Wpisy archiwalne w kategorii
>200km
Dystans całkowity: | 151530.42 km (w terenie 220.00 km; 0.15%) |
Czas w ruchu: | 6253:23 |
Średnia prędkość: | 23.99 km/h |
Maksymalna prędkość: | 80.19 km/h |
Suma podjazdów: | 1018316 m |
Suma kalorii: | 486809 kcal |
Liczba aktywności: | 437 |
Średnio na aktywność: | 346.75 km i 14h 20m |
Więcej statystyk |
Zakopane - dzień 2
Łódź - Łask - Szczerców - Nowa Brzeźnica - Kłomnice - Mokrzesz - Żarki - Kroczyce - Ogrodzieniec
Wyruszamy w trasę już ok. 6.30. Jedziemy w trójkę razem z Danielem, kierując się na Łask, a jako że to trasa w kierunku zachodnim trzeba było trochę powalczyć z wiatrem, dopiero po skręcie na południe do Szczercowa robi się wygodniej. Droga do Szczercowa bardzo przyjemna o nadspodziewanie dobrym asfalcie, pierwsze kilometry idą więc całkiem sprawnie. Przed Nową Brzeziną spotykamy się z Symfonianem i Waxmundem i już w dość sporym 5-os peletoniku kierujemy się w stronę Jury. Tempo na tym odcinku bardzo ostre szczególnie na odcinkach równo z wiatrem, osobiście takie mocne ciśnięcie mi nie pasuje, więc mnie ta trasa zmęczyła. W Borownie żegnamy się z Symfonianem, który musiał wracać na Śląsk, ale nasza kompania utrzymuje skład liczebny, bo z kolei w Kłomnicach dołącza się Szarn, który zastanawia się nad udziałem w letniej wyprawie do Norwegii razem z Danielem i Mikim (dziś spotkali się pierwszy raz).
Pokluczyliśmy trochę bocznymi drogami, w paru miejscach wiatr nas mocno obciągnął, bo od rana znacznie przybrał na sile, ostro wieje z zachodu. Krajobrazy robią się coraz ciekawsze - to widomy znak że dojeżdżamy na Jurę, przybywa też podjazdów. Przed Podlesicami zgubiliśmy się z Szarnem, który został trochę z tyłu i źle skręcił, po krótkich konsultacjach telefonicznych ustalamy osobne warianty dojazdu do Ogrodzieńca. My pojechaliśmy dłuższą, ale ciekawszą trasą przez Siamoszyce, zaliczając (już po ciemku) po drodze bardzo wymagający 12% podjazd. Na szczycie czeka na nas Marek Dembowski u którego mieliśmy nocować, popilotował nas do samego Ogrodzieńca boczniejszymi dróżkami. Końcówka już mnie mocno zmordowała, lekko zostawałem z tyłu, trochę źle się odżywiałem na trasie, no i przede wszystkim byłem zmęczony mocnym tempem na bardziej płaskich odcinkach; tak więc do Ogrodzieńca dotarłem z ulgą (po drodze zgarniamy Szarna).
U Marka czekała nas niezła wyżerka przygotowana przez jego żonę Ulę (też podróżuje na rowerze, w zeszłym roku była na wyprawie w Alpach) - a pięciu chłopa po dwustu kilometrach w nogach potrafi zjeść konia z kopytami :)). Trochę pogadaliśmy o rowerach i planach na lato, z Krakowa specjalnie przyjechał też Zbyszek - tak więc forumowa kompania zebrała się przyzwoita! Miki i Daniel długo się zastanawiali nad jutrzejszą trasą, wg planów mieli wracać do Łodzi rowerem (w poniedziałek musieli być u siebie), ale że zapowiedziano mocny północny wiatr za moją namową zaczęli się zastanawiać nad jazdą do Zakopanego, licząc na powrót PKS-em.
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 20 (Ksawerów, PABIANICE - miasto powiatowe, Dobroń, ŁASK - miasto powiatowe, Buczek, Szczerców, Rząśnia, Sulmierzyce, Strzelce Wielkie, Nowa Brzeźnica, Mykanów, Kruszyna, Kłomnice, Mstów, Janów, Olsztyn, ŻARKI, Włodowice, Kroczyce, OGRODZIENIEC)
Łódź - Łask - Szczerców - Nowa Brzeźnica - Kłomnice - Mokrzesz - Żarki - Kroczyce - Ogrodzieniec
Wyruszamy w trasę już ok. 6.30. Jedziemy w trójkę razem z Danielem, kierując się na Łask, a jako że to trasa w kierunku zachodnim trzeba było trochę powalczyć z wiatrem, dopiero po skręcie na południe do Szczercowa robi się wygodniej. Droga do Szczercowa bardzo przyjemna o nadspodziewanie dobrym asfalcie, pierwsze kilometry idą więc całkiem sprawnie. Przed Nową Brzeziną spotykamy się z Symfonianem i Waxmundem i już w dość sporym 5-os peletoniku kierujemy się w stronę Jury. Tempo na tym odcinku bardzo ostre szczególnie na odcinkach równo z wiatrem, osobiście takie mocne ciśnięcie mi nie pasuje, więc mnie ta trasa zmęczyła. W Borownie żegnamy się z Symfonianem, który musiał wracać na Śląsk, ale nasza kompania utrzymuje skład liczebny, bo z kolei w Kłomnicach dołącza się Szarn, który zastanawia się nad udziałem w letniej wyprawie do Norwegii razem z Danielem i Mikim (dziś spotkali się pierwszy raz).
Pokluczyliśmy trochę bocznymi drogami, w paru miejscach wiatr nas mocno obciągnął, bo od rana znacznie przybrał na sile, ostro wieje z zachodu. Krajobrazy robią się coraz ciekawsze - to widomy znak że dojeżdżamy na Jurę, przybywa też podjazdów. Przed Podlesicami zgubiliśmy się z Szarnem, który został trochę z tyłu i źle skręcił, po krótkich konsultacjach telefonicznych ustalamy osobne warianty dojazdu do Ogrodzieńca. My pojechaliśmy dłuższą, ale ciekawszą trasą przez Siamoszyce, zaliczając (już po ciemku) po drodze bardzo wymagający 12% podjazd. Na szczycie czeka na nas Marek Dembowski u którego mieliśmy nocować, popilotował nas do samego Ogrodzieńca boczniejszymi dróżkami. Końcówka już mnie mocno zmordowała, lekko zostawałem z tyłu, trochę źle się odżywiałem na trasie, no i przede wszystkim byłem zmęczony mocnym tempem na bardziej płaskich odcinkach; tak więc do Ogrodzieńca dotarłem z ulgą (po drodze zgarniamy Szarna).
U Marka czekała nas niezła wyżerka przygotowana przez jego żonę Ulę (też podróżuje na rowerze, w zeszłym roku była na wyprawie w Alpach) - a pięciu chłopa po dwustu kilometrach w nogach potrafi zjeść konia z kopytami :)). Trochę pogadaliśmy o rowerach i planach na lato, z Krakowa specjalnie przyjechał też Zbyszek - tak więc forumowa kompania zebrała się przyzwoita! Miki i Daniel długo się zastanawiali nad jutrzejszą trasą, wg planów mieli wracać do Łodzi rowerem (w poniedziałek musieli być u siebie), ale że zapowiedziano mocny północny wiatr za moją namową zaczęli się zastanawiać nad jazdą do Zakopanego, licząc na powrót PKS-em.
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 20 (Ksawerów, PABIANICE - miasto powiatowe, Dobroń, ŁASK - miasto powiatowe, Buczek, Szczerców, Rząśnia, Sulmierzyce, Strzelce Wielkie, Nowa Brzeźnica, Mykanów, Kruszyna, Kłomnice, Mstów, Janów, Olsztyn, ŻARKI, Włodowice, Kroczyce, OGRODZIENIEC)
Dane wycieczki:
DST: 211.80 km AVS: 25.21 km/h
ALT: 1321 m MAX: 61.10 km/h
Temp:5.0 'C
Wtorek, 8 lutego 2011Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Węgrów - Sokołów Podlaski - Sarnaki - Janów Podlaski - Terespol
Jako, że na dzisiaj zapowiadano porządny wiatr zachodni - postanowiłem wykorzystać okazję i wybrać się na pierwszą dłuższą trasę w tym roku - do Tererspola. Ruszam dość późno, o 8.30, ale wcześniej nie było co startować, bo PKP ograniczyło połączenia i jedyny sensowny pociąg do Warszawy jest dopiero o 19.40. Początek na Rosoła jeszcze z przeszkadzającym wiatrem, ale już na Trasie Siekierkowskiej jedzie się elegancko. Do drogi na Węgrów tym razem dojechałem szosą lubelską i skrótem do Sulejówka i jest to lepsze rozwiązanie niż jazda przez Rembertów, mniej dziur i świateł.
Pierwsza część trasy do Węgrowa niespecjalna, sporo dziur, co na szosówce się dość boleśnie odczuwa. Ale wiatr pomaga, do Dobrego średnią mam w granicach 29km/h. Ale nieoczekiwanie za tym miasteczkiem wiatr przeszedł już niemal w huragan, odcinek do Węgrowa po prostu niesamowity, poniżej 35km/h schodziło się bardzo rzadko, a parukilometrowy odcinek przed Liwem (minimalnie nachylony w dół) pokonałem tempem niemal 50km/h, na drodze pojawia się coraz więcej połamanych gałęzi. Krótki postój pod zamkiem w Liwie, dzisiaj prezentuje się bardzo malowniczo, bo niemal całkowicie jest otoczony przez zalane łąki (niedaleko przepływa Liwiec, który w czasie roztopów notorycznie w tym miejscu wylewa). Do Węgrowa średnia wzrosła aż do niemal 31km/h, w mieście krótka rundka za urzędami gmin (co ciekawe urząd gminy Liw znajduje się właśnie tutaj!). Do Sokołowa równie elegancka jazda, tam na rynku staję na dłuższy odpoczynek.
Za Sokołowem zaczyna się ta część trasy dla której warto było się tu tłuc 100km z Warszawy - piękne podlaskie krajobrazy, sporo góreczek; o tej porze roku w wielu miejscach widoki są niemal jak na Mazurach - bo wiele łąk jest pod wodą, szczególnie w bliskim sąsiedztwie Bugu, który szeroko rozlewa się w wielu miejscach. Nowy most na tej rzece jest już zakończony w całości, szkoda trochę klimatu starego - drewnianego; ale trzeba przyznać, że nowy wykonano elegancko. Za mostem piękny kawałeczek pod Siemiatycze, cały czas powyżej 30km/h bez większego wysiłku (niemal 70km/h na krótkim zjeździe za Drohiczynem!), do tego słońce często przegląda zza chmur, więc jednym słowem - żyć nie umierać! Za Siemiatyczami droga skręca na południe i tutaj dopiero widać jak potężnie wieje, bo jadąc z wiatrem w plecy nie słyszy się tak jego łoskotu, jest znacznie cieplej itd. A na tym kawałku trzeba jechać pod kątem jakiś 60 stopniu do szosy, bo inaczej zmiotłoby mnie na środek jezdni. W Sarnakach odpoczywam na dobrze osłoniętym od wiatru przystanku, po czym kontynuuję jazdę w stronę Terespola. Tereny zupełnie puste, samochód przejeżdża może raz na 10min, trochę górek, ładne lasy - więc jedzie się bardzo fajnie; widać że w tym rejonie Polski jest zauważalnie zimniej, bo przy drogach i w lasach widuje się jeszcze trochę śniegu. Kolejny postój w Janowie, urozmaicony spotkaniem z ekipą wioskowych buraczków, którzy uznali za dobry sposób na podryw rzucenie petardy pod same nogi dziewczynie czekającej na autobus.
Końcówka do Terespola już po ciemku, na szczęście na tym kawałku droga jest idealna, bo nocą trochę strach lecieć tempem 35-40km/h jakie nierzadko tu rozwijam; miałem jedną groźną sytuację, gdy w ostatniej chwili zauważyłem złamaną nad drogą gałąź, na szczęście zdążyłem jeszcze ruszyć kierownicą i mocno dostałem w bark, a nie w głowę. W Terespolu na dworcu pełne dziadostwo, dalej jest w remoncie, dojście na perony po kupie błota, bilety kupuje się w obskurnym baraczku, a jedyną firmą która funkcjonuje w starym budynku dworca jest sklep mięsny. Jako, że do pociągu miałem jeszcze niemal 2h (efekt bardzo szybkiej jazdy) pokołowałem trochę po Terespolu szukając jakiegoś baru, ale w tej dziurze i tego nie znalazłem. Dobrze, że przynajmniej pociąg podstawiono bardzo wcześnie i można się było ogrzać, bo na zewnątrz było 5'C i dalej potężnie wiało. Załatwiłem się tu już drugi raz na telefonie, po 5min rozmowie przekonałem się że automatycznie przełączył mi się na białoruskiego operatora - i będę musiał płacić za roaming :(. Powrót pociągiem bez problemów, w Warszawie przez 15km z dworca jeszcze powalczyłem o utrzymanie wysokiej średniej :))
Wyjazd bardzo udany, trafiłem z wiatrem po prostu idealnie, na tak długiej trasie odcinków, gdzie mi przeszkadzał było niewiele, natomiast tak długiego odcinka z tak silnym wiatrem w plecy jeszcze dotąd nie miałem okazji pokonywać.
Zdjęcia z wycieczki
Zaliczone gminy - 19 (SULEJÓWEK, ZIELONKA, Stanisławów, Dobre, Korytnica, Liw, WĘGRÓW - miasto powiatowe, Sokołów Podlaski - wieś, SOKOŁÓW PODLASKI - miasto powiatowe, Repki, DROHICZYN, Siemiatycze - wieś, SIEMIATYCZE - miasto powiatowe, Sarnaki, Konstantynów, Janów Podlaski, Rokitno, Terespol - wieś, TERESPOL)
Jako, że na dzisiaj zapowiadano porządny wiatr zachodni - postanowiłem wykorzystać okazję i wybrać się na pierwszą dłuższą trasę w tym roku - do Tererspola. Ruszam dość późno, o 8.30, ale wcześniej nie było co startować, bo PKP ograniczyło połączenia i jedyny sensowny pociąg do Warszawy jest dopiero o 19.40. Początek na Rosoła jeszcze z przeszkadzającym wiatrem, ale już na Trasie Siekierkowskiej jedzie się elegancko. Do drogi na Węgrów tym razem dojechałem szosą lubelską i skrótem do Sulejówka i jest to lepsze rozwiązanie niż jazda przez Rembertów, mniej dziur i świateł.
