wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 307720.00 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.27%)
  • Czas na rowerze: 560d 11h 19m
  • Prędkość średnia: 22.76 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 22 maja 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
LWÓW

Warszawa - Góra Kalwaria - Garwolin - Ryki - Nałęczów - Bychawa - Szczebrzeszyn - Zwierzyniec - Tomaszów Lubelski - Hrebenne - [UA] - Zółkiew - Lwów - Horodok - Szegini - [PL] - Przemyśl

W maju pogodę mamy tragiczną, więc postanowiłem wykorzystać jedno z nielicznych okienek pogodowych na bardzo długą szosową trasę, która już od pewnego czasu chodziła mi po głowie.
Ruszam o 19, początek szybki, z wiatrem. W Górze Kalwarii jak zwykle korek, odkąd jakiś mózg wybudował rondo na skrzyżowaniu z bardzo ruchliwą drogą z Grójca - całe miasto stoi w korku, podobnie jest i w Konstancinie. Kawałek za Górą przekraczam Wisłę - rzeka rozlana szeroko, woda podchodzi już pod wały, do przelania brakuje ok. pół metra. Przez problemy z powodzią nie mogłem jechać nadwiślańską drogą przez Dęblin, Puławy i Kazimierz - bo wały w kilku miejscach puściły i droga 801 w kilku miejscach była nieprzejezdna; zamiast tego musiałem pojechać szosą lubelską. Jadę więc do Pilawy, tam łapie mnie zmierzch. Szosa lubelska, mimo że ruchliwa - na rower bardzo wygodna, cały czas jest szerokie, ponad dwumetrowe pobocze, z którego samochody w ogóle nie korzystają, obwodnica Garwolina to parę km jazdy po szosie ekspresowej. Jedzie się sprawnie, aczkolwiek bardzo nudno, kilka zakrętów, kilka króciutkich podjazdów - tyle tu ciekawego; po drodze mijała mnie duża kolumna wojska przewożąca na jakiś ogromnych ciężarówkach sprzęt (prawdopodobnie do walki z powodzią).

Na pierwszy postój staję pod kościołem w Rykach, potem jeszcze ok. 40km szosą lubelską i zjeżdżam na boczną drogę do Nałęczowa. Od razu zaczynają się ostrzejsze górki, a ruchu nie ma praktycznie żadnego. W samym Nałęczowie park zdrojowy był o dziwo otwarty, oprócz mnie nie było żywej duszy, na brzegu urzędowały sobie natomiast dwa piękne łabędzie. Po krótkim postoju ruszam dalej, pagórkowatą trasą przez Bełżyce, przed Bychawą już powoli zaczyna świtać, tam też odpoczywam po już prawie 200km w nogach. Za Bychawą jeszcze górki, dalej do Szczebrzeszyna i Zwierzyńca już płasko. Od Zwierzyńca zaczyna się najładniejszy kawałek dzisiejszej trasy, wybrałem wariant przez Krasnobród, nie Józefów - co było bardzo dobrym pomysłem - piękna dolina Wieprza, malowniczo meandrującego przy drodze (wszędzie ogłoszenia o spływach kajakowych), sporo lasów, w Krasnobrodzie stawy i kąpieliska.

Za Krasnobrodem wjeżdża się wyżej, na ponad 300m, większość w lesie, droga niespecjalnej jakości. Dopiero w Tomaszowie wraca doskonała szosa, na granicę do Hrebennego jedzie się bardzo przyjemnie, lekkie pagóreczki i sporo lasów, piękna słoneczna pogoda. Zatrzymuję się też w Bełżcu - gdzie w czasie wojny był obóz zagłady, niemieckie zwierzęta zamordowały tu przeszło pół miliona ludzi, ogromne pole kamieni otaczające ostatnią drogę ofiar robi porażające wrażenie.

W Hrebennem przekraczam granicę ukraińską, to już nie unijna pseudo-granica, tutaj trzeba swoje odczekać - i tak dobrze, że nie było problemów z przejazdem rowerem (jest tu tylko przejście samochodowe, nie piesze), wypisali mi tylko talon na rower. Za granicą jest jeszcze kawałek dobrego asfaltu, typowa pokazówka, ale już od Rawy Ruskiej zaczyna się kiepściutka, bardzo dziurawa droga. Wyraźniej biedniej niż w Polsce, co widać po mijanych domach i samochodach na ulicach. Do tego trasa do Lwowa potwornie nudna, tylko połacie łąk i brzydkie liściaste lasy, jedynym ciekawszym momentem była wizyta w ładnej Żółkwi, biorącej swą nazwę od założyciela - słynnego hetmana Stanisława Żółkiewskiego, zwycięzcy spod Kłuszyna, zdobywcy samej Moskwy; wzoru cnót prawdziwego rycerza, podczas panicznego odwrotu spod Cecory, spowodowanego buntem części wojska 73-letni hetman odmówił ucieczki (mimo, że miał taką możliwość) walczył do końca wraz z wiernymi żołnierzami i bohatersko poległ z bronią w ręku. Ale w Żółkwi pomnika hetmana nie widziałem, może dlatego, że w walkach z Kozakami był dużo skuteczniejszy niż ci co się później z Chmielnickim (ten ma pomnik chyba w każdym mieście na Ukrainie :) mierzyli.

Z Żółkwi do Lwowa nieprzyjemny kawałek, robi się spory ruch, droga mocno dziurawa, dochodzi też sporo górek. W samym Lwowie - po prostu masakra, dużo fatalnie brukowanych ulic, po których na rowerze (szczególnie szosowym) po prostu nie sposób jechać, trzeba lawirować chodnikami. Uznałem więc, że nie ma sensu tłuczenie się po mieście (które już i tak zwiedzałem wcześniej), dojechałem tylko do centrum, pod piękny park koło teatru, zapchany ludźmi po uszy. Wyjazd z miasta na Szegini jeszcze gorszy, długi podjazd po tej fatalnej kostce, był to jedyny moment, gdy musiałem jechać na mniejszej tarczy.

Za miastem wreszcie zaczęła się przyjemniejsza jazda, przede wszystkim wyraźniejszy wiatr w plecy (z którym musiałem się zmagać jadąc do Lwowa), niestety coraz mocniej daje się we znaki kolano, ustawienia siodełka nie do końca wyeliminowały problem, prawdopodobnie była to wina bardzo już rozwalonego buta, który nie trzymał stopy w płaszczyźnie poziomej. W Horodoku odpoczywam, za miastem bardzo przyjemny odcinek do Sudowej Wiszni (i szosy lepsze i przede wszystkim widoki ładniejsze od tych na drodze Hrebenne - Lwów). Niestety od Lwowa siedziała mi na plecach ciemna chmura i parę km za Sudową dorwała mnie porządna ulewa. Przeczekałem deszcz, ale przez burzę dalsza jazda zrobiła się dużo trudniejsza - śliskie drogi, zimniej o 10'C (jakieś 12-13'C) i co najgorsze - wiatr zmienił się dokładnie o 180 stopni!

Dalsza jazda do granicy to już takie zamulanie, byleby dojechać, drogi znowu bardzo marne, sporo góreczek, z 15km w deszczu, z ulgą dojeżdżam do Medyki, gdzie przejściem pieszym wracam do Polski. Odcinek do Przemyśla - wreszcie normalna droga, kto pomstuje na jakość polskich szos - powinien zrobić sobie wycieczkę na Ukrainę, od razu mu przejdzie :)). W Przemyślu miałem nocować i wracać o 5.20 pociągiem, ale że w schronisku był komplet pojechałem nocnym PKS (w przeciwieństwie do nocnego PKP nie trzeba bać się kradzieży), kierowcy rower w ogóle nie przeszkadzał.

Wyjazd udany (cel zrealizowany), aczkolwiek trochę zepsuty przez burzę w końcówce i problemy z kolanem, które pod koniec trasy dawała się już mocno we znaki, a wiatr w sumie więcej przeszkadzał niż pomagał. Błędem była jednak jazda po Ukrainie, na tak długich dystansach jazda po kiepściutkich drogach nie ma sensu, człowiek jest już wystarczająco zmęczony, by sobie nie dokładać więcej problemów. Lwów - fajny jako cel, ale na rower to najtragiczniejsze miasto w jakim byłem, łudziłem się, że może od czasu mojej ostatniej wizyty (z 10 lat temu) coś się zmieniło - ale jeśli się zmieniło to raczej na gorsze, cała Ukraina po prostu stoi w miejscu, smutno patrzeć jak kraj z takim potencjałem (ogromne czarnoziemy, sporo przemysłu) schodzi do poziomu trzeciego świata; nie będzie wielką niespodzianką jak im odbiorą prawo organizacji Euro 2012.

Parę zdjęć z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 491.10 km AVS: 24.53 km/h ALT: 2666 m MAX: 52.10 km/h Temp:18.0 'C

Komentarze
Gratuluje super kondychy! Podzielam w pełni Twoje zdanie na temat długich samotnych wypadów. W towarzystwie długie dystanse zawsze przejeżdża się dłużej.
shem
- 14:42 poniedziałek, 31 maja 2010 | linkuj
Co miesiąc o 100 więcej... to w czerwcu szykujesz już trasę na 590? ;)
annajot
- 18:15 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj
Dzięki :-). Cmentarz widziałem, chociaż na niego nie wchodziłem.
Znajomy z Malborka z jeszcze jednym w zeszłym roku byli w obwodzie. Opowiadał podobne rzeczy, a nawet dał relację http://www.chem.univ.gda.pl/~tomek/opisy/kaliningradzki.
Mimo wszystko warto będzie to kiedyś spenetrować. Niech tylko z wizami zrobią porządek :-).

Pozdrower.

MARECKY
- 15:09 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj
Jadąc nocą po prostu trzeba mieć lampki na tyle mocne by widzieć dobrze drogę i być widzianym. Dobre lampki diodowe starczają na całą noc, choć zawsze warto wziąć ze sobą zapasowe baterie. Jedzie się oczywiście dużo mniej przyjemnie niż w dzień, szczególnie po wielu godzinach nocnej trasy zaczyna się mieć tego już dosyć, świt zawsze przyjmuje się z dużą ulgą.
wilk
- 14:46 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj
Ho ho... jak ja Ci zazdroszczę takich wypraw :)
Swoją drogą to jak wygląda taka jazda nocą? Sam wybieram się na przełomie czerwca i lipca na wycieczkę z Gdyni do Łodzi i z pewnością dojadę grubo po północy, stąd moje pytanie.
simi-removed
- 12:51 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj
No wreszcie Michale prawie doszliśmy do zgody ;-) Pozdrowionka i udanych następnych wypraw... Staszek - 12:15 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj
No powiem szczerze dystans prawie 500kilometrów to jest cos jak dla mnie niewyobrazalnego...gratuluje siły woli i odpornej psychiki:)
misiak2101
- 10:04 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj
@ Staszek

Ja nigdzie nie twierdzę, że Ukraina nie nadaje się na rower, byłem tam parę razy i pewnie jeszcze nieraz pojadę. Tylko trzeba sobie zdawać sprawę z tamtejszych realiów. Szosy mają fatalne - i np. taki wypad jak ten był średnim pomysłem. Rower szosowy, wąziutkie opony 23mm i mnóstwo kilometrów w nogach - wtedy dziurawe drogi bardzo przeszkadzają, tyłek boli bardziej niż na gładkim asfalcie, a amortyzator trzeba mieć w rękach itd. Jak się jedzie 50-100km dziennie - to już to tak nie przeszkadza, wtedy mamy czas na wszystko.

Co do biedy - właśnie m.in. przez to jest to kraj oryginalny, przyciąga wiele osób, bo tego co tam w Polsce i na Zachodzie już raczej nie zobaczymy. Ma to swoje plusy, ma też minusy - i trzeba sobie z tego zdawać sprawę. Dla jednego takie drogi ten kraj na rower dyskwalifikują, drugi uzna to za coś ciekawego. Jeden będzie narzekał, że nie ma żadnej bazy noclegowej, drugi będzie się cieszył, że rozbić namiot da się niemal wszędzie i nawet najładniejsze rejony są pozbawione komercji. Jeden będzie narzekał na braki w sklepach, drugi będzie się cieszył że jest tak tanio. Z tego wszystkiego warto sobie zdawać sprawę jeśli planuje się tam wyjazd.
wilk
- 09:05 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj
Gratulacje!:D Ale dystans!
tatanka - 22:56 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
Michale ja rozumiem, że przedstawiasz własne opinie ale korzystając z okazji, że akurat mogłem skomentować Twoją trasę odniosłem się również do Twoich ocen UA :-) aby dać Tobie trochę do myślenia a innych chętnych na wyjazd TAM pocieszyć. Nie jest tak tragicznie jak to wynika z Twoich opisów, oczywiście moim zdaniem ;-)

Pomimo całej biedy na UA, która tam bywa oraz często ale nie zawsze - złych dróg, jest to bardzo ciekawy kierunek wyjazdów rowerowych i nie tylko... Mi oraz mojej rodzinie bieda czy złe drogi w niczym nie przeszkadzały, to raczej problem dla czterokołowców, rower zawsze ominie dziurę, zaś lepki asfalt można spotkać nie tylko tam... Zresztą nic nie przebije litewsko/łotewskich pofałdowanych szuterków :-)

W Czerniowcach jeździłem dwa razy a może wkrótce będzie trzeci i śmiem twierdzić, że kostka jest tam lepsza niż we Lwowie :-))) Poza tym cieszę się, że uchowała się tam taka nawierzchnia - ponieważ dodaje uroku i tak już uroczemu miastu. No może w niektórych miejscach powinni ją poprawić ale mam nadzieję, że nie zaleją wszystkiego asfaltem ... I żeby nie było nieporozumień - nie jest to dominująca tam nawierzchnia. Mój dwunastoletni wtedy syn też dawał radę :-) a potem pojechał na Bukowinę rumuńską zaś po powrocie stwierdził, że jednak bardziej podoba mu się na UA. Tak więc na UA da się przeżyć i nie jest to szkoła przetrwania. Jedyny problem - to durna granica, zwłaszcza przy powrocie ale to też jest różnie...

To co chciałem - już napisałem, zatem raczej już dam Ci spokój Michale :-) Ciągle nie mogę się dorobić własnej strony więc na razie nie mogę na nią odsyłać zainteresowanych tematem ale jest w planach :-)

Pozdrawiam i zapraszam na Bukowinę oraz Spotkania Bukowińskie. Dodam, że ten festiwal ma swoje edycje również w Czerniowcach (październik), Kimpulungu Mołdawskim w RO (lipiec) a także na Węgrzech i Słowacji. Szczegóły w linkach podanych przeze mnie wcześniej...

pa pa ;-)





Staszek - 21:19 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
Wiele to się tam nie najeździłem, w tę i z powrotem z Bagrationowska do Kaliningradu. Tereny biedne, głównie zielone łąki, mało jakiś upraw - nawet dość sympatycznie to wyglądało. Ale sam Kaliningrad z przedmieściami - bardzo marniutko, niewiele tam oglądania. Niemcy w całych Prusach zaciekle się bronili niemal do końca wojny (tu mieściło się wiele junkierskich majątków), zresztą znasz pewnie doskonale historię tych rejonów, widziałeś ogromny cmentarz czerwonoarmistów pod Braniewem.
Królewiec w czasie wojny właściwie zrównano z ziemią, odbudowywali go już ludzie radzieccy z właściwą sobie gracją, co powoduje że nie ma tam niemal nic godnego uwagi ;)
wilk
- 20:12 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
Cel Rosjan na granicy z Polską był w przeszłości( jest?) dość prosty. Zielony banknot o odpowiednim nominale rozwiązywał wszelkie bolączki biurokratyczne i absurdy prawne :-).
Podobno sam obwód pod względem krajoznawczym to pełna dzicz:-). Potwierdzasz?
MARECKY
- 15:46 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
@ Transatlantyk
Ja na takie trasy wybieram się z dnia na dzień, nie planuję tego z dużym wyprzedzeniem. Mam po prostu przygotowaną trasę, pojawia się dobra pogoda i wolne w pracy - to natychmiast ruszam.

@kr1s1983
Ja jeżdżę jednak dużo niższym tempem od Twojego (koło 25km/h), mostek mam ustawiony do góry, (nie na dół jak w większości szosówek) - a to wszystko ma pewnie wpływ na komfort jazdy. Ale nie ma się co oszukiwać - takie ogromne dystanse zawsze oznaczają jakiś ból, z którym trzeba się zmagać na trasie (np. tutaj miałem spore problemy z kolanem w końcówce)

@Vanhelsing
Samotna jazda mi nie przeszkadza, a takie długie trasy zdecydowanie lepiej jeździ mi się samotnie. Jadę swoim tempem, nie muszę za nikim zasuwać, na nikogo czekać, jadę ta trasą na którą mam ochotę kiedy chcę to staję, kiedy chcę to robię zdjęcia, kiedy mam ochotę skrócić - to skracam, pojechać dalej - to jadę. Taka niezależność jest dla mnie dużo istotniejsza niż jakieś drobne zyski z jazdy na zmianach. A najważniejsze - znalezienie kogoś komu akurat będzie pasował ten termin jest bardzo trudne, trzeba się umawiać z dużym wyprzedzeniem, gdy jeszcze nie wiadomo jaka będzie pogoda (a to na długich trasach jest kluczowe)

@Marecky
Ja byłem parę lat temu w Kaliningradzie - i w skrócie - nikomu nie polecam. Przejazd przez granicę w Bezledach to masakra, nie pozwalają na przejazd rowerem, trzeba prosić o przewiezienie, a w drodze powrotnej są z tym duże problemy - bo wielu ludzi ma samochody zapchane po dach; kolejki wbrew pozorom są duże. Przepisy są po prostu kretyńskie - przejechać samą granicę musisz samochodem, 10 metrów za granicą wsiadasz na rower i jedziesz. Jaki to ma sens? Czemu ma służyć? To już wiedzą tylko Rosjanie.
wilk
- 10:18 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
@Staszek

Jak pisałem - nie polegam tylko na opiniach mediów, byłem w tym kraju parę razy i widzę jak jest. O ile Polska na przestrzeni 10-15 lat zrobiła duży postęp - to Ukraina stoi w miejscu. Jak jest tam naprawdę mówią liczby, a niestety parametry ekonomiczne są dla Ukrainy bezlitosne - dochód na głowę wynosi tam zaledwie 4000 USD (w Polsce ponad 4 razy więcej!), biedniejsza w Europie jest tylko Mołdawia, nawet startująca po komunizmie z dużo niższego pułapu Albania (gdzie wielu ludzi mieszka po prostu w lepiankach) już wyprzedziła Ukrainę! Problem w tym, że wszystkie kraje się rozwijają, Ukraina przeciwnie - stoi w miejscu, lub wręcz się cofa. Do tego trzeba pamiętać, że rejon zachodni jest dużo biedniejszy od wschodniego (gdzie koncentruje się przemysł) - tak więc te parametry ekonomiczne dla tego rejonu (Lwów, Zakarpacie) są jeszcze niższe.

Ludzie sprzedający rośliny na tą skalę, którą widziałem tam SĄ czymś szczególnym, nigdy w Polsce nie widziałem nawet 1/4 takiej liczby, to bardzo wyraźna oznaka ubóstwa; ludzie imają się każdej możliwości zarobku.

Sprawa Czerniowiec
Pora żebyś zrozumiał, że ja nie piszę przewodników, nie piszę "poprawnych politycznie" książek - tylko przedstawiam swoje SUBIEKTYWNE wrażenia z licznych podróży. Czerniowce zrobiły na mnie bardzo złe wrażenie, "zapyziałe" to bardzo delikatne określenie, a na rowerze to niemal miasto dla samobójców, potwornie dziurawej kostki jeszcze więcej niż we Lwowie, do tego sporo górek. Tak więc to jaką ktoś inny ma opinię na ten temat - nie ma większego znaczenia, nie ma wpływu na moje gusta; nikt Ci nie broni posiadania zupełnie przeciwnej opinii, nikt Ci nie broni założenia swojej strony internetowej i pisania własnych opisów wychwalających Czerniowce; ale ja w swoich opisach przedstawiam MOJE spojrzenie, a nie wyciągam średnią z 20 różnych opinii.
wilk
- 09:45 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
masakra,jak Ty to robisz ja po 200km mam takie bole tylek,glowa,plecy e ciezko sie jedzie,chociaz te dwusetki robie zazwyczaj w gorach wiec to moze tez byc powodem,chcialem kiedys pojechac na ukraine rower ale skutecznie mnie zniecheciles,gratulacje!pozdr
kr1s1983
- 06:30 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
Piękna trasa. Ale sam na coś takiego nigdy bym się nie porwał, bardziej ze względów psychicznych - przez tyle godzin nie mieć do kogo się odezwać - to chyba wykańcza najbardziej. Szukaj ludzi do takiej jazdy, średnia też na pewno Ci wzrośnie i to pewnie o jakieś 2, 3 km/h :)
vanhelsing
- 06:14 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
Ej wilku, byś się przyznał wcześniej to część drogi mogli byśmy pokonać wspólnie :-)
transatlantyk
- 04:52 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
Michale!

Jeśli chodzi o UA nie polegałbym tak bardzo na opiniach w naszych mediach, to tylko jedna strona medalu i to widziana z Polski. Ostatnie wydarzenia tam, co prawda mnie nie napawają optymizmem, ale bez przesady. Trzeba przyjąć do wiadomości, że są tam ludzie stety czy niestety którzy widzą inną drogę dla tego kraju niż Unia stąd Krym, ropa itd. Co do polityków masz rację...

Ludzie sprzedający "rośliny" przy drogach to raczej nic szczególnego, może w Warszawie nie występuja ale poza - już tak. Niemniej nie twierdzę, że nie ma tam biedy, jest i to czasem porażająca, Oczywiście, że na UA w wielu dziedzinach życia jest biedniej niż u nas ale do trzeciego świata jeszcze daleko.

Niemniej nadal sądzę że twoje opinie są bardzo powierzchowne. Przykład: właśnie Czerniowce.
Nigdy nie odważyłbym się publicznie napisać o mieście, które widziałem tylko przejeżdżając przez nie autobusem, że jest zapyziałe, w szczególności jeśli ktoś mi wskazuje, że popełniłem błąd. Raczej zainteresowałbym się i usiłowałbym sprawdzić czy ten ktoś nie ma racji... I to nie jest raczej kwestia gustu.

Może Ciebie nie przekonam ale inni zobaczą, że są różne opinie o Czerniowcach. Nie sądzę aby była stolica księstwa Bukowiny (w dobie Austro-Węgier) była mniej interesująca niż prowincjonalne wtedy miasteczko Suczawa. Choć Suczawa - owszem miejscami jest ciekawa...

A skoro zeszliśmy na temat Bukowiny dziś podzielonej między RO i UA, polecam festiwal Spotkania Bukowińskie, zaczyna się za dwa tygodnie:
http://www.pdk.pila.pl/index.php/bukowiskie-spotkania/1006-program21pl
- (najważniejsze rzeczy dzieją się w Jastrowiu, nie w Pile).
O festiwalu: http://www.pdk.pila.pl/index.php/bukowiskie-spotkania/595-opis14pl

Będą tam ludzie i z Czerniowiec i z Suczawy i z paru innych miejsc...
Masz Michale gdzie jechać ;-)
pozdrowionka



Staszek - 22:06 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
O, to ładne drogi mają :-). Ale i tak miło, że cyrków z wizami nie robią. U Rosjan będąc w latach 90 na granicy w Gronowie, dowiedziałem się że rower musi mieć tablicę rejestracyjną :-). Inaczej nie da rady przejechać.
MARECKY
- 21:24 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
@ Marecky

Na Ukrainę Polacy wjeżdżają bez wiz; ewentualny problem może się pojawić gdy przejeżdżasz rowerem przejście samochodowe, ale to zależy od zmiany celników, w Hrebennem nie było problemu.; wtedy trzeba kogoś poprosić o przewiezienie przez granicę.

Co do dróg - problem jest taki, że u nas takie to są boczne drogi n-tej kategorii, u nich tak wyglądają te najlepsze międzynarodowe :))
wilk
- 21:09 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Na rosyjskiej, to przynajmniej kolejek nie ma ;). A co do jakości dróg, po przejechaniu ponad 1000 km samochodem po Ukrainie, a następnie w wjechaniu do Polski, to nagle wszystkie nierówności stały się równiejsze, a dziury mniejsze ;). Gratulacje dystansu :).
mdudi
- 21:09 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Drogi Staszku!

Wybacz - ale Twój turystyczny punkt widzenia nie ma dla mnie większego znaczenia, każdy podróżuje wg swojej własnej wizji, a moja jak widać jest zupełnie inna od Twojej. Co do Suczawy - jest takie mądre łacińskie przysłowie "De gustibus non est disputandum est", ja zdania nie zmienię - Suczawa spodobała mi się dużo bardziej od zapyziałych Czerniowiec.

Co do Ukrainy - niestety nie uważam, by moje zdanie było "uproszczone", czytam sporo o polityce w tym kraju, patrzę co się dzieje, byłem tam parę razy na przestrzeni 10-15 lat - i na tej podstawie piszę. Nie piszę tu o pojedynczych ludziach, którzy jak to mniej zamożni, często są zdecydowanie lepiej nastawieni do podróżników niż ludzie na Zachodzie (tam widzą w nich głównie kasę); ale o kraju jako całości. A tu jest bardzo marnie - właściwie żadnego postępu od lat. Taki krótki obrazek z tego wypadu - na niemal całej długości trasy spotykałem dziesiątki ludzi wycinających zarośla przy drodze i sprzedających jakieś rośliny (nie wiem co to było) samochodziarzom. W Polsce też się widuje coś takiego - ale do skali ukraińskiej daleko. I to ubóstwo jest niestety wyraźnie; także i w fatalnym stanie dróg. Ubóstwo samo w sobie oczywiście nie jest niczym złym - ale kraj z takim potencjałem jak Ukraina stać na wiele więcej, ale przez fatalnych polityków, bojących się jakichkolwiek realnych reform stacza się po równi pochyłej; po ostatnich wyborach zniżając się do płacenia za gaz własną suwerennością.
wilk
- 21:05 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Kaliningrad, bez zmian :-).Wiza to koszt nawet około 400 zł w biurach podróży Elbląga, jest ona wielokrotnego użytku, ale po co mi taka :-). Wystarczyłaby jednorazowa za 20 zł - czy na Ukrainę potrzebowałeś wizy?
Zajrzałem na Twoje fotki-kilka ukraińskich dróg jest na Wysoczyźnie Elbląskiej, a i na Żuławach też :-)).
MARECKY
- 21:02 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Szacunek, imponujący dystans !
Rabarbar
- 20:53 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Wy tam za to macie Królewiec (czy jak go tam czerwoni nazwali Kaliningrad) całkiem blisko :))
Szkoda niestety, że tam bez wizy nie da rady, no a wydawać ze 300zł na taki pojedynczy wypad to już trochę przydużo. Takie granice jak w Schengen to jednak wielka wygoda, na ukraińskiej trzeba swoje odczekać, na ruskiej (nawet z wizą) to jeszcze dużo gorzej
wilk
- 20:51 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Z jednej strony podziwiam z drugiej współczuję :-) Z mojego - turystycznego - punktu widzenia taka trasa nie ma sensu. To raczej nabijanie kilometrów niż zwiedzanie czegokolwiek... Ja jazdę na rowerze zaczynałbym od Lwowa, a Lwów oczywiście na pieszo. Ale niech każdy jeździ w stylu jakim mu to odpowiada... Opinie o Ukrainie też nieco zbyt uproszczone... Ja jeżdżąc tam co roku - w tym 3 razy rowerem - mam odmienne zdanie o tym kraju.

PS. Sorry ale dawno to chciałem napisać: mówić, że Suczawa - miasto blokowisk - robi lepsze wrażenie od Czerniowiec - stolicy Bukowiny i architektonicznej perełki (patrz relacja z Rumunii) to jakieś żarty. Usprawiedliwia Cię tylko fakt, iż byłeś tam we wrześniu 2008 - miesiąc do obchodów 600-lecia miasta i widziałeś je z okien autobusu. Było wtedy rozryte i nie wyglądało tak jak wygląda na co dzień, zatem Czerniowce i okolice do powtórki :-) Może też zmniejsz tempo - więcej zobaczysz...

Niemniej szacunek, za trasy i stronki...

Staszek - 20:35 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
To dopiero wyjazd! Gratulacje :-) Ja do Lwowa mam nieco za daleko na spontana ;-)
MARECKY
- 20:34 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Nie spałem sporo dłużej, bo od jakiejś 13 w piątek, do ok.1-2 w niedzielę, kiedy coś tam udało się zdrzemnąć w autobusie, ale porządny sen to dopiero w domu, po 7 rano. Drogi na Ukrainie na szosówkę średnio się nadają, no a Lwów - pod względem rowerowym to zupełne dno (aczkolwiek z drugiej strony to jedno z ładniejszych miast w tym kraju)
wilk
- 20:30 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Rzeczywiście, polskie drogi nie mają podskoku do tych ukraińskich. Rozumiem, że nie spałeś przez te 20godzin? Tym większy szacunek!
rammzes
- 20:25 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
To jest super wycieczka! Wielkie Gratulacje! Świat to za mało :)
robin
- 20:22 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Szacunek :D
Widzę, że rozbudowujesz się na głównej :)
bloom
- 19:43 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Jak zwykle pełen szacunek.
Pozdrawiam Cię
Isgenaroth
- 18:51 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Dzięki, ale tego geotagizowania nie robię z premedytacją; szczerze mówiąc IMO niespecjalnie przejrzyście to wygląda, a informacje o miejscu zamieszczam w komentarzu.
wilk
- 18:26 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Jestem pełen podziwu czytaj. o ładna pogoda pojadę do Lwowa z centrum Polski :) Pozdro.
PS. w picasie mógłbyś zgeotagizować zdjecia była by mapka z miejscem zrobienia foty
QRT30
- 18:04 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Ech.
To ja już może nie będę jeździł z cyborgami :)
madman
- 17:54 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl