Wpisy archiwalne w kategorii
Rower szosowy
Dystans całkowity: | 89888.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 3688:54 |
Średnia prędkość: | 24.37 km/h |
Maksymalna prędkość: | 86.60 km/h |
Suma podjazdów: | 516539 m |
Liczba aktywności: | 836 |
Średnio na aktywność: | 107.52 km i 4h 24m |
Więcej statystyk |
Sobota, 24 października 2009Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
I dzień - Warszawa - Mszczonów - Tomaszów Maz. - Piotrków Tryb. - Przedbórz - Koniecpol - Pilica - Olkusz
Z wypadem w Beskid Mały nosiłem się już dłuższy czas, to bardzo fajny rejon dla miłośników kolarstwa szosowego, bo na stosunkowo niewielkim obszarze grupuje kilka najcięższych polskich podjazdów. Ale to nie było pogody, to nie było wolnego w pracy, tak więc już mocno zdesperowany zdecydowałem się ruszyć bardzo późno - pod koniec października (w przeciwnym razie trzeba by tą trasę odłożyć do wiosny).
Z domu wyruszam o 5.30, jeszcze ciemno, pogoda marna - mokra szosa i masa wilgoci w powietrzu, mgły przechodzące w mżawki; ale za to nadspodziewanie ciepło, bo aż 8'C, a byłem nastawiony na jazdę koło 0'C. Szybko docieram do Janek, gdzie wjeżdżam na szosę katowicką, wybrałem ten wariant, bo dziś mam bardzo długi dystans do pokonania, a tędy jest najbliżej. Odcinek do Mszczonowa - marny, jest co prawda szosa dwujezdniowa i pobocze, ale bardzo kiepskiej jakości, z dużą ilością kolein, dziur, dużo długich zfrezowanych odcinków, masa brudu, całe ochraniacze i rower mam w błocie. Świta dopiero parę km przed Mszczonowem, za tym miastem asfalt jest już idealny do samego Piotrkowa, więc jedzie się całkiem szybko, szosa szybko schnie. Widokowo trasa niespecjalna, jadę bez postojów aż do Wolborza, gdzie opuszczam szosę katowicką i po niemal 120km dłużej odpoczywam. Ale po 3km w stronę Koła okazuje się, że dalsza droga jest szutrowa, z kałużami i błotem, więc postanawiam wrócić na szosę katowicką przez Polichno. Przez cały ten objazd straciłem ponad 10km, bo musiałem jechać aż do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie skręcam na Radom, a kawałek dalej odbijam na południe na Przedbórz. Początek drogi 742 marniutki, już się przeraziłem że tak będzie do samego Przedborza, ale szybko droga wraca do normy. Tereny nadspodziewanie płaskie, górki minimalnie, spodziewałem się tu większych pagórków. W Przedborzu kupuję delicje i drożdżówkę i odpoczywam w parku, dalej jadę boczną drogą na Wielgomłyny, wg mapy miał tu być szutrowy kawałek - ale był asfalt, w przeciwieństwie do tej sytuacji pod Wolborzem, gdzie miał być asfalt a było błoto :). Do Koniecpola cały czas jadę bocznymi drogami, dopiero za tym miastem zaczynają się większe górki, Lelów to już poziom 300m. Niestety na drodze do tego miasteczka zaczyna padać, przebieram się w strój przeciwdeszczowy. Kawałek do Pilicy mocno już daje w kość, górki są cały czas, do tego robi się ciemno, deszcz przestaje padać po ponad 30km. Do Pilicy dojeżdżam już ciemną nocą, na ładnym rynku wcinam dwa pączki zakupione w cukierni. Ostatni kawałek do Olkusza nieźle mnie zmęczył, o ile wcześniej specjalnie wykończony nie byłem - to tutaj nogi czuję już zdrowo. Na kawałku do Złożeńca trafia się jakaś bardzo ostra ściana, chyba ze 12% (było ciemno, licznika już nie widziałem), w sumie trzeba się wpompować aż na 470m, na drodze do Olkusza jest jeszcze kilka takich ścianek, do tego sporo jedzie się w lesie gdzie jest ciemno jak w przysłowiowej d. Murzyna :). Z ulgą docieram więc do Olkusza, idę na obiad do McDonaldsa, po czym jadę na nocleg do schroniska młodzieżowego "Jura". Wieczorem jeszcze musiałem zmagać się ze snem - by obejrzeć walkę Gołoty, ale wydarzenie za wielkie to jednak nie było...
Zdjęcia
Z wypadem w Beskid Mały nosiłem się już dłuższy czas, to bardzo fajny rejon dla miłośników kolarstwa szosowego, bo na stosunkowo niewielkim obszarze grupuje kilka najcięższych polskich podjazdów. Ale to nie było pogody, to nie było wolnego w pracy, tak więc już mocno zdesperowany zdecydowałem się ruszyć bardzo późno - pod koniec października (w przeciwnym razie trzeba by tą trasę odłożyć do wiosny).
Z domu wyruszam o 5.30, jeszcze ciemno, pogoda marna - mokra szosa i masa wilgoci w powietrzu, mgły przechodzące w mżawki; ale za to nadspodziewanie ciepło, bo aż 8'C, a byłem nastawiony na jazdę koło 0'C. Szybko docieram do Janek, gdzie wjeżdżam na szosę katowicką, wybrałem ten wariant, bo dziś mam bardzo długi dystans do pokonania, a tędy jest najbliżej. Odcinek do Mszczonowa - marny, jest co prawda szosa dwujezdniowa i pobocze, ale bardzo kiepskiej jakości, z dużą ilością kolein, dziur, dużo długich zfrezowanych odcinków, masa brudu, całe ochraniacze i rower mam w błocie. Świta dopiero parę km przed Mszczonowem, za tym miastem asfalt jest już idealny do samego Piotrkowa, więc jedzie się całkiem szybko, szosa szybko schnie. Widokowo trasa niespecjalna, jadę bez postojów aż do Wolborza, gdzie opuszczam szosę katowicką i po niemal 120km dłużej odpoczywam. Ale po 3km w stronę Koła okazuje się, że dalsza droga jest szutrowa, z kałużami i błotem, więc postanawiam wrócić na szosę katowicką przez Polichno. Przez cały ten objazd straciłem ponad 10km, bo musiałem jechać aż do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie skręcam na Radom, a kawałek dalej odbijam na południe na Przedbórz. Początek drogi 742 marniutki, już się przeraziłem że tak będzie do samego Przedborza, ale szybko droga wraca do normy. Tereny nadspodziewanie płaskie, górki minimalnie, spodziewałem się tu większych pagórków. W Przedborzu kupuję delicje i drożdżówkę i odpoczywam w parku, dalej jadę boczną drogą na Wielgomłyny, wg mapy miał tu być szutrowy kawałek - ale był asfalt, w przeciwieństwie do tej sytuacji pod Wolborzem, gdzie miał być asfalt a było błoto :). Do Koniecpola cały czas jadę bocznymi drogami, dopiero za tym miastem zaczynają się większe górki, Lelów to już poziom 300m. Niestety na drodze do tego miasteczka zaczyna padać, przebieram się w strój przeciwdeszczowy. Kawałek do Pilicy mocno już daje w kość, górki są cały czas, do tego robi się ciemno, deszcz przestaje padać po ponad 30km. Do Pilicy dojeżdżam już ciemną nocą, na ładnym rynku wcinam dwa pączki zakupione w cukierni. Ostatni kawałek do Olkusza nieźle mnie zmęczył, o ile wcześniej specjalnie wykończony nie byłem - to tutaj nogi czuję już zdrowo. Na kawałku do Złożeńca trafia się jakaś bardzo ostra ściana, chyba ze 12% (było ciemno, licznika już nie widziałem), w sumie trzeba się wpompować aż na 470m, na drodze do Olkusza jest jeszcze kilka takich ścianek, do tego sporo jedzie się w lesie gdzie jest ciemno jak w przysłowiowej d. Murzyna :). Z ulgą docieram więc do Olkusza, idę na obiad do McDonaldsa, po czym jadę na nocleg do schroniska młodzieżowego "Jura". Wieczorem jeszcze musiałem zmagać się ze snem - by obejrzeć walkę Gołoty, ale wydarzenie za wielkie to jednak nie było...
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 294.60 km AVS: 25.00 km/h
ALT: 1896 m MAX: 52.00 km/h
Temp:8.0 'C
Wtorek, 20 października 2009Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Piaseczno - Tarczyn - Janki - Warszawa
Wypad do Tarczyna. Jechało się bardzo nieprzyjemnie - w jedną stronę wiatr nie pomagał, w drugą już wyraźnie przeszkadzał. Do tego zimno i mokro, trochę mżawki, cały czas mokra jezdnia, pod koniec byłem już nieźle zmęczony
Wypad do Tarczyna. Jechało się bardzo nieprzyjemnie - w jedną stronę wiatr nie pomagał, w drugą już wyraźnie przeszkadzał. Do tego zimno i mokro, trochę mżawki, cały czas mokra jezdnia, pod koniec byłem już nieźle zmęczony
Dane wycieczki:
DST: 66.50 km AVS: 25.58 km/h
ALT: 234 m MAX: 33.70 km/h
Temp:5.0 'C
Piątek, 16 października 2009Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Grójec - Warka - Góra Kalwaria - Warszawa
Pierwszy dłuższy wypad w warunkach już niemal zimowych. Na szczęście pogoda po paru dniach wichur i śnieżyc się uspokoiła, tyle że dalej jest dość zimno. Ruszyłem późno, bo dopiero ok. 15.30. Do Grójca pod lekki wiatr, temperatura 3-4'C, nawet zrobiło się naprawdę ładnie i wyszło na dłużej słońce. Przejeżdżam przez centrum Grójca i wjeżdżam na chwilę na szosę krakowską, ciągle trwają tu budowy, w miejscu skrętu na Warkę są krótkie objazdy. Kawałek dalej zaczyna zmierzchać, temperatura szybko spada, jest zaledwie 0'C. Kawałek do Warki przyjemny, mały ruch; za to za Warką rośnie znacznie - widać wielu kierowców w piątek wyjeżdża za Warszawę, co rusz z naprzeciwka suną całe korowody aut a ich światła przeszkadzają w jeździe. W Górze Kalwarii krótki postój - i jak zwykle w takich warunkach nieźle mnie wytrzęsło, dopóki się jedzie - to w 0'C spokojnie można wyrobić - ale odpoczynek na powietrzu to momentalne wychłodzenie. Odcinek do Warszawy już przyjemniejszy, większość drogi oświetlona, bo jest dużo miasteczek po drodze; do domu docieram po 20.
Pierwszy dłuższy wypad w warunkach już niemal zimowych. Na szczęście pogoda po paru dniach wichur i śnieżyc się uspokoiła, tyle że dalej jest dość zimno. Ruszyłem późno, bo dopiero ok. 15.30. Do Grójca pod lekki wiatr, temperatura 3-4'C, nawet zrobiło się naprawdę ładnie i wyszło na dłużej słońce. Przejeżdżam przez centrum Grójca i wjeżdżam na chwilę na szosę krakowską, ciągle trwają tu budowy, w miejscu skrętu na Warkę są krótkie objazdy. Kawałek dalej zaczyna zmierzchać, temperatura szybko spada, jest zaledwie 0'C. Kawałek do Warki przyjemny, mały ruch; za to za Warką rośnie znacznie - widać wielu kierowców w piątek wyjeżdża za Warszawę, co rusz z naprzeciwka suną całe korowody aut a ich światła przeszkadzają w jeździe. W Górze Kalwarii krótki postój - i jak zwykle w takich warunkach nieźle mnie wytrzęsło, dopóki się jedzie - to w 0'C spokojnie można wyrobić - ale odpoczynek na powietrzu to momentalne wychłodzenie. Odcinek do Warszawy już przyjemniejszy, większość drogi oświetlona, bo jest dużo miasteczek po drodze; do domu docieram po 20.
Dane wycieczki:
DST: 116.30 km AVS: 26.33 km/h
ALT: 456 m MAX: 38.70 km/h
Temp:2.0 'C
Sobota, 10 października 2009Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Mińsk Mazowiecki - Warszawa
Po powrocie do domu zmieniłem rower i wybrałem się na dłuższą wycieczkę wypróbować nowe spodnie. Właściwie całe 60km do Mińska mniej lub bardziej pod zimny wiatr, z powrotem już mi zdecydowanie pomagał. Spodnie sprawują się bardzo przyzwoicie, dotąd jako długich używałem gore-texowych (specjalne na rower), są w pełni odporne na wiatr, dobrze oddychają, ale są to przede wszystkim spodnie na deszcz, więc muszą być dość luźne, a co za tym nie są tak wygodne jak zwykłe długie spodnie na rower, przylegające do nóg. Kupiłem spodnie Adidasa z membraną na wiatr - i jestem zadowolony, spełniają swoje zadanie, nie wywiewa, nie jest zimno.
Sama trasa - nieciekawa, masa korków, zarówno w Konstancinie, Górze Kalwarii, a nawet przed skrzyżowaniem z szosą lubelską. Od jakiegoś czasu są w tych miejscach problemy z korkami - a wszystkiemu są winne ronda które jakiś "myślący inaczej" drogowiec raczył tam zafundować. Może i są troszkę bezpieczniejsze od świateł - ale takich rozwiązań nie można wstawiać na drogi pozamiejskie z dużym ruchem, bo drastycznie zwiększają korki, każdy samochód przed takim rondem hamuje niemal do zera, a długie tiry (których tam jest masa) tracą na to o wiele więcej czasu niż na drodze ze zwykłym światłem. Temperatura nawet całkiem wysoka - 13'C, ale odczuwalna sporo niższa, cały czas wiał bardzo nieprzyjemny, mocny wiatr południowo-wschodni.
Po powrocie do domu zmieniłem rower i wybrałem się na dłuższą wycieczkę wypróbować nowe spodnie. Właściwie całe 60km do Mińska mniej lub bardziej pod zimny wiatr, z powrotem już mi zdecydowanie pomagał. Spodnie sprawują się bardzo przyzwoicie, dotąd jako długich używałem gore-texowych (specjalne na rower), są w pełni odporne na wiatr, dobrze oddychają, ale są to przede wszystkim spodnie na deszcz, więc muszą być dość luźne, a co za tym nie są tak wygodne jak zwykłe długie spodnie na rower, przylegające do nóg. Kupiłem spodnie Adidasa z membraną na wiatr - i jestem zadowolony, spełniają swoje zadanie, nie wywiewa, nie jest zimno.
Sama trasa - nieciekawa, masa korków, zarówno w Konstancinie, Górze Kalwarii, a nawet przed skrzyżowaniem z szosą lubelską. Od jakiegoś czasu są w tych miejscach problemy z korkami - a wszystkiemu są winne ronda które jakiś "myślący inaczej" drogowiec raczył tam zafundować. Może i są troszkę bezpieczniejsze od świateł - ale takich rozwiązań nie można wstawiać na drogi pozamiejskie z dużym ruchem, bo drastycznie zwiększają korki, każdy samochód przed takim rondem hamuje niemal do zera, a długie tiry (których tam jest masa) tracą na to o wiele więcej czasu niż na drodze ze zwykłym światłem. Temperatura nawet całkiem wysoka - 13'C, ale odczuwalna sporo niższa, cały czas wiał bardzo nieprzyjemny, mocny wiatr południowo-wschodni.
Dane wycieczki:
DST: 103.30 km AVS: 27.30 km/h
ALT: 470 m MAX: 51.30 km/h
Temp:13.0 'C
Poniedziałek, 5 października 2009Kategoria Wycieczka, Rower szosowy, >200km, >100km
Warszawa - Wyszków - Brok - Czyżew-Osada - Wysokie Maz. - Łapy - Białystok
Pogoda ostatnio może niespecjalna, ale do dłuższego wyjazdu zachęcił mnie dość mocny wiatr jaki zapowiedziano na trasie do Białegostoku. Ruszam ok.8, długo przebijam się przez Warszawę i jej aglomerację (aż 30km), dopiero za Markami zaczyna się wyraźnie szybsza jazda, wiatr rzeczywiście jest mocny, choć wystarczy lekko zjechać z jego kierunku by zaczynał przeszkadzać (wieje z zachodu), za to zimno - 12-14'C, ale odczuwalna temperatura duża niższa ze względu na zimny wiatr. Przed Radzyminem zaczyna się szosa ekspresowa, którą jadę ok. 30km, opuszczam ją kawałek przed Wyszkowem (nowa szosa omija to miasto, jest nowy most na Bugu). Ja wybrałem starą szosę i Bug przekraczam mostem w Wyszkowie. Za tym miastem zaczynają się większe lasy, szosa jest z poboczem, niestety to pobocze jest w tak marnym stanie, że muszę jechać jezdnią. Po kilkunastu km opuszczam na dobre krajową "ósemkę" skręcając na Brok. Ten kawałek bardzo ładny, prawie cały czas w lesie.
W Broku zatrzymuję się na pierwszy odpoczynek, urozmaicony rozmową z miejscowym pijaczkiem, którego bardzo zainteresowała tematyka kolarska :). Z Broku bocznymi szosami (większość przyzwoitej jakości) kieruję się na Czyżew, trasa dość monotonna, ale że jadę mocno na zachód, więc wiatr bardzo pomaga, bez żyłowania się trzymam tempo 30km/h. Z Czyżewa jadę na Wysokie Maz, tutaj już gorszy wiatr, o samym Wysokim da się tyle powiedzieć, że nie jest to perła architektury :). Dalej znowu trochę ciekawiej, sporo lasów, aczkolwiek ruch robi się większy, przeszkadzają jadące z naprzeciwka tiry, wraz z tym wiatrem wytwarzając swoistą "falę uderzeniową" wyhamowywującą momentalnie o 2-3km/h. Kawałek za Sokołem skręcam na Łapy, w mieście zatrzymuję się na hamburgera.
Za Łapami na momencik wjeżdżam do Narwiańskiego Parku Narodowego, Narew w tym rejonie malowniczo meandruje przez wielkie łąki. Końcówka przed Białymstokiem to coraz większy ruch, ponownie odzywa się też ścięgno kolanowe. W samym Białymstoku mocno się wkurzyłem, bo spiesząc się na pociąg wpakowałem się w kilka ulic z bardzo kiepską kostką, w wyniku czego pękło mi mocowanie GPS-a (80zł w plecy), na szczęście jechałem ok. 15km/h i samemu odbiornikowi nic się nie stało; ale wstyd by w mieście tej wielkości w samym centrum była tak fatalna nawierzchnia - kostka oczywiście dodaje sporo uroku, ale musi być położona w poprawny sposób, nie tak tragicznie jak tam, gdzie osiągnięcie 20km/h graniczy z cudem. Przez te atrakcje na pociąg wyrobiłem się ledwo-ledwo, za to był wagon rowerowy, więc do Warszawy dojechałem bezproblemowo.
Kilka zdjęć
Pogoda ostatnio może niespecjalna, ale do dłuższego wyjazdu zachęcił mnie dość mocny wiatr jaki zapowiedziano na trasie do Białegostoku. Ruszam ok.8, długo przebijam się przez Warszawę i jej aglomerację (aż 30km), dopiero za Markami zaczyna się wyraźnie szybsza jazda, wiatr rzeczywiście jest mocny, choć wystarczy lekko zjechać z jego kierunku by zaczynał przeszkadzać (wieje z zachodu), za to zimno - 12-14'C, ale odczuwalna temperatura duża niższa ze względu na zimny wiatr. Przed Radzyminem zaczyna się szosa ekspresowa, którą jadę ok. 30km, opuszczam ją kawałek przed Wyszkowem (nowa szosa omija to miasto, jest nowy most na Bugu). Ja wybrałem starą szosę i Bug przekraczam mostem w Wyszkowie. Za tym miastem zaczynają się większe lasy, szosa jest z poboczem, niestety to pobocze jest w tak marnym stanie, że muszę jechać jezdnią. Po kilkunastu km opuszczam na dobre krajową "ósemkę" skręcając na Brok. Ten kawałek bardzo ładny, prawie cały czas w lesie.
W Broku zatrzymuję się na pierwszy odpoczynek, urozmaicony rozmową z miejscowym pijaczkiem, którego bardzo zainteresowała tematyka kolarska :). Z Broku bocznymi szosami (większość przyzwoitej jakości) kieruję się na Czyżew, trasa dość monotonna, ale że jadę mocno na zachód, więc wiatr bardzo pomaga, bez żyłowania się trzymam tempo 30km/h. Z Czyżewa jadę na Wysokie Maz, tutaj już gorszy wiatr, o samym Wysokim da się tyle powiedzieć, że nie jest to perła architektury :). Dalej znowu trochę ciekawiej, sporo lasów, aczkolwiek ruch robi się większy, przeszkadzają jadące z naprzeciwka tiry, wraz z tym wiatrem wytwarzając swoistą "falę uderzeniową" wyhamowywującą momentalnie o 2-3km/h. Kawałek za Sokołem skręcam na Łapy, w mieście zatrzymuję się na hamburgera.
Za Łapami na momencik wjeżdżam do Narwiańskiego Parku Narodowego, Narew w tym rejonie malowniczo meandruje przez wielkie łąki. Końcówka przed Białymstokiem to coraz większy ruch, ponownie odzywa się też ścięgno kolanowe. W samym Białymstoku mocno się wkurzyłem, bo spiesząc się na pociąg wpakowałem się w kilka ulic z bardzo kiepską kostką, w wyniku czego pękło mi mocowanie GPS-a (80zł w plecy), na szczęście jechałem ok. 15km/h i samemu odbiornikowi nic się nie stało; ale wstyd by w mieście tej wielkości w samym centrum była tak fatalna nawierzchnia - kostka oczywiście dodaje sporo uroku, ale musi być położona w poprawny sposób, nie tak tragicznie jak tam, gdzie osiągnięcie 20km/h graniczy z cudem. Przez te atrakcje na pociąg wyrobiłem się ledwo-ledwo, za to był wagon rowerowy, więc do Warszawy dojechałem bezproblemowo.
Kilka zdjęć
Dane wycieczki:
DST: 229.80 km AVS: 29.46 km/h
ALT: 954 m MAX: 50.70 km/h
Temp:13.0 'C
Niedziela, 4 października 2009Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Piaseczno - Grójec - Janki - Warszawa
Do Grójca walczyłem z mocnym, przeciwnym wiatrem, trochę cieplej niż ostatnio (16'C), od Grójca wiatr miałem już dobry, ale zaczęło padać (przez ok.15km), zrobiło się też zimno (11'C), cała powrotna droga po mokrej szosie
Do Grójca walczyłem z mocnym, przeciwnym wiatrem, trochę cieplej niż ostatnio (16'C), od Grójca wiatr miałem już dobry, ale zaczęło padać (przez ok.15km), zrobiło się też zimno (11'C), cała powrotna droga po mokrej szosie
Dane wycieczki:
DST: 88.20 km AVS: 26.73 km/h
ALT: 397 m MAX: 42.40 km/h
Temp:13.0 'C
Piątek, 2 października 2009Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Celestynów - Otwock - Warszawa
Wypad do Celestynowa, nieprzyjemny zimny wiatr, niestety dobra pogoda już się skończyła i chyba prędko nie wróci...
Wypad do Celestynowa, nieprzyjemny zimny wiatr, niestety dobra pogoda już się skończyła i chyba prędko nie wróci...
Dane wycieczki:
DST: 82.20 km AVS: 27.40 km/h
ALT: 316 m MAX: 62.30 km/h
Temp:11.0 'C
Środa, 23 września 2009Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Mińsk Mazowiecki - Siedlce
Ciąg dalszy testów szybkościowych :)
Tym razem chciałem spróbować szybszej trasy z tradycyjnymi pedałami platformowymi. Ruszam spod domu ok.14, szybko okazuje się, że wiatr do Góry Kalwarii mam elegancki. Za Górą skręcam na wschód - i robi się jeszcze lepszy. Na skrzyżowaniu mojej drogi z szosą lubelską jest rondo, na którym liczne na tej trasie tiry wyhamowują prawie do zera - łapię się za jednym z nich w cień i udaje mi się przekroczyć 70km/h (na prostej!). Początkowo miałem jechać do Celestynowa, ale dobry wiatr powoduje zmianę planów i postanawiam dociągnąć do Mińska. Trasa lekko pagórkowata, ale trzymam tempo sporo ponad 30km/h, dopiero trochę przed Mińskiem nieco zwalniam. Jako, że nie chce mi się wracać do Warszawy pod wiatr - postanawiam kolejny raz zmienić plany i pojechać aż do Siedlec i wrócić pociągiem (po drodze sprawdzam telefonem w internecie rozkład PKP). Jazda szosą terespolską - bajka, poza podjazdami (a wjeżdża się na ponad 200m) cały czas w okolicach 35km/h, tak że prawie 50km zlatuje bardzo szybko. Pociąg Kolei Mazowieckich nie dość że tani (tylko 15zł, rower za darmo) - to jeszcze szybki i bardzo porządny (nowy skład bezprzedziałowe, świetne WC). W Warszawie szybko zasuwam ze Wschodniego 15km do domu - nie tyle żeby średnią nabić, tylko jak najszybciej dociągnąć, bo nie planując tak długiej trasy nie zabrałem lampek :))
Wyjazd jasno pokazał, że moja prędkość od pedałów nie zależy, ba - na platformach jechało mi się wręcz szybciej! Inne ułożenie stopy, nacisk tylną częścią nie palcami w moim przypadku wymusza niższą kadencję, a w ten sposób jadę zwyczajnie szybciej - bo mój organizm lepiej znosi jazdę siłową typu "przepychanie" niż kręcenie młynka.
Ciąg dalszy testów szybkościowych :)
Tym razem chciałem spróbować szybszej trasy z tradycyjnymi pedałami platformowymi. Ruszam spod domu ok.14, szybko okazuje się, że wiatr do Góry Kalwarii mam elegancki. Za Górą skręcam na wschód - i robi się jeszcze lepszy. Na skrzyżowaniu mojej drogi z szosą lubelską jest rondo, na którym liczne na tej trasie tiry wyhamowują prawie do zera - łapię się za jednym z nich w cień i udaje mi się przekroczyć 70km/h (na prostej!). Początkowo miałem jechać do Celestynowa, ale dobry wiatr powoduje zmianę planów i postanawiam dociągnąć do Mińska. Trasa lekko pagórkowata, ale trzymam tempo sporo ponad 30km/h, dopiero trochę przed Mińskiem nieco zwalniam. Jako, że nie chce mi się wracać do Warszawy pod wiatr - postanawiam kolejny raz zmienić plany i pojechać aż do Siedlec i wrócić pociągiem (po drodze sprawdzam telefonem w internecie rozkład PKP). Jazda szosą terespolską - bajka, poza podjazdami (a wjeżdża się na ponad 200m) cały czas w okolicach 35km/h, tak że prawie 50km zlatuje bardzo szybko. Pociąg Kolei Mazowieckich nie dość że tani (tylko 15zł, rower za darmo) - to jeszcze szybki i bardzo porządny (nowy skład bezprzedziałowe, świetne WC). W Warszawie szybko zasuwam ze Wschodniego 15km do domu - nie tyle żeby średnią nabić, tylko jak najszybciej dociągnąć, bo nie planując tak długiej trasy nie zabrałem lampek :))
Wyjazd jasno pokazał, że moja prędkość od pedałów nie zależy, ba - na platformach jechało mi się wręcz szybciej! Inne ułożenie stopy, nacisk tylną częścią nie palcami w moim przypadku wymusza niższą kadencję, a w ten sposób jadę zwyczajnie szybciej - bo mój organizm lepiej znosi jazdę siłową typu "przepychanie" niż kręcenie młynka.
Dane wycieczki:
DST: 129.20 km AVS: 32.44 km/h
ALT: 601 m MAX: 70.70 km/h
Temp:23.0 'C
Niedziela, 20 września 2009Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka, >300km
Warszawa - Sochaczew - Gąbin - Płock - Dobrzyń n.Wisłą - Włocławek - Toruń - Stolno - Grudziądz - Kwidzyn - Sztum - Malbork
Ideą tego wyjazdu było pokonanie dystansu ponad 200km ze średnią powyżej 30km/h. Jako, że z reguły jeżdżę na rowerze szosowym koło 27-28km/h, tak więc było to dla mnie pewnym wyzwaniem. Wybrałem cel mniej więcej z wiatrem - Toruń, w rowerze od paru dni miałem pedały SPD, do tego zdemontowałem bagażnik sztycowy i pojechałem w tak długą trasę zaledwie z torebką podsiodłową (pompkę już musiałem wieźć w kieszeni w koszulce:).
Ruszam o 7.20, szybko przebijam się przez miasto do szosy poznańskiej i kieruję się na Sochaczew, do którego postanawiam jechać główną szosą, nie trochę dłuższą przez Leszno i Kampinos. Na trasie pojawia się parę tablic z dystansem do Poznania, które zaczynają mnie kusić, póki co jedzie się świetnie, nie mam problemów z utrzymaniem zakładanej średniej - tak więc zaczynam się zastanawiać czy by tu nie spróbować 300km. Ale z kolei trasa do Sochaczewa jest śmiertelnie nudna, z mapy wygląda, że do Poznania będzie podobnie, natomiast do pierwotnego celu - czyli Torunia jest wyraźnie ciekawiej, co powoduje, że w Sochaczewie jednak postanawiam jechać na Płock. Kawałek za tym miastem jest bardzo ruchliwa droga bez pobocza (objazd W-wy dla tirów - na Wyszogród), potem skręcam na boczniejszą drogę do Gąbina. I tutaj zaczyna się jechać bardzo dobrze, wiatr robi się trochę mocniejszy i jest równo w plecy, więc jadę wyraźnie powyżej zakładanych 30km/h. W Gąbinie robię pierwszy postój, za miasteczkiem mam fajny widok z wysokiej skarpy na rozległą Kotlinę Płocką, od skrzyżowania z drogą Płock-Wyszogród kawałek z kiepskim asfaltem, ale i tak do Płocka (ok.130km) docieram z wysoką średnią 31,2km/h. Do centrum wjeżdżam starym mostem (z zakazem dla rowerów), z którego mam piękny widok na wzgórze z katedrą, pod które podjeżdżam by zrobić parę fotek bardzo szerokiej w tym miejscu Wisły. Niestety to całe kręcenie się po Płocku, jazda po kostce pod katedrą, dojazd do szosy na Dobrzyń spowodowało, że średnia spadła aż do 30,5km/h, niepotrzebnie nie wyłączyłem licznika na spacerowy kawałek. Wyjazd z Płocka kiepskim asfaltem, kawałek za miastem ostry zjazd, później taki sam podjazd (10%!) - i zaczyna się najładniejszy kawałek dzisiejszej trasy. Z drogi są piękne widoki na Wisłę, sporo lasów (przejeżdżam przez Brudzeński Park Krajobrazowy), fajnie wygląda ujście Skrwy do Wisły. Nie brakuje też górek, z których roztaczają się "pocztówkowe" widoki na rozlaną w Jez. Włocławskie Wisłę. Ale droga odbija mocno na zachód, więc wiatru nie mam już korzystnego, jest generalnie południowy; tak więc zaczyna się walka o utrzymanie średniej. Za Dobrzyniem droga mocno odbija od Wisły, kończy się ten fajny kawałek, a zaczyna się "żyłowanie" średniej, w czym liczne małe górki nie pomagają.
Do Włocławka docieram pięknym zjazdem z wiślanej skarpy, wprost na tamę, po lewej ręce mam rozlaną szeroko Wisłę, po prawej dużo węższą i obniżoną o kilkanaście metrów; rzuca się w oczy duży krzyż upamiętniający miejsce bestialskiego mordu ks. Jerzego Popiełuszki. Włocławek postanawiam ominąć obwodnicą (by nie powtórzyć Płocka, bo średnią mam już tylko 30,4km/h), zresztą nie ma tu właściwie nic ciekawego. Ciągnął się ten Włocławek strasznie, dobrych kilkanaście km, z czego końcówka to bardzo brzydkie zakłady azotowe. Za Włocławkiem dwujezdniowa dotąd droga nr 1 przechodzi w jedną jezdnię, ale ku mojej uldze jest dobre, szerokie pobocze, jakością przypomina szosę krakowską. Na pierwszym kawałku w stronę Torunia sporo lasów, znowu jedzie się trochę szybciej i zaczynam myśleć nad przedłużeniem wyjazdu. Jakieś 5km przed Ciechocinkiem zatrzymuję się w barze na dwie kiełbaski, w międzyczasie sprawdzam telefonem rozkłady pociągów w internecie, dzwonię do kolegi z prośbą by mi podał odległość do Malborka (mapy miałem tylko do Grudziądza). Po krótkim zastanowieniu się postanawiam jednak spróbować, bo póki co czuję się bardzo dobrze. Jako, że czasu do pociągu mam sporo zjeżdżam na chwilę do Ciechocinka, by zobaczyć słynne uzdrowisko, ale nie był to dobry pomysł, bo w niedzielne popołudnie jest okropnie zapchane, a jazda po miastach działa na średnią zabójczo - tracę znowu 0,2km/h, tyle co zyskałem za Włocławkiem :). Szybko wracam więc na "jedynkę" i szybko docieram do Torunia, przebijam się w miarę sprawnie przez miasto (piękną starówkę oglądając niestety tylko z mostu) i kieruję na Stolno. Powoli zaczyna już zmierzchać, no i niestety robi się zupełnie bezwietrznie, co powoduje, że utrzymanie tempa 30km/h (na wyjeździe z Torunia miałem 30,4km/h i przede wszystkim już ponad 240km w nogach) robi się dużym problemem, do tego jeszcze zaczynają mnie boleć ścięgna kolanowe.
Za Stolnem opuszczam "jedynkę", droga na Grudziądz jest przyzwoitej jakości, ale niestety bez pobocza, a właśnie zrobiło się zupełnie ciemno. Odpalam więc lampki, zakładam windstoper, a w GPS włączam na stałe podświetlenie by móc śledzić na bieżąco prędkość. Droga robi się zdecydowanie bardziej pagórkowata, muszę się naprawdę żyłować by trzymać zakładane tempo, jakieś 10km przed Grudziądzem jest długi zjazd, później długo ciągnie się samo miasto, ale na szczęście na głównej drodze właściwie nie ma świateł, do tego centrum mija się obwodnicą, na której staję na odpoczynek (staję dużo częściej niż zwykle, by zebrać siły na takie "ciśnięcie"). Za Grudziądzem znowu sporo górek, też sporo lasów, właściwie nie ma naprawdę płaskich kawałków, a we mnie coraz mocniej wzrasta irytacja - po co ja się wkręciłem w taką "zabawę"? Do samego Kwidzyna doprowadza ostry zjazd, w momencie gdy jadę ponad 40km/h droga niespodziewanie przechodzi w kostkę - i to bardzo nierówną, z wybrzuszeniami. Na hamowanie szosowym hamulcem (potrafiącym błyskawicznie zablokować koło) na wąziuteńkich kółkach na takiej śliskiej nawierzchni się nie odważyłem, na złość jeszcze byłem wpięty w SPD - prawdziwie szczęście, że jakoś udało mi się utrzymać równowagę. W samym Kwidzyniu zaliczam kolejny większy podjazd, później znowu w dół i na końcu miasta staję na odpoczynek (średnia już tylko 30,3km/h). W tym momencie zorientowałem się, że nie mam tylnej lampki (była założona na szlufkę torebki podsiodłowej) - co oczywiście mnie zdrowo wkurzyło, bo do Malborka pozostało jeszcze 40km zupełnych ciemności. Mój windstoper co prawda ma sporo odblasków, jest jasno pomarańczowy, więc spełnia właściwie rolę kamizelki odblaskowej - ale mimo to jazda bez tylnej lampki nocą na drodze bez pobocza to wielkie ryzyko. Chwilę pomyślałem - i doszedłem do wniosku, że lampka musiała spaść na tym feralnym zjeździe po kostce, gdzie strasznie mnie wytrzęsło. Jako, że czasu jeszcze trochę było - postanawiam tam wrócić i przeszukać ten kawałek. Niestety wiązało się to z koniecznością zaliczenia dwóch górek - ale zakończyło się sukcesem, bo lampkę znalazłem i to w pełni sprawną (spadła na pobocze); niestety średnia poleciała do poziomu 30,2km/h.
Kawałek do Sztumu - znowu niekończące się pagóreczki, które pokonuję z wywieszonym językiem, zaczynam mocno odczuwać ścięgna kolanowe, każde stawanie na pedałach to silny ból. W Sztumie próbuję komórką zrobić zdjęcie ruin zamku (wyszła ciemna plama :), gdy odpoczywam w centrum średnia wynosi równe 30,0km/h. Na ostatnim kawałku do Malborka więc wypruwam z siebie żyły, bo jeśli tej średniej bym nie wycisnął - to cały wcześniejszy ogromny wysiłek poszedłby na marne. Na szczęście w samej końcówce jest trochę więcej w dół, dworzec tuż przy mojej szosie - więc dałem radę. Na fotkę zamku nocą nie było już czasu, bo dotarłem zaledwie 20min przed odjazdem, a jeszcze zrobiłem kółko jadąc do bankomatu. Podróż pociągiem przyzwoita - był wagon rowerowy, niestety linia gdańska do szybkich nie należy, od paru lat ciągną się remonty, z Malborka jechałem 5h, oka właściwie nie zmrużyłem. W Warszawie do domu wracam metrem, za bardzo mnie bolały ścięgna by jechać rowerem, w domu godzina snu - i do roboty :))
Podsumowując - dałem radę wycisnąć średnią 30km/h na bardzo długim dystansie, ale nieprędko się wkręcę w coś takiego drugi raz. Jazda z nosem w liczniku (a do tego sprowadzała się większość tej trasy) - to zupełnie nie moja wizja roweru, o ile przyjemniej jechałoby się tak samo długi dystans, tylko moim normalnym tempem! Nabijanie średnich lepiej zostawić sportowcom, bo turyście tylko psuje to wrażenia, zamienia jazdę dla przyjemności w jazdę dla cyferek (nb - nawet zabrałem pulsometr na tą trasę, puls średni wyszedł 156, maksymalny 196). SPD - kolejna porażka, pod koniec tak mnie ścięgna bolały, że pod górę na stojaka już nie mogłem jechać; ten system to zdecydowanie nie dla mnie, wracam do platform, z którymi nie mam takich problemów. Kluczową różnicą jest prawdopodobnie ustawienie stopy na pedale, ja jeżdżę w nietypowy sposób, naciskając pedał tyłem śródstopia, niemal piętą - a buty SPD wymuszają zupełnie nieanatomiczną (dla mojej konkretnej osoby) pozycję z pedałowaniem częścią przednią, nigdy nie widziałem butów z mocowaniem bloków w środkowej części. Do tego problemy z drętwieniem - w czasie jazdy specjalnie tego nie czułem, po powrocie jednak okazało się że jedna stopa zdrętwiała całkiem mocno, trzeba będzie parę dni odczekać by to przeszło. Jednym słowem - psu na budę te SPD, w moim przypadku zyski (może z 1km/h na średniej) zupełnie nie wyrównują strat, do tego pedały zatrzaskowe jeszcze ważą więcej od platform, a buty nie są wodoodporne :(((
Zdjęcia
Ideą tego wyjazdu było pokonanie dystansu ponad 200km ze średnią powyżej 30km/h. Jako, że z reguły jeżdżę na rowerze szosowym koło 27-28km/h, tak więc było to dla mnie pewnym wyzwaniem. Wybrałem cel mniej więcej z wiatrem - Toruń, w rowerze od paru dni miałem pedały SPD, do tego zdemontowałem bagażnik sztycowy i pojechałem w tak długą trasę zaledwie z torebką podsiodłową (pompkę już musiałem wieźć w kieszeni w koszulce:).
Ruszam o 7.20, szybko przebijam się przez miasto do szosy poznańskiej i kieruję się na Sochaczew, do którego postanawiam jechać główną szosą, nie trochę dłuższą przez Leszno i Kampinos. Na trasie pojawia się parę tablic z dystansem do Poznania, które zaczynają mnie kusić, póki co jedzie się świetnie, nie mam problemów z utrzymaniem zakładanej średniej - tak więc zaczynam się zastanawiać czy by tu nie spróbować 300km. Ale z kolei trasa do Sochaczewa jest śmiertelnie nudna, z mapy wygląda, że do Poznania będzie podobnie, natomiast do pierwotnego celu - czyli Torunia jest wyraźnie ciekawiej, co powoduje, że w Sochaczewie jednak postanawiam jechać na Płock. Kawałek za tym miastem jest bardzo ruchliwa droga bez pobocza (objazd W-wy dla tirów - na Wyszogród), potem skręcam na boczniejszą drogę do Gąbina. I tutaj zaczyna się jechać bardzo dobrze, wiatr robi się trochę mocniejszy i jest równo w plecy, więc jadę wyraźnie powyżej zakładanych 30km/h. W Gąbinie robię pierwszy postój, za miasteczkiem mam fajny widok z wysokiej skarpy na rozległą Kotlinę Płocką, od skrzyżowania z drogą Płock-Wyszogród kawałek z kiepskim asfaltem, ale i tak do Płocka (ok.130km) docieram z wysoką średnią 31,2km/h. Do centrum wjeżdżam starym mostem (z zakazem dla rowerów), z którego mam piękny widok na wzgórze z katedrą, pod które podjeżdżam by zrobić parę fotek bardzo szerokiej w tym miejscu Wisły. Niestety to całe kręcenie się po Płocku, jazda po kostce pod katedrą, dojazd do szosy na Dobrzyń spowodowało, że średnia spadła aż do 30,5km/h, niepotrzebnie nie wyłączyłem licznika na spacerowy kawałek. Wyjazd z Płocka kiepskim asfaltem, kawałek za miastem ostry zjazd, później taki sam podjazd (10%!) - i zaczyna się najładniejszy kawałek dzisiejszej trasy. Z drogi są piękne widoki na Wisłę, sporo lasów (przejeżdżam przez Brudzeński Park Krajobrazowy), fajnie wygląda ujście Skrwy do Wisły. Nie brakuje też górek, z których roztaczają się "pocztówkowe" widoki na rozlaną w Jez. Włocławskie Wisłę. Ale droga odbija mocno na zachód, więc wiatru nie mam już korzystnego, jest generalnie południowy; tak więc zaczyna się walka o utrzymanie średniej. Za Dobrzyniem droga mocno odbija od Wisły, kończy się ten fajny kawałek, a zaczyna się "żyłowanie" średniej, w czym liczne małe górki nie pomagają.
Do Włocławka docieram pięknym zjazdem z wiślanej skarpy, wprost na tamę, po lewej ręce mam rozlaną szeroko Wisłę, po prawej dużo węższą i obniżoną o kilkanaście metrów; rzuca się w oczy duży krzyż upamiętniający miejsce bestialskiego mordu ks. Jerzego Popiełuszki. Włocławek postanawiam ominąć obwodnicą (by nie powtórzyć Płocka, bo średnią mam już tylko 30,4km/h), zresztą nie ma tu właściwie nic ciekawego. Ciągnął się ten Włocławek strasznie, dobrych kilkanaście km, z czego końcówka to bardzo brzydkie zakłady azotowe. Za Włocławkiem dwujezdniowa dotąd droga nr 1 przechodzi w jedną jezdnię, ale ku mojej uldze jest dobre, szerokie pobocze, jakością przypomina szosę krakowską. Na pierwszym kawałku w stronę Torunia sporo lasów, znowu jedzie się trochę szybciej i zaczynam myśleć nad przedłużeniem wyjazdu. Jakieś 5km przed Ciechocinkiem zatrzymuję się w barze na dwie kiełbaski, w międzyczasie sprawdzam telefonem rozkłady pociągów w internecie, dzwonię do kolegi z prośbą by mi podał odległość do Malborka (mapy miałem tylko do Grudziądza). Po krótkim zastanowieniu się postanawiam jednak spróbować, bo póki co czuję się bardzo dobrze. Jako, że czasu do pociągu mam sporo zjeżdżam na chwilę do Ciechocinka, by zobaczyć słynne uzdrowisko, ale nie był to dobry pomysł, bo w niedzielne popołudnie jest okropnie zapchane, a jazda po miastach działa na średnią zabójczo - tracę znowu 0,2km/h, tyle co zyskałem za Włocławkiem :). Szybko wracam więc na "jedynkę" i szybko docieram do Torunia, przebijam się w miarę sprawnie przez miasto (piękną starówkę oglądając niestety tylko z mostu) i kieruję na Stolno. Powoli zaczyna już zmierzchać, no i niestety robi się zupełnie bezwietrznie, co powoduje, że utrzymanie tempa 30km/h (na wyjeździe z Torunia miałem 30,4km/h i przede wszystkim już ponad 240km w nogach) robi się dużym problemem, do tego jeszcze zaczynają mnie boleć ścięgna kolanowe.
Za Stolnem opuszczam "jedynkę", droga na Grudziądz jest przyzwoitej jakości, ale niestety bez pobocza, a właśnie zrobiło się zupełnie ciemno. Odpalam więc lampki, zakładam windstoper, a w GPS włączam na stałe podświetlenie by móc śledzić na bieżąco prędkość. Droga robi się zdecydowanie bardziej pagórkowata, muszę się naprawdę żyłować by trzymać zakładane tempo, jakieś 10km przed Grudziądzem jest długi zjazd, później długo ciągnie się samo miasto, ale na szczęście na głównej drodze właściwie nie ma świateł, do tego centrum mija się obwodnicą, na której staję na odpoczynek (staję dużo częściej niż zwykle, by zebrać siły na takie "ciśnięcie"). Za Grudziądzem znowu sporo górek, też sporo lasów, właściwie nie ma naprawdę płaskich kawałków, a we mnie coraz mocniej wzrasta irytacja - po co ja się wkręciłem w taką "zabawę"? Do samego Kwidzyna doprowadza ostry zjazd, w momencie gdy jadę ponad 40km/h droga niespodziewanie przechodzi w kostkę - i to bardzo nierówną, z wybrzuszeniami. Na hamowanie szosowym hamulcem (potrafiącym błyskawicznie zablokować koło) na wąziuteńkich kółkach na takiej śliskiej nawierzchni się nie odważyłem, na złość jeszcze byłem wpięty w SPD - prawdziwie szczęście, że jakoś udało mi się utrzymać równowagę. W samym Kwidzyniu zaliczam kolejny większy podjazd, później znowu w dół i na końcu miasta staję na odpoczynek (średnia już tylko 30,3km/h). W tym momencie zorientowałem się, że nie mam tylnej lampki (była założona na szlufkę torebki podsiodłowej) - co oczywiście mnie zdrowo wkurzyło, bo do Malborka pozostało jeszcze 40km zupełnych ciemności. Mój windstoper co prawda ma sporo odblasków, jest jasno pomarańczowy, więc spełnia właściwie rolę kamizelki odblaskowej - ale mimo to jazda bez tylnej lampki nocą na drodze bez pobocza to wielkie ryzyko. Chwilę pomyślałem - i doszedłem do wniosku, że lampka musiała spaść na tym feralnym zjeździe po kostce, gdzie strasznie mnie wytrzęsło. Jako, że czasu jeszcze trochę było - postanawiam tam wrócić i przeszukać ten kawałek. Niestety wiązało się to z koniecznością zaliczenia dwóch górek - ale zakończyło się sukcesem, bo lampkę znalazłem i to w pełni sprawną (spadła na pobocze); niestety średnia poleciała do poziomu 30,2km/h.
Kawałek do Sztumu - znowu niekończące się pagóreczki, które pokonuję z wywieszonym językiem, zaczynam mocno odczuwać ścięgna kolanowe, każde stawanie na pedałach to silny ból. W Sztumie próbuję komórką zrobić zdjęcie ruin zamku (wyszła ciemna plama :), gdy odpoczywam w centrum średnia wynosi równe 30,0km/h. Na ostatnim kawałku do Malborka więc wypruwam z siebie żyły, bo jeśli tej średniej bym nie wycisnął - to cały wcześniejszy ogromny wysiłek poszedłby na marne. Na szczęście w samej końcówce jest trochę więcej w dół, dworzec tuż przy mojej szosie - więc dałem radę. Na fotkę zamku nocą nie było już czasu, bo dotarłem zaledwie 20min przed odjazdem, a jeszcze zrobiłem kółko jadąc do bankomatu. Podróż pociągiem przyzwoita - był wagon rowerowy, niestety linia gdańska do szybkich nie należy, od paru lat ciągną się remonty, z Malborka jechałem 5h, oka właściwie nie zmrużyłem. W Warszawie do domu wracam metrem, za bardzo mnie bolały ścięgna by jechać rowerem, w domu godzina snu - i do roboty :))
Podsumowując - dałem radę wycisnąć średnią 30km/h na bardzo długim dystansie, ale nieprędko się wkręcę w coś takiego drugi raz. Jazda z nosem w liczniku (a do tego sprowadzała się większość tej trasy) - to zupełnie nie moja wizja roweru, o ile przyjemniej jechałoby się tak samo długi dystans, tylko moim normalnym tempem! Nabijanie średnich lepiej zostawić sportowcom, bo turyście tylko psuje to wrażenia, zamienia jazdę dla przyjemności w jazdę dla cyferek (nb - nawet zabrałem pulsometr na tą trasę, puls średni wyszedł 156, maksymalny 196). SPD - kolejna porażka, pod koniec tak mnie ścięgna bolały, że pod górę na stojaka już nie mogłem jechać; ten system to zdecydowanie nie dla mnie, wracam do platform, z którymi nie mam takich problemów. Kluczową różnicą jest prawdopodobnie ustawienie stopy na pedale, ja jeżdżę w nietypowy sposób, naciskając pedał tyłem śródstopia, niemal piętą - a buty SPD wymuszają zupełnie nieanatomiczną (dla mojej konkretnej osoby) pozycję z pedałowaniem częścią przednią, nigdy nie widziałem butów z mocowaniem bloków w środkowej części. Do tego problemy z drętwieniem - w czasie jazdy specjalnie tego nie czułem, po powrocie jednak okazało się że jedna stopa zdrętwiała całkiem mocno, trzeba będzie parę dni odczekać by to przeszło. Jednym słowem - psu na budę te SPD, w moim przypadku zyski (może z 1km/h na średniej) zupełnie nie wyrównują strat, do tego pedały zatrzaskowe jeszcze ważą więcej od platform, a buty nie są wodoodporne :(((
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 393.40 km AVS: 30.07 km/h
ALT: 1684 m MAX: 51.70 km/h
Temp:22.0 'C
Wtorek, 15 września 2009Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Piaseczno - Grójec - Nadarzyn - Warszawa
Kolejna próba szybszego wyjazdu, tym razem niej udana, nie udało się osiągnąć średniej powyżej 30km/h - za mocno wiało w niepożądanych kierunkach :)). Trasa - mój typowy wypad do Grójca, z tym że w Sękocinie przejechałem do Nadarzyna by tam wjechać na chwilę na szosę katowicką
Kolejna próba szybszego wyjazdu, tym razem niej udana, nie udało się osiągnąć średniej powyżej 30km/h - za mocno wiało w niepożądanych kierunkach :)). Trasa - mój typowy wypad do Grójca, z tym że w Sękocinie przejechałem do Nadarzyna by tam wjechać na chwilę na szosę katowicką
Dane wycieczki:
DST: 93.20 km AVS: 29.12 km/h
ALT: 364 m MAX: 43.30 km/h
Temp:25.0 'C