Sobota, 22 maja 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
LWÓW
Warszawa - Góra Kalwaria - Garwolin - Ryki - Nałęczów - Bychawa - Szczebrzeszyn - Zwierzyniec - Tomaszów Lubelski - Hrebenne - [UA] - Zółkiew - Lwów - Horodok - Szegini - [PL] - Przemyśl
W maju pogodę mamy tragiczną, więc postanowiłem wykorzystać jedno z nielicznych okienek pogodowych na bardzo długą szosową trasę, która już od pewnego czasu chodziła mi po głowie.
Ruszam o 19, początek szybki, z wiatrem. W Górze Kalwarii jak zwykle korek, odkąd jakiś mózg wybudował rondo na skrzyżowaniu z bardzo ruchliwą drogą z Grójca - całe miasto stoi w korku, podobnie jest i w Konstancinie. Kawałek za Górą przekraczam Wisłę - rzeka rozlana szeroko, woda podchodzi już pod wały, do przelania brakuje ok. pół metra. Przez problemy z powodzią nie mogłem jechać nadwiślańską drogą przez Dęblin, Puławy i Kazimierz - bo wały w kilku miejscach puściły i droga 801 w kilku miejscach była nieprzejezdna; zamiast tego musiałem pojechać szosą lubelską. Jadę więc do Pilawy, tam łapie mnie zmierzch. Szosa lubelska, mimo że ruchliwa - na rower bardzo wygodna, cały czas jest szerokie, ponad dwumetrowe pobocze, z którego samochody w ogóle nie korzystają, obwodnica Garwolina to parę km jazdy po szosie ekspresowej. Jedzie się sprawnie, aczkolwiek bardzo nudno, kilka zakrętów, kilka króciutkich podjazdów - tyle tu ciekawego; po drodze mijała mnie duża kolumna wojska przewożąca na jakiś ogromnych ciężarówkach sprzęt (prawdopodobnie do walki z powodzią).
Na pierwszy postój staję pod kościołem w Rykach, potem jeszcze ok. 40km szosą lubelską i zjeżdżam na boczną drogę do Nałęczowa. Od razu zaczynają się ostrzejsze górki, a ruchu nie ma praktycznie żadnego. W samym Nałęczowie park zdrojowy był o dziwo otwarty, oprócz mnie nie było żywej duszy, na brzegu urzędowały sobie natomiast dwa piękne łabędzie. Po krótkim postoju ruszam dalej, pagórkowatą trasą przez Bełżyce, przed Bychawą już powoli zaczyna świtać, tam też odpoczywam po już prawie 200km w nogach. Za Bychawą jeszcze górki, dalej do Szczebrzeszyna i Zwierzyńca już płasko. Od Zwierzyńca zaczyna się najładniejszy kawałek dzisiejszej trasy, wybrałem wariant przez Krasnobród, nie Józefów - co było bardzo dobrym pomysłem - piękna dolina Wieprza, malowniczo meandrującego przy drodze (wszędzie ogłoszenia o spływach kajakowych), sporo lasów, w Krasnobrodzie stawy i kąpieliska.
Za Krasnobrodem wjeżdża się wyżej, na ponad 300m, większość w lesie, droga niespecjalnej jakości. Dopiero w Tomaszowie wraca doskonała szosa, na granicę do Hrebennego jedzie się bardzo przyjemnie, lekkie pagóreczki i sporo lasów, piękna słoneczna pogoda. Zatrzymuję się też w Bełżcu - gdzie w czasie wojny był obóz zagłady, niemieckie zwierzęta zamordowały tu przeszło pół miliona ludzi, ogromne pole kamieni otaczające ostatnią drogę ofiar robi porażające wrażenie.
W Hrebennem przekraczam granicę ukraińską, to już nie unijna pseudo-granica, tutaj trzeba swoje odczekać - i tak dobrze, że nie było problemów z przejazdem rowerem (jest tu tylko przejście samochodowe, nie piesze), wypisali mi tylko talon na rower. Za granicą jest jeszcze kawałek dobrego asfaltu, typowa pokazówka, ale już od Rawy Ruskiej zaczyna się kiepściutka, bardzo dziurawa droga. Wyraźniej biedniej niż w Polsce, co widać po mijanych domach i samochodach na ulicach. Do tego trasa do Lwowa potwornie nudna, tylko połacie łąk i brzydkie liściaste lasy, jedynym ciekawszym momentem była wizyta w ładnej Żółkwi, biorącej swą nazwę od założyciela - słynnego hetmana Stanisława Żółkiewskiego, zwycięzcy spod Kłuszyna, zdobywcy samej Moskwy; wzoru cnót prawdziwego rycerza, podczas panicznego odwrotu spod Cecory, spowodowanego buntem części wojska 73-letni hetman odmówił ucieczki (mimo, że miał taką możliwość) walczył do końca wraz z wiernymi żołnierzami i bohatersko poległ z bronią w ręku. Ale w Żółkwi pomnika hetmana nie widziałem, może dlatego, że w walkach z Kozakami był dużo skuteczniejszy niż ci co się później z Chmielnickim (ten ma pomnik chyba w każdym mieście na Ukrainie :) mierzyli.
Z Żółkwi do Lwowa nieprzyjemny kawałek, robi się spory ruch, droga mocno dziurawa, dochodzi też sporo górek. W samym Lwowie - po prostu masakra, dużo fatalnie brukowanych ulic, po których na rowerze (szczególnie szosowym) po prostu nie sposób jechać, trzeba lawirować chodnikami. Uznałem więc, że nie ma sensu tłuczenie się po mieście (które już i tak zwiedzałem wcześniej), dojechałem tylko do centrum, pod piękny park koło teatru, zapchany ludźmi po uszy. Wyjazd z miasta na Szegini jeszcze gorszy, długi podjazd po tej fatalnej kostce, był to jedyny moment, gdy musiałem jechać na mniejszej tarczy.
Za miastem wreszcie zaczęła się przyjemniejsza jazda, przede wszystkim wyraźniejszy wiatr w plecy (z którym musiałem się zmagać jadąc do Lwowa), niestety coraz mocniej daje się we znaki kolano, ustawienia siodełka nie do końca wyeliminowały problem, prawdopodobnie była to wina bardzo już rozwalonego buta, który nie trzymał stopy w płaszczyźnie poziomej. W Horodoku odpoczywam, za miastem bardzo przyjemny odcinek do Sudowej Wiszni (i szosy lepsze i przede wszystkim widoki ładniejsze od tych na drodze Hrebenne - Lwów). Niestety od Lwowa siedziała mi na plecach ciemna chmura i parę km za Sudową dorwała mnie porządna ulewa. Przeczekałem deszcz, ale przez burzę dalsza jazda zrobiła się dużo trudniejsza - śliskie drogi, zimniej o 10'C (jakieś 12-13'C) i co najgorsze - wiatr zmienił się dokładnie o 180 stopni!
Dalsza jazda do granicy to już takie zamulanie, byleby dojechać, drogi znowu bardzo marne, sporo góreczek, z 15km w deszczu, z ulgą dojeżdżam do Medyki, gdzie przejściem pieszym wracam do Polski. Odcinek do Przemyśla - wreszcie normalna droga, kto pomstuje na jakość polskich szos - powinien zrobić sobie wycieczkę na Ukrainę, od razu mu przejdzie :)). W Przemyślu miałem nocować i wracać o 5.20 pociągiem, ale że w schronisku był komplet pojechałem nocnym PKS (w przeciwieństwie do nocnego PKP nie trzeba bać się kradzieży), kierowcy rower w ogóle nie przeszkadzał.
Wyjazd udany (cel zrealizowany), aczkolwiek trochę zepsuty przez burzę w końcówce i problemy z kolanem, które pod koniec trasy dawała się już mocno we znaki, a wiatr w sumie więcej przeszkadzał niż pomagał. Błędem była jednak jazda po Ukrainie, na tak długich dystansach jazda po kiepściutkich drogach nie ma sensu, człowiek jest już wystarczająco zmęczony, by sobie nie dokładać więcej problemów. Lwów - fajny jako cel, ale na rower to najtragiczniejsze miasto w jakim byłem, łudziłem się, że może od czasu mojej ostatniej wizyty (z 10 lat temu) coś się zmieniło - ale jeśli się zmieniło to raczej na gorsze, cała Ukraina po prostu stoi w miejscu, smutno patrzeć jak kraj z takim potencjałem (ogromne czarnoziemy, sporo przemysłu) schodzi do poziomu trzeciego świata; nie będzie wielką niespodzianką jak im odbiorą prawo organizacji Euro 2012.
Parę zdjęć z wyjazdu
Komentarze
Warszawa - Góra Kalwaria - Garwolin - Ryki - Nałęczów - Bychawa - Szczebrzeszyn - Zwierzyniec - Tomaszów Lubelski - Hrebenne - [UA] - Zółkiew - Lwów - Horodok - Szegini - [PL] - Przemyśl
W maju pogodę mamy tragiczną, więc postanowiłem wykorzystać jedno z nielicznych okienek pogodowych na bardzo długą szosową trasę, która już od pewnego czasu chodziła mi po głowie.
Ruszam o 19, początek szybki, z wiatrem. W Górze Kalwarii jak zwykle korek, odkąd jakiś mózg wybudował rondo na skrzyżowaniu z bardzo ruchliwą drogą z Grójca - całe miasto stoi w korku, podobnie jest i w Konstancinie. Kawałek za Górą przekraczam Wisłę - rzeka rozlana szeroko, woda podchodzi już pod wały, do przelania brakuje ok. pół metra. Przez problemy z powodzią nie mogłem jechać nadwiślańską drogą przez Dęblin, Puławy i Kazimierz - bo wały w kilku miejscach puściły i droga 801 w kilku miejscach była nieprzejezdna; zamiast tego musiałem pojechać szosą lubelską. Jadę więc do Pilawy, tam łapie mnie zmierzch. Szosa lubelska, mimo że ruchliwa - na rower bardzo wygodna, cały czas jest szerokie, ponad dwumetrowe pobocze, z którego samochody w ogóle nie korzystają, obwodnica Garwolina to parę km jazdy po szosie ekspresowej. Jedzie się sprawnie, aczkolwiek bardzo nudno, kilka zakrętów, kilka króciutkich podjazdów - tyle tu ciekawego; po drodze mijała mnie duża kolumna wojska przewożąca na jakiś ogromnych ciężarówkach sprzęt (prawdopodobnie do walki z powodzią).
Na pierwszy postój staję pod kościołem w Rykach, potem jeszcze ok. 40km szosą lubelską i zjeżdżam na boczną drogę do Nałęczowa. Od razu zaczynają się ostrzejsze górki, a ruchu nie ma praktycznie żadnego. W samym Nałęczowie park zdrojowy był o dziwo otwarty, oprócz mnie nie było żywej duszy, na brzegu urzędowały sobie natomiast dwa piękne łabędzie. Po krótkim postoju ruszam dalej, pagórkowatą trasą przez Bełżyce, przed Bychawą już powoli zaczyna świtać, tam też odpoczywam po już prawie 200km w nogach. Za Bychawą jeszcze górki, dalej do Szczebrzeszyna i Zwierzyńca już płasko. Od Zwierzyńca zaczyna się najładniejszy kawałek dzisiejszej trasy, wybrałem wariant przez Krasnobród, nie Józefów - co było bardzo dobrym pomysłem - piękna dolina Wieprza, malowniczo meandrującego przy drodze (wszędzie ogłoszenia o spływach kajakowych), sporo lasów, w Krasnobrodzie stawy i kąpieliska.
Za Krasnobrodem wjeżdża się wyżej, na ponad 300m, większość w lesie, droga niespecjalnej jakości. Dopiero w Tomaszowie wraca doskonała szosa, na granicę do Hrebennego jedzie się bardzo przyjemnie, lekkie pagóreczki i sporo lasów, piękna słoneczna pogoda. Zatrzymuję się też w Bełżcu - gdzie w czasie wojny był obóz zagłady, niemieckie zwierzęta zamordowały tu przeszło pół miliona ludzi, ogromne pole kamieni otaczające ostatnią drogę ofiar robi porażające wrażenie.
W Hrebennem przekraczam granicę ukraińską, to już nie unijna pseudo-granica, tutaj trzeba swoje odczekać - i tak dobrze, że nie było problemów z przejazdem rowerem (jest tu tylko przejście samochodowe, nie piesze), wypisali mi tylko talon na rower. Za granicą jest jeszcze kawałek dobrego asfaltu, typowa pokazówka, ale już od Rawy Ruskiej zaczyna się kiepściutka, bardzo dziurawa droga. Wyraźniej biedniej niż w Polsce, co widać po mijanych domach i samochodach na ulicach. Do tego trasa do Lwowa potwornie nudna, tylko połacie łąk i brzydkie liściaste lasy, jedynym ciekawszym momentem była wizyta w ładnej Żółkwi, biorącej swą nazwę od założyciela - słynnego hetmana Stanisława Żółkiewskiego, zwycięzcy spod Kłuszyna, zdobywcy samej Moskwy; wzoru cnót prawdziwego rycerza, podczas panicznego odwrotu spod Cecory, spowodowanego buntem części wojska 73-letni hetman odmówił ucieczki (mimo, że miał taką możliwość) walczył do końca wraz z wiernymi żołnierzami i bohatersko poległ z bronią w ręku. Ale w Żółkwi pomnika hetmana nie widziałem, może dlatego, że w walkach z Kozakami był dużo skuteczniejszy niż ci co się później z Chmielnickim (ten ma pomnik chyba w każdym mieście na Ukrainie :) mierzyli.
Z Żółkwi do Lwowa nieprzyjemny kawałek, robi się spory ruch, droga mocno dziurawa, dochodzi też sporo górek. W samym Lwowie - po prostu masakra, dużo fatalnie brukowanych ulic, po których na rowerze (szczególnie szosowym) po prostu nie sposób jechać, trzeba lawirować chodnikami. Uznałem więc, że nie ma sensu tłuczenie się po mieście (które już i tak zwiedzałem wcześniej), dojechałem tylko do centrum, pod piękny park koło teatru, zapchany ludźmi po uszy. Wyjazd z miasta na Szegini jeszcze gorszy, długi podjazd po tej fatalnej kostce, był to jedyny moment, gdy musiałem jechać na mniejszej tarczy.
Za miastem wreszcie zaczęła się przyjemniejsza jazda, przede wszystkim wyraźniejszy wiatr w plecy (z którym musiałem się zmagać jadąc do Lwowa), niestety coraz mocniej daje się we znaki kolano, ustawienia siodełka nie do końca wyeliminowały problem, prawdopodobnie była to wina bardzo już rozwalonego buta, który nie trzymał stopy w płaszczyźnie poziomej. W Horodoku odpoczywam, za miastem bardzo przyjemny odcinek do Sudowej Wiszni (i szosy lepsze i przede wszystkim widoki ładniejsze od tych na drodze Hrebenne - Lwów). Niestety od Lwowa siedziała mi na plecach ciemna chmura i parę km za Sudową dorwała mnie porządna ulewa. Przeczekałem deszcz, ale przez burzę dalsza jazda zrobiła się dużo trudniejsza - śliskie drogi, zimniej o 10'C (jakieś 12-13'C) i co najgorsze - wiatr zmienił się dokładnie o 180 stopni!
Dalsza jazda do granicy to już takie zamulanie, byleby dojechać, drogi znowu bardzo marne, sporo góreczek, z 15km w deszczu, z ulgą dojeżdżam do Medyki, gdzie przejściem pieszym wracam do Polski. Odcinek do Przemyśla - wreszcie normalna droga, kto pomstuje na jakość polskich szos - powinien zrobić sobie wycieczkę na Ukrainę, od razu mu przejdzie :)). W Przemyślu miałem nocować i wracać o 5.20 pociągiem, ale że w schronisku był komplet pojechałem nocnym PKS (w przeciwieństwie do nocnego PKP nie trzeba bać się kradzieży), kierowcy rower w ogóle nie przeszkadzał.
Wyjazd udany (cel zrealizowany), aczkolwiek trochę zepsuty przez burzę w końcówce i problemy z kolanem, które pod koniec trasy dawała się już mocno we znaki, a wiatr w sumie więcej przeszkadzał niż pomagał. Błędem była jednak jazda po Ukrainie, na tak długich dystansach jazda po kiepściutkich drogach nie ma sensu, człowiek jest już wystarczająco zmęczony, by sobie nie dokładać więcej problemów. Lwów - fajny jako cel, ale na rower to najtragiczniejsze miasto w jakim byłem, łudziłem się, że może od czasu mojej ostatniej wizyty (z 10 lat temu) coś się zmieniło - ale jeśli się zmieniło to raczej na gorsze, cała Ukraina po prostu stoi w miejscu, smutno patrzeć jak kraj z takim potencjałem (ogromne czarnoziemy, sporo przemysłu) schodzi do poziomu trzeciego świata; nie będzie wielką niespodzianką jak im odbiorą prawo organizacji Euro 2012.
Parę zdjęć z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 491.10 km AVS: 24.53 km/h
ALT: 2666 m MAX: 52.10 km/h
Temp:18.0 'C
Komentarze
Gratuluje super kondychy! Podzielam w pełni Twoje zdanie na temat długich samotnych wypadów. W towarzystwie długie dystanse zawsze przejeżdża się dłużej.
shem - 14:42 poniedziałek, 31 maja 2010 | linkuj
Co miesiąc o 100 więcej... to w czerwcu szykujesz już trasę na 590? ;)
annajot - 18:15 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj
Dzięki :-). Cmentarz widziałem, chociaż na niego nie wchodziłem.
Znajomy z Malborka z jeszcze jednym w zeszłym roku byli w obwodzie. Opowiadał podobne rzeczy, a nawet dał relację http://www.chem.univ.gda.pl/~tomek/opisy/kaliningradzki.
Mimo wszystko warto będzie to kiedyś spenetrować. Niech tylko z wizami zrobią porządek :-).
Pozdrower.
MARECKY - 15:09 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj
Znajomy z Malborka z jeszcze jednym w zeszłym roku byli w obwodzie. Opowiadał podobne rzeczy, a nawet dał relację http://www.chem.univ.gda.pl/~tomek/opisy/kaliningradzki.
Mimo wszystko warto będzie to kiedyś spenetrować. Niech tylko z wizami zrobią porządek :-).
Pozdrower.
MARECKY - 15:09 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj
Ho ho... jak ja Ci zazdroszczę takich wypraw :)
Swoją drogą to jak wygląda taka jazda nocą? Sam wybieram się na przełomie czerwca i lipca na wycieczkę z Gdyni do Łodzi i z pewnością dojadę grubo po północy, stąd moje pytanie. simi-removed - 12:51 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj
Swoją drogą to jak wygląda taka jazda nocą? Sam wybieram się na przełomie czerwca i lipca na wycieczkę z Gdyni do Łodzi i z pewnością dojadę grubo po północy, stąd moje pytanie. simi-removed - 12:51 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj
No wreszcie Michale prawie doszliśmy do zgody ;-) Pozdrowionka i udanych następnych wypraw...
Staszek - 12:15 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj
No powiem szczerze dystans prawie 500kilometrów to jest cos jak dla mnie niewyobrazalnego...gratuluje siły woli i odpornej psychiki:)
misiak2101 - 10:04 wtorek, 25 maja 2010 | linkuj
Michale ja rozumiem, że przedstawiasz własne opinie ale korzystając z okazji, że akurat mogłem skomentować Twoją trasę odniosłem się również do Twoich ocen UA :-) aby dać Tobie trochę do myślenia a innych chętnych na wyjazd TAM pocieszyć. Nie jest tak tragicznie jak to wynika z Twoich opisów, oczywiście moim zdaniem ;-)
Pomimo całej biedy na UA, która tam bywa oraz często ale nie zawsze - złych dróg, jest to bardzo ciekawy kierunek wyjazdów rowerowych i nie tylko... Mi oraz mojej rodzinie bieda czy złe drogi w niczym nie przeszkadzały, to raczej problem dla czterokołowców, rower zawsze ominie dziurę, zaś lepki asfalt można spotkać nie tylko tam... Zresztą nic nie przebije litewsko/łotewskich pofałdowanych szuterków :-)
W Czerniowcach jeździłem dwa razy a może wkrótce będzie trzeci i śmiem twierdzić, że kostka jest tam lepsza niż we Lwowie :-))) Poza tym cieszę się, że uchowała się tam taka nawierzchnia - ponieważ dodaje uroku i tak już uroczemu miastu. No może w niektórych miejscach powinni ją poprawić ale mam nadzieję, że nie zaleją wszystkiego asfaltem ... I żeby nie było nieporozumień - nie jest to dominująca tam nawierzchnia. Mój dwunastoletni wtedy syn też dawał radę :-) a potem pojechał na Bukowinę rumuńską zaś po powrocie stwierdził, że jednak bardziej podoba mu się na UA. Tak więc na UA da się przeżyć i nie jest to szkoła przetrwania. Jedyny problem - to durna granica, zwłaszcza przy powrocie ale to też jest różnie...
To co chciałem - już napisałem, zatem raczej już dam Ci spokój Michale :-) Ciągle nie mogę się dorobić własnej strony więc na razie nie mogę na nią odsyłać zainteresowanych tematem ale jest w planach :-)
Pozdrawiam i zapraszam na Bukowinę oraz Spotkania Bukowińskie. Dodam, że ten festiwal ma swoje edycje również w Czerniowcach (październik), Kimpulungu Mołdawskim w RO (lipiec) a także na Węgrzech i Słowacji. Szczegóły w linkach podanych przeze mnie wcześniej...
pa pa ;-)
Staszek - 21:19 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
Pomimo całej biedy na UA, która tam bywa oraz często ale nie zawsze - złych dróg, jest to bardzo ciekawy kierunek wyjazdów rowerowych i nie tylko... Mi oraz mojej rodzinie bieda czy złe drogi w niczym nie przeszkadzały, to raczej problem dla czterokołowców, rower zawsze ominie dziurę, zaś lepki asfalt można spotkać nie tylko tam... Zresztą nic nie przebije litewsko/łotewskich pofałdowanych szuterków :-)
W Czerniowcach jeździłem dwa razy a może wkrótce będzie trzeci i śmiem twierdzić, że kostka jest tam lepsza niż we Lwowie :-))) Poza tym cieszę się, że uchowała się tam taka nawierzchnia - ponieważ dodaje uroku i tak już uroczemu miastu. No może w niektórych miejscach powinni ją poprawić ale mam nadzieję, że nie zaleją wszystkiego asfaltem ... I żeby nie było nieporozumień - nie jest to dominująca tam nawierzchnia. Mój dwunastoletni wtedy syn też dawał radę :-) a potem pojechał na Bukowinę rumuńską zaś po powrocie stwierdził, że jednak bardziej podoba mu się na UA. Tak więc na UA da się przeżyć i nie jest to szkoła przetrwania. Jedyny problem - to durna granica, zwłaszcza przy powrocie ale to też jest różnie...
To co chciałem - już napisałem, zatem raczej już dam Ci spokój Michale :-) Ciągle nie mogę się dorobić własnej strony więc na razie nie mogę na nią odsyłać zainteresowanych tematem ale jest w planach :-)
Pozdrawiam i zapraszam na Bukowinę oraz Spotkania Bukowińskie. Dodam, że ten festiwal ma swoje edycje również w Czerniowcach (październik), Kimpulungu Mołdawskim w RO (lipiec) a także na Węgrzech i Słowacji. Szczegóły w linkach podanych przeze mnie wcześniej...
pa pa ;-)
Staszek - 21:19 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
Cel Rosjan na granicy z Polską był w przeszłości( jest?) dość prosty. Zielony banknot o odpowiednim nominale rozwiązywał wszelkie bolączki biurokratyczne i absurdy prawne :-).
Podobno sam obwód pod względem krajoznawczym to pełna dzicz:-). Potwierdzasz? MARECKY - 15:46 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
Podobno sam obwód pod względem krajoznawczym to pełna dzicz:-). Potwierdzasz? MARECKY - 15:46 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
masakra,jak Ty to robisz ja po 200km mam takie bole tylek,glowa,plecy e ciezko sie jedzie,chociaz te dwusetki robie zazwyczaj w gorach wiec to moze tez byc powodem,chcialem kiedys pojechac na ukraine rower ale skutecznie mnie zniecheciles,gratulacje!pozdr
kr1s1983 - 06:30 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
Piękna trasa. Ale sam na coś takiego nigdy bym się nie porwał, bardziej ze względów psychicznych - przez tyle godzin nie mieć do kogo się odezwać - to chyba wykańcza najbardziej. Szukaj ludzi do takiej jazdy, średnia też na pewno Ci wzrośnie i to pewnie o jakieś 2, 3 km/h :)
vanhelsing - 06:14 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
Ej wilku, byś się przyznał wcześniej to część drogi mogli byśmy pokonać wspólnie :-)
transatlantyk - 04:52 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
transatlantyk - 04:52 poniedziałek, 24 maja 2010 | linkuj
Michale!
Jeśli chodzi o UA nie polegałbym tak bardzo na opiniach w naszych mediach, to tylko jedna strona medalu i to widziana z Polski. Ostatnie wydarzenia tam, co prawda mnie nie napawają optymizmem, ale bez przesady. Trzeba przyjąć do wiadomości, że są tam ludzie stety czy niestety którzy widzą inną drogę dla tego kraju niż Unia stąd Krym, ropa itd. Co do polityków masz rację...
Ludzie sprzedający "rośliny" przy drogach to raczej nic szczególnego, może w Warszawie nie występuja ale poza - już tak. Niemniej nie twierdzę, że nie ma tam biedy, jest i to czasem porażająca, Oczywiście, że na UA w wielu dziedzinach życia jest biedniej niż u nas ale do trzeciego świata jeszcze daleko.
Niemniej nadal sądzę że twoje opinie są bardzo powierzchowne. Przykład: właśnie Czerniowce.
Nigdy nie odważyłbym się publicznie napisać o mieście, które widziałem tylko przejeżdżając przez nie autobusem, że jest zapyziałe, w szczególności jeśli ktoś mi wskazuje, że popełniłem błąd. Raczej zainteresowałbym się i usiłowałbym sprawdzić czy ten ktoś nie ma racji... I to nie jest raczej kwestia gustu.
Może Ciebie nie przekonam ale inni zobaczą, że są różne opinie o Czerniowcach. Nie sądzę aby była stolica księstwa Bukowiny (w dobie Austro-Węgier) była mniej interesująca niż prowincjonalne wtedy miasteczko Suczawa. Choć Suczawa - owszem miejscami jest ciekawa...
A skoro zeszliśmy na temat Bukowiny dziś podzielonej między RO i UA, polecam festiwal Spotkania Bukowińskie, zaczyna się za dwa tygodnie:
http://www.pdk.pila.pl/index.php/bukowiskie-spotkania/1006-program21pl
- (najważniejsze rzeczy dzieją się w Jastrowiu, nie w Pile).
O festiwalu: http://www.pdk.pila.pl/index.php/bukowiskie-spotkania/595-opis14pl
Będą tam ludzie i z Czerniowiec i z Suczawy i z paru innych miejsc...
Masz Michale gdzie jechać ;-)
pozdrowionka
Staszek - 22:06 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Jeśli chodzi o UA nie polegałbym tak bardzo na opiniach w naszych mediach, to tylko jedna strona medalu i to widziana z Polski. Ostatnie wydarzenia tam, co prawda mnie nie napawają optymizmem, ale bez przesady. Trzeba przyjąć do wiadomości, że są tam ludzie stety czy niestety którzy widzą inną drogę dla tego kraju niż Unia stąd Krym, ropa itd. Co do polityków masz rację...
Ludzie sprzedający "rośliny" przy drogach to raczej nic szczególnego, może w Warszawie nie występuja ale poza - już tak. Niemniej nie twierdzę, że nie ma tam biedy, jest i to czasem porażająca, Oczywiście, że na UA w wielu dziedzinach życia jest biedniej niż u nas ale do trzeciego świata jeszcze daleko.
Niemniej nadal sądzę że twoje opinie są bardzo powierzchowne. Przykład: właśnie Czerniowce.
Nigdy nie odważyłbym się publicznie napisać o mieście, które widziałem tylko przejeżdżając przez nie autobusem, że jest zapyziałe, w szczególności jeśli ktoś mi wskazuje, że popełniłem błąd. Raczej zainteresowałbym się i usiłowałbym sprawdzić czy ten ktoś nie ma racji... I to nie jest raczej kwestia gustu.
Może Ciebie nie przekonam ale inni zobaczą, że są różne opinie o Czerniowcach. Nie sądzę aby była stolica księstwa Bukowiny (w dobie Austro-Węgier) była mniej interesująca niż prowincjonalne wtedy miasteczko Suczawa. Choć Suczawa - owszem miejscami jest ciekawa...
A skoro zeszliśmy na temat Bukowiny dziś podzielonej między RO i UA, polecam festiwal Spotkania Bukowińskie, zaczyna się za dwa tygodnie:
http://www.pdk.pila.pl/index.php/bukowiskie-spotkania/1006-program21pl
- (najważniejsze rzeczy dzieją się w Jastrowiu, nie w Pile).
O festiwalu: http://www.pdk.pila.pl/index.php/bukowiskie-spotkania/595-opis14pl
Będą tam ludzie i z Czerniowiec i z Suczawy i z paru innych miejsc...
Masz Michale gdzie jechać ;-)
pozdrowionka
Staszek - 22:06 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
O, to ładne drogi mają :-). Ale i tak miło, że cyrków z wizami nie robią. U Rosjan będąc w latach 90 na granicy w Gronowie, dowiedziałem się że rower musi mieć tablicę rejestracyjną :-). Inaczej nie da rady przejechać.
MARECKY - 21:24 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Na rosyjskiej, to przynajmniej kolejek nie ma ;). A co do jakości dróg, po przejechaniu ponad 1000 km samochodem po Ukrainie, a następnie w wjechaniu do Polski, to nagle wszystkie nierówności stały się równiejsze, a dziury mniejsze ;). Gratulacje dystansu :).
mdudi - 21:09 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Kaliningrad, bez zmian :-).Wiza to koszt nawet około 400 zł w biurach podróży Elbląga, jest ona wielokrotnego użytku, ale po co mi taka :-). Wystarczyłaby jednorazowa za 20 zł - czy na Ukrainę potrzebowałeś wizy?
Zajrzałem na Twoje fotki-kilka ukraińskich dróg jest na Wysoczyźnie Elbląskiej, a i na Żuławach też :-)). MARECKY - 21:02 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Zajrzałem na Twoje fotki-kilka ukraińskich dróg jest na Wysoczyźnie Elbląskiej, a i na Żuławach też :-)). MARECKY - 21:02 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Z jednej strony podziwiam z drugiej współczuję :-) Z mojego - turystycznego - punktu widzenia taka trasa nie ma sensu. To raczej nabijanie kilometrów niż zwiedzanie czegokolwiek... Ja jazdę na rowerze zaczynałbym od Lwowa, a Lwów oczywiście na pieszo. Ale niech każdy jeździ w stylu jakim mu to odpowiada... Opinie o Ukrainie też nieco zbyt uproszczone... Ja jeżdżąc tam co roku - w tym 3 razy rowerem - mam odmienne zdanie o tym kraju.
PS. Sorry ale dawno to chciałem napisać: mówić, że Suczawa - miasto blokowisk - robi lepsze wrażenie od Czerniowiec - stolicy Bukowiny i architektonicznej perełki (patrz relacja z Rumunii) to jakieś żarty. Usprawiedliwia Cię tylko fakt, iż byłeś tam we wrześniu 2008 - miesiąc do obchodów 600-lecia miasta i widziałeś je z okien autobusu. Było wtedy rozryte i nie wyglądało tak jak wygląda na co dzień, zatem Czerniowce i okolice do powtórki :-) Może też zmniejsz tempo - więcej zobaczysz...
Niemniej szacunek, za trasy i stronki...
Staszek - 20:35 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
PS. Sorry ale dawno to chciałem napisać: mówić, że Suczawa - miasto blokowisk - robi lepsze wrażenie od Czerniowiec - stolicy Bukowiny i architektonicznej perełki (patrz relacja z Rumunii) to jakieś żarty. Usprawiedliwia Cię tylko fakt, iż byłeś tam we wrześniu 2008 - miesiąc do obchodów 600-lecia miasta i widziałeś je z okien autobusu. Było wtedy rozryte i nie wyglądało tak jak wygląda na co dzień, zatem Czerniowce i okolice do powtórki :-) Może też zmniejsz tempo - więcej zobaczysz...
Niemniej szacunek, za trasy i stronki...
Staszek - 20:35 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
To dopiero wyjazd! Gratulacje :-) Ja do Lwowa mam nieco za daleko na spontana ;-)
MARECKY - 20:34 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Rzeczywiście, polskie drogi nie mają podskoku do tych ukraińskich. Rozumiem, że nie spałeś przez te 20godzin? Tym większy szacunek!
rammzes - 20:25 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
To jest super wycieczka! Wielkie Gratulacje! Świat to za mało :)
robin - 20:22 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Jestem pełen podziwu czytaj. o ładna pogoda pojadę do Lwowa z centrum Polski :) Pozdro.
PS. w picasie mógłbyś zgeotagizować zdjecia była by mapka z miejscem zrobienia foty QRT30 - 18:04 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
PS. w picasie mógłbyś zgeotagizować zdjecia była by mapka z miejscem zrobienia foty QRT30 - 18:04 niedziela, 23 maja 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!