Wpisy archiwalne w kategorii
>100km
Dystans całkowity: | 238153.82 km (w terenie 665.00 km; 0.28%) |
Czas w ruchu: | 10350:56 |
Średnia prędkość: | 22.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 87.20 km/h |
Suma podjazdów: | 1827518 m |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 151 (80 %) |
Suma kalorii: | 580913 kcal |
Liczba aktywności: | 1036 |
Średnio na aktywność: | 229.88 km i 10h 00m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 29 stycznia 2013Kategoria >100km, Treking, Zimą na Nordkapp 2013
Zimą na Nordkapp 2013
I dzień - [FIN] - Rovaniemi - Vikajarvi - Torvinen
Relacja i zdjęcia z wyprawy
I dzień - [FIN] - Rovaniemi - Vikajarvi - Torvinen
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 101.40 km AVS: 20.28 km/h
ALT: 663 m MAX: 44.90 km/h
Temp:-1.0 'C
Zimowe Góry Świętokrzyskie
Warszawa - Warka - Radom - Wąchock - Nowa Słupia - Święty Krzyż (595m) - Kielce
W Górach Świętokrzyskich byłem już wiele razy, ale jeszcze nigdy zimą - postanowiłem więc że warto zobaczyć jak się prezentują w zimowej szacie. Dystans ponad 200km na mrozie i po górkach - to już poważniejsze wyzwanie, więc ruszam bardzo wcześnie, jeszcze nocą ok. 5.20. Trochę obawiając się stanu dróg w pagórkowatym terenie na trasę założyłem opony z kolcami, a te spowalniają o 1-2km/h. Spodziewałem się że może być zimniej, ale nie jest tak źle - temperatura trzyma -6'C.
Przed Warką zaczyna się już rozjaśniać, Pilicą płynie już trochę kry, dalej sporo leśnych odcinków, które o tej porze roku pięknie się prezentują, ze świeżym śniegiem na drzewach. Do Radomia docieram w dobrej formie, od Jastrzębiej jadąc już w lekko popadującym śniegu. Krótka rundka po centrum i na postój w cieple jadę na dworzec PKP - a tu przykra niespodzianka, znowu rozryty i zamknięty, choć gdy byłem tu ostatnio był już otwarty; idzie ten remont jak krew z nosa. Na szczęście obok był bardzo przyzwoity dworzec PKS, gdzie sobie odpoczywam odmarzając po 100km na mrozie.
Za Radomiem zaczyna się bardziej wymagająca część trasy, po 30km od Mirca już cały czas po górkach. Nadspodziewanie jedzie się bardzo fajnie, nie czuję specjalnie zmęczenia, ociepliło się do -3'C. Pogoda bardzo fajna - typowo zimowe warunki, lekko popadujący śnieg, ale jednocześnie nie na tyle mocno by utrudniać jazdę, na drogach nie zaczyna zalegać w stopniu utrudniającym jazdę. Od Pawłowa do Nowej Słupi fajne pagóreczki, widać pasmo Szczytniaka, nawet i Święty Krzyż przebłyskuje zza śnieżnych chmur. W Nowej Słupi staję w barze na hamburgera i zapiekankę, przyjemnie sobie odpocząć chwilę w cieple.
Za Nową Słupią dłuższy podjazd na ponad 400m przecinający ramię Łysej Góry, po czym po szybkim zjeździe odbijam na boczną drogę prowadzącą na Święty Krzyż. Tutaj obawiałem się poważniej o stan drogi, bo ruch jest dużo mniejszy niż na drogach wojewódzkich, pługi też za często tu nie zaglądają. I rzeczywiście droga wyraźnie trudniejsza, w śniegu, asfalt pojawia się tylko krótkimi chwilami. Do końca terenów zamieszkałych (czyli do wjazdu do parku narodowego tak na ok. 470m) jechało się jeszcze przyzwoicie; wyżej było już gorzej, a akurat w tym rejonie jest największe nachylenie 9-10%. Miałem już niewiele czasu na autobus w Kielcach, więc zacząłem się zastanawiać czy jest sens tu się ładować, bo jechało się ok. 6km/h z wielkim wysiłkiem, ale w końcu pojechałem - bo co to za trasa po Górach Świętokrzyskich bez Świętego Krzyża? ;))
Na podjeździe łapie mnie zmrok, droga od poziomu ok. 550m jest już bardziej zmrożona, więc i koła zaczęły się lepiej trzymać, więc sprawnie docieram na szczyt. Pod klasztor już nie zajeżdżałem, za to przeszedłem się kawałek pięknie ośnieżonym lasem nad pobliskie gołoborze (również pod śniegiem). Zjazd w tych warunkach oczywiście bardzo ostrożny, z reguły koło 20km/h, normalnie jechać da się dopiero na szosie wojewódzkiej do Kielc. Końcówka - to nocna jazda w stronę Kielc, zaczęło mocniej wiać, co zauważalnie wychładzało, od skrzyżowania z drogą krajową w dużym ruchu, a że pobocze było w błocie pośniegowym trzeba było jechać bliziutko mijających mnie samochodów. Na szczęście tylko do Cedzyni - bo okazało się że oddano do użytku ekspresową obwodnicę Kielc - i nią pojechał liczne tiry, ja już sprawnie wjeżdżam do zaśnieżonego miasta.
Wyjazd bardzo udany, jak na tę porę roku trasa zdecydowanie wymagająca, ale warunki trafiłem naprawdę fajne - sensowny mróz, padający przez pół trasy śnieg dodawał takiego "zimowego uroku" jeździe, ale jednocześnie za bardzo nie przeszkadzał, pozwalając na zrealizowanie celu - czyli zaliczenia Świętego Krzyża zimą.
W Warszawie jeszcze musiałem dokręcić 5km więcej niż normalnie mam z dworca, żeby usunąć z okienka tego złośliwego ANONIMOWEGO wieśniaka, który nie rozumie do czego służy Bikestats i jakieś swoje prywatne chore porachunki z rowerzystami z Elbląga załatwia w ten sposób - jak na typowego tchórza przystało oczywiście anonimowo :((
Zdjęcia z trasy
Warszawa - Warka - Radom - Wąchock - Nowa Słupia - Święty Krzyż (595m) - Kielce
W Górach Świętokrzyskich byłem już wiele razy, ale jeszcze nigdy zimą - postanowiłem więc że warto zobaczyć jak się prezentują w zimowej szacie. Dystans ponad 200km na mrozie i po górkach - to już poważniejsze wyzwanie, więc ruszam bardzo wcześnie, jeszcze nocą ok. 5.20. Trochę obawiając się stanu dróg w pagórkowatym terenie na trasę założyłem opony z kolcami, a te spowalniają o 1-2km/h. Spodziewałem się że może być zimniej, ale nie jest tak źle - temperatura trzyma -6'C.
Przed Warką zaczyna się już rozjaśniać, Pilicą płynie już trochę kry, dalej sporo leśnych odcinków, które o tej porze roku pięknie się prezentują, ze świeżym śniegiem na drzewach. Do Radomia docieram w dobrej formie, od Jastrzębiej jadąc już w lekko popadującym śniegu. Krótka rundka po centrum i na postój w cieple jadę na dworzec PKP - a tu przykra niespodzianka, znowu rozryty i zamknięty, choć gdy byłem tu ostatnio był już otwarty; idzie ten remont jak krew z nosa. Na szczęście obok był bardzo przyzwoity dworzec PKS, gdzie sobie odpoczywam odmarzając po 100km na mrozie.
Za Radomiem zaczyna się bardziej wymagająca część trasy, po 30km od Mirca już cały czas po górkach. Nadspodziewanie jedzie się bardzo fajnie, nie czuję specjalnie zmęczenia, ociepliło się do -3'C. Pogoda bardzo fajna - typowo zimowe warunki, lekko popadujący śnieg, ale jednocześnie nie na tyle mocno by utrudniać jazdę, na drogach nie zaczyna zalegać w stopniu utrudniającym jazdę. Od Pawłowa do Nowej Słupi fajne pagóreczki, widać pasmo Szczytniaka, nawet i Święty Krzyż przebłyskuje zza śnieżnych chmur. W Nowej Słupi staję w barze na hamburgera i zapiekankę, przyjemnie sobie odpocząć chwilę w cieple.
Za Nową Słupią dłuższy podjazd na ponad 400m przecinający ramię Łysej Góry, po czym po szybkim zjeździe odbijam na boczną drogę prowadzącą na Święty Krzyż. Tutaj obawiałem się poważniej o stan drogi, bo ruch jest dużo mniejszy niż na drogach wojewódzkich, pługi też za często tu nie zaglądają. I rzeczywiście droga wyraźnie trudniejsza, w śniegu, asfalt pojawia się tylko krótkimi chwilami. Do końca terenów zamieszkałych (czyli do wjazdu do parku narodowego tak na ok. 470m) jechało się jeszcze przyzwoicie; wyżej było już gorzej, a akurat w tym rejonie jest największe nachylenie 9-10%. Miałem już niewiele czasu na autobus w Kielcach, więc zacząłem się zastanawiać czy jest sens tu się ładować, bo jechało się ok. 6km/h z wielkim wysiłkiem, ale w końcu pojechałem - bo co to za trasa po Górach Świętokrzyskich bez Świętego Krzyża? ;))
Na podjeździe łapie mnie zmrok, droga od poziomu ok. 550m jest już bardziej zmrożona, więc i koła zaczęły się lepiej trzymać, więc sprawnie docieram na szczyt. Pod klasztor już nie zajeżdżałem, za to przeszedłem się kawałek pięknie ośnieżonym lasem nad pobliskie gołoborze (również pod śniegiem). Zjazd w tych warunkach oczywiście bardzo ostrożny, z reguły koło 20km/h, normalnie jechać da się dopiero na szosie wojewódzkiej do Kielc. Końcówka - to nocna jazda w stronę Kielc, zaczęło mocniej wiać, co zauważalnie wychładzało, od skrzyżowania z drogą krajową w dużym ruchu, a że pobocze było w błocie pośniegowym trzeba było jechać bliziutko mijających mnie samochodów. Na szczęście tylko do Cedzyni - bo okazało się że oddano do użytku ekspresową obwodnicę Kielc - i nią pojechał liczne tiry, ja już sprawnie wjeżdżam do zaśnieżonego miasta.
Wyjazd bardzo udany, jak na tę porę roku trasa zdecydowanie wymagająca, ale warunki trafiłem naprawdę fajne - sensowny mróz, padający przez pół trasy śnieg dodawał takiego "zimowego uroku" jeździe, ale jednocześnie za bardzo nie przeszkadzał, pozwalając na zrealizowanie celu - czyli zaliczenia Świętego Krzyża zimą.
W Warszawie jeszcze musiałem dokręcić 5km więcej niż normalnie mam z dworca, żeby usunąć z okienka tego złośliwego ANONIMOWEGO wieśniaka, który nie rozumie do czego służy Bikestats i jakieś swoje prywatne chore porachunki z rowerzystami z Elbląga załatwia w ten sposób - jak na typowego tchórza przystało oczywiście anonimowo :((
Zdjęcia z trasy
Dane wycieczki:
DST: 229.50 km AVS: 21.09 km/h
ALT: 1497 m MAX: 49.30 km/h
Temp:-4.0 'C
Sobota, 24 listopada 2012Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Grójec - Warka - Góra Kalwaria - Warszawa
Dłuższy wypad do Warki, pierwsza setka po wypadku, od Warki już nocą. Głowa jeszcze boli, trafiają się lekkie zawroty głowy - ale powoli idzie już ku lepszemu
Dłuższy wypad do Warki, pierwsza setka po wypadku, od Warki już nocą. Głowa jeszcze boli, trafiają się lekkie zawroty głowy - ale powoli idzie już ku lepszemu
Dane wycieczki:
DST: 114.10 km AVS: 25.64 km/h
ALT: 289 m MAX: 42.90 km/h
Temp:7.0 'C
Poniedziałek, 12 listopada 2012Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Wypadek pod Jędrzejowem
Warszawa - Grójec - Nowe Miasto n.Pilicą - Drzewica - Końskie - Sielpia - Jędrzejów
Po nieudanej próbie sprzed tygodnia - kolejny raz postanowiłem ruszyć do Zakopanego, tym razem przywiązując większą uwagę do odpowiedniego wiatru. Ruszam po 18, wracać mam już o 15.30, więc oznacza to konieczność dużej "dyscypliny postojowej" - średnia 25km/h na 400km + 3,5h na postoje.
Od razu na stracie czuć sporą różnicę w porównaniu z ostatnią jazdą tą drogą - wiatru właściwie nie ma, nic nie przeszkadza w sprawnej jeździe. Oczywiście tak lekko nie ma - to przecież listopad i bardzo długie noce, start o 18 oznacza konieczność jazdy w ciemnościach aż ponad 12h, co jest bardzo nużące. Niemniej - jedzie się sprawnie, na postój w Drzewicy po 100km docieram zgodnie z planem, jako, że jest dość zimno (koło 2'C) ubieram dodatkową koszulkę żeby się nie wychłodzić, dobrym pomysłem było zabranie termosu z herbatą - trochę to waży, ale w takich temperaturach gorący napój bardzo się przydaje.
Przy wyjeździe z Drzewicy łapie mnie mocna mgła, chwilami widać ledwo na 20m, wcześniej takie odcinki były tylko nad rzekami, teraz są na długich fragmentach. W Końskich pojawia się informacja o długim objeździe (aż 20km) remontu w Sielpi, ale postanawiam pojechać i spróbować się przebić, bo aż tyle nadkładać mi się nie uśmiechało. Droga w remoncie, sporo jazdy "wahadłami", ale o tej godzinie jest zupełnie pusto, gorzej że trafiają się krótkie odcinki szutrowe, a w tej mgle widoczność słabiutka. Za jeziorami w Sielpi jest już większy remont, droga cała w piachu, ile to się tak ciągnęło nie wiedziałem - więc wolałem nie ryzykować i nadrobiłem ze 4km jadąc najpierw na Kielce, później wracając DK 74 w stronę drogi na Jędrzejów.
Od skrzyżowania już bez niespodzianek - za Radziejowem trochę górek, przed Łopusznem długie łąki w gęstej mgle, lampy sodowe samego Łopuszna to widać dopiero 100m od miasteczka, a wieży kościoła w ogóle ;)) Za Łopusznem jest krótki fragment nowej drogi (ostatnio jak tu jechałem były duże dziury). Jazda sprawna, tempo trochę spadło, ale dalej jadę zgodnie z planem, nie tracąc czasu na postoje.
I myślę, że dałbym radę dociągnąć do Zakopanego, bo dobrze mi się jechało, już sobie odliczałem kilometry do świtu, ale niestety przed samym wjazdem do Jędrzejowa na przejeździe kolejowym zaliczam groźny upadek, przeleciałem przez kierownicę mocno uderzając twarzą o asfalt. Robię sobie zdjęcie, żeby oszacować sytuację - pół twarzy we krwi, uderzenie poszło przede wszystkim na nos, do tego mocno rozcięta warga, dobrze że przy tym nie wybiłem zębów; także i naddarta kurtka i rękawice. W tej sytuacji oczywiście straciłem serce do jazdy, dojechałem na dworzec w Jędrzejowie (na szczęście otwarty nawet w nocy) i przez Kielce wróciłem do Warszawy. Była to dobra decyzja - choć same szlify jazdy nie umożliwiały, ze względu na silny wstrząs mózgu nie było sensu ryzykować dalszej długiej i męczącej jazdy. Kibla jednak na dworcu nie było - więc do pociągu wsiadałem cały we krwi, na szczęście był to nowszy skład, z nowocześniejszą łazienką, gdzie można było się prowizorycznie obmyć.
Sam wypadek - niewątpliwie mój błąd, bo wjechałem na przejazd zdecydowanie za szybko, ponad 20km/h, na taką nonszalancję pozwoliłem sobie bo był to przejazd torów pod kątem prostym, więc pozornie mniej groźny niż przejazd ukośny. Ale jak to w Polsce bardzo często bywa - było to skończone partactwo, wąska opona wpadła w dziurę między płytami, zatrzymała się gwałtownie - a ja wyleciałem z roweru jak z procy. Niestety umiejętność wykonania gładkiego przejazdu, nawet na drodze wojewódzkiej - daleko przekracza możliwości naszych drogowców, gdy dokładnie obejrzałem ten przejazd - to nóż się w kieszeni na takie nieróbstwo otwiera. Na zachodzie większość przejazdów ledwo się czuje pod kołami, są gładziutkie, wyłożone gumą lub tworzywem. Ale skoro nasi drogowcy nie umieją zrobić krawężnika na ścieżce rowerowej niższego niż 1-2cm, to trudno żeby zrobili gładki przejazd kolejowy...
Do tego jeszcze stłukłem sobie kolano o ramę roweru, bo nie wypięła mi się jedna noga z pedału SPD i rower we mnie przywalił - to takie wiele mówiące zdarzenie dla fantastów wierzących w teorie, że takie pedały są bezpieczniejsze od platform. Nawet impet wynikający z prędkości i gwałtownego uderzenia w połączeniu ze sprężyną ustawioną na minimum nie wystarczył by wyrwać but z zatrzasku, dobrze że upadłem tak a nie inaczej - bo w ten sposób łatwo o złamanie nogi. SPD mają swoje zalety - ale większe bezpieczeństwo na pewno nie jest jedną z nich.
Warszawa - Grójec - Nowe Miasto n.Pilicą - Drzewica - Końskie - Sielpia - Jędrzejów
Po nieudanej próbie sprzed tygodnia - kolejny raz postanowiłem ruszyć do Zakopanego, tym razem przywiązując większą uwagę do odpowiedniego wiatru. Ruszam po 18, wracać mam już o 15.30, więc oznacza to konieczność dużej "dyscypliny postojowej" - średnia 25km/h na 400km + 3,5h na postoje.
Od razu na stracie czuć sporą różnicę w porównaniu z ostatnią jazdą tą drogą - wiatru właściwie nie ma, nic nie przeszkadza w sprawnej jeździe. Oczywiście tak lekko nie ma - to przecież listopad i bardzo długie noce, start o 18 oznacza konieczność jazdy w ciemnościach aż ponad 12h, co jest bardzo nużące. Niemniej - jedzie się sprawnie, na postój w Drzewicy po 100km docieram zgodnie z planem, jako, że jest dość zimno (koło 2'C) ubieram dodatkową koszulkę żeby się nie wychłodzić, dobrym pomysłem było zabranie termosu z herbatą - trochę to waży, ale w takich temperaturach gorący napój bardzo się przydaje.
Przy wyjeździe z Drzewicy łapie mnie mocna mgła, chwilami widać ledwo na 20m, wcześniej takie odcinki były tylko nad rzekami, teraz są na długich fragmentach. W Końskich pojawia się informacja o długim objeździe (aż 20km) remontu w Sielpi, ale postanawiam pojechać i spróbować się przebić, bo aż tyle nadkładać mi się nie uśmiechało. Droga w remoncie, sporo jazdy "wahadłami", ale o tej godzinie jest zupełnie pusto, gorzej że trafiają się krótkie odcinki szutrowe, a w tej mgle widoczność słabiutka. Za jeziorami w Sielpi jest już większy remont, droga cała w piachu, ile to się tak ciągnęło nie wiedziałem - więc wolałem nie ryzykować i nadrobiłem ze 4km jadąc najpierw na Kielce, później wracając DK 74 w stronę drogi na Jędrzejów.
Od skrzyżowania już bez niespodzianek - za Radziejowem trochę górek, przed Łopusznem długie łąki w gęstej mgle, lampy sodowe samego Łopuszna to widać dopiero 100m od miasteczka, a wieży kościoła w ogóle ;)) Za Łopusznem jest krótki fragment nowej drogi (ostatnio jak tu jechałem były duże dziury). Jazda sprawna, tempo trochę spadło, ale dalej jadę zgodnie z planem, nie tracąc czasu na postoje.
I myślę, że dałbym radę dociągnąć do Zakopanego, bo dobrze mi się jechało, już sobie odliczałem kilometry do świtu, ale niestety przed samym wjazdem do Jędrzejowa na przejeździe kolejowym zaliczam groźny upadek, przeleciałem przez kierownicę mocno uderzając twarzą o asfalt. Robię sobie zdjęcie, żeby oszacować sytuację - pół twarzy we krwi, uderzenie poszło przede wszystkim na nos, do tego mocno rozcięta warga, dobrze że przy tym nie wybiłem zębów; także i naddarta kurtka i rękawice. W tej sytuacji oczywiście straciłem serce do jazdy, dojechałem na dworzec w Jędrzejowie (na szczęście otwarty nawet w nocy) i przez Kielce wróciłem do Warszawy. Była to dobra decyzja - choć same szlify jazdy nie umożliwiały, ze względu na silny wstrząs mózgu nie było sensu ryzykować dalszej długiej i męczącej jazdy. Kibla jednak na dworcu nie było - więc do pociągu wsiadałem cały we krwi, na szczęście był to nowszy skład, z nowocześniejszą łazienką, gdzie można było się prowizorycznie obmyć.
Sam wypadek - niewątpliwie mój błąd, bo wjechałem na przejazd zdecydowanie za szybko, ponad 20km/h, na taką nonszalancję pozwoliłem sobie bo był to przejazd torów pod kątem prostym, więc pozornie mniej groźny niż przejazd ukośny. Ale jak to w Polsce bardzo często bywa - było to skończone partactwo, wąska opona wpadła w dziurę między płytami, zatrzymała się gwałtownie - a ja wyleciałem z roweru jak z procy. Niestety umiejętność wykonania gładkiego przejazdu, nawet na drodze wojewódzkiej - daleko przekracza możliwości naszych drogowców, gdy dokładnie obejrzałem ten przejazd - to nóż się w kieszeni na takie nieróbstwo otwiera. Na zachodzie większość przejazdów ledwo się czuje pod kołami, są gładziutkie, wyłożone gumą lub tworzywem. Ale skoro nasi drogowcy nie umieją zrobić krawężnika na ścieżce rowerowej niższego niż 1-2cm, to trudno żeby zrobili gładki przejazd kolejowy...
Do tego jeszcze stłukłem sobie kolano o ramę roweru, bo nie wypięła mi się jedna noga z pedału SPD i rower we mnie przywalił - to takie wiele mówiące zdarzenie dla fantastów wierzących w teorie, że takie pedały są bezpieczniejsze od platform. Nawet impet wynikający z prędkości i gwałtownego uderzenia w połączeniu ze sprężyną ustawioną na minimum nie wystarczył by wyrwać but z zatrzasku, dobrze że upadłem tak a nie inaczej - bo w ten sposób łatwo o złamanie nogi. SPD mają swoje zalety - ale większe bezpieczeństwo na pewno nie jest jedną z nich.
Dane wycieczki:
DST: 222.20 km AVS: 25.20 km/h
ALT: 1250 m MAX: 50.60 km/h
Temp:3.0 'C
Wtorek, 6 listopada 2012Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Grójec - Nowe Miasto n. Pilicą - Drzewica - Końskie - Skarżysko-Kamienna
Plany były sporo ambitniejsze, chciałem jechać aż do Zakopanego, ale zniechęciły mnie warunki na trasie, przede wszystkim wiatr. Wiało niemal równo z południowego-zachodu, a że droga z Warszawy na Kraków sporo odbija również na zachód - często oznaczało to jazdę równo pod wiatr, w korzystniejszych miejscach skośny-przeszkadzający. Po przejechaniu nocą 100km tempo coraz bardziej spadało, jakoś zmęczony wielce nie byłem, ale perspektywa tego co jeszcze przede mną mocno dołowała.
Uznałem więc, że nie ma sensu jechać na siłę, bez większej przyjemności z takiej jazdy, już w tym roku odwaliłem 300km pod wiatr i to dużo mocniejszy - i tego rekordu nie zamierzam już nigdy poprawiać :))
Z Końskich odbijam więc na Skarżysko, na tym odcinku wiatr zdecydowanie pomaga, to zupełnie inna jazda; i myślę, że to była dobra decyzja, bo nad ranem wiatr zdecydowanie przybrał na sile, dalsza jazda byłaby bardzo męcząca; nie wspominając już o gównianej pogodzie (mokre szosy, co jakiś czas lekko popadywało). Nauczka na przyszłość, że przy tak długich trasach brak przeciwnego wiatru to podstawa, nie musi pomagać, ale nie może też przeszkadzać - bo wtedy jazda szybko zniechęca
Zaliczone gminy - 1 (STĄPORKÓW)
Plany były sporo ambitniejsze, chciałem jechać aż do Zakopanego, ale zniechęciły mnie warunki na trasie, przede wszystkim wiatr. Wiało niemal równo z południowego-zachodu, a że droga z Warszawy na Kraków sporo odbija również na zachód - często oznaczało to jazdę równo pod wiatr, w korzystniejszych miejscach skośny-przeszkadzający. Po przejechaniu nocą 100km tempo coraz bardziej spadało, jakoś zmęczony wielce nie byłem, ale perspektywa tego co jeszcze przede mną mocno dołowała.
Uznałem więc, że nie ma sensu jechać na siłę, bez większej przyjemności z takiej jazdy, już w tym roku odwaliłem 300km pod wiatr i to dużo mocniejszy - i tego rekordu nie zamierzam już nigdy poprawiać :))
Z Końskich odbijam więc na Skarżysko, na tym odcinku wiatr zdecydowanie pomaga, to zupełnie inna jazda; i myślę, że to była dobra decyzja, bo nad ranem wiatr zdecydowanie przybrał na sile, dalsza jazda byłaby bardzo męcząca; nie wspominając już o gównianej pogodzie (mokre szosy, co jakiś czas lekko popadywało). Nauczka na przyszłość, że przy tak długich trasach brak przeciwnego wiatru to podstawa, nie musi pomagać, ale nie może też przeszkadzać - bo wtedy jazda szybko zniechęca
Zaliczone gminy - 1 (STĄPORKÓW)
Dane wycieczki:
DST: 181.60 km AVS: 24.82 km/h
ALT: 1046 m MAX: 53.60 km/h
Temp:5.0 'C
Redzikowo – Czarna Dąbrówka – Sierakowice – Kartuzy – Żukowo – Gdańsk
Mimo sporego zmęczenia wyścigiem postanowiłem wrócić z Harpagana rowerem do Gdańska, choć już bez terenowych akcentów. Trasa niebrzydka, długo utrzymywała się mgła, a wraz z nią temperatura koło 11-12’C, ale po jakiejś 11 pięknie się przejaśniło i już niemal do samego Gdańska było ładnie. A krajobrazy po drodze niebrzydkie, sporo charakterystycznych dla Kaszub górek, szczególnie w drugiej części trasy. To jest właśnie takie spory bonus wynikający ze startów w Harpaganie – że przy okazji można sobie zwiedzić sporo nieznanych rejonów, a ja akurat Pomorze znam słabiutko, więc takie wyjazdy mają też wyraźnie turystyczny aspekt. Na zjazdach już w Gdańsku łapię jeszcze gumę, ale do odjazdu pociągu miałem spory zapas czasu, więc obeszło się bez nerwów.
Wracałem TLK, tym razem jazda z obowiązkową miejscówką się przydała, bo pociąg był mocno napchany, gdy jeszcze okazało się że mam miejsce w najlepszym z wagonów do przewozu rowerów (tym bezprzedziałowym znanym z ekspresów) i to przy samym rowerze – wiedziałem że to za piękne by mogło długo potrwać :) Swoją karę trzeba było zapłacić, pociąg po drodze miał awarię hamulców, te w naszym wagonie hamowały resztę składu, kolejarze długo nad tym się biedzili, w końcu okazało się że niewłaściwie ustawili jakąś wajchę od tych hamulców w wagonie – czysty profesjonalizm ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 2 (Sierakowice, Chmielno)
Mimo sporego zmęczenia wyścigiem postanowiłem wrócić z Harpagana rowerem do Gdańska, choć już bez terenowych akcentów. Trasa niebrzydka, długo utrzymywała się mgła, a wraz z nią temperatura koło 11-12’C, ale po jakiejś 11 pięknie się przejaśniło i już niemal do samego Gdańska było ładnie. A krajobrazy po drodze niebrzydkie, sporo charakterystycznych dla Kaszub górek, szczególnie w drugiej części trasy. To jest właśnie takie spory bonus wynikający ze startów w Harpaganie – że przy okazji można sobie zwiedzić sporo nieznanych rejonów, a ja akurat Pomorze znam słabiutko, więc takie wyjazdy mają też wyraźnie turystyczny aspekt. Na zjazdach już w Gdańsku łapię jeszcze gumę, ale do odjazdu pociągu miałem spory zapas czasu, więc obeszło się bez nerwów.
Wracałem TLK, tym razem jazda z obowiązkową miejscówką się przydała, bo pociąg był mocno napchany, gdy jeszcze okazało się że mam miejsce w najlepszym z wagonów do przewozu rowerów (tym bezprzedziałowym znanym z ekspresów) i to przy samym rowerze – wiedziałem że to za piękne by mogło długo potrwać :) Swoją karę trzeba było zapłacić, pociąg po drodze miał awarię hamulców, te w naszym wagonie hamowały resztę składu, kolejarze długo nad tym się biedzili, w końcu okazało się że niewłaściwie ustawili jakąś wajchę od tych hamulców w wagonie – czysty profesjonalizm ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 2 (Sierakowice, Chmielno)
Dane wycieczki:
DST: 126.60 km AVS: 21.95 km/h
ALT: 672 m MAX: 44.40 km/h
Temp:16.0 'C
Harpagan 44
O dziwo udało mi się nawet całkiem nieźle wyspać, koło 5h, rano solidne śniadanie, pakowanie rzeczy na wyścig, odbieranie roweru – i na starcie jestem ze sporym zapasem czasowym, jest czas na chwilę rozmowy z Remigiuszem. Październikowy termin Harpagana – oznacza konieczność nocnej jazdy, niewiele, ale jednak. Start jest o 6.30, jak wiele osób decyduję się na wariant trasy z grubsza zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Na początku na asfalcie ruszyłem za bardzo mocnymi Danielem Śmieją i Pawłem Brudło, którzy na asfalcie od razu wrzucili tempo koło 35km/h, ale już w Mianowicach skręcamy w teren. Pierwszy punkt wydawał się z pozoru łatwy, ale straciliśmy na niego kupę czasu, do tego w rejonie punktu było spora błota, przez pedały SPD zaliczyłem tu aż trzy gleby. Większa grupka w czasie szukania punktu zupełnie się rozbiła, dalej postanawiam więc jechać sam, tempo mam wtedy co prawda zauważalnie wolniejsze, ale za to zyskuje się na nawigacji, bo jazda na czyimś kole z dużym wysiłkiem średnio służy precyzyjniejszej nawigacji, na czym innym skupia się uwagę.
Z 1 ruszam na 11, jest trochę asfaltu, następnie już szuter, sam punkt raczej dość prosty. Stąd przerzucam się w stronę 7, jest tutaj piękny kawałek skrajem lasu, opadająca mgła oświetlana promieniami wschodzącego słońca zapewnia kapitalne widoki, dla takich wrażeń warto się zrywać koło 5 rano ;) Sam punkt udało się znaleźć bez kłopotów, nad brzegiem jeziora. Dalej przejazd terenem do Rębowa, jako że za Rębowem droga rzekomo asfaltowa okazuje się szutrem wybieram krótszy wariant przez Malczkowo, tam było dużo chamskiej kostki, tutaj bardzo przydaje się rower z pełnym zawieszeniem, bo trzęsie niewąsko, inni jadą raczej bokami, ja mogę i samym środkiem. Za Malczkowem pojechałem wariantem zachodnim, dobrze na tym wyszedłem, bo droga była trochę lepsza niż na wschodzie i na punkt dotarłem szybciej niż osoby jadące z tamtej strony (rozdzieliliśmy się na rozjeździe).
Z punktu wracam do asfaltu tą samą drogą i jadę w kierunku „trójki”, tutaj się trochę głupio załatwiłem, za późno skręciłem i trochę pokołowałem po lesie, a punkt był dość prosty. Z 3 na 17 droga niełatwa, właściwie cały czas terenem, w lesie pełnym przecinek trochę pobłądziłem, musiałem się fragment przebijać przez gęsty las prowadząc rower, ale nagrodą za to błądzenie było spotkanie ze wspaniałym jeleniem z dużym porożem, który wyskoczył z lasu jakieś 10m przede mną, niestety uciekł tak szybko że nie zdążyłem wyjąć aparatu. W Święchowie wjeżdżam wreszcie na większą drogę, w stronę punktu jadę dłuższym, ale pewniejszym wariantem przez Gogolewko, za PGR-em dość piaszczysty podjazd w lesie, po czym zjazd na sam punkt na którym spotykam Remigiusza, a chwilę później nadjeżdża też Turysta.
Z punktu wyjeżdżam razem z Remigiuszem, on 6 postanawia odpuścić, ale podsunął mi myśl, żeby na ten punkt pojechać drogą przez Nożyno – dłuższa, ale więcej asfaltu, też niebrzydka, fajny kawałek przed samym Nożynem. Kolejny punkt znajduje się przy „wigwamie” nad jeziorem, nad które doprowadza szybki terenowy zjazd. Tutaj postanowiłem zrobić skrót terenem do asfaltu wzdłuż jeziora, wiele nie błądziłem, ale teren nie taki prosty, więc nie wiem czy to się w sumie opłaciło. Stąd szybki przerzut do Krosnowa, dojazd terenem w stronę Sowiej Góry – i tu już zaczęły się spore problemy, jestem niemal pewien że mapa w tym rejonie źle pokazywała drogi, bo byłem przekonany że skręciłem we właściwym miejscu, a droga skończyła się pod stromą ścianą. Zaczęło się więc spore kołowanie po całym, dość sporym masywie tej górki, sporo pchałem rower i przedzierałem się przez niezłe chaszcze, urozmaicając sobie poszukiwania klnięciem na autora owej mapy ;)) Sporo tu czasu straciłem, niemniej w końcu na punkt trafiłem, na tym właściwym szczycie spotykam Remigiusza kulturalnie zajadającego kolejną kanapeczkę :))
Ja jeszcze ciągle się łudziłem że jest szansa na zaliczenie wszystkich punktów, więc leciałem cały czas z wywieszonym językiem, z Sowiej Góry szybko do asfaltu, następnie do Borzytuchomia, tutaj męczący kawałek co prawda po asfalcie, ale pod wiatr i sporo pod górę. Punkt miał być pod pomnikiem przyrody, również sporo tu czasu poleciało, bo punkt był ciężki, znowu w lesie była kupa przecinek, jak się od razu dobrze nie wjechało, lub nie wjechało na osoby co jechały z punktu – to były spore problemy, bo mapa wiele tu nie pomagała. Po sporym kołowaniu punkt znajduję i już szybko, w dół i z wiatrem wracam do Borzytuchomia, za miasteczkiem pod górę i nieoczekiwanie asfalt zamiast szutru który był na mapie, ten się pojawił dopiero pod koniec dróżki przed punktem, który był całkiem nieźle ukryty, nie przy drodze tylko kawałek przy niej, na szczęście ludzie z punktu krzyknęli na mnie i uniknąłem nadmiernego kołowania. Wyjeżdżając z punktu spotykam jeszcze Turystę z kolegą i dalej kontynuuję jazdę na punkt nr 2, większość terenem – ale drogi przyzwoite, sam punkt banalny.
Stąd czeka mnie dłuższy przerzut asfaltem w stronę 16, niestety sporo pod wiatr, choć trochę chroni przed nim las. W końcówce spore podjazdy, sam dojazd do punktu ciekawy, jest spory kawałek chamskiej kostki, na dojeździe do punktu znowu spotykam Turystę, który dał mi krótkie wskazówki dojazdu na sam punkt (dość prosty), a z kolei na samym punkcie jest Remigiusz, który nieźle się załatwił docierając na punkt od drugiej, znacznie bardziej terenowej strony, bo było tam duże błoto koło fabryki torfu ;)) Z 16 jadę na 8, droga nadspodziewanie dobra, punkt dość prosty koło leśniczówki, chociaż ewidentnie źle zaznaczony na mapie, był przy samej leśniczówce, która jest daleko od centrum czerwonego kółeczka. Stąd droga kamiennymi płytami prowadziła na północ, więc pojechałem nią zamiast przebijać się terenem, myślę że się to opłaciło bo szybko dotarłem do asfaltu i pojechałem do Bąkowa. Tam przejechałem za mostek mijając zagrodzoną drogę, ale gdy nie było kolejnej zauważyłem rowerzystów zjeżdżających z punktu właśnie ową zagrodzoną drogę, więc pojechałem tam, bez problemów trafiając na punkt 18. Stąd sporo terenu (przyzwoite drogi) do Gumieńca w okolice punktu nr 10. I tu zaczęła się zabawa na której w efekcie poległem. Wg mapy na punkt docierała tylko droga od północy, wyjechałem więc na zachód (kawałek „za mapę”), wróciłem na drogę, zgodnie z mapą podjechałem pod górę i skręciłem w przecinkę. Punktu nie znalazłem, zacząłem więc objeżdżać wszystkie przecinki w rejonie, parę razy przebijałem się przez gęsty las, kilka razy spotykałem innych rowerzystów równie zagubionych i wkurzonych co ja. Straciłem tu kupę czasu, bo szkoda mi było tego wysiłku włożonego w znalezienie punktu. W końcu mocno wkurzony ruszam dalej, a tu guma! Klnąc na czym świat stoi zmieniam dętkę, pompuję koło i szybko ruszam dalej. A tu jak na złość dość trudne drogi do Zelkówka, ale najbardziej wkurzyłem się koło Skarszowa, gdy okazało się że zamiast asfaltu zaznaczonego na mapie czekało mnie parę kilometrów chamskiej kostki, a następnie płyt, tutaj zdałem sobie sprawę że już na czas nie zdążę, odpuściłem więc zupełnie i spokojnym tempem jechałem dalej, kończąc trasę już ciemną nocą, to czy zajmę 50 czy 200 miejsce nie miało już znaczenia.
Jednym słowem – klęska, cały wielki wysiłek włożony w walkę na trasie poszedł w diabły, aż 210km praktycznie bez odpoczynku (stawałem tylko w sprawach nawigacyjnych). Cały ten kawałek od punktu 10 na metę jechałem mocno wkurzony, a gdybym w momencie gdy złapałem gumę miał pod ręką autora trasy to chyba bym go trwale uszkodził ;)) Po przyjeździe na metę myślałem „nigdy więcej”, ale gdy trochę ochłonąłem przyszedł czas na bardziej trzeźwą ocenę – niewątpliwie błędem było za dużo czasu straconego na 10, trzeba było go po prostu odpuścić, zdecydowanie za długo tam siedziałem, źle oszacowałem czas potrzebny na dojazd do mety. Do tego momentu jechałem bardzo przyzwoicie, mimo że niemal całą trasę samotnie, z dość celną nawigacją, gdyby nie ta wpadka na 10 wyciągnąłbym pewnie koło 50 punktów dających przyzwoite miejsce; ale gdyby babcia miała wąsy... Brutalne fakty są takie, że na tym punkcie poległem z kretesem, cały wcześniejszy dobry przejazd został zmarnowany. Nadal mam bardzo mieszane odczucia wobec takich imprez, z jednej strony to bardzo fajna zabawa, ale z drugiej te mapy nawet do podtarcia się nie nadają (bo za twarde;)). Po powrocie sprawdziłem trasę na GPMapie, która przecież nie należy do produktów porównywalnych dokładnością z takimi mapami topograficznymi – ale jednak tam asfalty były zaznaczone poprawnie, a na tej mapie była masa wpadek, co gdy człowiek śpieszy się na metę ma kluczowe znaczenie, gdy jak w moim przypadku asfalt z mapy okazuje się dziurawą kostką, gdzie da się jechać 12-14km/h. A przy tym trzeba zauważyć, że owa mapa topo – jest mapą bardzo nową, bo była na niej już wybudowana niedawno obwodnica Słupska, której na GPMapie z 2009 jeszcze nie ma – więc nie jest to kwestia czasu jej wydania, tylko żałosnej precyzji wykonania. Druga kwestia – jedną sprawą jest zaplanowanie bardzo trudnej trasy (zwycięzca był na tylko 17 punktach, mimo świetnej pogody), natomiast druga to ewidentne partactwo autora trasy (Bartłomieja Bobera) w zaznaczeniu niektórych punktów na mapie. Punkt nr 8 był po prostu źle zaznaczony, to samo było z 19 na którym nie byłem, ale który był na szczycie góry, co z mapy, ani z opisu za nic nie wynikało, bo góra była na mapie wyraźnie nie w centrum kółeczka. Można zrozumieć jeszcze że mapa jest niedokładna i trzeba kombinować na własną rękę, ale niedopuszczalna jest sytuacja, gdzie punkty się na niej źle zaznacza i później osoby które wierzą w stan z mapy tracą przez złe oznaczenie czas i nerwy.
A inna sprawa – to widzę już wyraźnie, żeby myśleć o zdobyciu tytułu Harpagana trzeba jechać sporo szybciej, średnie koło 20km/h nawet przy doskonałej nawigacji i bez większych wpadek na punktach nie wystarczą, realnie oceniając trzeba jechać przynajmniej koło 22-23km/h, tak by być w stanie w limicie 12h przejechać koło 230km (z czego ok. połowa w terenie), a to raczej poza moim zasięgiem; a i to jest realne jedynie przy w miarę łatwej trasie; bo przy trudnej nawet najlepsi w te klocki nie zbliżają się do tytułu Harpagana, z trzech wersji tras Harpaganowych – na rowerowej jest zdecydowanie najtrudniej o zaliczenie wszystkich punktów.
Zdjęcia z wyjazdu (z samego Harpagana niestety nie za wiele)
Zaliczone gminy - 6 (Damnica, Potęgowo, Borzytuchom, Kołczygłowy, Trzebielino, Kobylnica)
O dziwo udało mi się nawet całkiem nieźle wyspać, koło 5h, rano solidne śniadanie, pakowanie rzeczy na wyścig, odbieranie roweru – i na starcie jestem ze sporym zapasem czasowym, jest czas na chwilę rozmowy z Remigiuszem. Październikowy termin Harpagana – oznacza konieczność nocnej jazdy, niewiele, ale jednak. Start jest o 6.30, jak wiele osób decyduję się na wariant trasy z grubsza zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Na początku na asfalcie ruszyłem za bardzo mocnymi Danielem Śmieją i Pawłem Brudło, którzy na asfalcie od razu wrzucili tempo koło 35km/h, ale już w Mianowicach skręcamy w teren. Pierwszy punkt wydawał się z pozoru łatwy, ale straciliśmy na niego kupę czasu, do tego w rejonie punktu było spora błota, przez pedały SPD zaliczyłem tu aż trzy gleby. Większa grupka w czasie szukania punktu zupełnie się rozbiła, dalej postanawiam więc jechać sam, tempo mam wtedy co prawda zauważalnie wolniejsze, ale za to zyskuje się na nawigacji, bo jazda na czyimś kole z dużym wysiłkiem średnio służy precyzyjniejszej nawigacji, na czym innym skupia się uwagę.
Z 1 ruszam na 11, jest trochę asfaltu, następnie już szuter, sam punkt raczej dość prosty. Stąd przerzucam się w stronę 7, jest tutaj piękny kawałek skrajem lasu, opadająca mgła oświetlana promieniami wschodzącego słońca zapewnia kapitalne widoki, dla takich wrażeń warto się zrywać koło 5 rano ;) Sam punkt udało się znaleźć bez kłopotów, nad brzegiem jeziora. Dalej przejazd terenem do Rębowa, jako że za Rębowem droga rzekomo asfaltowa okazuje się szutrem wybieram krótszy wariant przez Malczkowo, tam było dużo chamskiej kostki, tutaj bardzo przydaje się rower z pełnym zawieszeniem, bo trzęsie niewąsko, inni jadą raczej bokami, ja mogę i samym środkiem. Za Malczkowem pojechałem wariantem zachodnim, dobrze na tym wyszedłem, bo droga była trochę lepsza niż na wschodzie i na punkt dotarłem szybciej niż osoby jadące z tamtej strony (rozdzieliliśmy się na rozjeździe).
Z punktu wracam do asfaltu tą samą drogą i jadę w kierunku „trójki”, tutaj się trochę głupio załatwiłem, za późno skręciłem i trochę pokołowałem po lesie, a punkt był dość prosty. Z 3 na 17 droga niełatwa, właściwie cały czas terenem, w lesie pełnym przecinek trochę pobłądziłem, musiałem się fragment przebijać przez gęsty las prowadząc rower, ale nagrodą za to błądzenie było spotkanie ze wspaniałym jeleniem z dużym porożem, który wyskoczył z lasu jakieś 10m przede mną, niestety uciekł tak szybko że nie zdążyłem wyjąć aparatu. W Święchowie wjeżdżam wreszcie na większą drogę, w stronę punktu jadę dłuższym, ale pewniejszym wariantem przez Gogolewko, za PGR-em dość piaszczysty podjazd w lesie, po czym zjazd na sam punkt na którym spotykam Remigiusza, a chwilę później nadjeżdża też Turysta.
Z punktu wyjeżdżam razem z Remigiuszem, on 6 postanawia odpuścić, ale podsunął mi myśl, żeby na ten punkt pojechać drogą przez Nożyno – dłuższa, ale więcej asfaltu, też niebrzydka, fajny kawałek przed samym Nożynem. Kolejny punkt znajduje się przy „wigwamie” nad jeziorem, nad które doprowadza szybki terenowy zjazd. Tutaj postanowiłem zrobić skrót terenem do asfaltu wzdłuż jeziora, wiele nie błądziłem, ale teren nie taki prosty, więc nie wiem czy to się w sumie opłaciło. Stąd szybki przerzut do Krosnowa, dojazd terenem w stronę Sowiej Góry – i tu już zaczęły się spore problemy, jestem niemal pewien że mapa w tym rejonie źle pokazywała drogi, bo byłem przekonany że skręciłem we właściwym miejscu, a droga skończyła się pod stromą ścianą. Zaczęło się więc spore kołowanie po całym, dość sporym masywie tej górki, sporo pchałem rower i przedzierałem się przez niezłe chaszcze, urozmaicając sobie poszukiwania klnięciem na autora owej mapy ;)) Sporo tu czasu straciłem, niemniej w końcu na punkt trafiłem, na tym właściwym szczycie spotykam Remigiusza kulturalnie zajadającego kolejną kanapeczkę :))
Ja jeszcze ciągle się łudziłem że jest szansa na zaliczenie wszystkich punktów, więc leciałem cały czas z wywieszonym językiem, z Sowiej Góry szybko do asfaltu, następnie do Borzytuchomia, tutaj męczący kawałek co prawda po asfalcie, ale pod wiatr i sporo pod górę. Punkt miał być pod pomnikiem przyrody, również sporo tu czasu poleciało, bo punkt był ciężki, znowu w lesie była kupa przecinek, jak się od razu dobrze nie wjechało, lub nie wjechało na osoby co jechały z punktu – to były spore problemy, bo mapa wiele tu nie pomagała. Po sporym kołowaniu punkt znajduję i już szybko, w dół i z wiatrem wracam do Borzytuchomia, za miasteczkiem pod górę i nieoczekiwanie asfalt zamiast szutru który był na mapie, ten się pojawił dopiero pod koniec dróżki przed punktem, który był całkiem nieźle ukryty, nie przy drodze tylko kawałek przy niej, na szczęście ludzie z punktu krzyknęli na mnie i uniknąłem nadmiernego kołowania. Wyjeżdżając z punktu spotykam jeszcze Turystę z kolegą i dalej kontynuuję jazdę na punkt nr 2, większość terenem – ale drogi przyzwoite, sam punkt banalny.
Stąd czeka mnie dłuższy przerzut asfaltem w stronę 16, niestety sporo pod wiatr, choć trochę chroni przed nim las. W końcówce spore podjazdy, sam dojazd do punktu ciekawy, jest spory kawałek chamskiej kostki, na dojeździe do punktu znowu spotykam Turystę, który dał mi krótkie wskazówki dojazdu na sam punkt (dość prosty), a z kolei na samym punkcie jest Remigiusz, który nieźle się załatwił docierając na punkt od drugiej, znacznie bardziej terenowej strony, bo było tam duże błoto koło fabryki torfu ;)) Z 16 jadę na 8, droga nadspodziewanie dobra, punkt dość prosty koło leśniczówki, chociaż ewidentnie źle zaznaczony na mapie, był przy samej leśniczówce, która jest daleko od centrum czerwonego kółeczka. Stąd droga kamiennymi płytami prowadziła na północ, więc pojechałem nią zamiast przebijać się terenem, myślę że się to opłaciło bo szybko dotarłem do asfaltu i pojechałem do Bąkowa. Tam przejechałem za mostek mijając zagrodzoną drogę, ale gdy nie było kolejnej zauważyłem rowerzystów zjeżdżających z punktu właśnie ową zagrodzoną drogę, więc pojechałem tam, bez problemów trafiając na punkt 18. Stąd sporo terenu (przyzwoite drogi) do Gumieńca w okolice punktu nr 10. I tu zaczęła się zabawa na której w efekcie poległem. Wg mapy na punkt docierała tylko droga od północy, wyjechałem więc na zachód (kawałek „za mapę”), wróciłem na drogę, zgodnie z mapą podjechałem pod górę i skręciłem w przecinkę. Punktu nie znalazłem, zacząłem więc objeżdżać wszystkie przecinki w rejonie, parę razy przebijałem się przez gęsty las, kilka razy spotykałem innych rowerzystów równie zagubionych i wkurzonych co ja. Straciłem tu kupę czasu, bo szkoda mi było tego wysiłku włożonego w znalezienie punktu. W końcu mocno wkurzony ruszam dalej, a tu guma! Klnąc na czym świat stoi zmieniam dętkę, pompuję koło i szybko ruszam dalej. A tu jak na złość dość trudne drogi do Zelkówka, ale najbardziej wkurzyłem się koło Skarszowa, gdy okazało się że zamiast asfaltu zaznaczonego na mapie czekało mnie parę kilometrów chamskiej kostki, a następnie płyt, tutaj zdałem sobie sprawę że już na czas nie zdążę, odpuściłem więc zupełnie i spokojnym tempem jechałem dalej, kończąc trasę już ciemną nocą, to czy zajmę 50 czy 200 miejsce nie miało już znaczenia.
Jednym słowem – klęska, cały wielki wysiłek włożony w walkę na trasie poszedł w diabły, aż 210km praktycznie bez odpoczynku (stawałem tylko w sprawach nawigacyjnych). Cały ten kawałek od punktu 10 na metę jechałem mocno wkurzony, a gdybym w momencie gdy złapałem gumę miał pod ręką autora trasy to chyba bym go trwale uszkodził ;)) Po przyjeździe na metę myślałem „nigdy więcej”, ale gdy trochę ochłonąłem przyszedł czas na bardziej trzeźwą ocenę – niewątpliwie błędem było za dużo czasu straconego na 10, trzeba było go po prostu odpuścić, zdecydowanie za długo tam siedziałem, źle oszacowałem czas potrzebny na dojazd do mety. Do tego momentu jechałem bardzo przyzwoicie, mimo że niemal całą trasę samotnie, z dość celną nawigacją, gdyby nie ta wpadka na 10 wyciągnąłbym pewnie koło 50 punktów dających przyzwoite miejsce; ale gdyby babcia miała wąsy... Brutalne fakty są takie, że na tym punkcie poległem z kretesem, cały wcześniejszy dobry przejazd został zmarnowany. Nadal mam bardzo mieszane odczucia wobec takich imprez, z jednej strony to bardzo fajna zabawa, ale z drugiej te mapy nawet do podtarcia się nie nadają (bo za twarde;)). Po powrocie sprawdziłem trasę na GPMapie, która przecież nie należy do produktów porównywalnych dokładnością z takimi mapami topograficznymi – ale jednak tam asfalty były zaznaczone poprawnie, a na tej mapie była masa wpadek, co gdy człowiek śpieszy się na metę ma kluczowe znaczenie, gdy jak w moim przypadku asfalt z mapy okazuje się dziurawą kostką, gdzie da się jechać 12-14km/h. A przy tym trzeba zauważyć, że owa mapa topo – jest mapą bardzo nową, bo była na niej już wybudowana niedawno obwodnica Słupska, której na GPMapie z 2009 jeszcze nie ma – więc nie jest to kwestia czasu jej wydania, tylko żałosnej precyzji wykonania. Druga kwestia – jedną sprawą jest zaplanowanie bardzo trudnej trasy (zwycięzca był na tylko 17 punktach, mimo świetnej pogody), natomiast druga to ewidentne partactwo autora trasy (Bartłomieja Bobera) w zaznaczeniu niektórych punktów na mapie. Punkt nr 8 był po prostu źle zaznaczony, to samo było z 19 na którym nie byłem, ale który był na szczycie góry, co z mapy, ani z opisu za nic nie wynikało, bo góra była na mapie wyraźnie nie w centrum kółeczka. Można zrozumieć jeszcze że mapa jest niedokładna i trzeba kombinować na własną rękę, ale niedopuszczalna jest sytuacja, gdzie punkty się na niej źle zaznacza i później osoby które wierzą w stan z mapy tracą przez złe oznaczenie czas i nerwy.
A inna sprawa – to widzę już wyraźnie, żeby myśleć o zdobyciu tytułu Harpagana trzeba jechać sporo szybciej, średnie koło 20km/h nawet przy doskonałej nawigacji i bez większych wpadek na punktach nie wystarczą, realnie oceniając trzeba jechać przynajmniej koło 22-23km/h, tak by być w stanie w limicie 12h przejechać koło 230km (z czego ok. połowa w terenie), a to raczej poza moim zasięgiem; a i to jest realne jedynie przy w miarę łatwej trasie; bo przy trudnej nawet najlepsi w te klocki nie zbliżają się do tytułu Harpagana, z trzech wersji tras Harpaganowych – na rowerowej jest zdecydowanie najtrudniej o zaliczenie wszystkich punktów.
Zdjęcia z wyjazdu (z samego Harpagana niestety nie za wiele)
Zaliczone gminy - 6 (Damnica, Potęgowo, Borzytuchom, Kołczygłowy, Trzebielino, Kobylnica)
Dane wycieczki:
DST: 210.80 km AVS: 19.19 km/h
ALT: 1499 m MAX: 42.00 km/h
Temp:18.0 'C
Charzykowy – Swornegacie – Laska – Dzierzążnik – Bytów – Słupsk – Redzikowo
Rano jeszcze chłodno, ale już widać, że będzie kolejny dzień dobrej pogody, temperatura szybko rośnie. Pierwszy odcinek to przejazd nad wielkim jeziorem Charzykowskim, droga prowadzi w większości lasem. Ruch na niej żaden, ale mimo tego budują tu jakąś ścieżkę - kuriozum, tuż przy drodze długości aż ok. 10km, oczywiście z fatalnego bruku. Od dłuższego czasu są ostrzeżenia o remoncie mostu w Małych Swornegaciach, zaryzykowałem jazdę i opłaciło się, most dla samochodów był zerwany, ale była kładka wykorzystywana przez robotników. Za mostem wjeżdżam w teren – i zaczyna się najciekawszy kawałek dzisiejszej trasy – długa jazda głębokimi lasami, sporo małych jeziorek, meandrująca Brda (w tym rejonie są poprowadzone na niej szlaki kajakowe). Trasa trochę dała mi w kość, były piaski, było trochę górek, też i odcinki bruku. Trafiłem również i na krótką przeprawę przez bagienko, w tym rejonie wcale nie jest tak sucho jak np. w Kampinosie. Na asfalt wracam dopiero kawałek przed Bytowem, w samym Bytowie robię zakupy i większy postój.
Dalej jadę już asfaltem, odcinek do Słupska całkiem ciekawy, trochę górek, ładne krajobrazy, mały ruch, świetna pogoda, więc jechało się przyjemnie. W samym Słupsku krótka pętelka po centrum i kawałek do Redzikowa, gdzie jest położona baza Harpagana. Trochę za dużo dziś przejechałem jak na dzień przed wyścigiem, do tego niemało w bardziej wysysającym siły terenie – ale z pewnością było warto, bo tereny między Chojnicami a Bytowem – bardzo ciekawe, ciekawsze nawet od tych przez które prowadził sam Harpagan, a nigdy jeszcze tu nie byłem.
W bazie parę spotkań ze znajomymi osobami, pogadałem m.in. z Flashem, który postanowił nieoficjalnie wystartować razem z trasą pieszą - był chyba jedynym w krótkich spodenkach i bluzce z krótkim rękawem, w odwodzie miał tylko rekawki ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 7 (Lipnica, Studzienice, BYTÓW - miasto powiatowe, Czarna Dąbrówka, Dębnica Kaszubska, Słupsk - wieś, SŁUPSK - miasto powiatowe + powiat grodzki)
Rano jeszcze chłodno, ale już widać, że będzie kolejny dzień dobrej pogody, temperatura szybko rośnie. Pierwszy odcinek to przejazd nad wielkim jeziorem Charzykowskim, droga prowadzi w większości lasem. Ruch na niej żaden, ale mimo tego budują tu jakąś ścieżkę - kuriozum, tuż przy drodze długości aż ok. 10km, oczywiście z fatalnego bruku. Od dłuższego czasu są ostrzeżenia o remoncie mostu w Małych Swornegaciach, zaryzykowałem jazdę i opłaciło się, most dla samochodów był zerwany, ale była kładka wykorzystywana przez robotników. Za mostem wjeżdżam w teren – i zaczyna się najciekawszy kawałek dzisiejszej trasy – długa jazda głębokimi lasami, sporo małych jeziorek, meandrująca Brda (w tym rejonie są poprowadzone na niej szlaki kajakowe). Trasa trochę dała mi w kość, były piaski, było trochę górek, też i odcinki bruku. Trafiłem również i na krótką przeprawę przez bagienko, w tym rejonie wcale nie jest tak sucho jak np. w Kampinosie. Na asfalt wracam dopiero kawałek przed Bytowem, w samym Bytowie robię zakupy i większy postój.
Dalej jadę już asfaltem, odcinek do Słupska całkiem ciekawy, trochę górek, ładne krajobrazy, mały ruch, świetna pogoda, więc jechało się przyjemnie. W samym Słupsku krótka pętelka po centrum i kawałek do Redzikowa, gdzie jest położona baza Harpagana. Trochę za dużo dziś przejechałem jak na dzień przed wyścigiem, do tego niemało w bardziej wysysającym siły terenie – ale z pewnością było warto, bo tereny między Chojnicami a Bytowem – bardzo ciekawe, ciekawsze nawet od tych przez które prowadził sam Harpagan, a nigdy jeszcze tu nie byłem.
W bazie parę spotkań ze znajomymi osobami, pogadałem m.in. z Flashem, który postanowił nieoficjalnie wystartować razem z trasą pieszą - był chyba jedynym w krótkich spodenkach i bluzce z krótkim rękawem, w odwodzie miał tylko rekawki ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 7 (Lipnica, Studzienice, BYTÓW - miasto powiatowe, Czarna Dąbrówka, Dębnica Kaszubska, Słupsk - wieś, SŁUPSK - miasto powiatowe + powiat grodzki)
Dane wycieczki:
DST: 126.10 km AVS: 20.39 km/h
ALT: 760 m MAX: 45.70 km/h
Temp:18.0 'C
Kampinos
Warszawa – Dziekanów Leśny – Pociecha – Roztoka – Górki – Granica – Żelazowa Wola – Leszno
Na trasę do Kampinosu ruszam wspólnie z Krzyśkiem z forum sakwiarskiego, spotykamy się pod mostem Gdańskim, w stronę lasu jedziemy ścieżkami i dalej już ulicą, do samego Kampinosu wjeżdżamy w Dziekanowie Leśnym. Decydujemy się na jazdę zielonym szlakiem, już pierwsze kilometry pokazują jak w tym roku jest sucho, wszystkie miejsca gdzie normalnie trzeba się liczyć z błotem czy przenoszeniem roweru – można przejechać, nawet słynny bagnisty kawałek za Zaborowem Leśnym. Jechało się nam bardzo sprawnie, pogoda przyzwoita, na postój stajemy w środku puszczy w Górkach (jest tu czynny sklep). Druga część szlaku chyba trochę ciekawsza, osobiście najbardziej podoba mi się kawałek za Granicą, przez Górę koło Świętej Teresy. Końcówka przez Olszowieckie Błoto – w zeszłym roku o tej porze brodziliśmy z Cimanem tu po kolana w wodzie, obecnie całość można przejechać, aczkolwiek długi odcinek po nierównej trawie dość męczący. Po przejechaniu tego odcinka coraz bardziej zauważalne stają się problemy z moim suportem, który ma już ogromny luz, zaczyna też pomału przycierać; niestety nowe rozwiązanie typu Press-fit okazało się niewiele warte, w teorii ma to lepiej zabezpieczać łożyska przed zanieczyszczeniami, same łożyska tez większe niż te zewnętrzne, ale u mnie wytrzymało to tylko trochę ponad 7tys, co na suport jest żałosnym parametrem; a takie rozwiązanie do samodzielnej wymiany bardzo problematyczne, na trasie całkiem niemożliwe; kolejny "wynalazek" żeby wyciągnąć od ludzi więcej kasy.
Robimy jeszcze postój w Żelazowej Woli, skąd kierujemy się na Warszawę asfaltem, w rejonie Leszna problemy z suportem zaczynają już powoli uniemożliwiać jazdę, korba ma wielkie opory, część kulek wyleciała. Na szczęście Krzysiek zorganizował nam powrót busem, którym w rejon Zaborowa przyjechał po nas jego kolega – dzięki za pomoc i ciekawą wspólną trasę!
Szczęście w nieszczęściu, że wyszło to akurat teraz, dzięki czemu zdążyłem wymienić suport przed dłuższą trasą na Harpagana, tam obyło się już bez żadnych niemiłych niespodzianek
Warszawa – Dziekanów Leśny – Pociecha – Roztoka – Górki – Granica – Żelazowa Wola – Leszno
Na trasę do Kampinosu ruszam wspólnie z Krzyśkiem z forum sakwiarskiego, spotykamy się pod mostem Gdańskim, w stronę lasu jedziemy ścieżkami i dalej już ulicą, do samego Kampinosu wjeżdżamy w Dziekanowie Leśnym. Decydujemy się na jazdę zielonym szlakiem, już pierwsze kilometry pokazują jak w tym roku jest sucho, wszystkie miejsca gdzie normalnie trzeba się liczyć z błotem czy przenoszeniem roweru – można przejechać, nawet słynny bagnisty kawałek za Zaborowem Leśnym. Jechało się nam bardzo sprawnie, pogoda przyzwoita, na postój stajemy w środku puszczy w Górkach (jest tu czynny sklep). Druga część szlaku chyba trochę ciekawsza, osobiście najbardziej podoba mi się kawałek za Granicą, przez Górę koło Świętej Teresy. Końcówka przez Olszowieckie Błoto – w zeszłym roku o tej porze brodziliśmy z Cimanem tu po kolana w wodzie, obecnie całość można przejechać, aczkolwiek długi odcinek po nierównej trawie dość męczący. Po przejechaniu tego odcinka coraz bardziej zauważalne stają się problemy z moim suportem, który ma już ogromny luz, zaczyna też pomału przycierać; niestety nowe rozwiązanie typu Press-fit okazało się niewiele warte, w teorii ma to lepiej zabezpieczać łożyska przed zanieczyszczeniami, same łożyska tez większe niż te zewnętrzne, ale u mnie wytrzymało to tylko trochę ponad 7tys, co na suport jest żałosnym parametrem; a takie rozwiązanie do samodzielnej wymiany bardzo problematyczne, na trasie całkiem niemożliwe; kolejny "wynalazek" żeby wyciągnąć od ludzi więcej kasy.
Robimy jeszcze postój w Żelazowej Woli, skąd kierujemy się na Warszawę asfaltem, w rejonie Leszna problemy z suportem zaczynają już powoli uniemożliwiać jazdę, korba ma wielkie opory, część kulek wyleciała. Na szczęście Krzysiek zorganizował nam powrót busem, którym w rejon Zaborowa przyjechał po nas jego kolega – dzięki za pomoc i ciekawą wspólną trasę!
Szczęście w nieszczęściu, że wyszło to akurat teraz, dzięki czemu zdążyłem wymienić suport przed dłuższą trasą na Harpagana, tam obyło się już bez żadnych niemiłych niespodzianek
Dane wycieczki:
DST: 116.10 km AVS: 19.30 km/h
ALT: 296 m MAX: 45.60 km/h
Temp:14.0 'C
Piątek, 5 października 2012Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Pętla do Mińska Mazowiecka, sporo chłodniej niż wczoraj
Dane wycieczki:
DST: 102.90 km AVS: 27.81 km/h
ALT: 246 m MAX: 45.00 km/h
Temp:14.0 'C