Pierwsza część trasy do Węgrowa niespecjalna, sporo dziur, co na szosówce się dość boleśnie odczuwa. Ale wiatr pomaga, do Dobrego średnią mam w granicach 29km/h. Ale nieoczekiwanie za tym miasteczkiem wiatr przeszedł już niemal w huragan, odcinek do Węgrowa po prostu niesamowity, poniżej 35km/h schodziło się bardzo rzadko, a parukilometrowy odcinek przed Liwem (minimalnie nachylony w dół) pokonałem tempem niemal 50km/h, na drodze pojawia się coraz więcej połamanych gałęzi. Krótki postój pod zamkiem w Liwie, dzisiaj prezentuje się bardzo malowniczo, bo niemal całkowicie jest otoczony przez zalane łąki (niedaleko przepływa Liwiec, który w czasie roztopów notorycznie w tym miejscu wylewa). Do Węgrowa średnia wzrosła aż do niemal 31km/h, w mieście krótka rundka za urzędami gmin (co ciekawe urząd gminy Liw znajduje się właśnie tutaj!). Do Sokołowa równie elegancka jazda, tam na rynku staję na dłuższy odpoczynek.
Za Sokołowem zaczyna się ta część trasy dla której warto było się tu tłuc 100km z Warszawy - piękne podlaskie krajobrazy, sporo góreczek; o tej porze roku w wielu miejscach widoki są niemal jak na Mazurach - bo wiele łąk jest pod wodą, szczególnie w bliskim sąsiedztwie Bugu, który szeroko rozlewa się w wielu miejscach. Nowy most na tej rzece jest już zakończony w całości, szkoda trochę klimatu starego - drewnianego; ale trzeba przyznać, że nowy wykonano elegancko. Za mostem piękny kawałeczek pod Siemiatycze, cały czas powyżej 30km/h bez większego wysiłku (niemal 70km/h na krótkim zjeździe za Drohiczynem!), do tego słońce często przegląda zza chmur, więc jednym słowem - żyć nie umierać! Za Siemiatyczami droga skręca na południe i tutaj dopiero widać jak potężnie wieje, bo jadąc z wiatrem w plecy nie słyszy się tak jego łoskotu, jest znacznie cieplej itd. A na tym kawałku trzeba jechać pod kątem jakiś 60 stopniu do szosy, bo inaczej zmiotłoby mnie na środek jezdni. W Sarnakach odpoczywam na dobrze osłoniętym od wiatru przystanku, po czym kontynuuję jazdę w stronę Terespola. Tereny zupełnie puste, samochód przejeżdża może raz na 10min, trochę górek, ładne lasy - więc jedzie się bardzo fajnie; widać że w tym rejonie Polski jest zauważalnie zimniej, bo przy drogach i w lasach widuje się jeszcze trochę śniegu. Kolejny postój w Janowie, urozmaicony spotkaniem z ekipą wioskowych buraczków, którzy uznali za dobry sposób na podryw rzucenie petardy pod same nogi dziewczynie czekającej na autobus.
Końcówka do Terespola już po ciemku, na szczęście na tym kawałku droga jest idealna, bo nocą trochę strach lecieć tempem 35-40km/h jakie nierzadko tu rozwijam; miałem jedną groźną sytuację, gdy w ostatniej chwili zauważyłem złamaną nad drogą gałąź, na szczęście zdążyłem jeszcze ruszyć kierownicą i mocno dostałem w bark, a nie w głowę. W Terespolu na dworcu pełne dziadostwo, dalej jest w remoncie, dojście na perony po kupie błota, bilety kupuje się w obskurnym baraczku, a jedyną firmą która funkcjonuje w starym budynku dworca jest sklep mięsny. Jako, że do pociągu miałem jeszcze niemal 2h (efekt bardzo szybkiej jazdy) pokołowałem trochę po Terespolu szukając jakiegoś baru, ale w tej dziurze i tego nie znalazłem. Dobrze, że przynajmniej pociąg podstawiono bardzo wcześnie i można się było ogrzać, bo na zewnątrz było 5'C i dalej potężnie wiało. Załatwiłem się tu już drugi raz na telefonie, po 5min rozmowie przekonałem się że automatycznie przełączył mi się na białoruskiego operatora - i będę musiał płacić za roaming :(. Powrót pociągiem bez problemów, w Warszawie przez 15km z dworca jeszcze powalczyłem o utrzymanie wysokiej średniej :))
Wyjazd bardzo udany, trafiłem z wiatrem po prostu idealnie, na tak długiej trasie odcinków, gdzie mi przeszkadzał było niewiele, natomiast tak długiego odcinka z tak silnym wiatrem w plecy jeszcze dotąd nie miałem okazji pokonywać.
Zdjęcia z wycieczki
Zaliczone gminy - 19 (SULEJÓWEK, ZIELONKA, Stanisławów, Dobre, Korytnica, Liw, WĘGRÓW - miasto powiatowe, Sokołów Podlaski - wieś, SOKOŁÓW PODLASKI - miasto powiatowe, Repki, DROHICZYN, Siemiatycze - wieś, SIEMIATYCZE - miasto powiatowe, Sarnaki, Konstantynów, Janów Podlaski, Rokitno, Terespol - wieś, TERESPOL)
Dane wycieczki:
DST: 236.80 km AVS: 31.93 km/h
ALT: 985 m MAX: 69.90 km/h
Temp:7.0 'C
Olsztyn
Warszawa - Serock - Pułtusk - Przasnysz - Chorzele - Szczytno - Pasym - Olsztyn
Od dłuższego czasu zastanawiałem się nad naprawdę długą zimową trasę, w końcu udało mi się jednocześnie trafić w dobre warunki i zmobilizować do takiego wysiłku. Na trasę ruszam ok.5.30, oczywiście jest jeszcze ciemno, temperatura -6'C - więc nie tak źle, obawiałem się że może być zimniej. Sprawnie przebijam się Wisłostradą przez Warszawę, następnie jadę dobrze oświetloną drogą do Nieporętu, tam już powoli zaczyna świtać - tak więc mam okazję pooglądać zamarznięty Zalew Zegrzyński, takie połacie lodu robią spore wrażenie.
Za Serockiem z moją drogą łączy się ta tranzytowa z Nowego Dworu, tak więc odcinek do Pułtuska taki sobie, choć w sobotę ruch taki sobie; niemniej paru debili zza wschodniej granicy oczywiście trafiłem (IMO Pribałtyka to ojczyzna najbardziej chamskich kierowców świata). Ale po 20km do Pułtuska skręcam na Maków Mazowiecki, a tam ruch jest już minimalny. Jedzie się nadspodziewanie dobrze, wreszcie trafiłem idealnie z wiatrem, który mam niemal cały czas w plecy, mimo jazdy na kolcowanych oponach i na mrozie - średnią utrzymuję na poziomie ok.26km/h; drogi są w dobrym stanie, właściwie całe czarne. Przed Makowem mijam fajnie komponujące się w zimowy krajobraz dość szeroko rozlane rzeczki, następnie jest płaski odcinek z białymi polami. Do Przasnysza droga nieco skręca na zachód, więc jest trochę bocznego wiatru, niemniej dalej jedzie się świetnie, tak świetnie że na pierwszy postój dałem radę dojechać do samego Przasnysza (115km). Tam staję na dworcu PKS, jem kanapki (mróz jest niewielki (-3-4'C w dzień), więc nie zamarzły, piję herbatę z termosu (obowiązkowe wyposażenie na taką trasę).
Ale w czasie postoju szybko się zmieniły warunki - mianowicie zaczyna porządnie padać śnieg, wg prognoz śnieżyce miały dojść do Olsztyna dopiero o 17-18, tutaj tyle szczęścia co z wiatrem już nie miałem. Kilka km za Przasnyszem jadę w mocnym śniegu, ale szybko się to uspokoiło, chwilami dalej pada, ale już nie tak intensywnie. Za Przasnyszem zaczyna się dużo przyjemniejsza jazda, jest wiele odcinków leśnych, a ośnieżone sosny wyglądają fantastycznie; krajobraz niemal bajkowy, jak ze świątecznych pocztówek. Za Chorzelami wraca śnieg i pada już do samego Szczytna, nie intensywnie, ale jednak solidnie, co powoduje że powoli zaczyna się zbierać na drodze, na której ruch jest niewielki. Z tego powodu w Wielbarku decyduję się jechać do Olsztyna przez Szczytno (nie Jedwabno jak miałem w planach); tak by podróżować drogami krajowymi, nie wojewódzkimi, bo te są odśnieżane znacznie gorzej (już wylot drogi na Jedwabno w Wielbarku był cały w śniegu).
Do Szczytna dojeżdżam już trochę zmęczony długą trasa, na odpoczynek staję w barze fundując sobie dwie duże kanapki na ciepło. Gdy ruszam dalej zaczyna się porządna śnieżyca (gogle okazały się konieczne), cały odcinek do Pasymia jedzie się naprawdę ciężko, śnieg zaczyna zalegać na drodze, do tego mocno wieje, bo kawałek do Olsztyna jest bardziej na zachód, jak to na Mazurach - dochodzą też małe górki. Za Pasymiem już nieco lepiej, opady śniegu zmalały, droga lepiej przetarta; cały odcinek Szczytno - Olsztyn piękny, głównie w lesie, niestety końcówkę jadę już nocą. Na pożegnanie trasy, już w samym Olsztynie - znowu śnieżyca, w światłach sodowych lamp miliony płatków śniegu robią wrażenie :))
Dworzec w Olsztynie - fatalny, musiałem tu czekać godzinę na pociąg; jak na miasto wojewódzkie taka wyziębiona i brudna buda to po prostu wstyd. W pociągu ciepło, ale za to oczywiście musiał złapać 30min opóźnienia, jadąc do Warszawy linią gdańską - po prostu nóż w kieszeni się otwiera na dokonania PKP; jechałem tu rok temu i w remoncie był kawałek Nasielsk-Ciechanów - i przez ten rok nie dali rady zrobić 30km! Wysiadłem na dworcu wschodnim - a tam remont i zero oznaczeń jak wyjść z peronu na miasto, straciłem z 10min na poszukiwanie owego wyjścia; niestety mają rację ci którzy twierdzą, że PKP ciągle jest 10 lat za Murzynami :((
Zdjęcia z wycieczki
Warszawa - Serock - Pułtusk - Przasnysz - Chorzele - Szczytno - Pasym - Olsztyn
Od dłuższego czasu zastanawiałem się nad naprawdę długą zimową trasę, w końcu udało mi się jednocześnie trafić w dobre warunki i zmobilizować do takiego wysiłku. Na trasę ruszam ok.5.30, oczywiście jest jeszcze ciemno, temperatura -6'C - więc nie tak źle, obawiałem się że może być zimniej. Sprawnie przebijam się Wisłostradą przez Warszawę, następnie jadę dobrze oświetloną drogą do Nieporętu, tam już powoli zaczyna świtać - tak więc mam okazję pooglądać zamarznięty Zalew Zegrzyński, takie połacie lodu robią spore wrażenie.
Za Serockiem z moją drogą łączy się ta tranzytowa z Nowego Dworu, tak więc odcinek do Pułtuska taki sobie, choć w sobotę ruch taki sobie; niemniej paru debili zza wschodniej granicy oczywiście trafiłem (IMO Pribałtyka to ojczyzna najbardziej chamskich kierowców świata). Ale po 20km do Pułtuska skręcam na Maków Mazowiecki, a tam ruch jest już minimalny. Jedzie się nadspodziewanie dobrze, wreszcie trafiłem idealnie z wiatrem, który mam niemal cały czas w plecy, mimo jazdy na kolcowanych oponach i na mrozie - średnią utrzymuję na poziomie ok.26km/h; drogi są w dobrym stanie, właściwie całe czarne. Przed Makowem mijam fajnie komponujące się w zimowy krajobraz dość szeroko rozlane rzeczki, następnie jest płaski odcinek z białymi polami. Do Przasnysza droga nieco skręca na zachód, więc jest trochę bocznego wiatru, niemniej dalej jedzie się świetnie, tak świetnie że na pierwszy postój dałem radę dojechać do samego Przasnysza (115km). Tam staję na dworcu PKS, jem kanapki (mróz jest niewielki (-3-4'C w dzień), więc nie zamarzły, piję herbatę z termosu (obowiązkowe wyposażenie na taką trasę).
Ale w czasie postoju szybko się zmieniły warunki - mianowicie zaczyna porządnie padać śnieg, wg prognoz śnieżyce miały dojść do Olsztyna dopiero o 17-18, tutaj tyle szczęścia co z wiatrem już nie miałem. Kilka km za Przasnyszem jadę w mocnym śniegu, ale szybko się to uspokoiło, chwilami dalej pada, ale już nie tak intensywnie. Za Przasnyszem zaczyna się dużo przyjemniejsza jazda, jest wiele odcinków leśnych, a ośnieżone sosny wyglądają fantastycznie; krajobraz niemal bajkowy, jak ze świątecznych pocztówek. Za Chorzelami wraca śnieg i pada już do samego Szczytna, nie intensywnie, ale jednak solidnie, co powoduje że powoli zaczyna się zbierać na drodze, na której ruch jest niewielki. Z tego powodu w Wielbarku decyduję się jechać do Olsztyna przez Szczytno (nie Jedwabno jak miałem w planach); tak by podróżować drogami krajowymi, nie wojewódzkimi, bo te są odśnieżane znacznie gorzej (już wylot drogi na Jedwabno w Wielbarku był cały w śniegu).
Do Szczytna dojeżdżam już trochę zmęczony długą trasa, na odpoczynek staję w barze fundując sobie dwie duże kanapki na ciepło. Gdy ruszam dalej zaczyna się porządna śnieżyca (gogle okazały się konieczne), cały odcinek do Pasymia jedzie się naprawdę ciężko, śnieg zaczyna zalegać na drodze, do tego mocno wieje, bo kawałek do Olsztyna jest bardziej na zachód, jak to na Mazurach - dochodzą też małe górki. Za Pasymiem już nieco lepiej, opady śniegu zmalały, droga lepiej przetarta; cały odcinek Szczytno - Olsztyn piękny, głównie w lesie, niestety końcówkę jadę już nocą. Na pożegnanie trasy, już w samym Olsztynie - znowu śnieżyca, w światłach sodowych lamp miliony płatków śniegu robią wrażenie :))
Dworzec w Olsztynie - fatalny, musiałem tu czekać godzinę na pociąg; jak na miasto wojewódzkie taka wyziębiona i brudna buda to po prostu wstyd. W pociągu ciepło, ale za to oczywiście musiał złapać 30min opóźnienia, jadąc do Warszawy linią gdańską - po prostu nóż w kieszeni się otwiera na dokonania PKP; jechałem tu rok temu i w remoncie był kawałek Nasielsk-Ciechanów - i przez ten rok nie dali rady zrobić 30km! Wysiadłem na dworcu wschodnim - a tam remont i zero oznaczeń jak wyjść z peronu na miasto, straciłem z 10min na poszukiwanie owego wyjścia; niestety mają rację ci którzy twierdzą, że PKP ciągle jest 10 lat za Murzynami :((
Zdjęcia z wycieczki
Dane wycieczki:
DST: 245.10 km AVS: 24.43 km/h
ALT: 987 m MAX: 43.10 km/h
Temp:-3.0 'C
Niedziela, 14 listopada 2010Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
V dzień - Kościelisko - Polana Chochołowska (1148m) - Chochołów - [SK] - Sucha Hora - Trstena - Namestovo - Przeł. Glinne (809m) - [PL] - Korbielów - Łękawica - Przeł. Kocierska (719m) - Andrychów - wadowice - Kalwaria Zebrzydowska - Skawina - Kraków
Na trasę ruszam ok. 7, długo się zastanawiałem czy jest sens ryzykować jazdę po Tatrach na szosówce, ale piękna widoki z rana i bezchmurne niebo przeważyły. Początek wjazdu do Doliny Chochołowskiej asfaltowy, w cieniu bardzo zimno (1'C). Początek szutru łagodny, zabawa zaczyna się dopiero w miejscu gdzie droga ostro wspina się w górę, na ścianach dochodzących do 12% są bardzo chamskie kamienie, już na rowerze górskim nie jest tu za wygodnie co dopiero na szosowym ze sztywnymi przełożeniami. Niemniej udało mi się jakoś przepchnąć (kosztem zgubionych kabanosów, które przytroczone do bagażu - spadły gdzieś na trasie :)). Odcinki z dużymi kamieniami są dwa, oba nachylone powyżej 10%, poza tym podjazd raczej łagodny i dość krótki, oczywiście piękny widokowo (Tatry bez dwóch zdań to najpiękniejsze polskie góry!). Trochę posiedziałem przed schroniskiem, po czym ruszyłem w dół, powoli zwożąc się po kamieniach. Na trasie miłe i nieoczekiwane spotkanie - stary znajomy z liceum - Robert Kolwas razem z żoną, którzy wybierali się w góry, a odcinek do schroniska skracali sobie wypożyczając rowery.
Na trasie do Chochołowa okazuje się, że cena za przejazd po kamieniach była wysoka - pękła tylna obręcz (wyrwało jej kawałek przy łączeniu ze szprychą). Wielkiej straty nie poniosłem bo koła i tak były już do wymiany, starte od hamowania, niemniej przekonałem się że nie ma co w przyszłości wjeżdżać w teren na takim sprzęcie, nie do tego służy. Jechać się na szczęście dało, jedynym minusem było duże, ponad centymetrowe bicie koła, eliminujące używanie tylnego hamulca. W Chochołowie skręcam na Słowację, pagórkowatą trasą jadę do Trsteny, tu znowu zaczyna mocno wiać; dopiero po skręcie mocniej na północ w Namestovie jest OK. Podjazd pod Glinne długi i bardzo łagodny, większość w licznych wioskach, końcówka już w lesie z ładnymi widokami na masyw Pilska.
Zjazd z przełęczy elegancki, z wiatrem, bardzo daje się we znaki brak dużej tarczy, na której da się kręcić tylko bardzo leciutko; zrobiło się tez nadspodziewanie ciepło - nawet do 20'C, większość trasy jechałem w krótkich spodenkach. Do samego Żywca nie wjeżdżałem, zamiast tego pojechałem skrótem przez Rychwałd co wymagało zaliczenia bardzo ostrej 13% ścianki. W Łękawicy w parku robię sobie zasłużony postój, po którym zaliczam ciężki podjazd pod przełęcz Kocierską, od mniej więcej 500m poniżej 7% chyba nie spada. Zjazd szybki, w Andrychowie wjeżdżam na bardzo ruchliwą drogę do Krakowa i mocno pagórkowatą trasą jadę do Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie skręcam na dużo przyjemniejszą drogę do Skawiny. Większą część pokonuję już nocą, długo przebijam się przez Kraków i na dworcu melduję się jakiś kwadrans przed 6.
Powrót pociągiem - to przeżycie samo w sobie, popełniłem wielki błąd zapominając że kończy się długi weekend, niepotrzebnie pojechałem InterRegio zamiast ekspresem. Wydałem co prawda sporo mniej - ale cena w komforcie była dużo większa. Ledwo wsiadłem do wagonu, większość ludzi musiała stać, jak ktoś policzył - w pakamerce dla podróżnych z większym bagażem gdzie są 4 miejsca siedzące - było osób 30! (jak to ktoś zażartował nawet w więzieniu są 3m kw na głowę). I tak zmęczony 200km trasą po górach musiałem w takich warunkach jechać 3,5h do Warszawy, rower oczywiście przeszkadzał innym, jak przesunął go facet którego uwierało tylne koło - to z kolei dziewczynę zaczynało uwierać przednie itd. Nawet najbardziej wytrwałych podróżnych powoli ścinało z nóg, na stojąco do końca dojechało tylko parę osób, jedynie na Murzynie który miał najmniej miejsca i najbardziej go rower uwierał cała podróż nie zrobiła większego wrażenia :))
Zdjęcia z komórki
Na trasę ruszam ok. 7, długo się zastanawiałem czy jest sens ryzykować jazdę po Tatrach na szosówce, ale piękna widoki z rana i bezchmurne niebo przeważyły. Początek wjazdu do Doliny Chochołowskiej asfaltowy, w cieniu bardzo zimno (1'C). Początek szutru łagodny, zabawa zaczyna się dopiero w miejscu gdzie droga ostro wspina się w górę, na ścianach dochodzących do 12% są bardzo chamskie kamienie, już na rowerze górskim nie jest tu za wygodnie co dopiero na szosowym ze sztywnymi przełożeniami. Niemniej udało mi się jakoś przepchnąć (kosztem zgubionych kabanosów, które przytroczone do bagażu - spadły gdzieś na trasie :)). Odcinki z dużymi kamieniami są dwa, oba nachylone powyżej 10%, poza tym podjazd raczej łagodny i dość krótki, oczywiście piękny widokowo (Tatry bez dwóch zdań to najpiękniejsze polskie góry!). Trochę posiedziałem przed schroniskiem, po czym ruszyłem w dół, powoli zwożąc się po kamieniach. Na trasie miłe i nieoczekiwane spotkanie - stary znajomy z liceum - Robert Kolwas razem z żoną, którzy wybierali się w góry, a odcinek do schroniska skracali sobie wypożyczając rowery.
Na trasie do Chochołowa okazuje się, że cena za przejazd po kamieniach była wysoka - pękła tylna obręcz (wyrwało jej kawałek przy łączeniu ze szprychą). Wielkiej straty nie poniosłem bo koła i tak były już do wymiany, starte od hamowania, niemniej przekonałem się że nie ma co w przyszłości wjeżdżać w teren na takim sprzęcie, nie do tego służy. Jechać się na szczęście dało, jedynym minusem było duże, ponad centymetrowe bicie koła, eliminujące używanie tylnego hamulca. W Chochołowie skręcam na Słowację, pagórkowatą trasą jadę do Trsteny, tu znowu zaczyna mocno wiać; dopiero po skręcie mocniej na północ w Namestovie jest OK. Podjazd pod Glinne długi i bardzo łagodny, większość w licznych wioskach, końcówka już w lesie z ładnymi widokami na masyw Pilska.
Zjazd z przełęczy elegancki, z wiatrem, bardzo daje się we znaki brak dużej tarczy, na której da się kręcić tylko bardzo leciutko; zrobiło się tez nadspodziewanie ciepło - nawet do 20'C, większość trasy jechałem w krótkich spodenkach. Do samego Żywca nie wjeżdżałem, zamiast tego pojechałem skrótem przez Rychwałd co wymagało zaliczenia bardzo ostrej 13% ścianki. W Łękawicy w parku robię sobie zasłużony postój, po którym zaliczam ciężki podjazd pod przełęcz Kocierską, od mniej więcej 500m poniżej 7% chyba nie spada. Zjazd szybki, w Andrychowie wjeżdżam na bardzo ruchliwą drogę do Krakowa i mocno pagórkowatą trasą jadę do Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie skręcam na dużo przyjemniejszą drogę do Skawiny. Większą część pokonuję już nocą, długo przebijam się przez Kraków i na dworcu melduję się jakiś kwadrans przed 6.
Powrót pociągiem - to przeżycie samo w sobie, popełniłem wielki błąd zapominając że kończy się długi weekend, niepotrzebnie pojechałem InterRegio zamiast ekspresem. Wydałem co prawda sporo mniej - ale cena w komforcie była dużo większa. Ledwo wsiadłem do wagonu, większość ludzi musiała stać, jak ktoś policzył - w pakamerce dla podróżnych z większym bagażem gdzie są 4 miejsca siedzące - było osób 30! (jak to ktoś zażartował nawet w więzieniu są 3m kw na głowę). I tak zmęczony 200km trasą po górach musiałem w takich warunkach jechać 3,5h do Warszawy, rower oczywiście przeszkadzał innym, jak przesunął go facet którego uwierało tylne koło - to z kolei dziewczynę zaczynało uwierać przednie itd. Nawet najbardziej wytrwałych podróżnych powoli ścinało z nóg, na stojąco do końca dojechało tylko parę osób, jedynie na Murzynie który miał najmniej miejsca i najbardziej go rower uwierał cała podróż nie zrobiła większego wrażenia :))
Zdjęcia z komórki
Dane wycieczki:
DST: 206.40 km AVS: 22.68 km/h
ALT: 1891 m MAX: 59.70 km/h
Temp:16.0 'C
Środa, 10 listopada 2010Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
I dzień - Warszawa - Góra Kalwaria - Kozienice - Czarnolas - Zwoleń - Ożarów - Sandomierz - Tarnobrzeg - Baranów Sand. - Mielec
Po niepowodzeniu z trasą po Lubelszczyźnie w listopadzie postanowiłem się wybrać na jeszcze jeden wyjazd, tym razem już bez namiotu - i z kolegą (na części trasy). Z Transatlantykiem umawiamy się w Ożarowie; więc jako że czeka mnie bardzo długi odcinek ruszam z Warszawy jeszcze przed świtem, niestety w mocnym deszczu. Była okazja do wypróbowania nowego stroju przeciwdeszczowego, ostatni zakupiony jeszcze na Islandię (w 2007) dożył już swoich dni. Cudów nie ma - kurtka lekko nasiąka, ale w porównaniu do starszej jest wyraźna poprawa, przede wszystkim woda w nią znacznie mniej wsiąka, będę jeszcze musiał poeksperymentować z warstwą pod kurtkę. Lało niemal 50km, dopiero gdzieś w rejonie Magnuszewa się uspokoiło. Dobrze że zdecydowałem się na trasę przez Sandomierz, nie Radom - bo na tej jest dużo więcej lasów, a dzisiaj nieźle wieje z południowego zachodu.
W Czarnolesie pod dworkiem Jana Kochanowskiego robię krótki odpoczynek, postanowiłem nasmarować rzeżący po deszczu łańcuch - no i po tej operacji okazało się że jazda na dużej tarczy jest niemal niemożliwa - łańcuch skacze przy każdym mocniejszym depnięciu, przesadziłem z dojeżdżaniem starego napędu (ponad 20tys km bez żadnego cudowania ze zmianą łańcuchów!), zaskoczyło mnie tylko to że napęd przestał działać tak nagle. Musiałem więc jechać głównie na małej tarczy, więc przy prędkościach powyżej 25km/h były już duże problemy. Na spotkanie z Markiem w Ożarowie spóźniłem się parę minut, razem ruszamy na Sandomierz do którego docieramy już nocą, zwiedzając pięknie podświetloną starówkę - było nie było - miejsce działalności najsłynniejszego polskiego rowerzysty - Ojca Mateusza :))
Dalej przebijamy się w korku przez remontowany most na Wiśle i długo jedziemy przez Tarnobrzeg, dopiero za miastem robi się przyjemniej. Ostatni postój robimy przed pięknym pałacem w Baranowie Sandomierskim, również elegancko podświetlonym. Do Mielca docieramy ok.19, nocujemy w schronisku młodzieżowym, niestety kuchnia nie działała, więc na obiad pozostał nam suchy prowiant.
Zdjęcia z komórki
Po niepowodzeniu z trasą po Lubelszczyźnie w listopadzie postanowiłem się wybrać na jeszcze jeden wyjazd, tym razem już bez namiotu - i z kolegą (na części trasy). Z Transatlantykiem umawiamy się w Ożarowie; więc jako że czeka mnie bardzo długi odcinek ruszam z Warszawy jeszcze przed świtem, niestety w mocnym deszczu. Była okazja do wypróbowania nowego stroju przeciwdeszczowego, ostatni zakupiony jeszcze na Islandię (w 2007) dożył już swoich dni. Cudów nie ma - kurtka lekko nasiąka, ale w porównaniu do starszej jest wyraźna poprawa, przede wszystkim woda w nią znacznie mniej wsiąka, będę jeszcze musiał poeksperymentować z warstwą pod kurtkę. Lało niemal 50km, dopiero gdzieś w rejonie Magnuszewa się uspokoiło. Dobrze że zdecydowałem się na trasę przez Sandomierz, nie Radom - bo na tej jest dużo więcej lasów, a dzisiaj nieźle wieje z południowego zachodu.
W Czarnolesie pod dworkiem Jana Kochanowskiego robię krótki odpoczynek, postanowiłem nasmarować rzeżący po deszczu łańcuch - no i po tej operacji okazało się że jazda na dużej tarczy jest niemal niemożliwa - łańcuch skacze przy każdym mocniejszym depnięciu, przesadziłem z dojeżdżaniem starego napędu (ponad 20tys km bez żadnego cudowania ze zmianą łańcuchów!), zaskoczyło mnie tylko to że napęd przestał działać tak nagle. Musiałem więc jechać głównie na małej tarczy, więc przy prędkościach powyżej 25km/h były już duże problemy. Na spotkanie z Markiem w Ożarowie spóźniłem się parę minut, razem ruszamy na Sandomierz do którego docieramy już nocą, zwiedzając pięknie podświetloną starówkę - było nie było - miejsce działalności najsłynniejszego polskiego rowerzysty - Ojca Mateusza :))
Dalej przebijamy się w korku przez remontowany most na Wiśle i długo jedziemy przez Tarnobrzeg, dopiero za miastem robi się przyjemniej. Ostatni postój robimy przed pięknym pałacem w Baranowie Sandomierskim, również elegancko podświetlonym. Do Mielca docieramy ok.19, nocujemy w schronisku młodzieżowym, niestety kuchnia nie działała, więc na obiad pozostał nam suchy prowiant.
Zdjęcia z komórki
Dane wycieczki:
DST: 264.60 km AVS: 24.24 km/h
ALT: 819 m MAX: 56.20 km/h
Temp:10.0 'C
Warszawa - Węgrów - Sokołów Podlaski - Sarnaki - Konstantynów - Janów Podlaski - Bohukały
Ruszam ok.7 pogoda niespecjalna, sporo chmur - ale dość ciepło (8'C) i nie pada. Pierwsze kilometry nieciekawe - długi przejazd przez Warszawę w godzinach szczytu, dopiero za Sulejówkiem ruch się uspokaja. Do Sokołowa Podlaskiego trasa nudnawa, jedzie się w miarę sprawnie, wiatr jest raczej korzystny. W Sokołowie robię postój i zakupy, dalej jest już ciekawiej - trochę góreczek, ciekawy rejon Bugu. Nowy most na tej rzece jest już niemal gotowy, szkoda trochę starej, drewnianej nawierzchni - ale to już się nie wróci...
Do skrętu na Lublin jechało się dobrze, później 10km do Sarnaków już pod wiatr, w miasteczku postój, już widzę że czeka mnie nocna jazda, bo planowanego dystansu ok.200km przed zmierzchem nie przejadę - niestety listopad pod tym względem jest fatalny na rower. Trochę się wkurzyłem, gdy okazało się że zapomniałem zabrać tylną lampkę, ale jadąc z sakwami zawsze można liczyć na odblaski, kurtkę też mam mocno odblaskową - a to w sumie daje więcej niż sama lampka. Noc złapała mnie przed Janowem, tam jeszcze robiłem zakupy, po czym już nocą przejechałem ok. 20km, na drodze było zupełnie pusto, mijał mnie może samochód na 5min. Na nocleg rozstawiam się w lasku za Bohukałami
Zdjęcia
Ruszam ok.7 pogoda niespecjalna, sporo chmur - ale dość ciepło (8'C) i nie pada. Pierwsze kilometry nieciekawe - długi przejazd przez Warszawę w godzinach szczytu, dopiero za Sulejówkiem ruch się uspokaja. Do Sokołowa Podlaskiego trasa nudnawa, jedzie się w miarę sprawnie, wiatr jest raczej korzystny. W Sokołowie robię postój i zakupy, dalej jest już ciekawiej - trochę góreczek, ciekawy rejon Bugu. Nowy most na tej rzece jest już niemal gotowy, szkoda trochę starej, drewnianej nawierzchni - ale to już się nie wróci...
Do skrętu na Lublin jechało się dobrze, później 10km do Sarnaków już pod wiatr, w miasteczku postój, już widzę że czeka mnie nocna jazda, bo planowanego dystansu ok.200km przed zmierzchem nie przejadę - niestety listopad pod tym względem jest fatalny na rower. Trochę się wkurzyłem, gdy okazało się że zapomniałem zabrać tylną lampkę, ale jadąc z sakwami zawsze można liczyć na odblaski, kurtkę też mam mocno odblaskową - a to w sumie daje więcej niż sama lampka. Noc złapała mnie przed Janowem, tam jeszcze robiłem zakupy, po czym już nocą przejechałem ok. 20km, na drodze było zupełnie pusto, mijał mnie może samochód na 5min. Na nocleg rozstawiam się w lasku za Bohukałami
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 205.50 km AVS: 23.49 km/h
ALT: 706 m MAX: 40.40 km/h
Temp:10.0 'C
Sobota, 9 października 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Grójec - Białobrzegi - Potworów - Przysucha - Zagnańsk - Kielce - Jędrzejów - Szczekociny - Pradła - Pilica - Ogrodzieniec - Zawiercie
Z Marcinem spotykamy się wcześnie rano w Jankach, jest jeszcze ciemno i bardzo zimno, po kilku km jazdy temperatura spada poniżej zera (do -2'C). Dzień zapowiada się słoneczny, na mijanych polach obserwujemy mnóstwo szadzi, w pierwszych promieniach słońca wygląda to całkiem malowniczo. Zimno było przez dobre 60-80km, dopiero gdzieś za Białobrzegami porządniej się ociepliło. Trasa dość nudna - szosą krakowską aż pod Białobrzegi, tam skręcamy na Przysuchę i tam zaczyna się dużo przyjemniejsza jazda, sporo lasów, droga ładniejsza niż używany przeze mnie często wariant trasy przez Drzewicę i Końskie, do tego mniej pagórkowaty. Jako ciekawostka - przejeżdżamy przez Wyśmierzyce - najmniejsze miasto w Polsce (zaledwie 858 mieszkańców, a są wsie powyżej 10tys :))N. a pierwszy większy odpoczynek stajemy w Potworowie w mini-parku, w Przysusze robimy zakupy w Biedronce, dalej zaczynają się wreszcie pagóreczki, przekraczamy 200m wysokości. Trasa dość pusta, a po skręcie na boczną drogę w Ruskim Brodzie samochodów na naszej trasie co kot napłakał. W Niekłaniu nad małym jeziorkiem robimy kolejny postój, zaczyna coraz mocniej wiać, na szczęście w plecy. Po przecięciu drogi krajowej do Skarżyska wjeżdżamy już w Góry Świętokrzyskie, widoki od razu mamy szersze, coraz większych górek nie brakuje, trafiają się nawet dłuższe ścianki po 7%; ostatnio ten ładny kawałek pokonywaliśmy z Mikim w deszczu, teraz mamy piękne słońce.
W Samsonowie oglądamy wielki piec - pozostałość po Staropolskim Okręgu Przemysłowym, a kawałek dalej słynny Dąb Bartek. Końcówka przed Kielcami to seria krótkich podjazdów na ok. 400m, a następnie sporo w dół. Sprawnie przebijamy się przez miasto i ok. 15.30 docieramy do internatu w którym mieszka siostra Marcina - Gosia (przeniosła się z Warszawy do Kielc by uczyć się i trenować w specjalnej sportowej klasie MTB). Marcin zostawał tu na nocleg, natomiast ja zrobiłem sobie dłuższy odpoczynek (dzięki dla Gosi za obiad!). Telefonicznie kontaktuję się też ze Zbyszkiem z forum rowerowym, który mieszka w leżącym na mojej dalszej trasie Zawierciu - jest okazja by poznać się w końcu osobiście!
Po 17 ruszam na dalszą trasą, trochę zaczyna mi się dawać we znaki ścięgno Achillesa, więc kilka razy przestawiam siodełko. Do Jędrzejowa jadę szosą krakowską (piękne widoki na ruiny zamku w Chęcinach, oświetlone zachodzącym słońcem), w tym mieście skręcam na Szczekociny, robi się już zupełnie ciemno i trzeba włączyć lampki. Jazda nocą - to oczywiście nie to samo co w dzień, droga bez pobocza, ale za to ruch w sobotni wieczór niewielki, do tego trasa jest nadspodziewanie płaska, właściwie aż do Pradeł nie ma żadnej większej górki. Za Pradłami zaczyna się już Jura, więc są i poważniejsze wzniesienia, na drodze do Pilicy spotykam się ze Zbyszkiem, który wyjechał kilkanaście km na spotkanie. Rozmawiając jedziemy spokojnym tempem pagórkowatą drogą do Ogrodzieńca, tam oglądamy pięknie podświetlone ruiny zamku (jeden ze "znaków firmowych" Jury), niestety ze zdjęcia z komórki niewiele wyszło. Jako, że Zbyszek zaproponował mi nocleg u siebie - długo się nie zastanawiałem, bo jazda nocnym pociągiem do Warszawy - to nic przyjemnego. Tak więc pojechaliśmy do domu Zbyszka, gdzie wspólnie z Markiem Dembowskim (wspólnie zaliczyli już wiele wypraw rowerowych) trochę sobie pogadaliśmy o tegorocznych wyprawach i planach na kolejne.
