Wpisy archiwalne w kategorii
>100km
Dystans całkowity: | 238153.82 km (w terenie 665.00 km; 0.28%) |
Czas w ruchu: | 10350:56 |
Średnia prędkość: | 22.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 87.20 km/h |
Suma podjazdów: | 1827518 m |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 151 (80 %) |
Suma kalorii: | 580913 kcal |
Liczba aktywności: | 1036 |
Średnio na aktywność: | 229.88 km i 10h 00m |
Więcej statystyk |
Pospałem ze 2h, naprawiłem koło i już po wschodzie słońca ruszyłem dalej. Jazda bardzo męcząca, cały długi odcinek z Łowicza aż do Koła to najgorsze miejsce na jazdę pod wiatr - długie proste i zupełnie odkryty teren, żadnych wzniesień, żadnych drzew blokujących wiatr. I do tego jeszcze fakt, że tak będzie przez ponad 200km, bez żadnej nadziei na poprawę ;)). Jechało się oczywiście wolno, najgorzej na kawałku przed Kołem (wiało też lekko z południa), gdzie utrzymanie 20km/h było już dużym problemem. Ale dzięki temu wszystkiemu był to niewątpliwie dobry trening psychiki ;)). Fajny odcinek był przed Koninem - małe pagóreczki i las trochę redukujący wiatr. W Golinie robię postój, na którym miejscowy menel wymógł na mnie poczęstowanie go colą i był bardzo rozczarowany, że to nie wino :).
Końcówka już po zmierzchu, było też trochę dziurawych odcinków, do bazy wyprawki dotarłem koło 21, bardzo zadowolony, że to koniec jazdy na dziś, bo tego wiatru miałem już serdecznie dość, ponad 300km na których nie było kilometra, gdzie by mi nie przeszkadzał :))
Zdjęcia z wyjazdu
Końcówka już po zmierzchu, było też trochę dziurawych odcinków, do bazy wyprawki dotarłem koło 21, bardzo zadowolony, że to koniec jazdy na dziś, bo tego wiatru miałem już serdecznie dość, ponad 300km na których nie było kilometra, gdzie by mi nie przeszkadzał :))
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 224.10 km AVS: 22.26 km/h
ALT: 717 m MAX: 39.30 km/h
Temp:5.0 'C
Zimą do Wilna - dzień 2
W nocy było -12'C, rano się zbieramy, podczas gotowania okazało się, że tytanowe menażki nie nadają się zupełnie do topienia śniegu, przepaliłem przez to moją i odtąd musieliśmy we dwóch gotować wszystko kubkiem Wąskiego, a zima gotuje się naprawdę sporo ;))
Początek mamy świetny - piękny odcinek leśny, terenem w stronę Gib, następnie odbijamy nad jezioro Zelwa. Widoczki kapitalne, jest sporo słońca, w lesie na drzewach wielkie czapy śniegu, mijane jeziora i pozamarzane rzeczki też robią wrażenie. Drogi w niezłym stanie, szuter z dziurami, ale śnieg jest w miarę ubity, więc jedzie nam się łatwiej niż dwa lata temu. W Berżnikach robimy ostatnie zakupy w Polsce i ruszamy na Litwę. Ostatnim razem na Litwie byliśmy tylko z krótką wizytą - teraz czeka nas długi odcinek do Wilna. Początek Litwy to sporo pagóreczków, przy śniegu i śliskiej nawierzchni kosztują sporo siły.. Asfalt pojawia się dopiero przed Wiejsiejami, ok. 50km jechaliśmy po śniegach. W miasteczku robimy sobie odpoczynek na powietrzu, dziś trochę zimniej niż wczoraj, trzyma tak koło -8'C. Za Wiejsiejami mamy dłuższy przerzut asfaltowy do Merecza, napompowaliśmy mocno koła (mieliśmy w tym celu specjalnie dużą pompkę), zmianę ciśnienia wyraźnie się odczuwa.
Bocznymi szosami docieramy do Merecza, tutaj przekraczamy Niemen, który w większej części jest skuty lodem - znak, że mrozy na Litwie muszą trzymać już dość długo. Niemen płynie w dolince, nad rzekę trzeba zjechać i później podjechać sporo do Merecza. W markecie robimy małe zakupy, tutaj Wąski się orientuje, że zgubił okulary, które miał na kasku. Arek wrócił jeszcze nad Niemen by zobaczyć czy tam, gdzie stawaliśmy na zdjęcia nie spadły - ale nie udało się ich znaleźć, niestety aż 200zł, kolejna strata po mojej przepalonej menażce.
Kawałek za Mereczem łapie nas zmierzch, ale do przejechania mieliśmy jeszcze sporo, tak by trzeciego dnia bez napinania się dojechać do Wilna. A były to same boczne drogi, najpierw 20km szutru do Daugi, a następnie 10km mocno zalodzonego asfaltu do Pivasiunai. No i na każdym sporo góreczek dających nieźle w kość. Jednym słowem bardzo solidny dzień, ponad 130km z ciężkim bagażem, z czego ponad 80km po białych drogach.
Zdjęcia z wyjazdu
W nocy było -12'C, rano się zbieramy, podczas gotowania okazało się, że tytanowe menażki nie nadają się zupełnie do topienia śniegu, przepaliłem przez to moją i odtąd musieliśmy we dwóch gotować wszystko kubkiem Wąskiego, a zima gotuje się naprawdę sporo ;))
Początek mamy świetny - piękny odcinek leśny, terenem w stronę Gib, następnie odbijamy nad jezioro Zelwa. Widoczki kapitalne, jest sporo słońca, w lesie na drzewach wielkie czapy śniegu, mijane jeziora i pozamarzane rzeczki też robią wrażenie. Drogi w niezłym stanie, szuter z dziurami, ale śnieg jest w miarę ubity, więc jedzie nam się łatwiej niż dwa lata temu. W Berżnikach robimy ostatnie zakupy w Polsce i ruszamy na Litwę. Ostatnim razem na Litwie byliśmy tylko z krótką wizytą - teraz czeka nas długi odcinek do Wilna. Początek Litwy to sporo pagóreczków, przy śniegu i śliskiej nawierzchni kosztują sporo siły.. Asfalt pojawia się dopiero przed Wiejsiejami, ok. 50km jechaliśmy po śniegach. W miasteczku robimy sobie odpoczynek na powietrzu, dziś trochę zimniej niż wczoraj, trzyma tak koło -8'C. Za Wiejsiejami mamy dłuższy przerzut asfaltowy do Merecza, napompowaliśmy mocno koła (mieliśmy w tym celu specjalnie dużą pompkę), zmianę ciśnienia wyraźnie się odczuwa.
Bocznymi szosami docieramy do Merecza, tutaj przekraczamy Niemen, który w większej części jest skuty lodem - znak, że mrozy na Litwie muszą trzymać już dość długo. Niemen płynie w dolince, nad rzekę trzeba zjechać i później podjechać sporo do Merecza. W markecie robimy małe zakupy, tutaj Wąski się orientuje, że zgubił okulary, które miał na kasku. Arek wrócił jeszcze nad Niemen by zobaczyć czy tam, gdzie stawaliśmy na zdjęcia nie spadły - ale nie udało się ich znaleźć, niestety aż 200zł, kolejna strata po mojej przepalonej menażce.
Kawałek za Mereczem łapie nas zmierzch, ale do przejechania mieliśmy jeszcze sporo, tak by trzeciego dnia bez napinania się dojechać do Wilna. A były to same boczne drogi, najpierw 20km szutru do Daugi, a następnie 10km mocno zalodzonego asfaltu do Pivasiunai. No i na każdym sporo góreczek dających nieźle w kość. Jednym słowem bardzo solidny dzień, ponad 130km z ciężkim bagażem, z czego ponad 80km po białych drogach.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 132.50 km AVS: 17.59 km/h
ALT: 857 m MAX: 39.50 km/h
Temp:-8.0 'C
Zimą do Wilna - dzień 1
Do zimowego wyjazdu na Litwę przymierzaliśmy się z Wąskim od pewnego czasu, dogłębnie analizując prognozy pogody, w końcu w decydujemy się w niedzielę koło 14 godziny, dzień przed startem, a Wąski jeszcze musi dojechać z Lubina :))
Rano dojeżdżamy do Białegostoku i tu wskakujemy już na rowery. Szybko przebijamy się za Białystok, tym razem wylatujemy na Supraśl, by uniknąć mało przyjemnej krajówki do Kuźnicy. Parę kilometrów dalej wjeżdżamy na boczniejszą drogę w stronę Sokółki, tu skończyła się już czarna droga i dalej jechaliśmy po śniegu. Asfalt wrócił dopiero na szosie wojewódzkiej kawałek przed Sokółką, tutaj robimy większe zakupy w Biedronce. Dalej ruszamy, podobnie jak 2 lata temu na Lipsk, dobrze się jechało, trasa bez lasów, widać sporo szerokich, białych przestrzeni oświetlonych słońcem. Za Dąbrową Białostocką zaczyna zmierzchać i robić się coraz zimniej, z -5'-6'C temperatura spada do -10'C na łąkach nadbiebrzańskich. Końcówka już nocą, fajnie się jechało do Mikaszówki, nocą zimą jedzie się sporo lepiej, bo na śniegu wiele lepiej widać. Nocujemy na sprawdzonej 2 lata temu miejscówce koło cmentarza.
Zdjęcia z wyjazdu
Do zimowego wyjazdu na Litwę przymierzaliśmy się z Wąskim od pewnego czasu, dogłębnie analizując prognozy pogody, w końcu w decydujemy się w niedzielę koło 14 godziny, dzień przed startem, a Wąski jeszcze musi dojechać z Lubina :))
Rano dojeżdżamy do Białegostoku i tu wskakujemy już na rowery. Szybko przebijamy się za Białystok, tym razem wylatujemy na Supraśl, by uniknąć mało przyjemnej krajówki do Kuźnicy. Parę kilometrów dalej wjeżdżamy na boczniejszą drogę w stronę Sokółki, tu skończyła się już czarna droga i dalej jechaliśmy po śniegu. Asfalt wrócił dopiero na szosie wojewódzkiej kawałek przed Sokółką, tutaj robimy większe zakupy w Biedronce. Dalej ruszamy, podobnie jak 2 lata temu na Lipsk, dobrze się jechało, trasa bez lasów, widać sporo szerokich, białych przestrzeni oświetlonych słońcem. Za Dąbrową Białostocką zaczyna zmierzchać i robić się coraz zimniej, z -5'-6'C temperatura spada do -10'C na łąkach nadbiebrzańskich. Końcówka już nocą, fajnie się jechało do Mikaszówki, nocą zimą jedzie się sporo lepiej, bo na śniegu wiele lepiej widać. Nocujemy na sprawdzonej 2 lata temu miejscówce koło cmentarza.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 118.00 km AVS: 18.39 km/h
ALT: 720 m MAX: 41.90 km/h
Temp:-7.0 'C
Wilno w Grudniu!
Grudzień to może nie najbardziej optymalny miesiąc na długie trasy - ale też się da ;))
Tym razem na trasę wymagającą 16h jazdy nocą udało mi się namówić Kota, za cel postawiliśmy sobie Wilno, na które prognozy pogody wskazywały bardzo dobre warunki, ze sprzyjającym wiatrem na niemal całej trasie.
Ruszamy o 9, w Warszawie elegancka pogoda, 8-9 stopni i słoneczko. Pierwsza część trasy to żmudne przebijanie się przez warszawską aglomerację, dopiero po 30km zaczyna się właściwa jazda. I od razu widać, że jazda w tym kierunku to był strzał w dziesiątkę, 30km/h przekracza się bez większego trudu, a i po 35km/h na prostej nieraz lecieliśmy. W tych warunkach dystans szybko leci, wiele się nie zatrzymując zaliczamy najnudniejszy, mazowiecki odcinek naszej drogi. Na pierwszy postój stajemy na stacji w Węgrowie, dalej odbijamy nieco na północ, więc wiaterek mniej nam już pomaga. Po 110km za Kosowem Lackim zaczyna już zmierzchać, słońce ostatni raz widzieliśmy nad Bugiem, kolejny raz zobaczymy je dopiero nad Niemnem :))
Do Wysokiego jedzie się wygodnie, drogi powoli robią się puste, przybywa trochę małych pagóreczków, same Wysokie widać już z daleka (światła wielkiej mleczarni), są też dodające klimatu nocnej jeździe świąteczne iluminacje na ulicach. Tutaj zatrzymujemy się na obiad w barku, wcinając m.in. świetną zupę szczawiową. Czasu mieliśmy dużo w zapasie, więc posiedzieliśmy sobie tutaj w sumie prawie 1,5h. Na kolejnym odcinku do Tykocina nasze dotąd bardzo solidne tempo (koło 28,5km/h na 165km) zaczyna spadać, niestety staje się to czego się obawialiśmy - Marzenę zaczyna boleć nadwyrężone tydzień temu kolano. Proponowałem wcześniejszy odwrót bo przed sobą mieliśmy jeszcze aż 350km, a jazda takiego dystansu z kontuzją będzie bardzo trudna. A z rejonu Tykocina można jeszcze było sensownie się wycofać, zjeżdżając 25km do Białegostoku. Ale Marzena twardo postanowiła jechać dalej, po wielkich namowach dała się też namówić na próbę zmiany sylwetki na rowerze i przestawiliśmy nieco bloki, co przyniosło chwilową ulgę.
Za Tykocinem wjeżdżamy w "ciemną dupę" - coraz mniej miasteczek, na drogach ruch właściwie zerowy. Tutaj kończy mi się bateria w GPS, a gdy chciałem podłączyć powerbanka - okazuje się, że zgubiłem kabel, który musiał wypaść z torebki na ramę, bo w ciemności nie zauważyłem, że ok. 50km jechałem z otwartą torebką. Nie ma wyjścia - dalej muszę jechać bez gps, to niewielka strata, natomiast sporo bardziej irytująca była strata licznika. Podobnie jak w maju tak i teraz Via Baltica omijamy objazdem, nadrabiając koło 10km - ale warto bo jazda tą szosą to dramat, ledwo wjechaliśmy na nią kawałek (do początku objazdu trzeba z 500m zrobić główną szosą) - już nas jadących legalnie, świetnie oświetlonych, z odblaskami wytrąbił jakiś tępy kacap w tirze, bo mu się przy wyprzedzaniu na wąskiej drodze nogi z gazu zdjąć nie chciało. Na szosę wracamy pod Sztabinem, ok. 5km trzeba zrobić przed początkiem pobocza i to bardzo nieprzyjemna jazda, spotkaliśmy m.in. jadącą z naprzeciwka kolumnę przynajmniej 10 tirów. Niestety naszej policji nie chce się z tym zrobić porządku, a kierowcy ze wschodu przepisami się w ogóle nie przejmują, tam ciągle dominuje barbarzyńskie myślenie, że im kto ma większy pojazd - tym mu na szosie więcej wolno. Przed Augustowem nasza droga skręca na kawałek na zachód i tutaj wiatr uderza w nas z całą siłą, a że Marzenę po chwilowej uldze znowu boli coraz mocniej kolano - chwilami jedzie się koło 15-17km/h.
Jakoś przemęczyliśmy się do Augustowa, tutaj robimy większy postój na dużej stacji Orlenu, wcinając smaczne zapiekanki, jedzenie na ciepło od razu podnosi morale na takiej trasie. Marzena pomimo rosnącego bólu kolana postanawia jechać do końca, bo Augustów to było ostatnie miejsce, gdzie można się było sensownie wycofać, na stacji kupuje środki przeciwbólowe. Ruszamy po 2, czeka nas jeszcze ponad 5h jazdy nocą. Aż do Gib jedziemy lasem, za dnia to całkiem ciekawa trasa, nocą jednak daje o sobie znać monotonia. Z Gib na granice w Ogrodnikach przybywa trochę góreczek, do tego na otwartym terenie wiatr znacząco mocniej pomaga. Ale robi się też chłodniej, koło 6 stopni, ale sama temperatura niewiele mówi, bo wieje mocno, a wiatr jest bardzo zimny, każda chwila bez jazdy momentalnie wychładza, Robimy postój na Statoilu w Łoździejach, 15km za granicą, tutaj stacja pomimo bardzo wczesnej pory (koło 5 ) przeżywa prawdziwe oblężenie.
Z Łoździejów kierujemy się na Olitę, powoli na wschodzie widać coraz mocniejsze przejaśnienia, na północy brzask trwa sporo dłużej niż w środkowej Polsce, nawet godzinę przed wschodem słońca zaczyna się powoli robić widno. Samo słońce pojawia się Olicie, gdy przejeżdżamy most na Niemnie, pięknie odbijając się w tej wielkiej rzece. Tutaj robimy też postój w markecie i ruszamy na najciekawszy odcinek naszej trasy - czyli kawałek do Rudiszek. Sporo pagóreczków, wąskie drogi, małe miasteczka z drewnianymi domkami, lasy, przejazd przez park narodowy; jednym słowem ta droga ma swój klimat. Tempem jedziemy spokojnym, bo Marzenę ciągle kolano mocno boli, środki przeciwbólowe jedynie ból ograniczają, nie eliminują w 100%. Za Rudiszkami odbijamy na Troki, gdy byliśmy tu w maju tłumy były nieludzkie, teraz w grudniu jest znacznie mniej ludzi (choć wycieczki Chińczyków nie mogło zabraknąć :)). Obejrzeliśmy wspaniale położony zamek, po czym ruszyliśmy na Wilno nowym wariantem tras, tak by ominąć nieprzyjemną główną szosę. I to był bardzo dobry pomysł, najpierw czekał nas piękny odcinek nad samym jeziorem Galwe, z paroma szutrowymi kawałeczkami i drewnianymi mostami. A i dalsza część jazdy sporo ciekawsza niż główna szosa.
Do Wilna pomimo kontuzji Kota docieramy z wystarczającym zapasem, robimy więc krótką rundkę po centrum, był też czas na obiad.
Trasa bardzo wymagająca, warunki trafiliśmy co prawda optymalne jak na tę porę roku; ale grudzień to jest zawsze grudzień i trasa tej długości wymaga wielkiego wysiłku, mięśnie w niskich temperaturach są mniej wydajne, a bardzo długa noc męczy psychicznie. Ale też i satysfakcja z ukończenia takiej trasy jest ogromna, że się jednak wytrzymało i pokonało rozmaite przeciwności. A Marzenie należą się dodatkowo ogromne brawa za wytrzymałość i zacięcie - bo aż 350km przejechała z bólem kolana, pomimo poważnej kontuzji nie zdecydowała się wycofać i z zagryzionymi zębami dociągnęła do samego Wilna; to już wyższa szkoła odporności psychicznej i fizycznej!
Zdjęcia
Grudzień to może nie najbardziej optymalny miesiąc na długie trasy - ale też się da ;))
Tym razem na trasę wymagającą 16h jazdy nocą udało mi się namówić Kota, za cel postawiliśmy sobie Wilno, na które prognozy pogody wskazywały bardzo dobre warunki, ze sprzyjającym wiatrem na niemal całej trasie.
Ruszamy o 9, w Warszawie elegancka pogoda, 8-9 stopni i słoneczko. Pierwsza część trasy to żmudne przebijanie się przez warszawską aglomerację, dopiero po 30km zaczyna się właściwa jazda. I od razu widać, że jazda w tym kierunku to był strzał w dziesiątkę, 30km/h przekracza się bez większego trudu, a i po 35km/h na prostej nieraz lecieliśmy. W tych warunkach dystans szybko leci, wiele się nie zatrzymując zaliczamy najnudniejszy, mazowiecki odcinek naszej drogi. Na pierwszy postój stajemy na stacji w Węgrowie, dalej odbijamy nieco na północ, więc wiaterek mniej nam już pomaga. Po 110km za Kosowem Lackim zaczyna już zmierzchać, słońce ostatni raz widzieliśmy nad Bugiem, kolejny raz zobaczymy je dopiero nad Niemnem :))
Do Wysokiego jedzie się wygodnie, drogi powoli robią się puste, przybywa trochę małych pagóreczków, same Wysokie widać już z daleka (światła wielkiej mleczarni), są też dodające klimatu nocnej jeździe świąteczne iluminacje na ulicach. Tutaj zatrzymujemy się na obiad w barku, wcinając m.in. świetną zupę szczawiową. Czasu mieliśmy dużo w zapasie, więc posiedzieliśmy sobie tutaj w sumie prawie 1,5h. Na kolejnym odcinku do Tykocina nasze dotąd bardzo solidne tempo (koło 28,5km/h na 165km) zaczyna spadać, niestety staje się to czego się obawialiśmy - Marzenę zaczyna boleć nadwyrężone tydzień temu kolano. Proponowałem wcześniejszy odwrót bo przed sobą mieliśmy jeszcze aż 350km, a jazda takiego dystansu z kontuzją będzie bardzo trudna. A z rejonu Tykocina można jeszcze było sensownie się wycofać, zjeżdżając 25km do Białegostoku. Ale Marzena twardo postanowiła jechać dalej, po wielkich namowach dała się też namówić na próbę zmiany sylwetki na rowerze i przestawiliśmy nieco bloki, co przyniosło chwilową ulgę.
Za Tykocinem wjeżdżamy w "ciemną dupę" - coraz mniej miasteczek, na drogach ruch właściwie zerowy. Tutaj kończy mi się bateria w GPS, a gdy chciałem podłączyć powerbanka - okazuje się, że zgubiłem kabel, który musiał wypaść z torebki na ramę, bo w ciemności nie zauważyłem, że ok. 50km jechałem z otwartą torebką. Nie ma wyjścia - dalej muszę jechać bez gps, to niewielka strata, natomiast sporo bardziej irytująca była strata licznika. Podobnie jak w maju tak i teraz Via Baltica omijamy objazdem, nadrabiając koło 10km - ale warto bo jazda tą szosą to dramat, ledwo wjechaliśmy na nią kawałek (do początku objazdu trzeba z 500m zrobić główną szosą) - już nas jadących legalnie, świetnie oświetlonych, z odblaskami wytrąbił jakiś tępy kacap w tirze, bo mu się przy wyprzedzaniu na wąskiej drodze nogi z gazu zdjąć nie chciało. Na szosę wracamy pod Sztabinem, ok. 5km trzeba zrobić przed początkiem pobocza i to bardzo nieprzyjemna jazda, spotkaliśmy m.in. jadącą z naprzeciwka kolumnę przynajmniej 10 tirów. Niestety naszej policji nie chce się z tym zrobić porządku, a kierowcy ze wschodu przepisami się w ogóle nie przejmują, tam ciągle dominuje barbarzyńskie myślenie, że im kto ma większy pojazd - tym mu na szosie więcej wolno. Przed Augustowem nasza droga skręca na kawałek na zachód i tutaj wiatr uderza w nas z całą siłą, a że Marzenę po chwilowej uldze znowu boli coraz mocniej kolano - chwilami jedzie się koło 15-17km/h.
Jakoś przemęczyliśmy się do Augustowa, tutaj robimy większy postój na dużej stacji Orlenu, wcinając smaczne zapiekanki, jedzenie na ciepło od razu podnosi morale na takiej trasie. Marzena pomimo rosnącego bólu kolana postanawia jechać do końca, bo Augustów to było ostatnie miejsce, gdzie można się było sensownie wycofać, na stacji kupuje środki przeciwbólowe. Ruszamy po 2, czeka nas jeszcze ponad 5h jazdy nocą. Aż do Gib jedziemy lasem, za dnia to całkiem ciekawa trasa, nocą jednak daje o sobie znać monotonia. Z Gib na granice w Ogrodnikach przybywa trochę góreczek, do tego na otwartym terenie wiatr znacząco mocniej pomaga. Ale robi się też chłodniej, koło 6 stopni, ale sama temperatura niewiele mówi, bo wieje mocno, a wiatr jest bardzo zimny, każda chwila bez jazdy momentalnie wychładza, Robimy postój na Statoilu w Łoździejach, 15km za granicą, tutaj stacja pomimo bardzo wczesnej pory (koło 5 ) przeżywa prawdziwe oblężenie.
Z Łoździejów kierujemy się na Olitę, powoli na wschodzie widać coraz mocniejsze przejaśnienia, na północy brzask trwa sporo dłużej niż w środkowej Polsce, nawet godzinę przed wschodem słońca zaczyna się powoli robić widno. Samo słońce pojawia się Olicie, gdy przejeżdżamy most na Niemnie, pięknie odbijając się w tej wielkiej rzece. Tutaj robimy też postój w markecie i ruszamy na najciekawszy odcinek naszej trasy - czyli kawałek do Rudiszek. Sporo pagóreczków, wąskie drogi, małe miasteczka z drewnianymi domkami, lasy, przejazd przez park narodowy; jednym słowem ta droga ma swój klimat. Tempem jedziemy spokojnym, bo Marzenę ciągle kolano mocno boli, środki przeciwbólowe jedynie ból ograniczają, nie eliminują w 100%. Za Rudiszkami odbijamy na Troki, gdy byliśmy tu w maju tłumy były nieludzkie, teraz w grudniu jest znacznie mniej ludzi (choć wycieczki Chińczyków nie mogło zabraknąć :)). Obejrzeliśmy wspaniale położony zamek, po czym ruszyliśmy na Wilno nowym wariantem tras, tak by ominąć nieprzyjemną główną szosę. I to był bardzo dobry pomysł, najpierw czekał nas piękny odcinek nad samym jeziorem Galwe, z paroma szutrowymi kawałeczkami i drewnianymi mostami. A i dalsza część jazdy sporo ciekawsza niż główna szosa.
Do Wilna pomimo kontuzji Kota docieramy z wystarczającym zapasem, robimy więc krótką rundkę po centrum, był też czas na obiad.
Trasa bardzo wymagająca, warunki trafiliśmy co prawda optymalne jak na tę porę roku; ale grudzień to jest zawsze grudzień i trasa tej długości wymaga wielkiego wysiłku, mięśnie w niskich temperaturach są mniej wydajne, a bardzo długa noc męczy psychicznie. Ale też i satysfakcja z ukończenia takiej trasy jest ogromna, że się jednak wytrzymało i pokonało rozmaite przeciwności. A Marzenie należą się dodatkowo ogromne brawa za wytrzymałość i zacięcie - bo aż 350km przejechała z bólem kolana, pomimo poważnej kontuzji nie zdecydowała się wycofać i z zagryzionymi zębami dociągnęła do samego Wilna; to już wyższa szkoła odporności psychicznej i fizycznej!
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 522.00 km AVS: 23.60 km/h
ALT: 2720 m MAX: 60.30 km/h
Temp:7.0 'C
Postanowiłem wykorzystać mocny zachodni wiatr obecny w Polsce od paru dni. Cel był więc oczywisty - wschodnia granica, tym razem pojechałem wariantem przez Łuków i Radzyń i dalej aż do Sławatycz. Z wiatrem jechało się elegancko, średnia ponad 30km/h bez większą wysiłku. Ale powrót miałem z Białej Podlaskiej, więc w końcówce musiałem wracać 50km pod wiatr i tu już tak przyjemnie nie było ;). Wyjazd udany, szkoda tylko, że dalej mnie męczy ból kolana, choć mam nadzieję, że już doszedłem do przyczyn go wywołujących.
Dane wycieczki:
DST: 262.90 km AVS: 29.16 km/h
ALT: 454 m MAX: 51.20 km/h
Temp:11.0 'C
Ryga - dzień 5
Jest jeszcze jakaś sprawiedliwość na tym świecie - bo ostatniego dnia po rozmaitych przeprawach z pogodą, ciągłymi kontuzjami i awariami ostatniego dnia wreszcie trafiłem optymalne warunki. Piękna słoneczna pogoda, koło 10 stopni i wiatr w plecy; jechało się więc elegancko. Dzisiaj po drodze miałem dużo leśnych terenów oraz kilka niebrzydkich miasteczek jak Kuldiga (rzeka ładnie wkomponowana w miasto) oraz Talsi, gdzie robiłem dłuższy postój. Od Talsi nad Bałtyk długie leśne odcinki, zupełnie puściutko, choć droga mocno dziurawa. Nad Bałtykiem robię kolejny postój na wydmach w parku narodowym Kemelu. Końcówka już mniej ciekawa - przejazd przez Jurmalę, czyli chyba największy łotewski kurort - i tę "kurortowość" tego miejsca widać nawet o tej porze roku, miasto przypomina zachodni nadmorski moloch turystyczny nastawiony na masowego turystę.
Do Rygi wjeżdżam główną drogą, ruch potężny, po 3 pasy w każdym kierunku, ale tego typu wjazdy do dużych miast są najwygodniejsze, bo błyskawicznie przebijamy się do centrum, zamiast co 300-500m stawać na światłach jak w Jurmali. Sama Ryga robi wrażenie, piękna starówka, także charakterystyczny most z pylonami na ogromnej Dźwinie. Czasu miałem ponad 3h, więc spokojnie starczyło na jedzenie i wieczorną rundkę po starówce.
Cały wyjazd - udany, choć na pewno nie była to trasa z gatunku "lekko, łatwo i przyjemnie" ;)). Pogoda dała sporo popalić, dużo jazdy w deszczu i pod wiatr, jazda długich dystansów o tej porze roku wymaga też dłuższej jazdy nocą. Mocno dostałem w kość przez nietypowe kontuzje spowodowane przez buty z cholewką i wcierające się w kolano spodnie, które męczyły mnie cały wyjazd. Ale kraje nadbałtyckie to bardzo przyjemne tereny na rower, a trasę zaprojektowałem bardzo sensownie, tak by omijać ruchliwe drogi. Przede wszystkim jest tu pusto, gęstość zaludnienia o niebo niższa niż w Polsce, co przekłada się na bardzo liczne widoki szerokich przestrzeni zamiast niekończących się brzydkich wiosek oraz wiele mniejszy ruch. Można powiedzieć, że Pribałtyka to taka namiastka Skandynawii. Ale w przeciwieństwie do Szwecji czy Norwegii - tutaj nie ma żadnych kłopotów z zaopatrzeniem, sklepy są czynne jeszcze dłużej niż w Polsce, także w niedzielę, wiele dużych marketów do 20 a nawet do 22.
Zdjęcia z wyjazdu
Jest jeszcze jakaś sprawiedliwość na tym świecie - bo ostatniego dnia po rozmaitych przeprawach z pogodą, ciągłymi kontuzjami i awariami ostatniego dnia wreszcie trafiłem optymalne warunki. Piękna słoneczna pogoda, koło 10 stopni i wiatr w plecy; jechało się więc elegancko. Dzisiaj po drodze miałem dużo leśnych terenów oraz kilka niebrzydkich miasteczek jak Kuldiga (rzeka ładnie wkomponowana w miasto) oraz Talsi, gdzie robiłem dłuższy postój. Od Talsi nad Bałtyk długie leśne odcinki, zupełnie puściutko, choć droga mocno dziurawa. Nad Bałtykiem robię kolejny postój na wydmach w parku narodowym Kemelu. Końcówka już mniej ciekawa - przejazd przez Jurmalę, czyli chyba największy łotewski kurort - i tę "kurortowość" tego miejsca widać nawet o tej porze roku, miasto przypomina zachodni nadmorski moloch turystyczny nastawiony na masowego turystę.
Do Rygi wjeżdżam główną drogą, ruch potężny, po 3 pasy w każdym kierunku, ale tego typu wjazdy do dużych miast są najwygodniejsze, bo błyskawicznie przebijamy się do centrum, zamiast co 300-500m stawać na światłach jak w Jurmali. Sama Ryga robi wrażenie, piękna starówka, także charakterystyczny most z pylonami na ogromnej Dźwinie. Czasu miałem ponad 3h, więc spokojnie starczyło na jedzenie i wieczorną rundkę po starówce.
Cały wyjazd - udany, choć na pewno nie była to trasa z gatunku "lekko, łatwo i przyjemnie" ;)). Pogoda dała sporo popalić, dużo jazdy w deszczu i pod wiatr, jazda długich dystansów o tej porze roku wymaga też dłuższej jazdy nocą. Mocno dostałem w kość przez nietypowe kontuzje spowodowane przez buty z cholewką i wcierające się w kolano spodnie, które męczyły mnie cały wyjazd. Ale kraje nadbałtyckie to bardzo przyjemne tereny na rower, a trasę zaprojektowałem bardzo sensownie, tak by omijać ruchliwe drogi. Przede wszystkim jest tu pusto, gęstość zaludnienia o niebo niższa niż w Polsce, co przekłada się na bardzo liczne widoki szerokich przestrzeni zamiast niekończących się brzydkich wiosek oraz wiele mniejszy ruch. Można powiedzieć, że Pribałtyka to taka namiastka Skandynawii. Ale w przeciwieństwie do Szwecji czy Norwegii - tutaj nie ma żadnych kłopotów z zaopatrzeniem, sklepy są czynne jeszcze dłużej niż w Polsce, także w niedzielę, wiele dużych marketów do 20 a nawet do 22.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 197.50 km AVS: 25.48 km/h
ALT: 600 m MAX: 50.50 km/h
Temp:9.0 'C
Ryga - dzień 4
Dziś chciałem w końcu dojechać za dnia, a to przy dystansie pod 200km nie jest łatwym zadaniem; jednak wiatr wreszcie miał być korzystny. Ale nic z tego - gdy ruszam okazuje się że mam flaka z przodu. Szybka zmiana dętki i niedzielnym porankiem wjeżdżam do Kłajpedy. Miasto nie za ciekawe, raczej przemysłowe (to główny port Litwy), z zabudową współczesną. W mieście orientuję się, że mam kolejnego flaka, tym razem już się nieźle wkurzyłem. Oponę sprawdziłem bardzo dokładnie kilka razy - i nic nie znalazłem, niestety popełniłem błąd nie sprawdzając gdzie względem opony była dziura. Łatanie na raty, bo raz łatka puściła - jednym słowem straciłem kupę czasu, no i tym razem byłem już niemal pewien, że będę musiał zmieniać jeszcze raz. I tak się stało, ale dziurka była tak mała, że zeszło poważniej dopiero po 30km w Połądze. Tym razem już bardzo dokładnie sprawdziłem położenie dziury w dętce względem opony - i znalazłem mikroskopijnie wystający drucik, może na jakieś ćwierć milimetra. Takie gówienko - a ile może krwi napsuć! ;).
Sama Połąga to niebrzydki kurort, o tej porze roku wygląda myślę, że sporo lepiej niż w środku lata, rzekłbym nieco nostalgicznie. Zjechałem tu kawałek w bok, nad sam Bałtyk. Przez pasmo wydm nadmorskich są tu zrobione fajne drewniane ścieżki, sporo to lepiej wygląda niż nad naszym morzem. Morze wzburzone - bo i po wczorajszej dobrej pogodzie nic nie zostało. Tyle dobrego, że dziś wreszcie jadę z wiatrem, dzięki czemu szybko docieram na łotewską granicę. Droga do Lipawy jest w remoncie, są wahadła na odcinku dobrych 20km. Niestety pogoda psuje się coraz bardziej i wkrótce zaczyna porządnie lać, pada ze 30km do Lipawy i kawałek za miastem, dobrze że jest w miarę ciepło 9-10 stopni, bo przy 3-4'C byłoby już bardzo słabo. Sama Lipawa niebrzydka, również duży port bałtycki jak Kłajpeda, ale sporo bardziej przypadła mi do gustu, niestety ze względu na lejący deszcz zwiedzanie ograniczyłem do przejazdu przez centrum, zamiast jazdy krótszą i sporo szybszą obwodnicą.
Za Lipawą skręcam na wschód - i dopiero teraz poczułem siłę wiatru, 35km/h na prostej z bagażem osiągało się bez większego wysiłku. Główną drogę opuszczam po kilkunastu km, skręcając na boczną na Aizpute. Deszcz przestał padać, na zachodzie nawet przed zachodem słońca pojawiły się przejaśnienia, co ekstra wyglądało. Tereny bardzo fajne do jazdy - przede wszystkim niewielka gęstość zaludnienia, rozległe zielone łąki. Niestety szybko zapadł zmrok, zdecydowałem się więc skrócić dzisiejszy dzień o 25km i nadrobić to jutro, gdy zapowiadano lepszą pogodę, bo dziś byłem już przemoczony i wystarczająco przeczesany. Nocuję na łące, pod belą skoszonego siana, w nocy się zupełnie rozjaśniło i wyszedł księżyc blisko pełni.
Zdjęcia z wyjazdu
Dziś chciałem w końcu dojechać za dnia, a to przy dystansie pod 200km nie jest łatwym zadaniem; jednak wiatr wreszcie miał być korzystny. Ale nic z tego - gdy ruszam okazuje się że mam flaka z przodu. Szybka zmiana dętki i niedzielnym porankiem wjeżdżam do Kłajpedy. Miasto nie za ciekawe, raczej przemysłowe (to główny port Litwy), z zabudową współczesną. W mieście orientuję się, że mam kolejnego flaka, tym razem już się nieźle wkurzyłem. Oponę sprawdziłem bardzo dokładnie kilka razy - i nic nie znalazłem, niestety popełniłem błąd nie sprawdzając gdzie względem opony była dziura. Łatanie na raty, bo raz łatka puściła - jednym słowem straciłem kupę czasu, no i tym razem byłem już niemal pewien, że będę musiał zmieniać jeszcze raz. I tak się stało, ale dziurka była tak mała, że zeszło poważniej dopiero po 30km w Połądze. Tym razem już bardzo dokładnie sprawdziłem położenie dziury w dętce względem opony - i znalazłem mikroskopijnie wystający drucik, może na jakieś ćwierć milimetra. Takie gówienko - a ile może krwi napsuć! ;).
Sama Połąga to niebrzydki kurort, o tej porze roku wygląda myślę, że sporo lepiej niż w środku lata, rzekłbym nieco nostalgicznie. Zjechałem tu kawałek w bok, nad sam Bałtyk. Przez pasmo wydm nadmorskich są tu zrobione fajne drewniane ścieżki, sporo to lepiej wygląda niż nad naszym morzem. Morze wzburzone - bo i po wczorajszej dobrej pogodzie nic nie zostało. Tyle dobrego, że dziś wreszcie jadę z wiatrem, dzięki czemu szybko docieram na łotewską granicę. Droga do Lipawy jest w remoncie, są wahadła na odcinku dobrych 20km. Niestety pogoda psuje się coraz bardziej i wkrótce zaczyna porządnie lać, pada ze 30km do Lipawy i kawałek za miastem, dobrze że jest w miarę ciepło 9-10 stopni, bo przy 3-4'C byłoby już bardzo słabo. Sama Lipawa niebrzydka, również duży port bałtycki jak Kłajpeda, ale sporo bardziej przypadła mi do gustu, niestety ze względu na lejący deszcz zwiedzanie ograniczyłem do przejazdu przez centrum, zamiast jazdy krótszą i sporo szybszą obwodnicą.
Za Lipawą skręcam na wschód - i dopiero teraz poczułem siłę wiatru, 35km/h na prostej z bagażem osiągało się bez większego wysiłku. Główną drogę opuszczam po kilkunastu km, skręcając na boczną na Aizpute. Deszcz przestał padać, na zachodzie nawet przed zachodem słońca pojawiły się przejaśnienia, co ekstra wyglądało. Tereny bardzo fajne do jazdy - przede wszystkim niewielka gęstość zaludnienia, rozległe zielone łąki. Niestety szybko zapadł zmrok, zdecydowałem się więc skrócić dzisiejszy dzień o 25km i nadrobić to jutro, gdy zapowiadano lepszą pogodę, bo dziś byłem już przemoczony i wystarczająco przeczesany. Nocuję na łące, pod belą skoszonego siana, w nocy się zupełnie rozjaśniło i wyszedł księżyc blisko pełni.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 171.00 km AVS: 25.21 km/h
ALT: 371 m MAX: 39.90 km/h
Temp:9.0 'C
Ryga - dzień 3
Od rana silne mgły, chwilami widać na 50m, ale to wróży niezłą pogodę na drugą część dnia. Pod Jurborkiem przekraczam Niemen, mgła jest taka, że z mostu ledwie widać tę wielką rzekę. Do Taurogów przyjemny leśny odcinek, nietypowo bez szeroko wyciętych drzew, co jest znakiem firmowym posowieckich terenów - większość dróg w lasach jest tak wykonanych, że las wycina się na szerokość ze 2-3 razy większą niż sama droga, co wygląda słabiutko. Dalej wieje z zachodu, więc praktycznie cały dzisiejszy dzień jadę pod wiatr, na szczęście jest sporo słabszy niż wczoraj. Mgły opadają dopiero po ponad 80km w Taurogach - odtąd mam piękne słońce. Ale październikowy dzień króciutki, już po 18 (17 polskiego czasu) robi się ciemno, końcowe 30km jadę po zmierzchu, nocuję w lesie, parę kilometrów przed Kłajpedą.
Zdjęcia z wyjazdu
Od rana silne mgły, chwilami widać na 50m, ale to wróży niezłą pogodę na drugą część dnia. Pod Jurborkiem przekraczam Niemen, mgła jest taka, że z mostu ledwie widać tę wielką rzekę. Do Taurogów przyjemny leśny odcinek, nietypowo bez szeroko wyciętych drzew, co jest znakiem firmowym posowieckich terenów - większość dróg w lasach jest tak wykonanych, że las wycina się na szerokość ze 2-3 razy większą niż sama droga, co wygląda słabiutko. Dalej wieje z zachodu, więc praktycznie cały dzisiejszy dzień jadę pod wiatr, na szczęście jest sporo słabszy niż wczoraj. Mgły opadają dopiero po ponad 80km w Taurogach - odtąd mam piękne słońce. Ale październikowy dzień króciutki, już po 18 (17 polskiego czasu) robi się ciemno, końcowe 30km jadę po zmierzchu, nocuję w lesie, parę kilometrów przed Kłajpedą.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 189.60 km AVS: 23.60 km/h
ALT: 457 m MAX: 46.00 km/h
Temp:10.0 'C
Ryga - dzień 2
Kolejnego dnia ruszamy o świcie, Gabriel postanowił mnie odprowadzić aż do Mariampola, więc większość dzisiejszego dnia pojedziemy razem. Warunki niestety mizerne - podobnie jak wczoraj mokre szosy, co chwile przechodzą przelotne deszcze, do tego mocny wiatr z zachodu. Po wczorajszej trasie boli mnie też mocno kostka - po iluś próbach przestawienia pozycji w rowerze w końcu orientuję się, że kontuzję wywołały zimowe buty SPD, których wysoka cholewka wrzyna się w nogę. Niestety zimowe buty to porażka, wiele cieplejsze od letnich nie są, a wygoda dużo mniejsza, na dużym deszczu też przed mokrymi stopami nie zabezpieczą. Jedziemy wariantem przez Gruszki, puściutkie drogi, za Nowym Dworem ładne zielone łąki, dalej Puszcza Augustowska. Polskę opuszczamy przez Ogrodniki, przed granicą jemy jeszcze obiad w barze.
Na Litwie jest już trudniej - odbijamy bardziej na zachód, a wieje bardzo mocno, wg prognoz 8-10m/s, co rusz łapią nas też deszcze. Ale do Mariampola docieramy w dobrej formie, tutaj żegnam się z Gabrielem - dzięki za gościnę i wspólną jazdę; Gavek miał jeszcze kawał drogi powrotnej - przez Suwałki i Augustów do Nowego Dworu. Ja miałem już sporo mniej, ale za to odcinek zaraz za Mariampolem czołowo pod wiatr. Kawałek dalej łapie mnie zmrok, po zakupach w Pilwiszkach przejeżdżam jeszcze kilkanaście km i rozbijam się na noc pod lasem.
Zdjęcia z wyjazdu
Kolejnego dnia ruszamy o świcie, Gabriel postanowił mnie odprowadzić aż do Mariampola, więc większość dzisiejszego dnia pojedziemy razem. Warunki niestety mizerne - podobnie jak wczoraj mokre szosy, co chwile przechodzą przelotne deszcze, do tego mocny wiatr z zachodu. Po wczorajszej trasie boli mnie też mocno kostka - po iluś próbach przestawienia pozycji w rowerze w końcu orientuję się, że kontuzję wywołały zimowe buty SPD, których wysoka cholewka wrzyna się w nogę. Niestety zimowe buty to porażka, wiele cieplejsze od letnich nie są, a wygoda dużo mniejsza, na dużym deszczu też przed mokrymi stopami nie zabezpieczą. Jedziemy wariantem przez Gruszki, puściutkie drogi, za Nowym Dworem ładne zielone łąki, dalej Puszcza Augustowska. Polskę opuszczamy przez Ogrodniki, przed granicą jemy jeszcze obiad w barze.
Na Litwie jest już trudniej - odbijamy bardziej na zachód, a wieje bardzo mocno, wg prognoz 8-10m/s, co rusz łapią nas też deszcze. Ale do Mariampola docieramy w dobrej formie, tutaj żegnam się z Gabrielem - dzięki za gościnę i wspólną jazdę; Gavek miał jeszcze kawał drogi powrotnej - przez Suwałki i Augustów do Nowego Dworu. Ja miałem już sporo mniej, ale za to odcinek zaraz za Mariampolem czołowo pod wiatr. Kawałek dalej łapie mnie zmrok, po zakupach w Pilwiszkach przejeżdżam jeszcze kilkanaście km i rozbijam się na noc pod lasem.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 184.10 km AVS: 23.60 km/h
ALT: 650 m MAX: 46.20 km/h
Temp:10.0 'C
Ryga - dzień 1
Koniec października to już nie bardzo termin na wielodniowe wyjazdy, ale jako że miałem parę dni wolnego - postanowiłem wyruszyć do Rygi; do trasy w tym kierunku zachęcił mnie Gavek, który w tym okresie wybierał się do swojego domku w Nowym Dworze.
Trasę do Nowego Dworu zdecydowałem się przejechać w jeden dzień, a jako, że wybrałem ciekawszą opcję wzdłuż wschodniej granicy - czekała mnie długa 350km trasa i to z pełnym bagażem wyprawowym. Ruszam już o 2 w nocy, jezdnie są mokre, ale nie pada, za to mam sprzyjający wiatr. Niestety już po 30km, za Sulejówkiem zaczyna lać i pada koło 3h, aż do świtu, a jest ledwie 4-5 stopni, więc jedzie się mizernie. Do tego zaczynają się kontuzje, w tym nietypowa kontuzja kolana, wynikająca nie z samej jazdy, a z obcierania długich spodni o kolano, która mnie będzie męczyć cały wyjazd. Jednym słowem jedzie się bardzo marnie, a wielka ilość kilometrów pozostałych do Nowego Dworu nie podnosi morale. Za Sokołowem byłem już bardzo bliski wycofania się, sprawdziłem nawet pociągi z Siedlec i Siemiatycz - i postanowiłem pociągnąć jeszcze do Siemiatycz lub Hajnówki. W międzyczasie jednak trochę odżyłem, w Hajnówce gotuję obiad i ruszam na ostatnie 150km. Ściana wschodnia to bardzo przyjemne tereny do jazdy - mały ruch, w tym rejonie niezłe drogi, sporo lasów. Przed Kruszynianami zaliczam ok. 5km szutru, ale dzięki temu nie trzeba jechać przez Białystok lub Supraśl. W Krynkach łapie mnie zmrok, końcówka to boczne drogi pod samą białoruską granicą, niemal całość z nowiutkim asfaltem, więc jedzie się elegancko. Z Gabrielem spotykam się w Kuźnicy i po zakupach ruszamy do jego domku.
A tam cieplutko i to w starym, dobrym stylu - domek jest ogrzewany za pomocą pieca kaflowego, który nie tylko ogrzewa, ale pozwala również na wygodne wysuszenie zamoczonych w czasie deszczu ciuchów, po wielu kilometrach na zimnie bardzo przyjemnie posiedzieć trochę w cieple ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Koniec października to już nie bardzo termin na wielodniowe wyjazdy, ale jako że miałem parę dni wolnego - postanowiłem wyruszyć do Rygi; do trasy w tym kierunku zachęcił mnie Gavek, który w tym okresie wybierał się do swojego domku w Nowym Dworze.
Trasę do Nowego Dworu zdecydowałem się przejechać w jeden dzień, a jako, że wybrałem ciekawszą opcję wzdłuż wschodniej granicy - czekała mnie długa 350km trasa i to z pełnym bagażem wyprawowym. Ruszam już o 2 w nocy, jezdnie są mokre, ale nie pada, za to mam sprzyjający wiatr. Niestety już po 30km, za Sulejówkiem zaczyna lać i pada koło 3h, aż do świtu, a jest ledwie 4-5 stopni, więc jedzie się mizernie. Do tego zaczynają się kontuzje, w tym nietypowa kontuzja kolana, wynikająca nie z samej jazdy, a z obcierania długich spodni o kolano, która mnie będzie męczyć cały wyjazd. Jednym słowem jedzie się bardzo marnie, a wielka ilość kilometrów pozostałych do Nowego Dworu nie podnosi morale. Za Sokołowem byłem już bardzo bliski wycofania się, sprawdziłem nawet pociągi z Siedlec i Siemiatycz - i postanowiłem pociągnąć jeszcze do Siemiatycz lub Hajnówki. W międzyczasie jednak trochę odżyłem, w Hajnówce gotuję obiad i ruszam na ostatnie 150km. Ściana wschodnia to bardzo przyjemne tereny do jazdy - mały ruch, w tym rejonie niezłe drogi, sporo lasów. Przed Kruszynianami zaliczam ok. 5km szutru, ale dzięki temu nie trzeba jechać przez Białystok lub Supraśl. W Krynkach łapie mnie zmrok, końcówka to boczne drogi pod samą białoruską granicą, niemal całość z nowiutkim asfaltem, więc jedzie się elegancko. Z Gabrielem spotykam się w Kuźnicy i po zakupach ruszamy do jego domku.
A tam cieplutko i to w starym, dobrym stylu - domek jest ogrzewany za pomocą pieca kaflowego, który nie tylko ogrzewa, ale pozwala również na wygodne wysuszenie zamoczonych w czasie deszczu ciuchów, po wielu kilometrach na zimnie bardzo przyjemnie posiedzieć trochę w cieple ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 355.70 km AVS: 25.87 km/h
ALT: 1422 m MAX: 50.50 km/h
Temp:5.0 'C