wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 307720.00 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.27%)
  • Czas na rowerze: 560d 11h 19m
  • Prędkość średnia: 22.76 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wypad

Dystans całkowity:81420.54 km (w terenie 333.00 km; 0.41%)
Czas w ruchu:3572:53
Średnia prędkość:22.79 km/h
Maksymalna prędkość:83.80 km/h
Suma podjazdów:606506 m
Suma kalorii:101309 kcal
Liczba aktywności:475
Średnio na aktywność:171.41 km i 7h 31m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 26 października 2015Kategoria >100km, Canyon, Wypad
Ryga - dzień 5

Jest jeszcze jakaś sprawiedliwość na tym świecie - bo ostatniego dnia po rozmaitych przeprawach z pogodą, ciągłymi kontuzjami i awariami ostatniego dnia wreszcie trafiłem optymalne warunki. Piękna słoneczna pogoda, koło 10 stopni i wiatr w plecy; jechało się więc elegancko. Dzisiaj po drodze miałem dużo leśnych terenów oraz kilka niebrzydkich miasteczek jak Kuldiga (rzeka ładnie wkomponowana w miasto) oraz Talsi, gdzie robiłem dłuższy postój. Od Talsi nad Bałtyk długie leśne odcinki, zupełnie puściutko, choć droga mocno dziurawa. Nad Bałtykiem robię kolejny postój na wydmach w parku narodowym Kemelu. Końcówka już mniej ciekawa - przejazd przez Jurmalę, czyli chyba największy łotewski kurort - i tę "kurortowość" tego miejsca widać nawet o tej porze roku, miasto przypomina zachodni nadmorski moloch turystyczny nastawiony na masowego turystę.

Do Rygi wjeżdżam główną drogą, ruch potężny, po 3 pasy w każdym kierunku, ale tego typu wjazdy do dużych miast są najwygodniejsze, bo błyskawicznie przebijamy się do centrum, zamiast co 300-500m stawać na światłach jak w Jurmali. Sama Ryga robi wrażenie, piękna starówka, także charakterystyczny most z pylonami na ogromnej Dźwinie. Czasu miałem ponad 3h, więc spokojnie starczyło na jedzenie i wieczorną rundkę po starówce.

Cały wyjazd - udany, choć na pewno nie była to trasa z gatunku "lekko, łatwo i przyjemnie" ;)). Pogoda dała sporo popalić, dużo jazdy w deszczu i pod wiatr, jazda długich dystansów o tej porze roku wymaga też dłuższej jazdy nocą. Mocno dostałem w kość przez nietypowe kontuzje spowodowane przez buty z cholewką i wcierające się w kolano spodnie, które męczyły mnie cały wyjazd. Ale kraje nadbałtyckie to bardzo przyjemne tereny na rower, a trasę zaprojektowałem bardzo sensownie, tak by omijać ruchliwe drogi. Przede wszystkim jest tu pusto, gęstość zaludnienia o niebo niższa niż w Polsce, co przekłada się na bardzo liczne widoki szerokich przestrzeni zamiast niekończących się brzydkich wiosek oraz wiele mniejszy ruch. Można powiedzieć, że Pribałtyka to taka namiastka Skandynawii. Ale w przeciwieństwie do Szwecji czy Norwegii - tutaj nie ma żadnych kłopotów z zaopatrzeniem, sklepy są czynne jeszcze dłużej niż w Polsce, także w niedzielę, wiele dużych marketów do 20 a nawet do 22.

Zdjęcia z wyjazdu


Dane wycieczki: DST: 197.50 km AVS: 25.48 km/h ALT: 600 m MAX: 50.50 km/h Temp:9.0 'C
Niedziela, 25 października 2015Kategoria >100km, Canyon, Wypad
Ryga - dzień 4

Dziś chciałem w końcu dojechać za dnia, a to przy dystansie pod 200km nie jest łatwym zadaniem; jednak wiatr wreszcie miał być korzystny. Ale nic z tego - gdy ruszam okazuje się że mam flaka z przodu. Szybka zmiana dętki i niedzielnym porankiem wjeżdżam do Kłajpedy. Miasto nie za ciekawe, raczej przemysłowe (to główny port Litwy), z zabudową współczesną. W mieście orientuję się, że mam kolejnego flaka, tym razem już się nieźle wkurzyłem. Oponę sprawdziłem bardzo dokładnie kilka razy - i nic nie znalazłem, niestety popełniłem błąd nie sprawdzając gdzie względem opony była dziura. Łatanie na raty, bo raz łatka puściła - jednym słowem straciłem kupę czasu, no i tym razem byłem już niemal pewien, że będę musiał zmieniać jeszcze raz. I tak się stało, ale dziurka była tak mała, że zeszło poważniej dopiero po 30km w Połądze. Tym razem już bardzo dokładnie sprawdziłem położenie dziury w dętce względem opony - i znalazłem mikroskopijnie wystający drucik, może na jakieś ćwierć milimetra. Takie gówienko - a ile może krwi napsuć! ;).

Sama Połąga to niebrzydki kurort, o tej porze roku wygląda myślę, że sporo lepiej niż w środku lata, rzekłbym nieco nostalgicznie. Zjechałem tu kawałek w bok, nad sam Bałtyk. Przez pasmo wydm nadmorskich są tu zrobione fajne drewniane ścieżki, sporo to lepiej wygląda niż nad naszym morzem. Morze wzburzone - bo i po wczorajszej dobrej pogodzie nic nie zostało. Tyle dobrego, że dziś wreszcie jadę z wiatrem, dzięki czemu szybko docieram na łotewską granicę. Droga do Lipawy jest w remoncie, są wahadła na odcinku dobrych 20km. Niestety pogoda psuje się coraz bardziej i wkrótce zaczyna porządnie lać, pada ze 30km do Lipawy i kawałek za miastem, dobrze że jest w miarę ciepło 9-10 stopni, bo przy 3-4'C byłoby już bardzo słabo. Sama Lipawa niebrzydka, również duży port bałtycki jak Kłajpeda, ale sporo bardziej przypadła mi do gustu, niestety ze względu na lejący deszcz zwiedzanie ograniczyłem do przejazdu przez centrum, zamiast jazdy krótszą i sporo szybszą obwodnicą.

Za Lipawą skręcam na wschód - i dopiero teraz poczułem siłę wiatru, 35km/h na prostej z bagażem osiągało się bez większego wysiłku. Główną drogę opuszczam po kilkunastu km, skręcając na boczną na Aizpute. Deszcz przestał padać, na zachodzie nawet przed zachodem słońca pojawiły się przejaśnienia, co ekstra wyglądało. Tereny bardzo fajne do jazdy - przede wszystkim niewielka gęstość zaludnienia, rozległe zielone łąki. Niestety szybko zapadł zmrok, zdecydowałem się więc skrócić dzisiejszy dzień o 25km i nadrobić to jutro, gdy zapowiadano lepszą pogodę, bo dziś byłem już przemoczony i wystarczająco przeczesany. Nocuję na łące, pod belą skoszonego siana, w nocy się zupełnie rozjaśniło i wyszedł księżyc blisko pełni.

Zdjęcia z wyjazdu


Dane wycieczki: DST: 171.00 km AVS: 25.21 km/h ALT: 371 m MAX: 39.90 km/h Temp:9.0 'C
Sobota, 24 października 2015Kategoria >100km, Canyon, Wypad
Ryga - dzień 3

Od rana silne mgły, chwilami widać na 50m, ale to wróży niezłą pogodę na drugą część dnia. Pod Jurborkiem przekraczam Niemen, mgła jest taka, że z mostu ledwie widać tę wielką rzekę. Do Taurogów przyjemny leśny odcinek, nietypowo bez szeroko wyciętych drzew, co jest znakiem firmowym posowieckich terenów - większość dróg w lasach jest tak wykonanych, że las wycina się na szerokość ze 2-3 razy większą niż sama droga, co wygląda słabiutko. Dalej wieje z zachodu, więc praktycznie cały dzisiejszy dzień jadę pod wiatr, na szczęście jest sporo słabszy niż wczoraj. Mgły opadają dopiero po ponad 80km w Taurogach - odtąd mam piękne słońce. Ale październikowy dzień króciutki, już po 18 (17 polskiego czasu) robi się ciemno, końcowe 30km jadę po zmierzchu, nocuję w lesie, parę kilometrów przed Kłajpedą.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 189.60 km AVS: 23.60 km/h ALT: 457 m MAX: 46.00 km/h Temp:10.0 'C
Piątek, 23 października 2015Kategoria >100km, Canyon, Wypad
Ryga - dzień 2

Kolejnego dnia ruszamy o świcie, Gabriel postanowił mnie odprowadzić aż do Mariampola, więc większość dzisiejszego dnia pojedziemy razem. Warunki niestety mizerne - podobnie jak wczoraj mokre szosy, co chwile przechodzą przelotne deszcze, do tego mocny wiatr z zachodu. Po wczorajszej trasie boli mnie też mocno kostka - po iluś próbach przestawienia pozycji w rowerze w końcu orientuję się, że kontuzję wywołały zimowe buty SPD, których wysoka cholewka wrzyna się w nogę. Niestety zimowe buty to porażka, wiele cieplejsze od letnich nie są, a wygoda dużo mniejsza, na dużym deszczu też przed mokrymi stopami nie zabezpieczą. Jedziemy wariantem przez Gruszki, puściutkie drogi, za Nowym Dworem ładne zielone łąki, dalej Puszcza Augustowska. Polskę opuszczamy przez Ogrodniki, przed granicą jemy jeszcze obiad w barze.

Na Litwie jest już trudniej - odbijamy bardziej na zachód, a wieje bardzo mocno, wg prognoz 8-10m/s, co rusz łapią nas też deszcze. Ale do Mariampola docieramy w dobrej formie, tutaj żegnam się z Gabrielem - dzięki za gościnę i wspólną jazdę; Gavek miał jeszcze kawał drogi powrotnej - przez Suwałki i Augustów do Nowego Dworu. Ja miałem już sporo mniej, ale za to odcinek zaraz za Mariampolem czołowo pod wiatr. Kawałek dalej łapie mnie zmrok, po zakupach w Pilwiszkach przejeżdżam jeszcze kilkanaście km i rozbijam się na noc pod lasem.

Zdjęcia z wyjazdu


Dane wycieczki: DST: 184.10 km AVS: 23.60 km/h ALT: 650 m MAX: 46.20 km/h Temp:10.0 'C
Czwartek, 22 października 2015Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon, Wypad
Ryga - dzień 1

Koniec października to już nie bardzo termin na wielodniowe wyjazdy, ale jako że miałem parę dni wolnego - postanowiłem wyruszyć do Rygi; do trasy w tym kierunku zachęcił mnie Gavek, który w tym okresie wybierał się do swojego domku w Nowym Dworze.

Trasę do Nowego Dworu zdecydowałem się przejechać w jeden dzień, a jako, że wybrałem ciekawszą opcję wzdłuż wschodniej granicy - czekała mnie długa 350km trasa i to z pełnym bagażem wyprawowym. Ruszam już o 2 w nocy, jezdnie są mokre, ale nie pada, za to mam sprzyjający wiatr. Niestety już po 30km, za Sulejówkiem zaczyna lać i pada koło 3h, aż do świtu, a jest ledwie 4-5 stopni, więc jedzie się mizernie. Do tego zaczynają się kontuzje, w tym nietypowa kontuzja kolana, wynikająca nie z samej jazdy, a z obcierania długich spodni o kolano, która mnie będzie męczyć cały wyjazd. Jednym słowem jedzie się bardzo marnie, a wielka ilość kilometrów pozostałych do Nowego Dworu nie podnosi morale. Za Sokołowem byłem już bardzo bliski wycofania się, sprawdziłem nawet pociągi z Siedlec i Siemiatycz - i postanowiłem pociągnąć jeszcze do Siemiatycz lub Hajnówki. W międzyczasie jednak trochę odżyłem, w Hajnówce gotuję obiad i ruszam na ostatnie 150km. Ściana wschodnia to bardzo przyjemne tereny do jazdy - mały ruch, w tym rejonie niezłe drogi, sporo lasów. Przed Kruszynianami zaliczam ok. 5km szutru, ale dzięki temu nie trzeba jechać przez Białystok lub Supraśl. W Krynkach łapie mnie zmrok, końcówka to boczne drogi pod samą białoruską granicą, niemal całość z nowiutkim asfaltem, więc jedzie się elegancko. Z Gabrielem spotykam się w Kuźnicy i po zakupach ruszamy do jego domku.

A tam cieplutko i to w starym, dobrym stylu - domek jest ogrzewany za pomocą pieca kaflowego, który nie tylko ogrzewa, ale pozwala również na wygodne wysuszenie zamoczonych w czasie deszczu ciuchów, po wielu kilometrach na zimnie bardzo przyjemnie posiedzieć trochę w cieple ;))

Zdjęcia z wyjazdu


Dane wycieczki: DST: 355.70 km AVS: 25.87 km/h ALT: 1422 m MAX: 50.50 km/h Temp:5.0 'C
Poniedziałek, 24 sierpnia 2015Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon, Wypad, Ultramaraton
Górami MRDP - część 2

PK9 Kietrz 726km

Czas odpoczynku w stosunku do czasu snu mało efektywny, odpoczywałem tu w sumie niemal 7h, od 22 do 5 rano, z czego spałem koło 2h, ale pod folią NRC było niewygodnie, też dość chłodno (spałem na trawie, więc od ziemi ciągnęło), folia za krótka by się nią dobrze owinąć. Na trasie jestem z powrotem koło 5 rano, kawałek za miastem spotykam się z Marcinem Nalazkiem, który nocą tradycyjnie sypiał to tu, to tam, a pierwszej nocy nawet spał bezpośrednio na szosie pod Banicą ;)). Razem kontynuujemy jazdę na Głubczyce i Prudnik, jedzie się całkiem sprawnie i szybko, wiatr w większości pomaga, ale zaczyna wiać dużo mocniej niż w czasie dwóch pierwszych dni. Kawałek przed wjazdem na krajówkę z krzaków wychodzi Bronek Łazanowski, którego tutaj też zmorzył sen i podobnie jak ja nocował pod folią. Wkrótce dołącza do nas jeszcze Robert Woźniak z Elbląga i w tym składzie jedziemy spory kawałek.

PK10 Głuchołazy 794km

Za Głuchołazami zjeżdżamy z krajówki i zaczynają się boczne, pagórkowate drogi przy granicy, przed dwoma laty trasa prowadziła tu zupełnie inaczej - świetną, równą jak stół krajówką z poboczem do Nysy, tutaj jednak nie ma tego pożądanego odpoczynku od górek, wzniesień dużych nie ma, ale małych nie brakuje. Przed Otmuchowem jest most w remoncie, który objeżdżamy bokiem przez płyty betonowe. Za dnia nie było tu problemu, natomiast osoby, którym to miejsce wypadło nocą miały tu spore problemy, bo nocą objazdu nie było widać i musiały pchać się przez most w budowie idąc po zbrojeniach, by później schodzić po 2m drabinie, szczególnie samotnym osobom było tu niełatwo, bo nie było komu podać roweru. Odcinek krajówki za Otmuchowem - fatalny, duży ruch tirów, jazda pod coraz większy wiatr, przy wyprzedzaniu przez ciężkie pojazdy tworzyły się zawirowania powietrza, które potrafiły zarzucić rowerem. Ten beznadziejny kawałek kończy się za Paczkowem, wraca tu pobocze i można jechać sensownie. Ale wieje coraz mocniej, chwilami utrzymanie 20km/h przekracza już nasze możliwości. Na tym kawałku reszta mojej grupki została sporo z tyłu, więc uznałem że czekanie nie ma sensu, bo dalej i tak zaczynały się góry, gdzie każdy będzie jechać swoim tempem. A jak okazało się później, straciłem w ten sposób jedną z lepszych akcji maratonu. Otóż podczas postoju pod sklepem przewrócił się rower Marcina Nalazka, w wyniku czego pękła karbonowa kierownica. Wydawałoby się, że sprawa beznadziejna, ale Marcin się nie poddał, w miejscowym warsztacie prowizorycznie zreperował kierownicę za pomocą płaskowników i taśmy klejącej - i wrócił z tym na trasę, kończąc maraton, pomimo wielu kilometrów po dziurach, gdzie brak pewnego chwytu bardzo przeszkadzał; wielkie brawa dla Marcina!

PK11 Złoty Stok 846km

W Złotym Stoku zakończyła się bardziej płaska część GMRDP, a zaczęły się podjazdy Kotliny Kłodzkiej, czyli najcięższy odcinek maratonu. Na pierwszy ogień idzie przełęcz Jaworowa, dla mnie najbardziej beznadziejny podjazd całej imprezy. Jedynie pierwszy kawałek był to elegancki asfalt, szybko został zastąpiony przez fatalne dziury. Do tego podjazd ciągnie się jak krew z nosa, 5-6% właściwie nie przekracza, przez co po tej nawierzchni jechało się bardzo długo. Zjazd z tej samej parafii, więc zamiast sobie odpocząć trzeba kurczowo trzymać kierownicę, by nie spaść z roweru wpadając w kolejny krater. Dobra droga wraca kawałek przed Lądkiem, za to coraz mocniej daje popalić przeciwny, czołowy wiatr. Na łagodnym podjeździe do Stronia tak wieje, że już chwilami 10km/h nie da się utrzymać, a rowerem tak rzucało, że wolałem zjechać na asfaltową ścieżkę rowerową przy drodze.

PK12 Stronie Śląskie 872km

W Stroniu robię zakupy, po czym już solidnie zmęczony ruszam na Puchaczówkę, podjazd długi i dość wymagający, wyprzedza mnie tu szarżujący na maksa koleś na fullu, ale nie chciałem go pozbawiać złudzeń, że łyknął szosowca, więc nie wspominałem ile miałem już w nogach ;)). Zjazd z przełęczy szybki, później trochę małych górek i wjeżdżam na krajówkę do Międzylesia. Tą jechało się tragicznie, wiatr masakrował, tyle dobrego, że nie było tu wielu tirów, których przy takiej pogodzie się obawiałem. Jakoś doturlałem się te 10km do Międzylesia i na stacji Orlenu zrobiłem sobie dłuższy zasłużony postój obiadowy. Motywacji do szybszej jazdy też nie miałem specjalnej - ci przede mną byli za daleko, ci za mną jechali ode mnie wolniej, więc postanowiłem spokojnym tempem jechać na metę. Tym bardziej, że coraz bardziej zaczęła się dawać we znaki kontuzja achillesa, w wyniku bólu siedzenia przesuwałem się na bok na siodle, co obciążyło achillesa lewej nogi, a co gorsza przesunął się przy tym blok w bucie, a śruba go dokręcająca się zjechała, więc nie mogłem przywrócić poprawnego ustawienia, co powodowało, że wraz z kilometrami achilles bolał coraz bardziej.

PK13 Międzylesie 902km

Za Międzylesiem zaczynają się podjazdy na zachodnie zbocza Kotliny Kodzkiej, najpierw stówka do góry i w dół, a później ciężki podjazd do Gniewoszowa, znacznie poprawiono tu asfalt w porównaniu z 2013, bo wtedy przechodził już w szuter. Końcówka na grani jeszcze mocno dziurawa, ale to nie był już długi kawałek, po tym świetny zjazd w stronę granicy czeskiej, z wiatrem w plecy pod 70km/h. Dalej przyjemna droga wzdłuż granicy aż do Zieleńca, po takim asfalcie jedzie się z przyjemnością. Z Zieleńca bardzo długi zjazd, z odcinkami, gdzie udało się przekroczyć 70km/h, najpierw przyjemny na Polskie Wrota, później już dużo mniej, krajówką razem z tirami do Kudowy, na wypłaszczeniu już bez pobocza, na szczęście był to krótki odcinek.

PK14 Kudowa-Zdrój 959km

Kudowa zapchana wczasowiczami, są nawet małe korki, ale miasto szybko się kończy i zaczyna się podjazd na przełęcz Lisią. Góra dość łagodna, choć długa, właściwie całość w lesie, dopiero pod koniec otwiera się szeroki widok na masyw Szczelińca Wielkiego, znowu miałem to szczęście, że jechałem tędy za dnia - bo jest na co popatrzeć, tym razem charakterystyczne tarasowe skały Gór Stołowych oświetla powoli zachodzące słońce. Zjazd do Radkowa elegancki, mocno kręty, ale za Radkowem kończy się wygodna jazda i zaczynają się ostre dziury - najpierw podjazdy przez Gajów, ale kulminacja następuje na długim podjeździe do Krajanowa, tutaj jest już po prostu dramat, dziura na dziurze i łata na łacie, w ogóle nie sposób na tym sensownie jechać. Przy wjeździe do gminy Głuszyca pojawia się na tablicy napis "Strefa MTB", w tym kontekście jakość dróg asfaltowych nabiera zupełnie nowego znaczenia ;)). Do Głuszycy zjeżdżam już nocą, tutaj robię kolejny dłuższy postój obiadowy, bo czułem już spore zmęczenie, a achilles i siedzenie dawały mi się mocno we znaki.

PK15 Głuszyca 1013km

Wyjazd z Głuszycy znowu po fatalnych dziurach, dopiero przy wjeździe do nowej gminy pojawia się równy asfalt. Na odcinku do Lubawki są dwa większe podjazdy po ok.200m - przed Unisławiem, do którego zjeżdża się wąziutką dziurawą drogą, oraz za Mieroszowem, z którego zjeżdża się do Chełmska Śląskiego. Od Mieroszowa ruch praktycznie zerowy, nie wiem czy nawet jeden samochód mnie minął poza miasteczkami, jak na nocną jazdę jedzie się więc przyzwoicie, żeby nie kontuzje byłoby wręcz optymalnie.

PK16 Lubawka 1050km

W Lubawce tylko przelotny postój - i ruszyłem na metę. Za miastem najpierw krótka, ostra ścianka, na której po drodze jakby nigdy nic przechadzała się sarna ;)). To dało mi trochę do myślenia i odtąd zjazdy robiłem na pełnej sile lampki, która wygodnie pozwalała obserwować także i pobocze, by zdążyć zareagować, gdy nagle wyskoczy pod koła jakiś zwierzak. Za jeziorem Bukówka zaczął się upierdliwy, łagodny podjazd na przełęcz Kowarską, który ciągnął się w nieskończoność. Na przełęczy zauważam, że w Kotlinie Jeleniogórskiej zaczyna mocno wiać, na zjazdach mam generalnie wiatr w plecy, ale później głównie boczny, który mocno przeszkadzał. W międzyczasie orientuję się, że Rysiek Deneka jest tuż za mną, bo na ostatnim punkcie tracił ledwie 30min, a ja na Kowarską wjeżdżałem powoli. To od razu wyzwoliło we mnie energię i ruszyłem na metę z pełną mocą. Końcówka więc łatwa nie była, bo wiatr sporo przeszkadzał, mijałem wiele połamanych gałęzi, a nawet strażaków piłujących jakieś wielkie nadłamane drzewo. Po przejechaniu Kotliny czekał jeszcze finałowy podjazd maratonu na Zakręt Śmierci i jak na ostatni podjazd przystało do łatwych nie należał, 400m przewyższenia i długie odcinki z nachyleniem ponad 10%. Na Zakręcie góry się skończyły, ale czekało jeszcze prawie 20km na metę do Świeradowa. Zapamiętałem to jako zjazd, ale pierwsze 5-7km tak naprawdę było po równym, a teraz jechałem pod solidny wiatr, dopiero ostatnie 10km to już jazda w dół, na poboczu drogi widziałem m.in. jelenia i parę lisów.

Meta Świeradów-Zdrój 1122km

Na metę docieram już solidnie zmordowany o 3:39 z łącznym czasem 63:39, co dało 16 miejsce w kategorii Extreme na 55 osób, które maraton ukończyły. Do Ryśka nawet jeszcze nadrobiłem parę minut w porównaniu do czasu na PK16, a szybko zacząłem jechać dopiero za Kowarską, więc jeszcze trochę energii miałem. Co do startu mam mieszane uczucia - z jednej strony to świetna impreza, masę przeżyć, wspaniała trasa po większości polskich gór. Z drugiej wynik poniżej oczekiwań i możliwości, myślę, że dojechanie z grupą Tomka było dla mnie osiągalne, niestety pokonał mnie brak snu, niedospanie przed maratonem było tu kluczowe. A brak snu wywołał kryzys psychiczny, za łatwo wymiękłem, wielkim błędem było to, że nie poczekałem na rowerzystów jadących za mną, a zdecydowałem się na bardzo nieefektywne postoje w wyniku których straciłem wiele czasu. Niestety zarywane noce przed maratonem to problem, który już od długiego czasu mnie męczy, coś trzeba będzie z tym zrobić w przyszłości.

Ale poza tym - świetna impreza, czas i miejsce nie są tu aż tak ważne, liczą się przede wszystkim przeżycia, a tych i to bardzo intensywnych taki maraton dostarcza aż w nadmiarze, długo się będzie do niego wracać pamięcią, analizować błędy, czy też to co nam poszło bardzo dobrze. Jednak ultramaratony typu extreme - to jest to, w porównaniu do BBTour to jednak zauważalnie ciekawsza impreza, no i oczywiście wiele trudniejsza. Tutaj na trasie cały czas się coś dzieje, na Bałtyku jest dużo więcej płaskich i nudnych szos, do tego wiele z ogromnym ruchem. Można powiedzieć, że BBTour to taki "podstawowy" wyścig długodystansowy w Polsce, dla tych którzy szukają kolejnych wyzwań - GMRDP będzie jak znalazł, koniecznie w kategorii extreme, bo jazda w kategorii Sport to zupełnie inna zabawa, jednak sporo prostsza.

PS Podziękowania dla wszystkich kibiców, którzy licznie wysyłali do mnie sms-y, niestety specyfika maratonu powoduje, że w czasie jazdy nie ma czasu na odpisywanie.


Dane wycieczki: DST: 398.10 km AVS: 21.04 km/h ALT: 5200 m MAX: 71.40 km/h Temp:20.0 'C
Sobota, 22 sierpnia 2015Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon, Wypad, >500km, Ultramaraton
Górami MRDP - część 1

Góry MRDP - to można powiedzieć taki "mini MRDP", czyli część trasy najcięższego polskiego ultramaratonu organizowanego raz na 4 lata. Ale to "mini" jest nieco mylące, bo parametry trasy budzą zrozumiały respekt - 1122km i ok. 13 500m przewyższeń, po samym MRDP zajmuje drugie miejsce na liście najtrudniejszych polskich tras ultra. Sama trasa jest bardzo wymagająca, natomiast tym co odróżnia ją od pełnego MRDP jest dużo przystępniejszy limit czasowy - czyli 5 dni. Dzięki temu w GMRDP mogło wystartować wiele osób jeżdżących trochę wolniej, dla wielu osób było to także doskonałe "rozpoznanie bojem" przed pełną trasą Maratonu Rowerowego Dookoła Polski.

Do Przemyśla wraz z Kotem docieramy porannym pociągiem z Warszawy, w którym zebrało się sporo jadących na maraton rowerzystów, a jako, że w pociągu żadnych przedziałów na rower nie było, więc było sporo zabawy z upychaniem rowerów. W Przemyślu jesteśmy przed 16, czasu na przygotowania i odpoczynek mamy więc wystarczająco dużo. Znając swoje problemy z zasypianiem przed maratonami - cały tydzień chodziłem wcześnie spać, koło 22. Przez pierwszą część tygodnia zdawało to egzamin, spałem po 6-8h, niestety im bliżej startu tym bardziej się to sypało. Ze środy na czwartek może ze 4h pospałem, z czwartku na piątek ze 3h. Liczyłem więc, że będąc trochę niedospany porządnie prześpię noc przed maratonem, niestety nic z tego. Pomimo dobrych warunków i czasu w sporym nadmiarze - udało mi się spać przez ledwie 3h, co miało kluczowy wpływ na przebieg tego maratonu dla mnie.

Rano w bazie czuć już dobrze atmosferę wyścigu - ostatnie przygotowania, montowanie bagażu na rowerze; kombinacje są najprzeróżniejsze - podsiodłówki, torby na ramę, bagażniki sztycowe, plecaki mniejsze i większe, wreszcie typowe bagażniki z sakwami. Krótko przed startem mocny zgrzyt - okazuje się, że GPS Marzeny (Etrex) nie chce się odpalić, w chwili najgorszej z możliwych. Marzena zaczęła już panikować, ja starałem się go resetować, wreszcie po wyjęciu karty pamięci odpalił, na szczęście ślad i mapy były w pamięci wewnętrznej.

Start

Start maratonu zorganizowany został bardzo profesjonalnie - w najbardziej reprezentacyjnym miejscu Przemyśla, czyli na rynku, skąd w eskorcie policji wyjeżdżamy z miasta na południa. Policjanci na motorach skutecznie eskortowali długą kolumnę ponad 60 rowerzystów, sprawnie blokując wjazd samochodów z boku. Już na odcinku startu honorowego grupki się lekko potasowały, po skręcie na Aksamanice gdy opuściła nas eskorta policji - zaczęła się normalna jazda i tempo od razu skoczyło. Aż do podjazdu na Arłamów jechaliśmy jeszcze w zamkniętym ruchu, skrzyżowania były obstawiane przez służby mundurowe; dzięki temu jechało się bardzo wygodnie. Zgodnie ze swoim planem ruszyłem umiarkowanym tempem, w miarę szybko, ale bez jazdy na maksa, to nie ten typ trasy, gdzie szarżowanie ma sens. Na pierwszym odcinku szybko dała mi się we znaki źle zamontowana torba podsiodłowa, która strasznie latała na boki, bardzo utrudniając szybszą jazdę. Musiałem więc stanąć i przemodelować bagaż, biorąc jego część na plecy, a torbę stabilniej mocując. Przy tym od razu mi sporo osób uciekło, więc ruszyłem za nimi. Dość długo goniłem Hipków, których widziałem z daleka, ale po kolejnym krótkim postoju na przestawienie siodła znowu mi uciekli, a pogoń zajęła ze 20km, tasowaliśmy się na tym kawałku m.in. z Dodoelkiem i Stasiejem. Dopiero po zjeździe z góry za Lutowiskami wszyscy zjechaliśmy się w większą grupkę, którą docieramy do Ustrzyk Górnych na PK1

PK1 Ustrzyki Górne 107km

W Ustrzykach większość grupki zjechała na zakupy, ale Hipki ruszyły dalej, ja po wysłaniu sms na punkt również. Pierwszą przełęcz wjechaliśmy wspólnie, na drugiej nieco odjechałem, ale wkrótce znowu się zjechaliśmy, bo nabierałem wodę w Cisnej, jak sobie zażartowałem dojeżdżając ponownie do Hipków "Was się wyprzedza - a i tak jesteście z przodu" ;). Minimalizm postojowy Hipków staje się już legendarny, w rowerze Agaty źle działała tylna przerzutka, dało się z tym jechać, ale biegi nierówno wchodziły, wymagało to małej korekty śrubą na przerzutce, która zajęłaby mniej niż minutę - ale Hipki twardo zostawiały to dopiero na planowany na później postój ;)). W międzyczasie zaczęło padać, razem jechaliśmy prawie do Komańczy, na zjazdach do miasteczka zdecydowałem się jednak przebrać w kurtkę od deszczu, wyprzedził mnie tu też Adam Wojciechowski. Nastawiałem się i tak na jazdę solo, a do kwestii postojów podchodziłem w miarę luźno. Z Komańczy jadę więc już sam, ładne puste fragmenty Beskidu Niskiego, bardzo lubię tędy jeździć, ruch właściwie zerowy. Zmierzch łapie mnie kawałek przed Tylawą, tutaj trasa ma zmieniony wariant i była to niewątpliwie zmiana na lepsze. Po zaliczeniu większej górki wpadam na drogę do Nowego Żmigrodu i pagórkowatą szosą docieram na PK2

PK2 Nowy Żmigród 235km

Tutaj właściwie bez przerw (później okazało się, że jednak jestem przed Hipkami, którzy stanęli w Komańczy), kolejny pagórkowaty odcinek do Gorlic i kawałek za miastem zjeżdżam z krajówki i zaczynają się poważne góry. Na pierwszy ogień idzie podjazd z Ropy, nachylenia już lekko ponad 10%, sprawnie docieram do Banicy.

PK3 Banica 293km

Banica to słynny 18% podjazd, tuż po skręcie przy kościele od razu zaczyna się ciężka ściana, na której już odrywa przednie koło. Ale wjeżdżam bez stawania, kawałek wyżej na wypłaszczeniu po pierwszej części podjazdu podłączam powerbanka do mojego GPS - i ku mojemu przerażeniu zero reakcji! Wkurzyłem się niewąsko, niestety wszystkie gps na wewnętrzne baterie mogą odstawić taki numer, jadąc z takim na poważną trasę zawsze trzeba mieć rezerwę. Bez GPS jeszcze bym jakoś pociągnął, bo już w większości jechałem tą trasą, aczkolwiek straciłbym sporo czasu na nawigację, natomiast najbardziej zirytowała mnie strata licznika - bez tego to już nie da się normalnie jechać. Miałem jeszcze jakieś 20min działania baterii, więc po zaliczeniu podjazdu do Mochnaczki, gdy wjechałem w jakieś oświetlone miejsce zająłem się powerbankiem. Tym razem zaskoczył (musiał być jakiś niekontakt) - więc z ogromną ulgą mogłem kontynuować maraton.

PK4 Muszyna 321km

Do Muszyny głównie zjazdy, tu nieoczekiwanie orientuję, że Hipki są za mną, nie przede mną jak myślałem, a grupa Tomka niecałe 10min przede mną. To dało mi wiatru w żagle, a droga doliną Popradu była generalnie płaska, więcej w dół niż w górę. Kawałek za Piwniczną doganiam Tomka jadącego z Przemielonym i Krzysztofem Kurdejem, z grubsza razem przejechaliśmy do Starego Sącza

PK5 Stary Sącz 366km

Za Sączem dalej kontynuujemy najbardziej płaski odcinek GMRDP, powoli robi się coraz chłodniej, stajemy tu na krótkie zakupy na stacji benzynowej. Na tym odcinku jedzie mi się świetnie, kawałek ciągnę naszą grupkę, a jako, że tempo miałem trochę większe przed Krościenkiem zdecydowałem się pociągnąć sam trochę szybciej, opłaciła się moja taktyka początku trasy bez szarpania się wielkim tempem. Za Krościenkiem zaczynają się już poważne góry, od poziomu 500m zaczyna się wymagający podjazd na Hałuszową, który sprawnie pokonuję, po zjeździe nad jezioro Sromowieckie chwilowo się ociepla, by na łąkach przed Łapszami osiągnąć najniższy poziom, zaledwie 4'C. Jazda szybkim tempem w takich temperaturach niestety zebrała swoje żniwo, pokasłuję, zaczynam odczuwać dyskomfort przy oddychaniu - i te problemy trwały już do końca maratonu. Za Krościenkiem zaczął się wymagający tatrzański odcinek GMRDP, po podjeździe w Pieninach czeka mnie Łapszanka, kończąca się ostrą ścianką na ponad 900m. W międzyczasie rozwidniło się, więc z Łapszanki mam ekstra widoki na Tatry przy wschodzie słońca. Z góry szybki zjazd, wąską drogą przez wioskę pruję niemal 70km/h. Z Jurgowa czeka kolejny ciężki podjazd, tu również są zmiany w porównaniu do MRDP, zamiast jechać główną drogą przez Bukowinę jedziemy ciężką ścianą z Jurgowa, gdzie na długich odcinkach jest 10-11%. Na Głodówce melduję się już solidnie zmęczony, czas na jakiś poważniejszy postój.

PK6 Zazadnia Polana 454km

Ale do Zakopanego jeszcze spory kawałek mocno pagórkowatej drogi, stanąć zdecydowałem się dopiero po przejechaniu samego Zakopanego (zaczynał się już poranny ruch), w końcówce podjazdu do Kir. Po półgodzinnym obiadowym postoju jadę dalej, w międzyczasie wyprzedził mnie Adam Wojciechowski, ale stanął na jedzenie kawałek dalej w Chochołowie. Dalej trochę łatwiejszy odcinek - zjazdy do Czarnego Dunajca, następnie przerzutowy odcinek pod Krowiarki. W międzyczasie zrobiła się piękna, słoneczna pogoda i znacznie się ociepliło. Podjazd na Krowiarki prosty, zjazd szybko poleciał, kawałek przed skrętem na Stryszawę podczas przebierania się wyprzedził mnie Adam. Próbowałem go kawałek pogonić, ale umęczyłem się pod górę i uznałem, że nie warto się niepotrzebnie męczyć jadąc nie swoim tempem. Na Stryszawę podjazd wymagający, zjazd również mocno nachylony, do tego sporo kiepskiej nawierzchni - co niestety było zwiastunem kolejnej części maratonu, ze znacznie gorszymi asfaltami niż na podkarpacko-małopolskim odcinku GMRDP.

PK7 Stryszawa 548km

Za Stryszawą kolejny zmieniony odcinek GMRDP, tym razem zmiana duża - zamiast jechać przez Żywiec, do Węgierskiej Górki jedziemy "po skosie" przez góry, też IMO zmiana na lepsze. Oba podjazdy ciekawe, z wymagającymi nachyleniami, szczególnie ściana w Sopotni Małej, kawałek za nią kolejny raz dogania mnie Adam, który stanął w Stryszawie. Drogi niestety dziurawe, sporo dostałem na tym odcinku w siedzenie, kończyła się powoli komfortowa jazda. Razem z Adamem przejechaliśmy odcinek do Milówki, gdzie zaczynał się najcięższy podjazd maratonu na masyw Ochodzitej. Stanąłem na chwilę by odzipnąć przed ciężką ścianą - i wjechałem w całości, bez zatrzymywania najtrudniejszą ścianę, daje popalić niewąsko, 20% na dziurawych płytach ażurowych. Ale jest poprawka w porównaniu do 2013, płyty zmieniono i wstawiono nowe, dzięki temu nie było ryzyka zakleszczenia się koła w szparze, jakie było wówczas. Satysfakcja z wjechania duża, ale zmordowałem się tak, że musiałem kilka minut odzipnąć.Po tym kontynuuję jazdę na Ochodzitą, kawałek dalej jest tu kolejny wredny odcinek nierównego bruku, mijałem tu wprowadzających rowery ludzi na trekingach, ja na szosówce twardo waliłem środkiem ;)).

PK8 Istebna 613km

W rejonie Istebnej sporo mocno dziurawych zjazdów, które dały popalić siedzeniu, następnie wjechałem na drogę na Kubalonkę - i tu skończyła się na wiele kilometrów przyjemna jazda. Było to niedzielne popołudnie, więc ruch na drodze bardzo znaczący, samochód za samochodem. Im bliżej Wisły - tym gorzej było, w samej Wiśle czekał mnie wielki korek i przedzieranie się bokami czy środkiem ulicy. Po skręcie na Cieszyn nie jest wiele lepiej. Do tego zaczynam coraz bardziej zamulać, senność daje się coraz bardziej we znaki, teraz zacząłem płacić rachunek za kiepsko przespane noce przed maratonem.

Zaczęły się głupie decyzje - cała seria niepotrzebnych postojów, a co najgorsze mocno zaczęła spadać motywacja do jazdy. Przed Jastrzębiem robię największą głupotę - zjeżdżam do lasu by się przespać. Był jeszcze dzień, las kawałek od drogi, trzeba było wprowadzać rower na górkę. A gdy próbowałem zasnąć - okazało się, że uniemożliwiają mi to głośno skrzeczące ptaki. Straciłem na to wszystko ponad godzinę i nic się nie przespałem. A co najgorsze w tym czasie minęła mnie grupa Tomka oraz Hipki, dużo lepszą metodą byłoby dołączenie się do nich, w grupie jest łatwiej zwalczyć senność, a przede wszystkim znacznie spada chęć do robienia głupot typu całkowicie nieefektywne postoje.

Po porażce z postojem w Jastrzębiu - kontynuuję jazdę przez Śląsk. jedzie się fatalnie - morzy mnie sen, mocno daje się we znaki tyłek, ciężko znaleźć pozycję na siodle przy której nie boli, a dziury są cały czas. Do tego dochodzi bardzo duży ruch przez okropną okolicę - jednym słowem Śląsk to całkowita porażka, bez wątpienia najsłabszy odcinek trasy, kontrast jest tym większy, że zdecydowana większość maratonu to piękne i puste drogi w górach. Przy okazji następnego MRDP z pewnością warto by śląską aglomerację minąć od południa, bocznymi drogami przy granicy. Kontynuuję więc powolną jazdę przez Śląsk, wiedząc, że dopiero za Raciborzem zaczynają się mniej zurbanizowane tereny, gdzie można próbować spokojnie przenocować.W Raciborzu łapie mnie zmierzch, za miastem kończy się aglomeracja, ale do Kietrzy ruch jeszcze spory, a przy drodze zero lasów i miejscówek nadających się na nocleg. Postanowiłem więc dotrzeć do Kietrzy i tam przenocować w hotelu, który znalazłem na GPS. Niestety na miejscu okazuje się, że hotel nie istnieje. Ale jako, że tuż obok była równa trawa i było zupełnie cicho - postanowiłem się tu przespać pod folią NRC


Dane wycieczki: DST: 724.30 km AVS: 24.76 km/h ALT: 8263 m MAX: 67.10 km/h Temp:17.0 'C
Niedziela, 16 sierpnia 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Pomorze - dzień 5

Dzisiejszy dzień to głównie trasa po Kaszubach, więc górki sa cały czas, a wraz ze zbliżaniem się do morza wiatr coraz większy. Aler dystans nie był duży, więc sprawnie się jechało, na postój stajemy na eleganckim wejherowskim rynku, całe miasto zrobiło na nas pozytywne wrażenie, tak przyjemnie się na rynku siedziało, że zupełnie nam się nie chciało dalej jechać. Ale ruszamy po ostatnie gminy i po pętelce po Kaszubach dojeżdżamy do Gdańska. Przebijanie się przez miasto upierdliwe, choć jest tu sporo dobrej jakości ścieżek. Ale i partactwo się zdarza, jechaliśmy piękną ścieżką na ulicy Rakoczego. Ścieżka w dół, więc jedzie się szybko i w pewnym momencie nad ścieżką pojawia się biała tablica informująca chyba o szpitalu obok. Tablica jest na tyle nisko, że wyższa osoba w kasku na rowerze dającym wyprostowaną sylwetkę dałaby radę uderzyć w to głową, a jak wspominałem jest to na zjeździe, gdzie da się spokojnie 40km/h wyciągnąć.

Na gdańskiej starówce trafiamy akurat na Jarmark Dominikański, więc tłumy są nieprzebrane. Posiedzieliśmy sobie pod rynkiem ponad godzinę obserwując życie miasta, a także sprzedaż jednego z hitów jarmarku czyli sprzedaży skaczących i piszczących piesków, Kot niestety nie dał się namówić na miauczącego kotka ;)). Powrót do Warszawy PKP jak zwykle pochrzaniony, w tej firmie nigdy nie będzie normalnie, rower miałem na jednym końcu pociągu, sam siedziałem na drugim, wcześniejszy ekspres spóźnił się ponad 30min, więc do mojego napakowało się sporo nadprogramowych osób.

Tym wyjazdem zakończyłem zbieranie gmin, byłem rowerem w każdej z 2479 polskich gmin! W sumie zajęło to 4 lata, 7 miesięcy i 16dni.
Zdjęcia


Zaliczone gminy - 6 (Linia, Szemud, Luzino, Wejherowo-wieś, WEJHEROWO - miasto powiatowe, Przodkowo)
Dane wycieczki: DST: 116.40 km AVS: 21.69 km/h ALT: 939 m MAX: 54.40 km/h Temp:25.0 'C
Sobota, 15 sierpnia 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Pomorze - dzień 4

Pierwsza część dnia to jazda w stronę Bytowa, słabe asfalty, ale puściutko, piękne krajobrazy. W Bytowie na rynku robimy krótki postój, dopiero teraz zorientowaliśmy się, że dziś jest 15 sierpnia, więc duże markety są zamknięte, ale na szczęście udało się znaleźć mniejszy sklep, gdzie kupiliśmy wszystko czego potrzebowaliśmy. Z Bytowa odbijamy w stronę morza, na drodze do Lęborka jeszcze musiałem wymieniać linkę do przerzutki, dobrze, że jeszcze nie pękła, bo koniec linki lubi się zakleszczyć w manetce. W Lęborku krótka rundka po centrum miasta - i ruszamy do Łeby nad morze. Ten kawałek niestety przerąbany, bardzo duży ruch, do miasta docieramy z dużą ulgą. W Łebie tradycyjny nadmorski jarmark, pół miasta to stragany na których wciska się ludziom wszystko co się da, sort przewijających się tłumów też nie za wysoki, pomimo że do wieczora było daleko - niejedna osoba była już pod wpływem.

Ale jedliśmy lody i gofry, więc można powiedzieć, że morze zaliczyliśmy w pełni ;). Z, Łeby wyjechaliśmy już inną, boczną drogą, o niebo przyjemniejszą, choć sporo pod wiatr; miejscówkę znajdujemy wśród pierwszych kaszubskich górek.
Zdjęcia


Zaliczone gminy - 6 (Tuchomie, Cewice, Nowa Wieś Lęborska, LĘBORK - miasto powiatowe, ŁEBA, Łęczyce)
Dane wycieczki: DST: 165.70 km AVS: 23.23 km/h ALT: 994 m MAX: 51.20 km/h Temp:27.0 'C
Piątek, 14 sierpnia 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Pomorze - dzień 3

Pierwsza część dzisiejszego dnia to boczne, wąskie asfalty przez lasy, po gminę Koczała musieliśmy nawet odbijać szutrem. Następnie wjeżdżamy na krajówki, do Białego Boru solidny ruch, ale szybko przemknęliśmy z wiatrem, sam Biały Bór wygląda jak duża wieś. Tam skręcamy na Miastko, też krajówką, ale mniej ruchliwą, tereny bardzo przyjemne na rower - sporo wzgórz, a jako, że lasów tu już mniej, więc mamy szeroką perspektywę na okolicę. W Miastku obkupiliśmy się w miejscowej piekarni, zakupy konsumujemy w parku. Kolejny odcinek to znowu głównie lasy, najpierw do Polanowa, następnie do Sławna, gęstość zaludnienia niewielka, czyli klimaty typowe dla Zachodniego Pomorza. W Sławnie postój w parku i zawracamy na wschód, niestety już pod wiatr. Miejscówki na nocleg trochę sie naszukaliśmy, ale w końcu trafiła się prima sort - tuż nad jeziorem, w ładnej okolicy.
Zdjęcia


Zaliczone gminy - 8 (Koczała, BIAŁY BÓR, MIASTKO, POLANÓW, Malechowo, Sławno-wieś, SŁAWNO - miasto powiatowe, KĘPICE)
Dane wycieczki: DST: 175.00 km AVS: 23.65 km/h ALT: 875 m MAX: 54.60 km/h Temp:26.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl