wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 317429.70 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.26%)
  • Czas na rowerze: 578d 00h 01m
  • Prędkość średnia: 22.77 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczka

Dystans całkowity:107120.90 km (w terenie 504.00 km; 0.47%)
Czas w ruchu:4231:34
Średnia prędkość:25.31 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:456290 m
Suma kalorii:227544 kcal
Liczba aktywności:899
Średnio na aktywność:119.16 km i 4h 42m
Więcej statystyk
Wtorek, 22 czerwca 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka, >500km
ZLATA PRAHA

Warszawa - Żyrardów - Skierniewice - Jeżów - Łódź - Łask - Widawa - Wieruszów - Kępno - Namysłów - Oława - Strzelin - Dzierżoniów - Przeł. Walimska (757m) - Mieroszów - [CZ] - Trutnov - Nove Zamky - Nova Paka - Jicin - Dymokury - Nymburk - Praga

Czerwiec to najlepszy miesiąc na bardzo długie trasy - dobra pogoda i przede wszystkim krótkie noce, wiele osób wtedy wybiera się na kilkusetkilometrowe wypady; postanowiłem spróbować i ja.

Cel bardzo ambitny - Praga, ponad 600km to już ekstremalny wysiłek. Wyruszam z Warszawy po 8, już na pierwszych kilometrach daje się odczuć lekkie niewyspanie (spałem tylko jakieś 4-5h), zastanawiam się czy jest sens jechać na tak morderczą trasę. Ale miałem wykupiony bilet na autokar z Pragi i szkoda było mi tracić te pieniądze. Po jakiś 2h poprawia się pogoda, z porannych 15'C robi się 20-23'C, jest słońce i już nie czuję się senny. Wiatr miał być północny, ale bardziej wieje (i to całkiem mocno) z północnego-zachodu, co chwilami jednak sporo przeszkadza - bo jadę głównie na zachód. Pierwsze kilometry raczej nudne, dopiero za Skierniewicami trochę górek, na pierwszy postój staję po 100km w Jeżowie. Odcinek do Łodzi pagórkowaty, w sumie wjeżdża się na 260m, w mieście zrobiłem krótką rundkę po Piotrkowskiej i wyjeżdżam drogą na Pabianice. Ten kawałek trochę nadspodziewanie mnie zmęczył, sporo małych górek i długa jazda przez miasto (ciągłe ruszanie) zrobiło jednak swoje. Do Łaska nieciekawa droga, za miastem skręcam na Widawę, wreszcie jest puściutko, sporo ładnych leśnych odcinków, kawałek za miastem drugi większy postój.

Dalej jadę boczną drogą do Złoczewa, gdzie wjeżdżam na krajową 14, po kilkunastu km łączy się z drogą Warszawa - Wrocław, ruch spory, ale jest wygodne pobocze, do tego pod wieczór wyraźnie zmniejszył się wiatr, co bardzo pomaga, bo do Kępna jadę równo na zachód. W Kępnie robię długi postój na ciepły posiłek w pizzeri, zasiedziałem się aż ponad godzinę. Odcinek do Namysłowa jadę już nocą, pierwszy odcinek w lesie ma bardzo kiepską nawierzchnię co mocno przeszkadza, coraz mocniej zaczynam też odczuwać problemy ze snem. W samym Namysłowie mam największy kryzys na tym wypadzie, gdyby był stąd pociąg o jakiejś sensownej godzinie - wróciłbym do domu. Brak snu tak daje się we znaki, że jadę kawałek za miasto i próbuję się przespać w krzakach, musiałem się ubrać szczelnie w gore-tex i zapiąć całkowicie kaptur, bo komarów były masy. Ale nadal było zimno (8'C) i niewygodnie, tak więc oka nie zmrużyłem. Rezygnuję więc z takiego wątpliwego odpoczynku i postanawiam dociągnąć do Oławy, skąd już blisko do Wrocławia. Na tym kawałku nieco odżyłem, więc postanawiam jednak spróbować dojechać do Pragi, tym bardziej, że świt już blisko. Na stacji benzynowej kupuję litrowego Tigera, co trochę pomogło w walce z bezsennością.

Niespecjalną drogą jadę do Strzelina, wreszcie zaczyna dnieć, powoli na horyzoncie pojawiają się pierwsze góry, już z daleka widać bardzo charakterystyczny masyw Ślęzy. Przed Dzierżoniowem zaliczam pierwszy większy podjazd na 300m, na postój staję w Pieszycach, dalej zaczynają się już prawdziwe góry. Podjazd na przełęcz Walimską pokonuję w miarę sprawnie, nachylenie tak 5-7%, jest też spory odcinek brukowanej nawierzchni. Jedzie się głównie w lesie, ale jest parę ładnych polan z których roztaczają się szersze panoramy okolicy. Zjazd nieprzyjemny - tu odcinków z kostką jest dużo więcej, na dole postanawiam zmienić nieco trasę, miałem jechać przez Okraj, ale widzę że będzie to ryzykowne i mógłbym się nie wyrobić na autobus w Pradze. Jadę więc do Mieroszowa, zaliczając ponad 200m podjazdu po fatalnej nawierzchni, z Mieroszowa do granicy elegancka dróżka, ale po czeskiej stronie znowu same dziury, aż do skrętu na Trutnov.

Odcinek do Trutnova bardzo przyjemny, fajne górki, w rejonie Adrspachu piękne skały przypominające nasze Góry Stołowe. W Trutnovie dłuższy postój, po czym kontynuuję pagórkowatą drogę w stronę Jicina, odcinek od Novej Paki pokonywałem w zeszłym roku podczas letniej wyprawy. Coraz częściej zaczynam stawać, każdy pretekst staje się dobry by usiąść na parę minut, czasem już nawet co 20km :). Przed Jicinem kończą się góry, odcinek do Dymokury jedzie się elegancko z mocnym wiatrem, ale zmęczenie i brak snu daje znać o sobie, marzę tylko by wreszcie dociągnąć do tej Pragi. Za Dymokurami już zupełnie płasko, zbliżam się do doliny Łaby, rzekę przekraczam w Nymburku. Z tego miasta już do samej Pragi jadę nieciekawą drogą ze sporym ruchem, stawałem chyba tylko raz, bo z czasem było już bardzo kiepsko.

Wjazd do Pragi elegancki - droga przechodzi w dwujezdniową, po czasie pojawia się na niej nawet pas rowerowy, tak więc niemal do samego centrum wbijam się bezproblemowo. Pod dworzec docieram jakieś 40min przed odjazdem autokaru, niestety nie było już czasu na rundkę po pięknym centrum Pragi - jednego z najładniejszych miast Europy; wolałem nie ryzykować spóźnienia, zawsze trzeba brać jakiś margines na poszukiwanie autokaru, załadunek itd. Za rower zapłaciłem 20E, trochę sporo, ale za to nikt nie robił łaski, że go zabierze, sama podróż też wygodniejsza i szybsza niż koleją.

Wyjazd bardzo męczący - ale mimo poważnego kryzysu udało mi się wytrzymać, dystanse ponad 600km to już ekstremum, mniej więcej granica moich możliwości, na dłuższe jednorazowe trasy nie zamierzam się wybierać. Dużym błędem była jazda po źle przespanej nocy, brak snu dawał mi się mocno we znaki. Do tego trasa bardzo górzysta, 2700m podjazdów wg licznika CM434, wg GPS z jednometrowym progiem aż 4000m), do tego większość gór skoncentrowana po 400 kilometrze trasy.

Kilka fotek z trasy

Dane wycieczki: DST: 635.30 km AVS: 24.62 km/h ALT: 2751 m MAX: 57.60 km/h Temp:20.0 'C
Wtorek, 15 czerwca 2010Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Krótki wypad nad Wisłę w rejon Gassów, wreszcie chłodniej!
Dane wycieczki: DST: 39.80 km AVS: 26.24 km/h ALT: 52 m MAX: 45.00 km/h Temp:19.0 'C
Sobota, 12 czerwca 2010Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Piaseczno - Tarczyn - Warszawa

Krótki wypad, dalej bardzo gorąco (choć nie tak jak wczoraj), nawet na szosie krakowskiej pojawiały się fragmenty podtopionego asfaltu
Dane wycieczki: DST: 63.50 km AVS: 26.46 km/h ALT: 106 m MAX: 36.60 km/h Temp:32.0 'C
Piątek, 11 czerwca 2010Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Otwock - Celestynów - Góra Kalwaria - Warszawa

Pętla do Celestynowa, pokonywana w odwrotnym niż zazwyczaj kierunku. Potężny upał - temperatura 38'C to ŚREDNI odczyt z licznika, max to aż 40'C. Na odcinku z Góry Kalwarii do Konstancina - długie fragmenty z roztopionym asfaltem, nieźle ubrudziłem sobie opony
Dane wycieczki: DST: 81.10 km AVS: 25.61 km/h ALT: 142 m MAX: 44.50 km/h Temp:38.0 'C
Piątek, 28 maja 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
ŚCIANA WSCHODNIA

Warszawa - Góra Kalwaria - Stoczek - Łuków - Radzyń Podl. - Parczew - Włodawa - Sobibór - Chełm

Na kolejny wypad wybrałem się wspólnie z Rafałem z Łukowa, umówiliśmy się na spotkanie w jego mieście, przez które mam przejeżdżać. Ruszam o 4 rano, pogoda taka sobie - sporo chmur i 12'C. Ale wiatr korzystny, ruch o tej godzinie zerowy, więc jedzie się szybko, szczególnie po odbiciu na wschód za Górą Kalwarią. Trasa dość nudna, jedynie w rejonie Stoczka trochę malutkich górek. Od Stoczka zaczęła się też naprawdę szybka jazda, na 30km do Łukowa średnia koło 30km/h. Tam spotykam się z Rafałem i zatrzymuję na pierwszy postój. Dalej już wspólnie kierujemy się na Radzyń, droga też nie za ciekawa, ale dobrej jakości. Przyjemniej robi się dopiero za Radzyniem, gdy skręcamy na boczniejszą trasę do Parczewa. Nie brakuje pięknych szpalerów drzew, jest nawet mała górka z której mamy szerszą perspektywę na okolicę.

Sam Parczew mijamy bokiem, wiatr cały czas sprzyja, więc jedzie się bardzo sprawnie. Pociągnęliśmy jeszcze kilkanaście km do do Kodeńca, gdzie robimy kolejny popas. Analizując trasę i czas postanawiamy zmienić nieco trasę i z Włodawy do Chełma pojechać nad samą granicą, nie krótszą główną drogą, w międzyczasie okazało się, że o tej godzinie nie ma sensownego pociągu z Chełma do Łukowa, czego niestety przed wyjazdem nie sprawdziliśmy; Rafał więc będzie musiał pokonać odcinek z Dęblina do Łukowa rowerem, większością w nocy.

Odcinek do Włodawy niebrzydki, tereny coraz mniej zamieszkałe, sporo lasów, ale też i sporo dziurawych dróg. Po samej Włodawie zrobiliśmy krótką rundkę, miasteczko prezentuje się całkiem sympatycznie. Za Włodawą zaczynają się ładne tereny wokół jeziora Białego, całkiem nieźle zagospodarowane turystycznie, zjeżdżamy nawet na chwilę nad samą taflę jeziora. Kawałek dalej skręcamy na Sobibór i przez dobrych parę km jedziemy boczną drogą przez piękne sosnowe lasy. A warto dodać, że przed Włodawą wyszło wreszcie słońce, w taką pogodę aż chce się jechać, długi dystans w nogach wtedy wcale nie przeszkadza! Sam Sobibór robi na nas oczywiście bardzo przygnębiające wrażenie, w czasie wojny był tu niemiecki obóz zagłady, w którym wymordowano ponad 250 tysięcy ludzi. Takie liczby po prostu powalają na kolana, pokazują czym naprawdę była wojna, kim naprawdę byli Niemcy i jakie mamy szczęście, że urodziliśmy się te 70-80 lat później. A wrażenie dodatkowo potęguje niesamowity kontrast pomiędzy urodą tego miejsca (przepiękne lasy, zupełnie puściutko) - a tym co miało tu miejsce.

Za Sobiborem kończy się asfalt i parę km pod granicę musimy się przebijać szutrówką, na szczęście dość przyzwoitą. Następnie kontynuujemy jazdę wzdłuż granicy, szkoda tylko, że Bugu nie widać. Nawierzchnia w kratkę - są odcinki idealne, są mocno dziurawe. Odpoczywamy w Woli Uhruskiej, tam orientujemy się, że wcale tak dużo czasu nie mamy, trochę za długo oglądaliśmy Sobibór. Ostatni odcinek jedziemy więc w miarę szybko, bez postojów, w większości bocznymi drogami, w pięknej słonecznej pogodzie. Do Chełma wjeżdżamy od północnego wschodu, okazało się że mamy jeszcze parę minut, więc zrobiliśmy krótką rundkę po centrum, z efektownym ostrym podjazdem po kostce na malowniczy chełmski rynek. Dużym zaskoczeniem był też dworzec PKP w Chełmie - takiego nie powstydziłoby się żadne miasto w Niemczech, dość mocno kontrastuje z typową infrastrukturą PKP. Podróż pociągiem urozmaicona, w Lublinie żegnam się z Rafałem, do Warszawy jadę TLK, w przedziale toczy się zażarta debata pomiędzy ateistą i zwolennikiem Radia Maryja :))
Dzięki Rafałowi za bardzo fajną wycieczkę, mimo że to był dla niego dopiero początek sezonu (w tym roku zdawał maturę, więc nie było za wiele czasu na rower) - na tak długiej trasie dawał sobie doskonale radę.

Parę fotek z trasy

Dane wycieczki: DST: 308.80 km AVS: 25.99 km/h ALT: 1094 m MAX: 46.30 km/h Temp:19.0 'C
Sobota, 22 maja 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
LWÓW

Warszawa - Góra Kalwaria - Garwolin - Ryki - Nałęczów - Bychawa - Szczebrzeszyn - Zwierzyniec - Tomaszów Lubelski - Hrebenne - [UA] - Zółkiew - Lwów - Horodok - Szegini - [PL] - Przemyśl

W maju pogodę mamy tragiczną, więc postanowiłem wykorzystać jedno z nielicznych okienek pogodowych na bardzo długą szosową trasę, która już od pewnego czasu chodziła mi po głowie.
Ruszam o 19, początek szybki, z wiatrem. W Górze Kalwarii jak zwykle korek, odkąd jakiś mózg wybudował rondo na skrzyżowaniu z bardzo ruchliwą drogą z Grójca - całe miasto stoi w korku, podobnie jest i w Konstancinie. Kawałek za Górą przekraczam Wisłę - rzeka rozlana szeroko, woda podchodzi już pod wały, do przelania brakuje ok. pół metra. Przez problemy z powodzią nie mogłem jechać nadwiślańską drogą przez Dęblin, Puławy i Kazimierz - bo wały w kilku miejscach puściły i droga 801 w kilku miejscach była nieprzejezdna; zamiast tego musiałem pojechać szosą lubelską. Jadę więc do Pilawy, tam łapie mnie zmierzch. Szosa lubelska, mimo że ruchliwa - na rower bardzo wygodna, cały czas jest szerokie, ponad dwumetrowe pobocze, z którego samochody w ogóle nie korzystają, obwodnica Garwolina to parę km jazdy po szosie ekspresowej. Jedzie się sprawnie, aczkolwiek bardzo nudno, kilka zakrętów, kilka króciutkich podjazdów - tyle tu ciekawego; po drodze mijała mnie duża kolumna wojska przewożąca na jakiś ogromnych ciężarówkach sprzęt (prawdopodobnie do walki z powodzią).

Na pierwszy postój staję pod kościołem w Rykach, potem jeszcze ok. 40km szosą lubelską i zjeżdżam na boczną drogę do Nałęczowa. Od razu zaczynają się ostrzejsze górki, a ruchu nie ma praktycznie żadnego. W samym Nałęczowie park zdrojowy był o dziwo otwarty, oprócz mnie nie było żywej duszy, na brzegu urzędowały sobie natomiast dwa piękne łabędzie. Po krótkim postoju ruszam dalej, pagórkowatą trasą przez Bełżyce, przed Bychawą już powoli zaczyna świtać, tam też odpoczywam po już prawie 200km w nogach. Za Bychawą jeszcze górki, dalej do Szczebrzeszyna i Zwierzyńca już płasko. Od Zwierzyńca zaczyna się najładniejszy kawałek dzisiejszej trasy, wybrałem wariant przez Krasnobród, nie Józefów - co było bardzo dobrym pomysłem - piękna dolina Wieprza, malowniczo meandrującego przy drodze (wszędzie ogłoszenia o spływach kajakowych), sporo lasów, w Krasnobrodzie stawy i kąpieliska.

Za Krasnobrodem wjeżdża się wyżej, na ponad 300m, większość w lesie, droga niespecjalnej jakości. Dopiero w Tomaszowie wraca doskonała szosa, na granicę do Hrebennego jedzie się bardzo przyjemnie, lekkie pagóreczki i sporo lasów, piękna słoneczna pogoda. Zatrzymuję się też w Bełżcu - gdzie w czasie wojny był obóz zagłady, niemieckie zwierzęta zamordowały tu przeszło pół miliona ludzi, ogromne pole kamieni otaczające ostatnią drogę ofiar robi porażające wrażenie.

W Hrebennem przekraczam granicę ukraińską, to już nie unijna pseudo-granica, tutaj trzeba swoje odczekać - i tak dobrze, że nie było problemów z przejazdem rowerem (jest tu tylko przejście samochodowe, nie piesze), wypisali mi tylko talon na rower. Za granicą jest jeszcze kawałek dobrego asfaltu, typowa pokazówka, ale już od Rawy Ruskiej zaczyna się kiepściutka, bardzo dziurawa droga. Wyraźniej biedniej niż w Polsce, co widać po mijanych domach i samochodach na ulicach. Do tego trasa do Lwowa potwornie nudna, tylko połacie łąk i brzydkie liściaste lasy, jedynym ciekawszym momentem była wizyta w ładnej Żółkwi, biorącej swą nazwę od założyciela - słynnego hetmana Stanisława Żółkiewskiego, zwycięzcy spod Kłuszyna, zdobywcy samej Moskwy; wzoru cnót prawdziwego rycerza, podczas panicznego odwrotu spod Cecory, spowodowanego buntem części wojska 73-letni hetman odmówił ucieczki (mimo, że miał taką możliwość) walczył do końca wraz z wiernymi żołnierzami i bohatersko poległ z bronią w ręku. Ale w Żółkwi pomnika hetmana nie widziałem, może dlatego, że w walkach z Kozakami był dużo skuteczniejszy niż ci co się później z Chmielnickim (ten ma pomnik chyba w każdym mieście na Ukrainie :) mierzyli.

Z Żółkwi do Lwowa nieprzyjemny kawałek, robi się spory ruch, droga mocno dziurawa, dochodzi też sporo górek. W samym Lwowie - po prostu masakra, dużo fatalnie brukowanych ulic, po których na rowerze (szczególnie szosowym) po prostu nie sposób jechać, trzeba lawirować chodnikami. Uznałem więc, że nie ma sensu tłuczenie się po mieście (które już i tak zwiedzałem wcześniej), dojechałem tylko do centrum, pod piękny park koło teatru, zapchany ludźmi po uszy. Wyjazd z miasta na Szegini jeszcze gorszy, długi podjazd po tej fatalnej kostce, był to jedyny moment, gdy musiałem jechać na mniejszej tarczy.

Za miastem wreszcie zaczęła się przyjemniejsza jazda, przede wszystkim wyraźniejszy wiatr w plecy (z którym musiałem się zmagać jadąc do Lwowa), niestety coraz mocniej daje się we znaki kolano, ustawienia siodełka nie do końca wyeliminowały problem, prawdopodobnie była to wina bardzo już rozwalonego buta, który nie trzymał stopy w płaszczyźnie poziomej. W Horodoku odpoczywam, za miastem bardzo przyjemny odcinek do Sudowej Wiszni (i szosy lepsze i przede wszystkim widoki ładniejsze od tych na drodze Hrebenne - Lwów). Niestety od Lwowa siedziała mi na plecach ciemna chmura i parę km za Sudową dorwała mnie porządna ulewa. Przeczekałem deszcz, ale przez burzę dalsza jazda zrobiła się dużo trudniejsza - śliskie drogi, zimniej o 10'C (jakieś 12-13'C) i co najgorsze - wiatr zmienił się dokładnie o 180 stopni!

Dalsza jazda do granicy to już takie zamulanie, byleby dojechać, drogi znowu bardzo marne, sporo góreczek, z 15km w deszczu, z ulgą dojeżdżam do Medyki, gdzie przejściem pieszym wracam do Polski. Odcinek do Przemyśla - wreszcie normalna droga, kto pomstuje na jakość polskich szos - powinien zrobić sobie wycieczkę na Ukrainę, od razu mu przejdzie :)). W Przemyślu miałem nocować i wracać o 5.20 pociągiem, ale że w schronisku był komplet pojechałem nocnym PKS (w przeciwieństwie do nocnego PKP nie trzeba bać się kradzieży), kierowcy rower w ogóle nie przeszkadzał.

Wyjazd udany (cel zrealizowany), aczkolwiek trochę zepsuty przez burzę w końcówce i problemy z kolanem, które pod koniec trasy dawała się już mocno we znaki, a wiatr w sumie więcej przeszkadzał niż pomagał. Błędem była jednak jazda po Ukrainie, na tak długich dystansach jazda po kiepściutkich drogach nie ma sensu, człowiek jest już wystarczająco zmęczony, by sobie nie dokładać więcej problemów. Lwów - fajny jako cel, ale na rower to najtragiczniejsze miasto w jakim byłem, łudziłem się, że może od czasu mojej ostatniej wizyty (z 10 lat temu) coś się zmieniło - ale jeśli się zmieniło to raczej na gorsze, cała Ukraina po prostu stoi w miejscu, smutno patrzeć jak kraj z takim potencjałem (ogromne czarnoziemy, sporo przemysłu) schodzi do poziomu trzeciego świata; nie będzie wielką niespodzianką jak im odbiorą prawo organizacji Euro 2012.

Parę zdjęć z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 491.10 km AVS: 24.53 km/h ALT: 2666 m MAX: 52.10 km/h Temp:18.0 'C
Piątek, 14 maja 2010Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Józefów - Warszawa

W zamierzeniach miała to być trochę dłuższa pętla przez Pilawę, ale niestety za Górą Kalwarią się zniechęciłem i wróciłem szosą dęblińską. Fatalne warunki - padać nie przestało nawet na chwilę, a ponad połowę trasy przejechałem w silnym deszczu. Dość skutecznie zniechęciło mnie to do jazdy w weekend.
Dane wycieczki: DST: 75.10 km AVS: 24.36 km/h ALT: 383 m MAX: 37.60 km/h Temp:12.0 'C
Czwartek, 13 maja 2010Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Czosnów - Modlin - Jabłonna - Warszawa

Wspólny wypad z Andrzejem (Atlochowskim z forum) do Modlina. Miło było się poznać, dzięki za wiele przydatnych wyprawowych informacji!
Dane wycieczki: DST: 103.00 km AVS: 24.14 km/h ALT: 372 m MAX: 53.90 km/h Temp:21.0 'C
Niedziela, 25 kwietnia 2010Kategoria >100km, Treking, Wycieczka
Warszawa - Tarczyn - Mszczonów - Grodzisk Maz. - Nadarzyn - Warszawa

Pętla po Mazowszu. Standardowa trasa do Tarczyna, dalej po dobrym asfalcie w stronę Chudolipia, a że droga na Mszczonów w pewnym momencie odbija na południe i trzeba sporo nadrobić postanowiłem pojechać dużo krótszym kawałkiem przez Grzegorzewice - co okazało się sporym błędem, bo wtarabaniłem się w straszne piachy, przez dobre 4km ledwo się jechało, szybciej by to wyszło dłuższą główną drogą. W Mszczonowie kończy się dobry wiatr, do Grodziska jeszcze jechało się jako-tako, później już pod wiatr. Druga część trasy zdecydowanie mniej ciekawa, sporo jazdy po mieście, jedyny fajniejszy kawałek to Lasy Sękocińskie, w niedzielę bez masy tirów, która tędy zazwyczaj pomyka.

Dane wycieczki: DST: 111.50 km AVS: 23.89 km/h ALT: 423 m MAX: 38.80 km/h Temp:17.0 'C
Sobota, 24 kwietnia 2010Kategoria Treking, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Celestynów - Glina - Dolinka Mieni - Falenica - Warszawa

Wypad do Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Na początek - moja standardowa trasa do Góry Kalwarii i Celestynowa, w Glinie skręciłem w stronę szosy lubelskiej i na wysokości Wiązownej wjechałem do lasu czerwonym szlakiem, chyba najładniejszym w MPK - wzdłuż meandrującej Mieni. Szlak bardzo wąziutki, masa zakrętów, sporo widoków na malowniczą rzeczkę. Dalej zielonym szlakiem, z którego źle skręciłem ładując się w duże piachy, później odbiłem w bok docierając do żółtego szlaku i po górkach docieram do Falenicy, stąd już powrót asfaltem do domu.
Dane wycieczki: DST: 91.40 km AVS: 23.34 km/h ALT: 437 m MAX: 41.30 km/h Temp:15.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl