wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 307720.00 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.27%)
  • Czas na rowerze: 560d 11h 19m
  • Prędkość średnia: 22.76 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Niedziela, 14 listopada 2010Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
V dzień - Kościelisko - Polana Chochołowska (1148m) - Chochołów - [SK] - Sucha Hora - Trstena - Namestovo - Przeł. Glinne (809m) - [PL] - Korbielów - Łękawica - Przeł. Kocierska (719m) - Andrychów - wadowice - Kalwaria Zebrzydowska - Skawina - Kraków

Na trasę ruszam ok. 7, długo się zastanawiałem czy jest sens ryzykować jazdę po Tatrach na szosówce, ale piękna widoki z rana i bezchmurne niebo przeważyły. Początek wjazdu do Doliny Chochołowskiej asfaltowy, w cieniu bardzo zimno (1'C). Początek szutru łagodny, zabawa zaczyna się dopiero w miejscu gdzie droga ostro wspina się w górę, na ścianach dochodzących do 12% są bardzo chamskie kamienie, już na rowerze górskim nie jest tu za wygodnie co dopiero na szosowym ze sztywnymi przełożeniami. Niemniej udało mi się jakoś przepchnąć (kosztem zgubionych kabanosów, które przytroczone do bagażu - spadły gdzieś na trasie :)). Odcinki z dużymi kamieniami są dwa, oba nachylone powyżej 10%, poza tym podjazd raczej łagodny i dość krótki, oczywiście piękny widokowo (Tatry bez dwóch zdań to najpiękniejsze polskie góry!). Trochę posiedziałem przed schroniskiem, po czym ruszyłem w dół, powoli zwożąc się po kamieniach. Na trasie miłe i nieoczekiwane spotkanie - stary znajomy z liceum - Robert Kolwas razem z żoną, którzy wybierali się w góry, a odcinek do schroniska skracali sobie wypożyczając rowery.

Na trasie do Chochołowa okazuje się, że cena za przejazd po kamieniach była wysoka - pękła tylna obręcz (wyrwało jej kawałek przy łączeniu ze szprychą). Wielkiej straty nie poniosłem bo koła i tak były już do wymiany, starte od hamowania, niemniej przekonałem się że nie ma co w przyszłości wjeżdżać w teren na takim sprzęcie, nie do tego służy. Jechać się na szczęście dało, jedynym minusem było duże, ponad centymetrowe bicie koła, eliminujące używanie tylnego hamulca. W Chochołowie skręcam na Słowację, pagórkowatą trasą jadę do Trsteny, tu znowu zaczyna mocno wiać; dopiero po skręcie mocniej na północ w Namestovie jest OK. Podjazd pod Glinne długi i bardzo łagodny, większość w licznych wioskach, końcówka już w lesie z ładnymi widokami na masyw Pilska.

Zjazd z przełęczy elegancki, z wiatrem, bardzo daje się we znaki brak dużej tarczy, na której da się kręcić tylko bardzo leciutko; zrobiło się tez nadspodziewanie ciepło - nawet do 20'C, większość trasy jechałem w krótkich spodenkach. Do samego Żywca nie wjeżdżałem, zamiast tego pojechałem skrótem przez Rychwałd co wymagało zaliczenia bardzo ostrej 13% ścianki. W Łękawicy w parku robię sobie zasłużony postój, po którym zaliczam ciężki podjazd pod przełęcz Kocierską, od mniej więcej 500m poniżej 7% chyba nie spada. Zjazd szybki, w Andrychowie wjeżdżam na bardzo ruchliwą drogę do Krakowa i mocno pagórkowatą trasą jadę do Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie skręcam na dużo przyjemniejszą drogę do Skawiny. Większą część pokonuję już nocą, długo przebijam się przez Kraków i na dworcu melduję się jakiś kwadrans przed 6.

Powrót pociągiem - to przeżycie samo w sobie, popełniłem wielki błąd zapominając że kończy się długi weekend, niepotrzebnie pojechałem InterRegio zamiast ekspresem. Wydałem co prawda sporo mniej - ale cena w komforcie była dużo większa. Ledwo wsiadłem do wagonu, większość ludzi musiała stać, jak ktoś policzył - w pakamerce dla podróżnych z większym bagażem gdzie są 4 miejsca siedzące - było osób 30! (jak to ktoś zażartował nawet w więzieniu są 3m kw na głowę). I tak zmęczony 200km trasą po górach musiałem w takich warunkach jechać 3,5h do Warszawy, rower oczywiście przeszkadzał innym, jak przesunął go facet którego uwierało tylne koło - to z kolei dziewczynę zaczynało uwierać przednie itd. Nawet najbardziej wytrwałych podróżnych powoli ścinało z nóg, na stojąco do końca dojechało tylko parę osób, jedynie na Murzynie który miał najmniej miejsca i najbardziej go rower uwierał cała podróż nie zrobiła większego wrażenia :))

Zdjęcia z komórki

Dane wycieczki: DST: 206.40 km AVS: 22.68 km/h ALT: 1891 m MAX: 59.70 km/h Temp:16.0 'C

Komentarze
Ty to jesteś jednak ekstremalny facet! el kondor - 22:50 czwartek, 18 listopada 2010 | linkuj
No jak widać się dało :)
Tylny hamulec i tak raczej spowalniał, nie hamował - więc tak naprawdę wielkiej różnicy to nie zrobiło.

A z ładowaniem roweru do pociągu rzeczywiście był hardkor - jakoś się wepchałem, ale przez pół podróży plułem sobie w brodę, że zdecydowałem się nim jechać; sterczenie w takim tłoku po 200km w górach nie było łatwym zadaniem.
wilk
- 09:48 czwartek, 18 listopada 2010 | linkuj
2 pytania: Jak mogłeś jechać jeszcze na Słowację z rozwalona obreczą i bez mozliwości używania tylnego hamulca??!! ( w górach bez tylnego hamulca, ludzie kochani!!) I jakim cudem udało ci się przewieźć rower (i to duży - no bo szosówka nie jest mała)w zatłoczonym pociagu? To musiał byc hard-core! el kondor - 21:40 środa, 17 listopada 2010 | linkuj
Ua, pocisnęliście ! Przełęcze mi dobrze znane, świetną trasę sobie zaplanowaliście. A krótki podjazd pod Rychwałd rzeczywiście daje w skórę.

vanhelsing
- 14:33 wtorek, 16 listopada 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl