wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 319318.44 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.26%)
  • Czas na rowerze: 581d 11h 01m
  • Prędkość średnia: 22.77 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczka

Dystans całkowity:107164.05 km (w terenie 504.00 km; 0.47%)
Czas w ruchu:4232:57
Średnia prędkość:25.32 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:456390 m
Suma kalorii:228598 kcal
Liczba aktywności:900
Średnio na aktywność:119.07 km i 4h 42m
Więcej statystyk
Niedziela, 10 października 2010Kategoria Wycieczka, Rower szosowy
Dojazd na stację kolejową w Zawierciu (ze Zbyszkiem) oraz powrót w Warszawie z Centralnego. W Zawierciu niezłe zamieszanie - pociąg podjechał na inny peron niż był zapowiedziany, na szczęście poczekał aż wszyscy pasażerowie zdążyli przejść na właściwy peron (była wśród nich dwójka mocno obładowanych sakwiarzy ze Szwajcarii jadących do Białegostoku, a stamtąd w planach mają zamiar ruszyć rowerem do Finlandii!)
Dane wycieczki: DST: 14.90 km AVS: 24.16 km/h ALT: 28 m MAX: 37.60 km/h Temp:12.0 'C
Sobota, 9 października 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Grójec - Białobrzegi - Potworów - Przysucha - Zagnańsk - Kielce - Jędrzejów - Szczekociny - Pradła - Pilica - Ogrodzieniec - Zawiercie

Z Marcinem spotykamy się wcześnie rano w Jankach, jest jeszcze ciemno i bardzo zimno, po kilku km jazdy temperatura spada poniżej zera (do -2'C). Dzień zapowiada się słoneczny, na mijanych polach obserwujemy mnóstwo szadzi, w pierwszych promieniach słońca wygląda to całkiem malowniczo. Zimno było przez dobre 60-80km, dopiero gdzieś za Białobrzegami porządniej się ociepliło. Trasa dość nudna - szosą krakowską aż pod Białobrzegi, tam skręcamy na Przysuchę i tam zaczyna się dużo przyjemniejsza jazda, sporo lasów, droga ładniejsza niż używany przeze mnie często wariant trasy przez Drzewicę i Końskie, do tego mniej pagórkowaty. Jako ciekawostka - przejeżdżamy przez Wyśmierzyce - najmniejsze miasto w Polsce (zaledwie 858 mieszkańców, a są wsie powyżej 10tys :))N. a pierwszy większy odpoczynek stajemy w Potworowie w mini-parku, w Przysusze robimy zakupy w Biedronce, dalej zaczynają się wreszcie pagóreczki, przekraczamy 200m wysokości. Trasa dość pusta, a po skręcie na boczną drogę w Ruskim Brodzie samochodów na naszej trasie co kot napłakał. W Niekłaniu nad małym jeziorkiem robimy kolejny postój, zaczyna coraz mocniej wiać, na szczęście w plecy. Po przecięciu drogi krajowej do Skarżyska wjeżdżamy już w Góry Świętokrzyskie, widoki od razu mamy szersze, coraz większych górek nie brakuje, trafiają się nawet dłuższe ścianki po 7%; ostatnio ten ładny kawałek pokonywaliśmy z Mikim w deszczu, teraz mamy piękne słońce.

W Samsonowie oglądamy wielki piec - pozostałość po Staropolskim Okręgu Przemysłowym, a kawałek dalej słynny Dąb Bartek. Końcówka przed Kielcami to seria krótkich podjazdów na ok. 400m, a następnie sporo w dół. Sprawnie przebijamy się przez miasto i ok. 15.30 docieramy do internatu w którym mieszka siostra Marcina - Gosia (przeniosła się z Warszawy do Kielc by uczyć się i trenować w specjalnej sportowej klasie MTB). Marcin zostawał tu na nocleg, natomiast ja zrobiłem sobie dłuższy odpoczynek (dzięki dla Gosi za obiad!). Telefonicznie kontaktuję się też ze Zbyszkiem z forum rowerowym, który mieszka w leżącym na mojej dalszej trasie Zawierciu - jest okazja by poznać się w końcu osobiście!

Po 17 ruszam na dalszą trasą, trochę zaczyna mi się dawać we znaki ścięgno Achillesa, więc kilka razy przestawiam siodełko. Do Jędrzejowa jadę szosą krakowską (piękne widoki na ruiny zamku w Chęcinach, oświetlone zachodzącym słońcem), w tym mieście skręcam na Szczekociny, robi się już zupełnie ciemno i trzeba włączyć lampki. Jazda nocą - to oczywiście nie to samo co w dzień, droga bez pobocza, ale za to ruch w sobotni wieczór niewielki, do tego trasa jest nadspodziewanie płaska, właściwie aż do Pradeł nie ma żadnej większej górki. Za Pradłami zaczyna się już Jura, więc są i poważniejsze wzniesienia, na drodze do Pilicy spotykam się ze Zbyszkiem, który wyjechał kilkanaście km na spotkanie. Rozmawiając jedziemy spokojnym tempem pagórkowatą drogą do Ogrodzieńca, tam oglądamy pięknie podświetlone ruiny zamku (jeden ze "znaków firmowych" Jury), niestety ze zdjęcia z komórki niewiele wyszło. Jako, że Zbyszek zaproponował mi nocleg u siebie - długo się nie zastanawiałem, bo jazda nocnym pociągiem do Warszawy - to nic przyjemnego. Tak więc pojechaliśmy do domu Zbyszka, gdzie wspólnie z Markiem Dembowskim (wspólnie zaliczyli już wiele wypraw rowerowych) trochę sobie pogadaliśmy o tegorocznych wyprawach i planach na kolejne.

Przejechałem w sumie ponad 300km, dystans jeszcze aż tak mnie nie zmęczył, ale połowa października to już nie najlepszy czas na tak długie trasy, za długo trzeba jechać nocą, a temperatury mało przyjazne (wieczorem również okolice 0'C). Podziękowania dla Gosi za obiad i Zbyszka za nocleg i smaczne posiłki, bardzo miło było się w końcu spotkać osobiście, po paru latach internetowej znajomości, pewnie jeszcze kiedyś wspólnie pojeździmy!

Kilka fotek z wyjazdu



Wymiana łożysk suportowych przy stanie 5578,8 km
Dane wycieczki: DST: 304.50 km AVS: 23.30 km/h ALT: 1928 m MAX: 53.30 km/h Temp:6.0 'C
Wtorek, 24 sierpnia 2010Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Powrót z BB Tour

Ustrzyki Górne - Ustrzyki Dolne - Arłamów - Fredropol - Przemyśl

Zdecydowałem się na powrót z wyścigu pociągiem, w tym celu wcześnie rano ruszyłem z Ustrzyk do Przemyśla. Podjechałem jeszcze na chwilę na metę, był tu m.in. Zdzisław Kalinowski - rekordzista trasy, nieprawdopodobny rzeźnik, w tym roku w sobotę przejechał maraton w Kołobrzegu (264km, zajmując drugie miejsce), po czym o 19 ruszył na trasę BB Tour, a dojechał jeszcze przede mną, z łącznym czasem lepszym od zwycięzcy! Zjeżdżając w stronę Lutowisk mijam jeszcze trójkę uczestników wyścigu, którzy walczą z przeciwnym wiatrem, by ukończyć trasę (limit czasu kończy się o 8 rano), jak sprawdziłem - ostatni dotarł 8 minut przed czasem!

Ja w stronę Przemyśla mam dobry wiatr, mimo wielkiego zmęczenia i dotkliwych problemów z siedzeniem jedzie się sprawnie. W Czarnej jem śniadanie, a za Ustrzykami Dolnymi spotykam Bikera81, który z sakwami podróżował po Bieszczadach. Przejechaliśmy kawałek razem (później jeszcze spotkaliśmy się za Arłamowem). Podjazd do Arłamowa znaczący, trochę trzeba się namęczyć, na szczycie robię dłuższy odpoczynek, ze szczytu przekraczam 70km/h. Do Przemyśla docieram dziurawą drogą, z godzinę przed odjazdem pociągu. Ale popełniłem duży błąd, źle sprawdziłem rozkłady pociągów i w rezultacie spóźniłem się na odjazd bezpośredniego TLK do Warszawy, więc musiałem jechać przez Kraków i w Warszawie byłem niemal 3h później.

Zmiana tylnej opony na GP 4000S przy stanie 5525km, przebieg zapasowej GP Supersonic 390km
Dane wycieczki: DST: 119.90 km AVS: 24.39 km/h ALT: 1183 m MAX: 71.70 km/h Temp:25.0 'C
Poniedziałek, 23 sierpnia 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka, Ultramaraton
Bałtyk-Bieszczady Tour cz.II

Iłża - Ostrowiec Świętokrzyski - Nowa Dęba - Rzeszów - Sanok - Lesko - Ustrzyki Dolne - Ustrzyki Górne

W sumie w Iłży spędzam niemal 6h, spałem ze 3-3,5h, zjadłem duży obiad i ok. 20 ruszam dalej na trasę, akurat w tym momencie dojechał do Iłży Marek. Ten odpoczynek bardzo dobrze mi zrobił - jedzie się dużo sprawniej, wiatr znacznie zmalał. Przed Ostrowcem zaliczam kilka fajnych górek, jazda nad Kamienną za to nieciekawa - masa małych muszek, wpadających do oczu. W samym Ostrowcu na podjeździe zatrzymuje mnie Andrzej Włodarczyk - złapał gumę, nie ma już dętek i łatek. Wspólnie próbujemy coś zrobić, ale dziura była na tyle mała, że nie sposób było ją wykryć (do tego hałas samochodów i szczekających psów). Daję mu więc swoją dętkę, udało się ją założyć na bardzo dopasowane do opon obręcze. Za Ostrowcem sporo górek, na podjeździe do Opatowa z kolei mnie dopada pech - guma w tylnym kole. Z pozoru błaha awaria - ale miałem z tym straszną przeprawę, straciłem na naprawę aż 1h10min. Ogromne problemy stwarzało dopasowanie opon do obręczy - trzeba było się strasznie nasiłować żeby je poprawnie założyć (a wtedy łatwo o przycięcie dętki). Tak więc albo dętka zaczynała wyłazić, albo gdzieś się skręcała, albo odkleiła się łatka (bo nie miałem już zapasu) itd. a w końcu okazało się, że otwór przez który nastąpiło przebicie - jest na tyle spory, że robi się pęcherz - jednym słowem opona do wyrzucenia. Na szczęście miałem zapasową oponę (a długo się zastanawiałem czy ją zabrać, oszczędzając na wadze). Zapasowa opona - była to tzw. ultradźwiękówka (Supersonic :)), czyli chyba najlżejsza seryjna opona na rynku, zaledwie 160g, więc bałem się jak wytrzyma dalszą trasę, tym bardziej że jeszcze w czasie kilku pompowań ukręcił się lekko "grzybek" w preście i musiałem jechać z niedokręconym zaworem - na szczęście dalej nie było już z tym problemów.

Ruszam więc dalej, na punkcie w Lipniku myję ręce po naprawie, tutaj spotykam się z Markiem (jadł obiad w Iłży) - i dalej jedziemy razem, dopiero pierwszy raz na trasie wyścigu. Noc wręcz wymarzona do jazdy, wspaniały księżyc (zachód dopiero koło 4), niemal bez chmur. Z Markiem jedziemy wspólnie mniej więcej do Łoniowa, tutaj zaczął trochę zostawać, bardzo męczył go brak snu, więc musiał zrobić kilka postojów na przystankach, ja za to po odpoczynku w Iłży czułem się świetnie. Dalszy kawałek trasy pokonuję w towarzystwie Roberta Woźniaka (jechał w kategorii solo, więc oczywiście trzymał się za mną w przepisowej odległości). Odcinek z Łoniowa nad Wisłę - bardzo kiepski asfalt, ogromne koleiny, nocą trzeba tu było uważać. Za Wisłą jest już lepiej, sprawnie bez postojów docieramy na punkt do Nowej Dęby, na stacji Orlenu, gdzie miał być jest tylko informacja, że będzie 1km dalej na Statoilu, faktycznie było to ze 2,5km - ale grunt że był. Trochę podjedliśmy, wypiliśmy herbatę, kupiłem coca-colę - ruszyliśmy dalej (w międzyczasie dotarł tu Marek, w tym miejscu widzieliśmy się na trasie ostatni raz). Kawałek do Rzeszowa dość upierdliwy, droga nieciekawa, to już koniec nocy, więc wielogodzinna jazda w ciemnościach mocno nuży; Robert został gdzieś za Kolbuszową, więc dalej jadę już sam (jak się okazało do samej mety). W Rzeszowie jest już widno, na punkcie kawałek za miastem pusto, ale jest woda i jedzenie na zewnątrz, dopiero po jakiś 10min pojawia się pani z baru.

Wyjazd z Rzeszowa fatalny, akurat zaczyna się poranny szczyt i na drodze do Barlinka są setki samochodów. Tutaj też zaczynają prawdziwe góry, przed Domaradzem jest ostra ścianka pod 9%, tutaj pierwszy raz muszę jechać na małej tarczy - na dalszej trasie to już norma. Po skręcie na Brzozów - duża ulga, samochodów o niebo mniej, do tego coraz piękniejsze widoki. W Brzozowie bardzo fajny punkt kontrolny, w remizie strażackiej, można było zjeść ciepły żurek, co po całonocnej jeździe bez ciepłego posiłku bardzo dobrze mi zrobiło. Do Sanoka dalej przyjemnie, natomiast odcinek Sanok - Lesko bardzo trudny, bardzo duży ruch, do tego masa krótkich ale naprawdę ostrych ścianek (m.in. serpentynki za Zagórzem), bardzo przeszkadza też naprawdę silny południowy wiatr. W Lesku robię sobie postój w cukierni na lody, bo jest już pod 30'C (za to nie stawałem na punkcie w Sanoku). W miasteczku mijam Grzegorza Buraczyńskiego - jak wszyscy bardzo zmęczonego, ale i bardzo zmotywowanego coraz już bliższą metą. Za Leskiem jeszcze kilka ostrych ścianek (gdzieś tu ten jeden raz przekraczam 60km/h :), po tym droga łagodnieje, zaczyna się trochę dłuższy (ale łagodny) podjazd pod przełączkę przed Ustrzykami Dolnymi, tutaj też czuje się siłę bocznego wiatru, boję się jak to będzie z końcówką, czyli 50km niemal równo na południe.

Z przełączki 500m zjazd do Ustrzyk i wjeżdżam na doskonale znaną obwodnicę bieszczadzką, bardzo przyjemną drogę, którą pokonywałem niedawno na wyjeździe sakwiarskim z Gosią i Marcinem. Pierwsza część to łagodny podjazd pod Żłóbek, po drodze zatrzymuję się na ostatnim punkcie kontrolnym w zajeździe "Gęsi Zakręt", przed moim odjazdem dociera Grzegorz Buraczyński, chwilę jeszcze pogadaliśmy. Podjazd pod Żłóbek (640m) idzie bez większych problemów, równie sprawnie zaliczam najcięższą i najwyższą górę całej trasy - czyli podjazd przed Lutowiskami na 750m, jazda po górach zawsze była moją mocniejszą stroną. Na szczycie w nagrodę można sobie obejrzeć wspaniałą panoramę najwyższego pasma Bieszczad. Szybkim zjazdem wracam na wysokość 550m - i tu zaczyna się ściana płaczu, ok. 20km do Ustrzyk Górnych, droga łagodnie wznosi się w górę (na 650m). I tutaj południowy wiatr pokazuje co naprawdę potrafi, na dużych podjazdach osłaniały od niego góry, tutaj ma pole do popisu. Ale nie było wyboru - trzeba było się przemęczyć; jak na ciężki wyścig przystało - równie ciężka końcówka. Mozolnie odliczałem pozostałe do mety kilometry - aż w końcu po ponad 1000km w nogach o 14.27 docieram na metę w Ustrzykach Górnych!

Na mecie czekał na mnie świetny żurek (dla chętnych też piwo, ja jednak wybrałem herbatę, bo bałem się że nawet piwko mnie szybko zetnie z nóg :)). Po pół godziny z dętką na szyi dociera Grzegorz Buraczyński (na ostatnim kawałku guma!), a godzinę po mnie jest i Marek Piluch (Transatlantyk). Chwilę pogadaliśmy o przeżyciach z trasy, no i szybko na camping w Ustrzykach. Marka tak szybko ścięło z nóg, że ledwo po wejściu do domku już spał jak zabity :)), ja jeszcze wziąłem prysznic. Po jakiś 3h snu idziemy do knajpy na obiad, w międzyczasie docierają na metę kolejni zawodnicy, obiad zjedliśmy z pechowcem spod Ostrowca - Andrzejem Włodarczykiem.

Podsumowanie:

Z wyścigu jestem bardzo zadowolony, przede wszystkim udało mi się ukończyć tą morderczą trasę, która od paru lat chodziła mi po głowie. Czas i miejsce (choć to sprawa drugorzędna) także okazały się sporo lepsze niż zakładałem przed startem (licząc optymistycznie, że dobrze będzie jak dojadę w poniedziałek przed zmierzchem). Na chwilę obecną z czasem 54:20 mam 27 miejsce, a to na moje możliwości doskonały wynik, tutaj jest Zdjęcia z wyścigu

Dane wycieczki: DST: 317.60 km AVS: 22.47 km/h ALT: 2397 m MAX: 61.90 km/h Temp:26.0 'C
Sobota, 21 sierpnia 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka, >500km, Ultramaraton
Bałtyk-Bieszczady Tour cz.I

Świnoujście - Drawsko Pomorskie - Piła - Bydgoszcz - Toruń - Włocławek - Gąbin - Sochaczew - Grójec - Radom - Iłża

W nocy kiepsko spałem (może ze 3h) - ale adrenalina robi swoje i rano specjalnie śpiący nie jestem. Duże śniadanie - i uczestnicy na własną rękę przepływają promami z powrotem na Wolin. Tam ustawiamy się do kolejki po GPS-y, każdy uczestnik BB Tour taki wiezie - w celu znacznego usprawnienia relacji on-line oraz by w razie kłopotów z zabłądzeniem organizatorzy mogli znacznie szybciej pomóc. O 8 rano, po strzale z armaty startujemy z rampy promu i przejeżdżamy z kilometr po mieście na start ostry. Tutaj startujemy już wg listy, ja jadę w drugiej 15-os grupie.

Na starcie - od razu dzida do przodu i cała moja taktyka na wyścig w jednej chwili bierze w łeb :). Miałem jechać spokojnym tempem koło 25km/h, nawet ostrzegałem Marka (który był bardziej napalony na szybką jazdę na początku) by nie przeszarżować. Ale emocje biorą górę - i postanowiłem spróbować utrzymać się przez chwilę z przodu. Tempo ostre, często ponad 35km/h, wielu postanowiło mocno docisnąć by szybko dogonić pierwszą grupę. Udało się to nam jeszcze na Wolinie, miałem kilka momentów zwątpienia, ale udało mi się utrzymać w czołowej grupie. Za Wolinem zaczyna się dawać we znaki południowy wiatr, wieje mocno z boku, sporo więcej przeszkadza niż pomaga, jedziemy głównie na wachlarzach, czasem tak szerokich, że zajmujemy niemal całą jezdnię, parę razy nas otrąbiono, nawet organizator dał nam ostrzeżenie :). Pod Golczewem spotykam Mietka z forum (w końcu się zmaterializował :)), chwilę nam potowarzyszył, natrępnie poczekał na grupkę w której jechał Marek. Na pierwszym punkcie kontrolnym w Płotach zbieram nowe doświadczenia - o żadnym większym odpoczynku nie ma mowy, wpadamy jak po ogień, nabieramy wodę do bidonów, podpisujemy listę, łapiemy w biegu torebki z jedzeniem - i od razu w drogę, pewnie dwóch minut nawet tu nie zabawiliśmy, jemy już w trakcie jazdy. Przed Drawskiem jest kilka pagórków, na których utrzymanie się w grupie kosztowało mnie mnóstwo sił (bo na górki 2-3% często ciągnie się tempem 30km/h), punkt kontrolny na 130km wygląda bardzo podobnie jak w Płotach. Dalsza trasa też podobna - sporo bocznego wiatru, lekkie pagóreczki i wysokie tempo, do tego dochodzi upał 30 stopni. Mam tutaj spore problemy z wodą - standardowo wiozłem bidon 0.5 litra i butelkę coca-coli, przy moim zwykłym tempie taki zestaw zupełnie starczał - ale teraz w ogóle nie stajemy, a napić się w trakcie jazdy tempem ponad 30km/h z butelki zakręcanej na korek - wcale nie jest takie proste, od razu traci się ze 20-30m i później trzeba się nieźle naszarpać, żeby dogonić grupę; na taką jazdę zdecydowanie lepsze są dwa duże bidony. A do następnego punktu w Pile było aż 100km (na ok. 230km) - tak więc wszyscy docieramy tam już z wywieszonymi językami, tutaj postój jest już trochę dłuższy (z 10min), wypijam ponad litr, nabieram wodę, jem snickersy - i znowu wio w drogę! Pierwsza część odcinka do Bydgoszczy idzie mi jeszcze całkiem nieźle, ale w drugiej zaczynam już coraz mocniej odczuwać trudy trasy i bardzo mocnego tempa, coraz trudniej utrzymać się w czołowej grupce (a jest nas już chyba tylko 9). Coraz mocniej łapią mnie skurcze na podjazdach, wreszcie jakieś 10km przed Bydgoszczą zostaję z tyłu. Na pierwszym dużym punkcie kontrolnym (ponad 300km) łapie mnie taki skurcz, że przez dobre dwie minuty nie mogłem zsiąść z roweru - to niestety jest cena jaką musiałem zapłacić za jazdę tak szaleńczym jak na mnie tempem (średnia na ponad 300km koło 33km/h, z czego większość z przeszkadzającym wiatrem). Na punkcie wszyscy robią większy odpoczynek - porządny posiłek (schabowy), można się umyć i trochę odpocząć.

Na dalszą trasę ruszam już sam, swoim tempem, przez pierwsze kilometry dalej mam skurcze, w ogóle nie można stanąć na pedały, przechodzi to dopiero już nocą, gdzieś przed Toruniem. Nocna jazda idzie całkiem sprawnie, nie mam problemów z orientacją, wiem czego się spodziewać, nie zaskakuje mnie nawierzchnia - procentuje przejechanie tego kawałka w ramach przygotowań do wyścigu. Na punktach w Toruniu i Włocławku robię typowe przerwy po jakieś 20min, nie jadąc w grupie - mogę też stawać na trasie, żeby się np. załatwić, przelać wodę, czy poprawić coś w rowerze - to jednak spory bonus jazdy solo. W jeździe pomaga też jasny księżyc, który zachodzi dopiero gdzieś koło 2. Jeszcze postój w Gąbinie (gdzie uczestnikami wyścigu bardzo interesował się miejscowy pijaczek :)). Pod Sochaczewem zaczyna już świtać, na punkcie koło Guzowa jest już widno. Odcinek do Grójca dość pagórkowaty, trochę daje się we znaki wiatr. Z Grójca do Wsoli jadę wg regulaminu drogami technicznymi, niestety byłem jednym z nielicznych frajerów którzy wybrali ten wariant, większość jechała ekspresówką, zyskując na tym pewnie z 20-30min (krótszy dystans i przede wszystkim o niebo lepsza zasłona przed wiatrem - sporo ekranów + pchające rower pędem powietrza rozpędzone samochody). We Wsoli jestem trochę po 10, tutaj robię dłuższy postój, kąpię się, jem rosół i jajecznicę, trochę odpoczywam. Swój dramat przeżywa tu dotychczasowy lider - Jan Lipczyński (pierwszy na punkcie, mimo jazdy w kategorii solo). Niestety kontuzja ścięgien powoduje, że mimo wspaniałej jazdy jest zmuszony wycofać się z wyścigu, a szkoda - bo miał czas pozwalający realnie myśleć o poprawieniu dotychczasowego rekordu trasy.

rzez Radom jedzie się nieciekawie, pojechałem drogą w remoncie (całkowicie zerwana nawierzchnia na ok. 2km), myślę że to mimo wszystko szybszy wariant od jazdy pokręconymi objazdami. Dalej droga jest już dobra, ale jedzie się bardzo marnie - przede wszystkim równo czołowy wiatr, trochę górek, do tego oczy się same zamykają, odpoczywam po drodze kilka razy, w lasku z 10min. Ale do zajazdu Viking udało mi się dociągnąć, tutaj postanawiam się przespać - bo czas był ku temu najwyższy.

Zdjęcia z wyścigu

Dane wycieczki: DST: 695.10 km AVS: 27.95 km/h ALT: 2496 m MAX: 55.70 km/h Temp:26.0 'C
Piątek, 20 sierpnia 2010Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Dojazd na dworzec i kilka km po Świnoujściu
Dane wycieczki: DST: 14.40 km AVS: 21.60 km/h ALT: 32 m MAX: 33.90 km/h Temp:16.0 'C
Poniedziałek, 16 sierpnia 2010Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Tarczyn - Piaseczno - Warszawa

Z Marcinem do Tarczyna
Dane wycieczki: DST: 70.00 km AVS: 21.65 km/h ALT: 171 m MAX: 41.10 km/h Temp:33.0 'C
Czwartek, 5 sierpnia 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Warka - Radom - Ostrowiec Świętokrzyski - Opatów - Łoniów - Nowy Korczyn - Nowe Brzesko - Kraków

W planach miał to być długi wypad w Góry Świętokrzyskie - a wyszło trochę inaczej :)
Ruszam przed 4, jest jeszcze ciemno, jakąś godzinkę jadę z włączonymi lampkami. Świt bardzo przyjemny, nadwiślańskie łąki ubrane w poranną mgłę - wygląda to naprawdę fajnie, na drogach ruch zerowy. Do Warki małe pagóreczki, dalej więcej leśnych odcinków, temperatura przyjemna w okolicach 20'C. Odcinek z Brzózy do Radomia nieco poprawiony, więcej dobrego asfaltu, mniej dziur.

Sam Radom mijam właściwie bokiem - bo wjeżdżam na obwodnicę miasta, tędy ma prowadzić trasa Imagisu. Początkowo kiepska droga, później kawałek z poboczem; wreszcie zaczyna się dwukilometrowy remont, trzeba się przeprawiać po szutrowo-kamienistych odcinkach; niemniej da się przejechać nawet na szosowych kołach, a objazd wymagałby nadrobienia wielu kilometrów + błądzenie. Za to za objazdem - asfalt właściwie szklanka i zero ruchu, co utrzymuje się spory kawałek; pobocza brak aż prawie do Ostrowca. Kawałek przed Iłżą zaczynają się pagóreczki, samo miasto bardzo fajnie położone - w głębokiej kotlince, a nad nim królują ruiny zamku. Jakieś 10km za Iłżą kilka ścianek na 240m, ze szczyciku roztacza się ładny widok na masyw Gór Świętokrzyskich. Później zjeżdża się do doliny Kamiennej i już wzdłuż rzeki do Ostrowca. Tutaj dochodzę do wniosku, że ciekawej będzie jechać do Krakowa, niż znanymi trasami z powrotem do Radomia (w którym ostatnio trochę za często bywam :).

Sam Ostrowiec dość duży, aczkolwiek urodą nie grzeszy, przy wyjeździe z miasta dość długa ścianka, a cały podjazd to w sumie 100m. Pagórkowato też w rejonie Opatowa, od Klimontowa już więcej w dół. Góry to wielkie nie są; niemniej na odcinku Radom - Łoniów jest ok. 650-700m podjazdów, a to już trochę męczy. W Łoniowie skręcam na południowy zachód i odtąd zaczyna się przyjemna jazda, bo mam wiatr w plecy (na kawałku do Łoniowa sporo przeszkadzał). Droga dobra, choć ruchliwa i bez pobocza. Kilometry szybko lecą, droga wcale nie taka płaska jakby to bliskość Wisły wskazywała, jest kilka dłuższych ścianek. Za Nowym Korczynem na zjeździe udało mi się wykręcić aż 74,6km/h, nachylenie wcale nie było ogromne (rzędu 7%) - ale wiatr zrobił swoje! Wjazd do Krakowa niespecjalny, długie kilometry trzeba się przebijać przez brzydką Nową Hutę, ale na szczęście jest nowy asfalt, gdy byłem tu parę lat temu - były po prostu fatalne dziury. na pociąg wyrobiłem się bez problemów, tanie połączenie IR (45zł z rowerem) po Magistrali (czyli nieco ponad 3h jazdy) - to bardzo fajna sprawa.

Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 362.80 km AVS: 26.87 km/h ALT: 1618 m MAX: 74.60 km/h Temp:22.0 'C
Sobota, 31 lipca 2010Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Grójec - Białobrzegi - Radom

Kolejna trasa śladami Imagisu. Tym razem postanowiłem sprawdzić jak wygląda kwestia jazdy drogami serwisowymi wzdłuż drogi ekspresowej między Grójcem i Radomiem. Szybko docieram do Grójca, tam wjeżdżam na ekspresówkę, po paru km przed Skurowem (skręt na Warkę) koło "Karczmy u Jakuba" zjeżdżam na boczną drogę. W stanie jest właściwie idealnym, zero ruchu - świetna alternatywa dla ekspresówki. Lekkim problemem jest tylko kilka miejsc, gdzie droga odbija od ekspresówki na zachód, drogowskazy są najczęściej na jakieś małe miejscowości - ale generalnie wjechanie na dobrą drogę jest dość instynktowne i nie stwarza większych problemów. Do Białobrzegów są trzy takie odbicie, czwarte - największe - to same Białobrzegi, szosa ekspresowa omija je dużym łukiem, my jedziemy starym mostem na Pilicy (w czasach gdy tędy prowadziła szosa krakowska słynnym z powodowania ogromnych korków) - i wjeżdżamy do samego miasta. Wcześniej łapie mnie krótka ale silna ulewa, ufając w prognozę pogody nie wziąłem nic od deszczu, tak więc już do Radomia jadę przemoczony (podobnie powrót w pociągu z mokrymi butami).

Przez Białobrzegi przejechałem prosto, dojechałem do ekspresówki, ale kawałek dalej serwisówka mocno odbija od drogi, trzeba tu nadrobić z 1,5-2km; nie wiem czy trochę krócej nie wyszłoby jechać od razu z Białobrzegów na Suchą. Dalszy odcinek - już raczej przy szosie, jest jeszcze kilka małych odbić od szosy (dokładnie je widać na zbliżeniu śladu GPS). Droga ekspresowa kończy się przed Jedlińskiem, serwisówka ciągnie się jeszcze kawałek dalej, później już trzeba wjechać na główną szosę, gdzie jest sporo zakazów dla rowerów.

Podsumowując - jazda serwisówkami jest trochę wolniejsza i dłuższa niż ekspresówką, dla osób jadących tam pierwszy raz mogą być lekkie problemy z nawigacją, ale generalnie jest to dobra alternatywa dla ekspresówki, dużo ciekawsza (coś się na trasie dzieje, nie tylko prujemy naprzód przez ponad 45km patrząc się na licznik); no i unika się ryzyka problemów z policją.

Dane wycieczki: DST: 120.20 km AVS: 29.08 km/h ALT: 380 m MAX: 41.10 km/h Temp:22.0 'C
Poniedziałek, 12 lipca 2010Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Błonie - Sochaczew - Żyrardów - Mszczonów - Grójec - Radom

Kolejna trasa śladem Imagisu, postanowiłem sprawdzić jak wygląda jazda bardzo ruchliwą drogą nr 50; mimo że tak blisko Warszawy - nigdy nie miałem okazji nią jechać, właśnie ze względu na ruch.

Ruszam o 7.30, temperatura jeszcze przyjemna, niestety dużo korków, dopiero na szosie poznańskiej zaczyna się jechać przyjemniej. Do Sochaczewa szybka jazda, za miastem wjeżdżam już na trasę Imagisu. Ruch duży (ale porównywalny z szosą poznańską), głównie tiry - ale ogromnym plusem jest pobocze, które powoduje że jazda jest znacznie bezpieczniejsza; zaczyna już mocno prażyć, temperatura 33-35'C. W Żyrardowie w McDonaldzie staję na lody i zimne picie, bardzo przyjemnie było posiedzieć w klimatyzowanym pomieszczeniu baru. Odcinek do Mszczonowa to krótkie podjazdy, w sumie wjeżdża się na 180m, w samym mieście - tragedia, ruch za Mszczonowem jest dużo większy (sporo tirów skręca na szosę katowicką), a pobocza brak. I tak jest przez jakieś 6-7km, wtedy ku wielkiej uldze pobocze wraca i jest już do Grójca. Trasa w tym rejonie pagórkowata, sporo malutkich podjazdów i zjazdów.

Przed samym Grójcem wjeżdżam na szosę krakowską, która w tym rejonie ma charakter drogi ekspresowej. Można próbować kombinować z jazdą drogą techniczną obok szosy - ale to już pewna loteria, co jakiś czas ta droga zanika, czy też mocno odbija od głównej szosy, na Imagisie, gdy ma się w nogach już 600km - mało komu będzie się chciało w to bawić. A szosą ekspresową trzeba przejechać ponad 40km, nawierzchnia elegancka, dwa pasy i bardzo szerokie pobocze. Mocno daje się we znaki upał, teraz jest już 36-37'C, na drugi postój staję w rejonie Białobrzegów, pod mostem na Pilicy (trzeba było znieść rower na dół).

Droga ekspresowa kończy się jakieś 15km przed Radomiem, ale dalej jest to droga dwujezdniowa, dochodzą tylko światła i pogarsza się nawierzchnia, na długich odcinkach są też znaki zakazu jazdy rowerem (a tutaj w żaden sposób nie da się tego ominąć). Do miasta docieram z godzinnym zapasem, posiedziałem trochę w parku, jeszcze raz byłem na lodach w McDonaldzie (naprawdę dobre!) i wróciłem do Piaseczna pociągiem osobowym (trasą już jeżdżą nowe wypasione składy); z Piaseczna do domu już rowerem.

Generalnie przegląd trasy wypadł sporo lepiej niż się spodziewałem, na szczęście na większości DK50 jest pobocze, które na takiej drodze zmienia bardzo wiele, jedynie kawałek pod Mszczonowem jest bardzo kiepski. Ale oczywiście - nie jest to droga, która zapada w pamięć, to bez wątpienia najbrzydszy kawałek Imagisu - drogi z ogromnym ruchem, nieciekawe widokowo, to po prostu trzeba przejechać, na szczęście wyścig będzie tędy jechał w niedzielę, co powinno spowodować, że ruch będzie sporo mniejszy niż ten z którym miałem teraz do czynienia.

Kilka fotek

Dane wycieczki: DST: 197.30 km AVS: 27.79 km/h ALT: 541 m MAX: 50.80 km/h Temp:33.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl