wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 307720.00 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.27%)
  • Czas na rowerze: 560d 11h 19m
  • Prędkość średnia: 22.76 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wypad

Dystans całkowity:81420.54 km (w terenie 333.00 km; 0.41%)
Czas w ruchu:3572:53
Średnia prędkość:22.79 km/h
Maksymalna prędkość:83.80 km/h
Suma podjazdów:606506 m
Suma kalorii:101309 kcal
Liczba aktywności:475
Średnio na aktywność:171.41 km i 7h 31m
Więcej statystyk
Piątek, 12 listopada 2010Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
III dzień - Sękowa - Przeł. Małastowska (604m) - Konieczna - [SK] - Bardejov - Przeł. Wysowska (610m) - [PL] - Wysowa - Kwiatoń - Przeł. Małastowska (604m) - Sękowa

Dzisiejszego dnia razem z Jackiem ruszamy do Bardejova. Od rano bardzo mocno wieje, generalnie z południa, więc pierwsze kilometry ciężkie. Na starcie zaliczamy podjazd pod przełęcz Małastowską, na na której znajduje się ładny cmentarzyk wojenny z okresu I wojny światowej. W tym rejonie w 1915 toczyły się bardzo ciężkie walki, w których poległy dziesiątki tysięcy żołnierzy, w wyniku przełamania frontu pod Gorlicami wojskom austro-węgierskim i niemieckim udało się dojść aż za Lwów, po obu stronach walczyli w zaborczych armiach również Polacy. Z Magury pagórkowatym terenem kierujemy się w stronę Słowacji - pogoda robi się coraz gorsza, na płaskim kawałku przed granicą wywiało nas niemiłosiernie, na Słowacji natomiast zaczęło mocniej lać. Do Bardejova docieramy więc w deszczu , odpoczynek i ciepła zupa w knajpie bardzo dobrze nam zrobiły.

W drodze powrotnej jeszcze przez chwilę padało, ale jeszcze na Słowacji wyraźnie się przejaśniło, wkrótce mieliśmy słońce i błękitne niebo. Do Polski wracamy przez mało znaną przełęcz Wysowską (610m), końcowy odcinek bardzo trudny - 15% po szutrowej nawierzchni, po deszczu oczywiście w sporym błocie. Podjazd z pewnością trudny, ale i ciekawy, choć nie są to drogi optymalne na szosówkę :). Już po polskiej stronie jedziemy przez Wysową, następnie pięknym skrótem przez Kwiatoń podziwiając wspaniałe krajobrazy Beskidu Niskiego. Zaliczamy też bardzo trudny podjazd do Nowicy (znowu 14-15%) - w tym rejonie kolarskich wyzwań nie brakuje, obaj z Markiem jesteśmy pd wrażeniem formy Jacka, który mimo że w tym sezonie przejechał tylko 80km to na podjazdach zostaje minimalnie! Z Nowicy jedziemy stokami Magury Małastowskiej, powyżej przełęczy - na zjeździe na samą przełęcz łapię gumę z przodu. Pierwsza wymiana - i za chwilę znowu guma! Postanawiam więc zmienić oponę, bo stara lekko naderwała się przy styku z obręczą (w przypadku opon szosowych wystarczy minimalne naruszenie opony i trzeba ją zmieniać, niestety na szutrowe drogi się nie nadają). Jacek i Marek pojechali do Sękowej (nie było sensu czekania i marznięcia bo wraz ze zmrokiem temperatura szybko spadła do 3'C), ja zmieniłem oponę i już bez sensacji po ciemku zjechałem na dół.

Po smacznym obiedzie (autorstwa żony Jacka Urszuli :) długo sobie pogadaliśmy, bawiąc się przy okazji z niezwykle żywymi 3-miesięcznymi szczeniakiem i kociakiem, żyjącymi w doskonałej komitywie. Wielkie dzięki dzięki dla Urszuli i Jacka za gościnę i miłe towarzystwo!

Zmiana przedniej opony na zapasową GP Supersonic

Zdjęcia z komórki

Dane wycieczki: DST: 105.40 km AVS: 20.01 km/h ALT: 1417 m MAX: 50.20 km/h Temp:8.0 'C
Czwartek, 11 listopada 2010Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
II dzień - Mielec - Sędziszów Małopolski - Iwierzyce - Wielopole Skrzyńskie - Frysztak - Odrzykoń - Krosno - Chorkówka - Jedlicze - Dębowiec - Sękowa

Drugi dzień wyjazdu upływa pod kątem zaliczania gmin, które Marek kolekcjonuje; to całkiem ciekawa motywacja do jazdy, w przyszłym sezonie sam będę się musiał nad tym zastanowić. Rano zimno 4-5'C, ale temperatura szybko rośnie, rychło przekraczając 10'C. Jedzie się całkiem przyzwoicie, w pierwszej części dnia nam nie wieje. Przed Wielopolem zaczynają się już konkretniejsze podjazdy i tak jest właściwie już do końca dnia. Studiując mapę w rejonie Frysztaku orientujemy się że dość blisko są ruiny zamku w Odrzykoniu, więc postanawiamy o nie zahaczyć. Podjazd pod zamek okazał się bardzo wymagający - aż 13%, a końcowa szutrowa ścieżka pod same ruiny aż 18%! Ruiny bardzo malownicze, świetnie wkomponowane w skalny teren - z pewnością warto było tutaj zajrzeć.

Zjeżdżamy do Krosna, zaliczamy jeszcze kilka gmin i kierujemy się na Sękową walcząc z coraz bardziej dającym się we znaki wiatrem. W końcówce łapie nas też mały deszczyk, już mocno zmęczeni trasą nocą docieramy do Sękowej, gdzie bardzo wygodnie nocujemy u dobrego znajomego Marka - Jacka.

Zdjęcia z komórki

Dane wycieczki: DST: 178.20 km AVS: 22.90 km/h ALT: 1560 m MAX: 56.60 km/h Temp:12.0 'C
Środa, 10 listopada 2010Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
I dzień - Warszawa - Góra Kalwaria - Kozienice - Czarnolas - Zwoleń - Ożarów - Sandomierz - Tarnobrzeg - Baranów Sand. - Mielec

Po niepowodzeniu z trasą po Lubelszczyźnie w listopadzie postanowiłem się wybrać na jeszcze jeden wyjazd, tym razem już bez namiotu - i z kolegą (na części trasy). Z Transatlantykiem umawiamy się w Ożarowie; więc jako że czeka mnie bardzo długi odcinek ruszam z Warszawy jeszcze przed świtem, niestety w mocnym deszczu. Była okazja do wypróbowania nowego stroju przeciwdeszczowego, ostatni zakupiony jeszcze na Islandię (w 2007) dożył już swoich dni. Cudów nie ma - kurtka lekko nasiąka, ale w porównaniu do starszej jest wyraźna poprawa, przede wszystkim woda w nią znacznie mniej wsiąka, będę jeszcze musiał poeksperymentować z warstwą pod kurtkę. Lało niemal 50km, dopiero gdzieś w rejonie Magnuszewa się uspokoiło. Dobrze że zdecydowałem się na trasę przez Sandomierz, nie Radom - bo na tej jest dużo więcej lasów, a dzisiaj nieźle wieje z południowego zachodu.

W Czarnolesie pod dworkiem Jana Kochanowskiego robię krótki odpoczynek, postanowiłem nasmarować rzeżący po deszczu łańcuch - no i po tej operacji okazało się że jazda na dużej tarczy jest niemal niemożliwa - łańcuch skacze przy każdym mocniejszym depnięciu, przesadziłem z dojeżdżaniem starego napędu (ponad 20tys km bez żadnego cudowania ze zmianą łańcuchów!), zaskoczyło mnie tylko to że napęd przestał działać tak nagle. Musiałem więc jechać głównie na małej tarczy, więc przy prędkościach powyżej 25km/h były już duże problemy. Na spotkanie z Markiem w Ożarowie spóźniłem się parę minut, razem ruszamy na Sandomierz do którego docieramy już nocą, zwiedzając pięknie podświetloną starówkę - było nie było - miejsce działalności najsłynniejszego polskiego rowerzysty - Ojca Mateusza :))

Dalej przebijamy się w korku przez remontowany most na Wiśle i długo jedziemy przez Tarnobrzeg, dopiero za miastem robi się przyjemniej. Ostatni postój robimy przed pięknym pałacem w Baranowie Sandomierskim, również elegancko podświetlonym. Do Mielca docieramy ok.19, nocujemy w schronisku młodzieżowym, niestety kuchnia nie działała, więc na obiad pozostał nam suchy prowiant.

Zdjęcia z komórki

Dane wycieczki: DST: 264.60 km AVS: 24.24 km/h ALT: 819 m MAX: 56.20 km/h Temp:10.0 'C
Czwartek, 4 listopada 2010Kategoria Wypad, Treking
Bohukały - Terespol - [pociąg] - Warszawa

W nocy bardzo marnie spałem, sporo padało i wiało - co spowodowało, że odechciało mi się dalszej jazdy (w planach miałem objechanie Lubelszczyzny). Niestety listopad z bardzo krótkimi dniami i marniutką pogodą na wypady sakwiarskie już nie bardzo się nadaje, spóźniłem się jakiś tydzień, wtedy warunki byłyby zupełnie inne; a zmobilizować się do jazdy w deszczu i na silnym wietrze nie jest łatwo

Dojeżdżam więc do Terespola i wsiadam w pociąg o 7 rano, w Warszawie jestem po 11, 20km ze stacji Rembertów na Ursynów jadę już w mocnym deszczu; co zdaje się potwierdzać moją decyzję o rezygnacji z wyjazdu.
Dane wycieczki: DST: 31.10 km AVS: 22.48 km/h ALT: 75 m MAX: 33.70 km/h Temp:8.0 'C
Środa, 3 listopada 2010Kategoria Wypad, Treking, >200km, >100km
Warszawa - Węgrów - Sokołów Podlaski - Sarnaki - Konstantynów - Janów Podlaski - Bohukały

Ruszam ok.7 pogoda niespecjalna, sporo chmur - ale dość ciepło (8'C) i nie pada. Pierwsze kilometry nieciekawe - długi przejazd przez Warszawę w godzinach szczytu, dopiero za Sulejówkiem ruch się uspokaja. Do Sokołowa Podlaskiego trasa nudnawa, jedzie się w miarę sprawnie, wiatr jest raczej korzystny. W Sokołowie robię postój i zakupy, dalej jest już ciekawiej - trochę góreczek, ciekawy rejon Bugu. Nowy most na tej rzece jest już niemal gotowy, szkoda trochę starej, drewnianej nawierzchni - ale to już się nie wróci...

Do skrętu na Lublin jechało się dobrze, później 10km do Sarnaków już pod wiatr, w miasteczku postój, już widzę że czeka mnie nocna jazda, bo planowanego dystansu ok.200km przed zmierzchem nie przejadę - niestety listopad pod tym względem jest fatalny na rower. Trochę się wkurzyłem, gdy okazało się że zapomniałem zabrać tylną lampkę, ale jadąc z sakwami zawsze można liczyć na odblaski, kurtkę też mam mocno odblaskową - a to w sumie daje więcej niż sama lampka. Noc złapała mnie przed Janowem, tam jeszcze robiłem zakupy, po czym już nocą przejechałem ok. 20km, na drodze było zupełnie pusto, mijał mnie może samochód na 5min. Na nocleg rozstawiam się w lasku za Bohukałami

Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 205.50 km AVS: 23.49 km/h ALT: 706 m MAX: 40.40 km/h Temp:10.0 'C
Sobota, 14 sierpnia 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
VI dzień - Podbanske - Liptovski Mikulasz - Kvacianske Sedlo (1090m) - Zuberec - Trstena - [PL] - Chyżne - przeł. Krowiarki - Sucha Beskidzka

