wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 319318.44 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.26%)
  • Czas na rowerze: 581d 11h 01m
  • Prędkość średnia: 22.77 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

>100km

Dystans całkowity:238153.82 km (w terenie 665.00 km; 0.28%)
Czas w ruchu:10350:56
Średnia prędkość:22.86 km/h
Maksymalna prędkość:87.20 km/h
Suma podjazdów:1827518 m
Maks. tętno maksymalne:177 (94 %)
Maks. tętno średnie:151 (80 %)
Suma kalorii:580913 kcal
Liczba aktywności:1036
Średnio na aktywność:229.88 km i 10h 00m
Więcej statystyk
Czwartek, 6 maja 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Pradziad

IV dzień - Horni Zivotice - Bruntal - Karlova Studanka - Pradziad (1492m) - Rymarov - Sumperk - Cervena Voda - [PL] - Międzylesie

Padało przez większą część nocy, pada też rano gdy zwijamy obozowisko. Długo zastanawiamy się nad dalszą trasą, w końcu postanawiamy się rozdzielić - ja jadę zgodnie z planem na Pradziada, natomiast Marcin i Michał ruszają krótszą trasą do Sumperka, gdzie umawiamy się na spotkanie, w tych warunkach pogodowych nie było sensu by mordowali się na tak trudnej górze, zeszedł by nam na to cały dzień. Pierwsze 10-15km jadę pagórkowatą trasą w porządnym deszczu, później na szczęście przechodzi, choć dalej jest dużo wilgoci w powietrzu. Za Bruntalem skręcam na boczną drogę i zaczynam się wspinać w stronę Karlovej Studenki, gdzie zaczyna się właściwy podjazd pod Pradziada. W drugiej części (gdzie jest już trochę ostrzej) nawierzchnia jest dość kiepska, za to zupełnie puściutko, a trasa głównie w lesie. W Studance na skrzyżowaniu z główną drogą robię krótki postój przed wymagającym podjazdem. Jadę z bagażem, uznałem że nie ma sensu długie przepakowywanie bagażu i szukanie miejsca na jego zostawienie. Podjazd od razu na starcie wita solidnym nachyleniem w granicach 8% - i tak naprawdę tak jest niemal cały czas, kawałków lżejszych i cięższych jest bardzo niewiele. Przewyższenia jest ponad 600m, więc można powiedzieć że jest to podjazd bardzo wymagający, szczególnie w tych warunkach. Jest zimno, drogą spływają całe potoki wody, jest sporo rozmokłego żwiru (pozostałość po zimie), widoczność bardzo ograniczona. Na dużym parkingu na 1300m widać już zaledwie na 10-20m, wiatr jest coraz silniejszy, bo powoli wyjeżdżam nad granice lasu. Z parkingu trochę łatwiejszy kawałek długim trawersem, po czym podjazd na samą kopułkę szczytową, na której wiatr po prostu urywa głowę, zimno jak cholera (8'C) a nie widać już niemal nic, o tym że na szczycie Pradziada jest ogromna, ponad 150-metrowa wieża telewizyjna dowiedziałem się tylko ze zdjęć na dole :)

Zjazd w tych warunkach oczywiście bardzo nieprzyjemny, ubłociłem się solidnie, z ulgą docieram do Studanki i zjeżdżam już mniej nachyloną drogą bez resztek żwiru w stronę Rymarova. Zupełnie nieoczekiwanie bardzo szybko zmienia się pogoda, w momencie gdy byłem już psychicznie przygotowany na cały dzień dziadostwa - temperatura bardzo szybko rośnie do 17-18'C, drogi błyskawicznie robią się suchutkie, zaczyna nawet przebłyskiwać słońce. Przebieram się z przyjemnością w strój kolarski i szybko jadę w stronę Sumperka, gdzie jak przypuszczałem Marcin i Michał będą na mnie sporo czekać. Za Rymarovem czeka mnie jeszcze kolejny podjazd na prawie 900m, na którego szczycie nieoczekiwanie spotykam chłopaków, jadących jak się okazało bardzo spokojnym tempem i ze sporymi popasami. Po dłuższym odpoczynku ruszamy w stronę Sumperka na chyba najładniejszy zjazd tej wyprawy, zasuwało się przez dobrych kilkanaście kilometrów, na zjazdach widać zalety rowery poziomego, który ma znacznie mniejsze opory powietrza, co jest kluczowe przy dużych prędkościach; niestety szybkim zjazdem nigdy się nie nadrobi dużych strat na podjeździe. W ogóle cały kawałek do Sumperka jedzie się nam bardzo sprawnie, jest lekko w dół, wiatr też generalnie pomaga, a słoneczna pogoda powoduje, że aż chce się jechać!

Z Sumperka kierujemy się "11" w stronę polskiej granicy - bardzo przyjemny kawałek, szczególnie w drugiej części, po dłuższym podjeździe na przełęcz ok. 500m za Businem. W Cervenej Vodzie wybieramy krótki skrót przez Borzikowice, z krótkim podjazdem na ponad 600m, z którego zjeżdżamy na Przełęcz Międzyleską stanowiącą granicę polsko-czeską. Do Międzylesia szybki zjazd, samo miasteczko bardzo sympatyczne, w centrum równo wybrukowana kostka, ładny zamek i kilka zabytkowych kościołów, wygląda bardziej na miasteczko czeskie niż polskie, niewiele u nas takich miejsc. Widać, że byłe tereny poniemieckie pod względem architektury prezentują się wyraźnie lepiej niż miasta w centralnej Polsce. W Międzylesiu Michał postanawia wrócić pociągiem do Katowic, dało o sobie znać zmęczenie spowodowane brakami kondycyjnymi (to dopiero drugi wyjazd Michała w tym roku po wspólnym Terespolu). My z Marcinem wyjeżdżamy kawałek za miasto i rozbijamy się na dużej łące w pobliżu linii kolejowej.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 152.00 km AVS: 20.09 km/h ALT: 2275 m MAX: 58.90 km/h Temp:15.0 'C
Środa, 5 maja 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Pradziad

III dzień - Katowice - Rybnik - Racibórz - [CZ] - Opava - Velke Heralitice - Horni Zivotice

Prawie całą noc padało, pada jeszcze rano gdy szykujemy się do wyjazdu, ale mamy dużego farta - bo gdy ruszamy jest już OK, choć oczywiście jezdnie mokre. Z Katowic wyjeżdżamy bardzo ruchliwą główna drogą na Mikołów, następnie do Rybnika odbijamy na Orzesze, generalnie rzecz biorąc (poza kilkoma wyjątkami) jazda przez GOP jest okropna, miasta ciągną się tu kilometrami, niemal cały czas jedziemy terenem zabudowanym i to zabudowanym dość brzydko. W Rybniku szukamy sklepu rowerowego (w jego lokalizacji pomógł mi Damian Karwot) bo postanawiam wymienić tylną przerzutkę, z którą są coraz większe problemy i biegi przerzucają się zdecydowanie za ciężko (blokuje się wózek względem korpusu przerzutki). Zeszło się na to w sumie ponad godzinę, z Rybnika wyjeżdżamy w stronę Raciborza, niedaleko tego miasta wyprzedza mnie samochód po czym natychmiast zaczyna gwałtownie hamować, bardzo niewiele brakowało do groźnego wypadku, hamowałem tak ostro, że aż mi trochę linka popuściła na śrubie, niestety na głupotę kierowców nie ma rady.

Za Raciborzem całkowita zmiana krajobrazu - wreszcie kończy się brzydki, przemysłowy Śląsk, a zaczyna przyjemna jazda łagodnymi wzgórzami z kwitnącym na żółto rzepakiem. Po kilku km przekraczamy czeską granice, od razu widać różnicę pomiędzy tymi krajami, w Czechach są lepsze drogi i sporo ładniejsze wioseczki niż u nas. Duże wrażenie zrobiła na nas Opava, gdzie w centrum nie brakuje wielu ładnych budynków, z którymi spokojnie może konkurować z wieloma zachodnimi miastami tej wielkości. Także drogi rowerowe wytyczone z sensem - jako pasy głównej jezdni, nie osobne ścieżki. Za Opavą powoli zaczynamy się wspinać, jedziemy dość drętwo, powoli robi się coraz później i staje się jasne, że dojechanie pod Pradziada robi się nierealne, za dużo czasu straciliśmy na Śląsku (częste postoje, długa naprawa w Rybniku). Za Małymi Heralticami zaczyna się seria podjazdów doprowadzająca na wysokość ponad 500m. Czekając na małej przełączce na kolegów dostaję telefon od Michała, że zmęczeni dzisiejszym dniem postanowili się już rozbić, więc zawracam kawałek; dojeżdżamy jeszcze do Hornych Zivotic i nabieramy wodę, w międzyczasie zaczyna porządnie padać, więc na pierwszym lepszym polu szybko bierzemy się za rozstawianie namiotów, przyjemne to nie było, szczególnie że namiot Marcina ma osobną sypialnię i tropik, co przy padającym deszczu nie jest zaletą.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 131.70 km AVS: 21.18 km/h ALT: 1155 m MAX: 53.10 km/h Temp:10.0 'C
Wtorek, 4 maja 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Pradziad

II dzień - Grabowice - Kije - Pińczów - Działoszyce - Miechów - Trzyciąż - Ojców - Bolechowice - Krzeszowice - [pociąg] - Katowice

Noc dość mokra, sporo padało, pogoda rano niespecjalna, na skraju deszczu. Górki już trochę mniejsze niż wczoraj, w Pińczowie zjeżdżamy nawet poniżej 200m do zielonej doliny Nidy. Marcin czuje trudy wczorajszego dnia, jeszcze nie ma przyzwyczajonych mięśni do roweru poziomego, przesiadka ze zwykłego roweru nie jest taka prosta. Odcinek do Miechowa w pierwszej części raczej płaski, parę km przed samym Miechowem zaliczamy ostrą ściankę. Dziś jest dość zimno, wiatr choć sprzyjający bardzo zimny, temperatura powietrza 11'C, muszę jechać w długich spodniach, później nawet w bluzie pod windstoperem. Odcinek do Wolbromia męczący - długie łagodne podjazdy, robi się bardziej górzysto - Jura coraz bliżej. Postanawiamy zmienić pierwotną trasę - i zamiast jechać do Katowic i przebijać się przez brzydkie śląskie miasta postanawiamy zwiedzić Ojcowski Park Narodowy, którego Marcin jeszcze nie widział. Dojazd górzysty, ale Marcinowi pod koniec dnia zaczęło się jechać wyraźnie lepiej i tempo mamy wyższe niż w pierwszej bardziej płaskiej części. Ojców robi duże wrażenie, jest tu co pooglądać, niewiele mamy tak pięknych miejsc w Polsce. Park Narodowy opuszczamy malowniczym brukowanym podjazdem, z pięknymi widokami na wapienne skały.

Końcówka do Krzeszowic - bardzo przyjemna, mimo drobnego deszczu jedzie się fajnie, zaliczamy piękny długi zjazd z Zelkowa, kawałek dalej wjeżdżamy na drogę 79, którą docieramy do Krzeszowic. Tu czekamy ponad godzinę na pociąg (wykorzystując czas na zakupy) - po czym tłuczemy się osobowym do Katowic. Tam wita nas już mocniejszy deszcz, więc szybko jedziemy do położonego niedaleko akademika, w którym nocujemy u Michała Pieczary, który od jutra dołącza się do naszego wyjazdu.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 148.10 km AVS: 20.91 km/h ALT: 1496 m MAX: 60.70 km/h Temp:11.0 'C
Poniedziałek, 3 maja 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Pradziad

I dzień - Radom - Wąchock - Nowa Słupia - Łysa Góra (595m) - Daleszyce - Piotrkowice - Grabowice

Na majówkę wybrałem się na dość spontaniczny wyjazd z Cimanem, mimo nie najlepszych prognoz pogody - żal było marnować parę dni wolnego. By oszczędzić trochę czasu do Radomia jedziemy pociągiem, Marcin na wyjazd wybrał się na dopiero co złożonym nowym rowerze poziomym - by sprawdzić jak będzie się sprawował na poważniejszym wyjeździe. Pierwszy odcinek do Wierzbicy i Mirca raczej płaski, na horyzoncie pojawiają się pierwsze górki bo opuszczamy Mazowsze. Trochę we znaki zaczyna nam się dawać przeciwny wiatr, bardziej dotkliwy szczególnie na płaskiej części trasy. Po skręcie na Nową Słupię zaczynają się poważniejsze górki, wjeżdżamy na ponad 300m, pojawia się tez szeroki widok na nasz dzisiejszy główny cel - czyli Łysą Górę, widoczną z daleka ze względu na wielki maszt telewizyjny. W Nowej Słupi robimy sobie dłuższy postój, za miastem jest podjazd na ponad 400m, za nim ostry zjazd na którym przekraczamy 60km/h. Podjazd na Święty Krzyż zaczynamy w asyście wielu ciemnych chmur, deszcz wisi w powietrzu. Podjazd dość wymagający 5-7%, tutaj już widać wyraźnie, że jazda pod górę nie jest domeną roweru poziomego, im większe nachylenie proporcjonalnie traci się na nim więcej. Po paru fotkach na szczycie, gdy już zbieraliśmy się do zjazdu dopada nas gwałtowna ulewa, którą przeczekujemy pod wejściową budką na gołoborze.

Gdy deszcz się nieco uspokoił - szybko ruszamy w dół, zjazd nieprzyjemny, po mokrej szosie, na szczęście na dole już nie pada. Dalej jedziemy bocznymi drogami w stronę Daleszyc, po drodze swoich sił na rowerze poziomym próbuje miejscowy strażak, który wraz z kolegami w odświętnym mundurze święcił 3 maja; w ogóle rower Marcina budzi spore emocje wśród mijanych ludzi, szczególnie tych z mniejszych wiosek. Końcówka bardzo przyjemna - sporo lasów, piękne zupełnie puste drogi, tego kawałka świętokrzyskiego jeszcze nie miałem nigdy okazji oglądać. Gdy zaczyna zmierzchać rozbijamy się na nocleg pod laskiem na skraju małej wioski - Grabowic.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 150.00 km AVS: 21.28 km/h ALT: 1281 m MAX: 62.90 km/h Temp:17.0 'C
Niedziela, 25 kwietnia 2010Kategoria >100km, Treking, Wycieczka
Warszawa - Tarczyn - Mszczonów - Grodzisk Maz. - Nadarzyn - Warszawa

Pętla po Mazowszu. Standardowa trasa do Tarczyna, dalej po dobrym asfalcie w stronę Chudolipia, a że droga na Mszczonów w pewnym momencie odbija na południe i trzeba sporo nadrobić postanowiłem pojechać dużo krótszym kawałkiem przez Grzegorzewice - co okazało się sporym błędem, bo wtarabaniłem się w straszne piachy, przez dobre 4km ledwo się jechało, szybciej by to wyszło dłuższą główną drogą. W Mszczonowie kończy się dobry wiatr, do Grodziska jeszcze jechało się jako-tako, później już pod wiatr. Druga część trasy zdecydowanie mniej ciekawa, sporo jazdy po mieście, jedyny fajniejszy kawałek to Lasy Sękocińskie, w niedzielę bez masy tirów, która tędy zazwyczaj pomyka.

Dane wycieczki: DST: 111.50 km AVS: 23.89 km/h ALT: 423 m MAX: 38.80 km/h Temp:17.0 'C
Wtorek, 20 kwietnia 2010Kategoria >100km, >200km, Treking, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Warka - Biała Rawska - Rawa Mazowiecka - Jeżów - Nieborów - Bolimów - Błonie - Warszawa

Duża pętla po Mazowszu, odprowadzałem jadącego na zlot Marka. Do Warki elegancka jazda z malutkim wiaterkiem, z Markiem spotykamy się pod pomnikiem Lotników. Z Warki kierujemy się na zachód, a niestety właśnie z tego kierunku coraz mocniej wieje. Do Grójca jeszcze to specjalnie nie przeszkadza, niebrzydka trasa przez polskie "zagłębie jabłkowe". Sam Grójec mijamy bokiem robiąc skrót szutrowymi drogami do Belska. W Belsku skręcamy na Białą Rawską i lekko pagórkowatą drogą kontynuujemy jazdę, wiatr jest coraz silniejszy. W Białej zatrzymujemy się na dłuższy postój w parku. Kolejny kawałek - najtrudniejszy, szczególnie kawałek z Rawy Mazowieckiej do Jeżowa daje popalić, lekko ponachylane górki z połączeniu z wiatrem mocno spowalniają. W Jeżowie kolejny postój, po skręcie na Łowicz jest już wyraźnie lepiej, sporo z górki, zahaczamy jeszcze o Lipce Reymontowskie. W Nieborowie żegnam się z Markiem postanawiając wrócić do Warszawy rowerem (pociąg z Łowicza byłby niewiele szybszy). Jako że jadę na zachód, więc wiatr sprzyja (choć już słabszy niż był w środku dnia), daje się trzymać 26-27km/h, w końcówce nawet więcej. Odcinek z Bolimowa - to płaskie jak stół Mazowsze i wiele wiosek. Od Błonia jadę szosą poznańską, po dokończonym remoncie tego kawałka aż roi się od zakazów dla rowerów, postawionych zupełnie bez głowy - to nowa tendencja naszych drogowców. Obok szosy budują parodię ścieżki rowerowej (nierówna kostka, często z piachem i pozarastana), bardzo krótka, poszatkowane odcinki, czasem nawet po 50-100m - a na szosie gładkiej jak stół, z szerokim poboczem wstawiają zakaz, coraz częściej takich kwiatków w Polsce (sporo tego np. na Mazurach).

Dane wycieczki: DST: 252.10 km AVS: 24.84 km/h ALT: 1171 m MAX: 44.20 km/h Temp:13.0 'C
Piątek, 16 kwietnia 2010Kategoria >100km, Treking, Wycieczka
Warszawa - Zaborów - Leszno - Zaborów Leśny - Truskaw - Warszawwa

Najpierw po Warszawie po łożyska (których niestety nie dostałem), potem wspólnie z Cimanem i jego siostrą Gosią na wypad do Kampinosu. Pierwsza część to boczne podwarszawskie dróżki do Zaborowa, na których mocno we znaki dawał się przeciwny wiatr, od Zaborowa wjechaliśmy na główniejszą drogę do Leszna, a w Lesznie już do lasu. Na szlaku do Zaborowa Leśnego sporo wody, nieraz musieliśmy się przeprawiać z rowerami po bardzo prowizorycznych mostkach z patyków, poziom wody jak na Kampinos wysoki. Jechało się całkiem przyjemnie, choć oczywiście rowery Marcina i mój średnio się nadają do takich tras, amortyzator trzeba mieć w rękach :)), w lesie puściuteńko. Z Truskawia powrót już asfaltem, z wiatrem (choć już nie tak silnym) w plecy, powoli zaczynało zmierzchać, szybko zrobiło się też chłodno (8'C). Powrót niespecjalny - Dźwigową, podobno to ostatnie chwile tej legendarnej z dziur ulicy (na dniach ma się zacząć frezowanie) - pożegnałem ją efektownym wpadnięciem z 10cm studzienkę kanalizacyjną :))

Klika fotek z trasy
Dane wycieczki: DST: 109.10 km AVS: 21.32 km/h ALT: 519 m MAX: 42.90 km/h Temp:11.0 'C
Piątek, 9 kwietnia 2010Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Dookoła Tatr

III dzień - Szczawnica - Zabrzeż - Przełęcz Przysłop (740m) - Mszana Dolna - Dobczyce - Wieliczka - Kraków

Rano okazuje się, że MadMan ma flaka w przednim kole (prawdopodobnie efekt przejazdu szutrowym szlakiem nad Dunajcem), więc ja jadę do sklepu po jedzenie na śniadanie, a Damian łata gumę. Ruszamy trochę po siódmej, zimno (ale nie tak jak wczoraj jakieś 3'C). Pierwsze kilometry bardzo przyjemne, znowu nad Dunajcem, w dół rzeki, bez podjazdów, wkrótce opadają mgły i mamy piękne słońce odbijające swoje promienie w wodach rzeki. W Zabrzeżu skręcamy na przełęcz Przysłop, podjazd bardzo łagodny, niestety po drodze okazuje się, że przednie koło Damiana dalej puszcza powietrze, więc konieczna jest kolejna naprawa. Na Przysłop jedziemy doliną rzeki Kamienicy, bardzo długo to łagodne 1-2%, dopiero sama końcóweczka ostrzejsza. Za to zjazd do Mszany bardzo przyjemny, pomaga nam wiatr więc można trochę poszaleć. W Mszanie robimy dłuższy odpoczynek w parku, po którym czeka nas kolejna wspinaczka w stronę Kasiny Wielkiej,wjeżdżamy na jakieś 570m, później w dół do rodzinnej wsi Justyny Kowalczyk, a następnie ostry 100m podjazd z ładną serpentynką, ze szczytu tej góry już właściwie do samych Dobczyc jest w dół. Droga świetna, na niemal całej długości świeżo wyremontowana (trwają jeszcze drobne poprawki), przy tym niebrzydka widokowo, stanowi sensowną alternatywę dla zakopianki, po której jazda na rowerze jest średnio przyjemna. Same Dobczyce ciekawe, sporo ładnej, niskiej zabudowy, ale że spieszymy się na pociąg, więc zaraz ruszamy dalej. Przejazd przez Pogórze Wielickie ponownie daje w kość, są tu dwa ostre podjazdy, na jednym z nich niemal przejechałem psa który mnie zaatakował, tak wleciał pod koła że nie udało się go minąć, na szczęście tylko go uderzyłem kołem, a nie przejechałem po nim; zaskomlał i podniósł się o własnych siłach, więc chyba nic groźnego mu się nie stało.

Za Wieliczką wjeżdżamy na krajową "czwórkę", już w Krakowie MadMan wpada na strasznie spartoloną studzienkę ściekową, kratka jest tak założona, że na wąskich szosowych oponach koło spokojnie może się zaklinować w środku, całe szczęście, że Damian uderzył tylnym kołem. Niemniej trzeba było kolejny raz łatać koło, ale szybko to poszło - i już bez przygód przejeżdżamy przez Kraków w drodze na dworzec kolejowy.

Wyjazd bardzo udany, pogoda dopisała, widzieliśmy Tatry w pięknej zimowej szacie. Dziękuję Damianowi za towarzystwo, jechało nam się we dwójkę bardzo sprawnie, bez żadnego niepotrzebnego napinania się, dogadywaliśmy się bardzo dobrze, nauczyłem się od niego sporo przydatnych GPS-owych "sztuczek", razem zaliczyliśmy trudną, bardzo długą trasę w górach, pewnie jeszcze nieraz wspólnie pokręcimy :))

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 131.30 km AVS: 23.17 km/h ALT: 1265 m MAX: 62.60 km/h Temp:17.0 'C
Czwartek, 8 kwietnia 2010Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
Dookoła Tatr

II dzień - Kościelisko - Chochołów - [SK] - Sucha Hora - Zuberec - Kvacianske Sedlo (1090m) - Liptovsky Mikulas - Liptovsky Hradok - Strbske Pleso - Spiska Bela - Toporecke Sedlo (800m) - Cerveny Klastor - Przełom Dunajca - [PL] - Szczawnica


Wstajemy bardzo wcześnie - bo o 5, parę minut po 6 jesteśmy już na trasie. Pogoda piękna, bezchmurne niebo, Giewont wspaniale prezentuje się w promieniach wschodzącego słońca. Ale jak wyżowa pogoda - to i zimno, są -3 stopnie, tak niskich temperatur się nie spodziewałem, na drogach trzeba uważać, bo są drobne podlodzenia. Szybko wracamy wczorajszą trasą do Chochołowa (dużo malowniczej mgły), tam ostatnie zakupy w Polsce - i podjeżdżamy na granicę do Suhej Hory. Trochę pagórków po czym zaczynamy pierwszy większy podjazd na przełęcz pod Oravicą (940m), początkowo łatwy, ale ostatnie metry ostre, ponad 10%. Z przełęczy szybko docieramy do Zuberca, słońce już sporo wyżej i szybko zaczyna się robić ciepło. W miasteczku pierwszy popas, następnie ruszamy na długi podjazd na Kvacianske Sedlo. Okazuje się całkiem ciężki, w pierwszej fazie bardzo ostry odcinek 14%, potem długi i łagodny trawers i końcówka to solidne nachylenie 6-7%, sama przełęcz dość niewyraźna. Po pierwszym odcinku zjazdu pojawia się szeroki widok na dolinę Liptowa - całą w chmurach, natomiast u góry utrzymuje się piękne słońce. Po kilku km zjazdu i my wjeżdżamy w mleko, odcinek do Liptovskiego Mikulasza więc niespecjalny. Ale na odcinku do Hradoka zaczyna się coraz bardziej przejaśniać, słońca mamy coraz więcej, gdy docieramy na postój pod malowniczymi ruinami zamku - niskie chmury są już tylko wspomnieniem.

Następny odcinek - to Cesta Slobody, piękna widokowo tatrzańska "autostrada", przez pierwsze kilometry nad otoczeniem góruje fantastyczny zaśnieżony masyw Krywania. Podjazd raczej łagodny, dopiero w drugiej części są ostrzejsze kawałki. Za to góra bardzo długo się ciągnie, ale że pięknych widoków nie brakuje - więc podjazd nie nuży. Na przełęcz pod Strbskim Plesem wjeżdżamy w przyzwoitej formie, ja podjechałem jeszcze pod samo jezioro, Damian w tym czasie poprawiał rozregulowana przerzutkę. Za tyle kilometrów podjazdu - teraz odbieramy "wypłatę" w postaci równie długiego zjazdu z wspaniałymi widokami na najwyższe szczyty Tatr z Gerlachem i Łomnicą na czele.W Tatrzańskiej Kotlince żegnamy się z Tatrami zjeżdżając w stronę Spiskiej Beli, gdzie w centrum zatrzymujemy się na postój. Długo zastanawiamy się nad wyborem dalszej trasy, chcieliśmy przejechać przełom Dunajca, ale mimo posiadania kilku map nie wiedzieliśmy czy jest droga do Szczawnicy od słowackiej strony . Postanawiamy jednak zaryzykować i spróbować.

Ruszamy więc drogą na Toporecke Sedlo, boczna szosa na przełęcz niestety fatalna, są kawałki zupełnie dziurawe przemieszane z kamieniami i szutrem, ten kawałek tylko utwierdził moje niskie mniemanie o słowackich drogach, poza tymi główniejszymi takich kwiatków jak na tym podjeździe tu nie brakuje. A góra w drugiej części naprawde wymagająca, nawet pod 10%, taki podjazd na koniec dnia pełnego gór nie jest łatwą sprawą. Zjazd w pierwszej części również strasznie dziurawy, potem jest już dobrze; szybko kierujemy się pod Czerwony Klasztor, bo czasu do zachodu słońca nie zostało wiele, a wciąż nie mamy pewności co do Szczawnicy. Pod klasztorem krótka przerwa na fotki (piękny widok na Trzy Korony) po czym ruszamy na szutrowy szlak rowerowy przełomem Dunajca. Godzina późna - więc jesteśmy tu praktycznie sami, widoki piękne, trasa bardzo malownicza, każdemu ja polecam, właściwie niemal cała płaska, prowadzi głównie nad samym Dunajcem. Po 8 km szutrówki docieramy do skrętu na Lipnik - i okazuje się, że stąd jest do Szczawnicy asfaltowa droga rowerowa, opłacało się zaryzykować. Szybko docieramy do miasta, znajdujemy kwaterę i po obiedzie (znowu pizza) kładziemy się spać bo jutro tez czeka nas wczesna pobudka, by wyrobić się na sensowny pociąg do Krakowa.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 205.70 km AVS: 22.12 km/h ALT: 2334 m MAX: 57.00 km/h Temp:14.0 'C
Środa, 7 kwietnia 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wypad
Dookoła Tatr

I dzień - Warszawa - Grójec - Drzewica - Końskie - Jędrzejów - Kraków - Myślenice - Lubień - Czarny Dunajec - Kościelisko

Duży głód roweru po zimie zaowocował kolejnym wypadem; tym razem ruszam na lekko na rowerze szosowym, wspólnie z Damianem mamy zamiar objechać Tatry, spotkanie wyznaczyliśmy sobie w Skomielnej. Pierwszy dzień bardzo wymagający - do Zakopanego na rowerze z samej Warszawy. Ruszam przed 23. Pogoda średnia, minimalna mżawka, ale drogi suche. No i najważniejsze - jest dobry wiatr, a to na tak długiej trasie kluczowe. Do Grójca sporo świateł , ale dość dziurawa droga, dalej jest już ciemnej, ale ruch na drogach jest nadspodziewanie mały - więc jedzie się bardzo sprawnie. Jedynym problemem są psy, których parę razy mnie atakowały, niestety ciągle na wsiach część ludzi spuszcza je na noc, czy źle zamyka. A stwarzają niebezpieczne sytuacje, bo już taki mają instynkt, że rowerzystę najczęściej gonią, pół biedy jak jeszcze szczekają, ale najgorsze są takie o których obecności przekonujemy się dopiero, gdy są metr od nas. W Mogielnicy orientuję się, że za kiepsko działający napęd odpowiada źle założona kaseta, którą przekładałem bo miałem problemy z bębenkiem. Nie miałem przy sobie odpowiednich narzędzi, skontaktowałem się więc SMS-em z Damianem, prosząc go by przywiózł odpowiednie klucze, póki co zębatki w kasecie kręcą się krzywo, na części biegów łańcuch skacze. Przed Łopusznem zaczyna już dnieć, a to na takiej trasie zawsze wielki zastrzyk motywacyjny, wielogodzinna jazda nocą jest bardzo nużąca psychicznie, dlatego powrót światła dziennego przyjmuje się z wielką ulgą. Pogoda niespecjalna, wszędzie chmury, dość chłodno (w nocy 5-6'C) - ale ciągle utrzymuje się dość przyzwoity wiatr, choć powoli słabnie.

W Jędrzejowie dłużej odpoczywam, z czasem stoję przyzwoicie, nie muszę się specjalnie spieszyć. Trasa coraz ciekawsza - przede mną szosa krakowska i większe górki, jedzie się przyjemnie, duży dystans niespecjalnie czuję w nogach, dlatego kilometry szybko lecą. Jeszcze króciutki postój w Miechowie, parę ścianek i docieram do Krakowa. Po kontakcie z Damianem wiem że nie muszę się specjalnie spieszyć, więc w Krakowie długo odpoczywam w McDonaldzie, spokojnie pojeździłem sobie po pięknym centrum miasta. Wyjazd z Krakowa niespecjalny, ale zakopianka już bez remontów, jedzie się sprawnie. Aczkolwiek trasa bardzo górzysta, a jak się ma 300km w nogach to czuje się to mocno. A górek jest tu całe mnóstwo, Pogórze Wielickie jest terenem wyjątkowo wrednym na rower, krótkie ale ostre ścianki wycinają dużo bardziej niż dłuższe ale łagodniejsze podjazdy. Tak więc do Myślenic docieram już mocno zjechany, płaski odcinek do Lubienia jadę już nieco "przymulony", chwilkami zaczyna lekko popadywać, a jeszcze do tego mało brakowałoby żeby mnie potrącił samochód (niestety z mojej winy).

Po chwilowym kryzysie i postoju za Lubieniem - zdecydowanie odżywam i długi 300m podjazd w stronę Skomielnej zaliczam bez problemu, nawet wyjechałem ze 2km w stronę Damiana jadącego od strony Jordanowa. W Skomielnej stajemy pod sklepem i biorę się za naprawę kasety przywiezionymi przez Damiana narzędziami (m.in. samodzielnie skonstruowanym bacikiem). Bez problemów naprawiam awarię, kwestia była tylko w złym dokręceniu (a to ze względu na zmodyfikowaną kasetę z zębatką 11T nie jest takie proste). Po tym wreszcie napęd działa idealnie - a to w górach podstawa. Zjeżdżamy do Chabówki, gdzie skręcamy na Czarny Dunajec, zaliczając po drodze podjazd na 700m. Po zjeździe wjeżdżamy na rozległą równinę Podhala i szybko kierujemy się na Chochołów, bo zmierzch już blisko. Gdy docieramy pod same Tatry wita nas typowo zimowa pogoda, wszędzie śnieg, czuję się niczym na ostatniej wyprawie w Alpy. A widoki mamy przepiękne, bo zza chmur zaczynają przeglądać ośnieżone tatrzańskie szczyty, jadąc głównie na północ mamy je cały czas przed oczami. Już nieźle zmęczeni zaliczamy podjazd do Kir (950m) i jeszcze parę mniejszych ścianek przed naszą kwaterą (nocujemy w tym samym miejscu co rok temu, bardzo przyzwoita miejscówka), obiad jemy w pizzeri, postanawiając następnego dnia zamiast zrobić pełną pętlę dookoła Tatr - pojechać w Pieniny; zmęczony całą nocą na rowerze i wielkim dystansem zasypiam jak drewno :).

Zdjęcia z wyjazdu
Zdjęcia Damiana który miał normalny aparat nie tylko komórkę


Tych którzy jeszcze nie widzieli zapraszam także na relację z mojego marcowego wypadu w Alpy

Dane wycieczki: DST: 398.50 km AVS: 25.09 km/h ALT: 3813 m MAX: 67.90 km/h Temp:7.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl