Wpisy archiwalne w kategorii
>200km
Dystans całkowity: | 150814.69 km (w terenie 220.00 km; 0.15%) |
Czas w ruchu: | 6222:14 |
Średnia prędkość: | 23.99 km/h |
Maksymalna prędkość: | 80.19 km/h |
Suma podjazdów: | 1011035 m |
Suma kalorii: | 470843 kcal |
Liczba aktywności: | 434 |
Średnio na aktywność: | 347.50 km i 14h 22m |
Więcej statystyk |
Pogórza, czyli lato w marcu
Zawsze wiosną nadchodzi taki moment, gdy można się odkuć za te setki kilometrów dziadowskiej pogody, za te miesiące bez słońca, za długie noce - i tak można zakwalifikować ten wyjazd ;)). Celem wyjazdu był Radom, ale postanowiliśmy do owego celu trochę kilometrów dokręcić, żeby sprostać mottu umieszczonemu na koszulce Marty ;)

W południe ruszamy z Martą i Rafałem z Warszawy, pierwszy odcinek to jazda serwisówkami wzdłuż szosy lubelskiej. Za Kurowem łapie nas zmierzch, tam odbijamy w kierunku Wisły - na Józefów, Annopol i Sandomierz.

Większy popas robimy w Tarnobrzegu w Macu (czynnym o dziwo do 2 w nocy). Noc piękna do jazdy, koło 10 stopni i świeci piękny księżyc

Świt łapie nas na Pogórzu Strzyżowskim, a na Pogórze Ciężkowickie wjeżdżamy ostrą ścianą za Brzostkiem, po przekroczeniu Wisłoki, która owe pogórza rozdziela. Trasa jak to na pogórzach - bardzo wymagająca, płaskich odcinków niewiele, a większość podjazdów ma sekcje po 10% i więcej. Pogodę mamy doskonałą - ze 2h po świcie jest już na tyle ciepło, że można jechać na krótko, pierwszy raz w tym roku, bo temperatura koło południa osiąga już poziom 25 stopni, więc można powiedzieć ideał na rower.


Za Ciężkowicami zaliczamy jeszcze jedną ostrą ścianę - i bierzemy kierunek na północ. Wiatr mocno pcha nas do przodu, na trasie wzdłuż Dunajca chwilami przekraczamy nawet 40km/h na prostej, odbijając sobie z nawiązką piątkową jazdę pod wiatr. W Nowym Korczynie długi popas w miejscowej pizzeri i ruszamy na końcowe 140km do Radomia, z czego prawie całość wypadła już nocą. Ale nocka niemal letnia, dominowały temperatury koło 15'C, więc pomimo dużego już zmęczenia jechało się bardzo przyzwoicie.
Zdjęcia z trasy
Krótki filmik z IG
Zawsze wiosną nadchodzi taki moment, gdy można się odkuć za te setki kilometrów dziadowskiej pogody, za te miesiące bez słońca, za długie noce - i tak można zakwalifikować ten wyjazd ;)). Celem wyjazdu był Radom, ale postanowiliśmy do owego celu trochę kilometrów dokręcić, żeby sprostać mottu umieszczonemu na koszulce Marty ;)

W południe ruszamy z Martą i Rafałem z Warszawy, pierwszy odcinek to jazda serwisówkami wzdłuż szosy lubelskiej. Za Kurowem łapie nas zmierzch, tam odbijamy w kierunku Wisły - na Józefów, Annopol i Sandomierz.

Większy popas robimy w Tarnobrzegu w Macu (czynnym o dziwo do 2 w nocy). Noc piękna do jazdy, koło 10 stopni i świeci piękny księżyc

Świt łapie nas na Pogórzu Strzyżowskim, a na Pogórze Ciężkowickie wjeżdżamy ostrą ścianą za Brzostkiem, po przekroczeniu Wisłoki, która owe pogórza rozdziela. Trasa jak to na pogórzach - bardzo wymagająca, płaskich odcinków niewiele, a większość podjazdów ma sekcje po 10% i więcej. Pogodę mamy doskonałą - ze 2h po świcie jest już na tyle ciepło, że można jechać na krótko, pierwszy raz w tym roku, bo temperatura koło południa osiąga już poziom 25 stopni, więc można powiedzieć ideał na rower.


Za Ciężkowicami zaliczamy jeszcze jedną ostrą ścianę - i bierzemy kierunek na północ. Wiatr mocno pcha nas do przodu, na trasie wzdłuż Dunajca chwilami przekraczamy nawet 40km/h na prostej, odbijając sobie z nawiązką piątkową jazdę pod wiatr. W Nowym Korczynie długi popas w miejscowej pizzeri i ruszamy na końcowe 140km do Radomia, z czego prawie całość wypadła już nocą. Ale nocka niemal letnia, dominowały temperatury koło 15'C, więc pomimo dużego już zmęczenia jechało się bardzo przyzwoicie.
Zdjęcia z trasy
Krótki filmik z IG
Dane wycieczki:
DST: 656.26 km AVS: 25.16 km/h
ALT: 4907 m MAX: 74.12 km/h
Temp:14.0 'C
Piątek, 15 marca 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Everesting na Świętym Krzyżu
Nigdy nie byłem specjalnym entuzjastą idei everstingu, czyli wykręcenia 8848 metrów w pionie na jednym i tym samym podjeździe, niemniej jest to wyzwanie, które szanujący się kolarz ultra powinien mieć w CV ;)). Więc gdy w gronie znajomych padła propozycja zrobienia everestingu na Świętym Krzyżu wiele się nie zastanawiając postanowiłem spróbować.
Kwestia logistyki tego wyjazdu była mocno skomplikowana, większość ekipy chciała mieć samochód wsparcia, a w tym były tylko 3 miejsca, więc my z Rafałem ruszyliśmy już w piątek wieczór pociągiem do Kielc, pozostała trójka miała dojechać rano, z czego Marta i Michał mieli dołączyć do ekipy, a Adam pokręcić w okolicy na gravelu.
Na początek podjazdu docieramy około północy i od razu zaczynamy jazdę. Pierwsze kółka idą spokojnie, staramy się nie przekraczać 200W, pamiętając ile czasu ma potrwać to wyzwanie. Noc zimna, na dole koło 0'C, u góry 2-3'C cieplej, tak więc na zjazdach za przyjemnie to nie było. Pod koniec nocy pojawia się coraz więcej osób idących na Święty Krzyż piechotą, niektórzy niosą ze sobą drewniane krzyże, okazało się, że to pielgrzymka z Ostrowca Świętokrzyskiego.



Po 11 podjazdach (koło 280m w pionie + parę metrów na zjeździe) dociera ekipa z Warszawy, samochód zostaje na parkingu pod bramą parku, a Marta i Michał dołączają do nas. Marta ruszyła od razu z kopyta, zapodając bardzo mocne tempo, którego już nie byłem w stanie utrzymać i tak ze 3 kółka ledwo zipałem nadrabiając straty z podjazdów na zjazdach, później zaczęła się już równiejsza jazdy, tyle że już nie grupowa, każdy większość trasy jechał swoim tempem. Pogoda niestety niespecjalna, chwilami popadywało, a koło zmierzchu rozpętała się burza, na szczęście główne uderzenie poszło bokiem.

Siedząc w samochodzie (ze względu na ilość bagaży bardzo niewygodnym na 4 osoby) długo się zastanawialiśmy co robić, w końcu wybraliśmy opcję pojechania na pizzę na dole. I była to dobra decyzje, porządnie zjedliśmy i odsapnęliśmy, a podczas posiłku wpadł do nas Cyklokot (sam też robił everesting na Świętym Krzyżu), który nam towarzyszył na jednym, już nocnym powtórzeniu.
Drugiej nocy jazda zrobiła się już bardzo trudna, pogoda zaczęła dawać mocno w kość, cała górna część podjazdu była w gęstej mgle, co znacząco utrudniało zjazdy, Marta i Michał złapali mocne kryzysy i regenerowali się w samochodzie, z czego Marcie udało się znaleźć w sobie mobilizację do tego ogromnego wysiłku i wrócić do gry, Michał odpuścił. Ja też musiałem z sobą stoczyć mocną walkę, by po zrobieniu 8848m w pionie znaleźć w sobie siłę psychiczną do podjechania kolejnego ponad 1000m, tak by zaliczyć za jednym zamachem wyzwanie Everesting 10K i Everesting 10K Roam. Tak by mieć to już odklepane i by już mnie to nie kusiło w przyszłości :))

Wyzwanie mordercze, za chojracko do niego podeszliśmy pod kątem wyboru prognozy i w efekcie warunki dały nam ostro popalić. Bo everesting i w doskonałej pogodzie to kawał wyzwania, a co dopiero, gdy pogoda dołoży swoje.
Zdjęcia z Everestingu
Nigdy nie byłem specjalnym entuzjastą idei everstingu, czyli wykręcenia 8848 metrów w pionie na jednym i tym samym podjeździe, niemniej jest to wyzwanie, które szanujący się kolarz ultra powinien mieć w CV ;)). Więc gdy w gronie znajomych padła propozycja zrobienia everestingu na Świętym Krzyżu wiele się nie zastanawiając postanowiłem spróbować.
Kwestia logistyki tego wyjazdu była mocno skomplikowana, większość ekipy chciała mieć samochód wsparcia, a w tym były tylko 3 miejsca, więc my z Rafałem ruszyliśmy już w piątek wieczór pociągiem do Kielc, pozostała trójka miała dojechać rano, z czego Marta i Michał mieli dołączyć do ekipy, a Adam pokręcić w okolicy na gravelu.
Na początek podjazdu docieramy około północy i od razu zaczynamy jazdę. Pierwsze kółka idą spokojnie, staramy się nie przekraczać 200W, pamiętając ile czasu ma potrwać to wyzwanie. Noc zimna, na dole koło 0'C, u góry 2-3'C cieplej, tak więc na zjazdach za przyjemnie to nie było. Pod koniec nocy pojawia się coraz więcej osób idących na Święty Krzyż piechotą, niektórzy niosą ze sobą drewniane krzyże, okazało się, że to pielgrzymka z Ostrowca Świętokrzyskiego.



Po 11 podjazdach (koło 280m w pionie + parę metrów na zjeździe) dociera ekipa z Warszawy, samochód zostaje na parkingu pod bramą parku, a Marta i Michał dołączają do nas. Marta ruszyła od razu z kopyta, zapodając bardzo mocne tempo, którego już nie byłem w stanie utrzymać i tak ze 3 kółka ledwo zipałem nadrabiając straty z podjazdów na zjazdach, później zaczęła się już równiejsza jazdy, tyle że już nie grupowa, każdy większość trasy jechał swoim tempem. Pogoda niestety niespecjalna, chwilami popadywało, a koło zmierzchu rozpętała się burza, na szczęście główne uderzenie poszło bokiem.

Siedząc w samochodzie (ze względu na ilość bagaży bardzo niewygodnym na 4 osoby) długo się zastanawialiśmy co robić, w końcu wybraliśmy opcję pojechania na pizzę na dole. I była to dobra decyzje, porządnie zjedliśmy i odsapnęliśmy, a podczas posiłku wpadł do nas Cyklokot (sam też robił everesting na Świętym Krzyżu), który nam towarzyszył na jednym, już nocnym powtórzeniu.
Drugiej nocy jazda zrobiła się już bardzo trudna, pogoda zaczęła dawać mocno w kość, cała górna część podjazdu była w gęstej mgle, co znacząco utrudniało zjazdy, Marta i Michał złapali mocne kryzysy i regenerowali się w samochodzie, z czego Marcie udało się znaleźć w sobie mobilizację do tego ogromnego wysiłku i wrócić do gry, Michał odpuścił. Ja też musiałem z sobą stoczyć mocną walkę, by po zrobieniu 8848m w pionie znaleźć w sobie siłę psychiczną do podjechania kolejnego ponad 1000m, tak by zaliczyć za jednym zamachem wyzwanie Everesting 10K i Everesting 10K Roam. Tak by mieć to już odklepane i by już mnie to nie kusiło w przyszłości :))

Wyzwanie mordercze, za chojracko do niego podeszliśmy pod kątem wyboru prognozy i w efekcie warunki dały nam ostro popalić. Bo everesting i w doskonałej pogodzie to kawał wyzwania, a co dopiero, gdy pogoda dołoży swoje.
Zdjęcia z Everestingu
Dane wycieczki:
DST: 433.02 km AVS: 19.92 km/h
ALT: 10089 m MAX: 62.38 km/h
Temp:4.0 'C
Sobota, 9 marca 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Bydgoszcz
W pierwszy weekend marca wreszcie trafiła się doskonała słoneczna pogoda, więc takiej okazji nie można było zmarnować. Ruszamy wczesnym rankiem w sobotę razem z Martą i Rafałem. Poranek w Warszawie bardzo zimny, temperatura trzyma koło -4-5'C, co powoduje, że bębenek w rowerze Marty przestaje zazębiać, po przymusowym spacerze i serwisie na stacji udaje się to ogarnąć. Pierwszy odcinek naszej trasy to mazowieckie równiny aż do Sierpca, jazda nudna, ale za to szybka, bo ładnie pomaga nam wiatr i średnia oscyluje koło 30km/h

Za Sierpcem zaczyna robić się ciekawiej, na odcinku do Brodnicy są pierwsze pagóreczki, tam po 200km zatrzymujemy się na popas obiadowy w Macu. Za Brodnicą jedziemy jeszcze ze 25km na północ, po czym odbijamy na zachód - na Grudziądz. Ten odcinek jest najładniejszy na całej trasie - w rejonie Świecia nad Osą mamy zachód słońca i klasyczną "golden hour":

Do Grudziądza docieramy już po zmroku, robimy rundkę po pięknej starówce, to miasto ma swój niekłamany urok, zapadło mi mocno w pamięci podczas maratonu Wisła 1200

Za Grudziądzem robi się nadspodziewanie zimno, na odcinku do Tlenia temperatura spada w okolice -4'C. a że trzeba było w takich warunkach jechać dłuższy czas to łatwo nie było. Ocieplać się zaczęło dopiero po odbiciu na południe i gdy dojeżdżamy do Bydgoszczy jest już koło 2'C na plusie. Bydgoszcz nocą także prezentowała się okazale, robimy rundkę po zabytkowym centrum i nad ładnie wkomponowaną w miasto Brdą.

Zdjęcia z trasy
W pierwszy weekend marca wreszcie trafiła się doskonała słoneczna pogoda, więc takiej okazji nie można było zmarnować. Ruszamy wczesnym rankiem w sobotę razem z Martą i Rafałem. Poranek w Warszawie bardzo zimny, temperatura trzyma koło -4-5'C, co powoduje, że bębenek w rowerze Marty przestaje zazębiać, po przymusowym spacerze i serwisie na stacji udaje się to ogarnąć. Pierwszy odcinek naszej trasy to mazowieckie równiny aż do Sierpca, jazda nudna, ale za to szybka, bo ładnie pomaga nam wiatr i średnia oscyluje koło 30km/h

Za Sierpcem zaczyna robić się ciekawiej, na odcinku do Brodnicy są pierwsze pagóreczki, tam po 200km zatrzymujemy się na popas obiadowy w Macu. Za Brodnicą jedziemy jeszcze ze 25km na północ, po czym odbijamy na zachód - na Grudziądz. Ten odcinek jest najładniejszy na całej trasie - w rejonie Świecia nad Osą mamy zachód słońca i klasyczną "golden hour":

Do Grudziądza docieramy już po zmroku, robimy rundkę po pięknej starówce, to miasto ma swój niekłamany urok, zapadło mi mocno w pamięci podczas maratonu Wisła 1200

Za Grudziądzem robi się nadspodziewanie zimno, na odcinku do Tlenia temperatura spada w okolice -4'C. a że trzeba było w takich warunkach jechać dłuższy czas to łatwo nie było. Ocieplać się zaczęło dopiero po odbiciu na południe i gdy dojeżdżamy do Bydgoszczy jest już koło 2'C na plusie. Bydgoszcz nocą także prezentowała się okazale, robimy rundkę po zabytkowym centrum i nad ładnie wkomponowaną w miasto Brdą.

Zdjęcia z trasy
Dane wycieczki:
DST: 396.58 km AVS: 26.98 km/h
ALT: 1825 m MAX: 49.50 km/h
Temp:1.0 'C
Piątek, 1 marca 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Zakopane
Prognozy na pierwszy marcowy weekend zapowiadały się elegancko, więc postanowiliśmy ruszyć 4-osobową grupą (Marta, Rafał i Michał) w góry. W piątek okazuje się, że w rowerze Marty padł jeden z hamulców, a tylna bezprzewodowa przerzutka elektroniczna Srama nie chce się połączyć z zestawem. Hamulec udało się ogarnąć w serwisie, ale na przerzutkę nie byli w stanie nic poradzić. Wpadam więc na pomysł, by wykręcić ze swojego górala elektroniczną, która jest również na 12 biegów i spróbować jak taka kombinacja zadziała. Zabawę z tym kończymy niecałą godzinę przed odjazdem pociągu - ale co najważniejsze z sukcesem! Przerzutka MTB dała się podłączyć do systemu, nie działała może idealnie (bo nie było czasu by się dłużej bawić z ustawianie mikro-indeksacji) - ale spokojnie można jechać.

Startujemy po 21 ze Skarżyska, pierwszy nocny odcinek do świętokrzyskie hopki, na pierwszy popas stajemy na Orlenie w Seceminie po 100km. Za Szczekocinami wjeżdżamy na Jurę, w Wolbromiu robimy kolejny popas, ale to przede wszystkim ze względu by przejazd przez Ojców wypadł już przy świetle dziennym, ale nie ma z tym problemu bo na zjeździe do Pieskowej Skały Rafał złapał gumę. Był duży problem z naciągnieciem dopasowanej opony na karbonową obręcz, ale Marta nas zgasiła całkowicie pokazując metodę przy której poszło to bez większego problemu :P

W Ojcowie bardzo zimno, koło 0'C, ale przejazd przez zamgloną Dolinę Prądnika miał sporo uroku. Generalnie spece od pogody znowu pokazali co potrafią, miało być 15-17 stopni przez pół dnia, a lekko powyżej 10'C to się utrzymało ledwie 2h, też i chwilami trochę popadywało.

Druga część trasy po przejechaniu Wisły to już ciężkie góry, Michał jedzie trochę wolniej, ale naszej trójce kręciło się bardzo przyzwoicie, wszystkim udało się wciągnąć w korbach i bez stawania słynną Makowską Górę, jeden z najostrzejszych polskich podjazdów.

Zmierzch łapie nas dopiero na Podhalu, już przy światłach lampek zaliczamy ostry podjazd pod Ząb i dalej na Gubałówkę.


Parę lat tu nie byłem, a wiele się zmieniło - i nie są to zmiany na dobre. Już niemal cały grzbiet Gubałówki jest obstawiony budami, niestety Zakopane to królestwo komercji i to tej spod najgorszego znaku. Zaliczamy jeszcze bardzo wredny zjazd do Kościeliska i ze sporym zapasem czasowym meldujemy się pod dworcem PKP, był jeszcze czas na obiad.
Pogoda co prawda odbiegała od prognoz, ale trasa wypaliła w 100%, jechało się to z dużą przyjemnością - podziękowania dla całej ekipy!
Zdjęcia z trasy
Prognozy na pierwszy marcowy weekend zapowiadały się elegancko, więc postanowiliśmy ruszyć 4-osobową grupą (Marta, Rafał i Michał) w góry. W piątek okazuje się, że w rowerze Marty padł jeden z hamulców, a tylna bezprzewodowa przerzutka elektroniczna Srama nie chce się połączyć z zestawem. Hamulec udało się ogarnąć w serwisie, ale na przerzutkę nie byli w stanie nic poradzić. Wpadam więc na pomysł, by wykręcić ze swojego górala elektroniczną, która jest również na 12 biegów i spróbować jak taka kombinacja zadziała. Zabawę z tym kończymy niecałą godzinę przed odjazdem pociągu - ale co najważniejsze z sukcesem! Przerzutka MTB dała się podłączyć do systemu, nie działała może idealnie (bo nie było czasu by się dłużej bawić z ustawianie mikro-indeksacji) - ale spokojnie można jechać.

Startujemy po 21 ze Skarżyska, pierwszy nocny odcinek do świętokrzyskie hopki, na pierwszy popas stajemy na Orlenie w Seceminie po 100km. Za Szczekocinami wjeżdżamy na Jurę, w Wolbromiu robimy kolejny popas, ale to przede wszystkim ze względu by przejazd przez Ojców wypadł już przy świetle dziennym, ale nie ma z tym problemu bo na zjeździe do Pieskowej Skały Rafał złapał gumę. Był duży problem z naciągnieciem dopasowanej opony na karbonową obręcz, ale Marta nas zgasiła całkowicie pokazując metodę przy której poszło to bez większego problemu :P

W Ojcowie bardzo zimno, koło 0'C, ale przejazd przez zamgloną Dolinę Prądnika miał sporo uroku. Generalnie spece od pogody znowu pokazali co potrafią, miało być 15-17 stopni przez pół dnia, a lekko powyżej 10'C to się utrzymało ledwie 2h, też i chwilami trochę popadywało.

Druga część trasy po przejechaniu Wisły to już ciężkie góry, Michał jedzie trochę wolniej, ale naszej trójce kręciło się bardzo przyzwoicie, wszystkim udało się wciągnąć w korbach i bez stawania słynną Makowską Górę, jeden z najostrzejszych polskich podjazdów.

Zmierzch łapie nas dopiero na Podhalu, już przy światłach lampek zaliczamy ostry podjazd pod Ząb i dalej na Gubałówkę.


Parę lat tu nie byłem, a wiele się zmieniło - i nie są to zmiany na dobre. Już niemal cały grzbiet Gubałówki jest obstawiony budami, niestety Zakopane to królestwo komercji i to tej spod najgorszego znaku. Zaliczamy jeszcze bardzo wredny zjazd do Kościeliska i ze sporym zapasem czasowym meldujemy się pod dworcem PKP, był jeszcze czas na obiad.
Pogoda co prawda odbiegała od prognoz, ale trasa wypaliła w 100%, jechało się to z dużą przyjemnością - podziękowania dla całej ekipy!
Zdjęcia z trasy
Dane wycieczki:
DST: 348.48 km AVS: 23.44 km/h
ALT: 4164 m MAX: 60.47 km/h
Temp:4.0 'C
Piątek, 23 lutego 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Wczesna wiosna nad Biebrzą
Prognozy pogody podpowiadały, ze najsensowniej będzie ruszyć do północno-wschodniej Polski i tak zrobiliśmy ;). Pierwszy, nocny odcinek to dojazd do rejonu Wizny, cieplej niż na ostatnich nocnych trasach, koło 6 stopni, deszcz popaduje sporadycznie. W Wiźnie zaczyna świtać, oglądamy tu murale poświęcone słynnej obronie Wizny w 1939, gdzie przez 3 dni ok. 700 Polaków bohatersko powstrzymywało dużo lepiej uzbrojony, 40tys niemiecki korpus pancerny.

Z Wizny jedziemy na Strękową Górę, zobaczyć ruiny bunkra w którym walczył dowódca obrony Wizny - kapitan Władysław Raginis i gdzie wierny swojej przysiędze, że żywy pozycji nie odda po skończeniu się amunicji wysadził się granatem.

Za Strękową Górą wjeżdżamy na Carską Drogę, bardzo przyjemną drogą przez lasy i nad bagnami Narwi, nie wygląda może tak efektownie jak latem, gdy jest już zielono, ale o tej porze roku też warto zobaczyć. Po krótkim popasie w Goniądzu ruszamy nad Biebrzę, ze względu na wysoki poziom wielu mijanych rzek, który wystąpiły z brzegów obawialiśmy się czy damy radę przebić się do Augustowa szutrowym szlakiem. Ale okazuje się, ze szutrowa droga nad Biebrzą idzie na niewielkiej grobli i dzięki temu dało radę jechać, choć w drugiej części tego odcinka mieliśmy kilka wodnych przepraw ;)).



Widokowo odcinek przepiękny, Biebrza szeroko rozlała, poza naszą drogą prawie wszystko jest pod wodą, wyglądało to kapitalnie. Ten odcinek miał może 6km - a "zrobił" nam całą długą trasę do Suwałk.

Po popasie obiadowym w Augustowie jedziemy jeszcze nad Wigry, gdzie ciągle jeszcze jest sporo lodu, a trasę kończymy pod klimatycznym dworcem w Suwałkach, nawet trochę słońca było w końcówce ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Krótki filmik z IG Marty
Prognozy pogody podpowiadały, ze najsensowniej będzie ruszyć do północno-wschodniej Polski i tak zrobiliśmy ;). Pierwszy, nocny odcinek to dojazd do rejonu Wizny, cieplej niż na ostatnich nocnych trasach, koło 6 stopni, deszcz popaduje sporadycznie. W Wiźnie zaczyna świtać, oglądamy tu murale poświęcone słynnej obronie Wizny w 1939, gdzie przez 3 dni ok. 700 Polaków bohatersko powstrzymywało dużo lepiej uzbrojony, 40tys niemiecki korpus pancerny.

Z Wizny jedziemy na Strękową Górę, zobaczyć ruiny bunkra w którym walczył dowódca obrony Wizny - kapitan Władysław Raginis i gdzie wierny swojej przysiędze, że żywy pozycji nie odda po skończeniu się amunicji wysadził się granatem.

Za Strękową Górą wjeżdżamy na Carską Drogę, bardzo przyjemną drogą przez lasy i nad bagnami Narwi, nie wygląda może tak efektownie jak latem, gdy jest już zielono, ale o tej porze roku też warto zobaczyć. Po krótkim popasie w Goniądzu ruszamy nad Biebrzę, ze względu na wysoki poziom wielu mijanych rzek, który wystąpiły z brzegów obawialiśmy się czy damy radę przebić się do Augustowa szutrowym szlakiem. Ale okazuje się, ze szutrowa droga nad Biebrzą idzie na niewielkiej grobli i dzięki temu dało radę jechać, choć w drugiej części tego odcinka mieliśmy kilka wodnych przepraw ;)).



Widokowo odcinek przepiękny, Biebrza szeroko rozlała, poza naszą drogą prawie wszystko jest pod wodą, wyglądało to kapitalnie. Ten odcinek miał może 6km - a "zrobił" nam całą długą trasę do Suwałk.

Po popasie obiadowym w Augustowie jedziemy jeszcze nad Wigry, gdzie ciągle jeszcze jest sporo lodu, a trasę kończymy pod klimatycznym dworcem w Suwałkach, nawet trochę słońca było w końcówce ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Krótki filmik z IG Marty
Dane wycieczki:
DST: 346.45 km AVS: 25.66 km/h
ALT: 1155 m MAX: 47.62 km/h
Temp:5.0 'C
Niedziela, 11 lutego 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Zaufaj mi, jestem meteorologiem...
..czyli miało być tak pięknie (8-10 stopni), a wyszło jak zawsze czyli 90% trasy w deszczu i przedziale 2-4 stopnie ;))
Ruszamy rano z Krzychem na trasę z Warszawy do Czeremchy, byliśmy przygotowani na to, ze pierwsze parę godzin może być w deszczu i zimnie, ale wybraliśmy się na tę trasę bo już od południa wg prognoz miał się fajnie ocieplać. Tak więc motywem przewodnim stało się hasło "zaraz będzie to ocieplenie" :)). I jak się można domyślać niewiele z tego wyszło, a prawdziwym hitem była prognoza w Siemiatyczach, która pokazywała, że obecnie jest tam 8 stopni (podczas gdy realnie były 3 stopnie, deszcz i wcale niemały wiatr, więc odczuwalna to była poniżej zera).

Dla Krzyśka była to pierwsza trasa w roku, więc te 150km w zimnie, w deszczu i pod wiatr (po dość odkrytych terenach) dało mu ostro w kość i wolał nie przeginać, wracając z Siemiatycz pociągiem. Trochę podlaskich klimatów z trasy:


Ja pociągnąłem dalej, gdy dojechałem pod Czeremchę - uznałem, ze warto by wykorzystać ten wiatr pod który tyle jechaliśmy i skierowałem się na Małkinię. W Małkini z kolei uznałem, ze to już tylko trochę ponad setka do Warszawy, więc pojadę na kołach. I to nie był najszczęśliwszy pomysł, bo nocą drogami technicznymi wzdłuż ekspresówki do Białegostoku kiepsko się jechało, światła samochodów z S8 oślepiały, do tego choć przed Warszawą wreszcie się ociepliło do 7 stopni - to już padać zaczęło solidnie, a ja nie miałem kurtki na deszcz tylko wiatrówkę, więc dojechałem już mokry.
Jednym słowem wyszła trasa z gatunku "psychika się sama nie wykuje" :))
Parę fotek z trasy
..czyli miało być tak pięknie (8-10 stopni), a wyszło jak zawsze czyli 90% trasy w deszczu i przedziale 2-4 stopnie ;))
Ruszamy rano z Krzychem na trasę z Warszawy do Czeremchy, byliśmy przygotowani na to, ze pierwsze parę godzin może być w deszczu i zimnie, ale wybraliśmy się na tę trasę bo już od południa wg prognoz miał się fajnie ocieplać. Tak więc motywem przewodnim stało się hasło "zaraz będzie to ocieplenie" :)). I jak się można domyślać niewiele z tego wyszło, a prawdziwym hitem była prognoza w Siemiatyczach, która pokazywała, że obecnie jest tam 8 stopni (podczas gdy realnie były 3 stopnie, deszcz i wcale niemały wiatr, więc odczuwalna to była poniżej zera).

Dla Krzyśka była to pierwsza trasa w roku, więc te 150km w zimnie, w deszczu i pod wiatr (po dość odkrytych terenach) dało mu ostro w kość i wolał nie przeginać, wracając z Siemiatycz pociągiem. Trochę podlaskich klimatów z trasy:


Ja pociągnąłem dalej, gdy dojechałem pod Czeremchę - uznałem, ze warto by wykorzystać ten wiatr pod który tyle jechaliśmy i skierowałem się na Małkinię. W Małkini z kolei uznałem, ze to już tylko trochę ponad setka do Warszawy, więc pojadę na kołach. I to nie był najszczęśliwszy pomysł, bo nocą drogami technicznymi wzdłuż ekspresówki do Białegostoku kiepsko się jechało, światła samochodów z S8 oślepiały, do tego choć przed Warszawą wreszcie się ociepliło do 7 stopni - to już padać zaczęło solidnie, a ja nie miałem kurtki na deszcz tylko wiatrówkę, więc dojechałem już mokry.
Jednym słowem wyszła trasa z gatunku "psychika się sama nie wykuje" :))
Parę fotek z trasy
Dane wycieczki:
DST: 413.25 km AVS: 25.46 km/h
ALT: 1365 m MAX: 41.91 km/h
Temp:3.0 'C
Niedziela, 28 stycznia 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Z Tyczyna do Warszawy dla WOŚP
W niedzielę 28 stycznia przypadał 32 finał Wielkiej Orkiestry, więc razem z warszawską ekipą Grupetto dołączyliśmy do charytatywnego przejazdu organizowanego przez Stowarzyszenie Młodzieżowe Centrum Współpracy w Tyczynie. Do Rzeszowa podróżujemy pociągiem, na dworcu odbiera nas Dominik i samochodem zawozi do Tyczyna, było z tym trochę śmiechu, bo w czwórkę musieliśmy się upchnąć na tylnym siedzeniu :))

U Dominika przeczekujemy 2h, które schodzą głownie na jedzeniu i zabawach z przemiłym sierściuchem:

O północy ruszamy z Tyczyna, w sumie jedzie nas ósemka, z rejonu Rzeszowa Wojciech Wilk, Krystian Cholewa i Bogdan Adamczyk, a warszawska ekipa to Ania Kopytowska, Marta Gryczko, Sylwester Szustak, Krzysztof Tlaga i ja; do tego towarzyszy nam 2-os ekipa w aucie serwisowym. Pogoda na starcie niestety nie rozpieszcza, pierwsze 70km jedziemy w lekkim deszczu i przy 0'C, do tego prawie cała trasa do Warszawy jest pod wiatr. Ten pierwszy kawałek był mocno nieprzyjemny, dużo leciało wody spod kół, więc na popas na stacji zatrzymujemy się z dużą ulgą. Później deszcz przechodzi i do Sandomierza zaczynamy schnąć, na piękny sandomierski rynek wjeżdżamy robiąc sobie wyścigi na trudnym, brukowanym podjeździe.

Tutaj mamy pierwszy popas w sztabie WOŚP, na wyjeździe z miasta Krystian zrywa łańcuch. A jechał na teoretycznie niezawodnym ostrym kole, a że nikt nie miał specjalnej spinki do szerokich łańcuchów, więc Krystian niestety musiał zakończyć jazdę i przesiąść się do auta. My natomiast kontynuujemy nocną jazdę, tempo jest bardzo solidne, na każdej górce już muszę walczyć żeby się utrzymać w grupie. co jakiś czas trochę odpadając. Dziewczyny niszczą system, nasze panie to ścisła czołówka kobiecego ultra, Ania (ksywka "Szalone Kopytko") ma taką nogę, że gdy wychodzi na prowadzenie na podjeździe to rozrywa grupkę, a Marta z kolei jedzie po sobotnim ostrym ściganiu na Zwifcie i trzyma się jakby to była na trasa na 20km. Ale bank rozbił Bogdan, który pojechał na rozklekotanym zimowym rowerze, z kolcowanymi oponami i wielkim orkiestrowym sercem na kierownicy, tak więc jadąc z ludźmi na wysokiej klasy szosówkach to miał tu bardzo solidny trening, ale Boguś to przecież kilkukrotny zwycięzca BBT.

Świta nam w rejonie Ostrowca Świętokrzyskiego, na tym kawałku mamy częste postoje w sztabach WOŚP, które wypadają co 30-40km - zatrzymujemy się w Kunowie, Iłży, Skaryszewie i Zwoleniu. Natomiast kolejny odcinek do Góry Kalwarii jest dłuższy, bo aż 80km, początkowo mieliśmy w planach stanąć w Głowaczowie, ale w wyniku drobnego zamieszania w końcu nic z tego nie wyszło i popasu w cieple nie robiliśmy. Za to w Górze mamy dłuższy postój obiadowy i już nocą dojeżdżamy do Warszawy wariantem przez Gassy. Tutaj w szóstkę (nie wszyscy mieli czas i ochotę) wybieramy się do głównego studia WOŚP - i chore pojebstwo trafia na ekrany telewizji :P

fot. @emgieer
Podziękowania dla całej, bardzo wesołej ekipy, elegancko ta inicjatywa wypaliła!

Zdjęcia z imprezy
Krótki filmik z IG Marty
W niedzielę 28 stycznia przypadał 32 finał Wielkiej Orkiestry, więc razem z warszawską ekipą Grupetto dołączyliśmy do charytatywnego przejazdu organizowanego przez Stowarzyszenie Młodzieżowe Centrum Współpracy w Tyczynie. Do Rzeszowa podróżujemy pociągiem, na dworcu odbiera nas Dominik i samochodem zawozi do Tyczyna, było z tym trochę śmiechu, bo w czwórkę musieliśmy się upchnąć na tylnym siedzeniu :))

U Dominika przeczekujemy 2h, które schodzą głownie na jedzeniu i zabawach z przemiłym sierściuchem:

O północy ruszamy z Tyczyna, w sumie jedzie nas ósemka, z rejonu Rzeszowa Wojciech Wilk, Krystian Cholewa i Bogdan Adamczyk, a warszawska ekipa to Ania Kopytowska, Marta Gryczko, Sylwester Szustak, Krzysztof Tlaga i ja; do tego towarzyszy nam 2-os ekipa w aucie serwisowym. Pogoda na starcie niestety nie rozpieszcza, pierwsze 70km jedziemy w lekkim deszczu i przy 0'C, do tego prawie cała trasa do Warszawy jest pod wiatr. Ten pierwszy kawałek był mocno nieprzyjemny, dużo leciało wody spod kół, więc na popas na stacji zatrzymujemy się z dużą ulgą. Później deszcz przechodzi i do Sandomierza zaczynamy schnąć, na piękny sandomierski rynek wjeżdżamy robiąc sobie wyścigi na trudnym, brukowanym podjeździe.

Tutaj mamy pierwszy popas w sztabie WOŚP, na wyjeździe z miasta Krystian zrywa łańcuch. A jechał na teoretycznie niezawodnym ostrym kole, a że nikt nie miał specjalnej spinki do szerokich łańcuchów, więc Krystian niestety musiał zakończyć jazdę i przesiąść się do auta. My natomiast kontynuujemy nocną jazdę, tempo jest bardzo solidne, na każdej górce już muszę walczyć żeby się utrzymać w grupie. co jakiś czas trochę odpadając. Dziewczyny niszczą system, nasze panie to ścisła czołówka kobiecego ultra, Ania (ksywka "Szalone Kopytko") ma taką nogę, że gdy wychodzi na prowadzenie na podjeździe to rozrywa grupkę, a Marta z kolei jedzie po sobotnim ostrym ściganiu na Zwifcie i trzyma się jakby to była na trasa na 20km. Ale bank rozbił Bogdan, który pojechał na rozklekotanym zimowym rowerze, z kolcowanymi oponami i wielkim orkiestrowym sercem na kierownicy, tak więc jadąc z ludźmi na wysokiej klasy szosówkach to miał tu bardzo solidny trening, ale Boguś to przecież kilkukrotny zwycięzca BBT.

Świta nam w rejonie Ostrowca Świętokrzyskiego, na tym kawałku mamy częste postoje w sztabach WOŚP, które wypadają co 30-40km - zatrzymujemy się w Kunowie, Iłży, Skaryszewie i Zwoleniu. Natomiast kolejny odcinek do Góry Kalwarii jest dłuższy, bo aż 80km, początkowo mieliśmy w planach stanąć w Głowaczowie, ale w wyniku drobnego zamieszania w końcu nic z tego nie wyszło i popasu w cieple nie robiliśmy. Za to w Górze mamy dłuższy postój obiadowy i już nocą dojeżdżamy do Warszawy wariantem przez Gassy. Tutaj w szóstkę (nie wszyscy mieli czas i ochotę) wybieramy się do głównego studia WOŚP - i chore pojebstwo trafia na ekrany telewizji :P

fot. @emgieer
Podziękowania dla całej, bardzo wesołej ekipy, elegancko ta inicjatywa wypaliła!

Zdjęcia z imprezy
Krótki filmik z IG Marty
Dane wycieczki:
DST: 369.35 km AVS: 27.67 km/h
ALT: 1495 m MAX: 51.23 km/h
Temp:0.0 'C
Sobota, 13 stycznia 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Wypad, Canyon 2024
MPP Winter dla WOŚP - część 2
Razem z Tadkiem postanowiliśmy w Łowiczu dołączyć do bardzo zacnej inicjatywy organizatorów z Koła Ultra i Race Through Poland - czyli zimowego przejazdu trasą MPP, którego celem była zbiórka pieniędzy na WOŚP. Oprócz zbiórki pieniędzy było również mocno sportowe założenie przejazdu, czyli zmieszczenie się limicie czasowym MPP - 72h. W lato nie jesteś to jakieś wielkie wyzwanie, ale jazda tego samego zimą to już zupełnie inna bajka. Z Helu wyruszyła czwórka mocnych i doświadczonych zawodników ultra - Joanna Rumińska-Pietrzyk, Jędrzej Gąsiorowski, Paweł Puławski i Maciek Kordas. Zgodnie z planem udało im się przez pierwszą dobę dojechać do Łowicza (500km), gdzie mielili zaplanowany dłuższy 8h nocleg i o 2 w nocy planowali wrócić na trasę.
My z Tadkiem dojechaliśmy ostatnim pociągiem do Łowicza o północy (w Łowiczu byliśmy jedynymi pasażerami), tu na 2h pojechaliśmy do Marcina Podrażki i przed 2 pojechaliśmy do ekipy jadącej MPP, Marcin towarzyszył nam do rejonu Skierniewic, a my z Tadkiem planowaliśmy zrobić z ekipą setkę do Opoczna. Pierwsze kilometry prowadziły dość bocznymi drogami, na których nie brakowało śniegu i lodu, tak więc trzeba było jechać dość ostrożnie. Ale ta zimowa jazda miała masę uroku, przede wszystkim ze względu na śnieg leżący w całej okolicy było dużo jaśniej niż jest normalnie nocą, przez co ta nocna jazda była dużo mniej monotonna. Na odcinku do Opoczna Asia zaliczyła glebę i to nie na jakimś mocno oblodzonym odcinku, a właśnie na takim z pozoru "czystym"; niestety okazało się, ze trochę lodu było na "akustycznej" linii rozdzielającej pasy. Ale nic się nie stało, Asia poleciała na biodro, a miała spodnie Assosa, które miały w rejonie bioder wmontowane specjalne wkładki mające absorbować uderzenia - i trzeba przyznać, ze idealnie spełniły swoje zadanie. Portki niestety się trochę rozdarły, ale podobno ta firma oferuje "crash replacement". W Opocznie powoli zaczyna świtać, na Orlenie dołącza do naszej ekipy trójka kolarzy, z czego dwóch towarzyszyło nam do Końskich.

Tadek ruszył do Radomia, a ja jako, ze świetnie mi się jechało - postanowiłem pociągnąć aż do Krakowa. Na postoju Paweł Puławski robił za złego żandarma mocno pilnując czasu postoju, by więcej niż 30min nie wyszło - rola trochę niewdzięczna, ale konieczna, bo bez dyscypliny postojowe nie było by mowy o tych 72h. Świętokrzyskie przywitało nas bardziej zaśnieżonymi drogami, w tym piękne odcinki leśne na bocznych drogach do Włoszczowy.

Ale prawdziwa zabawa to zaczęła się dopiero na Jurze - tam to już śniegu było naprawdę sporo, przed Ogrodzieńcem to już na moich oponach 28mm zaczynało się robić wesoło; kawałek przed Ogrodzieńcem na trasie odwiedzili nas Marek Dembowski ze Zbyszkiem, bardzo nam podeszły banany, które przywieźli - dzięki chłopaki!

A że ta zimowa jazda dawała mnóstwo frajdy uznałem, ze muszę zobaczyć jak to będzie wyglądać w górach - i postanowiłem pojechać z ekipą aż do samego końca.
W rejonie Krakowa dołączyło się do nas sporo lokalnych kolarzy, chwilami to jechaliśmy w peletonie pod 20 osób; dopiero przed przekroczeniem Wisły wróciliśmy do 5-osobowego składu. Na szczęście po przejechaniu z województwa śląskiego do małopolskiego - znacząco poprawił się stan dróg i mocno pagórkowaty odcinek do Kalwarii Zebrzydowskiej przejechaliśmy dużo sprawniej niż Jurę i po 22 meldujemy się na kolejnym noclegu
Zdjęcia z zimowego MPP
Film z zimowego MPP
Razem z Tadkiem postanowiliśmy w Łowiczu dołączyć do bardzo zacnej inicjatywy organizatorów z Koła Ultra i Race Through Poland - czyli zimowego przejazdu trasą MPP, którego celem była zbiórka pieniędzy na WOŚP. Oprócz zbiórki pieniędzy było również mocno sportowe założenie przejazdu, czyli zmieszczenie się limicie czasowym MPP - 72h. W lato nie jesteś to jakieś wielkie wyzwanie, ale jazda tego samego zimą to już zupełnie inna bajka. Z Helu wyruszyła czwórka mocnych i doświadczonych zawodników ultra - Joanna Rumińska-Pietrzyk, Jędrzej Gąsiorowski, Paweł Puławski i Maciek Kordas. Zgodnie z planem udało im się przez pierwszą dobę dojechać do Łowicza (500km), gdzie mielili zaplanowany dłuższy 8h nocleg i o 2 w nocy planowali wrócić na trasę.
My z Tadkiem dojechaliśmy ostatnim pociągiem do Łowicza o północy (w Łowiczu byliśmy jedynymi pasażerami), tu na 2h pojechaliśmy do Marcina Podrażki i przed 2 pojechaliśmy do ekipy jadącej MPP, Marcin towarzyszył nam do rejonu Skierniewic, a my z Tadkiem planowaliśmy zrobić z ekipą setkę do Opoczna. Pierwsze kilometry prowadziły dość bocznymi drogami, na których nie brakowało śniegu i lodu, tak więc trzeba było jechać dość ostrożnie. Ale ta zimowa jazda miała masę uroku, przede wszystkim ze względu na śnieg leżący w całej okolicy było dużo jaśniej niż jest normalnie nocą, przez co ta nocna jazda była dużo mniej monotonna. Na odcinku do Opoczna Asia zaliczyła glebę i to nie na jakimś mocno oblodzonym odcinku, a właśnie na takim z pozoru "czystym"; niestety okazało się, ze trochę lodu było na "akustycznej" linii rozdzielającej pasy. Ale nic się nie stało, Asia poleciała na biodro, a miała spodnie Assosa, które miały w rejonie bioder wmontowane specjalne wkładki mające absorbować uderzenia - i trzeba przyznać, ze idealnie spełniły swoje zadanie. Portki niestety się trochę rozdarły, ale podobno ta firma oferuje "crash replacement". W Opocznie powoli zaczyna świtać, na Orlenie dołącza do naszej ekipy trójka kolarzy, z czego dwóch towarzyszyło nam do Końskich.

Tadek ruszył do Radomia, a ja jako, ze świetnie mi się jechało - postanowiłem pociągnąć aż do Krakowa. Na postoju Paweł Puławski robił za złego żandarma mocno pilnując czasu postoju, by więcej niż 30min nie wyszło - rola trochę niewdzięczna, ale konieczna, bo bez dyscypliny postojowe nie było by mowy o tych 72h. Świętokrzyskie przywitało nas bardziej zaśnieżonymi drogami, w tym piękne odcinki leśne na bocznych drogach do Włoszczowy.

Ale prawdziwa zabawa to zaczęła się dopiero na Jurze - tam to już śniegu było naprawdę sporo, przed Ogrodzieńcem to już na moich oponach 28mm zaczynało się robić wesoło; kawałek przed Ogrodzieńcem na trasie odwiedzili nas Marek Dembowski ze Zbyszkiem, bardzo nam podeszły banany, które przywieźli - dzięki chłopaki!

A że ta zimowa jazda dawała mnóstwo frajdy uznałem, ze muszę zobaczyć jak to będzie wyglądać w górach - i postanowiłem pojechać z ekipą aż do samego końca.
W rejonie Krakowa dołączyło się do nas sporo lokalnych kolarzy, chwilami to jechaliśmy w peletonie pod 20 osób; dopiero przed przekroczeniem Wisły wróciliśmy do 5-osobowego składu. Na szczęście po przejechaniu z województwa śląskiego do małopolskiego - znacząco poprawił się stan dróg i mocno pagórkowaty odcinek do Kalwarii Zebrzydowskiej przejechaliśmy dużo sprawniej niż Jurę i po 22 meldujemy się na kolejnym noclegu
Zdjęcia z zimowego MPP
Film z zimowego MPP
Dane wycieczki:
DST: 359.53 km AVS: 21.53 km/h
ALT: 2799 m MAX: 57.02 km/h
Temp:-3.0 'C
Sobota, 30 grudnia 2023Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon Disc 2023, Wycieczka
Walka ze sprzętem na Jurze
Podczas wielu naszych jesienno-zimowych wypadów ultra sprzęt sprawował się perfekcyjnie. Ale żeby była równowaga w przyrodzie za za dużo szczęścia trzeba kiedyś zapłacić cenę i na tym wypadzie los się na nas odegrał ;)). Na ostatni weekend w roku postanowiliśmy ruszyć na Jurę. Pociągi w tym terminie były bardzo obłożone, więc do Opola jedziemy składem, który nie oferuje przewozu rowerów, ale dla chcącego nic trudnego, rowery miały nawet miejsca siedzące ;).

Na dworcu w Opolu bierzemy się za wymianę klocków hamulcowych w rowerze Marty, zajechanych po mokrych 500km do Wilna. Niestety polegliśmy na tej operacji, bo tłoczków nijak się nie dało cofnąć, a w hamulcach szosowych jest mniej miejsca niż w MTB i by założyć nowe klocki tłoki trzeba cofnąć do zera. Ponad godzina roboty na marne, rozciąłem sobie rękę, a jeszcze na sam koniec dworcowy gołąb obsrał nam nowe klocki :P
Nie było rady, Marta musiała jechać jedynie z tylnym hamulcem, który też już powoli dogorywał. Na pierwszy ogień idzie Gogolin i Góra Świętej Anny, tutaj pech dopada mnie - gdzieś na bruku na szczycie czuję, że opona mi mięknie, więc trzeba było zmienić dętkę, a za ciepło to nie było, Marta czekając aż zrobię kapcia nieźle zmarzła. Świt za to mamy elegancki, zobaczyć słońce w grudniu to nie lada wyczyn ;)

Przed Zawierciem zaczynają się pierwsze jurajskie hopeczki, w samym mieście byliśmy w dwóch sklepach rowerowych by zreperować ten przedni hamulec, niestety sobota, dzień przed sylwestrem to i w Warszawie większość sklepów rowerowych jest zamknięta, nie inaczej było w Zawierciu.

Postanawiamy, więc zmienić trasę i zrezygnować z Ojcowa, bo jazda głębiej w Jurę była za ryzykowna, bo i w tylnym hamulcu Marty klocki już ledwo żyły. Mieliśmy zaproszenie do Marka Dembowskiego w Ogrodzieńcu, więc z chęcią skorzystaliśmy - wielkie dzięki dla Marka i rodziny za spotkanie i ugoszczenie nas, niestety zapomniałem zrobić wspólnego zdjęcia.

Z Ogrodzieńca bierzemy więc kurs na Warszawę, czekało nas jeszcze ze 40km solidnych jurajskich hopek, dopiero za Lelowem się wypłaściło. Zmierzch łapie nas za Włoszczową, ale nocka świetna do jazdy - sucha i księżycowa.

I gdy już myśleliśmy, że bez problemu dojedziemy do Warszawy - na 50km przed Grójcem w rowerze Marty pojawia się głośny chrobot. Po obejrzeniu sprzętu okazuje się, że padło łożysko w bębenku i kaseta ma luz na dobry centymetr. Na rowerze póki co dało się jeszcze jechać, ale Marta nie mogła puszczać korby, bo wtedy natychmiast bębenek głośno wył; nawet na zjazdach trzeba było dokręcać. Tego typu jazda jest bardzo niekomfortowa, dlatego Marta w Grójcu zjechała do domu, nie było sensu ryzykować, bo bębenek mógł paść na amen w każdej chwili, a jazda po aglomeracji warszawskiej, gdzie trzeba co chwilę ruszać i hamować byłaby bardzo niekomfortowa.
Z takimi awariami zrobić ponad 400km w grudniu to już kawał wyczynu, to wymaga nie lada psychy, by nie wsiąść w pociąg. Rower Marty, która przejechała w tym roku ponad 40tys km nie ma lekkiego życia :))
Krótki filmik z IG Marty
Zdjęcia z trasy
Podczas wielu naszych jesienno-zimowych wypadów ultra sprzęt sprawował się perfekcyjnie. Ale żeby była równowaga w przyrodzie za za dużo szczęścia trzeba kiedyś zapłacić cenę i na tym wypadzie los się na nas odegrał ;)). Na ostatni weekend w roku postanowiliśmy ruszyć na Jurę. Pociągi w tym terminie były bardzo obłożone, więc do Opola jedziemy składem, który nie oferuje przewozu rowerów, ale dla chcącego nic trudnego, rowery miały nawet miejsca siedzące ;).

Na dworcu w Opolu bierzemy się za wymianę klocków hamulcowych w rowerze Marty, zajechanych po mokrych 500km do Wilna. Niestety polegliśmy na tej operacji, bo tłoczków nijak się nie dało cofnąć, a w hamulcach szosowych jest mniej miejsca niż w MTB i by założyć nowe klocki tłoki trzeba cofnąć do zera. Ponad godzina roboty na marne, rozciąłem sobie rękę, a jeszcze na sam koniec dworcowy gołąb obsrał nam nowe klocki :P
Nie było rady, Marta musiała jechać jedynie z tylnym hamulcem, który też już powoli dogorywał. Na pierwszy ogień idzie Gogolin i Góra Świętej Anny, tutaj pech dopada mnie - gdzieś na bruku na szczycie czuję, że opona mi mięknie, więc trzeba było zmienić dętkę, a za ciepło to nie było, Marta czekając aż zrobię kapcia nieźle zmarzła. Świt za to mamy elegancki, zobaczyć słońce w grudniu to nie lada wyczyn ;)

Przed Zawierciem zaczynają się pierwsze jurajskie hopeczki, w samym mieście byliśmy w dwóch sklepach rowerowych by zreperować ten przedni hamulec, niestety sobota, dzień przed sylwestrem to i w Warszawie większość sklepów rowerowych jest zamknięta, nie inaczej było w Zawierciu.

Postanawiamy, więc zmienić trasę i zrezygnować z Ojcowa, bo jazda głębiej w Jurę była za ryzykowna, bo i w tylnym hamulcu Marty klocki już ledwo żyły. Mieliśmy zaproszenie do Marka Dembowskiego w Ogrodzieńcu, więc z chęcią skorzystaliśmy - wielkie dzięki dla Marka i rodziny za spotkanie i ugoszczenie nas, niestety zapomniałem zrobić wspólnego zdjęcia.

Z Ogrodzieńca bierzemy więc kurs na Warszawę, czekało nas jeszcze ze 40km solidnych jurajskich hopek, dopiero za Lelowem się wypłaściło. Zmierzch łapie nas za Włoszczową, ale nocka świetna do jazdy - sucha i księżycowa.

I gdy już myśleliśmy, że bez problemu dojedziemy do Warszawy - na 50km przed Grójcem w rowerze Marty pojawia się głośny chrobot. Po obejrzeniu sprzętu okazuje się, że padło łożysko w bębenku i kaseta ma luz na dobry centymetr. Na rowerze póki co dało się jeszcze jechać, ale Marta nie mogła puszczać korby, bo wtedy natychmiast bębenek głośno wył; nawet na zjazdach trzeba było dokręcać. Tego typu jazda jest bardzo niekomfortowa, dlatego Marta w Grójcu zjechała do domu, nie było sensu ryzykować, bo bębenek mógł paść na amen w każdej chwili, a jazda po aglomeracji warszawskiej, gdzie trzeba co chwilę ruszać i hamować byłaby bardzo niekomfortowa.
Z takimi awariami zrobić ponad 400km w grudniu to już kawał wyczynu, to wymaga nie lada psychy, by nie wsiąść w pociąg. Rower Marty, która przejechała w tym roku ponad 40tys km nie ma lekkiego życia :))
Krótki filmik z IG Marty
Zdjęcia z trasy
Dane wycieczki:
DST: 428.90 km AVS: 26.07 km/h
ALT: 2576 m MAX: 56.20 km/h
Temp:4.0 'C
Sobota, 16 grudnia 2023Kategoria >100km, >200km, >300km, >500km, Canyon Disc 2023
Wilno
Grudzień to miesiąc z najdłuższymi nocami w roku i ... najlepszy czas na tradycyjną trasę do Wilna :)). Ponad 16-godzinna noc na rowerze to kawał wyzwania, szczególnie dla psychiki.

Dlatego dużo lepiej jechać w towarzystwie, a Marty to na takie soczyste trasy nie trzeba długo namawiać ;).Ruszamy z Warszawy dość późno, koło 15, tuż przed zachodem słońca. Pierwszy odcinek tradycyjnie mocno nieprzyjemny, czyli przebijanie się przez warszawską aglomerację, dopiero po ok. 40km robi się spokój na drogach. Wiatr elegancki, ale pojawiają się opady deszczu ze śniegiem, co jazdy nie ułatwia, szybko można zapomnieć o suchych stopach. Pierwszy popas robimy w Węgrowie, na kolejny do Wysokiego Mazowieckiego mamy sporo bocznych dróg, trochę się obawialiśmy o ich stan, bo temperatura oscyluje między -1'C a 0'C, ale nie ma z tym problemów. Jest co prawda mokro, ale co najważniejsze nie ma zalodzeń i ślisko na tyle co wynika z mokrej drogi. Nocną jazdę urozmaicają iluminacje świąteczne w co większych miasteczkach

Za Wysokiem Mazowieckiem czeka nas bardzo długi, aż 150km przerzut do Augustowa, bez żadnej infrastruktury. Tradycyjnie ciągnie się ten odcinek bardzo długo, drogi cały czas mokre; a odpoczynki "polowe" wymagają sporego zahartowania ;)

W Korycinie zastanawialiśmy czy jechać długim objazdem DK8 przez Janów, czy też jednak wybrać jazdę główną szosą. Postawiliśmy w końcu na objazd - i była to bardzo dobra decyzja, bo na tym fragmencie DK8, którego w drodze do Augustowa już się nie da objechać okazało się, ze ruch tirów w związku z pandemią oraz wojną na Ukrainie wcale się nie zmniejszył, to dalej jest jedna z najbardziej hardkorowych dróg w Polsce. Marta tak cisnęła na tym kawałku, że aż udało się jej zdobyć QOM-a ;). Gdy wjeżdżamy do Augustowa zaczyna już świtać, robimy tutaj długi, ponad godzinny popas, ruszając z Orlenu już za dnia. Odcinek do granicy niebrzydki, przez ośnieżone lasy Puszczy Augustowskiej, niestety (podobnie jak temu, gdy jechaliśmy do Wilna z Tadkiem) pogoda się zepsuła i zaczęło padać. Nie był to jakiś wielki deszcz, padało albo lekko, albo w formie mżawki, ale trzymało to już praktycznie do końca trasy.
Na Litwie trasa robi się bardziej pagórkowata, a wraz z dystansem pokonywanym na wschód pojawia się coraz więcej śniegu, tutaj taki lokalny Radio Tower (czyli znany podjazd na Zwifcie, jak to żartowała Marta)

Kolejny popas robimy po 410km w Olicie, kawałek po przekroczeniu Niemna wjeżdżamy w drugą noc na trasie. Zmęczenie robi się już coraz większe, sama trasa do Wilna jakaś specjalnie trudna nie jest, ale 500km o tej porze roku to jest już bardzo dużo, a my jedziemy praktycznie całą trasę po mokrych szosach, z połowę w deszczu, a temperatura maksymalna nie przekracza 2'C. Tak wiec do Troków docieramy już zdrowo ujechani, zrobiliśmy rundkę po pięknie podświetlonym mieście i dojechaliśmy nad zamek na jeziorze Galwe.

Natomiast z rundki nad jeziorem i przejazdu po mostkach musieliśmy już zrezygnować, bo wszystko było strasznie oblodzone, więc wybraliśmy powrót do głównej drogi z niej wjazd na boczną trasę do Wilna i po ok. 20km docieramy do naszego celu!

Przed samym Wilnem zaczęło już solidnie lać, więc do centrum dojeżdżamy zdrowo przemarznięci i zmęczeni oraz bardzo szczęśliwi, że to już koniec tych męczarni. Niestety czasu było już za mało na rundkę po centrum, do tego lało cały czas, więc zwiedzanie nam się zupełnie nie uśmiechało, woleliśmy posiedzieć w ciepłym Macu :)).
Trasa bardzo wymagająca, do Wilna jechałem już nieraz (także i w grudniu), ale w tym roku trafiły się najtrudniejsze warunki z wszystkich tych moich wileńskich tras. Dlatego wielkie podziękowania dla Marty za wspólną jazdę, bo każda inna dziewczyna to by mnie zabiła za jeżdżenie 500km na mokro i po ciemku przy 0'C, a Marta nawet słowem nie narzekała :)). A jakie mieliśmy warunki na trasie najlepiej pokazuje stan moich przednich klocków hamulcowych po tej trasie, zdarte do blachy. Drugi komplet też do wymiany, ale nie ma co narzekać - tam gdzie drwa rąbią tam wióry lecą! :))

Filmik z IG Marty
Zdjęcia z trasy
Grudzień to miesiąc z najdłuższymi nocami w roku i ... najlepszy czas na tradycyjną trasę do Wilna :)). Ponad 16-godzinna noc na rowerze to kawał wyzwania, szczególnie dla psychiki.

Dlatego dużo lepiej jechać w towarzystwie, a Marty to na takie soczyste trasy nie trzeba długo namawiać ;).Ruszamy z Warszawy dość późno, koło 15, tuż przed zachodem słońca. Pierwszy odcinek tradycyjnie mocno nieprzyjemny, czyli przebijanie się przez warszawską aglomerację, dopiero po ok. 40km robi się spokój na drogach. Wiatr elegancki, ale pojawiają się opady deszczu ze śniegiem, co jazdy nie ułatwia, szybko można zapomnieć o suchych stopach. Pierwszy popas robimy w Węgrowie, na kolejny do Wysokiego Mazowieckiego mamy sporo bocznych dróg, trochę się obawialiśmy o ich stan, bo temperatura oscyluje między -1'C a 0'C, ale nie ma z tym problemów. Jest co prawda mokro, ale co najważniejsze nie ma zalodzeń i ślisko na tyle co wynika z mokrej drogi. Nocną jazdę urozmaicają iluminacje świąteczne w co większych miasteczkach

Za Wysokiem Mazowieckiem czeka nas bardzo długi, aż 150km przerzut do Augustowa, bez żadnej infrastruktury. Tradycyjnie ciągnie się ten odcinek bardzo długo, drogi cały czas mokre; a odpoczynki "polowe" wymagają sporego zahartowania ;)

W Korycinie zastanawialiśmy czy jechać długim objazdem DK8 przez Janów, czy też jednak wybrać jazdę główną szosą. Postawiliśmy w końcu na objazd - i była to bardzo dobra decyzja, bo na tym fragmencie DK8, którego w drodze do Augustowa już się nie da objechać okazało się, ze ruch tirów w związku z pandemią oraz wojną na Ukrainie wcale się nie zmniejszył, to dalej jest jedna z najbardziej hardkorowych dróg w Polsce. Marta tak cisnęła na tym kawałku, że aż udało się jej zdobyć QOM-a ;). Gdy wjeżdżamy do Augustowa zaczyna już świtać, robimy tutaj długi, ponad godzinny popas, ruszając z Orlenu już za dnia. Odcinek do granicy niebrzydki, przez ośnieżone lasy Puszczy Augustowskiej, niestety (podobnie jak temu, gdy jechaliśmy do Wilna z Tadkiem) pogoda się zepsuła i zaczęło padać. Nie był to jakiś wielki deszcz, padało albo lekko, albo w formie mżawki, ale trzymało to już praktycznie do końca trasy.
Na Litwie trasa robi się bardziej pagórkowata, a wraz z dystansem pokonywanym na wschód pojawia się coraz więcej śniegu, tutaj taki lokalny Radio Tower (czyli znany podjazd na Zwifcie, jak to żartowała Marta)

Kolejny popas robimy po 410km w Olicie, kawałek po przekroczeniu Niemna wjeżdżamy w drugą noc na trasie. Zmęczenie robi się już coraz większe, sama trasa do Wilna jakaś specjalnie trudna nie jest, ale 500km o tej porze roku to jest już bardzo dużo, a my jedziemy praktycznie całą trasę po mokrych szosach, z połowę w deszczu, a temperatura maksymalna nie przekracza 2'C. Tak wiec do Troków docieramy już zdrowo ujechani, zrobiliśmy rundkę po pięknie podświetlonym mieście i dojechaliśmy nad zamek na jeziorze Galwe.

Natomiast z rundki nad jeziorem i przejazdu po mostkach musieliśmy już zrezygnować, bo wszystko było strasznie oblodzone, więc wybraliśmy powrót do głównej drogi z niej wjazd na boczną trasę do Wilna i po ok. 20km docieramy do naszego celu!

Przed samym Wilnem zaczęło już solidnie lać, więc do centrum dojeżdżamy zdrowo przemarznięci i zmęczeni oraz bardzo szczęśliwi, że to już koniec tych męczarni. Niestety czasu było już za mało na rundkę po centrum, do tego lało cały czas, więc zwiedzanie nam się zupełnie nie uśmiechało, woleliśmy posiedzieć w ciepłym Macu :)).
Trasa bardzo wymagająca, do Wilna jechałem już nieraz (także i w grudniu), ale w tym roku trafiły się najtrudniejsze warunki z wszystkich tych moich wileńskich tras. Dlatego wielkie podziękowania dla Marty za wspólną jazdę, bo każda inna dziewczyna to by mnie zabiła za jeżdżenie 500km na mokro i po ciemku przy 0'C, a Marta nawet słowem nie narzekała :)). A jakie mieliśmy warunki na trasie najlepiej pokazuje stan moich przednich klocków hamulcowych po tej trasie, zdarte do blachy. Drugi komplet też do wymiany, ale nie ma co narzekać - tam gdzie drwa rąbią tam wióry lecą! :))

Filmik z IG Marty
Zdjęcia z trasy
Dane wycieczki:
DST: 521.40 km AVS: 26.49 km/h
ALT: 2575 m MAX: 48.20 km/h
Temp:0.0 'C