Wpisy archiwalne w kategorii
Wypad
Dystans całkowity: | 81420.54 km (w terenie 333.00 km; 0.41%) |
Czas w ruchu: | 3572:53 |
Średnia prędkość: | 22.79 km/h |
Maksymalna prędkość: | 83.80 km/h |
Suma podjazdów: | 606506 m |
Suma kalorii: | 101309 kcal |
Liczba aktywności: | 475 |
Średnio na aktywność: | 171.41 km i 7h 31m |
Więcej statystyk |
Wójcice - Otmuchów - Paczków - Złoty Stok - Lądek-Zdrój - Przeł. Puchaczówka (897m) - Schronisko na Śnieżniku (1215m) - [pieszo} - Śnieżnik (1425m) - Bystrzyca Kłodzka - Przeł. Spalona (811m)
Po wczorajszej dojazdowej części wyjazdu dzisiaj zaczynamy właściwą trasę po górach. Pierwsza część zdecydowanie nieprzyjemna, aż niemal do samego Złotego Stoku zmagamy się z nieprzyjemnym i mocnym wiatrem, zwiedzając po drodze ładne miasteczka Otmuchów i Paczków. Za Złotym Stokiem zaczynają się wreszcie Góry Złote, pierwszy podjazd doprowadza nas na wysokość ok. 700m, stąd zjeżdżamy do Lądka-Zdroju, gdzie na ładnym ryneczku robimy sobie postój. Na trasie do Stronia Śląskiego widać już główny cel naszego wyjazdu - czyli Śnieżnik. Za Stroniem zaczyna się podjazd na Puchaczówkę, no i przede wszystkim zaczyna się też psuć pogoda. Z początku się nie przejmowaliśmy, licząc, że to zapowiadany w prognozie minimalny deszcz "konwekcyjny", niestety strumienie wody płynące szosą w rejonie ośrodka narciarskiego Czarna Góra powodują, że zaczynamy powoli dochodzić do wniosku, że z prognozą która skłoniła nas do wypadu w ten rejon - może jednak być coś nie tak.
Na Puchaczówkę dojeżdżamy już w śnieżycy, a z przełęczy zjeżdżamy już na zupełnie boczne dróżki. Z początku to jeszcze mocno dziurawy asfalt z płatami śniegu, później już kamieniste szutrówki. Zjeżdżamy na jakieś 800m i w krzakach zostawiamy większość bagażu i z jedną sakwą na dwóch ruszamy w górę. Pierwszy początek podjazdu to ostra, niemal 200m ścianka, poniżej 8% nachylenie nie spada, są i kawałeczki po 11-12%, po mokrym żwirze i kamyczkach nie jedzie się za dobrze. Wyżej jest długi trawers, od wysokości ok. 1000m zaczyna się pojawiać coraz więcej śniegu. Kolejny raz oszukaliśmy się na prognozie, bo z zapowiadanego mrozu u góry guzik wyszło, jest koło 0'C co powoduje że z w głębszym śniegu jedzie się do niczego, coraz częściej buzują koła, gdyby był zmarznięty byłaby to inna sprawa. Powyżej 1100m staje się już jasne, że na rowerach na szczyt nie wjedziemy, coraz częściej trzeba pchać, szczególnie na bardziej nachylonych kawałkach. W ten sposób trochę jadąc, trochę pchając docieramy do schroniska na Śnieżniku (1215m), tam zatrzymujemy się na postój, jemy żurek i już na piechotę ruszamy na szczyt.
Śniegu sporo, ja miałem zwykłe adidasy, które wkrótce zupełnie przemokły (na szczęście miałem również wodoodporne skarpetki, dzięki czemu stopy były suche). Podejście dość męczące, oczywiście od Stronia Śląskiego cały czas pada śnieg, w rejonie szczytu całkiem porządny. Niemniej na Śnieżnik docieramy, nie do końca tak jak to sobie wyobrażaliśmy - ale jednak! Zjazd rowerami ze schroniska bardzo nieprzyjemny, ślisko, śniegu w międzyczasie napadało dobre 5cm, naszych śladów z podjazdu już nie widać, bardzo trzeba uważać, po drodze zaliczyłem dość malowniczą glebę. Na wysokości ok. 800m gdzie z powrotem zakładamy bagaże śnieg powoli przechodzi w deszcz; w Międzygórzu, gdzie wraca asfalt już porządnie leje. Przebieramy się więc w przeciwdeszczowe kurtki i w ulewie jedziemy do Bystrzycy Kłodzkiej. Tam chwilę pokręciliśmy się po centrum, zrobiliśmy zakupy w Biedronce i już po zmroku zaczynamy ostatni podjazd dzisiejszego dnia - na Spaloną. Deszcz ponownie zamienia się w śnieg, im wyżej, tym więcej leży go na drodze. Podjazd ciągnął się niemiłosiernie, byliśmy już mocno zmęczeni całym dzisiejszym bardzo wymagającym dniem; niemniej wizja noclegu w schronisku podtrzymywała na duchu. Przed szczytem są fragmenty bardzo śliskiej drogi, najbardziej trzeba było uważać na kawalkach źle wyprofilowanej jezdni (na ukos), Marcin który dotarł tu jakieś 20min po mnie (więcej śniegu na drodze!) nawet się tu przewrócił.
W schronisku na szczęście bardzo ciepło, więc szybko wracamy do życia, można przesuszyć sporo przemoczonych rzeczy. Parę "ciepłych" słów należy tu poświęcić gównu zwanemu new.meteo.pl - po raz ostatni dałem się nabrać na dobry i wygodny design tej strony, oraz pozory dokładności. Pomyłka była po prostu totalna - miały być jakieś minimalne opady - a był potężny wielogodzinny deszcz i śnieg, od Stronia (czyli od jakiejś 12 godziny aż do zmroku cały czas padało). U góry miał być mróz - a śnieg był rozmoczony, wiatr miał być północny, był południowy (to nam akurat pomogło) - jednym słowem precyzja po prostu żenująca, lepiej planować trasy na podstawie prostszych, mniej dokładnych serwisów - skala pomyłek jednak niższa.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 6 (OTMUCHÓW, PACZKÓW, ZŁOTY STOK, LĄDEK-ZDRÓJ, STRONIE ŚLĄSKIE, BYSTRZYCA KŁODZKA)
Po wczorajszej dojazdowej części wyjazdu dzisiaj zaczynamy właściwą trasę po górach. Pierwsza część zdecydowanie nieprzyjemna, aż niemal do samego Złotego Stoku zmagamy się z nieprzyjemnym i mocnym wiatrem, zwiedzając po drodze ładne miasteczka Otmuchów i Paczków. Za Złotym Stokiem zaczynają się wreszcie Góry Złote, pierwszy podjazd doprowadza nas na wysokość ok. 700m, stąd zjeżdżamy do Lądka-Zdroju, gdzie na ładnym ryneczku robimy sobie postój. Na trasie do Stronia Śląskiego widać już główny cel naszego wyjazdu - czyli Śnieżnik. Za Stroniem zaczyna się podjazd na Puchaczówkę, no i przede wszystkim zaczyna się też psuć pogoda. Z początku się nie przejmowaliśmy, licząc, że to zapowiadany w prognozie minimalny deszcz "konwekcyjny", niestety strumienie wody płynące szosą w rejonie ośrodka narciarskiego Czarna Góra powodują, że zaczynamy powoli dochodzić do wniosku, że z prognozą która skłoniła nas do wypadu w ten rejon - może jednak być coś nie tak.
Na Puchaczówkę dojeżdżamy już w śnieżycy, a z przełęczy zjeżdżamy już na zupełnie boczne dróżki. Z początku to jeszcze mocno dziurawy asfalt z płatami śniegu, później już kamieniste szutrówki. Zjeżdżamy na jakieś 800m i w krzakach zostawiamy większość bagażu i z jedną sakwą na dwóch ruszamy w górę. Pierwszy początek podjazdu to ostra, niemal 200m ścianka, poniżej 8% nachylenie nie spada, są i kawałeczki po 11-12%, po mokrym żwirze i kamyczkach nie jedzie się za dobrze. Wyżej jest długi trawers, od wysokości ok. 1000m zaczyna się pojawiać coraz więcej śniegu. Kolejny raz oszukaliśmy się na prognozie, bo z zapowiadanego mrozu u góry guzik wyszło, jest koło 0'C co powoduje że z w głębszym śniegu jedzie się do niczego, coraz częściej buzują koła, gdyby był zmarznięty byłaby to inna sprawa. Powyżej 1100m staje się już jasne, że na rowerach na szczyt nie wjedziemy, coraz częściej trzeba pchać, szczególnie na bardziej nachylonych kawałkach. W ten sposób trochę jadąc, trochę pchając docieramy do schroniska na Śnieżniku (1215m), tam zatrzymujemy się na postój, jemy żurek i już na piechotę ruszamy na szczyt.
Śniegu sporo, ja miałem zwykłe adidasy, które wkrótce zupełnie przemokły (na szczęście miałem również wodoodporne skarpetki, dzięki czemu stopy były suche). Podejście dość męczące, oczywiście od Stronia Śląskiego cały czas pada śnieg, w rejonie szczytu całkiem porządny. Niemniej na Śnieżnik docieramy, nie do końca tak jak to sobie wyobrażaliśmy - ale jednak! Zjazd rowerami ze schroniska bardzo nieprzyjemny, ślisko, śniegu w międzyczasie napadało dobre 5cm, naszych śladów z podjazdu już nie widać, bardzo trzeba uważać, po drodze zaliczyłem dość malowniczą glebę. Na wysokości ok. 800m gdzie z powrotem zakładamy bagaże śnieg powoli przechodzi w deszcz; w Międzygórzu, gdzie wraca asfalt już porządnie leje. Przebieramy się więc w przeciwdeszczowe kurtki i w ulewie jedziemy do Bystrzycy Kłodzkiej. Tam chwilę pokręciliśmy się po centrum, zrobiliśmy zakupy w Biedronce i już po zmroku zaczynamy ostatni podjazd dzisiejszego dnia - na Spaloną. Deszcz ponownie zamienia się w śnieg, im wyżej, tym więcej leży go na drodze. Podjazd ciągnął się niemiłosiernie, byliśmy już mocno zmęczeni całym dzisiejszym bardzo wymagającym dniem; niemniej wizja noclegu w schronisku podtrzymywała na duchu. Przed szczytem są fragmenty bardzo śliskiej drogi, najbardziej trzeba było uważać na kawalkach źle wyprofilowanej jezdni (na ukos), Marcin który dotarł tu jakieś 20min po mnie (więcej śniegu na drodze!) nawet się tu przewrócił.
W schronisku na szczęście bardzo ciepło, więc szybko wracamy do życia, można przesuszyć sporo przemoczonych rzeczy. Parę "ciepłych" słów należy tu poświęcić gównu zwanemu new.meteo.pl - po raz ostatni dałem się nabrać na dobry i wygodny design tej strony, oraz pozory dokładności. Pomyłka była po prostu totalna - miały być jakieś minimalne opady - a był potężny wielogodzinny deszcz i śnieg, od Stronia (czyli od jakiejś 12 godziny aż do zmroku cały czas padało). U góry miał być mróz - a śnieg był rozmoczony, wiatr miał być północny, był południowy (to nam akurat pomogło) - jednym słowem precyzja po prostu żenująca, lepiej planować trasy na podstawie prostszych, mniej dokładnych serwisów - skala pomyłek jednak niższa.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 6 (OTMUCHÓW, PACZKÓW, ZŁOTY STOK, LĄDEK-ZDRÓJ, STRONIE ŚLĄSKIE, BYSTRZYCA KŁODZKA)
Dane wycieczki:
DST: 114.40 km AVS: 16.30 km/h
ALT: 2198 m MAX: 52.00 km/h
Temp:1.0 'C
Opole - Niemodlin - Nysa - Wójcice
Na weekend zapowiedziano całkiem przyzwoitą pogodę, więc wspólnie z Marcinem postanowiliśmy to wykorzystać na wypad z góry. Z Warszawy jedziemy pociągiem do Opola, gdzie docieramy krótko przed zmierzchem, samo centrum miasta oglądamy jeszcze za dnia. Ale całą resztę dzisiejszej trasy pokonujemy już po ciemku; nieoczekiwanie jedzie się dość przyzwoicie, bo zapowiadany silny wiatr z zachodu jakoś się prognozie nie podporządkował, jest też ładnych parę stopni cieplej niż w Warszawie. Zaliczyliśmy po drodze parę gmin, dla województwa opolskiego ciekawostką są dwujęzyczne nazwy wielu miejscowości, w tym właśnie rejonie koncentrują się największe skupiska mniejszości niemieckiej; sądząc po zamalowanych niemieckich członach owych nazw (na większości tego typu znaków) - nie są tu specjalnie lubiani.
Trasa dość płaska, na krajówce nr 46 ruch umiarkowany, niestety na większej części brak pobocza co nocą przeszkadza. Nysa po ciemku wygląda całkiem malowniczo, poniemieckie miasteczka południowo-zachodniej Polski wyglądają o wiele lepiej niż w innych rejonach naszego kraju. Po krótkiej przejażdżce po centrum ruszyliśmy w stronę Otmuchowa, kawałek przed tym miastem rozbiliśmy namioty na noc przy nasypie kolejowym (jak się okazało czynnym, parę pociągów nas w nocy ze snu wyrywało)
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 8 (OPOLE - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki, Komprachcice, Dąbrowa, NIEMODLIN, Łambinowice, Skoroszyce, Pakosławice, NYSA - miasto powiatowe)
Na weekend zapowiedziano całkiem przyzwoitą pogodę, więc wspólnie z Marcinem postanowiliśmy to wykorzystać na wypad z góry. Z Warszawy jedziemy pociągiem do Opola, gdzie docieramy krótko przed zmierzchem, samo centrum miasta oglądamy jeszcze za dnia. Ale całą resztę dzisiejszej trasy pokonujemy już po ciemku; nieoczekiwanie jedzie się dość przyzwoicie, bo zapowiadany silny wiatr z zachodu jakoś się prognozie nie podporządkował, jest też ładnych parę stopni cieplej niż w Warszawie. Zaliczyliśmy po drodze parę gmin, dla województwa opolskiego ciekawostką są dwujęzyczne nazwy wielu miejscowości, w tym właśnie rejonie koncentrują się największe skupiska mniejszości niemieckiej; sądząc po zamalowanych niemieckich członach owych nazw (na większości tego typu znaków) - nie są tu specjalnie lubiani.
Trasa dość płaska, na krajówce nr 46 ruch umiarkowany, niestety na większej części brak pobocza co nocą przeszkadza. Nysa po ciemku wygląda całkiem malowniczo, poniemieckie miasteczka południowo-zachodniej Polski wyglądają o wiele lepiej niż w innych rejonach naszego kraju. Po krótkiej przejażdżce po centrum ruszyliśmy w stronę Otmuchowa, kawałek przed tym miastem rozbiliśmy namioty na noc przy nasypie kolejowym (jak się okazało czynnym, parę pociągów nas w nocy ze snu wyrywało)
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 8 (OPOLE - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki, Komprachcice, Dąbrowa, NIEMODLIN, Łambinowice, Skoroszyce, Pakosławice, NYSA - miasto powiatowe)
Dane wycieczki:
DST: 92.70 km AVS: 21.98 km/h
ALT: 586 m MAX: 42.20 km/h
Temp:10.0 'C
W Krakowie od Waxmunda na dworzec, a w Warszawie z dworca do domu
Dane wycieczki:
DST: 16.50 km AVS: 22.50 km/h
ALT: 96 m MAX: 37.20 km/h
Temp:3.0 'C
Zakopane - dzień 3
Ogrodzieniec - Olkusz - Kraków - Wieliczka - Dobczyce - Mszana Dolna - Rabka-Zdrój - Nowy Targ - Zakopane
Wcześnie rano ruszamy na trasę (Waxmund jeszcze wcześniej by znaleźć zgubioną wczoraj lampkę :)) - jeszcze raz dzięki za gościnę! Na trasie do Olkusza żegnamy się ze Zbyszkiem jadącym samochodem do Krakowa, jedzie się bardzo przyjemnie, w pierwszej części sporo górek, w Olkuszu żegnamy się z Szarnem wracającym do Zabrza. We czwórkę kontynuujemy jazdę na Kraków, wiatr na tym odcinku mamy idealnie w plecy, więc po kilku wspinaczkach na w sumie ok. 500m, gdy zaczęły się długie zjazdy do Krakowa - jechało się wyśmienicie, średnią w dawnej stolicy Polski mamy koło 30km/h. W Krakowie postój, po krótkim zastanowieniu się postanawiamy do Zakopanego pojechać drogą przez Dobczyce stanowiącą ciekawą alternatywę dla ruchliwej zakopianki.
W Wieliczce zaczyna się pierwszy poważniejszy podjazd, od czasu gdy w zeszłym roku jechaliśmy tu z MadManem zrobiono nowiutki asfalt i jedzie się wyśmienicie. Na tym kawałku z Waxmundem mocno docisnęliśmy, z Danielem i Mikim spotykamy się w Dobczycach. Miki chciał tu stanąć, więc umówiliśmy się na spotkanie pod Mszaną, bo ja zdecydowanie preferuję jazdę z rzadszymi postojami, jazda w grupie też mnie bardziej męczy niż samotnie, ale swoim tempem. Pierwszy odcinek trasy do Kasiny łagodnie wznosi się w górę, dopiero w drugiej części zaczynają się ostrzejsze podjazdy, w okolicy jest coraz więcej śniegu, na stoku w Kasinie wielu narciarzy. Na podjeździe ze 100m niżej zauważam, już zasuwającego Waxmunda (ten opis właściwie zbędny bo Waxmund zawsze zasuwa :), dlatego czekając na chłopaków na skrzyżowaniu z krajówką do Mszany zdziwiłem się czekając niemal pół godziny, przyjechali gdy już miałem dzwonić czy nie ma jakiejś awarii - okazało się, że odpoczywali kawałek wcześniej. Na drodze do Rabki był kawałek mokrej drogi, uświniłem sobie rower i kurtkę solą (padało trochę śniegu, więc zaczęli sypać).
Kawałek do Rabki nieprzyjemny, niemal czołowo pod wiatr i lekko pod górę, w miasteczku znowu się rozdzielamy, bo postoje co 15km to jednak nie dla mnie, co wpadnę w dobry rytm, to przerwa po której trzeba się rozkręcać na nowo; znudziła mnie już odmiana słowa nakurwianie* na wszystkie możliwe sposoby. Po wjeździe na zakopiankę wita mnie piękny widok na masyw Obidowej, serpentyny podjazdu widziane z tej strony robią wrażenie, podobnie jak i ciemne chmury nad szczytem. Pierwsza część podjazdu elegancka, nachylenie 6-7%, mocny wiatr w plecy, w słońcu 4'C. Ale od wysokości ok. 700m pogoda szybko zaczyna się zmieniać, jest trochę bocznego wiatru, przed szczytem temperatura bardzo szybko spada do -4'C i zaczyna się śnieżyca, w tych warunkach czekanie na szczycie nie miało zupełnie sensu, więc jak najszybciej zjeżdżam do Nowego Targu, warunki ciężkie, silny wiatr i dużo śniegu w którym przy 40-50km/h mam zaraz całą kurtkę, ale ma to swój niewątpliwy urok, właśnie takie przeżycia zapadają w pamięć najmocniej. Dojechałem na przedmieścia Nowego Targu zatrzymując się na stacji Orlenu, w barze kupiłem gorącą herbatę i hot-doga, co szybko mnie rozgrzało. Parę razy próbowałem się dodzwonić do Mikiego, wysłałem SMS-a, ale Miki jadąc przez Obidową tego nie usłyszał i niestety widziałem tylko jak chłopacy śmignęli zjazdem.
Po jakiś 10min ruszam i ja, licząc, że spotkamy się na dworcu w Zakopanem, ale nieoczekiwanie dość łatwo ich dogoniłem już koło Białego Dunajca, końcówkę do Zakopanego jedziemy już razem spokojnym tempem, bo wszystkim ta bardzo górzysta i długa trasa dała nieźle popalić. W Zakopanem idziemy do restauracji na obiad, niestety na dworcu PKS duży zgrzyt, kierowca nawet nie chce słyszeć o zabraniu roweru (mimo, że autobus nie był pełny; nawet nie chciał pokazać jak wyglądają luki bagażowe) - niestety takich bezinteresownie złośliwych chamów nie brakuje. Dla Waxmunda i mnie nie był to wielki problem, natomiast Mikiemu i Danielowi mocno komplikowało kwestię powrotu na rano do Łodzi. Postanawiamy więc jechać do Krakowa pociągiem, Miki mógł dotrzeć do pracy ok. 10 rano (jadąc rannym, nie nocnym pociągiem), natomiast Daniel musiał być na zajęciach już ok. 8. Dosłownie na minutę przed stacją w Nowym Targu wpadamy więc na pomysł, że Miki odtransportuje rower Daniela do Łodzi, a Daniel wysiądzie w Nowym Targu i złapie kolejny PKS do Łodzi. Akcja była niewąska, Daniel po chwili namysłu szybko złapał sakwy i wyskoczył na stacji, dobrze że nie zapomniał zabrać kasy, gorzej że zabrał też swój bilet na rower, co oznaczało 10,50zł (5,50 zł za bilet i 5zł za wypisanie w pociągu) :)). W międzyczasie mocno sypnęło śniegiem, z okien pociągu widzieliśmy, że zaczyna już zalegać nawet na zakopiance, boczniejsze drogi były całe białe, ale mocniej padało właściwie tylko na Podhalu, w rejonie Suchej śniegu nie było już niemal wcale.
Na stacji PKP w Krakowie okazało się, że jeden pasażer nie może kupić biletu na 2 rowery (ta firma nigdy mnie nie zawodzi, zawsze na jakąś ciekawą akcję można liczyć!), więc rower Daniela musiał pojechać na gapę. Do mieszkania Waxmunda mieliśmy parę kilometrów, Miki jadący na dwóch rowerach zatrzymywał na sobie wzrok wielu krakusów (a jechaliśmy przez sam rynek). U Waxmunda trochę pospaliśmy, Miki musiał ruszyć bardzo wcześnie (pociąg miał przed 6), ja nieco później (o 7.14)
Wyjazd bardzo udany, wyszedł zupełnie inaczej niż w planach (ja miałem jechać gdzieś do Kłodzka, Miki i Daniel wracać do Łodzi, Waxmund do Krakowa) - ale tutaj wiatr rozdawał karty. Niedzielna trasa do Zakopanego - piękna, masa gór z ogromną jak na tyle podjazdów średnią (tu pomógł bardzo wiatr), piękne widoki, mocniejsze przeżycia (jak zjazd w zamieci z Obidowej), doborowa kompania - piękniejszego otwarcia sezonu nie można sobie właściwie wyobrazić.
Wielkie dzięki dla wszystkich uczestników wyjazdu, dla gościnnych gospodarzy za noclegi, smaczne posiłki i towarzystwo - oby nam się w tym roku udało zorganizować więcej takich wypadów!
*Nakurwianie - termin autorstwa Mikiego, w mojej interpretacji ciśnięcie na maksa na prostym i przede wszystkim w dół, jazda na częstych zmianach z licznymi postojami, coś dla lubiących oglądać tylne piasty kolegów i średnią na liczniku ;)
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 19 (Klucze, OLKUSZ - miasto powiatowe, Jerzmanowice-Przeginia, Wielka Wieś, KRAKÓW - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki, WIELICZKA - miasto powiatowe, DOBCZYCE, Raciechowice, Wiśniowa, Dobra, Mszana Dolna - wieś, MSZANA DOLNA - miasto, RABKA-ZDRÓJ, Nowy Targ - wieś, NOWY TARG - miasto powiatowe, Szaflary, Biały Dunajec, Poronin, ZAKOPANE - miasto powiatowe)
Ogrodzieniec - Olkusz - Kraków - Wieliczka - Dobczyce - Mszana Dolna - Rabka-Zdrój - Nowy Targ - Zakopane
Wcześnie rano ruszamy na trasę (Waxmund jeszcze wcześniej by znaleźć zgubioną wczoraj lampkę :)) - jeszcze raz dzięki za gościnę! Na trasie do Olkusza żegnamy się ze Zbyszkiem jadącym samochodem do Krakowa, jedzie się bardzo przyjemnie, w pierwszej części sporo górek, w Olkuszu żegnamy się z Szarnem wracającym do Zabrza. We czwórkę kontynuujemy jazdę na Kraków, wiatr na tym odcinku mamy idealnie w plecy, więc po kilku wspinaczkach na w sumie ok. 500m, gdy zaczęły się długie zjazdy do Krakowa - jechało się wyśmienicie, średnią w dawnej stolicy Polski mamy koło 30km/h. W Krakowie postój, po krótkim zastanowieniu się postanawiamy do Zakopanego pojechać drogą przez Dobczyce stanowiącą ciekawą alternatywę dla ruchliwej zakopianki.
W Wieliczce zaczyna się pierwszy poważniejszy podjazd, od czasu gdy w zeszłym roku jechaliśmy tu z MadManem zrobiono nowiutki asfalt i jedzie się wyśmienicie. Na tym kawałku z Waxmundem mocno docisnęliśmy, z Danielem i Mikim spotykamy się w Dobczycach. Miki chciał tu stanąć, więc umówiliśmy się na spotkanie pod Mszaną, bo ja zdecydowanie preferuję jazdę z rzadszymi postojami, jazda w grupie też mnie bardziej męczy niż samotnie, ale swoim tempem. Pierwszy odcinek trasy do Kasiny łagodnie wznosi się w górę, dopiero w drugiej części zaczynają się ostrzejsze podjazdy, w okolicy jest coraz więcej śniegu, na stoku w Kasinie wielu narciarzy. Na podjeździe ze 100m niżej zauważam, już zasuwającego Waxmunda (ten opis właściwie zbędny bo Waxmund zawsze zasuwa :), dlatego czekając na chłopaków na skrzyżowaniu z krajówką do Mszany zdziwiłem się czekając niemal pół godziny, przyjechali gdy już miałem dzwonić czy nie ma jakiejś awarii - okazało się, że odpoczywali kawałek wcześniej. Na drodze do Rabki był kawałek mokrej drogi, uświniłem sobie rower i kurtkę solą (padało trochę śniegu, więc zaczęli sypać).
Kawałek do Rabki nieprzyjemny, niemal czołowo pod wiatr i lekko pod górę, w miasteczku znowu się rozdzielamy, bo postoje co 15km to jednak nie dla mnie, co wpadnę w dobry rytm, to przerwa po której trzeba się rozkręcać na nowo; znudziła mnie już odmiana słowa nakurwianie* na wszystkie możliwe sposoby. Po wjeździe na zakopiankę wita mnie piękny widok na masyw Obidowej, serpentyny podjazdu widziane z tej strony robią wrażenie, podobnie jak i ciemne chmury nad szczytem. Pierwsza część podjazdu elegancka, nachylenie 6-7%, mocny wiatr w plecy, w słońcu 4'C. Ale od wysokości ok. 700m pogoda szybko zaczyna się zmieniać, jest trochę bocznego wiatru, przed szczytem temperatura bardzo szybko spada do -4'C i zaczyna się śnieżyca, w tych warunkach czekanie na szczycie nie miało zupełnie sensu, więc jak najszybciej zjeżdżam do Nowego Targu, warunki ciężkie, silny wiatr i dużo śniegu w którym przy 40-50km/h mam zaraz całą kurtkę, ale ma to swój niewątpliwy urok, właśnie takie przeżycia zapadają w pamięć najmocniej. Dojechałem na przedmieścia Nowego Targu zatrzymując się na stacji Orlenu, w barze kupiłem gorącą herbatę i hot-doga, co szybko mnie rozgrzało. Parę razy próbowałem się dodzwonić do Mikiego, wysłałem SMS-a, ale Miki jadąc przez Obidową tego nie usłyszał i niestety widziałem tylko jak chłopacy śmignęli zjazdem.
Po jakiś 10min ruszam i ja, licząc, że spotkamy się na dworcu w Zakopanem, ale nieoczekiwanie dość łatwo ich dogoniłem już koło Białego Dunajca, końcówkę do Zakopanego jedziemy już razem spokojnym tempem, bo wszystkim ta bardzo górzysta i długa trasa dała nieźle popalić. W Zakopanem idziemy do restauracji na obiad, niestety na dworcu PKS duży zgrzyt, kierowca nawet nie chce słyszeć o zabraniu roweru (mimo, że autobus nie był pełny; nawet nie chciał pokazać jak wyglądają luki bagażowe) - niestety takich bezinteresownie złośliwych chamów nie brakuje. Dla Waxmunda i mnie nie był to wielki problem, natomiast Mikiemu i Danielowi mocno komplikowało kwestię powrotu na rano do Łodzi. Postanawiamy więc jechać do Krakowa pociągiem, Miki mógł dotrzeć do pracy ok. 10 rano (jadąc rannym, nie nocnym pociągiem), natomiast Daniel musiał być na zajęciach już ok. 8. Dosłownie na minutę przed stacją w Nowym Targu wpadamy więc na pomysł, że Miki odtransportuje rower Daniela do Łodzi, a Daniel wysiądzie w Nowym Targu i złapie kolejny PKS do Łodzi. Akcja była niewąska, Daniel po chwili namysłu szybko złapał sakwy i wyskoczył na stacji, dobrze że nie zapomniał zabrać kasy, gorzej że zabrał też swój bilet na rower, co oznaczało 10,50zł (5,50 zł za bilet i 5zł za wypisanie w pociągu) :)). W międzyczasie mocno sypnęło śniegiem, z okien pociągu widzieliśmy, że zaczyna już zalegać nawet na zakopiance, boczniejsze drogi były całe białe, ale mocniej padało właściwie tylko na Podhalu, w rejonie Suchej śniegu nie było już niemal wcale.
Na stacji PKP w Krakowie okazało się, że jeden pasażer nie może kupić biletu na 2 rowery (ta firma nigdy mnie nie zawodzi, zawsze na jakąś ciekawą akcję można liczyć!), więc rower Daniela musiał pojechać na gapę. Do mieszkania Waxmunda mieliśmy parę kilometrów, Miki jadący na dwóch rowerach zatrzymywał na sobie wzrok wielu krakusów (a jechaliśmy przez sam rynek). U Waxmunda trochę pospaliśmy, Miki musiał ruszyć bardzo wcześnie (pociąg miał przed 6), ja nieco później (o 7.14)
Wyjazd bardzo udany, wyszedł zupełnie inaczej niż w planach (ja miałem jechać gdzieś do Kłodzka, Miki i Daniel wracać do Łodzi, Waxmund do Krakowa) - ale tutaj wiatr rozdawał karty. Niedzielna trasa do Zakopanego - piękna, masa gór z ogromną jak na tyle podjazdów średnią (tu pomógł bardzo wiatr), piękne widoki, mocniejsze przeżycia (jak zjazd w zamieci z Obidowej), doborowa kompania - piękniejszego otwarcia sezonu nie można sobie właściwie wyobrazić.
Wielkie dzięki dla wszystkich uczestników wyjazdu, dla gościnnych gospodarzy za noclegi, smaczne posiłki i towarzystwo - oby nam się w tym roku udało zorganizować więcej takich wypadów!
*Nakurwianie - termin autorstwa Mikiego, w mojej interpretacji ciśnięcie na maksa na prostym i przede wszystkim w dół, jazda na częstych zmianach z licznymi postojami, coś dla lubiących oglądać tylne piasty kolegów i średnią na liczniku ;)
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 19 (Klucze, OLKUSZ - miasto powiatowe, Jerzmanowice-Przeginia, Wielka Wieś, KRAKÓW - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki, WIELICZKA - miasto powiatowe, DOBCZYCE, Raciechowice, Wiśniowa, Dobra, Mszana Dolna - wieś, MSZANA DOLNA - miasto, RABKA-ZDRÓJ, Nowy Targ - wieś, NOWY TARG - miasto powiatowe, Szaflary, Biały Dunajec, Poronin, ZAKOPANE - miasto powiatowe)
Dane wycieczki:
DST: 179.80 km AVS: 25.38 km/h
ALT: 2318 m MAX: 65.30 km/h
Temp:0.0 'C
Zakopane - dzień 2
Łódź - Łask - Szczerców - Nowa Brzeźnica - Kłomnice - Mokrzesz - Żarki - Kroczyce - Ogrodzieniec
Wyruszamy w trasę już ok. 6.30. Jedziemy w trójkę razem z Danielem, kierując się na Łask, a jako że to trasa w kierunku zachodnim trzeba było trochę powalczyć z wiatrem, dopiero po skręcie na południe do Szczercowa robi się wygodniej. Droga do Szczercowa bardzo przyjemna o nadspodziewanie dobrym asfalcie, pierwsze kilometry idą więc całkiem sprawnie. Przed Nową Brzeziną spotykamy się z Symfonianem i Waxmundem i już w dość sporym 5-os peletoniku kierujemy się w stronę Jury. Tempo na tym odcinku bardzo ostre szczególnie na odcinkach równo z wiatrem, osobiście takie mocne ciśnięcie mi nie pasuje, więc mnie ta trasa zmęczyła. W Borownie żegnamy się z Symfonianem, który musiał wracać na Śląsk, ale nasza kompania utrzymuje skład liczebny, bo z kolei w Kłomnicach dołącza się Szarn, który zastanawia się nad udziałem w letniej wyprawie do Norwegii razem z Danielem i Mikim (dziś spotkali się pierwszy raz).
Pokluczyliśmy trochę bocznymi drogami, w paru miejscach wiatr nas mocno obciągnął, bo od rana znacznie przybrał na sile, ostro wieje z zachodu. Krajobrazy robią się coraz ciekawsze - to widomy znak że dojeżdżamy na Jurę, przybywa też podjazdów. Przed Podlesicami zgubiliśmy się z Szarnem, który został trochę z tyłu i źle skręcił, po krótkich konsultacjach telefonicznych ustalamy osobne warianty dojazdu do Ogrodzieńca. My pojechaliśmy dłuższą, ale ciekawszą trasą przez Siamoszyce, zaliczając (już po ciemku) po drodze bardzo wymagający 12% podjazd. Na szczycie czeka na nas Marek Dembowski u którego mieliśmy nocować, popilotował nas do samego Ogrodzieńca boczniejszymi dróżkami. Końcówka już mnie mocno zmordowała, lekko zostawałem z tyłu, trochę źle się odżywiałem na trasie, no i przede wszystkim byłem zmęczony mocnym tempem na bardziej płaskich odcinkach; tak więc do Ogrodzieńca dotarłem z ulgą (po drodze zgarniamy Szarna).
U Marka czekała nas niezła wyżerka przygotowana przez jego żonę Ulę (też podróżuje na rowerze, w zeszłym roku była na wyprawie w Alpach) - a pięciu chłopa po dwustu kilometrach w nogach potrafi zjeść konia z kopytami :)). Trochę pogadaliśmy o rowerach i planach na lato, z Krakowa specjalnie przyjechał też Zbyszek - tak więc forumowa kompania zebrała się przyzwoita! Miki i Daniel długo się zastanawiali nad jutrzejszą trasą, wg planów mieli wracać do Łodzi rowerem (w poniedziałek musieli być u siebie), ale że zapowiedziano mocny północny wiatr za moją namową zaczęli się zastanawiać nad jazdą do Zakopanego, licząc na powrót PKS-em.
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 20 (Ksawerów, PABIANICE - miasto powiatowe, Dobroń, ŁASK - miasto powiatowe, Buczek, Szczerców, Rząśnia, Sulmierzyce, Strzelce Wielkie, Nowa Brzeźnica, Mykanów, Kruszyna, Kłomnice, Mstów, Janów, Olsztyn, ŻARKI, Włodowice, Kroczyce, OGRODZIENIEC)
Łódź - Łask - Szczerców - Nowa Brzeźnica - Kłomnice - Mokrzesz - Żarki - Kroczyce - Ogrodzieniec
Wyruszamy w trasę już ok. 6.30. Jedziemy w trójkę razem z Danielem, kierując się na Łask, a jako że to trasa w kierunku zachodnim trzeba było trochę powalczyć z wiatrem, dopiero po skręcie na południe do Szczercowa robi się wygodniej. Droga do Szczercowa bardzo przyjemna o nadspodziewanie dobrym asfalcie, pierwsze kilometry idą więc całkiem sprawnie. Przed Nową Brzeziną spotykamy się z Symfonianem i Waxmundem i już w dość sporym 5-os peletoniku kierujemy się w stronę Jury. Tempo na tym odcinku bardzo ostre szczególnie na odcinkach równo z wiatrem, osobiście takie mocne ciśnięcie mi nie pasuje, więc mnie ta trasa zmęczyła. W Borownie żegnamy się z Symfonianem, który musiał wracać na Śląsk, ale nasza kompania utrzymuje skład liczebny, bo z kolei w Kłomnicach dołącza się Szarn, który zastanawia się nad udziałem w letniej wyprawie do Norwegii razem z Danielem i Mikim (dziś spotkali się pierwszy raz).
Pokluczyliśmy trochę bocznymi drogami, w paru miejscach wiatr nas mocno obciągnął, bo od rana znacznie przybrał na sile, ostro wieje z zachodu. Krajobrazy robią się coraz ciekawsze - to widomy znak że dojeżdżamy na Jurę, przybywa też podjazdów. Przed Podlesicami zgubiliśmy się z Szarnem, który został trochę z tyłu i źle skręcił, po krótkich konsultacjach telefonicznych ustalamy osobne warianty dojazdu do Ogrodzieńca. My pojechaliśmy dłuższą, ale ciekawszą trasą przez Siamoszyce, zaliczając (już po ciemku) po drodze bardzo wymagający 12% podjazd. Na szczycie czeka na nas Marek Dembowski u którego mieliśmy nocować, popilotował nas do samego Ogrodzieńca boczniejszymi dróżkami. Końcówka już mnie mocno zmordowała, lekko zostawałem z tyłu, trochę źle się odżywiałem na trasie, no i przede wszystkim byłem zmęczony mocnym tempem na bardziej płaskich odcinkach; tak więc do Ogrodzieńca dotarłem z ulgą (po drodze zgarniamy Szarna).
U Marka czekała nas niezła wyżerka przygotowana przez jego żonę Ulę (też podróżuje na rowerze, w zeszłym roku była na wyprawie w Alpach) - a pięciu chłopa po dwustu kilometrach w nogach potrafi zjeść konia z kopytami :)). Trochę pogadaliśmy o rowerach i planach na lato, z Krakowa specjalnie przyjechał też Zbyszek - tak więc forumowa kompania zebrała się przyzwoita! Miki i Daniel długo się zastanawiali nad jutrzejszą trasą, wg planów mieli wracać do Łodzi rowerem (w poniedziałek musieli być u siebie), ale że zapowiedziano mocny północny wiatr za moją namową zaczęli się zastanawiać nad jazdą do Zakopanego, licząc na powrót PKS-em.
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 20 (Ksawerów, PABIANICE - miasto powiatowe, Dobroń, ŁASK - miasto powiatowe, Buczek, Szczerców, Rząśnia, Sulmierzyce, Strzelce Wielkie, Nowa Brzeźnica, Mykanów, Kruszyna, Kłomnice, Mstów, Janów, Olsztyn, ŻARKI, Włodowice, Kroczyce, OGRODZIENIEC)
Dane wycieczki:
DST: 211.80 km AVS: 25.21 km/h
ALT: 1321 m MAX: 61.10 km/h
Temp:5.0 'C
Zakopane 1
Warszawa - Żyrardów - Skierniewice - Jeżów - Brzeziny - Łódź
Na weekend zapowiadała się fajna pogoda, więc postanowiłem się wybrać na parudniowy wypad, aż paru znajomych miało podobne plany - postanowiliśmy połączyć wysiłki :)
Pierwszego dnia ruszyłem do Łodzi, planowałem jechać na lekko, z dużą torbą podsiodłową; niestety wpadłem na bardzo marny pomysł zabrania zapasowych opon zwijanych gdyby w górach zrąbała się mocniej pogoda. W torbę wszystkie rzeczy zmieściłem (wyraźnie większa od tej na bagażnik sztycowy), ale była zapakowana na full, lekko ponad 5kg - a to już dla torebki montowanej paskami do siodełka okazało się za wiele, przejechałem z 5-6km i musiałem zawrócić, bo mimo różnych kombinacji z mocowaniem i sposobem załadowania - mocno nią bujało, a bujanie przenosiło się na rower.
Wracam więc do domu, z powrotem zakładam normalny bagażnik i biorę sakwy, w efekcie czego doszło też parę nowych rzeczy. Jako, że na całą tą operację straciłem ze 2h do Łodzi postanawiam jechać najkrótszą drogą przez Żyrardów i Jeżów, nie jak miałem w planach Sochaczew (by zaliczyć parę nowych gmin). Trasa bez większych przygód, droga dobrze znana, niemal cały dystans pod wiatr, nie jakiś bardzo mocny, niemniej odczuwalny. Do Łodzi dotarłem zgodnie z planem koło 18, krótka przejażdżka po pięknie oświetlonej Piotrkowskiej - i udałem się na nocleg do Mikiego. Trochę pogadaliśmy o rowerowych planach, postudiowaliśmy prognozy pogody - i w kimę, bo rano czekała nas wczesna pobudka
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 6 (Skierniewice - wieś, SKIERNIEWICE - miasto powiatowe + powiat grodzki, Godzanów, Słupia, Nowosolna, ŁÓDŹ - miasto wojewódzkie + powiat grodzki + powiat ziemski (łódzki wschodni))
Warszawa - Żyrardów - Skierniewice - Jeżów - Brzeziny - Łódź
Na weekend zapowiadała się fajna pogoda, więc postanowiłem się wybrać na parudniowy wypad, aż paru znajomych miało podobne plany - postanowiliśmy połączyć wysiłki :)
Pierwszego dnia ruszyłem do Łodzi, planowałem jechać na lekko, z dużą torbą podsiodłową; niestety wpadłem na bardzo marny pomysł zabrania zapasowych opon zwijanych gdyby w górach zrąbała się mocniej pogoda. W torbę wszystkie rzeczy zmieściłem (wyraźnie większa od tej na bagażnik sztycowy), ale była zapakowana na full, lekko ponad 5kg - a to już dla torebki montowanej paskami do siodełka okazało się za wiele, przejechałem z 5-6km i musiałem zawrócić, bo mimo różnych kombinacji z mocowaniem i sposobem załadowania - mocno nią bujało, a bujanie przenosiło się na rower.
Wracam więc do domu, z powrotem zakładam normalny bagażnik i biorę sakwy, w efekcie czego doszło też parę nowych rzeczy. Jako, że na całą tą operację straciłem ze 2h do Łodzi postanawiam jechać najkrótszą drogą przez Żyrardów i Jeżów, nie jak miałem w planach Sochaczew (by zaliczyć parę nowych gmin). Trasa bez większych przygód, droga dobrze znana, niemal cały dystans pod wiatr, nie jakiś bardzo mocny, niemniej odczuwalny. Do Łodzi dotarłem zgodnie z planem koło 18, krótka przejażdżka po pięknie oświetlonej Piotrkowskiej - i udałem się na nocleg do Mikiego. Trochę pogadaliśmy o rowerowych planach, postudiowaliśmy prognozy pogody - i w kimę, bo rano czekała nas wczesna pobudka
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 6 (Skierniewice - wieś, SKIERNIEWICE - miasto powiatowe + powiat grodzki, Godzanów, Słupia, Nowosolna, ŁÓDŹ - miasto wojewódzkie + powiat grodzki + powiat ziemski (łódzki wschodni))
Dane wycieczki:
DST: 159.40 km AVS: 23.21 km/h
ALT: 609 m MAX: 52.30 km/h
Temp:6.0 'C
Dane wycieczki:
DST: 9.10 km AVS: 17.61 km/h
ALT: 32 m MAX: 25.50 km/h
Temp:-3.0 'C
Laponia
Rovaniemi - Lampa - Rovaniemi
Długo się zastanawiałem czy w ogóle chce mi się jechać na tą trasę i wychodzić z ciepłego namiotu rozbitego pod lotniskiem, ale w końcu (ok godz.15!) zwijam obozowisko i ruszam w drogę. Jeszcze za dnia docieram na koło polarne i do wioski Świętego Mikołaja, kolejne kilometry już po ciemku. Na drodze tak jak w zeszłym roku dobre warunki, mróz koło -15-18'C, niestety wiatr dokładnie przeciwny. Po jakiś 30km mój entuzjazm powoli słabnie, dają się we znaki liczne malutkie góreczki, które na takim mrozie i z takim bagażem (25kg i to wszystko na tyle) zdrowo spowalniają, średnia koło 18,5km/h. Zaczynam także odczuwać stopy, na 50km gdzie zamierzałem nocować docieram już porządnie zmęczony, do tego jak na złość nie było tu dobrego miejsca na biwak, musiałem rozstawiać namiot w śniegu głębokim do połowy uda, najpierw trzeba to było wszystko ubijać, jednym słowem - masa roboty. Podobnie jak przed rokiem miałem zerowy apetyt, mimo dużego zmęczenia i uczucia głodu jakoś to jedzenie nie chciało wchodzić. Długo się zastanawiałem czy dalsza jazda ma sens, bo jasne było dla mnie że w tych warunkach nie odczuwam żadnej przyjemności z jazdy, jest to czysty survival. Po paru godzinach postanawiam wrócić do Rovaniemi, by wyrobić się na poranny samolot do Rygi.
Ruszam znowu w drogę koło 23, sądziłem że jadąc tym razem z wiatrem pójdzie mi lepiej, ale nic bardziej mylnego - pogoda bardzo szybko się zmieniła, rozchmurzyło się zupełnie, wyszedł piękny księżyc, ale wyż oznaczał gwałtowny spadek temperatury, która po kilkunastu km osiągnęła rekordowy dla mnie poziom -27'C! Palce u dłoni miałem lekko przemarznięte od zwijania namiotu, do tego rękawice lekko zapocone wcześniejszymi 50km nie były już tak skuteczne, na takim mrozie najmniejsza wilgoć zamarza błyskawicznie, kominiarka była sztywna jak kamień, czapka cała oszroniona.
Jechało się po prostu fatalnie, ze względu na tą skrajną temperaturę wlokłem się strasznie, pod górki 2-3% tempem 6-8km/h, nawet raczej odporne na mróz akumulatorki Eneloop padły zarówno w GPS-ie jak i aparacie fotograficznym, a na szukanie zapasowych w sakwie zupełnie nie miałem ochoty. Byłem już tak zmordowany że zdecydowałem się na zatrzymanie jakiegoś samochodu i prośbę o podwiezienie, nie chciałem ryzykować poważniejszego odmrożenia ręki. Ale niestety Finowie (jak wszyscy Skandynawowie) to nazywając rzecz po imieniu samoluby i egoiści jakich mało, o polskiej czy tym bardziej wschodniej gościnności sobie tam można pomarzyć. Jakim zimnym skurczybykiem trzeba być by się nie zatrzymać przy machającym na wielki ciężarowy samochód (do którego weszłoby 10 rowerów) rowerzyście w środku nocy w potężny mróz, nawet nie sprawdzić czy taka osoba nie potrzebuje pomocy, w takiej Syrii każdy kierowca zagadałby sam z siebie. W każdym innym kraju obładowany rowerzysta nawet w środku lata budzi zainteresowanie i sympatię - tutaj w ciągu moich dwóch zimowych wyjazdów - zagadała mnie JEDNA JEDYNA osoba! Jako że nikt się nawet nie próbował zatrzymać (a samochodów o takiej godzinie było co kot napłakał) oczywiście pojechałem dalej, na szczęście przed Rovaniemi mocno się ociepliło, do poziomu jakiś -16-18'C a to w porównaniu z -27'C czuło się bardzo wyraźnie; niemniej lekko odmrożony palec jeszcze teraz (po niemal tygodniu) troszkę czuję. Lotnisko niestety było zamknięte, więc pozostałe 2h do jego otwarcia musiałem spędzić na powietrzu, początkowo rozłożyłem tylko materac i śpiwór, ale że dość mocno wiało musiałem rozbić też namiot.
Lot przebiegł bezproblemowo, wróciłem dużo wygodniej niż w zeszłym roku. Niestety wyprawa podobnie jak w zeszłym roku zakończyła się klęską, warunki lapońskiej zimy kolejny raz mnie pokonały, na mrozach rzędu -25'C trzeba przede wszystkim potężnej odporności psychicznej i motywacji by się nie wycofać, tego właśnie mi przede wszystkim zabrakło. Jazda w 2 osoby zmieniłaby tu sporo, tylko chętnych na takie eskapady to się wielu nie znajdzie, ja już się tym razem zniechęciłem mocno, trzeci raz póki co próbować nie zamierzam, władowana w takie wyjazdy wielka kasa (transport, masa drogiego sprzętu) nijak się ma do przyjemności z takiego wyjazdu. Oczywiście jazda w tych samych warunkach bez konieczności biwaku (z noclegiem w hotelach) zmieniałaby postać rzeczy całkowicie, można by wziąć 1/3 czy 1/4 tego w porównaniu z wiezionym teraz bagażem - i co najważniejsze wieczorem można by się normalnie zregenerować i odpocząć, co przy noclegu w namiocie przy -20'C jest nierealne; ale niestety koszty nocy w hotelu w Finlandii przekraczają 150 euro!
Zdjęcia z Laponii z 2011 roku
Zdjęcia z Laponii z 2010 roku
Rovaniemi - Lampa - Rovaniemi
Długo się zastanawiałem czy w ogóle chce mi się jechać na tą trasę i wychodzić z ciepłego namiotu rozbitego pod lotniskiem, ale w końcu (ok godz.15!) zwijam obozowisko i ruszam w drogę. Jeszcze za dnia docieram na koło polarne i do wioski Świętego Mikołaja, kolejne kilometry już po ciemku. Na drodze tak jak w zeszłym roku dobre warunki, mróz koło -15-18'C, niestety wiatr dokładnie przeciwny. Po jakiś 30km mój entuzjazm powoli słabnie, dają się we znaki liczne malutkie góreczki, które na takim mrozie i z takim bagażem (25kg i to wszystko na tyle) zdrowo spowalniają, średnia koło 18,5km/h. Zaczynam także odczuwać stopy, na 50km gdzie zamierzałem nocować docieram już porządnie zmęczony, do tego jak na złość nie było tu dobrego miejsca na biwak, musiałem rozstawiać namiot w śniegu głębokim do połowy uda, najpierw trzeba to było wszystko ubijać, jednym słowem - masa roboty. Podobnie jak przed rokiem miałem zerowy apetyt, mimo dużego zmęczenia i uczucia głodu jakoś to jedzenie nie chciało wchodzić. Długo się zastanawiałem czy dalsza jazda ma sens, bo jasne było dla mnie że w tych warunkach nie odczuwam żadnej przyjemności z jazdy, jest to czysty survival. Po paru godzinach postanawiam wrócić do Rovaniemi, by wyrobić się na poranny samolot do Rygi.
Ruszam znowu w drogę koło 23, sądziłem że jadąc tym razem z wiatrem pójdzie mi lepiej, ale nic bardziej mylnego - pogoda bardzo szybko się zmieniła, rozchmurzyło się zupełnie, wyszedł piękny księżyc, ale wyż oznaczał gwałtowny spadek temperatury, która po kilkunastu km osiągnęła rekordowy dla mnie poziom -27'C! Palce u dłoni miałem lekko przemarznięte od zwijania namiotu, do tego rękawice lekko zapocone wcześniejszymi 50km nie były już tak skuteczne, na takim mrozie najmniejsza wilgoć zamarza błyskawicznie, kominiarka była sztywna jak kamień, czapka cała oszroniona.
Jechało się po prostu fatalnie, ze względu na tą skrajną temperaturę wlokłem się strasznie, pod górki 2-3% tempem 6-8km/h, nawet raczej odporne na mróz akumulatorki Eneloop padły zarówno w GPS-ie jak i aparacie fotograficznym, a na szukanie zapasowych w sakwie zupełnie nie miałem ochoty. Byłem już tak zmordowany że zdecydowałem się na zatrzymanie jakiegoś samochodu i prośbę o podwiezienie, nie chciałem ryzykować poważniejszego odmrożenia ręki. Ale niestety Finowie (jak wszyscy Skandynawowie) to nazywając rzecz po imieniu samoluby i egoiści jakich mało, o polskiej czy tym bardziej wschodniej gościnności sobie tam można pomarzyć. Jakim zimnym skurczybykiem trzeba być by się nie zatrzymać przy machającym na wielki ciężarowy samochód (do którego weszłoby 10 rowerów) rowerzyście w środku nocy w potężny mróz, nawet nie sprawdzić czy taka osoba nie potrzebuje pomocy, w takiej Syrii każdy kierowca zagadałby sam z siebie. W każdym innym kraju obładowany rowerzysta nawet w środku lata budzi zainteresowanie i sympatię - tutaj w ciągu moich dwóch zimowych wyjazdów - zagadała mnie JEDNA JEDYNA osoba! Jako że nikt się nawet nie próbował zatrzymać (a samochodów o takiej godzinie było co kot napłakał) oczywiście pojechałem dalej, na szczęście przed Rovaniemi mocno się ociepliło, do poziomu jakiś -16-18'C a to w porównaniu z -27'C czuło się bardzo wyraźnie; niemniej lekko odmrożony palec jeszcze teraz (po niemal tygodniu) troszkę czuję. Lotnisko niestety było zamknięte, więc pozostałe 2h do jego otwarcia musiałem spędzić na powietrzu, początkowo rozłożyłem tylko materac i śpiwór, ale że dość mocno wiało musiałem rozbić też namiot.
Lot przebiegł bezproblemowo, wróciłem dużo wygodniej niż w zeszłym roku. Niestety wyprawa podobnie jak w zeszłym roku zakończyła się klęską, warunki lapońskiej zimy kolejny raz mnie pokonały, na mrozach rzędu -25'C trzeba przede wszystkim potężnej odporności psychicznej i motywacji by się nie wycofać, tego właśnie mi przede wszystkim zabrakło. Jazda w 2 osoby zmieniłaby tu sporo, tylko chętnych na takie eskapady to się wielu nie znajdzie, ja już się tym razem zniechęciłem mocno, trzeci raz póki co próbować nie zamierzam, władowana w takie wyjazdy wielka kasa (transport, masa drogiego sprzętu) nijak się ma do przyjemności z takiego wyjazdu. Oczywiście jazda w tych samych warunkach bez konieczności biwaku (z noclegiem w hotelach) zmieniałaby postać rzeczy całkowicie, można by wziąć 1/3 czy 1/4 tego w porównaniu z wiezionym teraz bagażem - i co najważniejsze wieczorem można by się normalnie zregenerować i odpocząć, co przy noclegu w namiocie przy -20'C jest nierealne; ale niestety koszty nocy w hotelu w Finlandii przekraczają 150 euro!
Zdjęcia z Laponii z 2011 roku
Zdjęcia z Laponii z 2010 roku
Dane wycieczki:
DST: 102.40 km AVS: 16.52 km/h
ALT: 649 m MAX: 36.70 km/h
Temp:-20.0 'C
Niedziela, 14 listopada 2010Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
V dzień - Kościelisko - Polana Chochołowska (1148m) - Chochołów - [SK] - Sucha Hora - Trstena - Namestovo - Przeł. Glinne (809m) - [PL] - Korbielów - Łękawica - Przeł. Kocierska (719m) - Andrychów - wadowice - Kalwaria Zebrzydowska - Skawina - Kraków
Na trasę ruszam ok. 7, długo się zastanawiałem czy jest sens ryzykować jazdę po Tatrach na szosówce, ale piękna widoki z rana i bezchmurne niebo przeważyły. Początek wjazdu do Doliny Chochołowskiej asfaltowy, w cieniu bardzo zimno (1'C). Początek szutru łagodny, zabawa zaczyna się dopiero w miejscu gdzie droga ostro wspina się w górę, na ścianach dochodzących do 12% są bardzo chamskie kamienie, już na rowerze górskim nie jest tu za wygodnie co dopiero na szosowym ze sztywnymi przełożeniami. Niemniej udało mi się jakoś przepchnąć (kosztem zgubionych kabanosów, które przytroczone do bagażu - spadły gdzieś na trasie :)). Odcinki z dużymi kamieniami są dwa, oba nachylone powyżej 10%, poza tym podjazd raczej łagodny i dość krótki, oczywiście piękny widokowo (Tatry bez dwóch zdań to najpiękniejsze polskie góry!). Trochę posiedziałem przed schroniskiem, po czym ruszyłem w dół, powoli zwożąc się po kamieniach. Na trasie miłe i nieoczekiwane spotkanie - stary znajomy z liceum - Robert Kolwas razem z żoną, którzy wybierali się w góry, a odcinek do schroniska skracali sobie wypożyczając rowery.
Na trasie do Chochołowa okazuje się, że cena za przejazd po kamieniach była wysoka - pękła tylna obręcz (wyrwało jej kawałek przy łączeniu ze szprychą). Wielkiej straty nie poniosłem bo koła i tak były już do wymiany, starte od hamowania, niemniej przekonałem się że nie ma co w przyszłości wjeżdżać w teren na takim sprzęcie, nie do tego służy. Jechać się na szczęście dało, jedynym minusem było duże, ponad centymetrowe bicie koła, eliminujące używanie tylnego hamulca. W Chochołowie skręcam na Słowację, pagórkowatą trasą jadę do Trsteny, tu znowu zaczyna mocno wiać; dopiero po skręcie mocniej na północ w Namestovie jest OK. Podjazd pod Glinne długi i bardzo łagodny, większość w licznych wioskach, końcówka już w lesie z ładnymi widokami na masyw Pilska.
Zjazd z przełęczy elegancki, z wiatrem, bardzo daje się we znaki brak dużej tarczy, na której da się kręcić tylko bardzo leciutko; zrobiło się tez nadspodziewanie ciepło - nawet do 20'C, większość trasy jechałem w krótkich spodenkach. Do samego Żywca nie wjeżdżałem, zamiast tego pojechałem skrótem przez Rychwałd co wymagało zaliczenia bardzo ostrej 13% ścianki. W Łękawicy w parku robię sobie zasłużony postój, po którym zaliczam ciężki podjazd pod przełęcz Kocierską, od mniej więcej 500m poniżej 7% chyba nie spada. Zjazd szybki, w Andrychowie wjeżdżam na bardzo ruchliwą drogę do Krakowa i mocno pagórkowatą trasą jadę do Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie skręcam na dużo przyjemniejszą drogę do Skawiny. Większą część pokonuję już nocą, długo przebijam się przez Kraków i na dworcu melduję się jakiś kwadrans przed 6.
Powrót pociągiem - to przeżycie samo w sobie, popełniłem wielki błąd zapominając że kończy się długi weekend, niepotrzebnie pojechałem InterRegio zamiast ekspresem. Wydałem co prawda sporo mniej - ale cena w komforcie była dużo większa. Ledwo wsiadłem do wagonu, większość ludzi musiała stać, jak ktoś policzył - w pakamerce dla podróżnych z większym bagażem gdzie są 4 miejsca siedzące - było osób 30! (jak to ktoś zażartował nawet w więzieniu są 3m kw na głowę). I tak zmęczony 200km trasą po górach musiałem w takich warunkach jechać 3,5h do Warszawy, rower oczywiście przeszkadzał innym, jak przesunął go facet którego uwierało tylne koło - to z kolei dziewczynę zaczynało uwierać przednie itd. Nawet najbardziej wytrwałych podróżnych powoli ścinało z nóg, na stojąco do końca dojechało tylko parę osób, jedynie na Murzynie który miał najmniej miejsca i najbardziej go rower uwierał cała podróż nie zrobiła większego wrażenia :))
Zdjęcia z komórki
Na trasę ruszam ok. 7, długo się zastanawiałem czy jest sens ryzykować jazdę po Tatrach na szosówce, ale piękna widoki z rana i bezchmurne niebo przeważyły. Początek wjazdu do Doliny Chochołowskiej asfaltowy, w cieniu bardzo zimno (1'C). Początek szutru łagodny, zabawa zaczyna się dopiero w miejscu gdzie droga ostro wspina się w górę, na ścianach dochodzących do 12% są bardzo chamskie kamienie, już na rowerze górskim nie jest tu za wygodnie co dopiero na szosowym ze sztywnymi przełożeniami. Niemniej udało mi się jakoś przepchnąć (kosztem zgubionych kabanosów, które przytroczone do bagażu - spadły gdzieś na trasie :)). Odcinki z dużymi kamieniami są dwa, oba nachylone powyżej 10%, poza tym podjazd raczej łagodny i dość krótki, oczywiście piękny widokowo (Tatry bez dwóch zdań to najpiękniejsze polskie góry!). Trochę posiedziałem przed schroniskiem, po czym ruszyłem w dół, powoli zwożąc się po kamieniach. Na trasie miłe i nieoczekiwane spotkanie - stary znajomy z liceum - Robert Kolwas razem z żoną, którzy wybierali się w góry, a odcinek do schroniska skracali sobie wypożyczając rowery.
Na trasie do Chochołowa okazuje się, że cena za przejazd po kamieniach była wysoka - pękła tylna obręcz (wyrwało jej kawałek przy łączeniu ze szprychą). Wielkiej straty nie poniosłem bo koła i tak były już do wymiany, starte od hamowania, niemniej przekonałem się że nie ma co w przyszłości wjeżdżać w teren na takim sprzęcie, nie do tego służy. Jechać się na szczęście dało, jedynym minusem było duże, ponad centymetrowe bicie koła, eliminujące używanie tylnego hamulca. W Chochołowie skręcam na Słowację, pagórkowatą trasą jadę do Trsteny, tu znowu zaczyna mocno wiać; dopiero po skręcie mocniej na północ w Namestovie jest OK. Podjazd pod Glinne długi i bardzo łagodny, większość w licznych wioskach, końcówka już w lesie z ładnymi widokami na masyw Pilska.
Zjazd z przełęczy elegancki, z wiatrem, bardzo daje się we znaki brak dużej tarczy, na której da się kręcić tylko bardzo leciutko; zrobiło się tez nadspodziewanie ciepło - nawet do 20'C, większość trasy jechałem w krótkich spodenkach. Do samego Żywca nie wjeżdżałem, zamiast tego pojechałem skrótem przez Rychwałd co wymagało zaliczenia bardzo ostrej 13% ścianki. W Łękawicy w parku robię sobie zasłużony postój, po którym zaliczam ciężki podjazd pod przełęcz Kocierską, od mniej więcej 500m poniżej 7% chyba nie spada. Zjazd szybki, w Andrychowie wjeżdżam na bardzo ruchliwą drogę do Krakowa i mocno pagórkowatą trasą jadę do Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie skręcam na dużo przyjemniejszą drogę do Skawiny. Większą część pokonuję już nocą, długo przebijam się przez Kraków i na dworcu melduję się jakiś kwadrans przed 6.
Powrót pociągiem - to przeżycie samo w sobie, popełniłem wielki błąd zapominając że kończy się długi weekend, niepotrzebnie pojechałem InterRegio zamiast ekspresem. Wydałem co prawda sporo mniej - ale cena w komforcie była dużo większa. Ledwo wsiadłem do wagonu, większość ludzi musiała stać, jak ktoś policzył - w pakamerce dla podróżnych z większym bagażem gdzie są 4 miejsca siedzące - było osób 30! (jak to ktoś zażartował nawet w więzieniu są 3m kw na głowę). I tak zmęczony 200km trasą po górach musiałem w takich warunkach jechać 3,5h do Warszawy, rower oczywiście przeszkadzał innym, jak przesunął go facet którego uwierało tylne koło - to z kolei dziewczynę zaczynało uwierać przednie itd. Nawet najbardziej wytrwałych podróżnych powoli ścinało z nóg, na stojąco do końca dojechało tylko parę osób, jedynie na Murzynie który miał najmniej miejsca i najbardziej go rower uwierał cała podróż nie zrobiła większego wrażenia :))
Zdjęcia z komórki
Dane wycieczki:
DST: 206.40 km AVS: 22.68 km/h
ALT: 1891 m MAX: 59.70 km/h
Temp:16.0 'C
Sobota, 13 listopada 2010Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
IV dzień - Sękowa - Gorlice - Krzyżówka (750m) - Krynica - Piwniczna - Stary Sącz - Przeł. Knurowska (846m) - Szaflary - Zakopane - Kościelisko
Z Sękowej wyruszam wcześnie rano, parę minut po 6, od samego świtu mocno wieje. Na krótkim kawałku do Gorlic wiatr jeszcze pomaga, ale za miastem daje już ostro w kość. Na podjeździe przed Grybowem wyczesało mnie nieźle, podobnie jak na dojeździe pod Berest. Sam podjazd pod Krzyżówkę jest dobrze osłonięty, głównie w lesie, więc jedzie się bardzo przyjemnie, oraz tak jak mnie Jacek i Marek zapewniali ładny widokowo. Ze szczytu szybko zjeżdżam do Krynicy, późną jesienią już nie robi takiego wrażenia jak latem (brak kwiatowych rzeźb, parki tez już nie tak piękne). Do Muszyny dość ruchliwa droga, dalej przyjemna trasa wzdłuż Popradu do Piwnicznej. Tam na rynku robię sobie postój, na trasie do Starego Sącza liczyłem na dobry wiatr, ale oczywiście musiał zmienić kierunek i więcej w sumie przeszkadzał. Ale ściana płaczu zaczęła się za Sączem, tam są bardziej odkryte tereny no i wiało naprawdę mocno, chwilami na płaskim jechało się poniżej 20km/h. Na parę kilometrów udało mi się załapać za jakiegoś strasznie zasuwającego szosowca (pod ten wiatr ciągnął 27-29km/h!) ale na dłuższą jazdę tym tempem byłem już za bardzo zmęczony.
Równo pod wiatr jechałem niemal na samą przełęcz Knurowską, bowiem podjazd od strony Ochotnicy jest bardzo łagodny, do poziomu jakiś 750m jedzie się właściwie w górę doliny, końcówka całkiem mi się spodobała, jazda po wąskich uliczkach Ochotnicy Górnej ma swój klimat. Zjazd z przełęczy dość kręty, pojawia się za to piękny widok na Tatry, dojazd do Zakopanego skróciłem sobie przez Szaflary, po drodze kilka małych podjazdów, ale za to bez ruchu i z wspaniałymi widokami na najwyższe polskie góry. Końcówka to jazda zakopianką, oczywiście równo pod wiatr (i pod górę); tak więc do Zakopanego docieram już po zmroku i to nieźle zmęczony. Miałem jechać aż do doliny Chochołowskiej, ale po ciemku nie miało to sensu, więc udałem się na sprawdzoną kwaterę w Kościelisku, Tatry zostawiając sobie na jutro.
Zdjęcia z komórki
Z Sękowej wyruszam wcześnie rano, parę minut po 6, od samego świtu mocno wieje. Na krótkim kawałku do Gorlic wiatr jeszcze pomaga, ale za miastem daje już ostro w kość. Na podjeździe przed Grybowem wyczesało mnie nieźle, podobnie jak na dojeździe pod Berest. Sam podjazd pod Krzyżówkę jest dobrze osłonięty, głównie w lesie, więc jedzie się bardzo przyjemnie, oraz tak jak mnie Jacek i Marek zapewniali ładny widokowo. Ze szczytu szybko zjeżdżam do Krynicy, późną jesienią już nie robi takiego wrażenia jak latem (brak kwiatowych rzeźb, parki tez już nie tak piękne). Do Muszyny dość ruchliwa droga, dalej przyjemna trasa wzdłuż Popradu do Piwnicznej. Tam na rynku robię sobie postój, na trasie do Starego Sącza liczyłem na dobry wiatr, ale oczywiście musiał zmienić kierunek i więcej w sumie przeszkadzał. Ale ściana płaczu zaczęła się za Sączem, tam są bardziej odkryte tereny no i wiało naprawdę mocno, chwilami na płaskim jechało się poniżej 20km/h. Na parę kilometrów udało mi się załapać za jakiegoś strasznie zasuwającego szosowca (pod ten wiatr ciągnął 27-29km/h!) ale na dłuższą jazdę tym tempem byłem już za bardzo zmęczony.
Równo pod wiatr jechałem niemal na samą przełęcz Knurowską, bowiem podjazd od strony Ochotnicy jest bardzo łagodny, do poziomu jakiś 750m jedzie się właściwie w górę doliny, końcówka całkiem mi się spodobała, jazda po wąskich uliczkach Ochotnicy Górnej ma swój klimat. Zjazd z przełęczy dość kręty, pojawia się za to piękny widok na Tatry, dojazd do Zakopanego skróciłem sobie przez Szaflary, po drodze kilka małych podjazdów, ale za to bez ruchu i z wspaniałymi widokami na najwyższe polskie góry. Końcówka to jazda zakopianką, oczywiście równo pod wiatr (i pod górę); tak więc do Zakopanego docieram już po zmroku i to nieźle zmęczony. Miałem jechać aż do doliny Chochołowskiej, ale po ciemku nie miało to sensu, więc udałem się na sprawdzoną kwaterę w Kościelisku, Tatry zostawiając sobie na jutro.
Zdjęcia z komórki
Dane wycieczki:
DST: 196.30 km AVS: 21.69 km/h
ALT: 1996 m MAX: 61.20 km/h
Temp:14.0 'C