Wpisy archiwalne w kategorii
Wypad
Dystans całkowity: | 81420.54 km (w terenie 333.00 km; 0.41%) |
Czas w ruchu: | 3572:53 |
Średnia prędkość: | 22.79 km/h |
Maksymalna prędkość: | 83.80 km/h |
Suma podjazdów: | 606506 m |
Suma kalorii: | 101309 kcal |
Liczba aktywności: | 475 |
Średnio na aktywność: | 171.41 km i 7h 31m |
Więcej statystyk |
Sobota, 13 kwietnia 2013Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
Łódzkie - IV dzień
Po wczorajszym morderczym odcinku dziś miałem już dosyć i planowałem powrót z Łodzi po 4 dniach, dlatego na trasę ruszyłem godzinę później niż normalnie. Ale nieoczekiwanie od samego rana zaczęło się jechać przyzwoicie, na sporej części trasy wiatr pomagał, świeciło piękne słońce, więc po wczorajszej deszczowej łaźni była to bardzo oczekiwania zmiana. Zaliczam kolejno Widawę, Szczerców i Bełchatów, przed Bełchatowem dużo lasów, trochę górek, niestety też fatalne drogi. Za Bełchatowem ciężki kawałek aż do Zduńskiej Woli pod wiatr, do tego dwa razy mijały mnie krótkie, ale intensywne burze, więc ładnych parę razy musiałem się przebierać. Za to za Zduńską Wolą wreszcie zaczęła się kapitalna jazda - aż do Łodzi z wiatrem równo w plecy, do tego świetna droga, piękne słońce, a nawet w Lutomiersku burza była na tyle miła, że przeszła akurat w czasie mojego postoju ;) Końcówka przez niebrzydkie Pabianice, które dotąd kojarzyły mi się jedynie z postacią byłego wicepremiera Janusza Tomaszewskiego, którego śp. Andrzej Lepper w swoim kwiecistym stylu był łaskaw nazwać bandytą z Pabianic ;)) A tymczasem to całkiem niebrzydkie miasto, z grubsza podobne do XIX-wiecznych rejonów Łodzi, więc trzymające swoisty klimat i fason.
Już nocą wyjeżdżam za Łódź przez Tuszyn, udało się nadrobić wszystkie kilometrowe straty z wczoraj, niestety nocleg mizerny, w rozmiękniętym lasku brzozowym; do tego dłuższy czas nie byłem pewien czy się ktoś do mnie nie czepi, bo w czasie rozkładania obozowiska jakiś samochód przez pewien czas świecił na mnie światłami, a później stanął wyłączony na dobrą godzinę; szansa na jakąś aferę niewielka, ale przecież na jakiegoś psychola zawsze można trafić; dlatego lepiej się rozbijać o zmierzchu, nie nocą, gdy przez używane światła jesteśmy dużo lepiej widoczni.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 23 (Osjaków, Rusiec, Konopnica, Widawa, Burzenin, Kleszczów, Kluki, Bełchatów-wieś, BEŁCHATÓW - miasto powiatowe, Drużbice, ZELÓW, Sędziejowice, Zapolice, ZDUŃSKA WOLA - miasto powiatowe, Zduńska Wola-wieś, SZADEK, Wodzierady, Lutomiersk, KONSTANTYNÓW ŁÓDZKI, Pabianice-wieś, RZGÓW, TUSZYN, Dłutów)
Po wczorajszym morderczym odcinku dziś miałem już dosyć i planowałem powrót z Łodzi po 4 dniach, dlatego na trasę ruszyłem godzinę później niż normalnie. Ale nieoczekiwanie od samego rana zaczęło się jechać przyzwoicie, na sporej części trasy wiatr pomagał, świeciło piękne słońce, więc po wczorajszej deszczowej łaźni była to bardzo oczekiwania zmiana. Zaliczam kolejno Widawę, Szczerców i Bełchatów, przed Bełchatowem dużo lasów, trochę górek, niestety też fatalne drogi. Za Bełchatowem ciężki kawałek aż do Zduńskiej Woli pod wiatr, do tego dwa razy mijały mnie krótkie, ale intensywne burze, więc ładnych parę razy musiałem się przebierać. Za to za Zduńską Wolą wreszcie zaczęła się kapitalna jazda - aż do Łodzi z wiatrem równo w plecy, do tego świetna droga, piękne słońce, a nawet w Lutomiersku burza była na tyle miła, że przeszła akurat w czasie mojego postoju ;) Końcówka przez niebrzydkie Pabianice, które dotąd kojarzyły mi się jedynie z postacią byłego wicepremiera Janusza Tomaszewskiego, którego śp. Andrzej Lepper w swoim kwiecistym stylu był łaskaw nazwać bandytą z Pabianic ;)) A tymczasem to całkiem niebrzydkie miasto, z grubsza podobne do XIX-wiecznych rejonów Łodzi, więc trzymające swoisty klimat i fason.
Już nocą wyjeżdżam za Łódź przez Tuszyn, udało się nadrobić wszystkie kilometrowe straty z wczoraj, niestety nocleg mizerny, w rozmiękniętym lasku brzozowym; do tego dłuższy czas nie byłem pewien czy się ktoś do mnie nie czepi, bo w czasie rozkładania obozowiska jakiś samochód przez pewien czas świecił na mnie światłami, a później stanął wyłączony na dobrą godzinę; szansa na jakąś aferę niewielka, ale przecież na jakiegoś psychola zawsze można trafić; dlatego lepiej się rozbijać o zmierzchu, nie nocą, gdy przez używane światła jesteśmy dużo lepiej widoczni.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 23 (Osjaków, Rusiec, Konopnica, Widawa, Burzenin, Kleszczów, Kluki, Bełchatów-wieś, BEŁCHATÓW - miasto powiatowe, Drużbice, ZELÓW, Sędziejowice, Zapolice, ZDUŃSKA WOLA - miasto powiatowe, Zduńska Wola-wieś, SZADEK, Wodzierady, Lutomiersk, KONSTANTYNÓW ŁÓDZKI, Pabianice-wieś, RZGÓW, TUSZYN, Dłutów)
Dane wycieczki:
DST: 230.40 km AVS: 24.08 km/h
ALT: 776 m MAX: 40.60 km/h
Temp:13.0 'C
Piątek, 12 kwietnia 2013Kategoria >200km, >100km, Rower szosowy, Wypad
Łódzkie - III dzień
Od rana zapowiada się niezła orka - wieje porządnie z północy, a tam prowadzi pierwsza połowa mojej trasy, do tego po 30km zaczyna całkiem solidnie padać deszcz. Więc cały odcinek do Wieruszowa to trudna walka z warunkami pogodowymi, gdzieś mam taką wiosnę, jak zwykle prognozy udowodniły swój całkowity brak wartości. Do tego boczne drogi w południowej części łódzkiego są dużo gorsze niż w północnej, jest tu mnóstwo dziur. Ponadto w rejonie Wieruszowa dwukrotnie przecinałem budowę trasy S8, za drugim razem przez parę km jechałem po drodze pełnej błota, bo tej używały ciężarówki wyjeżdżające z budowy, w czasie deszczu wyglądało to tragicznie. W Wieruszowie odpoczywam na dworcu PKS, miasto opuszczam ładną wąziutką drogą wojewódzką na Opatów, jest tu piękny szpaler z dębów.
Od tego kawałka jechało się już lepiej, wiatr trochę skręcił, podobnie jak i moja trasa na Wieluń. Za Wieluniem ładny kawałek w stronę Działoszyna, przed miastem łapię gumę, przez co nie dałem rady zrobić planowanych na dziś aż 230km, bo nocą zupełnie nie chciałem jechać, a trudy dzisiejszego dnia mocno już w nogach odczuwałem. Ponadto całą pierwszą część trasy ze względu na wiatr jechałem w dolnym chwycie, przez co mięśnie nóg czułem dużo bardziej niż normalnie, widać w takiej pozycji trochę inne rejony mięśni są obciążane. Nocleg za to elegancki, w ładnym sosnowym lesie, najładniejszy na tym wyjeździe.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 19 (BŁASZKI, Wróblew, Brąszewice, Klonowa, Lututów, Sokolniki, Galewice, WIERUSZÓW - miasto powiatowe, Łęka Opatowska, Bolesławiec, Łubnice, Czastary, Biała, Skomlin, Wierzchlas, DZIAŁOSZYN, PAJĘCZNO - miasto powiatowe, Siemkowice, Kiełczygłów)
Od rana zapowiada się niezła orka - wieje porządnie z północy, a tam prowadzi pierwsza połowa mojej trasy, do tego po 30km zaczyna całkiem solidnie padać deszcz. Więc cały odcinek do Wieruszowa to trudna walka z warunkami pogodowymi, gdzieś mam taką wiosnę, jak zwykle prognozy udowodniły swój całkowity brak wartości. Do tego boczne drogi w południowej części łódzkiego są dużo gorsze niż w północnej, jest tu mnóstwo dziur. Ponadto w rejonie Wieruszowa dwukrotnie przecinałem budowę trasy S8, za drugim razem przez parę km jechałem po drodze pełnej błota, bo tej używały ciężarówki wyjeżdżające z budowy, w czasie deszczu wyglądało to tragicznie. W Wieruszowie odpoczywam na dworcu PKS, miasto opuszczam ładną wąziutką drogą wojewódzką na Opatów, jest tu piękny szpaler z dębów.
Od tego kawałka jechało się już lepiej, wiatr trochę skręcił, podobnie jak i moja trasa na Wieluń. Za Wieluniem ładny kawałek w stronę Działoszyna, przed miastem łapię gumę, przez co nie dałem rady zrobić planowanych na dziś aż 230km, bo nocą zupełnie nie chciałem jechać, a trudy dzisiejszego dnia mocno już w nogach odczuwałem. Ponadto całą pierwszą część trasy ze względu na wiatr jechałem w dolnym chwycie, przez co mięśnie nóg czułem dużo bardziej niż normalnie, widać w takiej pozycji trochę inne rejony mięśni są obciążane. Nocleg za to elegancki, w ładnym sosnowym lesie, najładniejszy na tym wyjeździe.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 19 (BŁASZKI, Wróblew, Brąszewice, Klonowa, Lututów, Sokolniki, Galewice, WIERUSZÓW - miasto powiatowe, Łęka Opatowska, Bolesławiec, Łubnice, Czastary, Biała, Skomlin, Wierzchlas, DZIAŁOSZYN, PAJĘCZNO - miasto powiatowe, Siemkowice, Kiełczygłów)
Dane wycieczki:
DST: 205.80 km AVS: 22.33 km/h
ALT: 915 m MAX: 42.40 km/h
Temp:12.0 'C
Czwartek, 11 kwietnia 2013Kategoria Wypad, Rower szosowy, >200km, >100km
Łódzkie - II dzień
Noc i poranek jeszcze zimne, znowu ledwo powyżej zera. Początek pod lekkie wiatr na Piątek, później rejon Głowna i krótkie podjazdy pod Strykowem; tam wreszcie robi się ciepło, temperatura przekracza wyraźnie 10'C, w słońcu nawet i 15'C. Przeszkadza jedynie zimny wiatr z północy; do Ozorkowa mi pomagał, później już było sporo gorzej. W końcówce dość ciekawy kawałek nad sztucznym jeziorem Jeziorsko, kawałek dalej nocuję.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 20 (Piątek, Bielawy, Głowno-wieś, GŁOWNO, Domaniewice, STRYKÓW, Zgierz-wieś, ZGIERZ - miasto powiatowe, ALEKSANDRÓW ŁÓDZKI, Parzęczew, OZORKÓW, Ozorków-wieś, Dalików, Wartkowice, PODDĘBICE - miasto powiatowe, UNIEJÓW, Zadzim, Pęczniew, Kawęczyn, Goszczanów)
Noc i poranek jeszcze zimne, znowu ledwo powyżej zera. Początek pod lekkie wiatr na Piątek, później rejon Głowna i krótkie podjazdy pod Strykowem; tam wreszcie robi się ciepło, temperatura przekracza wyraźnie 10'C, w słońcu nawet i 15'C. Przeszkadza jedynie zimny wiatr z północy; do Ozorkowa mi pomagał, później już było sporo gorzej. W końcówce dość ciekawy kawałek nad sztucznym jeziorem Jeziorsko, kawałek dalej nocuję.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 20 (Piątek, Bielawy, Głowno-wieś, GŁOWNO, Domaniewice, STRYKÓW, Zgierz-wieś, ZGIERZ - miasto powiatowe, ALEKSANDRÓW ŁÓDZKI, Parzęczew, OZORKÓW, Ozorków-wieś, Dalików, Wartkowice, PODDĘBICE - miasto powiatowe, UNIEJÓW, Zadzim, Pęczniew, Kawęczyn, Goszczanów)
Dane wycieczki:
DST: 215.30 km AVS: 23.53 km/h
ALT: 758 m MAX: 37.50 km/h
Temp:10.0 'C
Środa, 10 kwietnia 2013Kategoria Wypad, Rower szosowy, >200km, >100km
Łódzkie - I dzień
Gdy w końcu pojawiła się nadzieja na prawdziwą wiosnę - natychmiast postanowiłem wykorzystać parę dni wolnego na jakiś porządniejszy wyjazd, bo ile można wytrzymać w domu? Zima i tak nas bardzo długo przetrzymała;))
Ale pierwszego dnia mojego wyjazdu warunki były jeszcze mocno zimowe, temperatura ledwo powyżej zera, pochmurno, sporo śniegu przy drodze, przez jakieś 20km padał śnieg z deszczem, na drogach kupa syfu. Ale aż ok. 150km za Kutno jechało się elegancko, bo miałem przyzwoity wiatr w plecy. Jako cel wyjazdu postawiłem sobie gminy województwa łódzkiego, jako że to mało atrakcyjne województwo, więc uznałem że na pogodę jeszcze dość średnią - będzie w sam raz, te atrakcyjniejsze tereny warto sobie zostawić na warunki sporo lepsze ;))
Za Kutnem wjeżdżam na boczne drogi, jest parę kilometrów dziurawego asfaltu, a że jechałem na rowerze szosowym odczułem to boleśnie. Końcówka do Łęczycy pod wiatr, z drogi widać charakterystyczną sylwetkę kolegiaty w Tumie, ja odbijam nad Bzurę, na noc rozkładam namiot nad samą rzeką, licząc że do rana nie wyleje, bo brakowało do tego może ze 20cm ;))
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 11 (Bolimów, Chąśno, Nowe Ostrowy, Dąbrowice, Daszyna, Grabów, Świnice Warckie, Łęczyca-wieś, ŁĘCZYCA - miasto powiatowe, Góra Świętej Małgorzaty, Witonia)
Gdy w końcu pojawiła się nadzieja na prawdziwą wiosnę - natychmiast postanowiłem wykorzystać parę dni wolnego na jakiś porządniejszy wyjazd, bo ile można wytrzymać w domu? Zima i tak nas bardzo długo przetrzymała;))
Ale pierwszego dnia mojego wyjazdu warunki były jeszcze mocno zimowe, temperatura ledwo powyżej zera, pochmurno, sporo śniegu przy drodze, przez jakieś 20km padał śnieg z deszczem, na drogach kupa syfu. Ale aż ok. 150km za Kutno jechało się elegancko, bo miałem przyzwoity wiatr w plecy. Jako cel wyjazdu postawiłem sobie gminy województwa łódzkiego, jako że to mało atrakcyjne województwo, więc uznałem że na pogodę jeszcze dość średnią - będzie w sam raz, te atrakcyjniejsze tereny warto sobie zostawić na warunki sporo lepsze ;))
Za Kutnem wjeżdżam na boczne drogi, jest parę kilometrów dziurawego asfaltu, a że jechałem na rowerze szosowym odczułem to boleśnie. Końcówka do Łęczycy pod wiatr, z drogi widać charakterystyczną sylwetkę kolegiaty w Tumie, ja odbijam nad Bzurę, na noc rozkładam namiot nad samą rzeką, licząc że do rana nie wyleje, bo brakowało do tego może ze 20cm ;))
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 11 (Bolimów, Chąśno, Nowe Ostrowy, Dąbrowice, Daszyna, Grabów, Świnice Warckie, Łęczyca-wieś, ŁĘCZYCA - miasto powiatowe, Góra Świętej Małgorzaty, Witonia)
Dane wycieczki:
DST: 232.30 km AVS: 25.02 km/h
ALT: 383 m MAX: 39.60 km/h
Temp:4.0 'C
Wschodnia Ściana zimą
III dzień - Płaska - Frącki - Maćkowa Ruda - Czerwony Folwark - Wigry - Suwałki
Noc zimniejsza niż wczorajsza, pewnie w okolicach -13-14'C, gdy ruszamy po 8 na trasę jest -12'C i pada śnieg. Na tym odcinku Miki i Tranquilo mieli spore problemy ze stopami, worki trochę pomagają, ale nie zastąpią jednak dobrych zimowych butów - więc musieli przebiec z rowerem spory kawałek, żeby rozgrzać nieco stopy. Przez Gorczycę dojeżdżamy do krajówki na Ogrodniki - dziś już częściowo zaśnieżonej, bo cały czas pada, padało tez i w nocy. Po paru kilometrach we Frąckach przekraczamy most na Czarnej Hańczy i kontynuujemy jazdę w górę rzeki. Był to najbardziej wymagający kawałek dzisiejszego dnia, drogi porządnie zaśnieżone; ale był to też kawałek najładniejszy - sporo lasów z pełnej zimowej szacie, kilka razy droga zjeżdżała nad samą malowniczą w tym rejonie rzekę. Na asfalt wracamy pod Maćkową Rudą - ale jest to asfalt jedynie z nazwy, kawałek stąd nad Wigry dał nieźle w kość, bo dotąd zupełnie płaską trasę zastąpiły wysysające siły małe góreczki, a końcówka tego odcinka to był już żywy lód; jazdę urozmaicił nam miejscowy pies, który towarzyszył nam ładnych parę km.
Zjeżdżamy nad same Wigry, zachodzimy pod charakterystyczny pokamedulski klasztor; chwilę myśleliśmy czy nie zaryzykować skrótu do drogi na Suwałki przez zamarznięte Wigry, ale na jeziorze leżało z 15cm śniegu - i baliśmy się, że możemy nie zdążyć na pociąg. Wracamy więc do drogi wojewódzkiej z Sejn, którą pokonujemy ostatni odcinek do Suwałk, w coraz mocniej padającym śniegu i po coraz większych góreczkach; tutaj na szczęście były pasy czarnego asfaltu, więc dało się nieco szybciej jechać. Niemniej do Suwałk docieramy już podmęczeni i czekając na pociąg z chęcią odpoczywamy w dobrze ogrzanym McDolnadsie.
Wyjazd zdecydowanie udany - udało nam się pojeździć w typowo zimowych warunkach, a podróżowaliśmy głównie bocznymi drogami - zaśnieżonymi i zalodzonymi; wyjazd miał charakter samowystarczalnego - a więc z noclegami pod namiotem, a to na silnym mrozie już trochę wyższa szkoła jazdy, znacznie podnosi trudność wyjazdu - niemniej nie było z tym aż tak źle jak się spodziewałem; podziękowania za wspólną trasę dla Michała i Kuby!
Zdjęcia Kuby
Zdjęcia Michała
Zaliczone gminy - 1 (Krasnopol)
III dzień - Płaska - Frącki - Maćkowa Ruda - Czerwony Folwark - Wigry - Suwałki
Noc zimniejsza niż wczorajsza, pewnie w okolicach -13-14'C, gdy ruszamy po 8 na trasę jest -12'C i pada śnieg. Na tym odcinku Miki i Tranquilo mieli spore problemy ze stopami, worki trochę pomagają, ale nie zastąpią jednak dobrych zimowych butów - więc musieli przebiec z rowerem spory kawałek, żeby rozgrzać nieco stopy. Przez Gorczycę dojeżdżamy do krajówki na Ogrodniki - dziś już częściowo zaśnieżonej, bo cały czas pada, padało tez i w nocy. Po paru kilometrach we Frąckach przekraczamy most na Czarnej Hańczy i kontynuujemy jazdę w górę rzeki. Był to najbardziej wymagający kawałek dzisiejszego dnia, drogi porządnie zaśnieżone; ale był to też kawałek najładniejszy - sporo lasów z pełnej zimowej szacie, kilka razy droga zjeżdżała nad samą malowniczą w tym rejonie rzekę. Na asfalt wracamy pod Maćkową Rudą - ale jest to asfalt jedynie z nazwy, kawałek stąd nad Wigry dał nieźle w kość, bo dotąd zupełnie płaską trasę zastąpiły wysysające siły małe góreczki, a końcówka tego odcinka to był już żywy lód; jazdę urozmaicił nam miejscowy pies, który towarzyszył nam ładnych parę km.
Zjeżdżamy nad same Wigry, zachodzimy pod charakterystyczny pokamedulski klasztor; chwilę myśleliśmy czy nie zaryzykować skrótu do drogi na Suwałki przez zamarznięte Wigry, ale na jeziorze leżało z 15cm śniegu - i baliśmy się, że możemy nie zdążyć na pociąg. Wracamy więc do drogi wojewódzkiej z Sejn, którą pokonujemy ostatni odcinek do Suwałk, w coraz mocniej padającym śniegu i po coraz większych góreczkach; tutaj na szczęście były pasy czarnego asfaltu, więc dało się nieco szybciej jechać. Niemniej do Suwałk docieramy już podmęczeni i czekając na pociąg z chęcią odpoczywamy w dobrze ogrzanym McDolnadsie.
Wyjazd zdecydowanie udany - udało nam się pojeździć w typowo zimowych warunkach, a podróżowaliśmy głównie bocznymi drogami - zaśnieżonymi i zalodzonymi; wyjazd miał charakter samowystarczalnego - a więc z noclegami pod namiotem, a to na silnym mrozie już trochę wyższa szkoła jazdy, znacznie podnosi trudność wyjazdu - niemniej nie było z tym aż tak źle jak się spodziewałem; podziękowania za wspólną trasę dla Michała i Kuby!
Zdjęcia Kuby
Zdjęcia Michała
Zaliczone gminy - 1 (Krasnopol)
Dane wycieczki:
DST: 67.20 km AVS: 15.63 km/h
ALT: 276 m MAX: 33.40 km/h
Temp:-11.0 'C
Wschodnia Ściana zimą
II dzień - Biebrzański PN - Jasionowo - Mogilnice - Augustów - Przewięź - Płaska
Rano wstajemy o 6, wyłażenie z cieplutkich śpiworów na -12'C nie należało do przyjemności - ale takie są uroki zimowych biwaków ;) Trochę po 8 jesteśmy gotowi do drogi, decydujemy się wrócić żółtym szlakiem do Kopytkowa, bo wszystko wskazywało na to, że w drugą stronę czekało by nas 6-7km pchania, tutaj były zaś tylko niecałe 3km. I okazało się, że wczoraj nieźle się oszukaliśmy, bo od tej strony przeprawa była dużo łatwiejsza niż ta wczorajszej nocy - jeszcze raz potwierdziła się głęboka prawda powiedzenia "Kto drogi prostuje ten w polu nocuje" ;))
Przejście przez bagno urozmaiciło nam spotkanie łosia, przebiegł dość daleko od nas, niemniej w ten sposób biebrzańskie bagno można było uznać za zaliczone w 100%. Z Jasionowa decydujemy się jechać na północ do Augustowa, na tym odcinku mocno dawał się nam we znaki przeciwny wiatr, co przy temperaturze -10-11'C porządnie wychładzało. Droga mocno wylodzona, Kuba, który nie miał opon z kolcami zaliczył tu kilka wywrotek, moje kolcowane opony zaczęły się lepiej spisywać dopiero po spuszczeniu części powietrza; niemniej to nie jest tak jak się niektórym wydaje, że takie opony dają 100% pewność na lodzie - nadal trzeba bardzo uważać, nieraz byłem blisko wywrotki. Przed Augustowem krótki kawałek dobrze odśnieżonej krajówki - i zatrzymujemy się na dłuższy postój w pizzeri "U Grubego Benka", gdzie nieźle się obżarliśmy :))
Druga część dzisiejszego dnia - to dojazd asfaltem (czarnym, bo boczne asfalty niczym się od szutrów nie różniły) do Przewięzi - i tutaj odbijamy na piękną leśną trasę w stronę Płaskiej, drogi na tym odcinku mocno wylodzone - Kuba zaliczył nietypową "półwywrotkę" - rower na lekkim zjeździe się przewrócił i zjeżdżał w dół, ale Tranquilo dał radę ustać - i zjeżdżał razem z nim, z jedną nogą na lodzie, a drugą na korbie przewróconego roweru :)). Nocleg trafił się nam elegancki - na polu biwakowym nad samym Kanałem Augustowskim; tym razem po zastosowaniu rozpałki z benzyny ulokowanej w obciętej puszce pepsi - ognisko rozpaliło się elegancko, można się było przy nim coś ogrzać.
Zdjęcia Kuby
Zdjęcia Michała
II dzień - Biebrzański PN - Jasionowo - Mogilnice - Augustów - Przewięź - Płaska
Rano wstajemy o 6, wyłażenie z cieplutkich śpiworów na -12'C nie należało do przyjemności - ale takie są uroki zimowych biwaków ;) Trochę po 8 jesteśmy gotowi do drogi, decydujemy się wrócić żółtym szlakiem do Kopytkowa, bo wszystko wskazywało na to, że w drugą stronę czekało by nas 6-7km pchania, tutaj były zaś tylko niecałe 3km. I okazało się, że wczoraj nieźle się oszukaliśmy, bo od tej strony przeprawa była dużo łatwiejsza niż ta wczorajszej nocy - jeszcze raz potwierdziła się głęboka prawda powiedzenia "Kto drogi prostuje ten w polu nocuje" ;))
Przejście przez bagno urozmaiciło nam spotkanie łosia, przebiegł dość daleko od nas, niemniej w ten sposób biebrzańskie bagno można było uznać za zaliczone w 100%. Z Jasionowa decydujemy się jechać na północ do Augustowa, na tym odcinku mocno dawał się nam we znaki przeciwny wiatr, co przy temperaturze -10-11'C porządnie wychładzało. Droga mocno wylodzona, Kuba, który nie miał opon z kolcami zaliczył tu kilka wywrotek, moje kolcowane opony zaczęły się lepiej spisywać dopiero po spuszczeniu części powietrza; niemniej to nie jest tak jak się niektórym wydaje, że takie opony dają 100% pewność na lodzie - nadal trzeba bardzo uważać, nieraz byłem blisko wywrotki. Przed Augustowem krótki kawałek dobrze odśnieżonej krajówki - i zatrzymujemy się na dłuższy postój w pizzeri "U Grubego Benka", gdzie nieźle się obżarliśmy :))
Druga część dzisiejszego dnia - to dojazd asfaltem (czarnym, bo boczne asfalty niczym się od szutrów nie różniły) do Przewięzi - i tutaj odbijamy na piękną leśną trasę w stronę Płaskiej, drogi na tym odcinku mocno wylodzone - Kuba zaliczył nietypową "półwywrotkę" - rower na lekkim zjeździe się przewrócił i zjeżdżał w dół, ale Tranquilo dał radę ustać - i zjeżdżał razem z nim, z jedną nogą na lodzie, a drugą na korbie przewróconego roweru :)). Nocleg trafił się nam elegancki - na polu biwakowym nad samym Kanałem Augustowskim; tym razem po zastosowaniu rozpałki z benzyny ulokowanej w obciętej puszce pepsi - ognisko rozpaliło się elegancko, można się było przy nim coś ogrzać.
Zdjęcia Kuby
Zdjęcia Michała
Dane wycieczki:
DST: 54.10 km AVS: 15.68 km/h
ALT: 107 m MAX: 29.80 km/h
Temp:-10.0 'C
Redzikowo – Czarna Dąbrówka – Sierakowice – Kartuzy – Żukowo – Gdańsk
Mimo sporego zmęczenia wyścigiem postanowiłem wrócić z Harpagana rowerem do Gdańska, choć już bez terenowych akcentów. Trasa niebrzydka, długo utrzymywała się mgła, a wraz z nią temperatura koło 11-12’C, ale po jakiejś 11 pięknie się przejaśniło i już niemal do samego Gdańska było ładnie. A krajobrazy po drodze niebrzydkie, sporo charakterystycznych dla Kaszub górek, szczególnie w drugiej części trasy. To jest właśnie takie spory bonus wynikający ze startów w Harpaganie – że przy okazji można sobie zwiedzić sporo nieznanych rejonów, a ja akurat Pomorze znam słabiutko, więc takie wyjazdy mają też wyraźnie turystyczny aspekt. Na zjazdach już w Gdańsku łapię jeszcze gumę, ale do odjazdu pociągu miałem spory zapas czasu, więc obeszło się bez nerwów.
Wracałem TLK, tym razem jazda z obowiązkową miejscówką się przydała, bo pociąg był mocno napchany, gdy jeszcze okazało się że mam miejsce w najlepszym z wagonów do przewozu rowerów (tym bezprzedziałowym znanym z ekspresów) i to przy samym rowerze – wiedziałem że to za piękne by mogło długo potrwać :) Swoją karę trzeba było zapłacić, pociąg po drodze miał awarię hamulców, te w naszym wagonie hamowały resztę składu, kolejarze długo nad tym się biedzili, w końcu okazało się że niewłaściwie ustawili jakąś wajchę od tych hamulców w wagonie – czysty profesjonalizm ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 2 (Sierakowice, Chmielno)
Mimo sporego zmęczenia wyścigiem postanowiłem wrócić z Harpagana rowerem do Gdańska, choć już bez terenowych akcentów. Trasa niebrzydka, długo utrzymywała się mgła, a wraz z nią temperatura koło 11-12’C, ale po jakiejś 11 pięknie się przejaśniło i już niemal do samego Gdańska było ładnie. A krajobrazy po drodze niebrzydkie, sporo charakterystycznych dla Kaszub górek, szczególnie w drugiej części trasy. To jest właśnie takie spory bonus wynikający ze startów w Harpaganie – że przy okazji można sobie zwiedzić sporo nieznanych rejonów, a ja akurat Pomorze znam słabiutko, więc takie wyjazdy mają też wyraźnie turystyczny aspekt. Na zjazdach już w Gdańsku łapię jeszcze gumę, ale do odjazdu pociągu miałem spory zapas czasu, więc obeszło się bez nerwów.
Wracałem TLK, tym razem jazda z obowiązkową miejscówką się przydała, bo pociąg był mocno napchany, gdy jeszcze okazało się że mam miejsce w najlepszym z wagonów do przewozu rowerów (tym bezprzedziałowym znanym z ekspresów) i to przy samym rowerze – wiedziałem że to za piękne by mogło długo potrwać :) Swoją karę trzeba było zapłacić, pociąg po drodze miał awarię hamulców, te w naszym wagonie hamowały resztę składu, kolejarze długo nad tym się biedzili, w końcu okazało się że niewłaściwie ustawili jakąś wajchę od tych hamulców w wagonie – czysty profesjonalizm ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 2 (Sierakowice, Chmielno)
Dane wycieczki:
DST: 126.60 km AVS: 21.95 km/h
ALT: 672 m MAX: 44.40 km/h
Temp:16.0 'C
Harpagan 44
O dziwo udało mi się nawet całkiem nieźle wyspać, koło 5h, rano solidne śniadanie, pakowanie rzeczy na wyścig, odbieranie roweru – i na starcie jestem ze sporym zapasem czasowym, jest czas na chwilę rozmowy z Remigiuszem. Październikowy termin Harpagana – oznacza konieczność nocnej jazdy, niewiele, ale jednak. Start jest o 6.30, jak wiele osób decyduję się na wariant trasy z grubsza zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Na początku na asfalcie ruszyłem za bardzo mocnymi Danielem Śmieją i Pawłem Brudło, którzy na asfalcie od razu wrzucili tempo koło 35km/h, ale już w Mianowicach skręcamy w teren. Pierwszy punkt wydawał się z pozoru łatwy, ale straciliśmy na niego kupę czasu, do tego w rejonie punktu było spora błota, przez pedały SPD zaliczyłem tu aż trzy gleby. Większa grupka w czasie szukania punktu zupełnie się rozbiła, dalej postanawiam więc jechać sam, tempo mam wtedy co prawda zauważalnie wolniejsze, ale za to zyskuje się na nawigacji, bo jazda na czyimś kole z dużym wysiłkiem średnio służy precyzyjniejszej nawigacji, na czym innym skupia się uwagę.
