na poziom ok. 100m.
Główna droga omija Mariampol i Kalvariję, ja wybrałem starą drogę prowadzącą przez centra tych miast, co było strzałem w dziesiątkę, bo ruch na tej drodze był żaden, a asfalt elegancki. Krótko po przekroczeniu granicy patrząc na GPS orientuję się, że na Litwie jest czas przesunięty o godzinę do przodu w stosunku do polskiego; planując trasę na śmierć o tym zapomniałem - a to oznaczało że mój autobus odjeżdża o godzinę wcześniej niż zakładałem, a jako że w Augustowie i Suwałkach straciłem masę czasu - oznaczało, że mam już niewiele czasu w zapasie. Analizując na GPS trasę orientuję się że lepiej będzie jechać przez Poniewież (a nie jak zakładałem przez Kiejdany i Szawle), dzięki temu mogłem zyskać niemal 20km co dałoby mi więcej luzu czasowego na trasie.
Kowno tuż przed świtem wyglądało bardzo fajnie - oświetlony Niemen i Starówka widoczne z szybkiego zjazdu nad poziom rzeki robiły spore wrażenie. Miasto opuszczam autostradą na Kłajpedę, przejechałem nią ok. 15km - odbijając następnie na Poniewież. Decyzja była dobra, bo droga okazała się nadspodziewanie pusta, było pobocze, a dobry asfalt niemal cały czas (a to na bardzo długiej trasie kluczowa sprawa; nic tak nie wkurza jak dziury wybijające z rytmu, dające popalić siedzeniu itd.). Koło 8 rano docieram do Poniewieża (w 24h godz zegarowe przejechałem 550km), tam robię zakupy w sklepie i jem śniadanie (każdemu polecam świetne litewskie ciemne chleby). Od Poniewieża zaczęło mocniej wiać w plecy, więc tempo jazdy wzrosło, często dawało się utrzymywać 30km/h na długich kawałkach, dzięki temu zyskałem więcej czasu na postoje, bo odczuwałem już znużenie takim ogromnym dystansem. Krajobrazy na kolana nie rzucały, generalnie w tym rejonie Litwy jest bardzo zielono i płasko. Po ok. 620km wjeżdżam na Łotwę, tutaj trasę urozmaicają częste szpalery z drzew, do tego więcej jest wiosek przy drodze, przejeżdżam tez przez dwa większe miasta - Bauskę i Iecavę (tu spory objazd). Końcówka niestety marniutka, zgodnie z prognozami zepsuła się pogoda i zaczęło padać, do tego ostatnie 20km drogi przed Rygą jest w bardzo marnym stanie, kupa dziur, a ruch przed stolicą Łotwy duży.
W samej Rydze duże wrażenie robi bardzo szeroka Dźwina, miasto niebrzydkie, niestety nie miałem za wiele czasu i byłem zdecydowanie za bardzo zmęczony na dokładniejsze zwiedzanie. Na dworzec autobusowy docieram parę minut po 15, zjadłem obiad w barze, kupiłem jedzenie na powrót i rozkręciłem rower na transport autobusem. Z załadunkiem roweru nie było problemów, musiałem tylko dopłacić 2 łaty (ok. 12zł); także i w czasie przesiadki w Wilnie kierowcy nie mieli zastrzeżeń. Jako ciekawostkę warto podać, że cała trasa zajęła mi rowerem 31h, natomiast autokarem wracałem przez ok 14h, więc był szybszy ode mnie ledwo dwa razy :))
Wyjazd bardzo udany, sensownie zaplanowany i zrealizowany, takie przelotowe trasy na kilkaset kilometrów w jedną stronę - to jest coś co motywuje do jazdy, coś co wyzwala energię potrzebną do ukończenia takiej trasy. Można oczywiście sobie przejechać tyle samo na pętlach koło domu, wracając na obiad, czy sen - ale to już nie jest to samo, nie ta satysfakcja, nie ta motywacja.
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 12 (Krypno, KNYSZYN, Jasionówka, Korycin, SUCHOWOLA, Sztabin, Augustów - wieś, AUGUSTÓW - miasto powiatowe, Nowinka, Suwałki -wieś, SUWAŁKI - miasto powiatowe + powiat grodzki, Szypliszki)
Dane wycieczki:
DST: 705.10 km AVS: 27.31 km/h
ALT: 1845 m MAX: 52.10 km/h
Temp:20.0 'C
Piątek, 20 maja 2011Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Węgrów - Kosów Lacki - Wysokie Maz. - Tykocin - Białystok
Dłuższy wypad na którym sprawdzałem lemondkę i dużą torbę podsiodłową z nowym usztywnieniem. Pogoda na starcie przyzwoita, ciepło, chwilami wręcz upalnie (nawet ponad 30'C), porządny wiatr w plecy. Przed Węgrowem dwie awarie - najpierw spadła mi lampka (niestety większość okrągłych lampek ma fatalne mocowania na zipy czy gumki), przestała działać, zaskoczyła dopiero po mocnym uderzeniu o asfalt. Odkęrciło się też usztywnienie sakwy, musiałem zajechać do warsztatu samochodowego gdzie mi to mocno dokręcili i skontrowali kolejną nakrętką.
Trasa dość monotonna, Bug przekraczałem w rejonie Nuru, tam też zaczęła się zmieniać szybko pogoda i przed Czyżewem dopadła mnie niewielka burza. Kolejna burza łapie mnie przed Jeżewem, ale tam warunki pogorszyły się już znacząco - bo zaczął wiać mocny przeciwny wiatr. Żeby nie jechać remontowaną główną drogą - pojechałem przez Tykocin, na czym wyszedłem jak Zabłocki na mydle - bo wpakowałem się na spory odcinek beznadziejnego, chropowatego asfaltu.
Zmiana opon przedniej z tylną przy stanie 3219km; przebieg obecnej tylnej 3219km (na przodzie), przebieg obecnej przedniej 5515km (wszystko na tyle)
Zaliczone gminy - 9 (Miedzna, KOSÓW LACKI, Ceranów, Nur, CZYŻEW, Wysokie Mazowieckie - wieś, WYSOKIE MAZOWIECKIE - miasto powiatowe, Sokoły, TYKOCIN)
Dłuższy wypad na którym sprawdzałem lemondkę i dużą torbę podsiodłową z nowym usztywnieniem. Pogoda na starcie przyzwoita, ciepło, chwilami wręcz upalnie (nawet ponad 30'C), porządny wiatr w plecy. Przed Węgrowem dwie awarie - najpierw spadła mi lampka (niestety większość okrągłych lampek ma fatalne mocowania na zipy czy gumki), przestała działać, zaskoczyła dopiero po mocnym uderzeniu o asfalt. Odkęrciło się też usztywnienie sakwy, musiałem zajechać do warsztatu samochodowego gdzie mi to mocno dokręcili i skontrowali kolejną nakrętką.
Trasa dość monotonna, Bug przekraczałem w rejonie Nuru, tam też zaczęła się zmieniać szybko pogoda i przed Czyżewem dopadła mnie niewielka burza. Kolejna burza łapie mnie przed Jeżewem, ale tam warunki pogorszyły się już znacząco - bo zaczął wiać mocny przeciwny wiatr. Żeby nie jechać remontowaną główną drogą - pojechałem przez Tykocin, na czym wyszedłem jak Zabłocki na mydle - bo wpakowałem się na spory odcinek beznadziejnego, chropowatego asfaltu.
Zmiana opon przedniej z tylną przy stanie 3219km; przebieg obecnej tylnej 3219km (na przodzie), przebieg obecnej przedniej 5515km (wszystko na tyle)
Zaliczone gminy - 9 (Miedzna, KOSÓW LACKI, Ceranów, Nur, CZYŻEW, Wysokie Mazowieckie - wieś, WYSOKIE MAZOWIECKIE - miasto powiatowe, Sokoły, TYKOCIN)
Dane wycieczki:
DST: 247.20 km AVS: 27.88 km/h
ALT: 750 m MAX: 43.70 km/h
Temp:27.0 'C
Czwartek, 12 maja 2011Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wypad
Dookoła Tatr dz.II
Kraków - Dobczyce - Rabka - Gliczarów Górny - Łysa Polana - Przeł. Zdziarska (1080m) - Śląski Dom (1670m) - Strbske Pleso (1350m) - Liptovsky Mikulasz - Kvacanske Sedlo (1085m) - Zuberec - Sucha Hora - Chochołów - Chabówka - Myślenice - Kraków
Dziś zaczyna się prawdziwa trasa dookoła Tatr, ruszam wcześnie, o jakiejś 5,45, chciałbym się wyrobić w okolicach doby, tak by wsiąść w pierwszy ranny pociąg do Warszawy. Jako, że wczoraj nie zrobiłem zakupów, to śniadania nie jadłem; przez problemy z bagażnikiem sztycowym i dużą torbą podsiodłową pojechałem z absolutnym minimum bagażu - sprzęt do łatania gum, rękawki i koszulka, ryzykując zaufanie prognozie nie wziąłem nic od deszczu, tak więc jedzenia nie mam już jak wozić. Dojechałem na głodniaka do Dobczyc, tam chwilę poczekałem aż otworzą Biedronkę, zrobiłem zakupy i zjadłem porządne śniadanie.
Za Dobczycami lekko pod górę, większe podjazdy zaczynają się kawałek przed Kasiną, w sumie na ok. 550m, widoki coraz piękniejsze - nie ma to jednak jak góry! Z pod Kasiny zjazd do Mszany i fatalny kawałek krajówką do Rabki, akurat w partacki sposób łatano drogę gorącym żwirkiem, skutkiem czego moje opony "łapią" każdy kamyczek na drodze, dobre 20km nie dało się tego skutecznie wyczyścić. W Rabce pętelka przez całe miasto by znaleźć urząd gminy, po czym zaczynam długi podjazd na Obidową, w drugiej części pojawiają się pierwsze widoki na jeszcze zaśnieżone Tatry, im wyżej - tym widok mam ciekawszy. Podobnie jest i na zjeździe do Nowego Targu, oraz na dalszym odcinku zakopianki. Ale tym razem do samego Zakopanego nie jadę, w Białym Dunajcu skręcam na Gliczarów, słynny z bardzo ostrego podjazdu. W samym Dunajcu robię dłuższy postój, naprawiam też kasetę, która zaczęła się odkręcać. Jako, że nie miałem klucza do kasety, posłużyłem się małym imbusem jako dłutem i kamieniem jako młotkiem :))
Podjazd pod Gliczarów początkowo w normie, fajna wąziutka dróżka, ostra ściana zaczyna się dopiero za Gliczarowem Dolnym, są dwie krótkie stromizny ok. 20-22%, z moim przełożeniem (39-28) wjeżdżam ledwo-ledwo, z kadencją (specjalnie zamontowałem sobie czujnik:) rzędu 40. Na kawałku Gliczarów - Bukowina wspaniałe widoki na Tatry (a dziś jest doskonała widoczność), z kulminacyjnym momentem na Głodówce. Stamtąd zjeżdżam na Łysą Polanę i wjeżdżam na Słowację. Górki są cały czas - przełęcz Zdziarska (1080m), następnie podjazd Drogą Wolności. Ten ostatni dość łagodny, aczkolwiek ciągnie się wiele kilometrów. Długo zastanawiałem się czy jadąc tak długą i wyczerpującą trasę jest sens zaliczać tak ciężki podjazd jak Śląski Dom, ale w końcu uznałem, że to będzie takie swoiste ukoronowanie tego wyjazdu. Podjazd (pokonywany już na ok.170km górskiej trasy) dał mi bardzo mocno w kość, na prawie 700m różnicy poziomów jest średnio równe 10%, a to z moimi przełożeniami oznaczało bardzo siłową jazdę, z kadencją koło 50, do tego droga od 1300m jest w fatalnym stanie, w zeszłym roku robili jakiś remont, ale jego efektem jest tylko pogorszenie stanu nawierzchni, na szosowych kołach spowalnia to o 1-2km/h (na pojeździe i zjeździe średnia spadła łącznie o 1,5km/h). Na szczyt docieram z ulgą, lekiem kojącym zmęczenie są wspaniałe widoki, krajobraz typowo wysokogórski, wielkie kamienie i kameralne Velickie Pleso niesamowicie "wpasowane" w podnóża Gerlacha.
Zjazd w pierwszej części to masakra, nie przekraczałem 20km/h, dopiero poniżej 1300m da się jechać. Ale mnie na trasie czeka jeszcze wiele gór, z Tatrzańskiej Polanki ruszam do Strbskiego Plesa, na szczycie melduję się koło 17.30, tutaj w restauracji postanowiłem zjeść obiad, podobnie jak przed rokiem na trasie z Gosią i Marcinem zamówiłem świetny wyprażany ser. Ze Strbskiego mała nagroda za wiele podjazdów - niemal 40km w dół do Liptovskiego Hradoka, tam znowu dokręcam kasetę i robię zakupy na noc w Lidlu. Później spory kawałek po płaskim w zachodzącym słońcu, na podjeździe pod Kvacanskie Sedlo łapie mnie noc. Jazda po wysokich górach ciemną nocą ma swój niekwestionowany urok, a dziś trasę trochę oświetlał mi księżyc; ruch praktycznie zerowy. Podjazd pod Kvacanskie ciężki i długi, ale na duchu podtrzymuje mnie perspektywa, że to już ostatni tak duży podjazd na mojej trasie. Zjazd poszedł elegancko, jako że jest tu świetna nawierzchnia można się rozpędzić. W Zubercu krótka przerwa, pluję sobie w brodę, że nie zabrałem długich spodni, temperatura oscyluje koło 10'C, jadąc to nie przeszkadza, ale w czasie postoju wychładza momentalnie.
Z Zuberca kieruję się na Chochołów, zaliczając leśny podjazd na Oravicę (940m), zjazd niestety po marniutkiej nawierzchni, trzeba uważać i jechać na maksymalnym trybie lampki. Do Chochołowa też parę całkiem ostrych górek, w Polsce widać sporą różnicę w porównaniu do Słowacji, znacznie lepsze oświetlenie (sodowe lampy i to często, na Słowacji w skrócie ciemno jak w d. u Murzyna :), szosy też lepsze. Miałem nadzieję, że znajdę jeszcze jakiś czynny bar, ale przed północą wszystko już zamknięte. Jechałem sympatyczną trasą przez Czarny Dunajec do Chabówki, po drodze jedna mała przełęcz na 700m; dalej wjeżdżam na zakopiankę, do Lubienia jadę razem z samochodami, odcinek Lubień-Myślenice starą zakopianką z zerowym ruchem. Kawałek za Myślenicami wreszcie trafiłem na dużą stację Orlenu, gdzie można było odpocząć w cieple, wypić gorącą herbatę i coś zjeść. Odcinek z Myślenic pagórkowaty, na ostatnim podjeździe w Mogilanach zaczyna padać deszcz, co dodało mi motywacji do szybkiej jazdy na dworzec (dzisiejszy maks to właśnie nocny zjazd na tym kawałku :), po mokrym mieście leciałem koło 30km/h, na szczęście za mocno nie padało, na dworzec docieram koło 4.30 wyrabiając się na pierwszy pociąg do Warszawy (swoją drogą jakieś ciekawe połączenie - TLK, ale tylko wagony bezprzedziałowe, a bilet z rowerem za 53zł, czyli niewiele więcej niż IR).
Wyjazd udany, udało się wykonać ten bardzo ambitny plan, nawet z dodatkowymi bonusami jak Sląski Dom czy podjazdy pod Gliczarów czy nad samo Strbskie Pleso (w sumie powyżej 5000m podjazdów!). Po górach jechało mi się dobrze, tradycyjnie pod koniec mocno we znaki dawało się siedzenie, bardzo doskwierał brak długich spodni, w końcu będę musiał chyba zainwestować w kolejny bagażnik sztycowy, by mieć komfort przewożenia rzeczy, niska waga to nie wszystko, a kilogram w te czy we te nie gra roli, a wygoda jest warta większego ciężaru.
Średnia kadencja 65
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 8 (Bukowina Tatrzańska, Czarny Dunajec, Raba Wyżna, Lubień, Jordanów - wieś, Pcim, MYŚLENICE - miasto powiatowe, Mogilany)
Kraków - Dobczyce - Rabka - Gliczarów Górny - Łysa Polana - Przeł. Zdziarska (1080m) - Śląski Dom (1670m) - Strbske Pleso (1350m) - Liptovsky Mikulasz - Kvacanske Sedlo (1085m) - Zuberec - Sucha Hora - Chochołów - Chabówka - Myślenice - Kraków
Dziś zaczyna się prawdziwa trasa dookoła Tatr, ruszam wcześnie, o jakiejś 5,45, chciałbym się wyrobić w okolicach doby, tak by wsiąść w pierwszy ranny pociąg do Warszawy. Jako, że wczoraj nie zrobiłem zakupów, to śniadania nie jadłem; przez problemy z bagażnikiem sztycowym i dużą torbą podsiodłową pojechałem z absolutnym minimum bagażu - sprzęt do łatania gum, rękawki i koszulka, ryzykując zaufanie prognozie nie wziąłem nic od deszczu, tak więc jedzenia nie mam już jak wozić. Dojechałem na głodniaka do Dobczyc, tam chwilę poczekałem aż otworzą Biedronkę, zrobiłem zakupy i zjadłem porządne śniadanie.
Za Dobczycami lekko pod górę, większe podjazdy zaczynają się kawałek przed Kasiną, w sumie na ok. 550m, widoki coraz piękniejsze - nie ma to jednak jak góry! Z pod Kasiny zjazd do Mszany i fatalny kawałek krajówką do Rabki, akurat w partacki sposób łatano drogę gorącym żwirkiem, skutkiem czego moje opony "łapią" każdy kamyczek na drodze, dobre 20km nie dało się tego skutecznie wyczyścić. W Rabce pętelka przez całe miasto by znaleźć urząd gminy, po czym zaczynam długi podjazd na Obidową, w drugiej części pojawiają się pierwsze widoki na jeszcze zaśnieżone Tatry, im wyżej - tym widok mam ciekawszy. Podobnie jest i na zjeździe do Nowego Targu, oraz na dalszym odcinku zakopianki. Ale tym razem do samego Zakopanego nie jadę, w Białym Dunajcu skręcam na Gliczarów, słynny z bardzo ostrego podjazdu. W samym Dunajcu robię dłuższy postój, naprawiam też kasetę, która zaczęła się odkręcać. Jako, że nie miałem klucza do kasety, posłużyłem się małym imbusem jako dłutem i kamieniem jako młotkiem :))
Podjazd pod Gliczarów początkowo w normie, fajna wąziutka dróżka, ostra ściana zaczyna się dopiero za Gliczarowem Dolnym, są dwie krótkie stromizny ok. 20-22%, z moim przełożeniem (39-28) wjeżdżam ledwo-ledwo, z kadencją (specjalnie zamontowałem sobie czujnik:) rzędu 40. Na kawałku Gliczarów - Bukowina wspaniałe widoki na Tatry (a dziś jest doskonała widoczność), z kulminacyjnym momentem na Głodówce. Stamtąd zjeżdżam na Łysą Polanę i wjeżdżam na Słowację. Górki są cały czas - przełęcz Zdziarska (1080m), następnie podjazd Drogą Wolności. Ten ostatni dość łagodny, aczkolwiek ciągnie się wiele kilometrów. Długo zastanawiałem się czy jadąc tak długą i wyczerpującą trasę jest sens zaliczać tak ciężki podjazd jak Śląski Dom, ale w końcu uznałem, że to będzie takie swoiste ukoronowanie tego wyjazdu. Podjazd (pokonywany już na ok.170km górskiej trasy) dał mi bardzo mocno w kość, na prawie 700m różnicy poziomów jest średnio równe 10%, a to z moimi przełożeniami oznaczało bardzo siłową jazdę, z kadencją koło 50, do tego droga od 1300m jest w fatalnym stanie, w zeszłym roku robili jakiś remont, ale jego efektem jest tylko pogorszenie stanu nawierzchni, na szosowych kołach spowalnia to o 1-2km/h (na pojeździe i zjeździe średnia spadła łącznie o 1,5km/h). Na szczyt docieram z ulgą, lekiem kojącym zmęczenie są wspaniałe widoki, krajobraz typowo wysokogórski, wielkie kamienie i kameralne Velickie Pleso niesamowicie "wpasowane" w podnóża Gerlacha.
Zjazd w pierwszej części to masakra, nie przekraczałem 20km/h, dopiero poniżej 1300m da się jechać. Ale mnie na trasie czeka jeszcze wiele gór, z Tatrzańskiej Polanki ruszam do Strbskiego Plesa, na szczycie melduję się koło 17.30, tutaj w restauracji postanowiłem zjeść obiad, podobnie jak przed rokiem na trasie z Gosią i Marcinem zamówiłem świetny wyprażany ser. Ze Strbskiego mała nagroda za wiele podjazdów - niemal 40km w dół do Liptovskiego Hradoka, tam znowu dokręcam kasetę i robię zakupy na noc w Lidlu. Później spory kawałek po płaskim w zachodzącym słońcu, na podjeździe pod Kvacanskie Sedlo łapie mnie noc. Jazda po wysokich górach ciemną nocą ma swój niekwestionowany urok, a dziś trasę trochę oświetlał mi księżyc; ruch praktycznie zerowy. Podjazd pod Kvacanskie ciężki i długi, ale na duchu podtrzymuje mnie perspektywa, że to już ostatni tak duży podjazd na mojej trasie. Zjazd poszedł elegancko, jako że jest tu świetna nawierzchnia można się rozpędzić. W Zubercu krótka przerwa, pluję sobie w brodę, że nie zabrałem długich spodni, temperatura oscyluje koło 10'C, jadąc to nie przeszkadza, ale w czasie postoju wychładza momentalnie.
Z Zuberca kieruję się na Chochołów, zaliczając leśny podjazd na Oravicę (940m), zjazd niestety po marniutkiej nawierzchni, trzeba uważać i jechać na maksymalnym trybie lampki. Do Chochołowa też parę całkiem ostrych górek, w Polsce widać sporą różnicę w porównaniu do Słowacji, znacznie lepsze oświetlenie (sodowe lampy i to często, na Słowacji w skrócie ciemno jak w d. u Murzyna :), szosy też lepsze. Miałem nadzieję, że znajdę jeszcze jakiś czynny bar, ale przed północą wszystko już zamknięte. Jechałem sympatyczną trasą przez Czarny Dunajec do Chabówki, po drodze jedna mała przełęcz na 700m; dalej wjeżdżam na zakopiankę, do Lubienia jadę razem z samochodami, odcinek Lubień-Myślenice starą zakopianką z zerowym ruchem. Kawałek za Myślenicami wreszcie trafiłem na dużą stację Orlenu, gdzie można było odpocząć w cieple, wypić gorącą herbatę i coś zjeść. Odcinek z Myślenic pagórkowaty, na ostatnim podjeździe w Mogilanach zaczyna padać deszcz, co dodało mi motywacji do szybkiej jazdy na dworzec (dzisiejszy maks to właśnie nocny zjazd na tym kawałku :), po mokrym mieście leciałem koło 30km/h, na szczęście za mocno nie padało, na dworzec docieram koło 4.30 wyrabiając się na pierwszy pociąg do Warszawy (swoją drogą jakieś ciekawe połączenie - TLK, ale tylko wagony bezprzedziałowe, a bilet z rowerem za 53zł, czyli niewiele więcej niż IR).
Wyjazd udany, udało się wykonać ten bardzo ambitny plan, nawet z dodatkowymi bonusami jak Sląski Dom czy podjazdy pod Gliczarów czy nad samo Strbskie Pleso (w sumie powyżej 5000m podjazdów!). Po górach jechało mi się dobrze, tradycyjnie pod koniec mocno we znaki dawało się siedzenie, bardzo doskwierał brak długich spodni, w końcu będę musiał chyba zainwestować w kolejny bagażnik sztycowy, by mieć komfort przewożenia rzeczy, niska waga to nie wszystko, a kilogram w te czy we te nie gra roli, a wygoda jest warta większego ciężaru.
Średnia kadencja 65
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 8 (Bukowina Tatrzańska, Czarny Dunajec, Raba Wyżna, Lubień, Jordanów - wieś, Pcim, MYŚLENICE - miasto powiatowe, Mogilany)
Dane wycieczki:
DST: 414.10 km AVS: 22.88 km/h
ALT: 5392 m MAX: 61.50 km/h
Temp:23.0 'C
Środa, 11 maja 2011Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
Dookoła Tatr dz.I
Warszawa - Grójec - Drzewica - Końskie - Jędrzejów - Miechów - Kraków
Krótki okres dobrej pogody postanowiłem wykorzystać na "spróbowanie" się z trasą, która już od dawna chodziła mi głowie - czyli objechaniu Tatr w jeden dzień ze startem i metą w Krakowie; wyzwanie nie lada zważywszy na ogromną liczbę gór po drodze.
Startuję bezpośrednio z Warszawy trochę przed 7, warunki na trasie przyzwoite - szybko robi się ciepło, cały czas jest słonecznie, wiatr raczej sprzyjający, aczkolwiek minimalny. Pierwsze kilometry to dobrze mi znana trasa przez Grójec i Nowe Miasto, postój tradycyjnie w Drzewicy w parku. Jako, że ostatnio trochę odpuściłem zaliczanie gmin - czas nadrobić zaległości, w miarę możliwości odwiedzam te po drodze, walcząc przy okazji z nowym GPS-em, który skasował mi wszystkie waypointy z adresami urzędów gmin ;)
Za Drzewicą zaczynają się małe górki, na trasie przed Łopusznem czuję już zmęczenie, trochę denerwuje droga, fragmentami w kiepskim stanie. W Jędrzejowie robię drugi duży postój, zakupy w sklepie, zjadłem lody, wypiłem duży jogurt, jako że jest naprawdę ciepło (26-28'C) pragnienie spore. Ostatni odcinek jadę szosą krakowską, jak zwykle na tym kawałku jedzie mi się całkiem przyzwoicie, mimo sporo większych górek niż wcześniej. W Krakowie melduję się zgodnie z planem przed 20, zjadłem obiad w McDonaldzie, zrobiłem krótki kurs po centrum i pojechałem na nocleg do schroniska PTSM.
Średnia kadencja 70
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 19 (Belsk Duży, MOGIELNICA, NOWE MIASTO NAD PILICĄ, Odrzywół, DRZEWICA, Gielniów, Gowarczów, KOŃSKIE - miasto powiatowe, Radoszyce, Łopuszno, MAŁOGOSZCZ, JĘDRZEJÓW - miasto powiatowe, Wodzisław, Książ Wielki, MIECHÓW - miasto powiatowe, SŁOMNIKI, Iwanowice, Michałowice, Zielonki)
Warszawa - Grójec - Drzewica - Końskie - Jędrzejów - Miechów - Kraków
Krótki okres dobrej pogody postanowiłem wykorzystać na "spróbowanie" się z trasą, która już od dawna chodziła mi głowie - czyli objechaniu Tatr w jeden dzień ze startem i metą w Krakowie; wyzwanie nie lada zważywszy na ogromną liczbę gór po drodze.
Startuję bezpośrednio z Warszawy trochę przed 7, warunki na trasie przyzwoite - szybko robi się ciepło, cały czas jest słonecznie, wiatr raczej sprzyjający, aczkolwiek minimalny. Pierwsze kilometry to dobrze mi znana trasa przez Grójec i Nowe Miasto, postój tradycyjnie w Drzewicy w parku. Jako, że ostatnio trochę odpuściłem zaliczanie gmin - czas nadrobić zaległości, w miarę możliwości odwiedzam te po drodze, walcząc przy okazji z nowym GPS-em, który skasował mi wszystkie waypointy z adresami urzędów gmin ;)
Za Drzewicą zaczynają się małe górki, na trasie przed Łopusznem czuję już zmęczenie, trochę denerwuje droga, fragmentami w kiepskim stanie. W Jędrzejowie robię drugi duży postój, zakupy w sklepie, zjadłem lody, wypiłem duży jogurt, jako że jest naprawdę ciepło (26-28'C) pragnienie spore. Ostatni odcinek jadę szosą krakowską, jak zwykle na tym kawałku jedzie mi się całkiem przyzwoicie, mimo sporo większych górek niż wcześniej. W Krakowie melduję się zgodnie z planem przed 20, zjadłem obiad w McDonaldzie, zrobiłem krótki kurs po centrum i pojechałem na nocleg do schroniska PTSM.
Średnia kadencja 70
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 19 (Belsk Duży, MOGIELNICA, NOWE MIASTO NAD PILICĄ, Odrzywół, DRZEWICA, Gielniów, Gowarczów, KOŃSKIE - miasto powiatowe, Radoszyce, Łopuszno, MAŁOGOSZCZ, JĘDRZEJÓW - miasto powiatowe, Wodzisław, Książ Wielki, MIECHÓW - miasto powiatowe, SŁOMNIKI, Iwanowice, Michałowice, Zielonki)
Dane wycieczki:
DST: 298.60 km AVS: 26.58 km/h
ALT: 2033 m MAX: 59.60 km/h
Temp:26.0 'C
Piątek, 15 kwietnia 2011Kategoria >100km, >200km, Treking, Śródziemnomorska Wiosna 2011
Śródziemnomorska Wiosna
III dzień – Riomaggiore – La Spezia – Viareggio – Piza – Empoli – Florencja – Ambrogiana
Relacja i zdjęcia z wyprawy
III dzień – Riomaggiore – La Spezia – Viareggio – Piza – Empoli – Florencja – Ambrogiana
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 205.80 km AVS: 21.59 km/h
ALT: 517 m MAX: 41.80 km/h
Temp:14.0 'C
Czwartek, 17 marca 2011Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Kamikadze - Boski Wiatr :)
Warszawa - Sochaczew - Łowicz - Kutno - Kłodawa - Konin
Ideą tego wyjazdu miało być zaliczenie ok. 10 gmin przy wykorzystaniu wiatru. Ale po tym jak przebiłem się przez Warszawę (znowu korki na Łopuszańskiej!) i skręciłem równo na zachód na szosę poznańską, pchany potężnym wiatrem - zrozumiałem, że dziś wchodzi w grę tylko "połykanie kilometrów" :)). Zasuwało się przepięknie, 40km/h nie było rzadkim gościem na liczniku, szosa poznańska mimo dużego ruchu na rower świetna (idealna nawierzchni i pobocze) - jechało się jak w bajce. Niestety tylko do Błonia bo tam pękła mi linka od tylnej przerzutki (od pewnego czasu zmiana biegów była mizerna, ale myślałem, że to coś z przerzutką, tymczasem linka musiała już być naderwana). Wkurzyło mnie to - bo nieźle skomplikowało mi fajnie zapowiadający się wyjazd.
Chwilę pomyślałem - i ruszyłem dalej na zachód postanawiając znaleźć sklep rowerowy w Sochaczewie. Miałem do dyspozycji tylko dwa biegi - 39/11 na przekosie (optymalny przy jakiś 33km/h) i rzeźnicki 53/11 (50km/h i więcej) - ale wiało tak nieziemsko, że niemal cały czas jechałem właśnie na nim. Po drodze sprawdziłem w komórce sklepy rowerowe, adres wprowadziłem do GPS, tak więc w Sochaczewie trafiłem do sklepu jak po sznurku. Wymiana linki i ustawienie przerzutki zajęło mi jakieś 15min, po czym ruszyłem na trasę. Na kawałku do Łowicza droga mocniej skręca na południe, więc z boku nieźle mnie wywiało; ale za to za Łowiczem zaczęła się jazda wręcz bajkowa, do Kutna prędkość przelotowa była w granicach 40-42km/h. W Kutnie niestety sporo świateł, a mi bardzo zależało na czasie bo była pewna szansa osiągnięcia Poznania, z którego ostatni pociąg odjeżdżał o 20.25; niestety wyjechałem baaardzo późno - dopiero ok. 11.
Kawałek za Kutnem właściwie jedyny postój na trasie (poza wymuszonym na zmianę linki)- ze 3-4min w sklepie, podwójną paczkę delicji załadowałem do kieszonek kurtki - na całej trasie jadłem i piłem tylko "z kulbaki" :)). Przed Krośniewicami zaczęło się już trochę psuć - bo zaczął się deszcz, do tego po wjeździe do województwa wielkopolskiego zdecydowanie zepsuła się nawierzchnia drogi, na poboczu sporo dziur i cały czas koleiny w których stała woda z deszczu. W takich warunkach jazda z ogromnymi prędkościami pod 40km/h robiła się niebezpieczna i nieprzyjemna. Tak było aż do Koła, tam wrócił dobry asfalt, ale za to i padać zaczęło naprawdę solidnie - a ja byłem ubrany w zimowe spodnie i kurtkę, które odporność na deszcz mają ograniczoną. Wiatr też nieco osłabł, coraz trudniej było utrzymywać tempo 35km/h konieczne na dotarcie do Poznania. Przed Koninem trochę urozmaicenia (generalnie trasa nudna) - parę góreczek, na wjeździe do miasta analizuję czas i dystans; by osiągnąć Poznań musiałbym przez ponad 100km trzymać tempo 35km/h i w zapasie miałbym zaledwie 10min; w tych warunkach było to nierealne (za Koninem droga przejeżdża przez wiele miast, gdzie byłyby liczne światła), do tego utrzymanie 35km/h przy już nie tak mocnym wietrze było iluzoryczne, zresztą pogoda była coraz gorsza, byłem nieźle przemoczony (ponad 70km w deszczu i 4'C). Tak więc w Koninie skręcam na dworzec, miałem jeszcze czas na wizytę w McDonaldzie. Na dworcu nieźle mnie wytrzęsło, dopóki jechałem zimna nie odczuwałem, ale gdy stanąłem mokre ubranie zrobiło swoje bardzo szybko, ogrzałem się dopiero w pociągu, budząc wśród innych podróżnych niezłe zaciekawienie (całe spodnie miałem mokre i usmarowane błotem z drogi):))
Trasa niesamowita, do Konina średnią (na ponad 200km!) miałem 36,3km/h, na 15km pod wiatr z dworca w Warszawie trochę spadła, ale i tak była to bezapelacyjnie moja najszybsza trasa w życiu, do czego wcale nie trzeba było wielkiego wysiłku, większość trasy jechałem tempem turystycznym; ale idealny wiatr i gładka szosa zrobiły swoje.
Kilka bardzo mizernych zdjęć
Zaliczone gminy - 23 (BŁONIE, Teresin, Sochaczew - wieś, SOCHACZEW - miasto powiatowe, Nowa Sucha, Rybno, Nieborów, Łowicz - wieś, ŁOWICZ - miasto powiatowe, Zduny, Bedlno, Krzyżanów, KUTNO - miasto powiatowe, Kutno - wieś, KROŚNIEWICE, Chodów, KŁODAWA, Grzegorzew, Koło - wieś, KOŁO - miasto powiatowe, Kościelec, Krzymów, KONIN - miasto powiatowe + powiat grodzki)
Warszawa - Sochaczew - Łowicz - Kutno - Kłodawa - Konin
Ideą tego wyjazdu miało być zaliczenie ok. 10 gmin przy wykorzystaniu wiatru. Ale po tym jak przebiłem się przez Warszawę (znowu korki na Łopuszańskiej!) i skręciłem równo na zachód na szosę poznańską, pchany potężnym wiatrem - zrozumiałem, że dziś wchodzi w grę tylko "połykanie kilometrów" :)). Zasuwało się przepięknie, 40km/h nie było rzadkim gościem na liczniku, szosa poznańska mimo dużego ruchu na rower świetna (idealna nawierzchni i pobocze) - jechało się jak w bajce. Niestety tylko do Błonia bo tam pękła mi linka od tylnej przerzutki (od pewnego czasu zmiana biegów była mizerna, ale myślałem, że to coś z przerzutką, tymczasem linka musiała już być naderwana). Wkurzyło mnie to - bo nieźle skomplikowało mi fajnie zapowiadający się wyjazd.
Chwilę pomyślałem - i ruszyłem dalej na zachód postanawiając znaleźć sklep rowerowy w Sochaczewie. Miałem do dyspozycji tylko dwa biegi - 39/11 na przekosie (optymalny przy jakiś 33km/h) i rzeźnicki 53/11 (50km/h i więcej) - ale wiało tak nieziemsko, że niemal cały czas jechałem właśnie na nim. Po drodze sprawdziłem w komórce sklepy rowerowe, adres wprowadziłem do GPS, tak więc w Sochaczewie trafiłem do sklepu jak po sznurku. Wymiana linki i ustawienie przerzutki zajęło mi jakieś 15min, po czym ruszyłem na trasę. Na kawałku do Łowicza droga mocniej skręca na południe, więc z boku nieźle mnie wywiało; ale za to za Łowiczem zaczęła się jazda wręcz bajkowa, do Kutna prędkość przelotowa była w granicach 40-42km/h. W Kutnie niestety sporo świateł, a mi bardzo zależało na czasie bo była pewna szansa osiągnięcia Poznania, z którego ostatni pociąg odjeżdżał o 20.25; niestety wyjechałem baaardzo późno - dopiero ok. 11.
Kawałek za Kutnem właściwie jedyny postój na trasie (poza wymuszonym na zmianę linki)- ze 3-4min w sklepie, podwójną paczkę delicji załadowałem do kieszonek kurtki - na całej trasie jadłem i piłem tylko "z kulbaki" :)). Przed Krośniewicami zaczęło się już trochę psuć - bo zaczął się deszcz, do tego po wjeździe do województwa wielkopolskiego zdecydowanie zepsuła się nawierzchnia drogi, na poboczu sporo dziur i cały czas koleiny w których stała woda z deszczu. W takich warunkach jazda z ogromnymi prędkościami pod 40km/h robiła się niebezpieczna i nieprzyjemna. Tak było aż do Koła, tam wrócił dobry asfalt, ale za to i padać zaczęło naprawdę solidnie - a ja byłem ubrany w zimowe spodnie i kurtkę, które odporność na deszcz mają ograniczoną. Wiatr też nieco osłabł, coraz trudniej było utrzymywać tempo 35km/h konieczne na dotarcie do Poznania. Przed Koninem trochę urozmaicenia (generalnie trasa nudna) - parę góreczek, na wjeździe do miasta analizuję czas i dystans; by osiągnąć Poznań musiałbym przez ponad 100km trzymać tempo 35km/h i w zapasie miałbym zaledwie 10min; w tych warunkach było to nierealne (za Koninem droga przejeżdża przez wiele miast, gdzie byłyby liczne światła), do tego utrzymanie 35km/h przy już nie tak mocnym wietrze było iluzoryczne, zresztą pogoda była coraz gorsza, byłem nieźle przemoczony (ponad 70km w deszczu i 4'C). Tak więc w Koninie skręcam na dworzec, miałem jeszcze czas na wizytę w McDonaldzie. Na dworcu nieźle mnie wytrzęsło, dopóki jechałem zimna nie odczuwałem, ale gdy stanąłem mokre ubranie zrobiło swoje bardzo szybko, ogrzałem się dopiero w pociągu, budząc wśród innych podróżnych niezłe zaciekawienie (całe spodnie miałem mokre i usmarowane błotem z drogi):))
Trasa niesamowita, do Konina średnią (na ponad 200km!) miałem 36,3km/h, na 15km pod wiatr z dworca w Warszawie trochę spadła, ale i tak była to bezapelacyjnie moja najszybsza trasa w życiu, do czego wcale nie trzeba było wielkiego wysiłku, większość trasy jechałem tempem turystycznym; ale idealny wiatr i gładka szosa zrobiły swoje.
Kilka bardzo mizernych zdjęć
Zaliczone gminy - 23 (BŁONIE, Teresin, Sochaczew - wieś, SOCHACZEW - miasto powiatowe, Nowa Sucha, Rybno, Nieborów, Łowicz - wieś, ŁOWICZ - miasto powiatowe, Zduny, Bedlno, Krzyżanów, KUTNO - miasto powiatowe, Kutno - wieś, KROŚNIEWICE, Chodów, KŁODAWA, Grzegorzew, Koło - wieś, KOŁO - miasto powiatowe, Kościelec, Krzymów, KONIN - miasto powiatowe + powiat grodzki)
Dane wycieczki:
DST: 227.70 km AVS: 35.67 km/h
ALT: 644 m MAX: 53.20 km/h
Temp:5.0 'C
Niedziela, 13 marca 2011Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Wołomin - Tłuszcz - Łochów - Brok - Ostrów Maz. - Zambrów - Jeżów - Białystok
Dobrą pogodę postanowiliśmy z Marcinem wykorzystać na dłuższą trasę, śladami kilku kolejnych gmin. Spotykamy się koło 9 w Ząbkach, tym razem Marcin jedzie na normalnym rowerze, bo nieoczekiwanie to poziomy okazał się bardziej kontuzjogenny. Pierwsze kilometry to nudne zaliczanie bardzo zagęszczonych gmin powiatu wołomińskiego, dopiero za Wołominem opuszczamy aglomerację Warszawy - i zaczyna się prawdziwa jazda. Pogoda zaskakująco dobra, aż tak wysokiej temperatury (nawet 17'C!) się nie spodziewaliśmy, spokojnie można było jechać w krótkich spodenkach. Wiosna zbliża się dużymi krokami, na okolicznych polach obserwujemy roztopy na całego. Dwa razy musieliśmy jechać krótkimi objazdami, bo okazało się że drogi, które wg GPS miały być asfaltowe są w rzeczywistości szutrowe, a nie chcieliśmy się ładować w błoto. Na postój zatrzymujemy się po ok. 100km w Jadowie w dość dużym, choć zapuszczonym parku.
Stąd kontynuujemy jazdę na północ, wiatr pomaga, niestety droga nr 50 nie jest marzeniem rowerzysty - to jeden z objazdów Warszawy dla tirów, na szczęście w niedzielę jest ich dużo mniej niż w dzień powszedni, aczkolwiek mieliśmy sytuację gdy trzeba było się ratować zjazdem na pobocze. Droga w marnym stanie, asfalt zryty przez ciężkie ciężarówki, więc w Łochowie postanawiamy pojechać dłuższą alternatywą dla 50 - trasą przez Nadbużański Park Krajobrazowy. Odcinek fajny - sporo lasów, później bardzo rozległe łąki. Na 50 wracamy w Sadownem, przed mostem w Broku obserwujemy ogromne rozlewisko Bugu, który wylał na jakieś 2km od właściwego nurtu, większość rozlewiska ciągle jest pod lodem. Zaskakujące że także i właściwy nurt Bugu jest w całości skuty lodem, mimo aż 15-17'C, ale wygląda to bardzo malowniczo. W Broku pod ładnym kościołem robimy sobie postój, Marcin postanawia jechać stąd już do Małkini, nie ma co przesadzać z dystansem po niedawnej operacji i zimowych problemach z mięśniami.
Ja chciałem jeszcze zaliczyć Ostrów Mazowiecką, więc żegnamy się dziękując sobie za bardzo fajną trasę. Leśny kawałek do Ostrowi bardzo przyjemny, zaczynam się więc zastanawiać czy nie spróbować "zaatakować" samego Białegostoku, jeszcze w czasie jazdy sprawdziłem rozkłady pociągów i okazało się że by wyrobić się na ostatni pociąg do Warszawy trzeba będzie ostro zasuwać. Ale jako, że jechało mi się bardzo fajnie, wiatr był raczej sprzyjający - postanawiam spróbować. Z Ostrowi wyjeżdżam o jakiejś 16.15, pociąg mam już o 19.40, a do przejechania aż 95km - tak więc oznaczało to ostre prucie, nie ma mowy o postojach. Szosa białostocka oczywiście ruchliwa, ale ze względu na szerokie, często 2-metrowe pobocze bardzo wygodna na rower; inna sprawa że do specjalnie urozmaiconych nie należy (na dobrych 70-80km były ze 2 zakręty :)). Ale widokowo nie taka zła, rozległe, szerokie łąki też mają swój urok. Pierwszy odcinek jadę całkiem szybko, trzymając niemal cały czas 30km/h, wiatr był boczny, ale słaby; trochę osłabłem dopiero po dwusetnym kilometrze, dają o sobie znak też małe 2-3% góreczki, których za Zambrowem całkiem sporo się pojawiło. Końcówka niestety marna, na aż 25km przed Białymstokiem ciągną się remonty, na wielu kawałkach pobocze jest wyłączone z ruchu, co w zestawieniu z jazdą po ciemku nie jest przyjemne. Ale najbardziej przeszkadza partactwo drogowców, długie odcinki są pełne suchego i twardego jak kamień błota, co utrudnia jazdę rowerem szosowym; niestety jaśnie panom robolom nie chciało się na bieżąco zmywać błota naniesionego przez ciężarówki z budowy i teraz z powodzeniem zastępuje dziury w jezdni. Do Białegostoku docieram z dużą ulgą, mimo już sporego zmęczenia mocnym tempem bez postojów i jedzenia udało się mi się wyrobić, stawałem tylko raz na może 2min by się przebrać i założyć tylną lampkę.
Wycieczka bardzo udana, druga część zupełnie spontaniczna, co w zestawieniu z piękną wiosenną pogodą jest całkowicie zrozumiałe :))
Zdjęcia z wycieczki
Zaliczone gminy - 22 (ZĄBKI, MARKI, KOBYŁKA, WOŁOMIN - miasto powiatowe, Poświętne, TŁUSZCZ, Strachówka, Jadów, ŁOCHÓW, Sadowne, BROK, Ostrów Mazowiecka - wieś, OSTRÓW MAZOWIECKA - miasto powiatowe, Szumowo, Zambrów - wieś, ZAMBRÓW - miasto powiatowe, Kołaki Kościelne, Rutki, Zawady, Kobylin-Borzymy, CHOROSZCZ, BIAŁYSTOK - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki)
Dobrą pogodę postanowiliśmy z Marcinem wykorzystać na dłuższą trasę, śladami kilku kolejnych gmin. Spotykamy się koło 9 w Ząbkach, tym razem Marcin jedzie na normalnym rowerze, bo nieoczekiwanie to poziomy okazał się bardziej kontuzjogenny. Pierwsze kilometry to nudne zaliczanie bardzo zagęszczonych gmin powiatu wołomińskiego, dopiero za Wołominem opuszczamy aglomerację Warszawy - i zaczyna się prawdziwa jazda. Pogoda zaskakująco dobra, aż tak wysokiej temperatury (nawet 17'C!) się nie spodziewaliśmy, spokojnie można było jechać w krótkich spodenkach. Wiosna zbliża się dużymi krokami, na okolicznych polach obserwujemy roztopy na całego. Dwa razy musieliśmy jechać krótkimi objazdami, bo okazało się że drogi, które wg GPS miały być asfaltowe są w rzeczywistości szutrowe, a nie chcieliśmy się ładować w błoto. Na postój zatrzymujemy się po ok. 100km w Jadowie w dość dużym, choć zapuszczonym parku.
Stąd kontynuujemy jazdę na północ, wiatr pomaga, niestety droga nr 50 nie jest marzeniem rowerzysty - to jeden z objazdów Warszawy dla tirów, na szczęście w niedzielę jest ich dużo mniej niż w dzień powszedni, aczkolwiek mieliśmy sytuację gdy trzeba było się ratować zjazdem na pobocze. Droga w marnym stanie, asfalt zryty przez ciężkie ciężarówki, więc w Łochowie postanawiamy pojechać dłuższą alternatywą dla 50 - trasą przez Nadbużański Park Krajobrazowy. Odcinek fajny - sporo lasów, później bardzo rozległe łąki. Na 50 wracamy w Sadownem, przed mostem w Broku obserwujemy ogromne rozlewisko Bugu, który wylał na jakieś 2km od właściwego nurtu, większość rozlewiska ciągle jest pod lodem. Zaskakujące że także i właściwy nurt Bugu jest w całości skuty lodem, mimo aż 15-17'C, ale wygląda to bardzo malowniczo. W Broku pod ładnym kościołem robimy sobie postój, Marcin postanawia jechać stąd już do Małkini, nie ma co przesadzać z dystansem po niedawnej operacji i zimowych problemach z mięśniami.
Ja chciałem jeszcze zaliczyć Ostrów Mazowiecką, więc żegnamy się dziękując sobie za bardzo fajną trasę. Leśny kawałek do Ostrowi bardzo przyjemny, zaczynam się więc zastanawiać czy nie spróbować "zaatakować" samego Białegostoku, jeszcze w czasie jazdy sprawdziłem rozkłady pociągów i okazało się że by wyrobić się na ostatni pociąg do Warszawy trzeba będzie ostro zasuwać. Ale jako, że jechało mi się bardzo fajnie, wiatr był raczej sprzyjający - postanawiam spróbować. Z Ostrowi wyjeżdżam o jakiejś 16.15, pociąg mam już o 19.40, a do przejechania aż 95km - tak więc oznaczało to ostre prucie, nie ma mowy o postojach. Szosa białostocka oczywiście ruchliwa, ale ze względu na szerokie, często 2-metrowe pobocze bardzo wygodna na rower; inna sprawa że do specjalnie urozmaiconych nie należy (na dobrych 70-80km były ze 2 zakręty :)). Ale widokowo nie taka zła, rozległe, szerokie łąki też mają swój urok. Pierwszy odcinek jadę całkiem szybko, trzymając niemal cały czas 30km/h, wiatr był boczny, ale słaby; trochę osłabłem dopiero po dwusetnym kilometrze, dają o sobie znak też małe 2-3% góreczki, których za Zambrowem całkiem sporo się pojawiło. Końcówka niestety marna, na aż 25km przed Białymstokiem ciągną się remonty, na wielu kawałkach pobocze jest wyłączone z ruchu, co w zestawieniu z jazdą po ciemku nie jest przyjemne. Ale najbardziej przeszkadza partactwo drogowców, długie odcinki są pełne suchego i twardego jak kamień błota, co utrudnia jazdę rowerem szosowym; niestety jaśnie panom robolom nie chciało się na bieżąco zmywać błota naniesionego przez ciężarówki z budowy i teraz z powodzeniem zastępuje dziury w jezdni. Do Białegostoku docieram z dużą ulgą, mimo już sporego zmęczenia mocnym tempem bez postojów i jedzenia udało się mi się wyrobić, stawałem tylko raz na może 2min by się przebrać i założyć tylną lampkę.
Wycieczka bardzo udana, druga część zupełnie spontaniczna, co w zestawieniu z piękną wiosenną pogodą jest całkowicie zrozumiałe :))
Zdjęcia z wycieczki
Zaliczone gminy - 22 (ZĄBKI, MARKI, KOBYŁKA, WOŁOMIN - miasto powiatowe, Poświętne, TŁUSZCZ, Strachówka, Jadów, ŁOCHÓW, Sadowne, BROK, Ostrów Mazowiecka - wieś, OSTRÓW MAZOWIECKA - miasto powiatowe, Szumowo, Zambrów - wieś, ZAMBRÓW - miasto powiatowe, Kołaki Kościelne, Rutki, Zawady, Kobylin-Borzymy, CHOROSZCZ, BIAŁYSTOK - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki)
Dane wycieczki:
DST: 267.40 km AVS: 26.78 km/h
ALT: 613 m MAX: 44.00 km/h
Temp:15.0 'C
Zakopane - dzień 2
Łódź - Łask - Szczerców - Nowa Brzeźnica - Kłomnice - Mokrzesz - Żarki - Kroczyce - Ogrodzieniec
Wyruszamy w trasę już ok. 6.30. Jedziemy w trójkę razem z Danielem, kierując się na Łask, a jako że to trasa w kierunku zachodnim trzeba było trochę powalczyć z wiatrem, dopiero po skręcie na południe do Szczercowa robi się wygodniej. Droga do Szczercowa bardzo przyjemna o nadspodziewanie dobrym asfalcie, pierwsze kilometry idą więc całkiem sprawnie. Przed Nową Brzeziną spotykamy się z Symfonianem i Waxmundem i już w dość sporym 5-os peletoniku kierujemy się w stronę Jury. Tempo na tym odcinku bardzo ostre szczególnie na odcinkach równo z wiatrem, osobiście takie mocne ciśnięcie mi nie pasuje, więc mnie ta trasa zmęczyła. W Borownie żegnamy się z Symfonianem, który musiał wracać na Śląsk, ale nasza kompania utrzymuje skład liczebny, bo z kolei w Kłomnicach dołącza się Szarn, który zastanawia się nad udziałem w letniej wyprawie do Norwegii razem z Danielem i Mikim (dziś spotkali się pierwszy raz).
Pokluczyliśmy trochę bocznymi drogami, w paru miejscach wiatr nas mocno obciągnął, bo od rana znacznie przybrał na sile, ostro wieje z zachodu. Krajobrazy robią się coraz ciekawsze - to widomy znak że dojeżdżamy na Jurę, przybywa też podjazdów. Przed Podlesicami zgubiliśmy się z Szarnem, który został trochę z tyłu i źle skręcił, po krótkich konsultacjach telefonicznych ustalamy osobne warianty dojazdu do Ogrodzieńca. My pojechaliśmy dłuższą, ale ciekawszą trasą przez Siamoszyce, zaliczając (już po ciemku) po drodze bardzo wymagający 12% podjazd. Na szczycie czeka na nas Marek Dembowski u którego mieliśmy nocować, popilotował nas do samego Ogrodzieńca boczniejszymi dróżkami. Końcówka już mnie mocno zmordowała, lekko zostawałem z tyłu, trochę źle się odżywiałem na trasie, no i przede wszystkim byłem zmęczony mocnym tempem na bardziej płaskich odcinkach; tak więc do Ogrodzieńca dotarłem z ulgą (po drodze zgarniamy Szarna).
U Marka czekała nas niezła wyżerka przygotowana przez jego żonę Ulę (też podróżuje na rowerze, w zeszłym roku była na wyprawie w Alpach) - a pięciu chłopa po dwustu kilometrach w nogach potrafi zjeść konia z kopytami :)). Trochę pogadaliśmy o rowerach i planach na lato, z Krakowa specjalnie przyjechał też Zbyszek - tak więc forumowa kompania zebrała się przyzwoita! Miki i Daniel długo się zastanawiali nad jutrzejszą trasą, wg planów mieli wracać do Łodzi rowerem (w poniedziałek musieli być u siebie), ale że zapowiedziano mocny północny wiatr za moją namową zaczęli się zastanawiać nad jazdą do Zakopanego, licząc na powrót PKS-em.
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 20 (Ksawerów, PABIANICE - miasto powiatowe, Dobroń, ŁASK - miasto powiatowe, Buczek, Szczerców, Rząśnia, Sulmierzyce, Strzelce Wielkie, Nowa Brzeźnica, Mykanów, Kruszyna, Kłomnice, Mstów, Janów, Olsztyn, ŻARKI, Włodowice, Kroczyce, OGRODZIENIEC)
Łódź - Łask - Szczerców - Nowa Brzeźnica - Kłomnice - Mokrzesz - Żarki - Kroczyce - Ogrodzieniec
Wyruszamy w trasę już ok. 6.30. Jedziemy w trójkę razem z Danielem, kierując się na Łask, a jako że to trasa w kierunku zachodnim trzeba było trochę powalczyć z wiatrem, dopiero po skręcie na południe do Szczercowa robi się wygodniej. Droga do Szczercowa bardzo przyjemna o nadspodziewanie dobrym asfalcie, pierwsze kilometry idą więc całkiem sprawnie. Przed Nową Brzeziną spotykamy się z Symfonianem i Waxmundem i już w dość sporym 5-os peletoniku kierujemy się w stronę Jury. Tempo na tym odcinku bardzo ostre szczególnie na odcinkach równo z wiatrem, osobiście takie mocne ciśnięcie mi nie pasuje, więc mnie ta trasa zmęczyła. W Borownie żegnamy się z Symfonianem, który musiał wracać na Śląsk, ale nasza kompania utrzymuje skład liczebny, bo z kolei w Kłomnicach dołącza się Szarn, który zastanawia się nad udziałem w letniej wyprawie do Norwegii razem z Danielem i Mikim (dziś spotkali się pierwszy raz).
Pokluczyliśmy trochę bocznymi drogami, w paru miejscach wiatr nas mocno obciągnął, bo od rana znacznie przybrał na sile, ostro wieje z zachodu. Krajobrazy robią się coraz ciekawsze - to widomy znak że dojeżdżamy na Jurę, przybywa też podjazdów. Przed Podlesicami zgubiliśmy się z Szarnem, który został trochę z tyłu i źle skręcił, po krótkich konsultacjach telefonicznych ustalamy osobne warianty dojazdu do Ogrodzieńca. My pojechaliśmy dłuższą, ale ciekawszą trasą przez Siamoszyce, zaliczając (już po ciemku) po drodze bardzo wymagający 12% podjazd. Na szczycie czeka na nas Marek Dembowski u którego mieliśmy nocować, popilotował nas do samego Ogrodzieńca boczniejszymi dróżkami. Końcówka już mnie mocno zmordowała, lekko zostawałem z tyłu, trochę źle się odżywiałem na trasie, no i przede wszystkim byłem zmęczony mocnym tempem na bardziej płaskich odcinkach; tak więc do Ogrodzieńca dotarłem z ulgą (po drodze zgarniamy Szarna).
U Marka czekała nas niezła wyżerka przygotowana przez jego żonę Ulę (też podróżuje na rowerze, w zeszłym roku była na wyprawie w Alpach) - a pięciu chłopa po dwustu kilometrach w nogach potrafi zjeść konia z kopytami :)). Trochę pogadaliśmy o rowerach i planach na lato, z Krakowa specjalnie przyjechał też Zbyszek - tak więc forumowa kompania zebrała się przyzwoita! Miki i Daniel długo się zastanawiali nad jutrzejszą trasą, wg planów mieli wracać do Łodzi rowerem (w poniedziałek musieli być u siebie), ale że zapowiedziano mocny północny wiatr za moją namową zaczęli się zastanawiać nad jazdą do Zakopanego, licząc na powrót PKS-em.
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 20 (Ksawerów, PABIANICE - miasto powiatowe, Dobroń, ŁASK - miasto powiatowe, Buczek, Szczerców, Rząśnia, Sulmierzyce, Strzelce Wielkie, Nowa Brzeźnica, Mykanów, Kruszyna, Kłomnice, Mstów, Janów, Olsztyn, ŻARKI, Włodowice, Kroczyce, OGRODZIENIEC)
Dane wycieczki:
DST: 211.80 km AVS: 25.21 km/h
ALT: 1321 m MAX: 61.10 km/h
Temp:5.0 'C
Wtorek, 8 lutego 2011Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Węgrów - Sokołów Podlaski - Sarnaki - Janów Podlaski - Terespol
Jako, że na dzisiaj zapowiadano porządny wiatr zachodni - postanowiłem wykorzystać okazję i wybrać się na pierwszą dłuższą trasę w tym roku - do Tererspola. Ruszam dość późno, o 8.30, ale wcześniej nie było co startować, bo PKP ograniczyło połączenia i jedyny sensowny pociąg do Warszawy jest dopiero o 19.40. Początek na Rosoła jeszcze z przeszkadzającym wiatrem, ale już na Trasie Siekierkowskiej jedzie się elegancko. Do drogi na Węgrów tym razem dojechałem szosą lubelską i skrótem do Sulejówka i jest to lepsze rozwiązanie niż jazda przez Rembertów, mniej dziur i świateł.
Pierwsza część trasy do Węgrowa niespecjalna, sporo dziur, co na szosówce się dość boleśnie odczuwa. Ale wiatr pomaga, do Dobrego średnią mam w granicach 29km/h. Ale nieoczekiwanie za tym miasteczkiem wiatr przeszedł już niemal w huragan, odcinek do Węgrowa po prostu niesamowity, poniżej 35km/h schodziło się bardzo rzadko, a parukilometrowy odcinek przed Liwem (minimalnie nachylony w dół) pokonałem tempem niemal 50km/h, na drodze pojawia się coraz więcej połamanych gałęzi. Krótki postój pod zamkiem w Liwie, dzisiaj prezentuje się bardzo malowniczo, bo niemal całkowicie jest otoczony przez zalane łąki (niedaleko przepływa Liwiec, który w czasie roztopów notorycznie w tym miejscu wylewa). Do Węgrowa średnia wzrosła aż do niemal 31km/h, w mieście krótka rundka za urzędami gmin (co ciekawe urząd gminy Liw znajduje się właśnie tutaj!). Do Sokołowa równie elegancka jazda, tam na rynku staję na dłuższy odpoczynek.
Za Sokołowem zaczyna się ta część trasy dla której warto było się tu tłuc 100km z Warszawy - piękne podlaskie krajobrazy, sporo góreczek; o tej porze roku w wielu miejscach widoki są niemal jak na Mazurach - bo wiele łąk jest pod wodą, szczególnie w bliskim sąsiedztwie Bugu, który szeroko rozlewa się w wielu miejscach. Nowy most na tej rzece jest już zakończony w całości, szkoda trochę klimatu starego - drewnianego; ale trzeba przyznać, że nowy wykonano elegancko. Za mostem piękny kawałeczek pod Siemiatycze, cały czas powyżej 30km/h bez większego wysiłku (niemal 70km/h na krótkim zjeździe za Drohiczynem!), do tego słońce często przegląda zza chmur, więc jednym słowem - żyć nie umierać! Za Siemiatyczami droga skręca na południe i tutaj dopiero widać jak potężnie wieje, bo jadąc z wiatrem w plecy nie słyszy się tak jego łoskotu, jest znacznie cieplej itd. A na tym kawałku trzeba jechać pod kątem jakiś 60 stopniu do szosy, bo inaczej zmiotłoby mnie na środek jezdni. W Sarnakach odpoczywam na dobrze osłoniętym od wiatru przystanku, po czym kontynuuję jazdę w stronę Terespola. Tereny zupełnie puste, samochód przejeżdża może raz na 10min, trochę górek, ładne lasy - więc jedzie się bardzo fajnie; widać że w tym rejonie Polski jest zauważalnie zimniej, bo przy drogach i w lasach widuje się jeszcze trochę śniegu. Kolejny postój w Janowie, urozmaicony spotkaniem z ekipą wioskowych buraczków, którzy uznali za dobry sposób na podryw rzucenie petardy pod same nogi dziewczynie czekającej na autobus.
Końcówka do Terespola już po ciemku, na szczęście na tym kawałku droga jest idealna, bo nocą trochę strach lecieć tempem 35-40km/h jakie nierzadko tu rozwijam; miałem jedną groźną sytuację, gdy w ostatniej chwili zauważyłem złamaną nad drogą gałąź, na szczęście zdążyłem jeszcze ruszyć kierownicą i mocno dostałem w bark, a nie w głowę. W Terespolu na dworcu pełne dziadostwo, dalej jest w remoncie, dojście na perony po kupie błota, bilety kupuje się w obskurnym baraczku, a jedyną firmą która funkcjonuje w starym budynku dworca jest sklep mięsny. Jako, że do pociągu miałem jeszcze niemal 2h (efekt bardzo szybkiej jazdy) pokołowałem trochę po Terespolu szukając jakiegoś baru, ale w tej dziurze i tego nie znalazłem. Dobrze, że przynajmniej pociąg podstawiono bardzo wcześnie i można się było ogrzać, bo na zewnątrz było 5'C i dalej potężnie wiało. Załatwiłem się tu już drugi raz na telefonie, po 5min rozmowie przekonałem się że automatycznie przełączył mi się na białoruskiego operatora - i będę musiał płacić za roaming :(. Powrót pociągiem bez problemów, w Warszawie przez 15km z dworca jeszcze powalczyłem o utrzymanie wysokiej średniej :))
Wyjazd bardzo udany, trafiłem z wiatrem po prostu idealnie, na tak długiej trasie odcinków, gdzie mi przeszkadzał było niewiele, natomiast tak długiego odcinka z tak silnym wiatrem w plecy jeszcze dotąd nie miałem okazji pokonywać.
Zdjęcia z wycieczki
Zaliczone gminy - 19 (SULEJÓWEK, ZIELONKA, Stanisławów, Dobre, Korytnica, Liw, WĘGRÓW - miasto powiatowe, Sokołów Podlaski - wieś, SOKOŁÓW PODLASKI - miasto powiatowe, Repki, DROHICZYN, Siemiatycze - wieś, SIEMIATYCZE - miasto powiatowe, Sarnaki, Konstantynów, Janów Podlaski, Rokitno, Terespol - wieś, TERESPOL)
Jako, że na dzisiaj zapowiadano porządny wiatr zachodni - postanowiłem wykorzystać okazję i wybrać się na pierwszą dłuższą trasę w tym roku - do Tererspola. Ruszam dość późno, o 8.30, ale wcześniej nie było co startować, bo PKP ograniczyło połączenia i jedyny sensowny pociąg do Warszawy jest dopiero o 19.40. Początek na Rosoła jeszcze z przeszkadzającym wiatrem, ale już na Trasie Siekierkowskiej jedzie się elegancko. Do drogi na Węgrów tym razem dojechałem szosą lubelską i skrótem do Sulejówka i jest to lepsze rozwiązanie niż jazda przez Rembertów, mniej dziur i świateł.
Pierwsza część trasy do Węgrowa niespecjalna, sporo dziur, co na szosówce się dość boleśnie odczuwa. Ale wiatr pomaga, do Dobrego średnią mam w granicach 29km/h. Ale nieoczekiwanie za tym miasteczkiem wiatr przeszedł już niemal w huragan, odcinek do Węgrowa po prostu niesamowity, poniżej 35km/h schodziło się bardzo rzadko, a parukilometrowy odcinek przed Liwem (minimalnie nachylony w dół) pokonałem tempem niemal 50km/h, na drodze pojawia się coraz więcej połamanych gałęzi. Krótki postój pod zamkiem w Liwie, dzisiaj prezentuje się bardzo malowniczo, bo niemal całkowicie jest otoczony przez zalane łąki (niedaleko przepływa Liwiec, który w czasie roztopów notorycznie w tym miejscu wylewa). Do Węgrowa średnia wzrosła aż do niemal 31km/h, w mieście krótka rundka za urzędami gmin (co ciekawe urząd gminy Liw znajduje się właśnie tutaj!). Do Sokołowa równie elegancka jazda, tam na rynku staję na dłuższy odpoczynek.
Za Sokołowem zaczyna się ta część trasy dla której warto było się tu tłuc 100km z Warszawy - piękne podlaskie krajobrazy, sporo góreczek; o tej porze roku w wielu miejscach widoki są niemal jak na Mazurach - bo wiele łąk jest pod wodą, szczególnie w bliskim sąsiedztwie Bugu, który szeroko rozlewa się w wielu miejscach. Nowy most na tej rzece jest już zakończony w całości, szkoda trochę klimatu starego - drewnianego; ale trzeba przyznać, że nowy wykonano elegancko. Za mostem piękny kawałeczek pod Siemiatycze, cały czas powyżej 30km/h bez większego wysiłku (niemal 70km/h na krótkim zjeździe za Drohiczynem!), do tego słońce często przegląda zza chmur, więc jednym słowem - żyć nie umierać! Za Siemiatyczami droga skręca na południe i tutaj dopiero widać jak potężnie wieje, bo jadąc z wiatrem w plecy nie słyszy się tak jego łoskotu, jest znacznie cieplej itd. A na tym kawałku trzeba jechać pod kątem jakiś 60 stopniu do szosy, bo inaczej zmiotłoby mnie na środek jezdni. W Sarnakach odpoczywam na dobrze osłoniętym od wiatru przystanku, po czym kontynuuję jazdę w stronę Terespola. Tereny zupełnie puste, samochód przejeżdża może raz na 10min, trochę górek, ładne lasy - więc jedzie się bardzo fajnie; widać że w tym rejonie Polski jest zauważalnie zimniej, bo przy drogach i w lasach widuje się jeszcze trochę śniegu. Kolejny postój w Janowie, urozmaicony spotkaniem z ekipą wioskowych buraczków, którzy uznali za dobry sposób na podryw rzucenie petardy pod same nogi dziewczynie czekającej na autobus.
Końcówka do Terespola już po ciemku, na szczęście na tym kawałku droga jest idealna, bo nocą trochę strach lecieć tempem 35-40km/h jakie nierzadko tu rozwijam; miałem jedną groźną sytuację, gdy w ostatniej chwili zauważyłem złamaną nad drogą gałąź, na szczęście zdążyłem jeszcze ruszyć kierownicą i mocno dostałem w bark, a nie w głowę. W Terespolu na dworcu pełne dziadostwo, dalej jest w remoncie, dojście na perony po kupie błota, bilety kupuje się w obskurnym baraczku, a jedyną firmą która funkcjonuje w starym budynku dworca jest sklep mięsny. Jako, że do pociągu miałem jeszcze niemal 2h (efekt bardzo szybkiej jazdy) pokołowałem trochę po Terespolu szukając jakiegoś baru, ale w tej dziurze i tego nie znalazłem. Dobrze, że przynajmniej pociąg podstawiono bardzo wcześnie i można się było ogrzać, bo na zewnątrz było 5'C i dalej potężnie wiało. Załatwiłem się tu już drugi raz na telefonie, po 5min rozmowie przekonałem się że automatycznie przełączył mi się na białoruskiego operatora - i będę musiał płacić za roaming :(. Powrót pociągiem bez problemów, w Warszawie przez 15km z dworca jeszcze powalczyłem o utrzymanie wysokiej średniej :))
Wyjazd bardzo udany, trafiłem z wiatrem po prostu idealnie, na tak długiej trasie odcinków, gdzie mi przeszkadzał było niewiele, natomiast tak długiego odcinka z tak silnym wiatrem w plecy jeszcze dotąd nie miałem okazji pokonywać.