Przejechałem w sumie ponad 300km, dystans jeszcze aż tak mnie nie zmęczył, ale połowa października to już nie najlepszy czas na tak długie trasy, za długo trzeba jechać nocą, a temperatury mało przyjazne (wieczorem również okolice 0'C). Podziękowania dla Gosi za obiad i Zbyszka za nocleg i smaczne posiłki, bardzo miło było się w końcu spotkać osobiście, po paru latach internetowej znajomości, pewnie jeszcze kiedyś wspólnie pojeździmy!
Kilka fotek z wyjazdu
Wymiana łożysk suportowych przy stanie 5578,8 km
Z Marcinem spotykamy się wcześnie rano w Jankach, jest jeszcze ciemno i bardzo zimno, po kilku km jazdy temperatura spada poniżej zera (do -2'C). Dzień zapowiada się słoneczny, na mijanych polach obserwujemy mnóstwo szadzi, w pierwszych promieniach słońca wygląda to całkiem malowniczo. Zimno było przez dobre 60-80km, dopiero gdzieś za Białobrzegami porządniej się ociepliło. Trasa dość nudna - szosą krakowską aż pod Białobrzegi, tam skręcamy na Przysuchę i tam zaczyna się dużo przyjemniejsza jazda, sporo lasów, droga ładniejsza niż używany przeze mnie często wariant trasy przez Drzewicę i Końskie, do tego mniej pagórkowaty. Jako ciekawostka - przejeżdżamy przez Wyśmierzyce - najmniejsze miasto w Polsce (zaledwie 858 mieszkańców, a są wsie powyżej 10tys :))N. a pierwszy większy odpoczynek stajemy w Potworowie w mini-parku, w Przysusze robimy zakupy w Biedronce, dalej zaczynają się wreszcie pagóreczki, przekraczamy 200m wysokości. Trasa dość pusta, a po skręcie na boczną drogę w Ruskim Brodzie samochodów na naszej trasie co kot napłakał. W Niekłaniu nad małym jeziorkiem robimy kolejny postój, zaczyna coraz mocniej wiać, na szczęście w plecy. Po przecięciu drogi krajowej do Skarżyska wjeżdżamy już w Góry Świętokrzyskie, widoki od razu mamy szersze, coraz większych górek nie brakuje, trafiają się nawet dłuższe ścianki po 7%; ostatnio ten ładny kawałek pokonywaliśmy z Mikim w deszczu, teraz mamy piękne słońce.
W Samsonowie oglądamy wielki piec - pozostałość po Staropolskim Okręgu Przemysłowym, a kawałek dalej słynny Dąb Bartek. Końcówka przed Kielcami to seria krótkich podjazdów na ok. 400m, a następnie sporo w dół. Sprawnie przebijamy się przez miasto i ok. 15.30 docieramy do internatu w którym mieszka siostra Marcina - Gosia (przeniosła się z Warszawy do Kielc by uczyć się i trenować w specjalnej sportowej klasie MTB). Marcin zostawał tu na nocleg, natomiast ja zrobiłem sobie dłuższy odpoczynek (dzięki dla Gosi za obiad!). Telefonicznie kontaktuję się też ze Zbyszkiem z forum rowerowym, który mieszka w leżącym na mojej dalszej trasie Zawierciu - jest okazja by poznać się w końcu osobiście!
Po 17 ruszam na dalszą trasą, trochę zaczyna mi się dawać we znaki ścięgno Achillesa, więc kilka razy przestawiam siodełko. Do Jędrzejowa jadę szosą krakowską (piękne widoki na ruiny zamku w Chęcinach, oświetlone zachodzącym słońcem), w tym mieście skręcam na Szczekociny, robi się już zupełnie ciemno i trzeba włączyć lampki. Jazda nocą - to oczywiście nie to samo co w dzień, droga bez pobocza, ale za to ruch w sobotni wieczór niewielki, do tego trasa jest nadspodziewanie płaska, właściwie aż do Pradeł nie ma żadnej większej górki. Za Pradłami zaczyna się już Jura, więc są i poważniejsze wzniesienia, na drodze do Pilicy spotykam się ze Zbyszkiem, który wyjechał kilkanaście km na spotkanie. Rozmawiając jedziemy spokojnym tempem pagórkowatą drogą do Ogrodzieńca, tam oglądamy pięknie podświetlone ruiny zamku (jeden ze "znaków firmowych" Jury), niestety ze zdjęcia z komórki niewiele wyszło. Jako, że Zbyszek zaproponował mi nocleg u siebie - długo się nie zastanawiałem, bo jazda nocnym pociągiem do Warszawy - to nic przyjemnego. Tak więc pojechaliśmy do domu Zbyszka, gdzie wspólnie z Markiem Dembowskim (wspólnie zaliczyli już wiele wypraw rowerowych) trochę sobie pogadaliśmy o tegorocznych wyprawach i planach na kolejne.
Przejechałem w sumie ponad 300km, dystans jeszcze aż tak mnie nie zmęczył, ale połowa października to już nie najlepszy czas na tak długie trasy, za długo trzeba jechać nocą, a temperatury mało przyjazne (wieczorem również okolice 0'C). Podziękowania dla Gosi za obiad i Zbyszka za nocleg i smaczne posiłki, bardzo miło było się w końcu spotkać osobiście, po paru latach internetowej znajomości, pewnie jeszcze kiedyś wspólnie pojeździmy!
Kilka fotek z wyjazdu
Wymiana łożysk suportowych przy stanie 5578,8 km
Dane wycieczki:
DST: 304.50 km AVS: 23.30 km/h
ALT: 1928 m MAX: 53.30 km/h
Temp:6.0 'C
Ziemia Święta
XXII dzień - Yaglipinar - Sereflikochisar - Aksaray - Agzikarahan
Relacja i zdjęcia z wyprawy
XXII dzień - Yaglipinar - Sereflikochisar - Aksaray - Agzikarahan
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 204.40 km AVS: 22.02 km/h
ALT: 1043 m MAX: 45.90 km/h
Temp:32.0 'C
Ziemia Święta
VIII dzień - Neczajane - Mikołajów - Chersoń - Stawki
Relacja i zdjęcia z wyprawy
VIII dzień - Neczajane - Mikołajów - Chersoń - Stawki
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 209.30 km AVS: 22.39 km/h
ALT: 458 m MAX: 41.80 km/h
Temp:26.0 'C
Ziemia Święta
V dzień - Lipcani - Briceni - Edinet - Bielce - Bravicea
Relacja i zdjęcia z wyprawy
V dzień - Lipcani - Briceni - Edinet - Bielce - Bravicea
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 200.50 km AVS: 20.99 km/h
ALT: 1641 m MAX: 52.90 km/h
Temp:21.0 'C