Z 1 ruszam na 11, jest trochę asfaltu, następnie już szuter, sam punkt raczej dość prosty. Stąd przerzucam się w stronę 7, jest tutaj piękny kawałek skrajem lasu, opadająca mgła oświetlana promieniami wschodzącego słońca zapewnia kapitalne widoki, dla takich wrażeń warto się zrywać koło 5 rano ;) Sam punkt udało się znaleźć bez kłopotów, nad brzegiem jeziora. Dalej przejazd terenem do Rębowa, jako że za Rębowem droga rzekomo asfaltowa okazuje się szutrem wybieram krótszy wariant przez Malczkowo, tam było dużo chamskiej kostki, tutaj bardzo przydaje się rower z pełnym zawieszeniem, bo trzęsie niewąsko, inni jadą raczej bokami, ja mogę i samym środkiem. Za Malczkowem pojechałem wariantem zachodnim, dobrze na tym wyszedłem, bo droga była trochę lepsza niż na wschodzie i na punkt dotarłem szybciej niż osoby jadące z tamtej strony (rozdzieliliśmy się na rozjeździe).
Z punktu wracam do asfaltu tą samą drogą i jadę w kierunku „trójki”, tutaj się trochę głupio załatwiłem, za późno skręciłem i trochę pokołowałem po lesie, a punkt był dość prosty. Z 3 na 17 droga niełatwa, właściwie cały czas terenem, w lesie pełnym przecinek trochę pobłądziłem, musiałem się fragment przebijać przez gęsty las prowadząc rower, ale nagrodą za to błądzenie było spotkanie ze wspaniałym jeleniem z dużym porożem, który wyskoczył z lasu jakieś 10m przede mną, niestety uciekł tak szybko że nie zdążyłem wyjąć aparatu. W Święchowie wjeżdżam wreszcie na większą drogę, w stronę punktu jadę dłuższym, ale pewniejszym wariantem przez Gogolewko, za PGR-em dość piaszczysty podjazd w lesie, po czym zjazd na sam punkt na którym spotykam Remigiusza, a chwilę później nadjeżdża też Turysta.
Z punktu wyjeżdżam razem z Remigiuszem, on 6 postanawia odpuścić, ale podsunął mi myśl, żeby na ten punkt pojechać drogą przez Nożyno – dłuższa, ale więcej asfaltu, też niebrzydka, fajny kawałek przed samym Nożynem. Kolejny punkt znajduje się przy „wigwamie” nad jeziorem, nad które doprowadza szybki terenowy zjazd. Tutaj postanowiłem zrobić skrót terenem do asfaltu wzdłuż jeziora, wiele nie błądziłem, ale teren nie taki prosty, więc nie wiem czy to się w sumie opłaciło. Stąd szybki przerzut do Krosnowa, dojazd terenem w stronę Sowiej Góry – i tu już zaczęły się spore problemy, jestem niemal pewien że mapa w tym rejonie źle pokazywała drogi, bo byłem przekonany że skręciłem we właściwym miejscu, a droga skończyła się pod stromą ścianą. Zaczęło się więc spore kołowanie po całym, dość sporym masywie tej górki, sporo pchałem rower i przedzierałem się przez niezłe chaszcze, urozmaicając sobie poszukiwania klnięciem na autora owej mapy ;)) Sporo tu czasu straciłem, niemniej w końcu na punkt trafiłem, na tym właściwym szczycie spotykam Remigiusza kulturalnie zajadającego kolejną kanapeczkę :))
Ja jeszcze ciągle się łudziłem że jest szansa na zaliczenie wszystkich punktów, więc leciałem cały czas z wywieszonym językiem, z Sowiej Góry szybko do asfaltu, następnie do Borzytuchomia, tutaj męczący kawałek co prawda po asfalcie, ale pod wiatr i sporo pod górę. Punkt miał być pod pomnikiem przyrody, również sporo tu czasu poleciało, bo punkt był ciężki, znowu w lesie była kupa przecinek, jak się od razu dobrze nie wjechało, lub nie wjechało na osoby co jechały z punktu – to były spore problemy, bo mapa wiele tu nie pomagała. Po sporym kołowaniu punkt znajduję i już szybko, w dół i z wiatrem wracam do Borzytuchomia, za miasteczkiem pod górę i nieoczekiwanie asfalt zamiast szutru który był na mapie, ten się pojawił dopiero pod koniec dróżki przed punktem, który był całkiem nieźle ukryty, nie przy drodze tylko kawałek przy niej, na szczęście ludzie z punktu krzyknęli na mnie i uniknąłem nadmiernego kołowania. Wyjeżdżając z punktu spotykam jeszcze Turystę z kolegą i dalej kontynuuję jazdę na punkt nr 2, większość terenem – ale drogi przyzwoite, sam punkt banalny.
Stąd czeka mnie dłuższy przerzut asfaltem w stronę 16, niestety sporo pod wiatr, choć trochę chroni przed nim las. W końcówce spore podjazdy, sam dojazd do punktu ciekawy, jest spory kawałek chamskiej kostki, na dojeździe do punktu znowu spotykam Turystę, który dał mi krótkie wskazówki dojazdu na sam punkt (dość prosty), a z kolei na samym punkcie jest Remigiusz, który nieźle się załatwił docierając na punkt od drugiej, znacznie bardziej terenowej strony, bo było tam duże błoto koło fabryki torfu ;)) Z 16 jadę na 8, droga nadspodziewanie dobra, punkt dość prosty koło leśniczówki, chociaż ewidentnie źle zaznaczony na mapie, był przy samej leśniczówce, która jest daleko od centrum czerwonego kółeczka. Stąd droga kamiennymi płytami prowadziła na północ, więc pojechałem nią zamiast przebijać się terenem, myślę że się to opłaciło bo szybko dotarłem do asfaltu i pojechałem do Bąkowa. Tam przejechałem za mostek mijając zagrodzoną drogę, ale gdy nie było kolejnej zauważyłem rowerzystów zjeżdżających z punktu właśnie ową zagrodzoną drogę, więc pojechałem tam, bez problemów trafiając na punkt 18. Stąd sporo terenu (przyzwoite drogi) do Gumieńca w okolice punktu nr 10. I tu zaczęła się zabawa na której w efekcie poległem. Wg mapy na punkt docierała tylko droga od północy, wyjechałem więc na zachód (kawałek „za mapę”), wróciłem na drogę, zgodnie z mapą podjechałem pod górę i skręciłem w przecinkę. Punktu nie znalazłem, zacząłem więc objeżdżać wszystkie przecinki w rejonie, parę razy przebijałem się przez gęsty las, kilka razy spotykałem innych rowerzystów równie zagubionych i wkurzonych co ja. Straciłem tu kupę czasu, bo szkoda mi było tego wysiłku włożonego w znalezienie punktu. W końcu mocno wkurzony ruszam dalej, a tu guma! Klnąc na czym świat stoi zmieniam dętkę, pompuję koło i szybko ruszam dalej. A tu jak na złość dość trudne drogi do Zelkówka, ale najbardziej wkurzyłem się koło Skarszowa, gdy okazało się że zamiast asfaltu zaznaczonego na mapie czekało mnie parę kilometrów chamskiej kostki, a następnie płyt, tutaj zdałem sobie sprawę że już na czas nie zdążę, odpuściłem więc zupełnie i spokojnym tempem jechałem dalej, kończąc trasę już ciemną nocą, to czy zajmę 50 czy 200 miejsce nie miało już znaczenia.