Zdjęcia z wycieczki
Zaliczone gminy - 19 (SULEJÓWEK, ZIELONKA, Stanisławów, Dobre, Korytnica, Liw, WĘGRÓW - miasto powiatowe, Sokołów Podlaski - wieś, SOKOŁÓW PODLASKI - miasto powiatowe, Repki, DROHICZYN, Siemiatycze - wieś, SIEMIATYCZE - miasto powiatowe, Sarnaki, Konstantynów, Janów Podlaski, Rokitno, Terespol - wieś, TERESPOL)
Dane wycieczki:
DST: 236.80 km AVS: 31.93 km/h
ALT: 985 m MAX: 69.90 km/h
Temp:7.0 'C
Olsztyn
Warszawa - Serock - Pułtusk - Przasnysz - Chorzele - Szczytno - Pasym - Olsztyn
Od dłuższego czasu zastanawiałem się nad naprawdę długą zimową trasę, w końcu udało mi się jednocześnie trafić w dobre warunki i zmobilizować do takiego wysiłku. Na trasę ruszam ok.5.30, oczywiście jest jeszcze ciemno, temperatura -6'C - więc nie tak źle, obawiałem się że może być zimniej. Sprawnie przebijam się Wisłostradą przez Warszawę, następnie jadę dobrze oświetloną drogą do Nieporętu, tam już powoli zaczyna świtać - tak więc mam okazję pooglądać zamarznięty Zalew Zegrzyński, takie połacie lodu robią spore wrażenie.
Za Serockiem z moją drogą łączy się ta tranzytowa z Nowego Dworu, tak więc odcinek do Pułtuska taki sobie, choć w sobotę ruch taki sobie; niemniej paru debili zza wschodniej granicy oczywiście trafiłem (IMO Pribałtyka to ojczyzna najbardziej chamskich kierowców świata). Ale po 20km do Pułtuska skręcam na Maków Mazowiecki, a tam ruch jest już minimalny. Jedzie się nadspodziewanie dobrze, wreszcie trafiłem idealnie z wiatrem, który mam niemal cały czas w plecy, mimo jazdy na kolcowanych oponach i na mrozie - średnią utrzymuję na poziomie ok.26km/h; drogi są w dobrym stanie, właściwie całe czarne. Przed Makowem mijam fajnie komponujące się w zimowy krajobraz dość szeroko rozlane rzeczki, następnie jest płaski odcinek z białymi polami. Do Przasnysza droga nieco skręca na zachód, więc jest trochę bocznego wiatru, niemniej dalej jedzie się świetnie, tak świetnie że na pierwszy postój dałem radę dojechać do samego Przasnysza (115km). Tam staję na dworcu PKS, jem kanapki (mróz jest niewielki (-3-4'C w dzień), więc nie zamarzły, piję herbatę z termosu (obowiązkowe wyposażenie na taką trasę).
Ale w czasie postoju szybko się zmieniły warunki - mianowicie zaczyna porządnie padać śnieg, wg prognoz śnieżyce miały dojść do Olsztyna dopiero o 17-18, tutaj tyle szczęścia co z wiatrem już nie miałem. Kilka km za Przasnyszem jadę w mocnym śniegu, ale szybko się to uspokoiło, chwilami dalej pada, ale już nie tak intensywnie. Za Przasnyszem zaczyna się dużo przyjemniejsza jazda, jest wiele odcinków leśnych, a ośnieżone sosny wyglądają fantastycznie; krajobraz niemal bajkowy, jak ze świątecznych pocztówek. Za Chorzelami wraca śnieg i pada już do samego Szczytna, nie intensywnie, ale jednak solidnie, co powoduje że powoli zaczyna się zbierać na drodze, na której ruch jest niewielki. Z tego powodu w Wielbarku decyduję się jechać do Olsztyna przez Szczytno (nie Jedwabno jak miałem w planach); tak by podróżować drogami krajowymi, nie wojewódzkimi, bo te są odśnieżane znacznie gorzej (już wylot drogi na Jedwabno w Wielbarku był cały w śniegu).
Do Szczytna dojeżdżam już trochę zmęczony długą trasa, na odpoczynek staję w barze fundując sobie dwie duże kanapki na ciepło. Gdy ruszam dalej zaczyna się porządna śnieżyca (gogle okazały się konieczne), cały odcinek do Pasymia jedzie się naprawdę ciężko, śnieg zaczyna zalegać na drodze, do tego mocno wieje, bo kawałek do Olsztyna jest bardziej na zachód, jak to na Mazurach - dochodzą też małe górki. Za Pasymiem już nieco lepiej, opady śniegu zmalały, droga lepiej przetarta; cały odcinek Szczytno - Olsztyn piękny, głównie w lesie, niestety końcówkę jadę już nocą. Na pożegnanie trasy, już w samym Olsztynie - znowu śnieżyca, w światłach sodowych lamp miliony płatków śniegu robią wrażenie :))
Dworzec w Olsztynie - fatalny, musiałem tu czekać godzinę na pociąg; jak na miasto wojewódzkie taka wyziębiona i brudna buda to po prostu wstyd. W pociągu ciepło, ale za to oczywiście musiał złapać 30min opóźnienia, jadąc do Warszawy linią gdańską - po prostu nóż w kieszeni się otwiera na dokonania PKP; jechałem tu rok temu i w remoncie był kawałek Nasielsk-Ciechanów - i przez ten rok nie dali rady zrobić 30km! Wysiadłem na dworcu wschodnim - a tam remont i zero oznaczeń jak wyjść z peronu na miasto, straciłem z 10min na poszukiwanie owego wyjścia; niestety mają rację ci którzy twierdzą, że PKP ciągle jest 10 lat za Murzynami :((
Zdjęcia z wycieczki
Warszawa - Serock - Pułtusk - Przasnysz - Chorzele - Szczytno - Pasym - Olsztyn
Od dłuższego czasu zastanawiałem się nad naprawdę długą zimową trasę, w końcu udało mi się jednocześnie trafić w dobre warunki i zmobilizować do takiego wysiłku. Na trasę ruszam ok.5.30, oczywiście jest jeszcze ciemno, temperatura -6'C - więc nie tak źle, obawiałem się że może być zimniej. Sprawnie przebijam się Wisłostradą przez Warszawę, następnie jadę dobrze oświetloną drogą do Nieporętu, tam już powoli zaczyna świtać - tak więc mam okazję pooglądać zamarznięty Zalew Zegrzyński, takie połacie lodu robią spore wrażenie.
Za Serockiem z moją drogą łączy się ta tranzytowa z Nowego Dworu, tak więc odcinek do Pułtuska taki sobie, choć w sobotę ruch taki sobie; niemniej paru debili zza wschodniej granicy oczywiście trafiłem (IMO Pribałtyka to ojczyzna najbardziej chamskich kierowców świata). Ale po 20km do Pułtuska skręcam na Maków Mazowiecki, a tam ruch jest już minimalny. Jedzie się nadspodziewanie dobrze, wreszcie trafiłem idealnie z wiatrem, który mam niemal cały czas w plecy, mimo jazdy na kolcowanych oponach i na mrozie - średnią utrzymuję na poziomie ok.26km/h; drogi są w dobrym stanie, właściwie całe czarne. Przed Makowem mijam fajnie komponujące się w zimowy krajobraz dość szeroko rozlane rzeczki, następnie jest płaski odcinek z białymi polami. Do Przasnysza droga nieco skręca na zachód, więc jest trochę bocznego wiatru, niemniej dalej jedzie się świetnie, tak świetnie że na pierwszy postój dałem radę dojechać do samego Przasnysza (115km). Tam staję na dworcu PKS, jem kanapki (mróz jest niewielki (-3-4'C w dzień), więc nie zamarzły, piję herbatę z termosu (obowiązkowe wyposażenie na taką trasę).
Ale w czasie postoju szybko się zmieniły warunki - mianowicie zaczyna porządnie padać śnieg, wg prognoz śnieżyce miały dojść do Olsztyna dopiero o 17-18, tutaj tyle szczęścia co z wiatrem już nie miałem. Kilka km za Przasnyszem jadę w mocnym śniegu, ale szybko się to uspokoiło, chwilami dalej pada, ale już nie tak intensywnie. Za Przasnyszem zaczyna się dużo przyjemniejsza jazda, jest wiele odcinków leśnych, a ośnieżone sosny wyglądają fantastycznie; krajobraz niemal bajkowy, jak ze świątecznych pocztówek. Za Chorzelami wraca śnieg i pada już do samego Szczytna, nie intensywnie, ale jednak solidnie, co powoduje że powoli zaczyna się zbierać na drodze, na której ruch jest niewielki. Z tego powodu w Wielbarku decyduję się jechać do Olsztyna przez Szczytno (nie Jedwabno jak miałem w planach); tak by podróżować drogami krajowymi, nie wojewódzkimi, bo te są odśnieżane znacznie gorzej (już wylot drogi na Jedwabno w Wielbarku był cały w śniegu).
Do Szczytna dojeżdżam już trochę zmęczony długą trasa, na odpoczynek staję w barze fundując sobie dwie duże kanapki na ciepło. Gdy ruszam dalej zaczyna się porządna śnieżyca (gogle okazały się konieczne), cały odcinek do Pasymia jedzie się naprawdę ciężko, śnieg zaczyna zalegać na drodze, do tego mocno wieje, bo kawałek do Olsztyna jest bardziej na zachód, jak to na Mazurach - dochodzą też małe górki. Za Pasymiem już nieco lepiej, opady śniegu zmalały, droga lepiej przetarta; cały odcinek Szczytno - Olsztyn piękny, głównie w lesie, niestety końcówkę jadę już nocą. Na pożegnanie trasy, już w samym Olsztynie - znowu śnieżyca, w światłach sodowych lamp miliony płatków śniegu robią wrażenie :))
Dworzec w Olsztynie - fatalny, musiałem tu czekać godzinę na pociąg; jak na miasto wojewódzkie taka wyziębiona i brudna buda to po prostu wstyd. W pociągu ciepło, ale za to oczywiście musiał złapać 30min opóźnienia, jadąc do Warszawy linią gdańską - po prostu nóż w kieszeni się otwiera na dokonania PKP; jechałem tu rok temu i w remoncie był kawałek Nasielsk-Ciechanów - i przez ten rok nie dali rady zrobić 30km! Wysiadłem na dworcu wschodnim - a tam remont i zero oznaczeń jak wyjść z peronu na miasto, straciłem z 10min na poszukiwanie owego wyjścia; niestety mają rację ci którzy twierdzą, że PKP ciągle jest 10 lat za Murzynami :((
Zdjęcia z wycieczki
Dane wycieczki:
DST: 245.10 km AVS: 24.43 km/h
ALT: 987 m MAX: 43.10 km/h
Temp:-3.0 'C