Wilno w Grudniu!
Grudzień to może nie najbardziej optymalny miesiąc na długie trasy - ale też się da ;))
Tym razem na trasę wymagającą 16h jazdy nocą udało mi się namówić Kota, za cel postawiliśmy sobie Wilno, na które prognozy pogody wskazywały bardzo dobre warunki, ze sprzyjającym wiatrem na niemal całej trasie.
Ruszamy o 9, w Warszawie elegancka pogoda, 8-9 stopni i słoneczko. Pierwsza część trasy to żmudne przebijanie się przez warszawską aglomerację, dopiero po 30km zaczyna się właściwa jazda. I od razu widać, że jazda w tym kierunku to był strzał w dziesiątkę, 30km/h przekracza się bez większego trudu, a i po 35km/h na prostej nieraz lecieliśmy. W tych warunkach dystans szybko leci, wiele się nie zatrzymując zaliczamy najnudniejszy, mazowiecki odcinek naszej drogi. Na pierwszy postój stajemy na stacji w Węgrowie, dalej odbijamy nieco na północ, więc wiaterek mniej nam już pomaga. Po 110km za Kosowem Lackim zaczyna już zmierzchać, słońce ostatni raz widzieliśmy nad Bugiem, kolejny raz zobaczymy je dopiero nad Niemnem :))
Do Wysokiego jedzie się wygodnie, drogi powoli robią się puste, przybywa trochę małych pagóreczków, same Wysokie widać już z daleka (światła wielkiej mleczarni), są też dodające klimatu nocnej jeździe świąteczne iluminacje na ulicach. Tutaj zatrzymujemy się na obiad w barku, wcinając m.in. świetną zupę szczawiową. Czasu mieliśmy dużo w zapasie, więc posiedzieliśmy sobie tutaj w sumie prawie 1,5h. Na kolejnym odcinku do Tykocina nasze dotąd bardzo solidne tempo (koło 28,5km/h na 165km) zaczyna spadać, niestety staje się to czego się obawialiśmy - Marzenę zaczyna boleć nadwyrężone tydzień temu kolano. Proponowałem wcześniejszy odwrót bo przed sobą mieliśmy jeszcze aż 350km, a jazda takiego dystansu z kontuzją będzie bardzo trudna. A z rejonu Tykocina można jeszcze było sensownie się wycofać, zjeżdżając 25km do Białegostoku. Ale Marzena twardo postanowiła jechać dalej, po wielkich namowach dała się też namówić na próbę zmiany sylwetki na rowerze i przestawiliśmy nieco bloki, co przyniosło chwilową ulgę.
Za Tykocinem wjeżdżamy w "ciemną dupę" - coraz mniej miasteczek, na drogach ruch właściwie zerowy. Tutaj kończy mi się bateria w GPS, a gdy chciałem podłączyć powerbanka - okazuje się, że zgubiłem kabel, który musiał wypaść z torebki na ramę, bo w ciemności nie zauważyłem, że ok. 50km jechałem z otwartą torebką. Nie ma wyjścia - dalej muszę jechać bez gps, to niewielka strata, natomiast sporo bardziej irytująca była strata licznika. Podobnie jak w maju tak i teraz Via Baltica omijamy objazdem, nadrabiając koło 10km - ale warto bo jazda tą szosą to dramat, ledwo wjechaliśmy na nią kawałek (do początku objazdu trzeba z 500m zrobić główną szosą) - już nas jadących legalnie, świetnie oświetlonych, z odblaskami wytrąbił jakiś tępy kacap w tirze, bo mu się przy wyprzedzaniu na wąskiej drodze nogi z gazu zdjąć nie chciało. Na szosę wracamy pod Sztabinem, ok. 5km trzeba zrobić przed początkiem pobocza i to bardzo nieprzyjemna jazda, spotkaliśmy m.in. jadącą z naprzeciwka kolumnę przynajmniej 10 tirów. Niestety naszej policji nie chce się z tym zrobić porządku, a kierowcy ze wschodu przepisami się w ogóle nie przejmują, tam ciągle dominuje barbarzyńskie myślenie, że im kto ma większy pojazd - tym mu na szosie więcej wolno. Przed Augustowem nasza droga skręca na kawałek na zachód i tutaj wiatr uderza w nas z całą siłą, a że Marzenę po chwilowej uldze znowu boli coraz mocniej kolano - chwilami jedzie się koło 15-17km/h.
Jakoś przemęczyliśmy się do Augustowa, tutaj robimy większy postój na dużej stacji Orlenu, wcinając smaczne zapiekanki, jedzenie na ciepło od razu podnosi morale na takiej trasie. Marzena pomimo rosnącego bólu kolana postanawia jechać do końca, bo Augustów to było ostatnie miejsce, gdzie można się było sensownie wycofać, na stacji kupuje środki przeciwbólowe. Ruszamy po 2, czeka nas jeszcze ponad 5h jazdy nocą. Aż do Gib jedziemy lasem, za dnia to całkiem ciekawa trasa, nocą jednak daje o sobie znać monotonia. Z Gib na granice w Ogrodnikach przybywa trochę góreczek, do tego na otwartym terenie wiatr znacząco mocniej pomaga. Ale robi się też chłodniej, koło 6 stopni, ale sama temperatura niewiele mówi, bo wieje mocno, a wiatr jest bardzo zimny, każda chwila bez jazdy momentalnie wychładza, Robimy postój na Statoilu w Łoździejach, 15km za granicą, tutaj stacja pomimo bardzo wczesnej pory (koło 5 ) przeżywa prawdziwe oblężenie.
Z Łoździejów kierujemy się na Olitę, powoli na wschodzie widać coraz mocniejsze przejaśnienia, na północy brzask trwa sporo dłużej niż w środkowej Polsce, nawet godzinę przed wschodem słońca zaczyna się powoli robić widno. Samo słońce pojawia się Olicie, gdy przejeżdżamy most na Niemnie, pięknie odbijając się w tej wielkiej rzece. Tutaj robimy też postój w markecie i ruszamy na najciekawszy odcinek naszej trasy - czyli kawałek do Rudiszek. Sporo pagóreczków, wąskie drogi, małe miasteczka z drewnianymi domkami, lasy, przejazd przez park narodowy; jednym słowem ta droga ma swój klimat. Tempem jedziemy spokojnym, bo Marzenę ciągle kolano mocno boli, środki przeciwbólowe jedynie ból ograniczają, nie eliminują w 100%. Za Rudiszkami odbijamy na Troki, gdy byliśmy tu w maju tłumy były nieludzkie, teraz w grudniu jest znacznie mniej ludzi (choć wycieczki Chińczyków nie mogło zabraknąć :)). Obejrzeliśmy wspaniale położony zamek, po czym ruszyliśmy na Wilno nowym wariantem tras, tak by ominąć nieprzyjemną główną szosę. I to był bardzo dobry pomysł, najpierw czekał nas piękny odcinek nad samym jeziorem Galwe, z paroma szutrowymi kawałeczkami i drewnianymi mostami. A i dalsza część jazdy sporo ciekawsza niż główna szosa.
Do Wilna pomimo kontuzji Kota docieramy z wystarczającym zapasem, robimy więc krótką rundkę po centrum, był też czas na obiad.
Trasa bardzo wymagająca, warunki trafiliśmy co prawda optymalne jak na tę porę roku; ale grudzień to jest zawsze grudzień i trasa tej długości wymaga wielkiego wysiłku, mięśnie w niskich temperaturach są mniej wydajne, a bardzo długa noc męczy psychicznie. Ale też i satysfakcja z ukończenia takiej trasy jest ogromna, że się jednak wytrzymało i pokonało rozmaite przeciwności. A Marzenie należą się dodatkowo ogromne brawa za wytrzymałość i zacięcie - bo aż 350km przejechała z bólem kolana, pomimo poważnej kontuzji nie zdecydowała się wycofać i z zagryzionymi zębami dociągnęła do samego Wilna; to już wyższa szkoła odporności psychicznej i fizycznej!
Zdjęcia
Komentarze
Grudzień to może nie najbardziej optymalny miesiąc na długie trasy - ale też się da ;))
Tym razem na trasę wymagającą 16h jazdy nocą udało mi się namówić Kota, za cel postawiliśmy sobie Wilno, na które prognozy pogody wskazywały bardzo dobre warunki, ze sprzyjającym wiatrem na niemal całej trasie.
Ruszamy o 9, w Warszawie elegancka pogoda, 8-9 stopni i słoneczko. Pierwsza część trasy to żmudne przebijanie się przez warszawską aglomerację, dopiero po 30km zaczyna się właściwa jazda. I od razu widać, że jazda w tym kierunku to był strzał w dziesiątkę, 30km/h przekracza się bez większego trudu, a i po 35km/h na prostej nieraz lecieliśmy. W tych warunkach dystans szybko leci, wiele się nie zatrzymując zaliczamy najnudniejszy, mazowiecki odcinek naszej drogi. Na pierwszy postój stajemy na stacji w Węgrowie, dalej odbijamy nieco na północ, więc wiaterek mniej nam już pomaga. Po 110km za Kosowem Lackim zaczyna już zmierzchać, słońce ostatni raz widzieliśmy nad Bugiem, kolejny raz zobaczymy je dopiero nad Niemnem :))
Do Wysokiego jedzie się wygodnie, drogi powoli robią się puste, przybywa trochę małych pagóreczków, same Wysokie widać już z daleka (światła wielkiej mleczarni), są też dodające klimatu nocnej jeździe świąteczne iluminacje na ulicach. Tutaj zatrzymujemy się na obiad w barku, wcinając m.in. świetną zupę szczawiową. Czasu mieliśmy dużo w zapasie, więc posiedzieliśmy sobie tutaj w sumie prawie 1,5h. Na kolejnym odcinku do Tykocina nasze dotąd bardzo solidne tempo (koło 28,5km/h na 165km) zaczyna spadać, niestety staje się to czego się obawialiśmy - Marzenę zaczyna boleć nadwyrężone tydzień temu kolano. Proponowałem wcześniejszy odwrót bo przed sobą mieliśmy jeszcze aż 350km, a jazda takiego dystansu z kontuzją będzie bardzo trudna. A z rejonu Tykocina można jeszcze było sensownie się wycofać, zjeżdżając 25km do Białegostoku. Ale Marzena twardo postanowiła jechać dalej, po wielkich namowach dała się też namówić na próbę zmiany sylwetki na rowerze i przestawiliśmy nieco bloki, co przyniosło chwilową ulgę.
Za Tykocinem wjeżdżamy w "ciemną dupę" - coraz mniej miasteczek, na drogach ruch właściwie zerowy. Tutaj kończy mi się bateria w GPS, a gdy chciałem podłączyć powerbanka - okazuje się, że zgubiłem kabel, który musiał wypaść z torebki na ramę, bo w ciemności nie zauważyłem, że ok. 50km jechałem z otwartą torebką. Nie ma wyjścia - dalej muszę jechać bez gps, to niewielka strata, natomiast sporo bardziej irytująca była strata licznika. Podobnie jak w maju tak i teraz Via Baltica omijamy objazdem, nadrabiając koło 10km - ale warto bo jazda tą szosą to dramat, ledwo wjechaliśmy na nią kawałek (do początku objazdu trzeba z 500m zrobić główną szosą) - już nas jadących legalnie, świetnie oświetlonych, z odblaskami wytrąbił jakiś tępy kacap w tirze, bo mu się przy wyprzedzaniu na wąskiej drodze nogi z gazu zdjąć nie chciało. Na szosę wracamy pod Sztabinem, ok. 5km trzeba zrobić przed początkiem pobocza i to bardzo nieprzyjemna jazda, spotkaliśmy m.in. jadącą z naprzeciwka kolumnę przynajmniej 10 tirów. Niestety naszej policji nie chce się z tym zrobić porządku, a kierowcy ze wschodu przepisami się w ogóle nie przejmują, tam ciągle dominuje barbarzyńskie myślenie, że im kto ma większy pojazd - tym mu na szosie więcej wolno. Przed Augustowem nasza droga skręca na kawałek na zachód i tutaj wiatr uderza w nas z całą siłą, a że Marzenę po chwilowej uldze znowu boli coraz mocniej kolano - chwilami jedzie się koło 15-17km/h.
Jakoś przemęczyliśmy się do Augustowa, tutaj robimy większy postój na dużej stacji Orlenu, wcinając smaczne zapiekanki, jedzenie na ciepło od razu podnosi morale na takiej trasie. Marzena pomimo rosnącego bólu kolana postanawia jechać do końca, bo Augustów to było ostatnie miejsce, gdzie można się było sensownie wycofać, na stacji kupuje środki przeciwbólowe. Ruszamy po 2, czeka nas jeszcze ponad 5h jazdy nocą. Aż do Gib jedziemy lasem, za dnia to całkiem ciekawa trasa, nocą jednak daje o sobie znać monotonia. Z Gib na granice w Ogrodnikach przybywa trochę góreczek, do tego na otwartym terenie wiatr znacząco mocniej pomaga. Ale robi się też chłodniej, koło 6 stopni, ale sama temperatura niewiele mówi, bo wieje mocno, a wiatr jest bardzo zimny, każda chwila bez jazdy momentalnie wychładza, Robimy postój na Statoilu w Łoździejach, 15km za granicą, tutaj stacja pomimo bardzo wczesnej pory (koło 5 ) przeżywa prawdziwe oblężenie.
Z Łoździejów kierujemy się na Olitę, powoli na wschodzie widać coraz mocniejsze przejaśnienia, na północy brzask trwa sporo dłużej niż w środkowej Polsce, nawet godzinę przed wschodem słońca zaczyna się powoli robić widno. Samo słońce pojawia się Olicie, gdy przejeżdżamy most na Niemnie, pięknie odbijając się w tej wielkiej rzece. Tutaj robimy też postój w markecie i ruszamy na najciekawszy odcinek naszej trasy - czyli kawałek do Rudiszek. Sporo pagóreczków, wąskie drogi, małe miasteczka z drewnianymi domkami, lasy, przejazd przez park narodowy; jednym słowem ta droga ma swój klimat. Tempem jedziemy spokojnym, bo Marzenę ciągle kolano mocno boli, środki przeciwbólowe jedynie ból ograniczają, nie eliminują w 100%. Za Rudiszkami odbijamy na Troki, gdy byliśmy tu w maju tłumy były nieludzkie, teraz w grudniu jest znacznie mniej ludzi (choć wycieczki Chińczyków nie mogło zabraknąć :)). Obejrzeliśmy wspaniale położony zamek, po czym ruszyliśmy na Wilno nowym wariantem tras, tak by ominąć nieprzyjemną główną szosę. I to był bardzo dobry pomysł, najpierw czekał nas piękny odcinek nad samym jeziorem Galwe, z paroma szutrowymi kawałeczkami i drewnianymi mostami. A i dalsza część jazdy sporo ciekawsza niż główna szosa.
Do Wilna pomimo kontuzji Kota docieramy z wystarczającym zapasem, robimy więc krótką rundkę po centrum, był też czas na obiad.
Trasa bardzo wymagająca, warunki trafiliśmy co prawda optymalne jak na tę porę roku; ale grudzień to jest zawsze grudzień i trasa tej długości wymaga wielkiego wysiłku, mięśnie w niskich temperaturach są mniej wydajne, a bardzo długa noc męczy psychicznie. Ale też i satysfakcja z ukończenia takiej trasy jest ogromna, że się jednak wytrzymało i pokonało rozmaite przeciwności. A Marzenie należą się dodatkowo ogromne brawa za wytrzymałość i zacięcie - bo aż 350km przejechała z bólem kolana, pomimo poważnej kontuzji nie zdecydowała się wycofać i z zagryzionymi zębami dociągnęła do samego Wilna; to już wyższa szkoła odporności psychicznej i fizycznej!
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 522.00 km AVS: 23.60 km/h
ALT: 2720 m MAX: 60.30 km/h
Temp:7.0 'C
Komentarze
Kot to klasa sama w sobie, więc nie porównuj. ;)
Jeszcze zobaczymy... ;p mors - 15:51 czwartek, 10 grudnia 2015 | linkuj
Jeszcze zobaczymy... ;p mors - 15:51 czwartek, 10 grudnia 2015 | linkuj
Posiadasz identyczne BMI, więc teraz już rozumiem, skąd ta Twoja żarłoczność i krwiożerczość na forum PR.
mors - 22:45 środa, 9 grudnia 2015 | linkuj
Dzięki Michał za zacną trasę! Ale było fajnie :) jak zawsze z Tobą!
Kot - 19:28 środa, 9 grudnia 2015 | linkuj
Niepomny własnych słów już dziś popełnił dwa (kompulsywne?) komentarze na moim blogu. :D
Długo można by dowodzić, że Wilk w poniższych zarzutach pisał o sobie... ograniczę się jednak tylko do tego, jak sam siebie spuentował:
[i]"Taki Wilk do mnie pasuje jak ulał - szczupły, wytrzymały, a ofiarom nie popuszcza"[i/] :D:D mors - 18:15 środa, 9 grudnia 2015 | linkuj
Długo można by dowodzić, że Wilk w poniższych zarzutach pisał o sobie... ograniczę się jednak tylko do tego, jak sam siebie spuentował:
[i]"Taki Wilk do mnie pasuje jak ulał - szczupły, wytrzymały, a ofiarom nie popuszcza"[i/] :D:D mors - 18:15 środa, 9 grudnia 2015 | linkuj
Gratuluję udanej trasy.
Czy powrót był autokarem? Nie było problemów z zabraniem rowerów? :) chciałbym w przyszłości również zaatakować Wilno, jednak pozostaje właśnie kwestia powrotu. byczys - 21:36 wtorek, 8 grudnia 2015 | linkuj
Czy powrót był autokarem? Nie było problemów z zabraniem rowerów? :) chciałbym w przyszłości również zaatakować Wilno, jednak pozostaje właśnie kwestia powrotu. byczys - 21:36 wtorek, 8 grudnia 2015 | linkuj
Tylko skąd wiesz, ilu ludzi śledzę? Ciekawe.. ;)
A najlepsza ciekawostka to walnąć 10 282 posty na forum PR. :) Zwłaszcza jeśli popatrzeć, jak wiele z nich to ostre awantury... mors - 19:41 wtorek, 8 grudnia 2015 | linkuj
A najlepsza ciekawostka to walnąć 10 282 posty na forum PR. :) Zwłaszcza jeśli popatrzeć, jak wiele z nich to ostre awantury... mors - 19:41 wtorek, 8 grudnia 2015 | linkuj
"Odnośnie jazdy nocą - wyraźnie napisałem, że tak długa noc jest męcząca(...)" - nawet sensu dyskusji nie załapałeś...
mors - 15:04 wtorek, 8 grudnia 2015 | linkuj
Gratulacje, szczególnie dla Kota z powodu tego kolana.
michuss - 12:07 wtorek, 8 grudnia 2015 | linkuj
Gustav, xtnt: doskonale wiem co to 16h noc z reszta na mrozie.
Wytlumaczcie raczej Wilkowi, ze kazdy ma swoje wlasne sensy, bo dla niego licza sie wylacznie jego wlasne, a wszystkie inne wysmiewa.. O to mi caly czas chodzi. mors - 10:39 wtorek, 8 grudnia 2015 | linkuj
Wytlumaczcie raczej Wilkowi, ze kazdy ma swoje wlasne sensy, bo dla niego licza sie wylacznie jego wlasne, a wszystkie inne wysmiewa.. O to mi caly czas chodzi. mors - 10:39 wtorek, 8 grudnia 2015 | linkuj
Gratuluje dystansu. Ponieważ opisujesz trudności z przejazdem DK 8 i korzystasz z objazdu boczną drogą, podpowiem, że odcinek od Korycina do skrzyżowania z drogą 671 Korycin - Sokółka można ominąć drogą gminną (nowy asfalt) - wyjazd z Korycina z rynku ul. Słowiańską, przejazd pod DK 8 tunelem (jest DDR) a potem drogą wzdłuż zalewu, kilka zakrętów i na pierwszym skrzyżowaniu w lewo, aż do przecięcia z drogą 671, na tym skrzyżowaniu na wprost i wjeżdżasz na ślad objazdu z którego korzystasz. Powodzenia.
lowlander - 09:16 wtorek, 8 grudnia 2015 | linkuj
No to właśnie o tym piszę - da się jedną ręką i jednym okiem, a równie wykonalne acz wątpliwie sensowne jest jechanie 16 godzinnej nocki jak i również bez ciepłego jadła i napitku. To w czym jest problem z moimi motywami? Chyba tylko wyłącznie taki, że nie mam w swym procederze żadnych popleczników...
No i zgodnie z przewidywaniami, Wilka poparły tylko podobne mu osoby - dla wszystkich "normalnych" byłoby to oczywiście strasznie nienormalne.
Znajdzie się trzech chodzących na rzęsach i powiedzą, że to normalne. Znajdzie się jeden chodzący na brwiach i wszyscy go wyśmieją... ;] mors - 22:19 poniedziałek, 7 grudnia 2015 | linkuj
No i zgodnie z przewidywaniami, Wilka poparły tylko podobne mu osoby - dla wszystkich "normalnych" byłoby to oczywiście strasznie nienormalne.
Znajdzie się trzech chodzących na rzęsach i powiedzą, że to normalne. Znajdzie się jeden chodzący na brwiach i wszyscy go wyśmieją... ;] mors - 22:19 poniedziałek, 7 grudnia 2015 | linkuj
"Równie dobrze można sobie zasłonić jedno oko, albo trzymać kierownicę jedna ręką i tak jeździć, żeby się przechwalać że tak jest trudniej(...)" - zgadzam się w zupełności, doskonała riposta
yurek55 - 21:29 poniedziałek, 7 grudnia 2015 | linkuj
Morsie, ja nie widzę problemu jechać 16h po ciemku - wystarczy chociaż te 8stopni i dobra lampka, wtedy jest komfortowo
gustav - 20:02 poniedziałek, 7 grudnia 2015 | linkuj
A do mnie właśnie idzie książka o wileńskim Słowie:) Wilno zobaczę na żywo gdzieś po kwietniu dopiero.
Gratulacje! giovanni - 19:52 poniedziałek, 7 grudnia 2015 | linkuj
Gratulacje! giovanni - 19:52 poniedziałek, 7 grudnia 2015 | linkuj
To było oczywiście sparodiowanie Twoich rozliczeń o "zawartość morsa w Morsie". :) Liczyłem, że zrozumiesz...
Jeździsz w grudniu takie trasy i piszesz jednocześnie o sensach i racjonalizmie...? :)) Zapytaj dowolną osobę (spoza garstki podobnych Ci osób), czy jest jakikolwiek sens jechać 16h po ciemku... mors - 16:11 poniedziałek, 7 grudnia 2015 | linkuj
Jeździsz w grudniu takie trasy i piszesz jednocześnie o sensach i racjonalizmie...? :)) Zapytaj dowolną osobę (spoza garstki podobnych Ci osób), czy jest jakikolwiek sens jechać 16h po ciemku... mors - 16:11 poniedziałek, 7 grudnia 2015 | linkuj
Coś się nie zgadza, prawdziwe wilki nigdy nie jedzą gorących posiłków.
mors - 15:24 poniedziałek, 7 grudnia 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!