Wpisy archiwalne w kategorii
>100km
Dystans całkowity: | 238153.82 km (w terenie 665.00 km; 0.28%) |
Czas w ruchu: | 10350:56 |
Średnia prędkość: | 22.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 87.20 km/h |
Suma podjazdów: | 1827518 m |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 151 (80 %) |
Suma kalorii: | 580913 kcal |
Liczba aktywności: | 1036 |
Średnio na aktywność: | 229.88 km i 10h 00m |
Więcej statystyk |
Piątek, 17 czerwca 2011Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Kielce - Daleszyce - Nowa Słupia - Starachowice - Wierzbica - Radom
Powrót z Kielc do Radomia śladami gmin. Jechało się dość marnie, przeszkadzał dość mocny wiatr wiejący głównie z północnego wschodu, dopiero w drugiej bardziej płaskiej części jechało się trochę lepiej. Zapowiadanych mocnych deszczy - ani śladu, rzetelność naszych prognoz pogody powoli staje się już anegdotyczna. W Radomiu ledwo wyrobiłem się na pociąg, myślałem że odjeżdża 10min później, miałem to szczęście, że akurat się spóźnił :)
Zaliczone gminy - 10 (DALESZYCE, Górno, Bieliny, Nowa Słupia, Pawłów, STARACHOWICE - miasto powiatowe, WĄCHOCK, Mirzec, Wierzbica, Kowala)
Powrót z Kielc do Radomia śladami gmin. Jechało się dość marnie, przeszkadzał dość mocny wiatr wiejący głównie z północnego wschodu, dopiero w drugiej bardziej płaskiej części jechało się trochę lepiej. Zapowiadanych mocnych deszczy - ani śladu, rzetelność naszych prognoz pogody powoli staje się już anegdotyczna. W Radomiu ledwo wyrobiłem się na pociąg, myślałem że odjeżdża 10min później, miałem to szczęście, że akurat się spóźnił :)
Zaliczone gminy - 10 (DALESZYCE, Górno, Bieliny, Nowa Słupia, Pawłów, STARACHOWICE - miasto powiatowe, WĄCHOCK, Mirzec, Wierzbica, Kowala)
Dane wycieczki:
DST: 144.40 km AVS: 24.75 km/h
ALT: 905 m MAX: 60.90 km/h
Temp:26.0 'C
Czwartek, 16 czerwca 2011Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
Warszawa - Grójec - Białobrzegi - Szydłowiec - Skarżysko-Kamienna - Bodzentyn - Kielce
Wybraliśmy się razem z Marcinem do Kielc by pokibicować jego siostrze Gosi startujące w Mistrzostwach Polski w MTB. Trasa bardzo pokręcona bo zaliczaliśmy sporo gmin. W pierwszej części trasy męczyły mnie problemy żołądkowe (prawdopodobnie w wyniku zatrucia zepsutą colą z wiejskiego sklepiku), do tego na trasie w rejonie Białobrzegów było sporo objazdów, parę kilometrów musieliśmy jechać szutrami. Później zrobiło się upalnie, powyżej 30 stopni, ale i trasa była nieco ciekawsza, szczególnie w rejonie Bodzentyn-Masłów. Do Kielc dotarliśmy podmęczeni długą trasą koło 21; niestety okazało się, że Gosia startuje dopiero o 16 następnego dnia, co powodowało że nie mogłem zostać (niestety praca) na wyścigu sztafet (w niedzielę ma start indywidualny)
Zaliczone gminy - 21 (Pniewy, Goszczyn, Promna, BIAŁOBRZEGI - miasto powiatowe, Radzanów, Stara Błotnica, Przytyk, Zakrzew, Wolanów, Orońsko, Jastrząb, Mirów, SZYDŁOWIEC - miasto powiatowe, Skarżysko Kościelne, SKARŻYSKO-KAMIENNA - miasto powiatowe, Bliżyn, SUCHEDNIÓW, Łączna, BODZENTYN, Masłów, KIELCE - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki)
Wybraliśmy się razem z Marcinem do Kielc by pokibicować jego siostrze Gosi startujące w Mistrzostwach Polski w MTB. Trasa bardzo pokręcona bo zaliczaliśmy sporo gmin. W pierwszej części trasy męczyły mnie problemy żołądkowe (prawdopodobnie w wyniku zatrucia zepsutą colą z wiejskiego sklepiku), do tego na trasie w rejonie Białobrzegów było sporo objazdów, parę kilometrów musieliśmy jechać szutrami. Później zrobiło się upalnie, powyżej 30 stopni, ale i trasa była nieco ciekawsza, szczególnie w rejonie Bodzentyn-Masłów. Do Kielc dotarliśmy podmęczeni długą trasą koło 21; niestety okazało się, że Gosia startuje dopiero o 16 następnego dnia, co powodowało że nie mogłem zostać (niestety praca) na wyścigu sztafet (w niedzielę ma start indywidualny)
Zaliczone gminy - 21 (Pniewy, Goszczyn, Promna, BIAŁOBRZEGI - miasto powiatowe, Radzanów, Stara Błotnica, Przytyk, Zakrzew, Wolanów, Orońsko, Jastrząb, Mirów, SZYDŁOWIEC - miasto powiatowe, Skarżysko Kościelne, SKARŻYSKO-KAMIENNA - miasto powiatowe, Bliżyn, SUCHEDNIÓW, Łączna, BODZENTYN, Masłów, KIELCE - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki)
Dane wycieczki:
DST: 287.30 km AVS: 25.06 km/h
ALT: 1580 m MAX: 60.90 km/h
Temp:29.0 'C
Karkonosze 5
V dzień – Strzecha Akademicka – Karpacz – Przełęcz Karkonoska (1197m) – Szklarska-Poręba – Świeradów-Zdrój – Stóg Izerski (1102m) – Stara Kamienica – Jelenia Góra
Na dzień dobry czeka nas mordęga zjazdu po tej fatalnej kostce do Karpacza, mimo aż 400m różnicy poziomów na dole średnią mieliśmy 9,2km/h! Krótki odpoczynek na podziwianie niezwykłej Świątyni Wang oświetlonej porannym słońcem – i ruszamy na kolejne wyzwanie wyjazdu czyli przełęcz Karkonoską, najcięższy polski podjazd. Bagaże zostawiamy w lesie tuż przed początkiem właściwego podjazdu na ok. 800m, tym razem chciałem całość podjazdu zaliczyć bez stawania, byłem tu już 2 lata temu, ale z pełnym bagażem i musiałem stawać parę razy. Podjazd oczywiście bardzo wymagający, ale zmęczył mniej jednak sporo mniej niż wczorajszy do schroniska Vyrovki. Na zjeździe porobiliśmy sporo fotek starając się uchwycić miejsca z największym nachyleniem. Faktycznie maksy dochodzą tu do ok. 20-22%; 30% spotykane na niektórych profilach to już bajki.
Po przepakowaniu bagaży kontynuujemy długi zjazd aż na przedmieścia Jeleniej Góry, tam skręcamy na Piechowice i odpoczywamy pod Biedronką. Następnie ruszamy w kierunku Świeradowa, Marcin pojechał trochę krótsza drogą, ja dłuższą główną, by zaliczyć jeszcze urząd w samej Szklarskiej. Spotykamy się na Zakręcie Śmierci skąd można podziwiać ładną panoramę Szrenicy; droga do Świeradowa bardzo fajna, niemal cały czas w lesie, początkowo po płaskim, następnie sporo w dół, a że mamy spory wiatr w plecy, udaje nam się przekroczyć 70km/h (Marcin dobił nawet do 73, bijąc swój rekord prędkości na pionowym rowerze). W Świeradowie znowu nie chcieli nam wziąć bagaży na przechowanie, więc wyjeżdżamy nad miasto i ponownie zostawiamy je w lesie. A było to właściwie konieczne – bo na koniec wyjazdu czekał nas najostrzejszy kilometr asfaltu w całej Polsce (jak utrzymuje Michał Książkiewicz, autor znanej strony z profilami). Trochę się nakombinowaliśmy by go odnaleźć na mapie (na Stóg prowadzi kilka różnych dróg). Ale gdy zaczynamy podjazd – wszelkie wątpliwości pryskają, to niewątpliwie jest właściwy kawałek :)). Rzeźnia niesamowita, na odcinku 1,5km średnie nachylenie aż 17,85%, poniżej 15% spada tylko raz na króciutkim kawałku, 20% trzyma na aż 3 stumetrowych odcinkach – te parametry wyraźnie przebijają Karkonoską (choć oczywiście jest to podjazd krótszy). Rzeźnia kończy się na ok. 900m, końcówka podjazdu na Stóg to już standardowe nachylenie, a sama końcówka od schroniska to nieprzyjemne kamienie. Zjazd po takim nachyleniu i kiepskiej drodze (asfalt jeszcze gorszy niż na Karkonoskiej) pokonujemy bardzo ostrożnie, ale potężna stromizna spowodowała, że obręcz Marcina tak się rozgrzała od ciśniętych na maksa hamulców – że aż pękła dętka! Dobrze, że prędkość była niewielka, a „strzał” na tyle nieszkodliwy, że nie rozerwało samej dętki, czy nawet opony – bo tego typu wypadki przy typowych prędkościach zjazdowych są bardzo groźnie.
Na naprawę zeszło się trochę czasu, orientujemy się, że by zdążyć na pociąg w Jeleniej trzeba się sprężać. Marcin wolał nie ryzykować i pojechał najkrótszą drogą, ja zrobiłem jeszcze wypad po gminę w Mirsku. Końcówka pagórkowata, w większości pod wiatr – nieźle mnie wymęczyła, ale do Jeleniej docieram z bezpiecznym zapasem czasowym, obyło się bez takich atrakcji jak w marcu.
Wypad bardzo udany, udało się zrealizować wszystkie najważniejsze cele, zaliczyliśmy masę trudnych podjazdów, w tym kilka (że tak to ujmę) światowej klasy – jak Kapliczka, Karkonoska czy wreszcie Stóg. Parę razy zdecydowaliśmy się na improwizację z bagażem w górskim terenie – i zyskaliśmy dzięki temu wspaniałe widokowo odcinki na Pradziadzie oraz Śnieżce. Duże podziękowania dla Marcina, który dawał sobie bez problemu rade na tak trudnym wyjeździe (4 dni z rzędu ponad 2000m podjazdów!), zostawał za mną jedynie minimalnie na najostrzejszych stromiznach; pożegnanie się z rowerem poziomym było świetną decyzją – to definitywnie nie jest sprzęt na góry. Jechało nam się bardzo sprawnie, mamy podobny styl jazdy, podobne oczekiwania co do wyjazdu – a to przy wspólnej jeździe bardzo istotne; to na pewno nie ostatni wspólny wyjazd!
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 6 (PIECHOWICE, SZKLARSKA PORĘBA, Stara Kamienica, ŚWIERADÓW-ZDRÓJ, MIRSK, Jeżów Sudecki)
V dzień – Strzecha Akademicka – Karpacz – Przełęcz Karkonoska (1197m) – Szklarska-Poręba – Świeradów-Zdrój – Stóg Izerski (1102m) – Stara Kamienica – Jelenia Góra
Na dzień dobry czeka nas mordęga zjazdu po tej fatalnej kostce do Karpacza, mimo aż 400m różnicy poziomów na dole średnią mieliśmy 9,2km/h! Krótki odpoczynek na podziwianie niezwykłej Świątyni Wang oświetlonej porannym słońcem – i ruszamy na kolejne wyzwanie wyjazdu czyli przełęcz Karkonoską, najcięższy polski podjazd. Bagaże zostawiamy w lesie tuż przed początkiem właściwego podjazdu na ok. 800m, tym razem chciałem całość podjazdu zaliczyć bez stawania, byłem tu już 2 lata temu, ale z pełnym bagażem i musiałem stawać parę razy. Podjazd oczywiście bardzo wymagający, ale zmęczył mniej jednak sporo mniej niż wczorajszy do schroniska Vyrovki. Na zjeździe porobiliśmy sporo fotek starając się uchwycić miejsca z największym nachyleniem. Faktycznie maksy dochodzą tu do ok. 20-22%; 30% spotykane na niektórych profilach to już bajki.
Po przepakowaniu bagaży kontynuujemy długi zjazd aż na przedmieścia Jeleniej Góry, tam skręcamy na Piechowice i odpoczywamy pod Biedronką. Następnie ruszamy w kierunku Świeradowa, Marcin pojechał trochę krótsza drogą, ja dłuższą główną, by zaliczyć jeszcze urząd w samej Szklarskiej. Spotykamy się na Zakręcie Śmierci skąd można podziwiać ładną panoramę Szrenicy; droga do Świeradowa bardzo fajna, niemal cały czas w lesie, początkowo po płaskim, następnie sporo w dół, a że mamy spory wiatr w plecy, udaje nam się przekroczyć 70km/h (Marcin dobił nawet do 73, bijąc swój rekord prędkości na pionowym rowerze). W Świeradowie znowu nie chcieli nam wziąć bagaży na przechowanie, więc wyjeżdżamy nad miasto i ponownie zostawiamy je w lesie. A było to właściwie konieczne – bo na koniec wyjazdu czekał nas najostrzejszy kilometr asfaltu w całej Polsce (jak utrzymuje Michał Książkiewicz, autor znanej strony z profilami). Trochę się nakombinowaliśmy by go odnaleźć na mapie (na Stóg prowadzi kilka różnych dróg). Ale gdy zaczynamy podjazd – wszelkie wątpliwości pryskają, to niewątpliwie jest właściwy kawałek :)). Rzeźnia niesamowita, na odcinku 1,5km średnie nachylenie aż 17,85%, poniżej 15% spada tylko raz na króciutkim kawałku, 20% trzyma na aż 3 stumetrowych odcinkach – te parametry wyraźnie przebijają Karkonoską (choć oczywiście jest to podjazd krótszy). Rzeźnia kończy się na ok. 900m, końcówka podjazdu na Stóg to już standardowe nachylenie, a sama końcówka od schroniska to nieprzyjemne kamienie. Zjazd po takim nachyleniu i kiepskiej drodze (asfalt jeszcze gorszy niż na Karkonoskiej) pokonujemy bardzo ostrożnie, ale potężna stromizna spowodowała, że obręcz Marcina tak się rozgrzała od ciśniętych na maksa hamulców – że aż pękła dętka! Dobrze, że prędkość była niewielka, a „strzał” na tyle nieszkodliwy, że nie rozerwało samej dętki, czy nawet opony – bo tego typu wypadki przy typowych prędkościach zjazdowych są bardzo groźnie.
Na naprawę zeszło się trochę czasu, orientujemy się, że by zdążyć na pociąg w Jeleniej trzeba się sprężać. Marcin wolał nie ryzykować i pojechał najkrótszą drogą, ja zrobiłem jeszcze wypad po gminę w Mirsku. Końcówka pagórkowata, w większości pod wiatr – nieźle mnie wymęczyła, ale do Jeleniej docieram z bezpiecznym zapasem czasowym, obyło się bez takich atrakcji jak w marcu.
Wypad bardzo udany, udało się zrealizować wszystkie najważniejsze cele, zaliczyliśmy masę trudnych podjazdów, w tym kilka (że tak to ujmę) światowej klasy – jak Kapliczka, Karkonoska czy wreszcie Stóg. Parę razy zdecydowaliśmy się na improwizację z bagażem w górskim terenie – i zyskaliśmy dzięki temu wspaniałe widokowo odcinki na Pradziadzie oraz Śnieżce. Duże podziękowania dla Marcina, który dawał sobie bez problemu rade na tak trudnym wyjeździe (4 dni z rzędu ponad 2000m podjazdów!), zostawał za mną jedynie minimalnie na najostrzejszych stromiznach; pożegnanie się z rowerem poziomym było świetną decyzją – to definitywnie nie jest sprzęt na góry. Jechało nam się bardzo sprawnie, mamy podobny styl jazdy, podobne oczekiwania co do wyjazdu – a to przy wspólnej jeździe bardzo istotne; to na pewno nie ostatni wspólny wyjazd!
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 6 (PIECHOWICE, SZKLARSKA PORĘBA, Stara Kamienica, ŚWIERADÓW-ZDRÓJ, MIRSK, Jeżów Sudecki)
Dane wycieczki:
DST: 125.90 km AVS: 17.41 km/h
ALT: 2269 m MAX: 71.20 km/h
Temp:25.0 'C
Karkonosze 4
IV dzień – Kłodzko – Polanica-Zdrój – Kudowa-Słone – [CZ] – Cerveny Kostelec – Trutnov – Pec pod Sneżkou – Kapliczka (1505m) – [PL] - Śnieżka (1602m) – Strzecha Akademicka (1258m)
Rano sprawnie się zwijamy, Marcin wymienia na pobliskiej stacji benzynowej uszkodzony ekspander. Pierwsza część trasy to kilka nowych gmin do zaliczenia, przejeżdżamy przez niebrzydkie uzdrowiska Polanicę i Duszniki. Następnie czeka nas wspinaczka na przełęcz Polskie Wrota (660m), nieoczekiwanie ruch na jednej z głównych tras przelotowych do Czech jest niewielki, mamy szczęście że to niedziela. Po zdobyciu przełęczy jużz elegancko w dół, szybko meldujemy się w Biedronce w Kudowie, gdzie robimy większe zakupy i odpoczynek na lody (temperatura już dochodzi do 30’C). Kolejne kilometry – to powtórka z marcowej wyprawy na Śnieżnik, niebrzydka, mocno pagórkowata trasa przez Cerveny Kostelec, Upice i Trutnov, sporo bocznymi drogami; sporo ładniej niż w marcu – bo wszędzie zielono. Właściwie bez postojów ciągnęliśmy aż do Peca pod Śnieżką, bo plan na dziś był bardzo napięty, chcieliśmy jeszcze przez Okraj dojechać do Karpacza. Natomiast do samego Peca odbiliśmy w bok by zaliczyć najcięższy i najwyższy czeski podjazd – Kapliczkę (1505m), błędnie nazywaną też Modrym Sedlem (przełęcz jest kawałek dalej od drogi, nie ma żadnych drogowskazów z tą nazwą, nikt nie wiedział o co chodzi gdy podawaliśmy ta nazwę).
W Pecu w barku robimy zasłużony postój regeneracyjny przed tak ciężkim podjazdem, gdy szykujemy się do trasy – pojawia się nieoczekiwany problem, nikt nie chce nam przechować bagaży na 2h, a pytaliśmy w paru miejscach; niestety Pec to już typowe komercyjne miasteczko nastawione tylko na turystów i ich pieniądze. Postanawiamy więc zostawić bagaże w lesie, w tym celu trzeba podjechać spory kawałek za miasto, już na tym odcinku nachylenia są po 13-14%. Na ok. 900m zaczynamy się przepakowywać, ale wkrótce pojawia się dwóch Czechów, po rozmowie z nimi decydujemy się na zupełną zmianę planów – czyli przejazd granicy w rejonie Śnieżki, oszczędzało nam to ogromnego objazdu przez mało ciekawy (i zaliczony w marcu) Okraj, ale oznaczało ryzyko jazdy po górskim terenie ze sporym bagażem.
Ale raz kozie śmierć – postanawiamy zaryzykować i ruszamy w górę z całym bagażem. Podjazd pod Kapliczkę morderczy, szczególnie pierwszy odcinek do schroniska Vyrovka daje strasznie popalić, jest tu kilometr nachylony średnio ponad 14%, ze ścianami ponad 20%. Ale treking to nie rower szosowy, tutaj mam odpowiednie przełożenia nawet do takich nachyleń, więc do Vyrovki udało mi się wjechać bez stawania. Po chwili dociera i Marcin, robimy krótki odpoczynek, małą sesję foto i ruszamy w górę. Ten odcinek także ostry, powyżej 10%, ale już nie aż tak ciężki; do tego u góry pojawiają się wspaniałe widoki, ze szczytu podjazdu widać już bardzo charakterystyczny masyw Śnieżki. Z Kapliczki zjeżdżamy ostrą ścianą (73,1km/h) do schroniska Lucni Bouda, tu kończy się asfalt i zaczyna górski szlak na polską granicę. Pierwsza część dość łatwa, natomiast w drugiej mocno przeszkadzają liczne kanałki odpływowe, ulokowane co 10-20m, po których nie było łatwo jechać na szosowych oponach, Marcin na jednym z nich łapie typowego snejka, tylna obręcz dobiła do opony. Łata więc gumę i zjeżdżamy do schroniska Śląski Dom (Czesi muszą bardzo lubić tą nazwę, bo to już trzecie schronisko pod tym wezwaniem jakie miałem okazję odwiedzać :)). Stąd czeka nas bardzo wymagające 200m podjazdu na samą Śnieżkę, raz że nachylenie w końcówce bardzo dotkliwe – to jeszcze dochodzi droga z fatalnej kostki. Ale taki cel jak Śnieżka, wspaniałe widoki (a w tym rejonie to rzadkość) – ogromnie motywuje, więc dajemy radę bez wprowadzania. Na szczycie puściutko, oprócz nas była chyba tylko jedna osoba (to już koniec dnia) – wspaniałe widoki i ogromna satysfakcja, że daliśmy tu radę wjechać z sakwami.
Zjazd niestety do przyjemności nie należał, jechało się cały czas na hamulcach, z prędkością około 10km/h, podobnie też wyglądała dalsza droga do schroniska Strzecha Akademicka, gdzie postanawiamy przenocować (byliśmy jedynymi gośćmi). Po zostawieniu rowerów robimy jeszcze spacer do bardzo malowniczego schroniska Samotnia nad Małym Stawem, podziwiamy wspaniałe krajobrazy Kotła Małego Stawu w promieniach zachodzącego słońca.
Parę słów można poświęcić na kuriozalny zakaz jazdy rowerami na Śnieżkę – faktycznie jest tu bita droga, po której jeżdżą samochody i do schroniska i do obserwatorium, na mapach w parku i schronisku są szlaki rowerowe prowadzące zarówno do Strzechy jak i Samotni, obsługa schroniska słowa na rowery nie powiedziała (nawet mogliśmy je zabrać do pokoju) zakaz jest jedynie na dole przy wjeździe do parku, oraz na odcinku od czeskiego schroniska Lyzni Bouda do Śląskiego Domu (i tylko tu ma pewną rację bytu).
Niewątpliwie królewski dzień wypadu, fantastyczne krajobrazy i przeżycia, bardzo byliśmy zadowoleni, że zaryzykowaliśmy przeprawę przez najwyższe rejony Karkonoszy z sakwami, zamiast okrążać góry przez Okraj.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 2 (POLANICA-ZDRÓJ, SZCZYTNA)
IV dzień – Kłodzko – Polanica-Zdrój – Kudowa-Słone – [CZ] – Cerveny Kostelec – Trutnov – Pec pod Sneżkou – Kapliczka (1505m) – [PL] - Śnieżka (1602m) – Strzecha Akademicka (1258m)
Rano sprawnie się zwijamy, Marcin wymienia na pobliskiej stacji benzynowej uszkodzony ekspander. Pierwsza część trasy to kilka nowych gmin do zaliczenia, przejeżdżamy przez niebrzydkie uzdrowiska Polanicę i Duszniki. Następnie czeka nas wspinaczka na przełęcz Polskie Wrota (660m), nieoczekiwanie ruch na jednej z głównych tras przelotowych do Czech jest niewielki, mamy szczęście że to niedziela. Po zdobyciu przełęczy jużz elegancko w dół, szybko meldujemy się w Biedronce w Kudowie, gdzie robimy większe zakupy i odpoczynek na lody (temperatura już dochodzi do 30’C). Kolejne kilometry – to powtórka z marcowej wyprawy na Śnieżnik, niebrzydka, mocno pagórkowata trasa przez Cerveny Kostelec, Upice i Trutnov, sporo bocznymi drogami; sporo ładniej niż w marcu – bo wszędzie zielono. Właściwie bez postojów ciągnęliśmy aż do Peca pod Śnieżką, bo plan na dziś był bardzo napięty, chcieliśmy jeszcze przez Okraj dojechać do Karpacza. Natomiast do samego Peca odbiliśmy w bok by zaliczyć najcięższy i najwyższy czeski podjazd – Kapliczkę (1505m), błędnie nazywaną też Modrym Sedlem (przełęcz jest kawałek dalej od drogi, nie ma żadnych drogowskazów z tą nazwą, nikt nie wiedział o co chodzi gdy podawaliśmy ta nazwę).
W Pecu w barku robimy zasłużony postój regeneracyjny przed tak ciężkim podjazdem, gdy szykujemy się do trasy – pojawia się nieoczekiwany problem, nikt nie chce nam przechować bagaży na 2h, a pytaliśmy w paru miejscach; niestety Pec to już typowe komercyjne miasteczko nastawione tylko na turystów i ich pieniądze. Postanawiamy więc zostawić bagaże w lesie, w tym celu trzeba podjechać spory kawałek za miasto, już na tym odcinku nachylenia są po 13-14%. Na ok. 900m zaczynamy się przepakowywać, ale wkrótce pojawia się dwóch Czechów, po rozmowie z nimi decydujemy się na zupełną zmianę planów – czyli przejazd granicy w rejonie Śnieżki, oszczędzało nam to ogromnego objazdu przez mało ciekawy (i zaliczony w marcu) Okraj, ale oznaczało ryzyko jazdy po górskim terenie ze sporym bagażem.
Ale raz kozie śmierć – postanawiamy zaryzykować i ruszamy w górę z całym bagażem. Podjazd pod Kapliczkę morderczy, szczególnie pierwszy odcinek do schroniska Vyrovka daje strasznie popalić, jest tu kilometr nachylony średnio ponad 14%, ze ścianami ponad 20%. Ale treking to nie rower szosowy, tutaj mam odpowiednie przełożenia nawet do takich nachyleń, więc do Vyrovki udało mi się wjechać bez stawania. Po chwili dociera i Marcin, robimy krótki odpoczynek, małą sesję foto i ruszamy w górę. Ten odcinek także ostry, powyżej 10%, ale już nie aż tak ciężki; do tego u góry pojawiają się wspaniałe widoki, ze szczytu podjazdu widać już bardzo charakterystyczny masyw Śnieżki. Z Kapliczki zjeżdżamy ostrą ścianą (73,1km/h) do schroniska Lucni Bouda, tu kończy się asfalt i zaczyna górski szlak na polską granicę. Pierwsza część dość łatwa, natomiast w drugiej mocno przeszkadzają liczne kanałki odpływowe, ulokowane co 10-20m, po których nie było łatwo jechać na szosowych oponach, Marcin na jednym z nich łapie typowego snejka, tylna obręcz dobiła do opony. Łata więc gumę i zjeżdżamy do schroniska Śląski Dom (Czesi muszą bardzo lubić tą nazwę, bo to już trzecie schronisko pod tym wezwaniem jakie miałem okazję odwiedzać :)). Stąd czeka nas bardzo wymagające 200m podjazdu na samą Śnieżkę, raz że nachylenie w końcówce bardzo dotkliwe – to jeszcze dochodzi droga z fatalnej kostki. Ale taki cel jak Śnieżka, wspaniałe widoki (a w tym rejonie to rzadkość) – ogromnie motywuje, więc dajemy radę bez wprowadzania. Na szczycie puściutko, oprócz nas była chyba tylko jedna osoba (to już koniec dnia) – wspaniałe widoki i ogromna satysfakcja, że daliśmy tu radę wjechać z sakwami.
Zjazd niestety do przyjemności nie należał, jechało się cały czas na hamulcach, z prędkością około 10km/h, podobnie też wyglądała dalsza droga do schroniska Strzecha Akademicka, gdzie postanawiamy przenocować (byliśmy jedynymi gośćmi). Po zostawieniu rowerów robimy jeszcze spacer do bardzo malowniczego schroniska Samotnia nad Małym Stawem, podziwiamy wspaniałe krajobrazy Kotła Małego Stawu w promieniach zachodzącego słońca.
Parę słów można poświęcić na kuriozalny zakaz jazdy rowerami na Śnieżkę – faktycznie jest tu bita droga, po której jeżdżą samochody i do schroniska i do obserwatorium, na mapach w parku i schronisku są szlaki rowerowe prowadzące zarówno do Strzechy jak i Samotni, obsługa schroniska słowa na rowery nie powiedziała (nawet mogliśmy je zabrać do pokoju) zakaz jest jedynie na dole przy wjeździe do parku, oraz na odcinku od czeskiego schroniska Lyzni Bouda do Śląskiego Domu (i tylko tu ma pewną rację bytu).
Niewątpliwie królewski dzień wypadu, fantastyczne krajobrazy i przeżycia, bardzo byliśmy zadowoleni, że zaryzykowaliśmy przeprawę przez najwyższe rejony Karkonoszy z sakwami, zamiast okrążać góry przez Okraj.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 2 (POLANICA-ZDRÓJ, SZCZYTNA)
Dane wycieczki:
DST: 117.50 km AVS: 16.99 km/h
ALT: 2304 m MAX: 73.10 km/h
Temp:28.0 'C
Karkonosze 3
III dzień – Vitovka – Vitkov – Bruntal – Karlova Studanka – Pradziad (1491m) – Cervenohorskie Sedlo (1013m) – Jesenik – Javornik – [PL] – Złoty Stok – Kłodzko
(170,1 – 19,6 – 67 – 2610)
Pogodę dalej mamy aż za dobrą (grzeje mocno!), pierwsze kilometry to dalej malownicze Morawy i liczne pagóreczki, przejeżdżamy nad ciągiem jezior zaporowych, w okolicach samej tamy (z dobre 30m!) jest długi odcinek bruku. Już lekko zmęczeni upałem docieramy do Bruntala, tam robimy zakupy i krótki postój, lody i zimne jogurty to produkty obowiązkowe! Za Bruntalem Pradziada widać już wyraźnie (charakterystyczna 150m wieża telewizyjna), zaczyna się podjazd do Karlovej Studanki, częściowo w lesie, niestety po marniutkim (szczególnie jak na Czechy) asfalcie. W Studance krótki postój na którym analizujemy dokładnie mapy, zarówno papierowe jak i GPS – i postanawiamy zaryzykować zjazd ze szczytu na Cervenohorskie Sedlo.
W tym celu niestety na szczyt musimy się pchać z całym bagażem. Zaraz na starcie wyprzedzam kolarza na szosówce, któremu to bardzo zadziałało na ambicję. Szybko zaczął mnie gonić, później wyprzedzać – co spowodowało, że zniesmaczony taką postawą (co to za walka szosowca z sakwiarzem) postanowiłem dać mu nauczkę i też docisnąłem. Jednym słowem cały podjazd zamiast spokojnej jazdy z odpoczynkiem w rejonie parkingu przerodził się w swoisty wyścig bez chwili przerwy; koleś to zostawał w tyle, to znowu odrabiał; siadał na ostrzejszych kawałkach, przyspieszał na łagodniejszych. W samej końcówce odsadziłem go na 14% ściance i gdy już się nawet nie oglądałem, ten skubaniec na króciutkim odcinku w dół mnie dogonił i zaczął finiszować :)) Musiałem więc rozpocząć finisz i ja, na szczyt dojechałem nieźle wyżyłowany, z palącymi udami, ale gościa o rower wyprzedziłem, dbając o honor polskiego sakwiarstwa :))
Po paru minutach dojechał i Marcin, chwilkę posiedzieliśmy na szczycie i ruszyliśmy w dół. Pierwszy odcinek zjazdu to asfalt, więc myśleliśmy że zjazd na tą stronę góry był strzałem w 10 – ale od wysokości 1300m zaczął się terenowy szlak z kamieniami, na którym obładowanymi rowerami nie jechało się wybitnie, szczególnie na kilku ostrych, ponad 10% zjazdach. Ale trasa widokowo była piękna, z długich trawersów mieliśmy wspaniałe i szerokie widoki na masyw Jeseników, rowerzystów na trasie nie brakowało, Czechy pod tym względem bija nas na głowę, podobnie jak w ilości ciekawych tras rowerowych. Na ok. kilometrowym kawałku jechaliśmy tez pod górę, fragmentami bardzo ostrą. Sumarycznie czasowo pewnie trochę szybciej byłoby drogą asfaltową przez Vidly, ale nie żałowaliśmy tej decyzji, bo piękna trasa zrekompensowała nam w pełni włożony wysiłek.
Końcówka dzisiejszego dnia – to jazda w stronę polskiej granicy, parę mniejszych górek trzeba było jeszcze zaliczyć, początkowo mieliśmy jechać przez przeł. Lądecką, ale w czasie odpoczynku w pięknym Javorniku (wspaniały zamek na górze) decydujemy się jechać przez Kłodzko. Droga mimo, że główniejsza obfitowała w sporo górek, co pod koniec tego morderczego dnia (170km i aż 2600m podjazdów!) już mocno nas zmęczyło. W Kłodzku oglądamy piękne centrum, nabieramy wody na stacji i kierujemy się za miasto, miejscówkę znajdujemy na jego przedmieściach – na łące, niedaleko od drogi na Kudowę.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 2 (Kłodzko - wieś, KŁODZKO - miasto powiatowe)
III dzień – Vitovka – Vitkov – Bruntal – Karlova Studanka – Pradziad (1491m) – Cervenohorskie Sedlo (1013m) – Jesenik – Javornik – [PL] – Złoty Stok – Kłodzko
(170,1 – 19,6 – 67 – 2610)
Pogodę dalej mamy aż za dobrą (grzeje mocno!), pierwsze kilometry to dalej malownicze Morawy i liczne pagóreczki, przejeżdżamy nad ciągiem jezior zaporowych, w okolicach samej tamy (z dobre 30m!) jest długi odcinek bruku. Już lekko zmęczeni upałem docieramy do Bruntala, tam robimy zakupy i krótki postój, lody i zimne jogurty to produkty obowiązkowe! Za Bruntalem Pradziada widać już wyraźnie (charakterystyczna 150m wieża telewizyjna), zaczyna się podjazd do Karlovej Studanki, częściowo w lesie, niestety po marniutkim (szczególnie jak na Czechy) asfalcie. W Studance krótki postój na którym analizujemy dokładnie mapy, zarówno papierowe jak i GPS – i postanawiamy zaryzykować zjazd ze szczytu na Cervenohorskie Sedlo.
W tym celu niestety na szczyt musimy się pchać z całym bagażem. Zaraz na starcie wyprzedzam kolarza na szosówce, któremu to bardzo zadziałało na ambicję. Szybko zaczął mnie gonić, później wyprzedzać – co spowodowało, że zniesmaczony taką postawą (co to za walka szosowca z sakwiarzem) postanowiłem dać mu nauczkę i też docisnąłem. Jednym słowem cały podjazd zamiast spokojnej jazdy z odpoczynkiem w rejonie parkingu przerodził się w swoisty wyścig bez chwili przerwy; koleś to zostawał w tyle, to znowu odrabiał; siadał na ostrzejszych kawałkach, przyspieszał na łagodniejszych. W samej końcówce odsadziłem go na 14% ściance i gdy już się nawet nie oglądałem, ten skubaniec na króciutkim odcinku w dół mnie dogonił i zaczął finiszować :)) Musiałem więc rozpocząć finisz i ja, na szczyt dojechałem nieźle wyżyłowany, z palącymi udami, ale gościa o rower wyprzedziłem, dbając o honor polskiego sakwiarstwa :))
Po paru minutach dojechał i Marcin, chwilkę posiedzieliśmy na szczycie i ruszyliśmy w dół. Pierwszy odcinek zjazdu to asfalt, więc myśleliśmy że zjazd na tą stronę góry był strzałem w 10 – ale od wysokości 1300m zaczął się terenowy szlak z kamieniami, na którym obładowanymi rowerami nie jechało się wybitnie, szczególnie na kilku ostrych, ponad 10% zjazdach. Ale trasa widokowo była piękna, z długich trawersów mieliśmy wspaniałe i szerokie widoki na masyw Jeseników, rowerzystów na trasie nie brakowało, Czechy pod tym względem bija nas na głowę, podobnie jak w ilości ciekawych tras rowerowych. Na ok. kilometrowym kawałku jechaliśmy tez pod górę, fragmentami bardzo ostrą. Sumarycznie czasowo pewnie trochę szybciej byłoby drogą asfaltową przez Vidly, ale nie żałowaliśmy tej decyzji, bo piękna trasa zrekompensowała nam w pełni włożony wysiłek.
Końcówka dzisiejszego dnia – to jazda w stronę polskiej granicy, parę mniejszych górek trzeba było jeszcze zaliczyć, początkowo mieliśmy jechać przez przeł. Lądecką, ale w czasie odpoczynku w pięknym Javorniku (wspaniały zamek na górze) decydujemy się jechać przez Kłodzko. Droga mimo, że główniejsza obfitowała w sporo górek, co pod koniec tego morderczego dnia (170km i aż 2600m podjazdów!) już mocno nas zmęczyło. W Kłodzku oglądamy piękne centrum, nabieramy wody na stacji i kierujemy się za miasto, miejscówkę znajdujemy na jego przedmieściach – na łące, niedaleko od drogi na Kudowę.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 2 (Kłodzko - wieś, KŁODZKO - miasto powiatowe)
Dane wycieczki:
DST: 170.10 km AVS: 19.59 km/h
ALT: 2610 m MAX: 67.00 km/h
Temp:29.0 'C
Karkonosze 2
II dzień – Sutovo – Vrutky – Martinske Hole (1435m) – Żylina – [CZ] – Valaskie Mezirici – Odry – Vitovka
W nocy mieliśmy porządną burzę, ale rano pogoda jest świetna, od wczoraj utrzymuje się za to silny, głownie północny wiatr. Pod jego wpływem postanawiamy zmienić planowaną trasę – i zamiast jechać przez południe Czech (okolice Brna), wybrać się raczej na północ, ale za to z wypadem na Pradziada. We Vrutkach udało nam się zostawić bagaże na położonym pod koniec miasteczka kempingu, na ciężki podjazd pod Martinske Hole ruszamy więc na lekko. Podjazd bardzo długi, ale idzie nam dość sprawnie, do małego ośrodka narciarskiego na ok. 1250m prowadzi dobry asfalt, wyżej już mocno dziurawy – a właśnie u góry podjazd jest najostrzejszy, choć nie tak ostry jak na profilu, którym dysponowaliśmy, tutaj jest profil sporządzony przeze mnie na podstawie GPS.
Po krótkim odpoczynku i fotkach na szczycie zjeżdżamy w dół, zabieramy bagaży i ruszamy do Zyliny. Ten kawałek ładny widokowo, niestety ruch na drodze potężny, a na sporym kawałku w naszym kierunku jazdy jest wąziutki pas, samochody albo jada za nami w korku, albo wyprzedzają na gazetę. Tak więc do Żyliny docieramy z dużą ulgą, tu zjeżdżamy na boczna droge do Bytcy. W tym miasteczku robimy większe zakupy i odpoczynek, dalej czeka nas długi podjazd w stronę czeskiej granicy. Dał nam w kość bardziej niż Martinske Hole, szczególnie mocno doskwierał upał i powietrze tak gęste, że przysłowiową siekierę można było zawiesić. Po stronie czeskiej już głównie w dół, trochę się tez ochłodziło, więc do Valaskie Mezirici jedzie się elegancko. Po kolejnym postoju okazuje się, że w kole Marcina schodzi powietrze, jako że dompowywanie starczyło na krótko – trzeba było zmienić dętkę. Końcówka dnia to wreszcie jazda spokojnymi i malowniczymi czeskimi bocznymi drogami, teren też typowo czeski – czyli liczne małe pagóreczki. Docieramy w rejon źródeł Odry (niebrzydkie jeziorka), nocujemy na polu kawałek za miejscowością Vitovka.
Zdjęcia z wyjazdu
II dzień – Sutovo – Vrutky – Martinske Hole (1435m) – Żylina – [CZ] – Valaskie Mezirici – Odry – Vitovka
W nocy mieliśmy porządną burzę, ale rano pogoda jest świetna, od wczoraj utrzymuje się za to silny, głownie północny wiatr. Pod jego wpływem postanawiamy zmienić planowaną trasę – i zamiast jechać przez południe Czech (okolice Brna), wybrać się raczej na północ, ale za to z wypadem na Pradziada. We Vrutkach udało nam się zostawić bagaże na położonym pod koniec miasteczka kempingu, na ciężki podjazd pod Martinske Hole ruszamy więc na lekko. Podjazd bardzo długi, ale idzie nam dość sprawnie, do małego ośrodka narciarskiego na ok. 1250m prowadzi dobry asfalt, wyżej już mocno dziurawy – a właśnie u góry podjazd jest najostrzejszy, choć nie tak ostry jak na profilu, którym dysponowaliśmy, tutaj jest profil sporządzony przeze mnie na podstawie GPS.
Po krótkim odpoczynku i fotkach na szczycie zjeżdżamy w dół, zabieramy bagaży i ruszamy do Zyliny. Ten kawałek ładny widokowo, niestety ruch na drodze potężny, a na sporym kawałku w naszym kierunku jazdy jest wąziutki pas, samochody albo jada za nami w korku, albo wyprzedzają na gazetę. Tak więc do Żyliny docieramy z dużą ulgą, tu zjeżdżamy na boczna droge do Bytcy. W tym miasteczku robimy większe zakupy i odpoczynek, dalej czeka nas długi podjazd w stronę czeskiej granicy. Dał nam w kość bardziej niż Martinske Hole, szczególnie mocno doskwierał upał i powietrze tak gęste, że przysłowiową siekierę można było zawiesić. Po stronie czeskiej już głównie w dół, trochę się tez ochłodziło, więc do Valaskie Mezirici jedzie się elegancko. Po kolejnym postoju okazuje się, że w kole Marcina schodzi powietrze, jako że dompowywanie starczyło na krótko – trzeba było zmienić dętkę. Końcówka dnia to wreszcie jazda spokojnymi i malowniczymi czeskimi bocznymi drogami, teren też typowo czeski – czyli liczne małe pagóreczki. Docieramy w rejon źródeł Odry (niebrzydkie jeziorka), nocujemy na polu kawałek za miejscowością Vitovka.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 182.30 km AVS: 21.12 km/h
ALT: 2236 m MAX: 56.00 km/h
Temp:27.0 'C
Karkonosze 1
I dzień – Kraków – Myślenice – Skomielna – Chyżne – [SK] – Dolny Kubin – Sutovo
Parę wolnych dni postanowiliśmy z Marcinem wykorzystać na bardzo intensywny, typowo górski wyjazd rowerowy. Prognozy pogody na czwartek nie były optymistyczne, niektóre zapowiadały nawet 20mm deszczu – ale postanowiliśmy zaryzykować. Wcześnie rano ruszamy IR do Krakowa, na miejscu jesteśmy przed 11. Krótka wizyta w pięknym centrum Grodu Kraka – i wjeżdżamy na zakopiankę kierując się w stronę gór. Po drodze zaliczamy kilka gmin położonych w rejonie tej drogi, trasa mocno pagórkowata, ale jedzie się dość dobrze, bo nie jest tak gorąco jak przez ostatnie dni. Niestety na podjeździe do Skomielnej zaczyna padać, więc przebieramy się w stroje przeciwdeszczowy, momentami padało całkiem mocno, a widoczność mieliśmy mocno ograniczoną.
Ale wkrótce okazało się, że warto było zaryzykować wyjazd przy takich prognozach, już po zjeździe z zakopianki na Chyżne (znacznie zmalał ruch) – pogoda się uspokoiła, było pochmurno, ale nie padało, deszczowe chmury utrzymywały się nad wyższymi partiami gór. Na zjeździe do Jabłonki nawet wyszło słońce, wiatr mieliśmy w plecy – więc zaczęła się bardzo elegancka jazda, tym bardziej, że większość drogi do Kubina jest w dół Oravy. Trasę urozmaicił nam pięknie ulokowany na ostrej skale Oravski Hrad. Końcówka trasy z mocnym wiatrem w plecy, ale szosa od wjazdu na drogę nr 18 z Popradu zrobiła się bardzo ruchliwa. Mieliśmy dojechać aż do Vrutek, ale że okolica w rejonie Martina wydawała się bardziej zurbanizowana i mogłyby być problemy z rozbiciem namiotu – postanowiliśmy przenocować ok. 15km wcześniej w rejonie wioski Sutovo
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 2 (Spytkowice, Jabłonka)
I dzień – Kraków – Myślenice – Skomielna – Chyżne – [SK] – Dolny Kubin – Sutovo
Parę wolnych dni postanowiliśmy z Marcinem wykorzystać na bardzo intensywny, typowo górski wyjazd rowerowy. Prognozy pogody na czwartek nie były optymistyczne, niektóre zapowiadały nawet 20mm deszczu – ale postanowiliśmy zaryzykować. Wcześnie rano ruszamy IR do Krakowa, na miejscu jesteśmy przed 11. Krótka wizyta w pięknym centrum Grodu Kraka – i wjeżdżamy na zakopiankę kierując się w stronę gór. Po drodze zaliczamy kilka gmin położonych w rejonie tej drogi, trasa mocno pagórkowata, ale jedzie się dość dobrze, bo nie jest tak gorąco jak przez ostatnie dni. Niestety na podjeździe do Skomielnej zaczyna padać, więc przebieramy się w stroje przeciwdeszczowy, momentami padało całkiem mocno, a widoczność mieliśmy mocno ograniczoną.
Ale wkrótce okazało się, że warto było zaryzykować wyjazd przy takich prognozach, już po zjeździe z zakopianki na Chyżne (znacznie zmalał ruch) – pogoda się uspokoiła, było pochmurno, ale nie padało, deszczowe chmury utrzymywały się nad wyższymi partiami gór. Na zjeździe do Jabłonki nawet wyszło słońce, wiatr mieliśmy w plecy – więc zaczęła się bardzo elegancka jazda, tym bardziej, że większość drogi do Kubina jest w dół Oravy. Trasę urozmaicił nam pięknie ulokowany na ostrej skale Oravski Hrad. Końcówka trasy z mocnym wiatrem w plecy, ale szosa od wjazdu na drogę nr 18 z Popradu zrobiła się bardzo ruchliwa. Mieliśmy dojechać aż do Vrutek, ale że okolica w rejonie Martina wydawała się bardziej zurbanizowana i mogłyby być problemy z rozbiciem namiotu – postanowiliśmy przenocować ok. 15km wcześniej w rejonie wioski Sutovo
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 2 (Spytkowice, Jabłonka)
Dane wycieczki:
DST: 187.10 km AVS: 23.68 km/h
ALT: 1678 m MAX: 57.00 km/h
Temp:19.0 'C
Via Baltica
Warszawa - Węgrów - Wysokie Maz. - Tykocin - Augustów - Suwałki - [LT] - Kowno - Poniewież - [LV] - Bauska - Ryga
Podczas niedawnego wypadu do Białegostoku zacząłem się zastanawiać nad projektem bardzo długiej jednorazowej trasy - aż do samej Rygi. Jako, że szybko po tej trasie trafiła się dobra pogoda - postanowiłem ruszyć.
Startuje z Warszawy o godzinie 8, a jako że powrotny autokar z Rygi mam o 16 - na trasie trzeba będzie ściśle pilnować czasu. Początek - to ta sama trasa co przed paru dniami do Białegostoku, jadąc mostem na Bugu w rejonie Nuru trochę się nadrabia, ale odpada konieczność jazdy 40km ekspresówką. Warunki eleganckie - wieje co prawda łagodniej niż wtedy, ale jednak w plecy, do tego jest sporo chłodniej - 22-24'C a to idealne warunki na rower. Tym razem nie kombinowałem z torbami, z bólem serca (aż wstyd patrzeć na taką szosówkę :) założyłem po prostu lekki bagażnik, na to worek z rzeczami - i nie było z tym problemów, nie musiałem tracić czasu na trasie na ciągłe poprawianie bagażu.
Po drodze zaliczałem też sporo gmin, nieźle się ułożyło, że większość urzędów była tuż przy mojej trasie, nie wymagało to kołowania i tracenia czasu. Odpoczywam dłużej w Czyżewie (to najmłodsze miasto w Polsce, prawa miejskie uzyskało w 2011; na wielu tablicach funkcjonuje jeszcze pod starą nazwą Czyżew-Osada), kawałek do Tykocina dość nudny, dalej zaczynają się już ładniejsze od mazowieckich widoki, do tego droga bardzo urozmaicona, choć nie w ten sposób którego oczekiwałem - długie odcinki trasy Tykocin-Knyszyn są w remoncie, parę kilometrów trzeba było przejechać po szutrze. Za Knyszynem jest już w miarę OK, trochę górek, bardzo zielono, trochę pagórków, tereny pomiędzy Biebrzą a Narwią z pewnością można zaliczyć do atrakcyjnych. Na polską część Via Baltica wjeżdżam w Korycinie, ruch na szczęście jest mniejszy niż się obawiałem, za to nie ma pobocza na które liczyłem, pojawi się dopiero po kilkunastu km.
Kolejny postój robię w Suchowoli w ładnym parku z dużą ilością fontann. Na dalszym odcinku zdecydowanie się wypłaszcza, na chwilkę wjeżdżam do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Przed Augustowem są pierwsze jeziora, sam Augustów położony jest bardzo malowniczo, niestety dochodzi tu droga z Pułtuska i Ostrołęki, z której korzysta masa tirów jadących do Pribałtyki. Tak więc na odcinku do Budziska ruch rośnie, bardzo pomaga obecność pobocza; tym bardziej że zapada już zmrok. W Suwałkach zatrzymuję się na obiad w pizzeri, jako że było przed 22 - wydawali już tylko na wynos, ale można było skorzystać z ogródka i rozstawionych tam stołów, choć trzeba było jeść rękami (co w przypadku akurat pizzy wiele nie przeszkadza). Kawałek przed granicą bardziej pagórkowaty, wjeżdża się tu na ok. 240m; już na Litwie szybko zaczynają się zjazdy na poziom ok. 100m.
Główna droga omija Mariampol i Kalvariję, ja wybrałem starą drogę prowadzącą przez centra tych miast, co było strzałem w dziesiątkę, bo ruch na tej drodze był żaden, a asfalt elegancki. Krótko po przekroczeniu granicy patrząc na GPS orientuję się, że na Litwie jest czas przesunięty o godzinę do przodu w stosunku do polskiego; planując trasę na śmierć o tym zapomniałem - a to oznaczało że mój autobus odjeżdża o godzinę wcześniej niż zakładałem, a jako że w Augustowie i Suwałkach straciłem masę czasu - oznaczało, że mam już niewiele czasu w zapasie. Analizując na GPS trasę orientuję się że lepiej będzie jechać przez Poniewież (a nie jak zakładałem przez Kiejdany i Szawle), dzięki temu mogłem zyskać niemal 20km co dałoby mi więcej luzu czasowego na trasie.
Kowno tuż przed świtem wyglądało bardzo fajnie - oświetlony Niemen i Starówka widoczne z szybkiego zjazdu nad poziom rzeki robiły spore wrażenie. Miasto opuszczam autostradą na Kłajpedę, przejechałem nią ok. 15km - odbijając następnie na Poniewież. Decyzja była dobra, bo droga okazała się nadspodziewanie pusta, było pobocze, a dobry asfalt niemal cały czas (a to na bardzo długiej trasie kluczowa sprawa; nic tak nie wkurza jak dziury wybijające z rytmu, dające popalić siedzeniu itd.). Koło 8 rano docieram do Poniewieża (w 24h godz zegarowe przejechałem 550km), tam robię zakupy w sklepie i jem śniadanie (każdemu polecam świetne litewskie ciemne chleby). Od Poniewieża zaczęło mocniej wiać w plecy, więc tempo jazdy wzrosło, często dawało się utrzymywać 30km/h na długich kawałkach, dzięki temu zyskałem więcej czasu na postoje, bo odczuwałem już znużenie takim ogromnym dystansem. Krajobrazy na kolana nie rzucały, generalnie w tym rejonie Litwy jest bardzo zielono i płasko. Po ok. 620km wjeżdżam na Łotwę, tutaj trasę urozmaicają częste szpalery z drzew, do tego więcej jest wiosek przy drodze, przejeżdżam tez przez dwa większe miasta - Bauskę i Iecavę (tu spory objazd). Końcówka niestety marniutka, zgodnie z prognozami zepsuła się pogoda i zaczęło padać, do tego ostatnie 20km drogi przed Rygą jest w bardzo marnym stanie, kupa dziur, a ruch przed stolicą Łotwy duży.
W samej Rydze duże wrażenie robi bardzo szeroka Dźwina, miasto niebrzydkie, niestety nie miałem za wiele czasu i byłem zdecydowanie za bardzo zmęczony na dokładniejsze zwiedzanie. Na dworzec autobusowy docieram parę minut po 15, zjadłem obiad w barze, kupiłem jedzenie na powrót i rozkręciłem rower na transport autobusem. Z załadunkiem roweru nie było problemów, musiałem tylko dopłacić 2 łaty (ok. 12zł); także i w czasie przesiadki w Wilnie kierowcy nie mieli zastrzeżeń. Jako ciekawostkę warto podać, że cała trasa zajęła mi rowerem 31h, natomiast autokarem wracałem przez ok 14h, więc był szybszy ode mnie ledwo dwa razy :))
Wyjazd bardzo udany, sensownie zaplanowany i zrealizowany, takie przelotowe trasy na kilkaset kilometrów w jedną stronę - to jest coś co motywuje do jazdy, coś co wyzwala energię potrzebną do ukończenia takiej trasy. Można oczywiście sobie przejechać tyle samo na pętlach koło domu, wracając na obiad, czy sen - ale to już nie jest to samo, nie ta satysfakcja, nie ta motywacja.
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 12 (Krypno, KNYSZYN, Jasionówka, Korycin, SUCHOWOLA, Sztabin, Augustów - wieś, AUGUSTÓW - miasto powiatowe, Nowinka, Suwałki -wieś, SUWAŁKI - miasto powiatowe + powiat grodzki, Szypliszki)
Warszawa - Węgrów - Wysokie Maz. - Tykocin - Augustów - Suwałki - [LT] - Kowno - Poniewież - [LV] - Bauska - Ryga
Podczas niedawnego wypadu do Białegostoku zacząłem się zastanawiać nad projektem bardzo długiej jednorazowej trasy - aż do samej Rygi. Jako, że szybko po tej trasie trafiła się dobra pogoda - postanowiłem ruszyć.
Startuje z Warszawy o godzinie 8, a jako że powrotny autokar z Rygi mam o 16 - na trasie trzeba będzie ściśle pilnować czasu. Początek - to ta sama trasa co przed paru dniami do Białegostoku, jadąc mostem na Bugu w rejonie Nuru trochę się nadrabia, ale odpada konieczność jazdy 40km ekspresówką. Warunki eleganckie - wieje co prawda łagodniej niż wtedy, ale jednak w plecy, do tego jest sporo chłodniej - 22-24'C a to idealne warunki na rower. Tym razem nie kombinowałem z torbami, z bólem serca (aż wstyd patrzeć na taką szosówkę :) założyłem po prostu lekki bagażnik, na to worek z rzeczami - i nie było z tym problemów, nie musiałem tracić czasu na trasie na ciągłe poprawianie bagażu.
Po drodze zaliczałem też sporo gmin, nieźle się ułożyło, że większość urzędów była tuż przy mojej trasie, nie wymagało to kołowania i tracenia czasu. Odpoczywam dłużej w Czyżewie (to najmłodsze miasto w Polsce, prawa miejskie uzyskało w 2011; na wielu tablicach funkcjonuje jeszcze pod starą nazwą Czyżew-Osada), kawałek do Tykocina dość nudny, dalej zaczynają się już ładniejsze od mazowieckich widoki, do tego droga bardzo urozmaicona, choć nie w ten sposób którego oczekiwałem - długie odcinki trasy Tykocin-Knyszyn są w remoncie, parę kilometrów trzeba było przejechać po szutrze. Za Knyszynem jest już w miarę OK, trochę górek, bardzo zielono, trochę pagórków, tereny pomiędzy Biebrzą a Narwią z pewnością można zaliczyć do atrakcyjnych. Na polską część Via Baltica wjeżdżam w Korycinie, ruch na szczęście jest mniejszy niż się obawiałem, za to nie ma pobocza na które liczyłem, pojawi się dopiero po kilkunastu km.
Kolejny postój robię w Suchowoli w ładnym parku z dużą ilością fontann. Na dalszym odcinku zdecydowanie się wypłaszcza, na chwilkę wjeżdżam do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Przed Augustowem są pierwsze jeziora, sam Augustów położony jest bardzo malowniczo, niestety dochodzi tu droga z Pułtuska i Ostrołęki, z której korzysta masa tirów jadących do Pribałtyki. Tak więc na odcinku do Budziska ruch rośnie, bardzo pomaga obecność pobocza; tym bardziej że zapada już zmrok. W Suwałkach zatrzymuję się na obiad w pizzeri, jako że było przed 22 - wydawali już tylko na wynos, ale można było skorzystać z ogródka i rozstawionych tam stołów, choć trzeba było jeść rękami (co w przypadku akurat pizzy wiele nie przeszkadza). Kawałek przed granicą bardziej pagórkowaty, wjeżdża się tu na ok. 240m; już na Litwie szybko zaczynają się zjazdy na poziom ok. 100m.
Główna droga omija Mariampol i Kalvariję, ja wybrałem starą drogę prowadzącą przez centra tych miast, co było strzałem w dziesiątkę, bo ruch na tej drodze był żaden, a asfalt elegancki. Krótko po przekroczeniu granicy patrząc na GPS orientuję się, że na Litwie jest czas przesunięty o godzinę do przodu w stosunku do polskiego; planując trasę na śmierć o tym zapomniałem - a to oznaczało że mój autobus odjeżdża o godzinę wcześniej niż zakładałem, a jako że w Augustowie i Suwałkach straciłem masę czasu - oznaczało, że mam już niewiele czasu w zapasie. Analizując na GPS trasę orientuję się że lepiej będzie jechać przez Poniewież (a nie jak zakładałem przez Kiejdany i Szawle), dzięki temu mogłem zyskać niemal 20km co dałoby mi więcej luzu czasowego na trasie.
Kowno tuż przed świtem wyglądało bardzo fajnie - oświetlony Niemen i Starówka widoczne z szybkiego zjazdu nad poziom rzeki robiły spore wrażenie. Miasto opuszczam autostradą na Kłajpedę, przejechałem nią ok. 15km - odbijając następnie na Poniewież. Decyzja była dobra, bo droga okazała się nadspodziewanie pusta, było pobocze, a dobry asfalt niemal cały czas (a to na bardzo długiej trasie kluczowa sprawa; nic tak nie wkurza jak dziury wybijające z rytmu, dające popalić siedzeniu itd.). Koło 8 rano docieram do Poniewieża (w 24h godz zegarowe przejechałem 550km), tam robię zakupy w sklepie i jem śniadanie (każdemu polecam świetne litewskie ciemne chleby). Od Poniewieża zaczęło mocniej wiać w plecy, więc tempo jazdy wzrosło, często dawało się utrzymywać 30km/h na długich kawałkach, dzięki temu zyskałem więcej czasu na postoje, bo odczuwałem już znużenie takim ogromnym dystansem. Krajobrazy na kolana nie rzucały, generalnie w tym rejonie Litwy jest bardzo zielono i płasko. Po ok. 620km wjeżdżam na Łotwę, tutaj trasę urozmaicają częste szpalery z drzew, do tego więcej jest wiosek przy drodze, przejeżdżam tez przez dwa większe miasta - Bauskę i Iecavę (tu spory objazd). Końcówka niestety marniutka, zgodnie z prognozami zepsuła się pogoda i zaczęło padać, do tego ostatnie 20km drogi przed Rygą jest w bardzo marnym stanie, kupa dziur, a ruch przed stolicą Łotwy duży.
W samej Rydze duże wrażenie robi bardzo szeroka Dźwina, miasto niebrzydkie, niestety nie miałem za wiele czasu i byłem zdecydowanie za bardzo zmęczony na dokładniejsze zwiedzanie. Na dworzec autobusowy docieram parę minut po 15, zjadłem obiad w barze, kupiłem jedzenie na powrót i rozkręciłem rower na transport autobusem. Z załadunkiem roweru nie było problemów, musiałem tylko dopłacić 2 łaty (ok. 12zł); także i w czasie przesiadki w Wilnie kierowcy nie mieli zastrzeżeń. Jako ciekawostkę warto podać, że cała trasa zajęła mi rowerem 31h, natomiast autokarem wracałem przez ok 14h, więc był szybszy ode mnie ledwo dwa razy :))
Wyjazd bardzo udany, sensownie zaplanowany i zrealizowany, takie przelotowe trasy na kilkaset kilometrów w jedną stronę - to jest coś co motywuje do jazdy, coś co wyzwala energię potrzebną do ukończenia takiej trasy. Można oczywiście sobie przejechać tyle samo na pętlach koło domu, wracając na obiad, czy sen - ale to już nie jest to samo, nie ta satysfakcja, nie ta motywacja.
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 12 (Krypno, KNYSZYN, Jasionówka, Korycin, SUCHOWOLA, Sztabin, Augustów - wieś, AUGUSTÓW - miasto powiatowe, Nowinka, Suwałki -wieś, SUWAŁKI - miasto powiatowe + powiat grodzki, Szypliszki)
Dane wycieczki:
DST: 705.10 km AVS: 27.31 km/h
ALT: 1845 m MAX: 52.10 km/h
Temp:20.0 'C
Piątek, 20 maja 2011Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Węgrów - Kosów Lacki - Wysokie Maz. - Tykocin - Białystok
Dłuższy wypad na którym sprawdzałem lemondkę i dużą torbę podsiodłową z nowym usztywnieniem. Pogoda na starcie przyzwoita, ciepło, chwilami wręcz upalnie (nawet ponad 30'C), porządny wiatr w plecy. Przed Węgrowem dwie awarie - najpierw spadła mi lampka (niestety większość okrągłych lampek ma fatalne mocowania na zipy czy gumki), przestała działać, zaskoczyła dopiero po mocnym uderzeniu o asfalt. Odkęrciło się też usztywnienie sakwy, musiałem zajechać do warsztatu samochodowego gdzie mi to mocno dokręcili i skontrowali kolejną nakrętką.
Trasa dość monotonna, Bug przekraczałem w rejonie Nuru, tam też zaczęła się zmieniać szybko pogoda i przed Czyżewem dopadła mnie niewielka burza. Kolejna burza łapie mnie przed Jeżewem, ale tam warunki pogorszyły się już znacząco - bo zaczął wiać mocny przeciwny wiatr. Żeby nie jechać remontowaną główną drogą - pojechałem przez Tykocin, na czym wyszedłem jak Zabłocki na mydle - bo wpakowałem się na spory odcinek beznadziejnego, chropowatego asfaltu.
Zmiana opon przedniej z tylną przy stanie 3219km; przebieg obecnej tylnej 3219km (na przodzie), przebieg obecnej przedniej 5515km (wszystko na tyle)
Zaliczone gminy - 9 (Miedzna, KOSÓW LACKI, Ceranów, Nur, CZYŻEW, Wysokie Mazowieckie - wieś, WYSOKIE MAZOWIECKIE - miasto powiatowe, Sokoły, TYKOCIN)
Dłuższy wypad na którym sprawdzałem lemondkę i dużą torbę podsiodłową z nowym usztywnieniem. Pogoda na starcie przyzwoita, ciepło, chwilami wręcz upalnie (nawet ponad 30'C), porządny wiatr w plecy. Przed Węgrowem dwie awarie - najpierw spadła mi lampka (niestety większość okrągłych lampek ma fatalne mocowania na zipy czy gumki), przestała działać, zaskoczyła dopiero po mocnym uderzeniu o asfalt. Odkęrciło się też usztywnienie sakwy, musiałem zajechać do warsztatu samochodowego gdzie mi to mocno dokręcili i skontrowali kolejną nakrętką.
Trasa dość monotonna, Bug przekraczałem w rejonie Nuru, tam też zaczęła się zmieniać szybko pogoda i przed Czyżewem dopadła mnie niewielka burza. Kolejna burza łapie mnie przed Jeżewem, ale tam warunki pogorszyły się już znacząco - bo zaczął wiać mocny przeciwny wiatr. Żeby nie jechać remontowaną główną drogą - pojechałem przez Tykocin, na czym wyszedłem jak Zabłocki na mydle - bo wpakowałem się na spory odcinek beznadziejnego, chropowatego asfaltu.
Zmiana opon przedniej z tylną przy stanie 3219km; przebieg obecnej tylnej 3219km (na przodzie), przebieg obecnej przedniej 5515km (wszystko na tyle)
Zaliczone gminy - 9 (Miedzna, KOSÓW LACKI, Ceranów, Nur, CZYŻEW, Wysokie Mazowieckie - wieś, WYSOKIE MAZOWIECKIE - miasto powiatowe, Sokoły, TYKOCIN)
Dane wycieczki:
DST: 247.20 km AVS: 27.88 km/h
ALT: 750 m MAX: 43.70 km/h
Temp:27.0 'C
Czwartek, 12 maja 2011Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wypad
Dookoła Tatr dz.II
Kraków - Dobczyce - Rabka - Gliczarów Górny - Łysa Polana - Przeł. Zdziarska (1080m) - Śląski Dom (1670m) - Strbske Pleso (1350m) - Liptovsky Mikulasz - Kvacanske Sedlo (1085m) - Zuberec - Sucha Hora - Chochołów - Chabówka - Myślenice - Kraków
Dziś zaczyna się prawdziwa trasa dookoła Tatr, ruszam wcześnie, o jakiejś 5,45, chciałbym się wyrobić w okolicach doby, tak by wsiąść w pierwszy ranny pociąg do Warszawy. Jako, że wczoraj nie zrobiłem zakupów, to śniadania nie jadłem; przez problemy z bagażnikiem sztycowym i dużą torbą podsiodłową pojechałem z absolutnym minimum bagażu - sprzęt do łatania gum, rękawki i koszulka, ryzykując zaufanie prognozie nie wziąłem nic od deszczu, tak więc jedzenia nie mam już jak wozić. Dojechałem na głodniaka do Dobczyc, tam chwilę poczekałem aż otworzą Biedronkę, zrobiłem zakupy i zjadłem porządne śniadanie.
Za Dobczycami lekko pod górę, większe podjazdy zaczynają się kawałek przed Kasiną, w sumie na ok. 550m, widoki coraz piękniejsze - nie ma to jednak jak góry! Z pod Kasiny zjazd do Mszany i fatalny kawałek krajówką do Rabki, akurat w partacki sposób łatano drogę gorącym żwirkiem, skutkiem czego moje opony "łapią" każdy kamyczek na drodze, dobre 20km nie dało się tego skutecznie wyczyścić. W Rabce pętelka przez całe miasto by znaleźć urząd gminy, po czym zaczynam długi podjazd na Obidową, w drugiej części pojawiają się pierwsze widoki na jeszcze zaśnieżone Tatry, im wyżej - tym widok mam ciekawszy. Podobnie jest i na zjeździe do Nowego Targu, oraz na dalszym odcinku zakopianki. Ale tym razem do samego Zakopanego nie jadę, w Białym Dunajcu skręcam na Gliczarów, słynny z bardzo ostrego podjazdu. W samym Dunajcu robię dłuższy postój, naprawiam też kasetę, która zaczęła się odkręcać. Jako, że nie miałem klucza do kasety, posłużyłem się małym imbusem jako dłutem i kamieniem jako młotkiem :))
Podjazd pod Gliczarów początkowo w normie, fajna wąziutka dróżka, ostra ściana zaczyna się dopiero za Gliczarowem Dolnym, są dwie krótkie stromizny ok. 20-22%, z moim przełożeniem (39-28) wjeżdżam ledwo-ledwo, z kadencją (specjalnie zamontowałem sobie czujnik:) rzędu 40. Na kawałku Gliczarów - Bukowina wspaniałe widoki na Tatry (a dziś jest doskonała widoczność), z kulminacyjnym momentem na Głodówce. Stamtąd zjeżdżam na Łysą Polanę i wjeżdżam na Słowację. Górki są cały czas - przełęcz Zdziarska (1080m), następnie podjazd Drogą Wolności. Ten ostatni dość łagodny, aczkolwiek ciągnie się wiele kilometrów. Długo zastanawiałem się czy jadąc tak długą i wyczerpującą trasę jest sens zaliczać tak ciężki podjazd jak Śląski Dom, ale w końcu uznałem, że to będzie takie swoiste ukoronowanie tego wyjazdu. Podjazd (pokonywany już na ok.170km górskiej trasy) dał mi bardzo mocno w kość, na prawie 700m różnicy poziomów jest średnio równe 10%, a to z moimi przełożeniami oznaczało bardzo siłową jazdę, z kadencją koło 50, do tego droga od 1300m jest w fatalnym stanie, w zeszłym roku robili jakiś remont, ale jego efektem jest tylko pogorszenie stanu nawierzchni, na szosowych kołach spowalnia to o 1-2km/h (na pojeździe i zjeździe średnia spadła łącznie o 1,5km/h). Na szczyt docieram z ulgą, lekiem kojącym zmęczenie są wspaniałe widoki, krajobraz typowo wysokogórski, wielkie kamienie i kameralne Velickie Pleso niesamowicie "wpasowane" w podnóża Gerlacha.
Zjazd w pierwszej części to masakra, nie przekraczałem 20km/h, dopiero poniżej 1300m da się jechać. Ale mnie na trasie czeka jeszcze wiele gór, z Tatrzańskiej Polanki ruszam do Strbskiego Plesa, na szczycie melduję się koło 17.30, tutaj w restauracji postanowiłem zjeść obiad, podobnie jak przed rokiem na trasie z Gosią i Marcinem zamówiłem świetny wyprażany ser. Ze Strbskiego mała nagroda za wiele podjazdów - niemal 40km w dół do Liptovskiego Hradoka, tam znowu dokręcam kasetę i robię zakupy na noc w Lidlu. Później spory kawałek po płaskim w zachodzącym słońcu, na podjeździe pod Kvacanskie Sedlo łapie mnie noc. Jazda po wysokich górach ciemną nocą ma swój niekwestionowany urok, a dziś trasę trochę oświetlał mi księżyc; ruch praktycznie zerowy. Podjazd pod Kvacanskie ciężki i długi, ale na duchu podtrzymuje mnie perspektywa, że to już ostatni tak duży podjazd na mojej trasie. Zjazd poszedł elegancko, jako że jest tu świetna nawierzchnia można się rozpędzić. W Zubercu krótka przerwa, pluję sobie w brodę, że nie zabrałem długich spodni, temperatura oscyluje koło 10'C, jadąc to nie przeszkadza, ale w czasie postoju wychładza momentalnie.
Z Zuberca kieruję się na Chochołów, zaliczając leśny podjazd na Oravicę (940m), zjazd niestety po marniutkiej nawierzchni, trzeba uważać i jechać na maksymalnym trybie lampki. Do Chochołowa też parę całkiem ostrych górek, w Polsce widać sporą różnicę w porównaniu do Słowacji, znacznie lepsze oświetlenie (sodowe lampy i to często, na Słowacji w skrócie ciemno jak w d. u Murzyna :), szosy też lepsze. Miałem nadzieję, że znajdę jeszcze jakiś czynny bar, ale przed północą wszystko już zamknięte. Jechałem sympatyczną trasą przez Czarny Dunajec do Chabówki, po drodze jedna mała przełęcz na 700m; dalej wjeżdżam na zakopiankę, do Lubienia jadę razem z samochodami, odcinek Lubień-Myślenice starą zakopianką z zerowym ruchem. Kawałek za Myślenicami wreszcie trafiłem na dużą stację Orlenu, gdzie można było odpocząć w cieple, wypić gorącą herbatę i coś zjeść. Odcinek z Myślenic pagórkowaty, na ostatnim podjeździe w Mogilanach zaczyna padać deszcz, co dodało mi motywacji do szybkiej jazdy na dworzec (dzisiejszy maks to właśnie nocny zjazd na tym kawałku :), po mokrym mieście leciałem koło 30km/h, na szczęście za mocno nie padało, na dworzec docieram koło 4.30 wyrabiając się na pierwszy pociąg do Warszawy (swoją drogą jakieś ciekawe połączenie - TLK, ale tylko wagony bezprzedziałowe, a bilet z rowerem za 53zł, czyli niewiele więcej niż IR).
Wyjazd udany, udało się wykonać ten bardzo ambitny plan, nawet z dodatkowymi bonusami jak Sląski Dom czy podjazdy pod Gliczarów czy nad samo Strbskie Pleso (w sumie powyżej 5000m podjazdów!). Po górach jechało mi się dobrze, tradycyjnie pod koniec mocno we znaki dawało się siedzenie, bardzo doskwierał brak długich spodni, w końcu będę musiał chyba zainwestować w kolejny bagażnik sztycowy, by mieć komfort przewożenia rzeczy, niska waga to nie wszystko, a kilogram w te czy we te nie gra roli, a wygoda jest warta większego ciężaru.
Średnia kadencja 65
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 8 (Bukowina Tatrzańska, Czarny Dunajec, Raba Wyżna, Lubień, Jordanów - wieś, Pcim, MYŚLENICE - miasto powiatowe, Mogilany)
Kraków - Dobczyce - Rabka - Gliczarów Górny - Łysa Polana - Przeł. Zdziarska (1080m) - Śląski Dom (1670m) - Strbske Pleso (1350m) - Liptovsky Mikulasz - Kvacanske Sedlo (1085m) - Zuberec - Sucha Hora - Chochołów - Chabówka - Myślenice - Kraków
Dziś zaczyna się prawdziwa trasa dookoła Tatr, ruszam wcześnie, o jakiejś 5,45, chciałbym się wyrobić w okolicach doby, tak by wsiąść w pierwszy ranny pociąg do Warszawy. Jako, że wczoraj nie zrobiłem zakupów, to śniadania nie jadłem; przez problemy z bagażnikiem sztycowym i dużą torbą podsiodłową pojechałem z absolutnym minimum bagażu - sprzęt do łatania gum, rękawki i koszulka, ryzykując zaufanie prognozie nie wziąłem nic od deszczu, tak więc jedzenia nie mam już jak wozić. Dojechałem na głodniaka do Dobczyc, tam chwilę poczekałem aż otworzą Biedronkę, zrobiłem zakupy i zjadłem porządne śniadanie.
Za Dobczycami lekko pod górę, większe podjazdy zaczynają się kawałek przed Kasiną, w sumie na ok. 550m, widoki coraz piękniejsze - nie ma to jednak jak góry! Z pod Kasiny zjazd do Mszany i fatalny kawałek krajówką do Rabki, akurat w partacki sposób łatano drogę gorącym żwirkiem, skutkiem czego moje opony "łapią" każdy kamyczek na drodze, dobre 20km nie dało się tego skutecznie wyczyścić. W Rabce pętelka przez całe miasto by znaleźć urząd gminy, po czym zaczynam długi podjazd na Obidową, w drugiej części pojawiają się pierwsze widoki na jeszcze zaśnieżone Tatry, im wyżej - tym widok mam ciekawszy. Podobnie jest i na zjeździe do Nowego Targu, oraz na dalszym odcinku zakopianki. Ale tym razem do samego Zakopanego nie jadę, w Białym Dunajcu skręcam na Gliczarów, słynny z bardzo ostrego podjazdu. W samym Dunajcu robię dłuższy postój, naprawiam też kasetę, która zaczęła się odkręcać. Jako, że nie miałem klucza do kasety, posłużyłem się małym imbusem jako dłutem i kamieniem jako młotkiem :))
Podjazd pod Gliczarów początkowo w normie, fajna wąziutka dróżka, ostra ściana zaczyna się dopiero za Gliczarowem Dolnym, są dwie krótkie stromizny ok. 20-22%, z moim przełożeniem (39-28) wjeżdżam ledwo-ledwo, z kadencją (specjalnie zamontowałem sobie czujnik:) rzędu 40. Na kawałku Gliczarów - Bukowina wspaniałe widoki na Tatry (a dziś jest doskonała widoczność), z kulminacyjnym momentem na Głodówce. Stamtąd zjeżdżam na Łysą Polanę i wjeżdżam na Słowację. Górki są cały czas - przełęcz Zdziarska (1080m), następnie podjazd Drogą Wolności. Ten ostatni dość łagodny, aczkolwiek ciągnie się wiele kilometrów. Długo zastanawiałem się czy jadąc tak długą i wyczerpującą trasę jest sens zaliczać tak ciężki podjazd jak Śląski Dom, ale w końcu uznałem, że to będzie takie swoiste ukoronowanie tego wyjazdu. Podjazd (pokonywany już na ok.170km górskiej trasy) dał mi bardzo mocno w kość, na prawie 700m różnicy poziomów jest średnio równe 10%, a to z moimi przełożeniami oznaczało bardzo siłową jazdę, z kadencją koło 50, do tego droga od 1300m jest w fatalnym stanie, w zeszłym roku robili jakiś remont, ale jego efektem jest tylko pogorszenie stanu nawierzchni, na szosowych kołach spowalnia to o 1-2km/h (na pojeździe i zjeździe średnia spadła łącznie o 1,5km/h). Na szczyt docieram z ulgą, lekiem kojącym zmęczenie są wspaniałe widoki, krajobraz typowo wysokogórski, wielkie kamienie i kameralne Velickie Pleso niesamowicie "wpasowane" w podnóża Gerlacha.
Zjazd w pierwszej części to masakra, nie przekraczałem 20km/h, dopiero poniżej 1300m da się jechać. Ale mnie na trasie czeka jeszcze wiele gór, z Tatrzańskiej Polanki ruszam do Strbskiego Plesa, na szczycie melduję się koło 17.30, tutaj w restauracji postanowiłem zjeść obiad, podobnie jak przed rokiem na trasie z Gosią i Marcinem zamówiłem świetny wyprażany ser. Ze Strbskiego mała nagroda za wiele podjazdów - niemal 40km w dół do Liptovskiego Hradoka, tam znowu dokręcam kasetę i robię zakupy na noc w Lidlu. Później spory kawałek po płaskim w zachodzącym słońcu, na podjeździe pod Kvacanskie Sedlo łapie mnie noc. Jazda po wysokich górach ciemną nocą ma swój niekwestionowany urok, a dziś trasę trochę oświetlał mi księżyc; ruch praktycznie zerowy. Podjazd pod Kvacanskie ciężki i długi, ale na duchu podtrzymuje mnie perspektywa, że to już ostatni tak duży podjazd na mojej trasie. Zjazd poszedł elegancko, jako że jest tu świetna nawierzchnia można się rozpędzić. W Zubercu krótka przerwa, pluję sobie w brodę, że nie zabrałem długich spodni, temperatura oscyluje koło 10'C, jadąc to nie przeszkadza, ale w czasie postoju wychładza momentalnie.
Z Zuberca kieruję się na Chochołów, zaliczając leśny podjazd na Oravicę (940m), zjazd niestety po marniutkiej nawierzchni, trzeba uważać i jechać na maksymalnym trybie lampki. Do Chochołowa też parę całkiem ostrych górek, w Polsce widać sporą różnicę w porównaniu do Słowacji, znacznie lepsze oświetlenie (sodowe lampy i to często, na Słowacji w skrócie ciemno jak w d. u Murzyna :), szosy też lepsze. Miałem nadzieję, że znajdę jeszcze jakiś czynny bar, ale przed północą wszystko już zamknięte. Jechałem sympatyczną trasą przez Czarny Dunajec do Chabówki, po drodze jedna mała przełęcz na 700m; dalej wjeżdżam na zakopiankę, do Lubienia jadę razem z samochodami, odcinek Lubień-Myślenice starą zakopianką z zerowym ruchem. Kawałek za Myślenicami wreszcie trafiłem na dużą stację Orlenu, gdzie można było odpocząć w cieple, wypić gorącą herbatę i coś zjeść. Odcinek z Myślenic pagórkowaty, na ostatnim podjeździe w Mogilanach zaczyna padać deszcz, co dodało mi motywacji do szybkiej jazdy na dworzec (dzisiejszy maks to właśnie nocny zjazd na tym kawałku :), po mokrym mieście leciałem koło 30km/h, na szczęście za mocno nie padało, na dworzec docieram koło 4.30 wyrabiając się na pierwszy pociąg do Warszawy (swoją drogą jakieś ciekawe połączenie - TLK, ale tylko wagony bezprzedziałowe, a bilet z rowerem za 53zł, czyli niewiele więcej niż IR).
Wyjazd udany, udało się wykonać ten bardzo ambitny plan, nawet z dodatkowymi bonusami jak Sląski Dom czy podjazdy pod Gliczarów czy nad samo Strbskie Pleso (w sumie powyżej 5000m podjazdów!). Po górach jechało mi się dobrze, tradycyjnie pod koniec mocno we znaki dawało się siedzenie, bardzo doskwierał brak długich spodni, w końcu będę musiał chyba zainwestować w kolejny bagażnik sztycowy, by mieć komfort przewożenia rzeczy, niska waga to nie wszystko, a kilogram w te czy we te nie gra roli, a wygoda jest warta większego ciężaru.
Średnia kadencja 65
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 8 (Bukowina Tatrzańska, Czarny Dunajec, Raba Wyżna, Lubień, Jordanów - wieś, Pcim, MYŚLENICE - miasto powiatowe, Mogilany)
Dane wycieczki:
DST: 414.10 km AVS: 22.88 km/h
ALT: 5392 m MAX: 61.50 km/h
Temp:23.0 'C