Jednym słowem – klęska, cały wielki wysiłek włożony w walkę na trasie poszedł w diabły, aż 210km praktycznie bez odpoczynku (stawałem tylko w sprawach nawigacyjnych). Cały ten kawałek od punktu 10 na metę jechałem mocno wkurzony, a gdybym w momencie gdy złapałem gumę miał pod ręką autora trasy to chyba bym go trwale uszkodził ;)) Po przyjeździe na metę myślałem „nigdy więcej”, ale gdy trochę ochłonąłem przyszedł czas na bardziej trzeźwą ocenę – niewątpliwie błędem było za dużo czasu straconego na 10, trzeba było go po prostu odpuścić, zdecydowanie za długo tam siedziałem, źle oszacowałem czas potrzebny na dojazd do mety. Do tego momentu jechałem bardzo przyzwoicie, mimo że niemal całą trasę samotnie, z dość celną nawigacją, gdyby nie ta wpadka na 10 wyciągnąłbym pewnie koło 50 punktów dających przyzwoite miejsce; ale gdyby babcia miała wąsy... Brutalne fakty są takie, że na tym punkcie poległem z kretesem, cały wcześniejszy dobry przejazd został zmarnowany. Nadal mam bardzo mieszane odczucia wobec takich imprez, z jednej strony to bardzo fajna zabawa, ale z drugiej te mapy nawet do podtarcia się nie nadają (bo za twarde;)). Po powrocie sprawdziłem trasę na GPMapie, która przecież nie należy do produktów porównywalnych dokładnością z takimi mapami topograficznymi – ale jednak tam asfalty były zaznaczone poprawnie, a na tej mapie była masa wpadek, co gdy człowiek śpieszy się na metę ma kluczowe znaczenie, gdy jak w moim przypadku asfalt z mapy okazuje się dziurawą kostką, gdzie da się jechać 12-14km/h. A przy tym trzeba zauważyć, że owa mapa topo – jest mapą bardzo nową, bo była na niej już wybudowana niedawno obwodnica Słupska, której na GPMapie z 2009 jeszcze nie ma – więc nie jest to kwestia czasu jej wydania, tylko żałosnej precyzji wykonania. Druga kwestia – jedną sprawą jest zaplanowanie bardzo trudnej trasy (zwycięzca był na tylko 17 punktach, mimo świetnej pogody), natomiast druga to ewidentne partactwo autora trasy (Bartłomieja Bobera) w zaznaczeniu niektórych punktów na mapie. Punkt nr 8 był po prostu źle zaznaczony, to samo było z 19 na którym nie byłem, ale który był na szczycie góry, co z mapy, ani z opisu za nic nie wynikało, bo góra była na mapie wyraźnie nie w centrum kółeczka. Można zrozumieć jeszcze że mapa jest niedokładna i trzeba kombinować na własną rękę, ale niedopuszczalna jest sytuacja, gdzie punkty się na niej źle zaznacza i później osoby które wierzą w stan z mapy tracą przez złe oznaczenie czas i nerwy.
A inna sprawa – to widzę już wyraźnie, żeby myśleć o zdobyciu tytułu Harpagana trzeba jechać sporo szybciej, średnie koło 20km/h nawet przy doskonałej nawigacji i bez większych wpadek na punktach nie wystarczą, realnie oceniając trzeba jechać przynajmniej koło 22-23km/h, tak by być w stanie w limicie 12h przejechać koło 230km (z czego ok. połowa w terenie), a to raczej poza moim zasięgiem; a i to jest realne jedynie przy w miarę łatwej trasie; bo przy trudnej nawet najlepsi w te klocki nie zbliżają się do tytułu Harpagana, z trzech wersji tras Harpaganowych – na rowerowej jest zdecydowanie najtrudniej o zaliczenie wszystkich punktów.
Zdjęcia z wyjazdu (z samego Harpagana niestety nie za wiele)
Zaliczone gminy - 6 (Damnica, Potęgowo, Borzytuchom, Kołczygłowy, Trzebielino, Kobylnica)
O dziwo udało mi się nawet całkiem nieźle wyspać, koło 5h, rano solidne śniadanie, pakowanie rzeczy na wyścig, odbieranie roweru – i na starcie jestem ze sporym zapasem czasowym, jest czas na chwilę rozmowy z Remigiuszem. Październikowy termin Harpagana – oznacza konieczność nocnej jazdy, niewiele, ale jednak. Start jest o 6.30, jak wiele osób decyduję się na wariant trasy z grubsza zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Na początku na asfalcie ruszyłem za bardzo mocnymi Danielem Śmieją i Pawłem Brudło, którzy na asfalcie od razu wrzucili tempo koło 35km/h, ale już w Mianowicach skręcamy w teren. Pierwszy punkt wydawał się z pozoru łatwy, ale straciliśmy na niego kupę czasu, do tego w rejonie punktu było spora błota, przez pedały SPD zaliczyłem tu aż trzy gleby. Większa grupka w czasie szukania punktu zupełnie się rozbiła, dalej postanawiam więc jechać sam, tempo mam wtedy co prawda zauważalnie wolniejsze, ale za to zyskuje się na nawigacji, bo jazda na czyimś kole z dużym wysiłkiem średnio służy precyzyjniejszej nawigacji, na czym innym skupia się uwagę.
Z 1 ruszam na 11, jest trochę asfaltu, następnie już szuter, sam punkt raczej dość prosty. Stąd przerzucam się w stronę 7, jest tutaj piękny kawałek skrajem lasu, opadająca mgła oświetlana promieniami wschodzącego słońca zapewnia kapitalne widoki, dla takich wrażeń warto się zrywać koło 5 rano ;) Sam punkt udało się znaleźć bez kłopotów, nad brzegiem jeziora. Dalej przejazd terenem do Rębowa, jako że za Rębowem droga rzekomo asfaltowa okazuje się szutrem wybieram krótszy wariant przez Malczkowo, tam było dużo chamskiej kostki, tutaj bardzo przydaje się rower z pełnym zawieszeniem, bo trzęsie niewąsko, inni jadą raczej bokami, ja mogę i samym środkiem. Za Malczkowem pojechałem wariantem zachodnim, dobrze na tym wyszedłem, bo droga była trochę lepsza niż na wschodzie i na punkt dotarłem szybciej niż osoby jadące z tamtej strony (rozdzieliliśmy się na rozjeździe).
Z punktu wracam do asfaltu tą samą drogą i jadę w kierunku „trójki”, tutaj się trochę głupio załatwiłem, za późno skręciłem i trochę pokołowałem po lesie, a punkt był dość prosty. Z 3 na 17 droga niełatwa, właściwie cały czas terenem, w lesie pełnym przecinek trochę pobłądziłem, musiałem się fragment przebijać przez gęsty las prowadząc rower, ale nagrodą za to błądzenie było spotkanie ze wspaniałym jeleniem z dużym porożem, który wyskoczył z lasu jakieś 10m przede mną, niestety uciekł tak szybko że nie zdążyłem wyjąć aparatu. W Święchowie wjeżdżam wreszcie na większą drogę, w stronę punktu jadę dłuższym, ale pewniejszym wariantem przez Gogolewko, za PGR-em dość piaszczysty podjazd w lesie, po czym zjazd na sam punkt na którym spotykam Remigiusza, a chwilę później nadjeżdża też Turysta.
Z punktu wyjeżdżam razem z Remigiuszem, on 6 postanawia odpuścić, ale podsunął mi myśl, żeby na ten punkt pojechać drogą przez Nożyno – dłuższa, ale więcej asfaltu, też niebrzydka, fajny kawałek przed samym Nożynem. Kolejny punkt znajduje się przy „wigwamie” nad jeziorem, nad które doprowadza szybki terenowy zjazd. Tutaj postanowiłem zrobić skrót terenem do asfaltu wzdłuż jeziora, wiele nie błądziłem, ale teren nie taki prosty, więc nie wiem czy to się w sumie opłaciło. Stąd szybki przerzut do Krosnowa, dojazd terenem w stronę Sowiej Góry – i tu już zaczęły się spore problemy, jestem niemal pewien że mapa w tym rejonie źle pokazywała drogi, bo byłem przekonany że skręciłem we właściwym miejscu, a droga skończyła się pod stromą ścianą. Zaczęło się więc spore kołowanie po całym, dość sporym masywie tej górki, sporo pchałem rower i przedzierałem się przez niezłe chaszcze, urozmaicając sobie poszukiwania klnięciem na autora owej mapy ;)) Sporo tu czasu straciłem, niemniej w końcu na punkt trafiłem, na tym właściwym szczycie spotykam Remigiusza kulturalnie zajadającego kolejną kanapeczkę :))
Ja jeszcze ciągle się łudziłem że jest szansa na zaliczenie wszystkich punktów, więc leciałem cały czas z wywieszonym językiem, z Sowiej Góry szybko do asfaltu, następnie do Borzytuchomia, tutaj męczący kawałek co prawda po asfalcie, ale pod wiatr i sporo pod górę. Punkt miał być pod pomnikiem przyrody, również sporo tu czasu poleciało, bo punkt był ciężki, znowu w lesie była kupa przecinek, jak się od razu dobrze nie wjechało, lub nie wjechało na osoby co jechały z punktu – to były spore problemy, bo mapa wiele tu nie pomagała. Po sporym kołowaniu punkt znajduję i już szybko, w dół i z wiatrem wracam do Borzytuchomia, za miasteczkiem pod górę i nieoczekiwanie asfalt zamiast szutru który był na mapie, ten się pojawił dopiero pod koniec dróżki przed punktem, który był całkiem nieźle ukryty, nie przy drodze tylko kawałek przy niej, na szczęście ludzie z punktu krzyknęli na mnie i uniknąłem nadmiernego kołowania. Wyjeżdżając z punktu spotykam jeszcze Turystę z kolegą i dalej kontynuuję jazdę na punkt nr 2, większość terenem – ale drogi przyzwoite, sam punkt banalny.
Stąd czeka mnie dłuższy przerzut asfaltem w stronę 16, niestety sporo pod wiatr, choć trochę chroni przed nim las. W końcówce spore podjazdy, sam dojazd do punktu ciekawy, jest spory kawałek chamskiej kostki, na dojeździe do punktu znowu spotykam Turystę, który dał mi krótkie wskazówki dojazdu na sam punkt (dość prosty), a z kolei na samym punkcie jest Remigiusz, który nieźle się załatwił docierając na punkt od drugiej, znacznie bardziej terenowej strony, bo było tam duże błoto koło fabryki torfu ;)) Z 16 jadę na 8, droga nadspodziewanie dobra, punkt dość prosty koło leśniczówki, chociaż ewidentnie źle zaznaczony na mapie, był przy samej leśniczówce, która jest daleko od centrum czerwonego kółeczka. Stąd droga kamiennymi płytami prowadziła na północ, więc pojechałem nią zamiast przebijać się terenem, myślę że się to opłaciło bo szybko dotarłem do asfaltu i pojechałem do Bąkowa. Tam przejechałem za mostek mijając zagrodzoną drogę, ale gdy nie było kolejnej zauważyłem rowerzystów zjeżdżających z punktu właśnie ową zagrodzoną drogę, więc pojechałem tam, bez problemów trafiając na punkt 18. Stąd sporo terenu (przyzwoite drogi) do Gumieńca w okolice punktu nr 10. I tu zaczęła się zabawa na której w efekcie poległem. Wg mapy na punkt docierała tylko droga od północy, wyjechałem więc na zachód (kawałek „za mapę”), wróciłem na drogę, zgodnie z mapą podjechałem pod górę i skręciłem w przecinkę. Punktu nie znalazłem, zacząłem więc objeżdżać wszystkie przecinki w rejonie, parę razy przebijałem się przez gęsty las, kilka razy spotykałem innych rowerzystów równie zagubionych i wkurzonych co ja. Straciłem tu kupę czasu, bo szkoda mi było tego wysiłku włożonego w znalezienie punktu. W końcu mocno wkurzony ruszam dalej, a tu guma! Klnąc na czym świat stoi zmieniam dętkę, pompuję koło i szybko ruszam dalej. A tu jak na złość dość trudne drogi do Zelkówka, ale najbardziej wkurzyłem się koło Skarszowa, gdy okazało się że zamiast asfaltu zaznaczonego na mapie czekało mnie parę kilometrów chamskiej kostki, a następnie płyt, tutaj zdałem sobie sprawę że już na czas nie zdążę, odpuściłem więc zupełnie i spokojnym tempem jechałem dalej, kończąc trasę już ciemną nocą, to czy zajmę 50 czy 200 miejsce nie miało już znaczenia.
Jednym słowem – klęska, cały wielki wysiłek włożony w walkę na trasie poszedł w diabły, aż 210km praktycznie bez odpoczynku (stawałem tylko w sprawach nawigacyjnych). Cały ten kawałek od punktu 10 na metę jechałem mocno wkurzony, a gdybym w momencie gdy złapałem gumę miał pod ręką autora trasy to chyba bym go trwale uszkodził ;)) Po przyjeździe na metę myślałem „nigdy więcej”, ale gdy trochę ochłonąłem przyszedł czas na bardziej trzeźwą ocenę – niewątpliwie błędem było za dużo czasu straconego na 10, trzeba było go po prostu odpuścić, zdecydowanie za długo tam siedziałem, źle oszacowałem czas potrzebny na dojazd do mety. Do tego momentu jechałem bardzo przyzwoicie, mimo że niemal całą trasę samotnie, z dość celną nawigacją, gdyby nie ta wpadka na 10 wyciągnąłbym pewnie koło 50 punktów dających przyzwoite miejsce; ale gdyby babcia miała wąsy... Brutalne fakty są takie, że na tym punkcie poległem z kretesem, cały wcześniejszy dobry przejazd został zmarnowany. Nadal mam bardzo mieszane odczucia wobec takich imprez, z jednej strony to bardzo fajna zabawa, ale z drugiej te mapy nawet do podtarcia się nie nadają (bo za twarde;)). Po powrocie sprawdziłem trasę na GPMapie, która przecież nie należy do produktów porównywalnych dokładnością z takimi mapami topograficznymi – ale jednak tam asfalty były zaznaczone poprawnie, a na tej mapie była masa wpadek, co gdy człowiek śpieszy się na metę ma kluczowe znaczenie, gdy jak w moim przypadku asfalt z mapy okazuje się dziurawą kostką, gdzie da się jechać 12-14km/h. A przy tym trzeba zauważyć, że owa mapa topo – jest mapą bardzo nową, bo była na niej już wybudowana niedawno obwodnica Słupska, której na GPMapie z 2009 jeszcze nie ma – więc nie jest to kwestia czasu jej wydania, tylko żałosnej precyzji wykonania. Druga kwestia – jedną sprawą jest zaplanowanie bardzo trudnej trasy (zwycięzca był na tylko 17 punktach, mimo świetnej pogody), natomiast druga to ewidentne partactwo autora trasy (Bartłomieja Bobera) w zaznaczeniu niektórych punktów na mapie. Punkt nr 8 był po prostu źle zaznaczony, to samo było z 19 na którym nie byłem, ale który był na szczycie góry, co z mapy, ani z opisu za nic nie wynikało, bo góra była na mapie wyraźnie nie w centrum kółeczka. Można zrozumieć jeszcze że mapa jest niedokładna i trzeba kombinować na własną rękę, ale niedopuszczalna jest sytuacja, gdzie punkty się na niej źle zaznacza i później osoby które wierzą w stan z mapy tracą przez złe oznaczenie czas i nerwy.
A inna sprawa – to widzę już wyraźnie, żeby myśleć o zdobyciu tytułu Harpagana trzeba jechać sporo szybciej, średnie koło 20km/h nawet przy doskonałej nawigacji i bez większych wpadek na punktach nie wystarczą, realnie oceniając trzeba jechać przynajmniej koło 22-23km/h, tak by być w stanie w limicie 12h przejechać koło 230km (z czego ok. połowa w terenie), a to raczej poza moim zasięgiem; a i to jest realne jedynie przy w miarę łatwej trasie; bo przy trudnej nawet najlepsi w te klocki nie zbliżają się do tytułu Harpagana, z trzech wersji tras Harpaganowych – na rowerowej jest zdecydowanie najtrudniej o zaliczenie wszystkich punktów.
Zdjęcia z wyjazdu (z samego Harpagana niestety nie za wiele)
Zaliczone gminy - 6 (Damnica, Potęgowo, Borzytuchom, Kołczygłowy, Trzebielino, Kobylnica)
Dane wycieczki:
DST: 210.80 km AVS: 19.19 km/h
ALT: 1499 m MAX: 42.00 km/h
Temp:18.0 'C
Charzykowy – Swornegacie – Laska – Dzierzążnik – Bytów – Słupsk – Redzikowo
Rano jeszcze chłodno, ale już widać, że będzie kolejny dzień dobrej pogody, temperatura szybko rośnie. Pierwszy odcinek to przejazd nad wielkim jeziorem Charzykowskim, droga prowadzi w większości lasem. Ruch na niej żaden, ale mimo tego budują tu jakąś ścieżkę - kuriozum, tuż przy drodze długości aż ok. 10km, oczywiście z fatalnego bruku. Od dłuższego czasu są ostrzeżenia o remoncie mostu w Małych Swornegaciach, zaryzykowałem jazdę i opłaciło się, most dla samochodów był zerwany, ale była kładka wykorzystywana przez robotników. Za mostem wjeżdżam w teren – i zaczyna się najciekawszy kawałek dzisiejszej trasy – długa jazda głębokimi lasami, sporo małych jeziorek, meandrująca Brda (w tym rejonie są poprowadzone na niej szlaki kajakowe). Trasa trochę dała mi w kość, były piaski, było trochę górek, też i odcinki bruku. Trafiłem również i na krótką przeprawę przez bagienko, w tym rejonie wcale nie jest tak sucho jak np. w Kampinosie. Na asfalt wracam dopiero kawałek przed Bytowem, w samym Bytowie robię zakupy i większy postój.
Dalej jadę już asfaltem, odcinek do Słupska całkiem ciekawy, trochę górek, ładne krajobrazy, mały ruch, świetna pogoda, więc jechało się przyjemnie. W samym Słupsku krótka pętelka po centrum i kawałek do Redzikowa, gdzie jest położona baza Harpagana. Trochę za dużo dziś przejechałem jak na dzień przed wyścigiem, do tego niemało w bardziej wysysającym siły terenie – ale z pewnością było warto, bo tereny między Chojnicami a Bytowem – bardzo ciekawe, ciekawsze nawet od tych przez które prowadził sam Harpagan, a nigdy jeszcze tu nie byłem.
W bazie parę spotkań ze znajomymi osobami, pogadałem m.in. z Flashem, który postanowił nieoficjalnie wystartować razem z trasą pieszą - był chyba jedynym w krótkich spodenkach i bluzce z krótkim rękawem, w odwodzie miał tylko rekawki ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 7 (Lipnica, Studzienice, BYTÓW - miasto powiatowe, Czarna Dąbrówka, Dębnica Kaszubska, Słupsk - wieś, SŁUPSK - miasto powiatowe + powiat grodzki)
Rano jeszcze chłodno, ale już widać, że będzie kolejny dzień dobrej pogody, temperatura szybko rośnie. Pierwszy odcinek to przejazd nad wielkim jeziorem Charzykowskim, droga prowadzi w większości lasem. Ruch na niej żaden, ale mimo tego budują tu jakąś ścieżkę - kuriozum, tuż przy drodze długości aż ok. 10km, oczywiście z fatalnego bruku. Od dłuższego czasu są ostrzeżenia o remoncie mostu w Małych Swornegaciach, zaryzykowałem jazdę i opłaciło się, most dla samochodów był zerwany, ale była kładka wykorzystywana przez robotników. Za mostem wjeżdżam w teren – i zaczyna się najciekawszy kawałek dzisiejszej trasy – długa jazda głębokimi lasami, sporo małych jeziorek, meandrująca Brda (w tym rejonie są poprowadzone na niej szlaki kajakowe). Trasa trochę dała mi w kość, były piaski, było trochę górek, też i odcinki bruku. Trafiłem również i na krótką przeprawę przez bagienko, w tym rejonie wcale nie jest tak sucho jak np. w Kampinosie. Na asfalt wracam dopiero kawałek przed Bytowem, w samym Bytowie robię zakupy i większy postój.
Dalej jadę już asfaltem, odcinek do Słupska całkiem ciekawy, trochę górek, ładne krajobrazy, mały ruch, świetna pogoda, więc jechało się przyjemnie. W samym Słupsku krótka pętelka po centrum i kawałek do Redzikowa, gdzie jest położona baza Harpagana. Trochę za dużo dziś przejechałem jak na dzień przed wyścigiem, do tego niemało w bardziej wysysającym siły terenie – ale z pewnością było warto, bo tereny między Chojnicami a Bytowem – bardzo ciekawe, ciekawsze nawet od tych przez które prowadził sam Harpagan, a nigdy jeszcze tu nie byłem.
W bazie parę spotkań ze znajomymi osobami, pogadałem m.in. z Flashem, który postanowił nieoficjalnie wystartować razem z trasą pieszą - był chyba jedynym w krótkich spodenkach i bluzce z krótkim rękawem, w odwodzie miał tylko rekawki ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 7 (Lipnica, Studzienice, BYTÓW - miasto powiatowe, Czarna Dąbrówka, Dębnica Kaszubska, Słupsk - wieś, SŁUPSK - miasto powiatowe + powiat grodzki)
Dane wycieczki:
DST: 126.10 km AVS: 20.39 km/h
ALT: 760 m MAX: 45.70 km/h
Temp:18.0 'C
Bydgoszcz- Koronowo – Gostycyn – Kęsowo – Chojnice – Charzykowy
Pierwsza część dnia to autokarowa podróż z Warszawy do Bydgoszczy, na miejscu jestem o 14 – i nie tracąc czasu od razu ruszam na trasę, bo październikowy dzień już krótki. Pierwszy odcinek to jazda dość ruchliwą krajówką, niemniej wiatr w plecy i piękna jak na tę porę roku pogoda powodują, że jedzie się z przyjemnością. Kawałek za Koronowem opuszczam główniejszą szosą i w stronę Chojnic jadę najpierw drogą wojewódzką, następnie już zupełnie bocznymi dróżkami, a pod sam koniec jest nawet i parę kilometrów piaszczystego szuterku. Im dalej na północ tym ciekawsze tereny, wszędzie kolorowo, bo jesienne barwy są na wszystkich drzewach. Do Chojnic docieram już po zachodzie słońca, w sumie chciałem dziś przejechać więcej, żeby jutro mieć bardziej ulgowy dzień – ale uznałem, że nocna jazda ciekawymi terenami w jakie właśnie wjeżdżałem nie ma sensu, najwyżej jutro trochę bardziej zmęczę się przed Harpaganem ;)) Robię więc w Chojnicach zakupy, wyjeżdżam kawałek za miasto i rozkładam się na nocleg w lesie pod Charzykowami.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 5 (Gostycyn, Kęsowo, Chojnice - wieś, CHOJNICE - miasto powiatowe, Człuchów - wieś)
Pierwsza część dnia to autokarowa podróż z Warszawy do Bydgoszczy, na miejscu jestem o 14 – i nie tracąc czasu od razu ruszam na trasę, bo październikowy dzień już krótki. Pierwszy odcinek to jazda dość ruchliwą krajówką, niemniej wiatr w plecy i piękna jak na tę porę roku pogoda powodują, że jedzie się z przyjemnością. Kawałek za Koronowem opuszczam główniejszą szosą i w stronę Chojnic jadę najpierw drogą wojewódzką, następnie już zupełnie bocznymi dróżkami, a pod sam koniec jest nawet i parę kilometrów piaszczystego szuterku. Im dalej na północ tym ciekawsze tereny, wszędzie kolorowo, bo jesienne barwy są na wszystkich drzewach. Do Chojnic docieram już po zachodzie słońca, w sumie chciałem dziś przejechać więcej, żeby jutro mieć bardziej ulgowy dzień – ale uznałem, że nocna jazda ciekawymi terenami w jakie właśnie wjeżdżałem nie ma sensu, najwyżej jutro trochę bardziej zmęczę się przed Harpaganem ;)) Robię więc w Chojnicach zakupy, wyjeżdżam kawałek za miasto i rozkładam się na nocleg w lesie pod Charzykowami.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 5 (Gostycyn, Kęsowo, Chojnice - wieś, CHOJNICE - miasto powiatowe, Człuchów - wieś)
Dane wycieczki:
DST: 93.80 km AVS: 23.35 km/h
ALT: 482 m MAX: 45.80 km/h
Temp:18.0 'C