W nocy mamy burzę, przez co dość kiepsko śpimy, ale nad ranem pogoda wraca do normy, okazuje się, że nocowaliśmy u stóp Krywania, którego charakterystyczny wierzchołek widać z naszych namiotów. Start - marzenie, tylko w dół do Liptovskiego Hradoka, średnia ze 32km/h. Krótki odpoczynek przed zamkiem (dokarmiamy kaczki), potem wizyta w Lidlu (tu z kolei poimy kotka :) - i ruszamy dalej, zdając sobie sprawę, że jeśli utrzymamy dobre tempo będzie szansa, że damy radę wyrobić się na bezpośredni pociąg do Warszawy. Podjazd pod Kvacianske Sedlo daje nam mocno w kość, wykańcza nie tylko mocne nachylenie na długich odcinkach, ale i duży upał, szczególnie Marcinowi dał się mocno we znaki. Ale za to na następnym odcinku odbijamy sobie to z nawiązką, bo na zjeździe do Zuberca można sobie poszaleć, na bardzo ostrej ściance przed kamieniołomem wyciągam 74km/h, Marcin osiągnął tu 78km/h, gdyby dokładniej znał trasę i w odpowiednim momencie się rozpędził - z pewnością "pękłaby" osiemdziesiątka :). Z Zuberca aż do Podbieli mamy cały czas w dół, rzadko schodzimy poniżej 30km/h, dalej wjeżdżamy na główną drogę E-77, jest lekko pod górkę, ale za to bardzo pomaga nam wiatr. Pagórkowatą trasą ciągniemy aż do Jabłonki (piękne widoki zarówno na Tatry jak i na masyw Babiej Góry), gdzie już nieźle zmęczeni stajemy na zakupy i lody.

Za Jabłonką czeka nas długi podjazd na przełęcz Krowiarki, nie jest może specjalnie ostry, ale długi dystans (mamy już w nogach ponad 100km) i upał - robią swoje. Poszło to jednak bardzo sprawnie, zmęczeni ale i zadowoleni meldujemy się na szczycie - stąd już mamy tylko w dół, aż do samej Suchej. Po króciutkim odpoczynku zaczyna się ostry zjazd, zasuwaliśmy strasznie aż niemal do Makowa, pierwsza część to ostry zjazd w lesie, dalej na drodze przez Zawoję pomógł nam wiatr, tak więc lecieliśmy zdrowo powyżej 30km/h. Od Makowa już nie za ciekawie, dziurawa droga z wielkim ruchem. Ale wyrobić się udało, na stację docieramy ok.18, średnią tego dnia mieliśmy prawdziwie rekordową - 24,5km/h, z bagażem po górach; parę dni jazdy dzień w dzień robi swoje - i forma rośnie :))

Już na stacji kolejowej w Suchej mamy niezłe zamieszanie spowodowane przez totalnie niekompetentną babkę w kasie, takich idiotek ze świecą szukać. Najpierw wypisała nam bilety na rower za 1zł (a trzeba mieć za 5zł), trzeba je było przerobić; później błędnie poinformowała nas, że odjazd pociągu jest o ok.15min wcześniej niż się spodziewaliśmy, co spowodowało bardzo duże zamieszanie; ale prawdziwe kuriozum - to był bilet jaki wypisała Marcinowi - z Suchej do Warszawy przez ... wielkopolski Kościan, w sumie bodajże 700km! Pociąg IR z Zakopanego mało komfortowy i dośc zapełniony, niemniej rekompensuje to niska cena za bilet.


Wyjazd bardzo udany, przejechaliśmy większą część polskich Karpat, zaliczyliśmy dwa bardzo ciężkie podjazdy - Przehybę i Śląski Dom, pogoda dopisała świetnie, Gosia i Marcin wracali cali spaleni słońcem, a ja ręce mam już czerwone jak Indianin :)). Widokowo trasa piękna - widzieliśmy zarówno Bieszczady jak i Tatry, no i oczywiście wiele innych ciekawych miejsc. Jechało nam się bardzo sprawnie, duże słowa uznania dla Marcina (tak górska trasa na rowerze poziomym!) i przede wszystkim dla Gosi, która mimo zaledwie 16 lat doskonale dawała sobie radę jadąc na rowerze szosowym z bagażem, dysponując bardzo niekomfortowymi przełożeniami, także i bardzo długie dystanse nie były jej straszne; do tego jako że większość podjazdów zaliczaliśmy we dwójkę - była bardzo wdzięcznym obiektem do fotografowania :)).
A trasa momentami była bardzo ciężka, czwartego dnia mieliśmy aż ponad 2300m podjazdów, a to bardzo dużo, w tym roku z bagażem więcej miałem chyba tylko wjeżdżając na Berninę. O takiej formie jak mają Gosia i Marcin - w ich wieku to mogłem sobie tylko pomarzyć :))

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 170.80 km AVS: 24.52 km/h ALT: 1278 m MAX: 74.20 km/h Temp:30.0 'C
Piątek, 13 sierpnia 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Łukiem Karpat

V dzień - Spiska St. Ves - [PL] - Niedzica - Łapszanka - Jurgów - [SK] - przeł. Żdziarska (1081m) - Tatrzańska Polanka - Śląski Dom (1670m) - Strbske Pleso (1350m) - Podbanske

Dzisiaj "królewski" dzień naszego wyjazdu - masa gór, liczymy na piękne widoki. Rano pogoda średnia, dość chłodno w porównaniu do poprzednich dni. Na początek oglądamy zamek w Niedzicy i tamę na jeziorze Czorsztyńskim. Następnie kierujemy się na Łapszankę, słynącą z pięknej panoramy Tatr. Podjazd pod Łapszankę bardzo ostry w samej końcówce, podjeżdżałem tutaj z ciekawości na przełożeniu podobnym do tego którym dysponuje Gosia - i było to nie lada wyzwanie, ledwo się wtoczyłem na szczyt. Spod kapliczki mamy wspaniały widok na Tatry (w międzyczasie zupełnie się przejaśniło). A owa kapliczka z dzwonem służyła ostrzeganiu mieszkańców przed burzą, w trakcie takiego ostrzegania ok. 40 lat temu zginął jeden z mieszkańców rażony piorunem.

Z Łapszanki bardzo szybki zjazd do Jurgowa i tutaj zaczyna się podjazd na przełęcz Zdziarską, w pierwszej fazie (do Podspadów) łagodnie w górę, ze wspaniałym widokiem na Hawrań, później ze 150m właściwego podjazdu. W barze za przełęczą robimy krótki odpoczynek i przepierkę, po czym zjeżdżamy do Tatrzańskiej Kotlinki, przez większość trasy mamy piękne widoki na Tatry, pogoda dopisuje. Z Kotlinki jest już mozolny podjazd Drogą Wolności, słońce daje się we znaki, ale dzięki niemu mamy piękne widoki (w tym rejonie nad okolicą dominuje masyw Łomnicy). Przed Smokovcem pościgaliśmy się krótko z szosowcem (typ tych co rower dowożą w góry samochodem :)), w miasteczku krótki odpoczynek i dalej jedziemy do Tatrzańskiej Polanki, gdzie zaczyna się najwyższy tatrzański podjazd pod słynny Śląski Dom. Bagaże zostawiamy na stacji kolejowej, po czym ruszamy w górę. Od razu jest ostre nachylenie, na bramce zakaz dla rowerów - prawdopodobnie z powodu remontowanej drogi, ale nikt się nas nie czepiał. Pierwsza część bardzo wymagająca, na ostrym słońcu, wyżej wjeżdżamy w las i jest nieco lepiej. Od ok. 1300m zaczyna się remont drogi, chwilami ciężko przejechać takie są dziury i tak jest wąsko; niemniej dajemy radę. Końcowy długi trawers nieźle męczy, ale widok hotelu daje motywację, Gosia ponownie wjechała tak trudny podjazd bez zatrzyywania, tym samym tempem co ja - wielkie brawa! Odpoczynek nad pięknym Velickim Plesem, wspaniale wpasowanym w górski krajobraz (czego już o samym hotelu Śląski Dom powiedzieć w żadnym razie się nie da) zakłóca nam głośny remont. Na górze już nie tak ciepło, ze 20'C i chłodny wiatr, czekając na Marcina troszkę marzniemy. A Marcin dojeżdża bardzo sprawnie, na podjeździe jeszcze "łyknął" dwójkę Słowaków podjeżdżających tu na rowerach górskich.

Krótka sesja zdjęciowa - i ruszamy w dół, ale zjazd bardzo dziurawą drogą nie należy do przyjemności, przy ok. 30km/h wypina mi się z mocowania GPS i mocno uderza o asfalt długo się turlając. Prawdziwym szczęściem właściwie nic się nie stało, zaledwie kilka drobnych zadrapań na antence i obudowie, jednak 60CSx to pancerny sprzęt! Z Polanki czeka nas jeszcze mozolny podjazd pod Szczyrbskie Pleso, dają już o sobie znać trudy dzisiejszego dnia oraz głód, przy życiu trzyma nas wizja dobrego obiadu na szczycie. Mocno zmęczeni docieramy do restauracji w kurorcie, duża porcja smażonego sera stawia nas na nogi i jedziemy jeszcze objechać jezioro. Trafiliśmy idealnie, właśnie zachodzi słońce - i widoki są cudowne, jestem tu już czwarty raz, ale tak pięknie nigdy nie było. Znad jeziora - mamy już tylko w dół, sprawnie zaliczamy najostrzejszą, górną część zjazdu (ponad 70km/h!), już po zmierzchu nabieramy wodę z lodowatego strumienia i rozbijamy się na noc w lesie w rejonie Podbanskiego.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 123.80 km AVS: 18.12 km/h ALT: 2309 m MAX: 70.20 km/h Temp:26.0 'C
Czwartek, 12 sierpnia 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Łukiem Karpat

IV dzień - Andrzejówka - Piwniczna - Stary Sącz - Przehyba (1175m) - Szczawnica - [SK] - Przełom Dunajca - Spiska St. Ves

Na początek mamy piękną drogę nad Popradem, nasza trasa kilka razy wzbija się nieco nad poziom rzeki, przez co mamy szeroką perspektywę na zakola rzeki, chwilami jedziemy niemal kanionem. Na rynku w Piwnicznej robimy zakupy i kierujemy się na Stary Sącz. Dzięki wiatrowi w plecy pokonujemy ten odcinek bardzo szybko, krótka wizyta na rynku w Starym Sączu - i jedziemy do Gołkowic. Tutaj zostawiamy bagaże w barze po czym ruszamy na jeden z najcięższych polskich podjazdów - słynną Przehybę. Od mojej ostatniej wizyty okazało się że wyremontowano całą dolną część podjazdu, wcześniej pełna dziur - teraz zupełnie gładka.

Prawdziwa zabawa zaczyna się za szlabanem, tutaj są już solidne nachylenia, długie odcinki w granicach 10%, ścianki po 13%, Gosia ze swoimi przełożeniami miała tu naprawdę bardzo ciężko - a mimo to dała radę zaliczyć cały podjazd bez zatrzymania! Niestety w końcówce dalej są te fatalne kamienie, po których nie sposób przejechać na rowerze szosowym, tam trzeba było pchać. Na grani jest już gładki szuter, szybko docieramy więc do schroniska, gdzie rowerzystów nie brakuje. W schroniskowej stołówce posiłek i odpoczynek, Marcin dociera jakieś 30min później, niewykluczone, że jest pierwszym "poziomkowcem" któremu udało się wjechać na Przehybę, taki podjazd na tym rowerze to wielkie wyzwanie!

Po odpoczynku i fotkach ruszamy w dół, tutaj poziomka jest bezkonkurencyjna, dzięki znacznie mniejszym oporom aerodynamicznym można jechać sporo szybciej niż na typowym rowerze pionowym. Z Gołkowic jedziemy malowniczą drogą wzdłuż Dunajca do Krościenka, tam robimy zakupy, na postój stajemy już za Szczawnicą na początku szlaku przełomem Dunajca. Samym szlakiem jadę już trzeci raz, ale za każdym razem robi duże wrażenie - to jedno z ładniejszych miejsc w Polsce (choć sam szlak prowadzi słowacką stroną). Za przełomem trafiamy na darmowe prysznice przy miejscowym kempingu, oczywiście skorzystaliśmy, nieczęsto są takie okazje. Mieliśmy jeszcze pociągnąć za Niedzicę, ale za Sromowcami widząc wiele zielonych łąk w sam raz na biwak decydujemy się na nocleg jeszcze na Słowacji. I był to strzał w dziesiątkę - bo miejscówkę mamy wspaniałą, na wzgórzu z fantastycznym widokiem na Trzy Korony, to bez wątpienia najładniejszy nocleg tej wyprawy.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 119.50 km AVS: 20.90 km/h ALT: 1227 m MAX: 60.40 km/h Temp:26.0 'C
Środa, 11 sierpnia 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Łukiem Karpat

III dzień - Posada Jaśliska - Krempna - przeł. Beskid (593m) - [SK] - Bardejov - przeł. Tylicka (683m) - [PL] - Krynica - Muszyna - Andrzejówka

Pogoda dalej dopisuje, sprawnie się zbieramy i wyjeżdżamy o 8.30. Pierwsza część dzisiejszego dnia to wjazd w serce Beskidu Niskiego - czyli okolice Krempnej. Niestety drogi w tym rejonie są fatalne, długie odcinki z dziurami, co szczególnie przeszkadza na zjazdach. Ale kiepskie drogi rekompensują nam ładne widoki, szczególnie panorama z podjazdu za Mszaną jest godna polecenia. Przed Krempną wypłaszczenie, miasteczko leży jakby w kotlinie, otoczone górami, sporo tu jeszcze drewnianych chałup, rower poziomy budzi duże zdziwienie.

Warto tu w ogóle poświęcić parę słów na ten temat - bo właśnie to, a nie nieco gorsza jazda w górach najbardziej Marcina denerwuje w tym sprzęcie. Krótko mówiąc - z rowerem poziomym nie ma się na trasie życia, wszędzie budzi sensację, co chwilę słyszymy jakieś głupawe komentarze, co chwilę całe przystanki czekających ludzi obracają za nim głowę, a na postojach bardzo często zatrzymują się ciekawi, zadając ciągle te same pytania. Na krótką metę jest to jeszcze zabawne, ale na dłuższej trasie po prostu denerwuje, w Polsce rower poziomy to jak niemal ufo.

Za Krempną wjeżdżamy do Magurskiego Parku Narodowego i wreszcie porządnie wykonaną drogą kierujemy się w stronę granicy. Widoki piękne, bardzo pusto, Beskid Niski to na pewno świetne miejsce dla ludzi ceniących sobie spokój, nie przepadających za komercją. W sklepie w Ożennej robimy zakupy i dłuższy postój, następnie zaliczamy krótką ale ostrą ściankę pod graniczną przełęcz Beskid. Na zjeździe po słowackiej niewiele się od zeszłego roku zmieniło - ze 2km asfaltu, a następnie kamienisty szuter. Pod koniec asfaltowego odcinka łapię gumę w przednim kole, już mocno zjechaną oponę przebił ostry kamyczek. Po załataniu dętki zwozimy się do głównej szosy na Bardejov, gdzie wreszcie jest normalna droga. Ładną pagórkowatą drogą w dużym upale jedziemy do Bardejova, długi postój urządzamy sobie na przepięknym rynku, przyjemnie było posiedzieć w zacienionym miejscu w takim otoczeniu.

Wyjazd z Bardejova nieciekawy, po jakiś 10km skręcamy na Krynicę, po drodze trzeba zaliczyć przeł. Tylicką, która nieoczekiwanie nieźle dała nam w kość, chyba głównie ze względu na upał. Trasa do Krynicy ciekawa, po drodze trzeba zaliczyć jeszcze jeden podjazd, nieco wyższy od granicznej przełęczy, a do centrum Krynicy docieramy szybkim zjazdem. Kurort robi wrażenie, piękne parki, szczególnie do gustu przypadły mi sylwetki różnych zwierząt zrobione z kwiatów, utrzymanie takich "rzeźb" wymaga wiele pracy. Po zakupach wyjeżdżamy z miasta ruchliwą drogą na Muszynę, dopiero za tym miastem się nieco uspokoiło. Po drodze znajdujemy małe źródełko w którym nabieramy wody na nocleg, rozbijamy się przy drodze, tuż koło torów kolejowych.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 112.70 km AVS: 19.89 km/h ALT: 1242 m MAX: 58.10 km/h Temp:29.0 'C
Wtorek, 10 sierpnia 2010Kategoria >100km, Treking, Wypad
Łukiem Karpat

II dzień - Krościenko - Ustrzyki Dln. - Ustrzyki Grn. - Przeł. Wyżniańska (855m) - Przełęcz Wyżnia (872m) - Cisna - Komańcza - Komańcza - Posada Jaśliska

Rano po wczorajszym deszczu nie ma już śladu, zapowiada się piękny słoneczny dzień. Szybko dojeżdżamy do Ustrzyk Dolnych, tam robimy zakupy w Biedronce i ruszamy w góry. Pierwsze podjazdy dość łagodne, po drodze kilka ładnych drewnianych cerkwi. Przed Ustrzykami Górnymi większy podjazd, ze szczytu którego roztacza się ładna panorama najwyższego pasma Bieszczad. Do samych Ustrzyk już w miarę po równym, wzdłuż Wołosatego; pierwszy poważniejszy podjazd to przełęcz Wyżniańska (855m), na podjeździe mamy ładne widoki na Połoninę Caryńską, na szczycie czekamy trochę na Marcina, który jedzie na rowerze poziomym i w górach jest mu ciężej niż nam. Z kolei Gosia ma rower szosowy z bardzo ograniczonymi przełożeniami (maks 39-25), a to w zestawieniu z bagażem oznacza to że na każdej trochę ostrzejszej górce od razu musi wrzucać ostatni bieg i jechać bardzo siłowo. Na przełęczy krótki odpoczynek i zjeżdżamy do Berehów, gdzie zaraz zaczyna się drugi podjazd; tym razem na przełęcz Wyżną (872m). Tutaj widoki są jeszcze wyższej klasy, z tyłu Połonina Caryńska, przed nami Wetlińska, a szosa malowniczo wspina się serpentynami. Na szczycie robimy dłuższy postój, po odpoczynku zjeżdżamy do Wetliny i Cisnej. W rejonie Żubraczego krótki postój w barku z prywatnym mini "zoo" (zwierzęta z wikliny), zajeżdżamy też na stacyjkę bieszczadzkiej kolejki wąskotorowej.

Kawałek dalej podjazd na górkę ok. 750m, po czym dalej jedziemy pagórkowatą drogą (trochę dziur) w stronę Komańczy. Górki dookoła powoli coraz niższe, wjeżdżamy w Beskid Niski. Za Komańczą postój przy stacji benzynowej, gdzie Gosia miała okazję skorzystać z prysznica przy domkach kempingowych (dziewczyny tolerancję na higieniczne warunki wyprawy mają sporo niższą :)). Jedziemy jeszcze do Posady Jaśliska i rozbijamy się na noc koło jakiejś bocznej dróżki, miejsce zdecydowanie lepsze od wczorajszego, rozkładając namioty jeszcze za dnia ma się znacznie większy wybór.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 149.30 km AVS: 21.80 km/h ALT: 1692 m MAX: 66.00 km/h Temp:23.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl