wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 319318.44 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.26%)
  • Czas na rowerze: 581d 11h 01m
  • Prędkość średnia: 22.77 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

>200km

Dystans całkowity:151530.42 km (w terenie 220.00 km; 0.15%)
Czas w ruchu:6253:23
Średnia prędkość:23.99 km/h
Maksymalna prędkość:80.19 km/h
Suma podjazdów:1018316 m
Suma kalorii:486809 kcal
Liczba aktywności:437
Średnio na aktywność:346.75 km i 14h 20m
Więcej statystyk
Sobota, 30 kwietnia 2016Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon, Wycieczka, >500km, Ultramaraton
Ultramaraton Piękny Wschód

Piękny Wschód to najwcześniej organizowany ultramaraton w Polsce, już na przełomie kwietnia i maja. Należy się więc liczyć z tym, że pogoda nie musi być optymalna - i tak też było tym razem ;)). Na maraton dojeżdżam razem z Tomkiem (dzięki za transport!), trochę czasu się zeszło, do Mińska jechaliśmy w korku, bo już się zaczęła fala wyjazdów na majówki. Nocowałem pod namiotem, tradycyjnie prawie bez snu, nie wiem czy godzinę pospałem, ale już mnie to w ogóle nie zdziwiło, na trasie 24h to jeszcze nie problem ;).

Rano po wczorajszej dobrej pogodzie nic nie zostało, od północy padało i pada również rano, temperatura 7-8 stopni. Startuję w drugiej grupie razem z Hipkami i ekipą z Włocławka. Początek to mocne, dość szarpane tempo, po ok. 10-15km dogania nas startująca po nas trzecia grupa w której jechał Tomek, ponownie zobaczyłem go dopiero na mecie, bo jak się okazało dojechał w zwycięskiej grupie - wielkie gratulacje! Na maratonie dość nietypowo było bardzo dużo punktów kontrolnych, szczególnie w pierwszej części trasy, część były to punkty nieobsadzone, czyli takie gdzie trzeba było podstemplować kartę np. w sklepie czy na stacji benzynowej. Pierwszy taki punkt jest na ok. 40km w Kołaczach. Ekipa z Włocławka, która niepotrzebnie szarpała i zgubiła mnie z Hipkami przed puntem została tu dłużej (i już nas nie dogonili), Hipki błyskawicznie ruszyli, a ja musiałem napełnić bidon wodą (zapomniałem na starcie! :)) i podnieść siodło, więc ruszyłem z 400-500m stratą i przez kolejne 10km się naszarpałem, żeby ich dogonić.

Do Chełma jedziemy wspólnie, do Cycowa pomagał wiatr, dalej już przeszkadzał, na tym odcinku połączyliśmy się z CFCFanem (dał radę dojechać na samą metę z Hipkami). W Chełmie plaga zakazów dla rowerów (dobre 30), ale ścieżka słaba, więc jechaliśmy szosą. Punkt na rynku, również krótka chwilka i już jedziemy dalej. Za Chełmem zaczęły się pierwsze zauważalne góreczki, na których niestety złapał mnie kryzys, we znaki dał mi się męczący mnie w tym roku ból pleców. Uznałem więc że nie ma sensu się szarpać próbując utrzymać mocne tempo, bo i tak będę musiał stawać na zmianę ustawień roweru i dalej pojechałem już sam. Na punkcie w Wojsławicach na 125km staję na ok. 15min - przestawiam siodło w rowerze i gruntownie się przebieram, bo od ok. 80km przestało padać, a drogi już wysychały. Na odcinku do Hrubieszowa dogania mnie Stasiej, za którym się zabrałem, kryzys jeszcze trzymał, więc zmian nie mogłem dawać. W Hrubieszowie tylko stempluję, dalej ruszamy już osobno, Stasiej za miastem stanął na przebieranie się, ja jadę dalej. Liczyłem że po zmianie kierunku jazdy wiatr zacznie tym razem pomagać - ale mocno się oszukałem, bo cały odcinek do Tomaszowa wiało czołowo. Nie mam szczęścia do tego regionu, na początku kwietnia jadąc na Ukrainę wiatr też mnie tu nieźle wytelepał, gdy jechaliśmy z Kviato na przejście w Dołhobyczowie. Na odcinku do Tomaszowa było też największe nagromadzenie górek na tym maratonie, więc cały odcinek na punkt w Krasnobrodzie dał w kość. Tam staję na ok. 15min, krótko po mnie dojeżdżają Stasiej i Jurek Królikowski, z którymi w trójkę ruszamy dalej. Razem jechaliśmy mniej więcej za Zwierzyniec, dalej odpuściłem bo trochę za mocno dla mnie było, mijaliśmy się jeszcze za Biłgorajem i spotkaliśmy się na postoju obiadowym w Janowie Lubelskim. Od Biłgoraja wreszcie się wiatr uspokoił, a za Frampolem zaczął nawet pomagać.

Postój obiadowy bardzo dobrze zorganizowany, świetny pęczak, dobre surówki. Odpoczynek i dobry posiłek wiele mi dał i złapałem drugi oddech, cały odcinek do Kazimierza przejechałem razem z Jurkiem Królikowskim (najmocniejszym z naszej trójki), Stasiej jechał kawałek za nami. Nocą jechało się całkiem przyzwoicie, niezłe drogi. W Kazimierzu kiepściutki punkt - po 100km od wcześniejszego, na powietrzu (a było zimno), jeszcze obsługujący coś narzekał, że nie wiedział, że aż tyle czasu będzie musiał tu siedzieć ;). Przenieśliśmy się więc 300m dalej na stację Orlenu, Jurek pojechał dalej, ja jeszcze zjadłem zapiekankę na ciepło. Pozostało jeszcze 100km na metę, pierwszy odcinek w rejonie Nałęczowa pagórkowaty, dalej już płasko. Niemniej kilometry się bardzo dłużyły, dawało się we znaki duże zmęczenie. Na metę docieram jeszcze przed świtem, z czasem 20h 51min.

Start w miarę udany, czas przyzwoity, bo warunki nie były łatwe, a połowę trasy jechałem solo, przejechane tydzień wcześniej 700km też pewnie swój wpływ miało. Oczywiście mogło być lepiej, nie uniknąłem kryzysów, dopiero w drugiej części trasy złapałem lepszy rytm. Za Wojsławicami już nie miałem wielkiego ciśnienia na wynik, więc nie pilnowałem specjalnie czasu postojów, w ten sposób niewątpliwie jedzie się dużo przyjemniej, można zjeść normalny posiłek, dać parę minut odpoczynku zmęczonym mięśniom, zamiast wcinać tylko słodycze i żele; choć oczywiście czasu więcej schodzi.

Organizacja maratonu bardzo przyzwoita, duży pakiet startowy, dużo jedzenia na punktach, smaczny obiad w Janowie, jedynie w Kazimierzu wpadka ze słabym punktem.

Kilka fotek


Dane wycieczki: DST: 514.50 km AVS: 27.84 km/h ALT: 2339 m MAX: 52.90 km/h Temp:9.0 'C
Sobota, 23 kwietnia 2016Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon, Wycieczka, >500km
Olsztyn dłuższą drogą

Do dłuższej całodobowej trasy szykowałem się już od jakiegoś czasu - i w końcu przyszedł czas na realizację ;). O 8.30 startuję bezpośrednio z Warszawy, pierwszy kawałek tradycyjnie marny, 30km przeprawy przez Warszawę, a jeszcze do tego 10km bonusowych - czyli remont DW 637 do Węgrowa powodujący korki na mijankach. Dopiero przed Stanisławowem zaczyna się normalna jazda. Od razu daje się odczuć wpływ mocnego 8-10m/s wiatru w plecy, wieje z zachodu, skręcając lekko na południe; utrzymanie 30km/h nie jest problemem. Pierwszy postój robię w Sokołowie po 100km, za tym miastem zaczyna się ciekawsza jazda, bardziej podlaskie klimaty, przyjemna droga Siemiatycze - Hajnówka, ze sporymi leśnymi odcinkami.

Do Hajnówki średnia to aż 31,5km/h, niestety cena za te 200km rumakowania była wysoka - kolejne ponad 400km musiałem jechać pod wiatr ;)). Za Hajnówką robi się bardzo cieniutko, bo wiatr, który wg prognoz miał się zmniejszać pod wieczór wcale nie miał takiego zamiaru, a za to skręcił bardziej na południe. Po 40km walki z wiatrem staję na postój obiadowy w lesie, następnie wizyta nad zalewem Siemianówka po której czekał mnie ciężki odcinek do Michałowa - tam robi się już ciemno i wiatr powoli nieco się zmniejsza. Już po ciemku zaliczam 5km odcinek szutru przed Kruszynianami i jadę wzdłuż białoruskiej granicy. Spokojne asfalty wysokiej jakości, na odcinku 50km ledwie kilka samochodów mnie minęło. W nocy przyjemna jazda, bo było bardzo jasno, cały czas świecił mocno księżyc blisko pełni, co też miało swoje odbicie w temperaturze. Wg prognoz miało najniżej spaść do 0 stopni, byłem przygotowany na niskie temperatury, niemniej okazało się, że pod tym kątem było ciężko, prawie 150km musiałem jechać na mrozie, spadającym do -4'C, do tego po terenach bez żadnych miejsc, gdzie można się ogrzać. Bocznymi drogami przez Puszczę Augustowską (sporo napotkanych zajęcy i saren) przebijam się do szosy na Ogrodniki, którą z Kotem parę razy jechaliśmy do Wilna oraz na Pierścieniu, powoli zaczyna już dnieć.

Okolice świtu bardzo przyjemne, pomimo niskiej temperatury - bo dzień robi się słoneczny, cała oszroniona okolica wygląda pięknie, do tego pojawia się coraz więcej jezior. Jadę chyba najciekawszym mazurskim asfaltem, czyli drogą Sejny - Gołdap, również znaną z Pierścienia. W porannym słońcu okolica prezentuje się jeszcze lepiej, liczne wzgórza z soczyście zieloną trawą robią wrażenie. Temperatura zaczyna wreszcie rosnąć, ale ciepło wcale nie jest, bo jadę pod zimny, nieprzyjemny wiatr. Nad ranem jeszcze niewiele przeszkadzał, ale wraz z upływem dnia zaczyna coraz mocniej dawać się we znaki. W puszczy Rominckiej staję na większy posiłek, na kolejnych kilometrach powoli coraz mocniej dają się odczuć dolegliwości tak długich tras - siedzenie boli, mięśnie coraz bardziej zmęczone, a jak to na Mazurach - górki są właściwie cały czas. Trasa do Węgorzewa urozmaicona akcją z dwójką wyjątkowych chamów jadących tirami, którzy postanowili mnie zmusić do jazdy ścieżką, którą nie jechałem bo co rusz pojawiały się na niej a to kamyczki, a to gałęzie, a to piach, a poprowadzona była tak fatalnie, że jadąc przy samej drodze zaliczała ze dwa razy więcej przewyższeń, a na drodze ruch był niewielki. Te ścieżki to prawdziwa zmora mazurskich szos, ostatnio pełno tego, a nie stanowią sensownej alternatywy dla szosy, bo co rusz przechodzą w szutry.

Za Węgorzewem zrobiłem długi, godzinny postój, co było wielkim błędem, źle obliczyłem czas, kawałek później złapałem gumę i wymieniałem już wytartą do oplotu oponą na zapasową. I w efekcie ostatnie ponad 100km musiałem zasuwać bardzo mocno, żeby się wyrobić na ostatni pociąg z Olsztyna, załatwiłem się tak samo głupio jak na zeszłorocznej trasie do Budapesztu. A trzymać to mocne tempo koło 25km/h z takim dystansem w nogach i przede wszystkim pod ten wiatr 5-6m/s było bardzo trudne. Za Reszlem łapie mnie ulewa, nie było już czasu na przebieranie się, więc trochę mnie przeczesało; ale wyszedłem na tym deszczu doskonale - bo wraz z ulewą zmienił się zupełnie wiatr, zaczął nawet leciutko wiać w plecy; bez tego nie dałbym już rady wyrobić się na pociąg.

Trasa bardzo wymagająca, dużo wiatru, niska temperatura, ogromny dystans, sporo górek na Mazurach. Ale widokowo było ekstra, dużo słońca, piękne krajobrazy wiosny budzącej się do życia, kapitalne chwile po świcie; jednym słowem - warto się było pomęczyć!

Zdjęcia


Dane wycieczki: DST: 699.50 km AVS: 26.28 km/h ALT: 3674 m MAX: 61.20 km/h Temp:8.0 'C
Poniedziałek, 4 kwietnia 2016Kategoria >100km, >200km, Canyon, Wypad
Wiosna na Ukrainie i Słowacji - dzień 3

Rano szybko docieram do Iwano-Frankowa, ładnie położonego nad Jaworowym Stawem, krótki kawałek nową drogą do Korczowej (jedyne dwa kilometry dobrego asfaltu jakie miałem na Ukrainie :)). Za to droga do Gródka to już jest dramat, kratery jak po bombardowaniu, chwilami już nawet nieliczne samochody wyprzedzam, bo rowerem jestem w stanie sprawniej manewrować miedzy dziurami. W Gródku krótki postój na przebranie się, parę km za miastem wjeżdżam na drogę Lwów- Sambor. Ruch znacznie rośnie, ale asfaltowi daleko do jakości europejskiej, jak wiadomo Europa kończy się na Bugu :)). Do Samboru jazda nieprzyjemna, dużo ciężkich ciężarówek na drodze, które na tych dziurach hałasują niemiłosiernie, bo wszystko co w nich może to lata. Dopiero za Starym Samborem ruch zdecydowanie maleje i robi się całkiem przyjemne, kierowcy ciężarówek jednak wolą się nie zapuszczać wyżej w góry tą drogą ;). Spory kawałek jadę doliną Dniestru, nad rzeką robię też większy odpoczynek pod mostem kolejowym, słońce zaczyna prażyć już całkiem konkretnie, 27'C. Kilkanaście km za Starym Samborem zaczynają się większe podjazdy, okolica powoli zmienia charakter, pojawia się dużo bieszczadzkich połonin. Za Turką decyduję się jechać przez przełęcz Użocką i wjechać na Słowację wcześniej, przed Użgorodem zamiast jak pierwotnie planowałem, odbić do głównej drogi Lwów-Mukaczewo. Uznałem, że lepiej jechać po dziurach niż tłuc się drogą ( o której wcale nie było gwarancji, że będzie wiele lepsza) w huku ciężarówek.

Ale nie wiedziałem jeszcze na co się piszę - bo za Turką droga (której do optimum bardzo wiele brakowało) drastycznie się zepsuła i jazda na przełęcz Użocką zamieniła się w prawdziwą przeprawę po wszelkich typach nawierzchni - kraterach, szutrach, kamieniach, pozostałościach po spływających drogą potokach itd ;)). I to wszystko na karbonowej szosówce z bagażem, na oponach 25mm. Byłem na tej drodze 20 lat temu, jeszcze w liceum, na swojej pierwszej zagranicznej trasie rowerowej - wtedy droga była wiele lepsza, wyglądało to tak, jakby przez te 20 lat Ukraińcy nawet palcem nie kiwnęli, byłem w wielu krajach na rowerze, ale żaden się nawet nie zbliżał do poziomu ukraińskiego dziadostwa, drogowo to już poziom trzeciego świata. Sama droga ładna, pusto, wiele bieszczadzkich połonin dookoła, ale to jakość nawierzchni przykuwa 90% uwagi rowerzysty, na zjazdach cały czas trzeba jechać na hamulcach, ręce drętwieją od hamowania i ściskania kierownicy. Na samej przełęczy bramka kontrolna, gdzie sprawdzają paszport, dalej zaczyna się Zakarpacka Obłast i droga powraca do standardu sprzed Turki - czyli dziury cały czas, ale daje się już normalnie jechać. Na przejście graniczne dojeżdżam już po zmierzchu, na szczęście okazało się, że również i tu jest przejście piesze, więc bez większych kłopotów wjeżdżam na Słowację, gdzie od razu okazuje się, że jednak da się zrobić równą drogę, bo podróżując po Ukrainie można stracić tę wiarę ;)

Zdjęcia z wyjazdu


Dane wycieczki: DST: 211.60 km AVS: 22.43 km/h ALT: 1569 m MAX: 51.30 km/h Temp:20.0 'C
Niedziela, 3 kwietnia 2016Kategoria >100km, >200km, Canyon, Wypad
Wiosna na Ukrainie i Słowacji - dzień 2

W nocy było -2'C, rano wszystko oszronione, gdy ruszam temperatura ledwo przekracza zero, ale szybko rośnie, bo jest równie słonecznie jak wczoraj. Na dzisiejszą trasę umówiłem się z Kviato, spotykamy się na moście na Wieprzu koło Nielisza. Razem ruszamy w stronę granicy ukraińskiej, ale od razu widać, że dziś takiej sielanki jak wczoraj nie będzie - bo tym razem wiatr jest przeciwny. W Zamościu robimy zakupy, odwiedzamy przepiękny rynek (o wczesnej godzinie jeszcze bez bud z jedzeniem i pamiątkami) - i ruszamy na wschód. Wiatr dał nam sporo popalić, bo tereny w rejonie Tyszowiec obfitują w długie proste po odkrytym terenie. Temperatura już całkiem znośna, ale wiatr zimny i nieprzyjemny. Za Tyszowcami kuriozalny wypadek z mojej winy, Kviato stał trochę przede mną na jezdni, ja natomiast jechałem wpatrzony w GPS i przywaliłem równo w jego rower. Obaj się wywróciliśmy bo prędkość była pod 20km/h, ale na szczęście nic poważniejszego się ani nam, ani rowerom nie stało, jedyna strata to pęknięta szprycha w kole Kviato, ale dało się z tym dalej jechać. Tak więc z GPS na pewno warto uważać :)). Końcówka do Dołhobyczowa to wredna walka z wiatrem na prostych, na granicę docieramy przed 14. Tutaj żegnam się z Kviato, który rowerem wraca do siebie (tego dnia wyszło mu ponad 200km) - dzięki za spotkanie i towarzystwo na trasie!

Wjeżdżam na Ukrainę, przejście w Dołhobyczowie wygodne, bo piesze, więc nie ma problemów z rowerami. Początek za Uhrynowem jeszcze od biedy w normie, ale gdy wjeżdżam na główniejszą do Czerwonogradu dziur znacznie przybywa. Wiatr się nieco uspokoił, więc jedzie się całkiem OK, tyle że boli siedzenie, bo dziury są wszechobecne. W Żółkwi fragment po masakrycznym szutrze, po czym na ładnym rynku staję na odpoczynek, również przykuwając uwagę menela liczącego na dwie hrywny ;). Dwa tygodnie temu razem z Żubrem również tu robiliśmy postój, ale wtedy było zimno i nieprzyjemnie, teraz bez problemu można siedzieć w krótkich spodenkach! Końcówka dnia to jazda fatalną drogą za Żółkwią, choć tereny ładne (rejon Jaworowskiego Parku Narodowego), wioseczki mocno zapyziałe, ale dzięki temu trzymające swój klimat. Nocuję w lesie na szczycie niewielkiego podjazdu.

Zdjęcia z wyjazdu


Dane wycieczki: DST: 203.00 km AVS: 23.07 km/h ALT: 912 m MAX: 39.20 km/h Temp:14.0 'C
Sobota, 2 kwietnia 2016Kategoria >100km, >200km, Canyon, Wypad
Wiosna na Ukrainie i Słowacji - dzień 1

W tym roku długo czekałem w blokach startowych na porządniejszy wiosenny wyjazd, pogoda jednak nie rozpieszczała. Parę razy już byłem bliski ruszenia w mało optymalnych warunkach - ale z pewnością warto było poczekać, bo okazało się, że z pogodą trafiłem niemal idealnie.

Pierwszego dnia ruszam na Lubelszczyznę, rano jeszcze chłodno, ale po 3h można się już przebrać w krótkie spodenki, pięknie świecące słońce wystarczająco ogrzało powietrze, jedzie się elegancko, z wiatrem w plecy. Przed Wilgą 6km odcinek po betonowych płytach na DW 801 - taki lajtowy trening przed Ukrainą ;)). Na krótki postój staję w Maciejowicach, gdzie od razu przykułem uwagę miejscowego menela, ostatnio na połowie wyjazdów budzę ciepłe uczucia wśród tego środowiska, widać muszę wyglądać tak naiwnie, że nadzieje że nieśmiertelne "złotóweczkę panie kierowniku" odniesie skutek są całkiem duże :). Kolejny, dłuższy postój w Kazimierzu, w słoneczny weekend całkiem sporo ludzi, ale jeszcze daleko do tłumów. Obowiązkowa wizyta na pięknym rynku i ruszam dalej. O ile do Kazimierza jechałem cały czas po płaskim to dalej zaczynają się wreszcie górki, jadę do Nałęczowa, w Niedrzwicy wjeżdżam na chwilę na trasę MP z 2014 roku, z którą wiąże się sporo miłych wspomnień. Końcóweczka już nocą, na biwak rozkładam się pod lasem, kawałek za Żółkiewką.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 238.80 km AVS: 26.68 km/h ALT: 892 m MAX: 51.00 km/h Temp:11.0 'C
Niedziela, 20 marca 2016Kategoria >100km, >200km, Canyon, Wypad
Wyprawka na Roztocze 4

W niedzielę razem z Żubrem żegnamy się z resztą ekipy i we dwójkę ruszamy na Lwów. Początek trasy aż za Józefów wczorajszą trasą, wiatr zachodni wyraźnie pomaga, choć pogoda już sporo słabsza niż wczoraj, pochmurno. W Tomaszowie robimy postój w Lidlu, po 20 kolejnych kilometrach jesteśmy na granicy w Hrebennem. Udało się nam ją przejechać rowerami, choć Ukraińcy coś tam kwękali, dzwonili do szefa przejścia, w końcu pozwolili jechać. Na Ukrainie jazda całkiem przyzwoita, bo okazało się, że na Euro 2012 wyremontowano drogę do Lwowa i teraz jest tam dobry asfalt. Tereny równinne, za Rawą Ruską łąki ciągną się kilometrami, takie przestrzenie mają sporo uroku. W Żółkwi robimy postój, tu również sporo zmian od mojej ostatniej wizyty, ładnie wyremontowano zabytkowe centrum. Za Żółkwią niestety znacznie wzrósł ruch i do Lwowa jechało się już mniej przyjemnie, przed samym miastem trasę urozmaica kilka małych górek do pokonania. W Lwowie wjeżdżamy do centrum - tutaj także widać zmiany, wyremontowano sporo ulic, usuwając fatalnie nierówny bruk, zastępując go normalną kostką; w ten sposób ulice nie straciły swojego klimatu, ale są znacznie bardziej "zjadliwe" na rowerze. Przy wyjeździe z miasta robimy sobie postój obiadowy, temperatura zaledwie koło 3-4 stopni, więc Żubr je pierwszy (mieliśmy jedną menażkę) i rusza dalej, bo nie było sensu marznąć w tych warunkach, ja ruszam jakieś 30min później. Trasa do Przemyśla bez większej historii, jazda nocą, do Gródka spory ruch, dalej się już uspokoiło. Cały odcinek czołowo pod wiatr, spotykamy się ponownie w Mościskach. Granicę przekraczamy bezproblemowo, w Medyce jest przejście piesze, więc z rowerami nie ma tu problemów. Do Przemyśla docieramy koło północy, kończąc ten udany wypad przed pięknie podświetlonym zabytkowym budynku dworca.

Cała wyprawka bardzo udana - podziękowania dla organizatora, wszystkich uczestników, Transatlantyka za nocleg w Dwikozach i towarzystwo na dojeździe i dla Żubra za wspólną trasę do Lwowa.

Zdjęcia z wyprawki


Dane wycieczki: DST: 252.10 km AVS: 24.52 km/h ALT: 1339 m MAX: 49.50 km/h Temp:5.0 'C
Czwartek, 17 marca 2016Kategoria >100km, >200km, Canyon, Wypad
Wyprawka na Roztocze 1

Na wyprawkę na Roztocze postanowiłem ruszyć bezpośrednio z Warszawy. W czwartek pogoda trafiła się elegancka - piękne słońce jest właściwie cały dzień. Jadę dobrze mi znaną trasą przez Warkę, Radom i Wierzbicę, tak by pozaliczać trochę podjazdów Gór Świętokrzyskich. Wiatr boczny, trochę przeszkadza, ale w drugiej części trasy, gdy odbiję na wschód już będzie sprzyjający. Do Wierzbicy płasko, dalej zaczynają się górki, jedzie się bardzo przyjemnie. W Łagowie gotuję sobie obiad, dalej zaczyna się najładniejsza część dnia - zjeżdżam na boczne dróżki prowadzące na Iwaniska i Klimontów, zupełnie puściutko, ładne widoki, w tym oświetlony zachodzącym słońcem zamek Krzyżtopór. Końcówka już nocą, koło 19 melduję sie u Transatlantyka w Dwikozach.

Zdjęcia z wyprawki


Dane wycieczki: DST: 246.60 km AVS: 26.42 km/h ALT: 1781 m MAX: 69.80 km/h Temp:10.0 'C
Niedziela, 28 lutego 2016Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon, Wycieczka, >500km
Do dłuższej trasy przymierzałem się już pewien czas. Na weekend umówiłem się z Tomkiem, następnie dołączył też do nas Rysiek. Jako, że w południowej Polsce miało być sporo opadów zdecydowaliśmy się wybrać na południe. Moim celem był Malbork, chłopaki mieli mniej czasu, więc kończyli trasę odpowiednio wcześniej - generalnie jechaliśmy wzdłuż gdańskiej linii kolejowej, więc z odwrotem nie było problemów.

Spotykamy się koło 4.30 na rondzie ONZ, stąd pustymi ulicami miasta jedziemy na Nieporęt. Temperatura w mieście koło 0, gdy wyjechaliśmy za Warszawę spadła do -2. Przed Serockiem się już rozjaśniło, w tym rejonie odbijamy w bok po gminę, którą chciał zaliczyć Tomek, co wiązało się z parukilometrowym odcinkiem po szutrze. Z Pułtuska jedziemy na Ciechanów, drogi w niedzielny poranek zupełnie puste, nawet na zazwyczaj ruchliwej krajówce do Ciechanowa dziś pustki. W Ciechanowie Rysiek kończy trasę, natomiast my z Tomkiem jedziemy na Mławę. Pogoda wreszcie się wyklarowała, wyszło słońce, ociepliło się do 5 stopnie, ale z kolei wiatr mieliśmy przeszkadzający, choć na szczęście nie za mocny. Większość mijanych po drodze jeziorek jeszcze pozamarzana, zima jakby chciała a nie mogła nas opuścić ;). Za Rybnem fajny odcinek po góreczkach do Iławy, na drodze do miasta wyprzedził nas gościu na MTB, ale po tym jak parę kilometrów jechaliśmy mu na kole stracił animusz do zasuwania :)). W Iławie robię zakupy w Lidlu i żegnam się z Tomkiem, który stąd wraca pociągiem do Warszawy.

Trasa do Malborka bez niespodzianek, niebrzydka, ale to nie to samo co wiosną, gdy robi się zielono. Zmierzch łapie mnie w Sztumie, szybko spada temperatura do 0 stopni. W Malborku wizyta pod ładnie podświetlonym zamkiem krzyżackim, a następnie postanowiłem pojechać do Tczewa, bo do pociągu miałem jeszcze sporo czasu. Po głowie chodził mi też plan trasy do Piły na ponad 500km, tak by wykorzystać mający wiać w nocy wiatr w tym kierunku. Długo się wahałem, w końcu postanawiam spróbować, zmieniając cel z Piły na Nakło, bo do Piły nie było już szans wyrobienia się na poranny pociąg. Pierwszy odcinek DK91 elegancki, ale za Skórczem gdy wjechałem w Bory Tucholskie jazda zrobiła się już mocno męcząca. Dużo dziur na drogach, które spotęgowały ból siedzenia, zupełne zadupia, gdzie parę świateł spotykało się raz na 15km. Ale najgorsze było to, że temperatura spadła aż do poziomu -5-6'C, podczas gdy prognozy mówiły o -2'C, tyle że te prognozy były dla zachmurzonego nieba, a do Tucholi było bezchmurnie. A jechałem w letnich butach SPD i cienkich rękawiczkach, więc byłem już mocno na granicy komfortu. Ale wracać i tak nie było jak - więc musiałem do tego Nakła dojechać. O postoju w tych warunkach nie było mowy, od razu by mnie wytelepało, a na bocznych drogach jakimi jechałem przez ponad 100km od Tczewa żadnych stacji benzynowych nie było. Na krótki postój staję dopiero na Orlenie w Sępólnie Krajeńskim, ale wiele czasu nie miałem bo byłem już na styk z pociągiem z Nakła. Bo wiatr do Tucholi wcale nie pomagał i po dziurawych drogach jechało się wolno. Dopiero za Tucholą poprawiły się warunki, pojawiło się sporo chmur, więc i ociepliło się do -2'C i zaczęło tez wiać w plecy. Ale zmęczenie było już bardzo duże, więc z utęsknieniem odliczałem kilometry pozostałe do Nakła, gdzie dotarłem z 20min zapasem.

Trasa bardzo wymagająca, ponad połowa dystansu na mrozie, z niewielką ilością odpoczynków (całość zajęła mi 25h). Już po 50km za Tczewem, gdy temperatura spadła sporo niżej niż wg prognoz plułem sobie w brodę, że nie wróciłem pociągiem :)). Ale też dobry test wytrzymałości, bo nie jest prosto tyle przejechać na mrozie, wydolność mięśni w takich temperaturach wyraźnie spada, jednym słowem sporo za wczesny termin na rozpoczęcie sezonu ultra ;). Ciągle nie mogę dojść do ładu z siodełkiem, na gładkich szosach jeszcze jakoś jest, ale na dziurach już bardzo słabiutko.

Kilka fotek z trasy


Dane wycieczki: DST: 521.70 km AVS: 24.80 km/h ALT: 2211 m MAX: 43.50 km/h Temp:1.0 'C
Poniedziałek, 1 lutego 2016Kategoria >100km, >200km, Canyon, Wypad
Początkowo miałem wracać bezpośrednio do Warszawy, ale jako że ta trasa jest nudna i wymaga jazdy po nieciekawych mazowieckich polach - zdecydowałem się na jazdę do Mławy. Startuję koło 4, pierwsze godziny to nocna jazda bocznymi drogami. Ale tym razem wiatr wreszcie wyraźnie pomaga zamiast przeszkadzać. Świt łapie mnie w okolicach Powidza (fatalne drogi są w tej gminie!). Do Włocławka wjeżdżam nietypowym wariantem przez Osięciny, sporo ciekawszy niż krajówka czy trasa przez Brześć Kujawski. We Włocławku wyszło słońce fajnie oświetlając wiślaną skarpę, zostało ze mną ze 2-3h. W Sierpcu gotuję obiad, dalej tereny robią się coraz ciekawsze - długi odcinek po zielonych łąkach nad Wkrą, a następnie fajny odcinek Żuromin-Mława z dwoma leśnymi podjazdami, na których jeszcze leżało sporo śniegu obok drogi.
Zdjęcia z wyjazdu


Dane wycieczki: DST: 282.30 km AVS: 27.06 km/h ALT: 795 m MAX: 47.60 km/h Temp:4.0 'C
Piątek, 29 stycznia 2016Kategoria >100km, >200km, Canyon
Pospałem ze 2h, naprawiłem koło i już po wschodzie słońca ruszyłem dalej. Jazda bardzo męcząca, cały długi odcinek z Łowicza aż do Koła to najgorsze miejsce na jazdę pod wiatr - długie proste i zupełnie odkryty teren, żadnych wzniesień, żadnych drzew blokujących wiatr. I do tego jeszcze fakt, że tak będzie przez ponad 200km, bez żadnej nadziei na poprawę ;)). Jechało się oczywiście wolno, najgorzej na kawałku przed Kołem (wiało też lekko z południa), gdzie utrzymanie 20km/h było już dużym problemem. Ale dzięki temu wszystkiemu był to niewątpliwie dobry trening psychiki ;)). Fajny odcinek był przed Koninem - małe pagóreczki i las trochę redukujący wiatr. W Golinie robię postój, na którym miejscowy menel wymógł na mnie poczęstowanie go colą i był bardzo rozczarowany, że to nie wino :).

Końcówka już po zmierzchu, było też trochę dziurawych odcinków, do bazy wyprawki dotarłem koło 21, bardzo zadowolony, że to koniec jazdy na dziś, bo tego wiatru miałem już serdecznie dość, ponad 300km na których nie było kilometra, gdzie by mi nie przeszkadzał :))
Zdjęcia z wyjazdu


Dane wycieczki: DST: 224.10 km AVS: 22.26 km/h ALT: 717 m MAX: 39.30 km/h Temp:5.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl