Wpisy archiwalne w kategorii
>100km
Dystans całkowity: | 237438.09 km (w terenie 665.00 km; 0.28%) |
Czas w ruchu: | 10319:47 |
Średnia prędkość: | 22.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 87.20 km/h |
Suma podjazdów: | 1820237 m |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 151 (80 %) |
Suma kalorii: | 564947 kcal |
Liczba aktywności: | 1033 |
Średnio na aktywność: | 229.85 km i 9h 59m |
Więcej statystyk |
Marcowe Alpy
VI dzień – Misurina – Passo Tre Croci (1807m) – Cortina d’Ampezzo – Passo Falzarego (2105m) – Arabba – Passo Pordoi (2239m) – Canazei – Predazzo – Cavalese
Relacja i zdjęcia z wyprawy
VI dzień – Misurina – Passo Tre Croci (1807m) – Cortina d’Ampezzo – Passo Falzarego (2105m) – Arabba – Passo Pordoi (2239m) – Canazei – Predazzo – Cavalese
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 117.50 km AVS: 17.41 km/h
ALT: 2153 m MAX: 59.30 km/h
Temp:5.0 'C
Marcowe Alpy
V dzień – Pichling – Hermagor – Kotschach-Mauthen – Galibergsattel (982m) – Lienz – Sillan – [I] – Dobbiaco – Col San’t Angelo (1752m) – Misurina
Relacja i zdjęcia z wyprawy
V dzień – Pichling – Hermagor – Kotschach-Mauthen – Galibergsattel (982m) – Lienz – Sillan – [I] – Dobbiaco – Col San’t Angelo (1752m) – Misurina
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 172.50 km AVS: 19.38 km/h
ALT: 2183 m MAX: 51.20 km/h
Temp:10.0 'C
Marcowe Alpy
IV dzień – Pichling – Koflach – Packsattel (1196m) – Wolfsberg – (705m) – Volkermarkt – Klagenfurt – Maria Worth – Riegersdorf
Relacja i zdjęcia z wyprawy
IV dzień – Pichling – Koflach – Packsattel (1196m) – Wolfsberg – (705m) – Volkermarkt – Klagenfurt – Maria Worth – Riegersdorf
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 185.50 km AVS: 19.39 km/h
ALT: 1830 m MAX: 55.60 km/h
Temp:18.0 'C
Marcowe Alpy
III dzień – Pali – Szombathely – [A] – Heiligenkreutz – Gleisdorf – Graz – Pichling
Relacja i zdjęcia z wyprawy
III dzień – Pali – Szombathely – [A] – Heiligenkreutz – Gleisdorf – Graz – Pichling
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 200.10 km AVS: 22.11 km/h
ALT: 775 m MAX: 62.40 km/h
Temp:18.0 'C
Marcowe Alpy
II dzień - Klacno – Prievidza – Partizanskie – Nitra – Sala – Medvedov – [H] – Gyor – Csoma – Pali
Relacja i zdjęcia z wyprawy
II dzień - Klacno – Prievidza – Partizanskie – Nitra – Sala – Medvedov – [H] – Gyor – Csoma – Pali
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 250.90 km AVS: 23.60 km/h
ALT: 433 m MAX: 47.60 km/h
Temp:17.0 'C
Marcowe Alpy
I dzień – [PL] - Bielsko-Biała – Milówka – Koniaków – Zwardoń – [SK] – Cadca – Żylina – Klacno
Relacja i zdjęcia z wyprawy
I dzień – [PL] - Bielsko-Biała – Milówka – Koniaków – Zwardoń – [SK] – Cadca – Żylina – Klacno
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 160.30 km AVS: 21.61 km/h
ALT: 1630 m MAX: 67.50 km/h
Temp:10.0 'C
Sobota, 27 lutego 2010Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Węgrów - Sokołów Podl. - Sarnaki - Konstantynów - Terespol
Pierwsza większa trasa w tym roku. Jadę wraz z Michałem (który przyjechał do Warszawy z Katowic na targi rowerowe) oraz z Cimanem. Michał w Warszawie był tylko przez weekend, dlatego musieliśmy jechać w sobotę, niestety w bardzo marną pogodę (ja do tego skończyłem pracę po północy, więc w ogóle nie kładłem się spać). Ruszamy przed 5 (Michał jedzie na moim rowerze trekingowym), z Marcinem (Cimanem) spotykamy się ok. 5.30 na skrzyżowaniu Płowiecka/Marsa. Z Warszawy wyjeżdżamy drogą przez Rembertów i Wesołą, dalej odbijamy na Węgrów. Po zimie sporo dziur, jazda nieprzyjemna, co chwilę pada mały deszcz, na drogach bardzo mokro, do tego zimno, koło 3 stopni.
Ten pierwszy kawałek był najgorszy, później zaczęło się jechać nieco lepiej, mniej dziur, aczkolwiek sporo wody. W Stanisławowie Michał przebiera się na stacji w pożyczone od Marcina skarpety SealSkinz (miał już zupełnie mokre buty, jechał w skórzanych półbutach bez ochraniaczy). Dalej jedziemy dość sprawnie, średnia oscyluje koło 25 km/h (pomaga nam trochę korzystny wiatr), na polach leżą masy topiącego się śniegu, widoczność marniutka, na jakieś 100m, dużo mgły i nisko wiszących chmur, Liwiec jeszcze częściowo skuty lodem. W Węgrowie nie stawaliśmy, na postój zatrzymujemy się dopiero w Biedronce w Sokołowie Podl., gdzie ma miejsce nieprzyjemne "starcie" z obsługą sklepu, która czepiła się do rowerów wstawionych do środka (miejsca było naprawdę dużo). Nieźle rozbawiła nas babka z obsługi, która z całej siły starając się nam dogryźć zdobyła się na tekst, że musieliśmy przyjechać z ostatniego zadupia, bo w miastach takie coś się nie zdarza; na wiadomość że przyjechaliśmy z Warszawy mocno się speszyła i dała sobie spokój, policji której wezwaniem też nam grozili też nie poinformowali, grunt to nie dać sobie wejść na głowę :)).
Na ryneczku w Sokołowie robimy fotki, po czym przeczekując strumień tirów ruszamy dalej. Chwilę dalej orientuję się że nie mam licznika, instynktownie gwałtownie hamuję, wpadają na mnie jadący z tyłu Michał i Marcin, na szczęście nic się poważnego nie stało (jeszcze raz przepraszam). Niestety pośpiech nic nie dał, licznik znajduję jakieś 50m z tyłu, przejechany przez tira, szybka wytrzymała, ale wyświetlacz LCD już nie. Wkurzyło mnie to ostro - 1000zł do tyłu, a wszystko przez tragiczne mocowanie, licznik jest w nim kiepściutko osadzony, cały czas się rusza, spadał mi już wcześniej parę razy, a tutaj akurat pechowo był taki hałas, że tego nie usłyszałem; dawanie tak kiepskiego mocowania w liczniku za 1000zł jest grandą, spróbuję to jeszcze reklamować, ale znając życie nic z tego nie będzie.
Za Sokołowem robi się ciekawiej, coraz więcej góreczek, drewniany most na Bugu dalej jest drewniany, remont od zeszłego roku nie posunął się nic a nic. Rzeka robi duże wrażenie, prawie cała skuta lodem, naprawdę fajnie to wygląda. Kontynuujemy jazdę pagórkowatą trasą w stronę Siemiatycz, po skręcie na Lublin zaczyna mocniej padać na jakieś kilka km, zaliczamy fajny podjazd za kolejnym mostem na Bugu i stajemy na postój w Sarnakach pod sklepem. Stamtąd puściutką drogą naprawdę dobrej jakości jedziemy na Konstantynów i Janów Podlaski, gdzie robimy ostatni podjazd. W końcówce coraz mocniej odczuwamy zmęczenie, dystans jak na taką pogodę bardzo znaczący, na szczęście trasa płaska, więc przy sensownym zaplanowaniu nie mieliśmy problemów z wyrobieniem się na pociąg, nie trzeba było lecieć na łeb na szyję, a warunki były bardzo trudne, cały czas zimno, wiele deszczu )choć nieintensywnego) i mokre drogi (ja np. jechałem jeszcze bez błotników :)) Dziękuję Michałowi i Marcinowi za wspólną wycieczkę, pewnie jeszcze nie raz razem pojeździmy.
Na linii kolejowej z Terespola skończono wreszcie remont torów, tak więc do Warszawy dociera się sprawnie w 2h40min, mnie niestety czeka jeszcze praca, kończę dopiero po 1 w nocy, wreszcie zasypiając kamiennym snem :)).
Zdjęcia z wyjazdu
Pierwsza większa trasa w tym roku. Jadę wraz z Michałem (który przyjechał do Warszawy z Katowic na targi rowerowe) oraz z Cimanem. Michał w Warszawie był tylko przez weekend, dlatego musieliśmy jechać w sobotę, niestety w bardzo marną pogodę (ja do tego skończyłem pracę po północy, więc w ogóle nie kładłem się spać). Ruszamy przed 5 (Michał jedzie na moim rowerze trekingowym), z Marcinem (Cimanem) spotykamy się ok. 5.30 na skrzyżowaniu Płowiecka/Marsa. Z Warszawy wyjeżdżamy drogą przez Rembertów i Wesołą, dalej odbijamy na Węgrów. Po zimie sporo dziur, jazda nieprzyjemna, co chwilę pada mały deszcz, na drogach bardzo mokro, do tego zimno, koło 3 stopni.
Ten pierwszy kawałek był najgorszy, później zaczęło się jechać nieco lepiej, mniej dziur, aczkolwiek sporo wody. W Stanisławowie Michał przebiera się na stacji w pożyczone od Marcina skarpety SealSkinz (miał już zupełnie mokre buty, jechał w skórzanych półbutach bez ochraniaczy). Dalej jedziemy dość sprawnie, średnia oscyluje koło 25 km/h (pomaga nam trochę korzystny wiatr), na polach leżą masy topiącego się śniegu, widoczność marniutka, na jakieś 100m, dużo mgły i nisko wiszących chmur, Liwiec jeszcze częściowo skuty lodem. W Węgrowie nie stawaliśmy, na postój zatrzymujemy się dopiero w Biedronce w Sokołowie Podl., gdzie ma miejsce nieprzyjemne "starcie" z obsługą sklepu, która czepiła się do rowerów wstawionych do środka (miejsca było naprawdę dużo). Nieźle rozbawiła nas babka z obsługi, która z całej siły starając się nam dogryźć zdobyła się na tekst, że musieliśmy przyjechać z ostatniego zadupia, bo w miastach takie coś się nie zdarza; na wiadomość że przyjechaliśmy z Warszawy mocno się speszyła i dała sobie spokój, policji której wezwaniem też nam grozili też nie poinformowali, grunt to nie dać sobie wejść na głowę :)).
Na ryneczku w Sokołowie robimy fotki, po czym przeczekując strumień tirów ruszamy dalej. Chwilę dalej orientuję się że nie mam licznika, instynktownie gwałtownie hamuję, wpadają na mnie jadący z tyłu Michał i Marcin, na szczęście nic się poważnego nie stało (jeszcze raz przepraszam). Niestety pośpiech nic nie dał, licznik znajduję jakieś 50m z tyłu, przejechany przez tira, szybka wytrzymała, ale wyświetlacz LCD już nie. Wkurzyło mnie to ostro - 1000zł do tyłu, a wszystko przez tragiczne mocowanie, licznik jest w nim kiepściutko osadzony, cały czas się rusza, spadał mi już wcześniej parę razy, a tutaj akurat pechowo był taki hałas, że tego nie usłyszałem; dawanie tak kiepskiego mocowania w liczniku za 1000zł jest grandą, spróbuję to jeszcze reklamować, ale znając życie nic z tego nie będzie.
Za Sokołowem robi się ciekawiej, coraz więcej góreczek, drewniany most na Bugu dalej jest drewniany, remont od zeszłego roku nie posunął się nic a nic. Rzeka robi duże wrażenie, prawie cała skuta lodem, naprawdę fajnie to wygląda. Kontynuujemy jazdę pagórkowatą trasą w stronę Siemiatycz, po skręcie na Lublin zaczyna mocniej padać na jakieś kilka km, zaliczamy fajny podjazd za kolejnym mostem na Bugu i stajemy na postój w Sarnakach pod sklepem. Stamtąd puściutką drogą naprawdę dobrej jakości jedziemy na Konstantynów i Janów Podlaski, gdzie robimy ostatni podjazd. W końcówce coraz mocniej odczuwamy zmęczenie, dystans jak na taką pogodę bardzo znaczący, na szczęście trasa płaska, więc przy sensownym zaplanowaniu nie mieliśmy problemów z wyrobieniem się na pociąg, nie trzeba było lecieć na łeb na szyję, a warunki były bardzo trudne, cały czas zimno, wiele deszczu )choć nieintensywnego) i mokre drogi (ja np. jechałem jeszcze bez błotników :)) Dziękuję Michałowi i Marcinowi za wspólną wycieczkę, pewnie jeszcze nie raz razem pojeździmy.
Na linii kolejowej z Terespola skończono wreszcie remont torów, tak więc do Warszawy dociera się sprawnie w 2h40min, mnie niestety czeka jeszcze praca, kończę dopiero po 1 w nocy, wreszcie zasypiając kamiennym snem :)).
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 231.40 km AVS: 23.22 km/h
ALT: 891 m MAX: 48.70 km/h
Temp:3.0 'C
Rovaniemi - Torvinen
Niechętnie wysiadam z ciepluteńkiego pociągu, chwilę przygotowuję bagaż, po czym rozpoczynam jazdę przez centrum Rovaniemi. Pierwsze kilometry przebiegają na obserwacji termometru w liczniku (który opada z pociągowej temperatury ponad 20'C) dość wolno. Obserwuję ten licznik i obserwuję i aż mi się nie chce wierzyć ile jeszcze "zleci", zatrzymuje się dopiero na -23'C! Jednym słowem prognozami, które oglądałem wczoraj na promie (ok. -10'C) można się podetrzeć...
Rychło muszę założyć drugi polar pod kurtkę; pierwsze kilometry mimo takich warunków idą dość sprawnie, wspaniały bajkowy krajobraz zimowej Laponii robi duże wrażenie, kawałek za miastem przekraczam koło polarne, tutaj właśnie jest siedziba Świętego Mikołaja. Do ok. 50km jechało się jeszcze całkiem dobrze, ale później potężny mróz coraz bardziej zaczyna przeszkadzać, coraz mocniej zaczynają szczypać stopy, a kominiarka i czapka mocno zamarzają. Na ok. 70km zatrzymałem się w jakimś przydrożnym barze (jednym z bardzo nielicznych miejsc gdzie można tu stanąć w cieple), chwilkę odzipnąłem, napiłem się wody z termosu oraz założyłem ocieplacze chemiczne (po tym ustąpiły problemy ze stopami). Kolejne kilometry to już ciężka mordęga, jedzie się coraz wolniej, coraz więcej to wysiłku kosztuje, do tego koło 15 robi się ciemno, więc ostatnie 30km jadę już po ciemku, temperatura spada aż do -25'C. Dałem radę przejechać aż ok. 110km, rozstawianie namiotu w takich warunkach było makabrą, śledzie trzeba było wbijać młotkiem w zmarznięty na kość grunt, nawet kilkanaście sekund bez rękawic oznaczało długi ból palców z zimna. Podobnie i w namiocie - nie bardzo chciało mi się coś robić poza leżeniem w śpiworze, ale trzeba było przecież ugotować jedzenie. Zajmuje to masę czasu - trzeba topić śnieg, gotuje się to powoli, a makaron wyszedł bardzo mizerny, dałem radę zjeść ledwo z połowę, w takiej temperaturze po prostu nie ma się za grosz apetytu (natomiast paradoksalnie głód odczuwa się jak najbardziej). Długo się zastanawiałem czy ma sens dalsza jazda, gdy już pierwszego dnia zostałem tak mocno przeczesany, w końcu konsultując z domem prognozy pogody na kolejne dni (za 3 dni miał być przeciwny wiatr 50km/h!) zdecydowałem o odwrocie z Sodankyli.
Zdjęcia z wypadu
Niechętnie wysiadam z ciepluteńkiego pociągu, chwilę przygotowuję bagaż, po czym rozpoczynam jazdę przez centrum Rovaniemi. Pierwsze kilometry przebiegają na obserwacji termometru w liczniku (który opada z pociągowej temperatury ponad 20'C) dość wolno. Obserwuję ten licznik i obserwuję i aż mi się nie chce wierzyć ile jeszcze "zleci", zatrzymuje się dopiero na -23'C! Jednym słowem prognozami, które oglądałem wczoraj na promie (ok. -10'C) można się podetrzeć...
Rychło muszę założyć drugi polar pod kurtkę; pierwsze kilometry mimo takich warunków idą dość sprawnie, wspaniały bajkowy krajobraz zimowej Laponii robi duże wrażenie, kawałek za miastem przekraczam koło polarne, tutaj właśnie jest siedziba Świętego Mikołaja. Do ok. 50km jechało się jeszcze całkiem dobrze, ale później potężny mróz coraz bardziej zaczyna przeszkadzać, coraz mocniej zaczynają szczypać stopy, a kominiarka i czapka mocno zamarzają. Na ok. 70km zatrzymałem się w jakimś przydrożnym barze (jednym z bardzo nielicznych miejsc gdzie można tu stanąć w cieple), chwilkę odzipnąłem, napiłem się wody z termosu oraz założyłem ocieplacze chemiczne (po tym ustąpiły problemy ze stopami). Kolejne kilometry to już ciężka mordęga, jedzie się coraz wolniej, coraz więcej to wysiłku kosztuje, do tego koło 15 robi się ciemno, więc ostatnie 30km jadę już po ciemku, temperatura spada aż do -25'C. Dałem radę przejechać aż ok. 110km, rozstawianie namiotu w takich warunkach było makabrą, śledzie trzeba było wbijać młotkiem w zmarznięty na kość grunt, nawet kilkanaście sekund bez rękawic oznaczało długi ból palców z zimna. Podobnie i w namiocie - nie bardzo chciało mi się coś robić poza leżeniem w śpiworze, ale trzeba było przecież ugotować jedzenie. Zajmuje to masę czasu - trzeba topić śnieg, gotuje się to powoli, a makaron wyszedł bardzo mizerny, dałem radę zjeść ledwo z połowę, w takiej temperaturze po prostu nie ma się za grosz apetytu (natomiast paradoksalnie głód odczuwa się jak najbardziej). Długo się zastanawiałem czy ma sens dalsza jazda, gdy już pierwszego dnia zostałem tak mocno przeczesany, w końcu konsultując z domem prognozy pogody na kolejne dni (za 3 dni miał być przeciwny wiatr 50km/h!) zdecydowałem o odwrocie z Sodankyli.
Zdjęcia z wypadu
Dane wycieczki:
DST: 109.60 km AVS: 18.02 km/h
ALT: 600 m MAX: 36.00 km/h
Temp:-23.0 'C
Warszawa - Góra Kalwaria - Warka - Grójec - Piaseczno - Warszawa
Ostatnia trasa w 2009 roku. Przez większość trasy padał śnieg (aczkolwiek nie za mocny), od Góry Kalwarii jechałem już nocą. Do Warki warunki na szosie porządne, a odcinku do Grójca było już trochę śniegu, parę razy mnie obracało. Ale i odśnieżanie stało na wysokim poziomie - mijało mnie w sumie kilka pługów, czego na takiej drodze się nie spodziewałem, szczególnie w sylwestra. Przed Grójcem i większość powrotu już pod wiatr, jeszcze pod Piasecznem siadła mi przednia lampka, zapomniałem podładować baterie, na szczęście nawet wyładowana świeci światłem pozycyjnym, więc przynajmniej jestem widoczny. Od wjazdu do powiatu piaseczyńskiego droga już elegancka, odśnieżona w całości.
Ostatnia trasa w 2009 roku. Przez większość trasy padał śnieg (aczkolwiek nie za mocny), od Góry Kalwarii jechałem już nocą. Do Warki warunki na szosie porządne, a odcinku do Grójca było już trochę śniegu, parę razy mnie obracało. Ale i odśnieżanie stało na wysokim poziomie - mijało mnie w sumie kilka pługów, czego na takiej drodze się nie spodziewałem, szczególnie w sylwestra. Przed Grójcem i większość powrotu już pod wiatr, jeszcze pod Piasecznem siadła mi przednia lampka, zapomniałem podładować baterie, na szczęście nawet wyładowana świeci światłem pozycyjnym, więc przynajmniej jestem widoczny. Od wjazdu do powiatu piaseczyńskiego droga już elegancka, odśnieżona w całości.
Dane wycieczki:
DST: 115.60 km AVS: 23.20 km/h
ALT: 477 m MAX: 40.30 km/h
Temp:-4.0 'C
Niedziela, 27 grudnia 2009Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Pułtusk - Ciechanów - Mława - Działdowo - Iława - Susz - Dzierzgoń - Malbork
Do wyjazdu zmobilizowała mnie ostatnia trasa Mikiego, który wraz z kolegą przejechał ponad 300km w grudniu, postanowiłem również zmierzyć się z takim dystansem. Jako cel wybrałem Malbork, trasa do tego miasta jest bardzo wygodna jak na taki długi kawał, bowiem jedzie się prawie cały czas wzdłuż linii kolejowej, więc w razie jakiś problemów (o co na tak długiej trasie nietrudno) - jest sporo miejsc w których można się wycofać.
Na trasę ruszam bardzo wcześnie, już o 4.35, podobnie jak przed tygodniem jadę przez Nieporęt, Serock i Pułtusk do Ciechanowa. Ale tym razem jedzie się dużo łatwiej, temperatura tylko -1'C, nie -14'C. Wiatr jest generalnie z południowego zachodu, za Serockiem wyraźnie sprzyja. Nocą aż tak wiele się nie najechałem - do Serocka droga jest oświetlona, dalej już powoli zaczyna dnieć. Za Pułtuskiem skręcam na zachód i ten kawałek już trochę męczący, do tego bardzo nudny. W Ciechanowie zatrzymuję się na pierwszy odpoczynek na stacji kolejowej (by odpocząć w cieple). Do Mławy już ciekawiej, pierwszy raz mam okazję jechać ten odcinek za dnia (dotąd pokonywałem go dwa razy, ale nocą) - jednak przy świetle słonecznym to zupełnie inna sprawa. Jest trochę górek, wjeżdża się na 180m. Sama Mława dość duża, zabudowania ciągną się niemal do Iłowa - ważnego węzła kolejowego. Do Działdowa raczej płasko, kawałek za tym miastem skręcam na boczne drogi wyprowadzające mnie na trasę do Nowego Miasta Lubawskiego. W lesie na trasie robię drugi postój - i orientuję się, że marnie stoję z czasem, trzeba się porządnie sprężać by wyrobić się na pociąg w Malborku. Kawałek do skrętu na Lubawę dał mi w kość, bo wiatr zmienił się w międzyczasie na zachodni.
Parę słów o prognozach pogody, jednym słowem - są diabła warte, sprawdzałem przed wyjazdem warunki na new.meteo.pl - wiatr miał być południowy, a zachmurzenie pełne, z niskimi chmurami. A tym czasem wieje z zachodu, a słońce jest właściwie cały czas, nawet na jeden dzień nie można niczego być pewnym, dłuższe prognozy to już w ogóle loteria.
Po skręcie do Lubawy jest już lepiej, dalej ładny leśny dojazd do Iławy, samo miasteczko bardzo fajne, piękne wkomponowane w otaczający je Jeziorak - jedno z największych polskich jezior. Tu staję na ostatni odpoczynek, z czasem bardzo marnie - mam zaledwie 3h10min na 74km, a to oznacza zdrowe zasuwanie, bez jakichkolwiek postojów. Za Iławą łapie mnie zmierzch, do Susza docieram już po ciemku. Odcinek do Dzierzgonia mocno pagórkowaty, są fragmenty z niespecjalną drogą, w samym mieście (jak zapamiętałem z wrześniowej trasy po Mazurach) - długi zjazd do kotlinki na poziom jakiś 10m, po którym następuje dłuższy podjazd (7%). Za Dzierzgoniem droga skręca na zachód, ale na szczęście teraz zaczęło wiać z południa i aż tak nie przeszkadza. Niemniej z czasem bardzo krucho, odpalam podświetlenie w GPS na stałe, by na bieżąco monitorować prędkość, dystans i czas. 30km do Malborka to był ciężki kawałek chleba, nieprzeciętnie się naszarpałem, cały czas w dolnym chwycie, bardzo głodny; widać już taki urok tras do Malborka (ostatnim razem jadąc tu zmęczyłem się jeszcze bardziej walcząc o średnią powyżej 30km/h). Ale sukces odniosłem, na dworzec docieram 10min przed odjazdem (a okazało się, że pomyliłem godziny i miałem jeszcze kolejne 10min), na całe szczęście końcówka trasy była na północny zachód i wiatr trochę pomagał.
Wypad udany - dałem radę zaliczyć tak długą trasę w grudniu, pogoda właściwie nic mi nie przeszkadzała, temperatury miałem rzędu -1'C do 1'C - a to jednak zupełnie inna bajka niż pułap -10'C, przy odpowiednim ubraniu jedzie się niewiele gorzej niż w lecie. Trasa była nietypowa ze względu na bardzo małą liczbę postojów - wyjechałem o 4.35, a dojechałem o 18.20, więc 306km pokonałem w niecałe 14h (sam czas jazdy do Malborka to 12h). Wymaga to dużego samozaparcia na trasie i rzadkich postojów, ja na początku trochę za dużo czasu straciłem i w końcówce musiałem lecieć na łeb, na szyję. Nawet najeść się nie było czasu, całą trasę pokonałem na 3 kanapkach i dwóch czekoladach :)) W Malborku byłem głodny jak prawdziwy wilk, na szczęście jeszcze zdążyłem zrobić zakupy w sklepie.
Zdjęcia z wyjazdu
Do wyjazdu zmobilizowała mnie ostatnia trasa Mikiego, który wraz z kolegą przejechał ponad 300km w grudniu, postanowiłem również zmierzyć się z takim dystansem. Jako cel wybrałem Malbork, trasa do tego miasta jest bardzo wygodna jak na taki długi kawał, bowiem jedzie się prawie cały czas wzdłuż linii kolejowej, więc w razie jakiś problemów (o co na tak długiej trasie nietrudno) - jest sporo miejsc w których można się wycofać.
Na trasę ruszam bardzo wcześnie, już o 4.35, podobnie jak przed tygodniem jadę przez Nieporęt, Serock i Pułtusk do Ciechanowa. Ale tym razem jedzie się dużo łatwiej, temperatura tylko -1'C, nie -14'C. Wiatr jest generalnie z południowego zachodu, za Serockiem wyraźnie sprzyja. Nocą aż tak wiele się nie najechałem - do Serocka droga jest oświetlona, dalej już powoli zaczyna dnieć. Za Pułtuskiem skręcam na zachód i ten kawałek już trochę męczący, do tego bardzo nudny. W Ciechanowie zatrzymuję się na pierwszy odpoczynek na stacji kolejowej (by odpocząć w cieple). Do Mławy już ciekawiej, pierwszy raz mam okazję jechać ten odcinek za dnia (dotąd pokonywałem go dwa razy, ale nocą) - jednak przy świetle słonecznym to zupełnie inna sprawa. Jest trochę górek, wjeżdża się na 180m. Sama Mława dość duża, zabudowania ciągną się niemal do Iłowa - ważnego węzła kolejowego. Do Działdowa raczej płasko, kawałek za tym miastem skręcam na boczne drogi wyprowadzające mnie na trasę do Nowego Miasta Lubawskiego. W lesie na trasie robię drugi postój - i orientuję się, że marnie stoję z czasem, trzeba się porządnie sprężać by wyrobić się na pociąg w Malborku. Kawałek do skrętu na Lubawę dał mi w kość, bo wiatr zmienił się w międzyczasie na zachodni.
Parę słów o prognozach pogody, jednym słowem - są diabła warte, sprawdzałem przed wyjazdem warunki na new.meteo.pl - wiatr miał być południowy, a zachmurzenie pełne, z niskimi chmurami. A tym czasem wieje z zachodu, a słońce jest właściwie cały czas, nawet na jeden dzień nie można niczego być pewnym, dłuższe prognozy to już w ogóle loteria.
Po skręcie do Lubawy jest już lepiej, dalej ładny leśny dojazd do Iławy, samo miasteczko bardzo fajne, piękne wkomponowane w otaczający je Jeziorak - jedno z największych polskich jezior. Tu staję na ostatni odpoczynek, z czasem bardzo marnie - mam zaledwie 3h10min na 74km, a to oznacza zdrowe zasuwanie, bez jakichkolwiek postojów. Za Iławą łapie mnie zmierzch, do Susza docieram już po ciemku. Odcinek do Dzierzgonia mocno pagórkowaty, są fragmenty z niespecjalną drogą, w samym mieście (jak zapamiętałem z wrześniowej trasy po Mazurach) - długi zjazd do kotlinki na poziom jakiś 10m, po którym następuje dłuższy podjazd (7%). Za Dzierzgoniem droga skręca na zachód, ale na szczęście teraz zaczęło wiać z południa i aż tak nie przeszkadza. Niemniej z czasem bardzo krucho, odpalam podświetlenie w GPS na stałe, by na bieżąco monitorować prędkość, dystans i czas. 30km do Malborka to był ciężki kawałek chleba, nieprzeciętnie się naszarpałem, cały czas w dolnym chwycie, bardzo głodny; widać już taki urok tras do Malborka (ostatnim razem jadąc tu zmęczyłem się jeszcze bardziej walcząc o średnią powyżej 30km/h). Ale sukces odniosłem, na dworzec docieram 10min przed odjazdem (a okazało się, że pomyliłem godziny i miałem jeszcze kolejne 10min), na całe szczęście końcówka trasy była na północny zachód i wiatr trochę pomagał.
Wypad udany - dałem radę zaliczyć tak długą trasę w grudniu, pogoda właściwie nic mi nie przeszkadzała, temperatury miałem rzędu -1'C do 1'C - a to jednak zupełnie inna bajka niż pułap -10'C, przy odpowiednim ubraniu jedzie się niewiele gorzej niż w lecie. Trasa była nietypowa ze względu na bardzo małą liczbę postojów - wyjechałem o 4.35, a dojechałem o 18.20, więc 306km pokonałem w niecałe 14h (sam czas jazdy do Malborka to 12h). Wymaga to dużego samozaparcia na trasie i rzadkich postojów, ja na początku trochę za dużo czasu straciłem i w końcówce musiałem lecieć na łeb, na szyję. Nawet najeść się nie było czasu, całą trasę pokonałem na 3 kanapkach i dwóch czekoladach :)) W Malborku byłem głodny jak prawdziwy wilk, na szczęście jeszcze zdążyłem zrobić zakupy w sklepie.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 322.00 km AVS: 25.45 km/h
ALT: 1648 m MAX: 42.30 km/h
Temp:1.0 'C