Wpisy archiwalne w kategorii
Góral
Dystans całkowity: | 12713.10 km (w terenie 837.00 km; 6.58%) |
Czas w ruchu: | 736:41 |
Średnia prędkość: | 17.26 km/h |
Maksymalna prędkość: | 84.20 km/h |
Suma podjazdów: | 149354 m |
Liczba aktywności: | 125 |
Średnio na aktywność: | 101.70 km i 5h 53m |
Więcej statystyk |
Do pracy
Dane wycieczki:
DST: 15.30 km AVS: 21.35 km/h
ALT: 60 m MAX: 32.30 km/h
Temp:-12.0 'C
Redzikowo – Czarna Dąbrówka – Sierakowice – Kartuzy – Żukowo – Gdańsk
Mimo sporego zmęczenia wyścigiem postanowiłem wrócić z Harpagana rowerem do Gdańska, choć już bez terenowych akcentów. Trasa niebrzydka, długo utrzymywała się mgła, a wraz z nią temperatura koło 11-12’C, ale po jakiejś 11 pięknie się przejaśniło i już niemal do samego Gdańska było ładnie. A krajobrazy po drodze niebrzydkie, sporo charakterystycznych dla Kaszub górek, szczególnie w drugiej części trasy. To jest właśnie takie spory bonus wynikający ze startów w Harpaganie – że przy okazji można sobie zwiedzić sporo nieznanych rejonów, a ja akurat Pomorze znam słabiutko, więc takie wyjazdy mają też wyraźnie turystyczny aspekt. Na zjazdach już w Gdańsku łapię jeszcze gumę, ale do odjazdu pociągu miałem spory zapas czasu, więc obeszło się bez nerwów.
Wracałem TLK, tym razem jazda z obowiązkową miejscówką się przydała, bo pociąg był mocno napchany, gdy jeszcze okazało się że mam miejsce w najlepszym z wagonów do przewozu rowerów (tym bezprzedziałowym znanym z ekspresów) i to przy samym rowerze – wiedziałem że to za piękne by mogło długo potrwać :) Swoją karę trzeba było zapłacić, pociąg po drodze miał awarię hamulców, te w naszym wagonie hamowały resztę składu, kolejarze długo nad tym się biedzili, w końcu okazało się że niewłaściwie ustawili jakąś wajchę od tych hamulców w wagonie – czysty profesjonalizm ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 2 (Sierakowice, Chmielno)
Mimo sporego zmęczenia wyścigiem postanowiłem wrócić z Harpagana rowerem do Gdańska, choć już bez terenowych akcentów. Trasa niebrzydka, długo utrzymywała się mgła, a wraz z nią temperatura koło 11-12’C, ale po jakiejś 11 pięknie się przejaśniło i już niemal do samego Gdańska było ładnie. A krajobrazy po drodze niebrzydkie, sporo charakterystycznych dla Kaszub górek, szczególnie w drugiej części trasy. To jest właśnie takie spory bonus wynikający ze startów w Harpaganie – że przy okazji można sobie zwiedzić sporo nieznanych rejonów, a ja akurat Pomorze znam słabiutko, więc takie wyjazdy mają też wyraźnie turystyczny aspekt. Na zjazdach już w Gdańsku łapię jeszcze gumę, ale do odjazdu pociągu miałem spory zapas czasu, więc obeszło się bez nerwów.
Wracałem TLK, tym razem jazda z obowiązkową miejscówką się przydała, bo pociąg był mocno napchany, gdy jeszcze okazało się że mam miejsce w najlepszym z wagonów do przewozu rowerów (tym bezprzedziałowym znanym z ekspresów) i to przy samym rowerze – wiedziałem że to za piękne by mogło długo potrwać :) Swoją karę trzeba było zapłacić, pociąg po drodze miał awarię hamulców, te w naszym wagonie hamowały resztę składu, kolejarze długo nad tym się biedzili, w końcu okazało się że niewłaściwie ustawili jakąś wajchę od tych hamulców w wagonie – czysty profesjonalizm ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 2 (Sierakowice, Chmielno)
Dane wycieczki:
DST: 126.60 km AVS: 21.95 km/h
ALT: 672 m MAX: 44.40 km/h
Temp:16.0 'C
Harpagan 44
O dziwo udało mi się nawet całkiem nieźle wyspać, koło 5h, rano solidne śniadanie, pakowanie rzeczy na wyścig, odbieranie roweru – i na starcie jestem ze sporym zapasem czasowym, jest czas na chwilę rozmowy z Remigiuszem. Październikowy termin Harpagana – oznacza konieczność nocnej jazdy, niewiele, ale jednak. Start jest o 6.30, jak wiele osób decyduję się na wariant trasy z grubsza zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Na początku na asfalcie ruszyłem za bardzo mocnymi Danielem Śmieją i Pawłem Brudło, którzy na asfalcie od razu wrzucili tempo koło 35km/h, ale już w Mianowicach skręcamy w teren. Pierwszy punkt wydawał się z pozoru łatwy, ale straciliśmy na niego kupę czasu, do tego w rejonie punktu było spora błota, przez pedały SPD zaliczyłem tu aż trzy gleby. Większa grupka w czasie szukania punktu zupełnie się rozbiła, dalej postanawiam więc jechać sam, tempo mam wtedy co prawda zauważalnie wolniejsze, ale za to zyskuje się na nawigacji, bo jazda na czyimś kole z dużym wysiłkiem średnio służy precyzyjniejszej nawigacji, na czym innym skupia się uwagę.
Z 1 ruszam na 11, jest trochę asfaltu, następnie już szuter, sam punkt raczej dość prosty. Stąd przerzucam się w stronę 7, jest tutaj piękny kawałek skrajem lasu, opadająca mgła oświetlana promieniami wschodzącego słońca zapewnia kapitalne widoki, dla takich wrażeń warto się zrywać koło 5 rano ;) Sam punkt udało się znaleźć bez kłopotów, nad brzegiem jeziora. Dalej przejazd terenem do Rębowa, jako że za Rębowem droga rzekomo asfaltowa okazuje się szutrem wybieram krótszy wariant przez Malczkowo, tam było dużo chamskiej kostki, tutaj bardzo przydaje się rower z pełnym zawieszeniem, bo trzęsie niewąsko, inni jadą raczej bokami, ja mogę i samym środkiem. Za Malczkowem pojechałem wariantem zachodnim, dobrze na tym wyszedłem, bo droga była trochę lepsza niż na wschodzie i na punkt dotarłem szybciej niż osoby jadące z tamtej strony (rozdzieliliśmy się na rozjeździe).
Z punktu wracam do asfaltu tą samą drogą i jadę w kierunku „trójki”, tutaj się trochę głupio załatwiłem, za późno skręciłem i trochę pokołowałem po lesie, a punkt był dość prosty. Z 3 na 17 droga niełatwa, właściwie cały czas terenem, w lesie pełnym przecinek trochę pobłądziłem, musiałem się fragment przebijać przez gęsty las prowadząc rower, ale nagrodą za to błądzenie było spotkanie ze wspaniałym jeleniem z dużym porożem, który wyskoczył z lasu jakieś 10m przede mną, niestety uciekł tak szybko że nie zdążyłem wyjąć aparatu. W Święchowie wjeżdżam wreszcie na większą drogę, w stronę punktu jadę dłuższym, ale pewniejszym wariantem przez Gogolewko, za PGR-em dość piaszczysty podjazd w lesie, po czym zjazd na sam punkt na którym spotykam Remigiusza, a chwilę później nadjeżdża też Turysta.
Z punktu wyjeżdżam razem z Remigiuszem, on 6 postanawia odpuścić, ale podsunął mi myśl, żeby na ten punkt pojechać drogą przez Nożyno – dłuższa, ale więcej asfaltu, też niebrzydka, fajny kawałek przed samym Nożynem. Kolejny punkt znajduje się przy „wigwamie” nad jeziorem, nad które doprowadza szybki terenowy zjazd. Tutaj postanowiłem zrobić skrót terenem do asfaltu wzdłuż jeziora, wiele nie błądziłem, ale teren nie taki prosty, więc nie wiem czy to się w sumie opłaciło. Stąd szybki przerzut do Krosnowa, dojazd terenem w stronę Sowiej Góry – i tu już zaczęły się spore problemy, jestem niemal pewien że mapa w tym rejonie źle pokazywała drogi, bo byłem przekonany że skręciłem we właściwym miejscu, a droga skończyła się pod stromą ścianą. Zaczęło się więc spore kołowanie po całym, dość sporym masywie tej górki, sporo pchałem rower i przedzierałem się przez niezłe chaszcze, urozmaicając sobie poszukiwania klnięciem na autora owej mapy ;)) Sporo tu czasu straciłem, niemniej w końcu na punkt trafiłem, na tym właściwym szczycie spotykam Remigiusza kulturalnie zajadającego kolejną kanapeczkę :))
Ja jeszcze ciągle się łudziłem że jest szansa na zaliczenie wszystkich punktów, więc leciałem cały czas z wywieszonym językiem, z Sowiej Góry szybko do asfaltu, następnie do Borzytuchomia, tutaj męczący kawałek co prawda po asfalcie, ale pod wiatr i sporo pod górę. Punkt miał być pod pomnikiem przyrody, również sporo tu czasu poleciało, bo punkt był ciężki, znowu w lesie była kupa przecinek, jak się od razu dobrze nie wjechało, lub nie wjechało na osoby co jechały z punktu – to były spore problemy, bo mapa wiele tu nie pomagała. Po sporym kołowaniu punkt znajduję i już szybko, w dół i z wiatrem wracam do Borzytuchomia, za miasteczkiem pod górę i nieoczekiwanie asfalt zamiast szutru który był na mapie, ten się pojawił dopiero pod koniec dróżki przed punktem, który był całkiem nieźle ukryty, nie przy drodze tylko kawałek przy niej, na szczęście ludzie z punktu krzyknęli na mnie i uniknąłem nadmiernego kołowania. Wyjeżdżając z punktu spotykam jeszcze Turystę z kolegą i dalej kontynuuję jazdę na punkt nr 2, większość terenem – ale drogi przyzwoite, sam punkt banalny.
Stąd czeka mnie dłuższy przerzut asfaltem w stronę 16, niestety sporo pod wiatr, choć trochę chroni przed nim las. W końcówce spore podjazdy, sam dojazd do punktu ciekawy, jest spory kawałek chamskiej kostki, na dojeździe do punktu znowu spotykam Turystę, który dał mi krótkie wskazówki dojazdu na sam punkt (dość prosty), a z kolei na samym punkcie jest Remigiusz, który nieźle się załatwił docierając na punkt od drugiej, znacznie bardziej terenowej strony, bo było tam duże błoto koło fabryki torfu ;)) Z 16 jadę na 8, droga nadspodziewanie dobra, punkt dość prosty koło leśniczówki, chociaż ewidentnie źle zaznaczony na mapie, był przy samej leśniczówce, która jest daleko od centrum czerwonego kółeczka. Stąd droga kamiennymi płytami prowadziła na północ, więc pojechałem nią zamiast przebijać się terenem, myślę że się to opłaciło bo szybko dotarłem do asfaltu i pojechałem do Bąkowa. Tam przejechałem za mostek mijając zagrodzoną drogę, ale gdy nie było kolejnej zauważyłem rowerzystów zjeżdżających z punktu właśnie ową zagrodzoną drogę, więc pojechałem tam, bez problemów trafiając na punkt 18. Stąd sporo terenu (przyzwoite drogi) do Gumieńca w okolice punktu nr 10. I tu zaczęła się zabawa na której w efekcie poległem. Wg mapy na punkt docierała tylko droga od północy, wyjechałem więc na zachód (kawałek „za mapę”), wróciłem na drogę, zgodnie z mapą podjechałem pod górę i skręciłem w przecinkę. Punktu nie znalazłem, zacząłem więc objeżdżać wszystkie przecinki w rejonie, parę razy przebijałem się przez gęsty las, kilka razy spotykałem innych rowerzystów równie zagubionych i wkurzonych co ja. Straciłem tu kupę czasu, bo szkoda mi było tego wysiłku włożonego w znalezienie punktu. W końcu mocno wkurzony ruszam dalej, a tu guma! Klnąc na czym świat stoi zmieniam dętkę, pompuję koło i szybko ruszam dalej. A tu jak na złość dość trudne drogi do Zelkówka, ale najbardziej wkurzyłem się koło Skarszowa, gdy okazało się że zamiast asfaltu zaznaczonego na mapie czekało mnie parę kilometrów chamskiej kostki, a następnie płyt, tutaj zdałem sobie sprawę że już na czas nie zdążę, odpuściłem więc zupełnie i spokojnym tempem jechałem dalej, kończąc trasę już ciemną nocą, to czy zajmę 50 czy 200 miejsce nie miało już znaczenia.
Jednym słowem – klęska, cały wielki wysiłek włożony w walkę na trasie poszedł w diabły, aż 210km praktycznie bez odpoczynku (stawałem tylko w sprawach nawigacyjnych). Cały ten kawałek od punktu 10 na metę jechałem mocno wkurzony, a gdybym w momencie gdy złapałem gumę miał pod ręką autora trasy to chyba bym go trwale uszkodził ;)) Po przyjeździe na metę myślałem „nigdy więcej”, ale gdy trochę ochłonąłem przyszedł czas na bardziej trzeźwą ocenę – niewątpliwie błędem było za dużo czasu straconego na 10, trzeba było go po prostu odpuścić, zdecydowanie za długo tam siedziałem, źle oszacowałem czas potrzebny na dojazd do mety. Do tego momentu jechałem bardzo przyzwoicie, mimo że niemal całą trasę samotnie, z dość celną nawigacją, gdyby nie ta wpadka na 10 wyciągnąłbym pewnie koło 50 punktów dających przyzwoite miejsce; ale gdyby babcia miała wąsy... Brutalne fakty są takie, że na tym punkcie poległem z kretesem, cały wcześniejszy dobry przejazd został zmarnowany. Nadal mam bardzo mieszane odczucia wobec takich imprez, z jednej strony to bardzo fajna zabawa, ale z drugiej te mapy nawet do podtarcia się nie nadają (bo za twarde;)). Po powrocie sprawdziłem trasę na GPMapie, która przecież nie należy do produktów porównywalnych dokładnością z takimi mapami topograficznymi – ale jednak tam asfalty były zaznaczone poprawnie, a na tej mapie była masa wpadek, co gdy człowiek śpieszy się na metę ma kluczowe znaczenie, gdy jak w moim przypadku asfalt z mapy okazuje się dziurawą kostką, gdzie da się jechać 12-14km/h. A przy tym trzeba zauważyć, że owa mapa topo – jest mapą bardzo nową, bo była na niej już wybudowana niedawno obwodnica Słupska, której na GPMapie z 2009 jeszcze nie ma – więc nie jest to kwestia czasu jej wydania, tylko żałosnej precyzji wykonania. Druga kwestia – jedną sprawą jest zaplanowanie bardzo trudnej trasy (zwycięzca był na tylko 17 punktach, mimo świetnej pogody), natomiast druga to ewidentne partactwo autora trasy (Bartłomieja Bobera) w zaznaczeniu niektórych punktów na mapie. Punkt nr 8 był po prostu źle zaznaczony, to samo było z 19 na którym nie byłem, ale który był na szczycie góry, co z mapy, ani z opisu za nic nie wynikało, bo góra była na mapie wyraźnie nie w centrum kółeczka. Można zrozumieć jeszcze że mapa jest niedokładna i trzeba kombinować na własną rękę, ale niedopuszczalna jest sytuacja, gdzie punkty się na niej źle zaznacza i później osoby które wierzą w stan z mapy tracą przez złe oznaczenie czas i nerwy.
A inna sprawa – to widzę już wyraźnie, żeby myśleć o zdobyciu tytułu Harpagana trzeba jechać sporo szybciej, średnie koło 20km/h nawet przy doskonałej nawigacji i bez większych wpadek na punktach nie wystarczą, realnie oceniając trzeba jechać przynajmniej koło 22-23km/h, tak by być w stanie w limicie 12h przejechać koło 230km (z czego ok. połowa w terenie), a to raczej poza moim zasięgiem; a i to jest realne jedynie przy w miarę łatwej trasie; bo przy trudnej nawet najlepsi w te klocki nie zbliżają się do tytułu Harpagana, z trzech wersji tras Harpaganowych – na rowerowej jest zdecydowanie najtrudniej o zaliczenie wszystkich punktów.
Zdjęcia z wyjazdu (z samego Harpagana niestety nie za wiele)
Zaliczone gminy - 6 (Damnica, Potęgowo, Borzytuchom, Kołczygłowy, Trzebielino, Kobylnica)
O dziwo udało mi się nawet całkiem nieźle wyspać, koło 5h, rano solidne śniadanie, pakowanie rzeczy na wyścig, odbieranie roweru – i na starcie jestem ze sporym zapasem czasowym, jest czas na chwilę rozmowy z Remigiuszem. Październikowy termin Harpagana – oznacza konieczność nocnej jazdy, niewiele, ale jednak. Start jest o 6.30, jak wiele osób decyduję się na wariant trasy z grubsza zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Na początku na asfalcie ruszyłem za bardzo mocnymi Danielem Śmieją i Pawłem Brudło, którzy na asfalcie od razu wrzucili tempo koło 35km/h, ale już w Mianowicach skręcamy w teren. Pierwszy punkt wydawał się z pozoru łatwy, ale straciliśmy na niego kupę czasu, do tego w rejonie punktu było spora błota, przez pedały SPD zaliczyłem tu aż trzy gleby. Większa grupka w czasie szukania punktu zupełnie się rozbiła, dalej postanawiam więc jechać sam, tempo mam wtedy co prawda zauważalnie wolniejsze, ale za to zyskuje się na nawigacji, bo jazda na czyimś kole z dużym wysiłkiem średnio służy precyzyjniejszej nawigacji, na czym innym skupia się uwagę.
Z 1 ruszam na 11, jest trochę asfaltu, następnie już szuter, sam punkt raczej dość prosty. Stąd przerzucam się w stronę 7, jest tutaj piękny kawałek skrajem lasu, opadająca mgła oświetlana promieniami wschodzącego słońca zapewnia kapitalne widoki, dla takich wrażeń warto się zrywać koło 5 rano ;) Sam punkt udało się znaleźć bez kłopotów, nad brzegiem jeziora. Dalej przejazd terenem do Rębowa, jako że za Rębowem droga rzekomo asfaltowa okazuje się szutrem wybieram krótszy wariant przez Malczkowo, tam było dużo chamskiej kostki, tutaj bardzo przydaje się rower z pełnym zawieszeniem, bo trzęsie niewąsko, inni jadą raczej bokami, ja mogę i samym środkiem. Za Malczkowem pojechałem wariantem zachodnim, dobrze na tym wyszedłem, bo droga była trochę lepsza niż na wschodzie i na punkt dotarłem szybciej niż osoby jadące z tamtej strony (rozdzieliliśmy się na rozjeździe).
Z punktu wracam do asfaltu tą samą drogą i jadę w kierunku „trójki”, tutaj się trochę głupio załatwiłem, za późno skręciłem i trochę pokołowałem po lesie, a punkt był dość prosty. Z 3 na 17 droga niełatwa, właściwie cały czas terenem, w lesie pełnym przecinek trochę pobłądziłem, musiałem się fragment przebijać przez gęsty las prowadząc rower, ale nagrodą za to błądzenie było spotkanie ze wspaniałym jeleniem z dużym porożem, który wyskoczył z lasu jakieś 10m przede mną, niestety uciekł tak szybko że nie zdążyłem wyjąć aparatu. W Święchowie wjeżdżam wreszcie na większą drogę, w stronę punktu jadę dłuższym, ale pewniejszym wariantem przez Gogolewko, za PGR-em dość piaszczysty podjazd w lesie, po czym zjazd na sam punkt na którym spotykam Remigiusza, a chwilę później nadjeżdża też Turysta.
Z punktu wyjeżdżam razem z Remigiuszem, on 6 postanawia odpuścić, ale podsunął mi myśl, żeby na ten punkt pojechać drogą przez Nożyno – dłuższa, ale więcej asfaltu, też niebrzydka, fajny kawałek przed samym Nożynem. Kolejny punkt znajduje się przy „wigwamie” nad jeziorem, nad które doprowadza szybki terenowy zjazd. Tutaj postanowiłem zrobić skrót terenem do asfaltu wzdłuż jeziora, wiele nie błądziłem, ale teren nie taki prosty, więc nie wiem czy to się w sumie opłaciło. Stąd szybki przerzut do Krosnowa, dojazd terenem w stronę Sowiej Góry – i tu już zaczęły się spore problemy, jestem niemal pewien że mapa w tym rejonie źle pokazywała drogi, bo byłem przekonany że skręciłem we właściwym miejscu, a droga skończyła się pod stromą ścianą. Zaczęło się więc spore kołowanie po całym, dość sporym masywie tej górki, sporo pchałem rower i przedzierałem się przez niezłe chaszcze, urozmaicając sobie poszukiwania klnięciem na autora owej mapy ;)) Sporo tu czasu straciłem, niemniej w końcu na punkt trafiłem, na tym właściwym szczycie spotykam Remigiusza kulturalnie zajadającego kolejną kanapeczkę :))
Ja jeszcze ciągle się łudziłem że jest szansa na zaliczenie wszystkich punktów, więc leciałem cały czas z wywieszonym językiem, z Sowiej Góry szybko do asfaltu, następnie do Borzytuchomia, tutaj męczący kawałek co prawda po asfalcie, ale pod wiatr i sporo pod górę. Punkt miał być pod pomnikiem przyrody, również sporo tu czasu poleciało, bo punkt był ciężki, znowu w lesie była kupa przecinek, jak się od razu dobrze nie wjechało, lub nie wjechało na osoby co jechały z punktu – to były spore problemy, bo mapa wiele tu nie pomagała. Po sporym kołowaniu punkt znajduję i już szybko, w dół i z wiatrem wracam do Borzytuchomia, za miasteczkiem pod górę i nieoczekiwanie asfalt zamiast szutru który był na mapie, ten się pojawił dopiero pod koniec dróżki przed punktem, który był całkiem nieźle ukryty, nie przy drodze tylko kawałek przy niej, na szczęście ludzie z punktu krzyknęli na mnie i uniknąłem nadmiernego kołowania. Wyjeżdżając z punktu spotykam jeszcze Turystę z kolegą i dalej kontynuuję jazdę na punkt nr 2, większość terenem – ale drogi przyzwoite, sam punkt banalny.
Stąd czeka mnie dłuższy przerzut asfaltem w stronę 16, niestety sporo pod wiatr, choć trochę chroni przed nim las. W końcówce spore podjazdy, sam dojazd do punktu ciekawy, jest spory kawałek chamskiej kostki, na dojeździe do punktu znowu spotykam Turystę, który dał mi krótkie wskazówki dojazdu na sam punkt (dość prosty), a z kolei na samym punkcie jest Remigiusz, który nieźle się załatwił docierając na punkt od drugiej, znacznie bardziej terenowej strony, bo było tam duże błoto koło fabryki torfu ;)) Z 16 jadę na 8, droga nadspodziewanie dobra, punkt dość prosty koło leśniczówki, chociaż ewidentnie źle zaznaczony na mapie, był przy samej leśniczówce, która jest daleko od centrum czerwonego kółeczka. Stąd droga kamiennymi płytami prowadziła na północ, więc pojechałem nią zamiast przebijać się terenem, myślę że się to opłaciło bo szybko dotarłem do asfaltu i pojechałem do Bąkowa. Tam przejechałem za mostek mijając zagrodzoną drogę, ale gdy nie było kolejnej zauważyłem rowerzystów zjeżdżających z punktu właśnie ową zagrodzoną drogę, więc pojechałem tam, bez problemów trafiając na punkt 18. Stąd sporo terenu (przyzwoite drogi) do Gumieńca w okolice punktu nr 10. I tu zaczęła się zabawa na której w efekcie poległem. Wg mapy na punkt docierała tylko droga od północy, wyjechałem więc na zachód (kawałek „za mapę”), wróciłem na drogę, zgodnie z mapą podjechałem pod górę i skręciłem w przecinkę. Punktu nie znalazłem, zacząłem więc objeżdżać wszystkie przecinki w rejonie, parę razy przebijałem się przez gęsty las, kilka razy spotykałem innych rowerzystów równie zagubionych i wkurzonych co ja. Straciłem tu kupę czasu, bo szkoda mi było tego wysiłku włożonego w znalezienie punktu. W końcu mocno wkurzony ruszam dalej, a tu guma! Klnąc na czym świat stoi zmieniam dętkę, pompuję koło i szybko ruszam dalej. A tu jak na złość dość trudne drogi do Zelkówka, ale najbardziej wkurzyłem się koło Skarszowa, gdy okazało się że zamiast asfaltu zaznaczonego na mapie czekało mnie parę kilometrów chamskiej kostki, a następnie płyt, tutaj zdałem sobie sprawę że już na czas nie zdążę, odpuściłem więc zupełnie i spokojnym tempem jechałem dalej, kończąc trasę już ciemną nocą, to czy zajmę 50 czy 200 miejsce nie miało już znaczenia.
Jednym słowem – klęska, cały wielki wysiłek włożony w walkę na trasie poszedł w diabły, aż 210km praktycznie bez odpoczynku (stawałem tylko w sprawach nawigacyjnych). Cały ten kawałek od punktu 10 na metę jechałem mocno wkurzony, a gdybym w momencie gdy złapałem gumę miał pod ręką autora trasy to chyba bym go trwale uszkodził ;)) Po przyjeździe na metę myślałem „nigdy więcej”, ale gdy trochę ochłonąłem przyszedł czas na bardziej trzeźwą ocenę – niewątpliwie błędem było za dużo czasu straconego na 10, trzeba było go po prostu odpuścić, zdecydowanie za długo tam siedziałem, źle oszacowałem czas potrzebny na dojazd do mety. Do tego momentu jechałem bardzo przyzwoicie, mimo że niemal całą trasę samotnie, z dość celną nawigacją, gdyby nie ta wpadka na 10 wyciągnąłbym pewnie koło 50 punktów dających przyzwoite miejsce; ale gdyby babcia miała wąsy... Brutalne fakty są takie, że na tym punkcie poległem z kretesem, cały wcześniejszy dobry przejazd został zmarnowany. Nadal mam bardzo mieszane odczucia wobec takich imprez, z jednej strony to bardzo fajna zabawa, ale z drugiej te mapy nawet do podtarcia się nie nadają (bo za twarde;)). Po powrocie sprawdziłem trasę na GPMapie, która przecież nie należy do produktów porównywalnych dokładnością z takimi mapami topograficznymi – ale jednak tam asfalty były zaznaczone poprawnie, a na tej mapie była masa wpadek, co gdy człowiek śpieszy się na metę ma kluczowe znaczenie, gdy jak w moim przypadku asfalt z mapy okazuje się dziurawą kostką, gdzie da się jechać 12-14km/h. A przy tym trzeba zauważyć, że owa mapa topo – jest mapą bardzo nową, bo była na niej już wybudowana niedawno obwodnica Słupska, której na GPMapie z 2009 jeszcze nie ma – więc nie jest to kwestia czasu jej wydania, tylko żałosnej precyzji wykonania. Druga kwestia – jedną sprawą jest zaplanowanie bardzo trudnej trasy (zwycięzca był na tylko 17 punktach, mimo świetnej pogody), natomiast druga to ewidentne partactwo autora trasy (Bartłomieja Bobera) w zaznaczeniu niektórych punktów na mapie. Punkt nr 8 był po prostu źle zaznaczony, to samo było z 19 na którym nie byłem, ale który był na szczycie góry, co z mapy, ani z opisu za nic nie wynikało, bo góra była na mapie wyraźnie nie w centrum kółeczka. Można zrozumieć jeszcze że mapa jest niedokładna i trzeba kombinować na własną rękę, ale niedopuszczalna jest sytuacja, gdzie punkty się na niej źle zaznacza i później osoby które wierzą w stan z mapy tracą przez złe oznaczenie czas i nerwy.
A inna sprawa – to widzę już wyraźnie, żeby myśleć o zdobyciu tytułu Harpagana trzeba jechać sporo szybciej, średnie koło 20km/h nawet przy doskonałej nawigacji i bez większych wpadek na punktach nie wystarczą, realnie oceniając trzeba jechać przynajmniej koło 22-23km/h, tak by być w stanie w limicie 12h przejechać koło 230km (z czego ok. połowa w terenie), a to raczej poza moim zasięgiem; a i to jest realne jedynie przy w miarę łatwej trasie; bo przy trudnej nawet najlepsi w te klocki nie zbliżają się do tytułu Harpagana, z trzech wersji tras Harpaganowych – na rowerowej jest zdecydowanie najtrudniej o zaliczenie wszystkich punktów.
Zdjęcia z wyjazdu (z samego Harpagana niestety nie za wiele)
Zaliczone gminy - 6 (Damnica, Potęgowo, Borzytuchom, Kołczygłowy, Trzebielino, Kobylnica)
Dane wycieczki:
DST: 210.80 km AVS: 19.19 km/h
ALT: 1499 m MAX: 42.00 km/h
Temp:18.0 'C
Charzykowy – Swornegacie – Laska – Dzierzążnik – Bytów – Słupsk – Redzikowo
Rano jeszcze chłodno, ale już widać, że będzie kolejny dzień dobrej pogody, temperatura szybko rośnie. Pierwszy odcinek to przejazd nad wielkim jeziorem Charzykowskim, droga prowadzi w większości lasem. Ruch na niej żaden, ale mimo tego budują tu jakąś ścieżkę - kuriozum, tuż przy drodze długości aż ok. 10km, oczywiście z fatalnego bruku. Od dłuższego czasu są ostrzeżenia o remoncie mostu w Małych Swornegaciach, zaryzykowałem jazdę i opłaciło się, most dla samochodów był zerwany, ale była kładka wykorzystywana przez robotników. Za mostem wjeżdżam w teren – i zaczyna się najciekawszy kawałek dzisiejszej trasy – długa jazda głębokimi lasami, sporo małych jeziorek, meandrująca Brda (w tym rejonie są poprowadzone na niej szlaki kajakowe). Trasa trochę dała mi w kość, były piaski, było trochę górek, też i odcinki bruku. Trafiłem również i na krótką przeprawę przez bagienko, w tym rejonie wcale nie jest tak sucho jak np. w Kampinosie. Na asfalt wracam dopiero kawałek przed Bytowem, w samym Bytowie robię zakupy i większy postój.
Dalej jadę już asfaltem, odcinek do Słupska całkiem ciekawy, trochę górek, ładne krajobrazy, mały ruch, świetna pogoda, więc jechało się przyjemnie. W samym Słupsku krótka pętelka po centrum i kawałek do Redzikowa, gdzie jest położona baza Harpagana. Trochę za dużo dziś przejechałem jak na dzień przed wyścigiem, do tego niemało w bardziej wysysającym siły terenie – ale z pewnością było warto, bo tereny między Chojnicami a Bytowem – bardzo ciekawe, ciekawsze nawet od tych przez które prowadził sam Harpagan, a nigdy jeszcze tu nie byłem.
W bazie parę spotkań ze znajomymi osobami, pogadałem m.in. z Flashem, który postanowił nieoficjalnie wystartować razem z trasą pieszą - był chyba jedynym w krótkich spodenkach i bluzce z krótkim rękawem, w odwodzie miał tylko rekawki ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 7 (Lipnica, Studzienice, BYTÓW - miasto powiatowe, Czarna Dąbrówka, Dębnica Kaszubska, Słupsk - wieś, SŁUPSK - miasto powiatowe + powiat grodzki)
Rano jeszcze chłodno, ale już widać, że będzie kolejny dzień dobrej pogody, temperatura szybko rośnie. Pierwszy odcinek to przejazd nad wielkim jeziorem Charzykowskim, droga prowadzi w większości lasem. Ruch na niej żaden, ale mimo tego budują tu jakąś ścieżkę - kuriozum, tuż przy drodze długości aż ok. 10km, oczywiście z fatalnego bruku. Od dłuższego czasu są ostrzeżenia o remoncie mostu w Małych Swornegaciach, zaryzykowałem jazdę i opłaciło się, most dla samochodów był zerwany, ale była kładka wykorzystywana przez robotników. Za mostem wjeżdżam w teren – i zaczyna się najciekawszy kawałek dzisiejszej trasy – długa jazda głębokimi lasami, sporo małych jeziorek, meandrująca Brda (w tym rejonie są poprowadzone na niej szlaki kajakowe). Trasa trochę dała mi w kość, były piaski, było trochę górek, też i odcinki bruku. Trafiłem również i na krótką przeprawę przez bagienko, w tym rejonie wcale nie jest tak sucho jak np. w Kampinosie. Na asfalt wracam dopiero kawałek przed Bytowem, w samym Bytowie robię zakupy i większy postój.
Dalej jadę już asfaltem, odcinek do Słupska całkiem ciekawy, trochę górek, ładne krajobrazy, mały ruch, świetna pogoda, więc jechało się przyjemnie. W samym Słupsku krótka pętelka po centrum i kawałek do Redzikowa, gdzie jest położona baza Harpagana. Trochę za dużo dziś przejechałem jak na dzień przed wyścigiem, do tego niemało w bardziej wysysającym siły terenie – ale z pewnością było warto, bo tereny między Chojnicami a Bytowem – bardzo ciekawe, ciekawsze nawet od tych przez które prowadził sam Harpagan, a nigdy jeszcze tu nie byłem.
W bazie parę spotkań ze znajomymi osobami, pogadałem m.in. z Flashem, który postanowił nieoficjalnie wystartować razem z trasą pieszą - był chyba jedynym w krótkich spodenkach i bluzce z krótkim rękawem, w odwodzie miał tylko rekawki ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 7 (Lipnica, Studzienice, BYTÓW - miasto powiatowe, Czarna Dąbrówka, Dębnica Kaszubska, Słupsk - wieś, SŁUPSK - miasto powiatowe + powiat grodzki)
Dane wycieczki:
DST: 126.10 km AVS: 20.39 km/h
ALT: 760 m MAX: 45.70 km/h
Temp:18.0 'C
Bydgoszcz- Koronowo – Gostycyn – Kęsowo – Chojnice – Charzykowy
Pierwsza część dnia to autokarowa podróż z Warszawy do Bydgoszczy, na miejscu jestem o 14 – i nie tracąc czasu od razu ruszam na trasę, bo październikowy dzień już krótki. Pierwszy odcinek to jazda dość ruchliwą krajówką, niemniej wiatr w plecy i piękna jak na tę porę roku pogoda powodują, że jedzie się z przyjemnością. Kawałek za Koronowem opuszczam główniejszą szosą i w stronę Chojnic jadę najpierw drogą wojewódzką, następnie już zupełnie bocznymi dróżkami, a pod sam koniec jest nawet i parę kilometrów piaszczystego szuterku. Im dalej na północ tym ciekawsze tereny, wszędzie kolorowo, bo jesienne barwy są na wszystkich drzewach. Do Chojnic docieram już po zachodzie słońca, w sumie chciałem dziś przejechać więcej, żeby jutro mieć bardziej ulgowy dzień – ale uznałem, że nocna jazda ciekawymi terenami w jakie właśnie wjeżdżałem nie ma sensu, najwyżej jutro trochę bardziej zmęczę się przed Harpaganem ;)) Robię więc w Chojnicach zakupy, wyjeżdżam kawałek za miasto i rozkładam się na nocleg w lesie pod Charzykowami.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 5 (Gostycyn, Kęsowo, Chojnice - wieś, CHOJNICE - miasto powiatowe, Człuchów - wieś)
Pierwsza część dnia to autokarowa podróż z Warszawy do Bydgoszczy, na miejscu jestem o 14 – i nie tracąc czasu od razu ruszam na trasę, bo październikowy dzień już krótki. Pierwszy odcinek to jazda dość ruchliwą krajówką, niemniej wiatr w plecy i piękna jak na tę porę roku pogoda powodują, że jedzie się z przyjemnością. Kawałek za Koronowem opuszczam główniejszą szosą i w stronę Chojnic jadę najpierw drogą wojewódzką, następnie już zupełnie bocznymi dróżkami, a pod sam koniec jest nawet i parę kilometrów piaszczystego szuterku. Im dalej na północ tym ciekawsze tereny, wszędzie kolorowo, bo jesienne barwy są na wszystkich drzewach. Do Chojnic docieram już po zachodzie słońca, w sumie chciałem dziś przejechać więcej, żeby jutro mieć bardziej ulgowy dzień – ale uznałem, że nocna jazda ciekawymi terenami w jakie właśnie wjeżdżałem nie ma sensu, najwyżej jutro trochę bardziej zmęczę się przed Harpaganem ;)) Robię więc w Chojnicach zakupy, wyjeżdżam kawałek za miasto i rozkładam się na nocleg w lesie pod Charzykowami.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 5 (Gostycyn, Kęsowo, Chojnice - wieś, CHOJNICE - miasto powiatowe, Człuchów - wieś)
Dane wycieczki:
DST: 93.80 km AVS: 23.35 km/h
ALT: 482 m MAX: 45.80 km/h
Temp:18.0 'C
Kampinos
Warszawa – Dziekanów Leśny – Pociecha – Roztoka – Górki – Granica – Żelazowa Wola – Leszno
Na trasę do Kampinosu ruszam wspólnie z Krzyśkiem z forum sakwiarskiego, spotykamy się pod mostem Gdańskim, w stronę lasu jedziemy ścieżkami i dalej już ulicą, do samego Kampinosu wjeżdżamy w Dziekanowie Leśnym. Decydujemy się na jazdę zielonym szlakiem, już pierwsze kilometry pokazują jak w tym roku jest sucho, wszystkie miejsca gdzie normalnie trzeba się liczyć z błotem czy przenoszeniem roweru – można przejechać, nawet słynny bagnisty kawałek za Zaborowem Leśnym. Jechało się nam bardzo sprawnie, pogoda przyzwoita, na postój stajemy w środku puszczy w Górkach (jest tu czynny sklep). Druga część szlaku chyba trochę ciekawsza, osobiście najbardziej podoba mi się kawałek za Granicą, przez Górę koło Świętej Teresy. Końcówka przez Olszowieckie Błoto – w zeszłym roku o tej porze brodziliśmy z Cimanem tu po kolana w wodzie, obecnie całość można przejechać, aczkolwiek długi odcinek po nierównej trawie dość męczący. Po przejechaniu tego odcinka coraz bardziej zauważalne stają się problemy z moim suportem, który ma już ogromny luz, zaczyna też pomału przycierać; niestety nowe rozwiązanie typu Press-fit okazało się niewiele warte, w teorii ma to lepiej zabezpieczać łożyska przed zanieczyszczeniami, same łożyska tez większe niż te zewnętrzne, ale u mnie wytrzymało to tylko trochę ponad 7tys, co na suport jest żałosnym parametrem; a takie rozwiązanie do samodzielnej wymiany bardzo problematyczne, na trasie całkiem niemożliwe; kolejny "wynalazek" żeby wyciągnąć od ludzi więcej kasy.
Robimy jeszcze postój w Żelazowej Woli, skąd kierujemy się na Warszawę asfaltem, w rejonie Leszna problemy z suportem zaczynają już powoli uniemożliwiać jazdę, korba ma wielkie opory, część kulek wyleciała. Na szczęście Krzysiek zorganizował nam powrót busem, którym w rejon Zaborowa przyjechał po nas jego kolega – dzięki za pomoc i ciekawą wspólną trasę!
Szczęście w nieszczęściu, że wyszło to akurat teraz, dzięki czemu zdążyłem wymienić suport przed dłuższą trasą na Harpagana, tam obyło się już bez żadnych niemiłych niespodzianek
Warszawa – Dziekanów Leśny – Pociecha – Roztoka – Górki – Granica – Żelazowa Wola – Leszno
Na trasę do Kampinosu ruszam wspólnie z Krzyśkiem z forum sakwiarskiego, spotykamy się pod mostem Gdańskim, w stronę lasu jedziemy ścieżkami i dalej już ulicą, do samego Kampinosu wjeżdżamy w Dziekanowie Leśnym. Decydujemy się na jazdę zielonym szlakiem, już pierwsze kilometry pokazują jak w tym roku jest sucho, wszystkie miejsca gdzie normalnie trzeba się liczyć z błotem czy przenoszeniem roweru – można przejechać, nawet słynny bagnisty kawałek za Zaborowem Leśnym. Jechało się nam bardzo sprawnie, pogoda przyzwoita, na postój stajemy w środku puszczy w Górkach (jest tu czynny sklep). Druga część szlaku chyba trochę ciekawsza, osobiście najbardziej podoba mi się kawałek za Granicą, przez Górę koło Świętej Teresy. Końcówka przez Olszowieckie Błoto – w zeszłym roku o tej porze brodziliśmy z Cimanem tu po kolana w wodzie, obecnie całość można przejechać, aczkolwiek długi odcinek po nierównej trawie dość męczący. Po przejechaniu tego odcinka coraz bardziej zauważalne stają się problemy z moim suportem, który ma już ogromny luz, zaczyna też pomału przycierać; niestety nowe rozwiązanie typu Press-fit okazało się niewiele warte, w teorii ma to lepiej zabezpieczać łożyska przed zanieczyszczeniami, same łożyska tez większe niż te zewnętrzne, ale u mnie wytrzymało to tylko trochę ponad 7tys, co na suport jest żałosnym parametrem; a takie rozwiązanie do samodzielnej wymiany bardzo problematyczne, na trasie całkiem niemożliwe; kolejny "wynalazek" żeby wyciągnąć od ludzi więcej kasy.
Robimy jeszcze postój w Żelazowej Woli, skąd kierujemy się na Warszawę asfaltem, w rejonie Leszna problemy z suportem zaczynają już powoli uniemożliwiać jazdę, korba ma wielkie opory, część kulek wyleciała. Na szczęście Krzysiek zorganizował nam powrót busem, którym w rejon Zaborowa przyjechał po nas jego kolega – dzięki za pomoc i ciekawą wspólną trasę!
Szczęście w nieszczęściu, że wyszło to akurat teraz, dzięki czemu zdążyłem wymienić suport przed dłuższą trasą na Harpagana, tam obyło się już bez żadnych niemiłych niespodzianek
Dane wycieczki:
DST: 116.10 km AVS: 19.30 km/h
ALT: 296 m MAX: 45.60 km/h
Temp:14.0 'C
Powrót z dworca
Dane wycieczki:
DST: 5.80 km AVS: 21.75 km/h
ALT: 19 m MAX: 38.40 km/h
Temp:22.0 'C
Grzbietem Karkonoszy 3
Karpacz - [CZ] - Loucni Bouda - Kapliczka (1509m) - Vrchlabi - Nova Paka - Dymokury - Nymburk - Praga
Ruszam wczesnym rankiem, jeszcze przed świtem, dzięki czemu na bramce wjazdowej do parku nikogo nie było; na czeską stronę postanowiłem bowiem przebić się ciekawą trasą terenem zamiast jechać długim objazdem przez Okraj. Trochę się obawiałem tej kamiennej drogi na Śnieżkę - ale okazuje się, że i pod górę na fullu jedzie się całkiem wygodnie, stan nawierzchni wielce nie przeszkadza, nie jest to ta męczarnia co do Murowańca. Niemniej podjazd jest bardzo wymagający, bo nie brakuje tu ścian ponad 10% (większość drogi jest powyżej tych 10%); a są i kawałki po 17-20%, gdzie już odrywa przednie koło. O tak wczesnej godzinie dość chłodno, 9'C, ale widoki są piękne - wschodzące słońce oświetla całą okolicę. Pod Strzechą Akademicką zrobiłem sobie krótki postój rozkoszując się wspaniałymi krajobrazami - całe pogórze u stóp Karkonoszy jest pokryte porannymi mgłami, u góry też piękne widoki, choć i zaczyna się pojawiać coraz więcej chmur. Sprawnie kończę podjazd (za Strzechą jest bardzo ostry kawałek) i pod Śląskim Domem przejeżdżam na stronę czeską na piękny szlak do schroniska Loucni Bouda, prowadzący wśród pól kosodrzewiny i (jak mnie poinformowała tabliczka) subalpejskich torfowisk ;). Za schroniskiem już asfalt - i krótka, ale ostra ściana na Kapliczkę - najwyższą drogę Czech. Tam się ubieram ciepło (bo już mocno wiało) i ruszam na długi zjazd do Vrchlabi, kombinowany - trochę asfaltu, trochę terenu (w tym długa ściana koło 20%).
Za Vrchlabi już jadę asfaltem, większe górki są aż do Jicina, a na dobre wypłaszcza się dopiero w dolinie Łaby. Pogoda nadspodziewanie dobra, przejeżdżając Karkonosze zaczynałem się już liczyć z deszczem, tymczasem szybko zrobiło się piękne babie lato i temperatury po 25-28'C. W Nymburku robię postój na lody, końcówka do Pragi (jak to bywa z wjazdami do wielkich miast) - marna, ale sama Złota Praga w pełni rekompensuje te niegodności - jak dla mnie jedno z najpiękniejszych miast Europy, szczególnie widziana w taką pogodę. Niestety podobnego zdania jak ja w tej kwestii są tysiące ludzi - więc atrakcje turystyczne są oblężone do granic możliwości, w centrum nie ma mowy o jeździe na rowerze, trzeba iść na piechotę tak jest napchane - był to przecież dzień powszedni, aż strach pomyśleć co się tu dzieje w słoneczny weekened w sierpniu. A przekrój społeczny niesamowity, oryginałów nie brakuje, tym razem rzuciła mnie na kolana chińska babcia, ok.70 lat, ufarbowana na ostry blond, dość mocno nadużywająca solarium ;))
Wyjazd bardzo udany, udało się zaliczyć całą zakładaną trasę, do tego Karkonosze sprawiły mi miłą niespodziankę nadspodziewanie dużą przejezdnością głównego czerwonego szlaku, znając górskie realia i czytając relacje odnośnie szlaku - myślałem, że będzie z tym sporo gorzej. Do tego piękna pogoda znacznie uatrakcyjniła jazdę, szlak grzbietem Kakronoszy zdecydowanie przebija mizerne walory krajobrazowe charakterystyczne dla Beskidów - tutaj poruszamy się niemal cały czas powyżej granicy lasu, więc i widoki mamy odpowiednio szerokie. Wypad choć tak udany, to jednak bardzo męczący - trasa do łatwych i krótkich nie należała, no i wymagała zarwania aż dwóch nocy w autokarze, co na 3-dniowym wyjeździe jednak daje w kość
Zdjęcia z wyjazdu
Karpacz - [CZ] - Loucni Bouda - Kapliczka (1509m) - Vrchlabi - Nova Paka - Dymokury - Nymburk - Praga
Ruszam wczesnym rankiem, jeszcze przed świtem, dzięki czemu na bramce wjazdowej do parku nikogo nie było; na czeską stronę postanowiłem bowiem przebić się ciekawą trasą terenem zamiast jechać długim objazdem przez Okraj. Trochę się obawiałem tej kamiennej drogi na Śnieżkę - ale okazuje się, że i pod górę na fullu jedzie się całkiem wygodnie, stan nawierzchni wielce nie przeszkadza, nie jest to ta męczarnia co do Murowańca. Niemniej podjazd jest bardzo wymagający, bo nie brakuje tu ścian ponad 10% (większość drogi jest powyżej tych 10%); a są i kawałki po 17-20%, gdzie już odrywa przednie koło. O tak wczesnej godzinie dość chłodno, 9'C, ale widoki są piękne - wschodzące słońce oświetla całą okolicę. Pod Strzechą Akademicką zrobiłem sobie krótki postój rozkoszując się wspaniałymi krajobrazami - całe pogórze u stóp Karkonoszy jest pokryte porannymi mgłami, u góry też piękne widoki, choć i zaczyna się pojawiać coraz więcej chmur. Sprawnie kończę podjazd (za Strzechą jest bardzo ostry kawałek) i pod Śląskim Domem przejeżdżam na stronę czeską na piękny szlak do schroniska Loucni Bouda, prowadzący wśród pól kosodrzewiny i (jak mnie poinformowała tabliczka) subalpejskich torfowisk ;). Za schroniskiem już asfalt - i krótka, ale ostra ściana na Kapliczkę - najwyższą drogę Czech. Tam się ubieram ciepło (bo już mocno wiało) i ruszam na długi zjazd do Vrchlabi, kombinowany - trochę asfaltu, trochę terenu (w tym długa ściana koło 20%).
Za Vrchlabi już jadę asfaltem, większe górki są aż do Jicina, a na dobre wypłaszcza się dopiero w dolinie Łaby. Pogoda nadspodziewanie dobra, przejeżdżając Karkonosze zaczynałem się już liczyć z deszczem, tymczasem szybko zrobiło się piękne babie lato i temperatury po 25-28'C. W Nymburku robię postój na lody, końcówka do Pragi (jak to bywa z wjazdami do wielkich miast) - marna, ale sama Złota Praga w pełni rekompensuje te niegodności - jak dla mnie jedno z najpiękniejszych miast Europy, szczególnie widziana w taką pogodę. Niestety podobnego zdania jak ja w tej kwestii są tysiące ludzi - więc atrakcje turystyczne są oblężone do granic możliwości, w centrum nie ma mowy o jeździe na rowerze, trzeba iść na piechotę tak jest napchane - był to przecież dzień powszedni, aż strach pomyśleć co się tu dzieje w słoneczny weekened w sierpniu. A przekrój społeczny niesamowity, oryginałów nie brakuje, tym razem rzuciła mnie na kolana chińska babcia, ok.70 lat, ufarbowana na ostry blond, dość mocno nadużywająca solarium ;))
Wyjazd bardzo udany, udało się zaliczyć całą zakładaną trasę, do tego Karkonosze sprawiły mi miłą niespodziankę nadspodziewanie dużą przejezdnością głównego czerwonego szlaku, znając górskie realia i czytając relacje odnośnie szlaku - myślałem, że będzie z tym sporo gorzej. Do tego piękna pogoda znacznie uatrakcyjniła jazdę, szlak grzbietem Kakronoszy zdecydowanie przebija mizerne walory krajobrazowe charakterystyczne dla Beskidów - tutaj poruszamy się niemal cały czas powyżej granicy lasu, więc i widoki mamy odpowiednio szerokie. Wypad choć tak udany, to jednak bardzo męczący - trasa do łatwych i krótkich nie należała, no i wymagała zarwania aż dwóch nocy w autokarze, co na 3-dniowym wyjeździe jednak daje w kość
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 170.00 km AVS: 18.78 km/h
ALT: 1690 m MAX: 59.90 km/h
Temp:22.0 'C
Grzbietem Karkonoszy 2
Świeradów-Zdrój - Stóg Izerski (1105m) - przeł. Szklarska (886m) - [CZ] - Harrachov - Vosecka Bouda (1260m) - [PL] - Łabski Szczyt (1472m) - Śnieżna Jamy - Śląskie Kamienie - przeł. Karkonoska (1197m) - Słonecznik - Śląski Dom - Śnieżka (1602m) - Karpacz
W nocy mocno wiało i zacząłem się obawiać co to będzie u góry, wiało też gdy ruszałem. Dość chłodno (9-10'C) - ale na to miałem prostą receptę - najbardziej nachylone 1,5km asfaltu w Polsce ;)) Podjazd morderczy, ale wysokość bardzo szybko przybywa i rychło melduję się pod schroniskiem na Stogu. Z samego Stogu Izerskiego (1105m) zjeżdżam żółtym szlakiem (częściowo trzeba prowadzić), następnie jadę fajną szutrówką na Polanę Izerską, a dalej wąskim asfaltem na Halę Izerską. Ta zrobiła na mnie duże wrażenie - naprawdę spory kawałek odkrytego terenu (w Izerach góry są głównie porośnięte lasem), roślinność charakterystyczna dla tej wysokości - różne rodzaje traw, w ostro świecącym porannym słońcu wygląda to pięknie. Do tego szlaki w tym rejonie aż zachęcają do jazdy, za Halą zaczyna się już teren - ładne szutrowe drogi, a nie jakaś rąbanina po 30cm "telewizorach"; przed Polaną Jakuszycką jest też większy, niemal 200m podjazd, z którego wylatuje się na przełęcz Szklarską. Z tej zjeżdżam nie asfaltem, a ładną boczną dróżką prowadzącą blisko Kamiennej; następnie w lesie zaliczam podjazd do wodospadów Kamieńczyka.
Tam znajduje się wejście na teren Karkonoskiego Parku Narodowego - i z tego powodu spodziewałem się oczywiście problemów, bo mimo że na Szrenicę (podobnie jak na Śnieżkę) prowadzi bita kamienna droga, którą jeżdżą nawet ciężarówki - to rowerem jeździć tam nie wolno. Człowiek na bramce do parku okazał się bardzo ludzki - powiedział mi, że on mnie może wpuścić, bo sensu tego zakazu nie widzi - ale że mi tego nie radzi, bo 40min temu widział jak wjeżdżała tu straż parku, a ta czepi się do mnie na bank. W tych warunkach uznałem że nie ma co ryzykować - i przeszedłem do realizacji opracowanego wczoraj wariantu B :))
Wymagało to przejazdu na czeską stronę, więc zaliczam (tym razem asfaltem) podjazd na przeł. Szklarską i zjeżdżam do Harrachova (nieźle widać słynną mamucią skocznię). Tu wjeżdżam na piękny niebieski szlak, prowadzący wąskim asfaltem wzdłuż bardzo malowniczej rzeki Mumlavy (liczne wodospady i progi skalne). Asfalt kończy się na ok. 1100m, wyżej jest szuter, do schroniska Vosecka Bouda wolno legalnie wjechać rowerem, wyżej jest zakaz. Ale tu nie ma żadnych bramek, droga też nie jest dla samochodów, więc dzielni strażnicy parku co wożą tyłki tylko samochodami raczej nam tu nie grożą ;)) Kawałek za schroniskiem docieram na główny grzbiet Karkonoszy, w tym rejonie prowadzi tu elegancka droga, którą wspinam się w rejon Łabskiego Szczytu, a następnie przekaźnika RTV nad Śnieżnymi Kotłami. Same Śnieżne Kotły robię wielkie wrażenie - to jedno z najbardziej widowiskowych miejscach w Karkonoszach. Tutaj też kończy się przyzwoita szutrowa droga, a zaczyna kamienisty, typowo górski szlak. Niemniej nie jest tragicznie, większą część da się rowerem górskim spokojnie przejechać, obawiałem się że będzie gorzej, poza bardzo przeszkadzającymi przy jeździe z małymi prędkościami pedałami SPD jest całkiem OK. Dość sprawnie zaliczam cały długi odcinek grzbietu do przełęczy Karkonoskiej, dłuższych kawałków gdzie trzeba było popchać nie za wiele. W schronisku Odrodzenie funduję sobie na obiad smażony ser po czym ruszam na najgorszą część szlaku - odcinek między przełęczą a Słonecznikiem (tu dochodzi żółty szlak) do jazdy się zupełnie nie nadaje, cały jest z wielkich, bardzo nierównych kamieni, nie ma tu mowy o jeździe nawet w dół, chyba że dla jakiś zupełnych ekstremalistów. Pokonanie tego na piechotę zajęło mi coś pewnie koło godziny, więc nie ma co narzekać, planując tu wyjazd liczyłem się z takimi niespodziankami, a dalej są już w miarę równe kamienie, po których da się już jechać. A jest to kolejny piękny rejon - szlak prowadzi tu nad najpierw nad Wielkim, a następnie Małym Stawem oferując wspaniałe widoki, a jako że pogodę mam doskonałą - jest co pooglądać!
W tle coraz wyraźniej widać wielką piramidę Śnieżki. Końcówka na Równi pod Śnieżką to wygodna kamienista droga, a na koniec dnia czekało mnie jeszcze 200m wymagającego podjazdu na samą Śnieżkę, z zabójczą końcóweczką po 15-20%. Na szczyt docieram po 17 - widoki wspaniałe, a nie ma już tylu turystów co o wcześniejszych godzinach. Jako, że chciałem dotrzeć do Karpacza przed 19 - wiele się na szczycie nie zasiedziałem, szybko ruszam kamienistą drogą w dół. Jazda na fullu na takiej drodze nie ma żadnego porównania z jazdą na sztywnym rowerze, rok temu na trasie ze Strzechy Akademickiej na dół mieliśmy na trekingach średnią prędkość 9km/h (sic!), teraz bez problemu jadę koło 20km/h, mocniej hamując tylko na większych nachyleniach, chwilami przekraczałem nawet 30km/h; droga na Śnieżkę to jednak zupełnie nie ta liga co szlak do Murowańca, który jest chyba najbardziej parszywą kamienną drogą w Polsce ;))
W Karpaczu do marketu musiałem zjechać aż na sam dół, na poziom 550m, więc na koniec dnia czekał mnie jeszcze spory podjazd do Karpacza Górnego, nocuję w lesie kawałek za miastem.
Zdjęcia z wyjazdu
Świeradów-Zdrój - Stóg Izerski (1105m) - przeł. Szklarska (886m) - [CZ] - Harrachov - Vosecka Bouda (1260m) - [PL] - Łabski Szczyt (1472m) - Śnieżna Jamy - Śląskie Kamienie - przeł. Karkonoska (1197m) - Słonecznik - Śląski Dom - Śnieżka (1602m) - Karpacz
W nocy mocno wiało i zacząłem się obawiać co to będzie u góry, wiało też gdy ruszałem. Dość chłodno (9-10'C) - ale na to miałem prostą receptę - najbardziej nachylone 1,5km asfaltu w Polsce ;)) Podjazd morderczy, ale wysokość bardzo szybko przybywa i rychło melduję się pod schroniskiem na Stogu. Z samego Stogu Izerskiego (1105m) zjeżdżam żółtym szlakiem (częściowo trzeba prowadzić), następnie jadę fajną szutrówką na Polanę Izerską, a dalej wąskim asfaltem na Halę Izerską. Ta zrobiła na mnie duże wrażenie - naprawdę spory kawałek odkrytego terenu (w Izerach góry są głównie porośnięte lasem), roślinność charakterystyczna dla tej wysokości - różne rodzaje traw, w ostro świecącym porannym słońcu wygląda to pięknie. Do tego szlaki w tym rejonie aż zachęcają do jazdy, za Halą zaczyna się już teren - ładne szutrowe drogi, a nie jakaś rąbanina po 30cm "telewizorach"; przed Polaną Jakuszycką jest też większy, niemal 200m podjazd, z którego wylatuje się na przełęcz Szklarską. Z tej zjeżdżam nie asfaltem, a ładną boczną dróżką prowadzącą blisko Kamiennej; następnie w lesie zaliczam podjazd do wodospadów Kamieńczyka.
Tam znajduje się wejście na teren Karkonoskiego Parku Narodowego - i z tego powodu spodziewałem się oczywiście problemów, bo mimo że na Szrenicę (podobnie jak na Śnieżkę) prowadzi bita kamienna droga, którą jeżdżą nawet ciężarówki - to rowerem jeździć tam nie wolno. Człowiek na bramce do parku okazał się bardzo ludzki - powiedział mi, że on mnie może wpuścić, bo sensu tego zakazu nie widzi - ale że mi tego nie radzi, bo 40min temu widział jak wjeżdżała tu straż parku, a ta czepi się do mnie na bank. W tych warunkach uznałem że nie ma co ryzykować - i przeszedłem do realizacji opracowanego wczoraj wariantu B :))
Wymagało to przejazdu na czeską stronę, więc zaliczam (tym razem asfaltem) podjazd na przeł. Szklarską i zjeżdżam do Harrachova (nieźle widać słynną mamucią skocznię). Tu wjeżdżam na piękny niebieski szlak, prowadzący wąskim asfaltem wzdłuż bardzo malowniczej rzeki Mumlavy (liczne wodospady i progi skalne). Asfalt kończy się na ok. 1100m, wyżej jest szuter, do schroniska Vosecka Bouda wolno legalnie wjechać rowerem, wyżej jest zakaz. Ale tu nie ma żadnych bramek, droga też nie jest dla samochodów, więc dzielni strażnicy parku co wożą tyłki tylko samochodami raczej nam tu nie grożą ;)) Kawałek za schroniskiem docieram na główny grzbiet Karkonoszy, w tym rejonie prowadzi tu elegancka droga, którą wspinam się w rejon Łabskiego Szczytu, a następnie przekaźnika RTV nad Śnieżnymi Kotłami. Same Śnieżne Kotły robię wielkie wrażenie - to jedno z najbardziej widowiskowych miejscach w Karkonoszach. Tutaj też kończy się przyzwoita szutrowa droga, a zaczyna kamienisty, typowo górski szlak. Niemniej nie jest tragicznie, większą część da się rowerem górskim spokojnie przejechać, obawiałem się że będzie gorzej, poza bardzo przeszkadzającymi przy jeździe z małymi prędkościami pedałami SPD jest całkiem OK. Dość sprawnie zaliczam cały długi odcinek grzbietu do przełęczy Karkonoskiej, dłuższych kawałków gdzie trzeba było popchać nie za wiele. W schronisku Odrodzenie funduję sobie na obiad smażony ser po czym ruszam na najgorszą część szlaku - odcinek między przełęczą a Słonecznikiem (tu dochodzi żółty szlak) do jazdy się zupełnie nie nadaje, cały jest z wielkich, bardzo nierównych kamieni, nie ma tu mowy o jeździe nawet w dół, chyba że dla jakiś zupełnych ekstremalistów. Pokonanie tego na piechotę zajęło mi coś pewnie koło godziny, więc nie ma co narzekać, planując tu wyjazd liczyłem się z takimi niespodziankami, a dalej są już w miarę równe kamienie, po których da się już jechać. A jest to kolejny piękny rejon - szlak prowadzi tu nad najpierw nad Wielkim, a następnie Małym Stawem oferując wspaniałe widoki, a jako że pogodę mam doskonałą - jest co pooglądać!
W tle coraz wyraźniej widać wielką piramidę Śnieżki. Końcówka na Równi pod Śnieżką to wygodna kamienista droga, a na koniec dnia czekało mnie jeszcze 200m wymagającego podjazdu na samą Śnieżkę, z zabójczą końcóweczką po 15-20%. Na szczyt docieram po 17 - widoki wspaniałe, a nie ma już tylu turystów co o wcześniejszych godzinach. Jako, że chciałem dotrzeć do Karpacza przed 19 - wiele się na szczycie nie zasiedziałem, szybko ruszam kamienistą drogą w dół. Jazda na fullu na takiej drodze nie ma żadnego porównania z jazdą na sztywnym rowerze, rok temu na trasie ze Strzechy Akademickiej na dół mieliśmy na trekingach średnią prędkość 9km/h (sic!), teraz bez problemu jadę koło 20km/h, mocniej hamując tylko na większych nachyleniach, chwilami przekraczałem nawet 30km/h; droga na Śnieżkę to jednak zupełnie nie ta liga co szlak do Murowańca, który jest chyba najbardziej parszywą kamienną drogą w Polsce ;))
W Karpaczu do marketu musiałem zjechać aż na sam dół, na poziom 550m, więc na koniec dnia czekał mnie jeszcze spory podjazd do Karpacza Górnego, nocuję w lesie kawałek za miastem.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 95.00 km AVS: 11.90 km/h
ALT: 2841 m MAX: 52.00 km/h
Temp:15.0 'C
Grzbietem Karkonoszy 1
Wrocław - Kąty Wrocławskie - Legnica - Złotoryja - Lwówek Śląsk - Świeradów-Zdrój
Nad terenowym wypadem w Karkonosze zastanawiałem się już od pewnego czasu, a jako że na parę wrześniowych dni zapowiedzianą przyzwoitą pogodę - postanowiłem ruszyć.
Nocnym autobusem jadę do Wrocławia, tam jestem po zarwanej nocy koło 4 i wiele nie czekając ruszam na trasę. Pierwsze ok. 40km nocą, drogi puste, jechało się więc w miarę sprawnie. Za Kątami zaczyna świtać, droga do Legnicy nudna- głównie same pola. W Legnicy długi ponad godzinny postój - bo zorientowałem się, że zapomniałem włożyć do aparatu kartę pamięci i musiałem czekać na otwarcie większego marketu, na szczęście karty w ostatnich latach bardzo potaniały. Kolejne większe miasteczko na mojej trasie - to Złotoryja, która zrobiła na mnie duże wrażenie - zadbane i ciekawe centrum na szczycie niewielkiej górki, widać że to Dolny Śląsk, gdzie jest tyle pięknych miasteczek. Za Złotoryją są już pierwsze górki, przed Lwówkiem wjeżdża się na 300m. W samym Lwówku robię większy postój, za miastem wjeżdżam w teren by przejechać się Szlakiem Doliną Bobru. Wybrałem międzynarodowy szlak rowerowy ER-6, który tam prowadzi, niestety jest oznakowany marniutko i trochę się musiałem nakombinować. Tereny ciekawe, niebrzydkie wioseczki, łagodne wzgórza. Ostrzejszy teren zaczyna się za Przeździedzą - najpierw las pełen kałuż i błota, a dalej ostry podjazd w terenie po marnej nawierzchni. Rychło okazuje się, że "międzynarodowość" szlaku istnieje tylko na papierze, jest to szlak MTB, a nie żaden tam międzynarodowy, do tego chwilami w mocnym zaniku; jadąc na trekingu z sakwami szybko skończyłoby się na pchaniu i paru "ciepłych słowach" o jego autorach; ale osoby projektujące takie szlaki takimi drobiazgami nie zawracają sobie głowy...
Niemniej na rower MTB to ciekawa i chwilami bardzo wymagająca trasa, są podjazdy po kamyczkach po 15%, są ładne widoki, daje sporo w kość; Bóbr płynie tutaj dość wąską doliną, więc trzeba wjeżdżać na otaczające go wzniesienia. Kawałek przed Pilchowicami do góry wspina się droga asfaltowa którą tu jadę - i melduję się na szczycie wielkiej zapory (w Polsce drugiej po Solinie) tworzącej jezioro Pilchowickie. Robi to spore wrażenie, ładnie wkomponowana w teren, opuszczam ją terenowym podjazdem w stronę Pokrzywnika, spory kawałek tej drogi to bardzo chamska kostka. Koło Pasiecznika wracam na asfalt, którym jadę do Gierczyna, by tam skręcić w teren i zaliczyć większy podjazd terenowy przed Świeradowem. Podjazd bardzo ciężki, sporo z nachyleniem 15-17%, po zarośniętej trawą drodze oraz kamieniach u góry (tu kawałeczek musiałem już podprowadzić). Góra w sumie miała ponad 700m, co na koniec długiego dnia już się odczuwało, po zjeździe do Świeradowa idę na obiad do pizzeri - i wyjeżdżam kawałek za miasto by przenocować w lesie.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 14 (WROCŁAW - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki, KĄTY WROCŁAWSKIE, Kostomłoty, Udanin, Wądroże Wielkie, Legnickie Pole, Kunice, LEGNICA - miasto powiatowe + powiat grodzki, Krotoszyce, Złotoryja - wieś, ZŁOTORYJA - miasto powiatowe, Pielgrzymka, LWÓWEK ŚLĄSKI - miasto powiatowe, WLEŃ)
Wrocław - Kąty Wrocławskie - Legnica - Złotoryja - Lwówek Śląsk - Świeradów-Zdrój
Nad terenowym wypadem w Karkonosze zastanawiałem się już od pewnego czasu, a jako że na parę wrześniowych dni zapowiedzianą przyzwoitą pogodę - postanowiłem ruszyć.
Nocnym autobusem jadę do Wrocławia, tam jestem po zarwanej nocy koło 4 i wiele nie czekając ruszam na trasę. Pierwsze ok. 40km nocą, drogi puste, jechało się więc w miarę sprawnie. Za Kątami zaczyna świtać, droga do Legnicy nudna- głównie same pola. W Legnicy długi ponad godzinny postój - bo zorientowałem się, że zapomniałem włożyć do aparatu kartę pamięci i musiałem czekać na otwarcie większego marketu, na szczęście karty w ostatnich latach bardzo potaniały. Kolejne większe miasteczko na mojej trasie - to Złotoryja, która zrobiła na mnie duże wrażenie - zadbane i ciekawe centrum na szczycie niewielkiej górki, widać że to Dolny Śląsk, gdzie jest tyle pięknych miasteczek. Za Złotoryją są już pierwsze górki, przed Lwówkiem wjeżdża się na 300m. W samym Lwówku robię większy postój, za miastem wjeżdżam w teren by przejechać się Szlakiem Doliną Bobru. Wybrałem międzynarodowy szlak rowerowy ER-6, który tam prowadzi, niestety jest oznakowany marniutko i trochę się musiałem nakombinować. Tereny ciekawe, niebrzydkie wioseczki, łagodne wzgórza. Ostrzejszy teren zaczyna się za Przeździedzą - najpierw las pełen kałuż i błota, a dalej ostry podjazd w terenie po marnej nawierzchni. Rychło okazuje się, że "międzynarodowość" szlaku istnieje tylko na papierze, jest to szlak MTB, a nie żaden tam międzynarodowy, do tego chwilami w mocnym zaniku; jadąc na trekingu z sakwami szybko skończyłoby się na pchaniu i paru "ciepłych słowach" o jego autorach; ale osoby projektujące takie szlaki takimi drobiazgami nie zawracają sobie głowy...
Niemniej na rower MTB to ciekawa i chwilami bardzo wymagająca trasa, są podjazdy po kamyczkach po 15%, są ładne widoki, daje sporo w kość; Bóbr płynie tutaj dość wąską doliną, więc trzeba wjeżdżać na otaczające go wzniesienia. Kawałek przed Pilchowicami do góry wspina się droga asfaltowa którą tu jadę - i melduję się na szczycie wielkiej zapory (w Polsce drugiej po Solinie) tworzącej jezioro Pilchowickie. Robi to spore wrażenie, ładnie wkomponowana w teren, opuszczam ją terenowym podjazdem w stronę Pokrzywnika, spory kawałek tej drogi to bardzo chamska kostka. Koło Pasiecznika wracam na asfalt, którym jadę do Gierczyna, by tam skręcić w teren i zaliczyć większy podjazd terenowy przed Świeradowem. Podjazd bardzo ciężki, sporo z nachyleniem 15-17%, po zarośniętej trawą drodze oraz kamieniach u góry (tu kawałeczek musiałem już podprowadzić). Góra w sumie miała ponad 700m, co na koniec długiego dnia już się odczuwało, po zjeździe do Świeradowa idę na obiad do pizzeri - i wyjeżdżam kawałek za miasto by przenocować w lesie.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 14 (WROCŁAW - miasto wojewódzkie i powiatowe + powiat grodzki, KĄTY WROCŁAWSKIE, Kostomłoty, Udanin, Wądroże Wielkie, Legnickie Pole, Kunice, LEGNICA - miasto powiatowe + powiat grodzki, Krotoszyce, Złotoryja - wieś, ZŁOTORYJA - miasto powiatowe, Pielgrzymka, LWÓWEK ŚLĄSKI - miasto powiatowe, WLEŃ)
Dane wycieczki:
DST: 185.50 km AVS: 18.71 km/h
ALT: 1667 m MAX: 52.50 km/h
Temp:18.0 'C