wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 319318.44 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.26%)
  • Czas na rowerze: 581d 11h 01m
  • Prędkość średnia: 22.77 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

>100km

Dystans całkowity:238153.82 km (w terenie 665.00 km; 0.28%)
Czas w ruchu:10350:56
Średnia prędkość:22.86 km/h
Maksymalna prędkość:87.20 km/h
Suma podjazdów:1827518 m
Maks. tętno maksymalne:177 (94 %)
Maks. tętno średnie:151 (80 %)
Suma kalorii:580913 kcal
Liczba aktywności:1036
Średnio na aktywność:229.88 km i 10h 00m
Więcej statystyk
Wtorek, 8 lutego 2011Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Węgrów - Sokołów Podlaski - Sarnaki - Janów Podlaski - Terespol

Jako, że na dzisiaj zapowiadano porządny wiatr zachodni - postanowiłem wykorzystać okazję i wybrać się na pierwszą dłuższą trasę w tym roku - do Tererspola. Ruszam dość późno, o 8.30, ale wcześniej nie było co startować, bo PKP ograniczyło połączenia i jedyny sensowny pociąg do Warszawy jest dopiero o 19.40. Początek na Rosoła jeszcze z przeszkadzającym wiatrem, ale już na Trasie Siekierkowskiej jedzie się elegancko. Do drogi na Węgrów tym razem dojechałem szosą lubelską i skrótem do Sulejówka i jest to lepsze rozwiązanie niż jazda przez Rembertów, mniej dziur i świateł.

Pierwsza część trasy do Węgrowa niespecjalna, sporo dziur, co na szosówce się dość boleśnie odczuwa. Ale wiatr pomaga, do Dobrego średnią mam w granicach 29km/h. Ale nieoczekiwanie za tym miasteczkiem wiatr przeszedł już niemal w huragan, odcinek do Węgrowa po prostu niesamowity, poniżej 35km/h schodziło się bardzo rzadko, a parukilometrowy odcinek przed Liwem (minimalnie nachylony w dół) pokonałem tempem niemal 50km/h, na drodze pojawia się coraz więcej połamanych gałęzi. Krótki postój pod zamkiem w Liwie, dzisiaj prezentuje się bardzo malowniczo, bo niemal całkowicie jest otoczony przez zalane łąki (niedaleko przepływa Liwiec, który w czasie roztopów notorycznie w tym miejscu wylewa). Do Węgrowa średnia wzrosła aż do niemal 31km/h, w mieście krótka rundka za urzędami gmin (co ciekawe urząd gminy Liw znajduje się właśnie tutaj!). Do Sokołowa równie elegancka jazda, tam na rynku staję na dłuższy odpoczynek.

Za Sokołowem zaczyna się ta część trasy dla której warto było się tu tłuc 100km z Warszawy - piękne podlaskie krajobrazy, sporo góreczek; o tej porze roku w wielu miejscach widoki są niemal jak na Mazurach - bo wiele łąk jest pod wodą, szczególnie w bliskim sąsiedztwie Bugu, który szeroko rozlewa się w wielu miejscach. Nowy most na tej rzece jest już zakończony w całości, szkoda trochę klimatu starego - drewnianego; ale trzeba przyznać, że nowy wykonano elegancko. Za mostem piękny kawałeczek pod Siemiatycze, cały czas powyżej 30km/h bez większego wysiłku (niemal 70km/h na krótkim zjeździe za Drohiczynem!), do tego słońce często przegląda zza chmur, więc jednym słowem - żyć nie umierać! Za Siemiatyczami droga skręca na południe i tutaj dopiero widać jak potężnie wieje, bo jadąc z wiatrem w plecy nie słyszy się tak jego łoskotu, jest znacznie cieplej itd. A na tym kawałku trzeba jechać pod kątem jakiś 60 stopniu do szosy, bo inaczej zmiotłoby mnie na środek jezdni. W Sarnakach odpoczywam na dobrze osłoniętym od wiatru przystanku, po czym kontynuuję jazdę w stronę Terespola. Tereny zupełnie puste, samochód przejeżdża może raz na 10min, trochę górek, ładne lasy - więc jedzie się bardzo fajnie; widać że w tym rejonie Polski jest zauważalnie zimniej, bo przy drogach i w lasach widuje się jeszcze trochę śniegu. Kolejny postój w Janowie, urozmaicony spotkaniem z ekipą wioskowych buraczków, którzy uznali za dobry sposób na podryw rzucenie petardy pod same nogi dziewczynie czekającej na autobus.

Końcówka do Terespola już po ciemku, na szczęście na tym kawałku droga jest idealna, bo nocą trochę strach lecieć tempem 35-40km/h jakie nierzadko tu rozwijam; miałem jedną groźną sytuację, gdy w ostatniej chwili zauważyłem złamaną nad drogą gałąź, na szczęście zdążyłem jeszcze ruszyć kierownicą i mocno dostałem w bark, a nie w głowę. W Terespolu na dworcu pełne dziadostwo, dalej jest w remoncie, dojście na perony po kupie błota, bilety kupuje się w obskurnym baraczku, a jedyną firmą która funkcjonuje w starym budynku dworca jest sklep mięsny. Jako, że do pociągu miałem jeszcze niemal 2h (efekt bardzo szybkiej jazdy) pokołowałem trochę po Terespolu szukając jakiegoś baru, ale w tej dziurze i tego nie znalazłem. Dobrze, że przynajmniej pociąg podstawiono bardzo wcześnie i można się było ogrzać, bo na zewnątrz było 5'C i dalej potężnie wiało. Załatwiłem się tu już drugi raz na telefonie, po 5min rozmowie przekonałem się że automatycznie przełączył mi się na białoruskiego operatora - i będę musiał płacić za roaming :(. Powrót pociągiem bez problemów, w Warszawie przez 15km z dworca jeszcze powalczyłem o utrzymanie wysokiej średniej :))

Wyjazd bardzo udany, trafiłem z wiatrem po prostu idealnie, na tak długiej trasie odcinków, gdzie mi przeszkadzał było niewiele, natomiast tak długiego odcinka z tak silnym wiatrem w plecy jeszcze dotąd nie miałem okazji pokonywać.

Zdjęcia z wycieczki


Zaliczone gminy - 19 (SULEJÓWEK, ZIELONKA, Stanisławów, Dobre, Korytnica, Liw, WĘGRÓW - miasto powiatowe, Sokołów Podlaski - wieś, SOKOŁÓW PODLASKI - miasto powiatowe, Repki, DROHICZYN, Siemiatycze - wieś, SIEMIATYCZE - miasto powiatowe, Sarnaki, Konstantynów, Janów Podlaski, Rokitno, Terespol - wieś, TERESPOL)
Dane wycieczki: DST: 236.80 km AVS: 31.93 km/h ALT: 985 m MAX: 69.90 km/h Temp:7.0 'C
Poniedziałek, 7 lutego 2011Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Leszno - Czosnów - Łomianki - Warszawa

Początek trasy bardzo marny - długi kawałek przez Warszawę, przebijane się przez wielki korek na skrzyżowaniu Łopuszańskiej z Alejami (budują to skrzyżowanie już niemal rok); następnie równo pod wiatr aż do Leszna. Tam dopiero zaczęła się przyjemniejsza część wycieczki - ładny przejazd przez Kampinos do Roztoki, następnie obrzeżami Parku Narodowego przez Brzozówkę - fajną boczną wąziutką dróżką, która wyglądała jak grobla - bo dookoła roztopy na całego, wiele kampinoskich łąk jest obecnie pod wodą. Przed Czosnowem mijam długi kondukt pogrzebowy, w samym miasteczku chwila na odpoczynek. Końcówka do Warszawy z wiatrem, aczkolwiek trasa przez Łomianki do widowiskowych nie należy. Przez Warszawę elegancko przejechałem Wisłostradą (ponad 50km/h w tunelu), korki zaczęły się dopiero na Sikorskiego. Cieplej niż wczoraj, za to wiatr dużo większy.

Zaliczone gminy - 1 (Czosnów)
Dane wycieczki: DST: 103.50 km AVS: 25.35 km/h ALT: 198 m MAX: 52.60 km/h Temp:8.0 'C
Niedziela, 6 lutego 2011Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Kołbiel - Otwock - Karczew - Warszawa

Rano zmobilizowałem się w końcu i odpaliłem rower szosowy, bo pogoda była całkiem zachęcająca. Na robotę jednak sporo się zeszło i na trasę ruszyłem dopiero po 13. Pierwszy odcinek jechało się świetnie, wiatr lekko pomagał, przeskok z zimowej wersji trekinga z kolcowanymi oponami na lekką szosówkę zawsze jest bardzo przyjemny :)

W Górze przejechałem na drugą stronę Wisły i elegancką drogą 50 dojechałem do Kołbieli, gdzie skręciłem na szosę lubelską. Z Wiązownej wróciłem się do Karczewa (już zapadł zmierzch), skąd do Warszawy wróciłem nieprzyjemną na tym kawałku szosą dęblińską; dopiero od skrzyżowania z Traktem Lubelskim zaczęła się elegancka dwupasmówka. Wycieczka całkiem udana, pogoda lepsza niż wczoraj, nawet krótko świeciło słońce, za to wyraźnie zimniej (wszystkiego nie można mieć :)).

Zaliczone gminy - 2 (Kołbiel i Wiązowna)

Zmiana kół, przedniej opony na nową GP 4000S, kasety, korby oraz łańcucha przy przebiegu 0km. Przebieg zapasowej opony GP Supersonic 803km, przebieg tylnej opony GP 4000S 2296km
Dane wycieczki: DST: 113.00 km AVS: 27.01 km/h ALT: 226 m MAX: 43.50 km/h Temp:4.0 'C
Wtorek, 1 lutego 2011Kategoria >100km, Treking, Wycieczka
Warszawa (Wilanów - Wawer - Wesoła - Rembertów - Praga Południe - Praga Północ - Targówek - Białołęka - Żoliborz - Bielany - Bemowo - Ursus - Włochy - Ochota - Wola - Śródmieście - Mokotów - Ursynów)

W ramach zdobywania gmin postanowiłem oficjalnie zaliczyć stolicę, a jako że to największe polskie miasto (no i to moje miasto :) - wyjątkowo postanowiłem objechać wszystkie 18 dzielnic Warszawy. Patrząc na mapę wydawało mi się, że wyjdzie to jakieś 70-80km, okazało się jednak sporo więcej; niemniej jechało się całkiem nieźle, szczególnie jak na tak spory dystans przejechany w czysto miejskim terenie.

Dane wycieczki: DST: 109.50 km AVS: 21.19 km/h ALT: 248 m MAX: 39.80 km/h Temp:-4.0 'C
Poniedziałek, 31 stycznia 2011Kategoria >100km, Treking, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Sobienie-Jeziory - Celestynów - Otwock - Warszawa

Zimowa przejażdżka śladami podwarszawskich gmin. Niestety widać, że zima odcisnęła mocne piętno na jakości dróg, parukilometrowy kawałek (po wjeździe na skarpę) przed samą Górą Kalwarią - to jest obecnie poziom kiepskiej drogi na Ukrainie. Do tego akurat go łatali w najbardziej prymitywny sposób - czyli posypywanie dziur gorącym żwirkiem, co jest raczej udawaniem że się cokolwiek robi a nie naprawą drogi. Po przejeździe na prawą stronę Wisły odbiłem spory kawałek na południe b zaliczyć gminę Sobienie-Jeziory, parę kilometrów boczą drogą jechałem po zlodowaciałym śniegu, więc kolce się przydały, podobnie jak na kawałku do Całowania. Powrót standardowy przez Celestynów i Otwock, pod koniec już nocą czuło się zmęczenie.

Zaliczone gminy - 7 (KONSTANCIN-JEZIORNA, GÓRA KALWARIA, KARCZEW, Sobienie-Jeziory, Celestynów, OTWOCK - miasto powiatowe i JÓZEFÓW)
Dane wycieczki: DST: 100.50 km AVS: 21.85 km/h ALT: 196 m MAX: 37.60 km/h Temp:-3.0 'C
Poniedziałek, 24 stycznia 2011Kategoria >100km, Treking, Wypad
Laponia

Rovaniemi - Lampa - Rovaniemi

Długo się zastanawiałem czy w ogóle chce mi się jechać na tą trasę i wychodzić z ciepłego namiotu rozbitego pod lotniskiem, ale w końcu (ok godz.15!) zwijam obozowisko i ruszam w drogę. Jeszcze za dnia docieram na koło polarne i do wioski Świętego Mikołaja, kolejne kilometry już po ciemku. Na drodze tak jak w zeszłym roku dobre warunki, mróz koło -15-18'C, niestety wiatr dokładnie przeciwny. Po jakiś 30km mój entuzjazm powoli słabnie, dają się we znaki liczne malutkie góreczki, które na takim mrozie i z takim bagażem (25kg i to wszystko na tyle) zdrowo spowalniają, średnia koło 18,5km/h. Zaczynam także odczuwać stopy, na 50km gdzie zamierzałem nocować docieram już porządnie zmęczony, do tego jak na złość nie było tu dobrego miejsca na biwak, musiałem rozstawiać namiot w śniegu głębokim do połowy uda, najpierw trzeba to było wszystko ubijać, jednym słowem - masa roboty. Podobnie jak przed rokiem miałem zerowy apetyt, mimo dużego zmęczenia i uczucia głodu jakoś to jedzenie nie chciało wchodzić. Długo się zastanawiałem czy dalsza jazda ma sens, bo jasne było dla mnie że w tych warunkach nie odczuwam żadnej przyjemności z jazdy, jest to czysty survival. Po paru godzinach postanawiam wrócić do Rovaniemi, by wyrobić się na poranny samolot do Rygi.

Ruszam znowu w drogę koło 23, sądziłem że jadąc tym razem z wiatrem pójdzie mi lepiej, ale nic bardziej mylnego - pogoda bardzo szybko się zmieniła, rozchmurzyło się zupełnie, wyszedł piękny księżyc, ale wyż oznaczał gwałtowny spadek temperatury, która po kilkunastu km osiągnęła rekordowy dla mnie poziom -27'C! Palce u dłoni miałem lekko przemarznięte od zwijania namiotu, do tego rękawice lekko zapocone wcześniejszymi 50km nie były już tak skuteczne, na takim mrozie najmniejsza wilgoć zamarza błyskawicznie, kominiarka była sztywna jak kamień, czapka cała oszroniona.

Jechało się po prostu fatalnie, ze względu na tą skrajną temperaturę wlokłem się strasznie, pod górki 2-3% tempem 6-8km/h, nawet raczej odporne na mróz akumulatorki Eneloop padły zarówno w GPS-ie jak i aparacie fotograficznym, a na szukanie zapasowych w sakwie zupełnie nie miałem ochoty. Byłem już tak zmordowany że zdecydowałem się na zatrzymanie jakiegoś samochodu i prośbę o podwiezienie, nie chciałem ryzykować poważniejszego odmrożenia ręki. Ale niestety Finowie (jak wszyscy Skandynawowie) to nazywając rzecz po imieniu samoluby i egoiści jakich mało, o polskiej czy tym bardziej wschodniej gościnności sobie tam można pomarzyć. Jakim zimnym skurczybykiem trzeba być by się nie zatrzymać przy machającym na wielki ciężarowy samochód (do którego weszłoby 10 rowerów) rowerzyście w środku nocy w potężny mróz, nawet nie sprawdzić czy taka osoba nie potrzebuje pomocy, w takiej Syrii każdy kierowca zagadałby sam z siebie. W każdym innym kraju obładowany rowerzysta nawet w środku lata budzi zainteresowanie i sympatię - tutaj w ciągu moich dwóch zimowych wyjazdów - zagadała mnie JEDNA JEDYNA osoba! Jako że nikt się nawet nie próbował zatrzymać (a samochodów o takiej godzinie było co kot napłakał) oczywiście pojechałem dalej, na szczęście przed Rovaniemi mocno się ociepliło, do poziomu jakiś -16-18'C a to w porównaniu z -27'C czuło się bardzo wyraźnie; niemniej lekko odmrożony palec jeszcze teraz (po niemal tygodniu) troszkę czuję. Lotnisko niestety było zamknięte, więc pozostałe 2h do jego otwarcia musiałem spędzić na powietrzu, początkowo rozłożyłem tylko materac i śpiwór, ale że dość mocno wiało musiałem rozbić też namiot.

Lot przebiegł bezproblemowo, wróciłem dużo wygodniej niż w zeszłym roku. Niestety wyprawa podobnie jak w zeszłym roku zakończyła się klęską, warunki lapońskiej zimy kolejny raz mnie pokonały, na mrozach rzędu -25'C trzeba przede wszystkim potężnej odporności psychicznej i motywacji by się nie wycofać, tego właśnie mi przede wszystkim zabrakło. Jazda w 2 osoby zmieniłaby tu sporo, tylko chętnych na takie eskapady to się wielu nie znajdzie, ja już się tym razem zniechęciłem mocno, trzeci raz póki co próbować nie zamierzam, władowana w takie wyjazdy wielka kasa (transport, masa drogiego sprzętu) nijak się ma do przyjemności z takiego wyjazdu. Oczywiście jazda w tych samych warunkach bez konieczności biwaku (z noclegiem w hotelach) zmieniałaby postać rzeczy całkowicie, można by wziąć 1/3 czy 1/4 tego w porównaniu z wiezionym teraz bagażem - i co najważniejsze wieczorem można by się normalnie zregenerować i odpocząć, co przy noclegu w namiocie przy -20'C jest nierealne; ale niestety koszty nocy w hotelu w Finlandii przekraczają 150 euro!

Zdjęcia z Laponii z 2011 roku

Zdjęcia z Laponii z 2010 roku

Dane wycieczki: DST: 102.40 km AVS: 16.52 km/h ALT: 649 m MAX: 36.70 km/h Temp:-20.0 'C
Sobota, 11 grudnia 2010Kategoria >100km, >200km, Treking, Wycieczka
Olsztyn

Warszawa - Serock - Pułtusk - Przasnysz - Chorzele - Szczytno - Pasym - Olsztyn

Od dłuższego czasu zastanawiałem się nad naprawdę długą zimową trasę, w końcu udało mi się jednocześnie trafić w dobre warunki i zmobilizować do takiego wysiłku. Na trasę ruszam ok.5.30, oczywiście jest jeszcze ciemno, temperatura -6'C - więc nie tak źle, obawiałem się że może być zimniej. Sprawnie przebijam się Wisłostradą przez Warszawę, następnie jadę dobrze oświetloną drogą do Nieporętu, tam już powoli zaczyna świtać - tak więc mam okazję pooglądać zamarznięty Zalew Zegrzyński, takie połacie lodu robią spore wrażenie.

Za Serockiem z moją drogą łączy się ta tranzytowa z Nowego Dworu, tak więc odcinek do Pułtuska taki sobie, choć w sobotę ruch taki sobie; niemniej paru debili zza wschodniej granicy oczywiście trafiłem (IMO Pribałtyka to ojczyzna najbardziej chamskich kierowców świata). Ale po 20km do Pułtuska skręcam na Maków Mazowiecki, a tam ruch jest już minimalny. Jedzie się nadspodziewanie dobrze, wreszcie trafiłem idealnie z wiatrem, który mam niemal cały czas w plecy, mimo jazdy na kolcowanych oponach i na mrozie - średnią utrzymuję na poziomie ok.26km/h; drogi są w dobrym stanie, właściwie całe czarne. Przed Makowem mijam fajnie komponujące się w zimowy krajobraz dość szeroko rozlane rzeczki, następnie jest płaski odcinek z białymi polami. Do Przasnysza droga nieco skręca na zachód, więc jest trochę bocznego wiatru, niemniej dalej jedzie się świetnie, tak świetnie że na pierwszy postój dałem radę dojechać do samego Przasnysza (115km). Tam staję na dworcu PKS, jem kanapki (mróz jest niewielki (-3-4'C w dzień), więc nie zamarzły, piję herbatę z termosu (obowiązkowe wyposażenie na taką trasę).

Ale w czasie postoju szybko się zmieniły warunki - mianowicie zaczyna porządnie padać śnieg, wg prognoz śnieżyce miały dojść do Olsztyna dopiero o 17-18, tutaj tyle szczęścia co z wiatrem już nie miałem. Kilka km za Przasnyszem jadę w mocnym śniegu, ale szybko się to uspokoiło, chwilami dalej pada, ale już nie tak intensywnie. Za Przasnyszem zaczyna się dużo przyjemniejsza jazda, jest wiele odcinków leśnych, a ośnieżone sosny wyglądają fantastycznie; krajobraz niemal bajkowy, jak ze świątecznych pocztówek. Za Chorzelami wraca śnieg i pada już do samego Szczytna, nie intensywnie, ale jednak solidnie, co powoduje że powoli zaczyna się zbierać na drodze, na której ruch jest niewielki. Z tego powodu w Wielbarku decyduję się jechać do Olsztyna przez Szczytno (nie Jedwabno jak miałem w planach); tak by podróżować drogami krajowymi, nie wojewódzkimi, bo te są odśnieżane znacznie gorzej (już wylot drogi na Jedwabno w Wielbarku był cały w śniegu).

Do Szczytna dojeżdżam już trochę zmęczony długą trasa, na odpoczynek staję w barze fundując sobie dwie duże kanapki na ciepło. Gdy ruszam dalej zaczyna się porządna śnieżyca (gogle okazały się konieczne), cały odcinek do Pasymia jedzie się naprawdę ciężko, śnieg zaczyna zalegać na drodze, do tego mocno wieje, bo kawałek do Olsztyna jest bardziej na zachód, jak to na Mazurach - dochodzą też małe górki. Za Pasymiem już nieco lepiej, opady śniegu zmalały, droga lepiej przetarta; cały odcinek Szczytno - Olsztyn piękny, głównie w lesie, niestety końcówkę jadę już nocą. Na pożegnanie trasy, już w samym Olsztynie - znowu śnieżyca, w światłach sodowych lamp miliony płatków śniegu robią wrażenie :))

Dworzec w Olsztynie - fatalny, musiałem tu czekać godzinę na pociąg; jak na miasto wojewódzkie taka wyziębiona i brudna buda to po prostu wstyd. W pociągu ciepło, ale za to oczywiście musiał złapać 30min opóźnienia, jadąc do Warszawy linią gdańską - po prostu nóż w kieszeni się otwiera na dokonania PKP; jechałem tu rok temu i w remoncie był kawałek Nasielsk-Ciechanów - i przez ten rok nie dali rady zrobić 30km! Wysiadłem na dworcu wschodnim - a tam remont i zero oznaczeń jak wyjść z peronu na miasto, straciłem z 10min na poszukiwanie owego wyjścia; niestety mają rację ci którzy twierdzą, że PKP ciągle jest 10 lat za Murzynami :((

Zdjęcia z wycieczki

Dane wycieczki: DST: 245.10 km AVS: 24.43 km/h ALT: 987 m MAX: 43.10 km/h Temp:-3.0 'C
Środa, 1 grudnia 2010Kategoria >100km, Treking, Wycieczka
Mróz!

Warszawa - Góra Kalwaria - Warka - Grójec - Piaseczno - Warszawa

Po spróbowaniu swoich sił w padającym śniegu - tym razem nadszedł czas na próbę na silnym mrozie. Ruszam ok. 13, pierwsze kilometry idą całkiem sprawnie, droga dobrze odśnieżona. Przed Górą Kalwarią zaczynam już marznąć (jest aż -14'C!), więc dokładam dodatkową warstwę pod kurtkę i pancerne ochraniacze na buty, nieco to pomogło - ale do komfortu było daleko. Po skręcie na Warkę pogarsza się stan drogi, jest coraz więcej śniegu, niemniej do samej Warki w większości były jeszcze wąskie paseczki asfaltu. Za Warką robi się ciemno (choć akurat nocą w zaśnieżonej okolicy jeździ się dużo przyjemniej niż latem), ale mocno zepsuła się też droga. Najbardziej przeszkadzają liczne nierówności z mocno zmrożonego śniegu, cały czas się na tym skacze, bardzo to przeszkadza w jeździe i ogranicza prędkość. Tak się jechało właściwie cały odcinek do Grójca, bardzo mnie to zmęczyło. Najgorzej było za Grójcem, bo tam skręciłem na wschód, a w międzyczasie zaczęło mocno wiać z tego kierunku. Polepszyło się dopiero mniej więcej od granicy powiatu piaseczyńskiego, tam już droga była lepiej odśnieżona, skończyły się te fatalne nierówności. Niemniej zmęczony byłem już bardzo, ponad 100km w takich warunkach to już dystans ekstremalny. Z ulgą docieram do Warszawy, z 10cm soplem na kominiarce i czapką całą w szronie :))

Trasa była naprawdę ciężka, dawno już tak w kość nie dostałem, na takim mrozie jedzie się już wystarczająco ciężko - a tym razem jeszcze doszła fatalna droga na dużej części trasy; tak więc w porównaniu z podobnej długości trasą i w tej samej temperaturze co w zeszłym roku do Ciechanowa - było dużo ciężej.

Zdjęcia zaledwie trzy bo szybko padła mi bateria w komórce
Dane wycieczki: DST: 115.00 km AVS: 19.88 km/h ALT: 415 m MAX: 32.10 km/h Temp:-14.0 'C
Niedziela, 14 listopada 2010Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
V dzień - Kościelisko - Polana Chochołowska (1148m) - Chochołów - [SK] - Sucha Hora - Trstena - Namestovo - Przeł. Glinne (809m) - [PL] - Korbielów - Łękawica - Przeł. Kocierska (719m) - Andrychów - wadowice - Kalwaria Zebrzydowska - Skawina - Kraków

Na trasę ruszam ok. 7, długo się zastanawiałem czy jest sens ryzykować jazdę po Tatrach na szosówce, ale piękna widoki z rana i bezchmurne niebo przeważyły. Początek wjazdu do Doliny Chochołowskiej asfaltowy, w cieniu bardzo zimno (1'C). Początek szutru łagodny, zabawa zaczyna się dopiero w miejscu gdzie droga ostro wspina się w górę, na ścianach dochodzących do 12% są bardzo chamskie kamienie, już na rowerze górskim nie jest tu za wygodnie co dopiero na szosowym ze sztywnymi przełożeniami. Niemniej udało mi się jakoś przepchnąć (kosztem zgubionych kabanosów, które przytroczone do bagażu - spadły gdzieś na trasie :)). Odcinki z dużymi kamieniami są dwa, oba nachylone powyżej 10%, poza tym podjazd raczej łagodny i dość krótki, oczywiście piękny widokowo (Tatry bez dwóch zdań to najpiękniejsze polskie góry!). Trochę posiedziałem przed schroniskiem, po czym ruszyłem w dół, powoli zwożąc się po kamieniach. Na trasie miłe i nieoczekiwane spotkanie - stary znajomy z liceum - Robert Kolwas razem z żoną, którzy wybierali się w góry, a odcinek do schroniska skracali sobie wypożyczając rowery.

Na trasie do Chochołowa okazuje się, że cena za przejazd po kamieniach była wysoka - pękła tylna obręcz (wyrwało jej kawałek przy łączeniu ze szprychą). Wielkiej straty nie poniosłem bo koła i tak były już do wymiany, starte od hamowania, niemniej przekonałem się że nie ma co w przyszłości wjeżdżać w teren na takim sprzęcie, nie do tego służy. Jechać się na szczęście dało, jedynym minusem było duże, ponad centymetrowe bicie koła, eliminujące używanie tylnego hamulca. W Chochołowie skręcam na Słowację, pagórkowatą trasą jadę do Trsteny, tu znowu zaczyna mocno wiać; dopiero po skręcie mocniej na północ w Namestovie jest OK. Podjazd pod Glinne długi i bardzo łagodny, większość w licznych wioskach, końcówka już w lesie z ładnymi widokami na masyw Pilska.

Zjazd z przełęczy elegancki, z wiatrem, bardzo daje się we znaki brak dużej tarczy, na której da się kręcić tylko bardzo leciutko; zrobiło się tez nadspodziewanie ciepło - nawet do 20'C, większość trasy jechałem w krótkich spodenkach. Do samego Żywca nie wjeżdżałem, zamiast tego pojechałem skrótem przez Rychwałd co wymagało zaliczenia bardzo ostrej 13% ścianki. W Łękawicy w parku robię sobie zasłużony postój, po którym zaliczam ciężki podjazd pod przełęcz Kocierską, od mniej więcej 500m poniżej 7% chyba nie spada. Zjazd szybki, w Andrychowie wjeżdżam na bardzo ruchliwą drogę do Krakowa i mocno pagórkowatą trasą jadę do Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie skręcam na dużo przyjemniejszą drogę do Skawiny. Większą część pokonuję już nocą, długo przebijam się przez Kraków i na dworcu melduję się jakiś kwadrans przed 6.

Powrót pociągiem - to przeżycie samo w sobie, popełniłem wielki błąd zapominając że kończy się długi weekend, niepotrzebnie pojechałem InterRegio zamiast ekspresem. Wydałem co prawda sporo mniej - ale cena w komforcie była dużo większa. Ledwo wsiadłem do wagonu, większość ludzi musiała stać, jak ktoś policzył - w pakamerce dla podróżnych z większym bagażem gdzie są 4 miejsca siedzące - było osób 30! (jak to ktoś zażartował nawet w więzieniu są 3m kw na głowę). I tak zmęczony 200km trasą po górach musiałem w takich warunkach jechać 3,5h do Warszawy, rower oczywiście przeszkadzał innym, jak przesunął go facet którego uwierało tylne koło - to z kolei dziewczynę zaczynało uwierać przednie itd. Nawet najbardziej wytrwałych podróżnych powoli ścinało z nóg, na stojąco do końca dojechało tylko parę osób, jedynie na Murzynie który miał najmniej miejsca i najbardziej go rower uwierał cała podróż nie zrobiła większego wrażenia :))

Zdjęcia z komórki

Dane wycieczki: DST: 206.40 km AVS: 22.68 km/h ALT: 1891 m MAX: 59.70 km/h Temp:16.0 'C
Sobota, 13 listopada 2010Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
IV dzień - Sękowa - Gorlice - Krzyżówka (750m) - Krynica - Piwniczna - Stary Sącz - Przeł. Knurowska (846m) - Szaflary - Zakopane - Kościelisko

Z Sękowej wyruszam wcześnie rano, parę minut po 6, od samego świtu mocno wieje. Na krótkim kawałku do Gorlic wiatr jeszcze pomaga, ale za miastem daje już ostro w kość. Na podjeździe przed Grybowem wyczesało mnie nieźle, podobnie jak na dojeździe pod Berest. Sam podjazd pod Krzyżówkę jest dobrze osłonięty, głównie w lesie, więc jedzie się bardzo przyjemnie, oraz tak jak mnie Jacek i Marek zapewniali ładny widokowo. Ze szczytu szybko zjeżdżam do Krynicy, późną jesienią już nie robi takiego wrażenia jak latem (brak kwiatowych rzeźb, parki tez już nie tak piękne). Do Muszyny dość ruchliwa droga, dalej przyjemna trasa wzdłuż Popradu do Piwnicznej. Tam na rynku robię sobie postój, na trasie do Starego Sącza liczyłem na dobry wiatr, ale oczywiście musiał zmienić kierunek i więcej w sumie przeszkadzał. Ale ściana płaczu zaczęła się za Sączem, tam są bardziej odkryte tereny no i wiało naprawdę mocno, chwilami na płaskim jechało się poniżej 20km/h. Na parę kilometrów udało mi się załapać za jakiegoś strasznie zasuwającego szosowca (pod ten wiatr ciągnął 27-29km/h!) ale na dłuższą jazdę tym tempem byłem już za bardzo zmęczony.

Równo pod wiatr jechałem niemal na samą przełęcz Knurowską, bowiem podjazd od strony Ochotnicy jest bardzo łagodny, do poziomu jakiś 750m jedzie się właściwie w górę doliny, końcówka całkiem mi się spodobała, jazda po wąskich uliczkach Ochotnicy Górnej ma swój klimat. Zjazd z przełęczy dość kręty, pojawia się za to piękny widok na Tatry, dojazd do Zakopanego skróciłem sobie przez Szaflary, po drodze kilka małych podjazdów, ale za to bez ruchu i z wspaniałymi widokami na najwyższe polskie góry. Końcówka to jazda zakopianką, oczywiście równo pod wiatr (i pod górę); tak więc do Zakopanego docieram już po zmroku i to nieźle zmęczony. Miałem jechać aż do doliny Chochołowskiej, ale po ciemku nie miało to sensu, więc udałem się na sprawdzoną kwaterę w Kościelisku, Tatry zostawiając sobie na jutro.

Zdjęcia z komórki

Dane wycieczki: DST: 196.30 km AVS: 21.69 km/h ALT: 1996 m MAX: 61.20 km/h Temp:14.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl