Wpisy archiwalne w kategorii
Wypad
Dystans całkowity: | 81420.54 km (w terenie 333.00 km; 0.41%) |
Czas w ruchu: | 3572:53 |
Średnia prędkość: | 22.79 km/h |
Maksymalna prędkość: | 83.80 km/h |
Suma podjazdów: | 606506 m |
Suma kalorii: | 101309 kcal |
Liczba aktywności: | 475 |
Średnio na aktywność: | 171.41 km i 7h 31m |
Więcej statystyk |
Piątek, 15 lutego 2019Kategoria >100km, >200km, Canyon 2019, Wypad
Dojazd na Wyprawkę Kulinarno-Slajdową
W skrócie 240km rąbanki równo pod wiatr, początek jeszcze całkiem przyjemny, nie wiało za mocno, pod Warszawą całkiem ciepło, koło 5'C. Ale za Łowiczem, na długich prostych do Kutna wiatr już wykańczał, do tego temperatura spadła do 2-3 stopni, koło godziny jechałem z tętnem circa 180, a na liczniku więcej niż 22km/h się nie pojawiało ;)) Nieco się uspokoiło po zmierzchu i już sensowniej się jechało, na miejsce docieram koło 21
Zdjęcia
W skrócie 240km rąbanki równo pod wiatr, początek jeszcze całkiem przyjemny, nie wiało za mocno, pod Warszawą całkiem ciepło, koło 5'C. Ale za Łowiczem, na długich prostych do Kutna wiatr już wykańczał, do tego temperatura spadła do 2-3 stopni, koło godziny jechałem z tętnem circa 180, a na liczniku więcej niż 22km/h się nie pojawiało ;)) Nieco się uspokoiło po zmierzchu i już sensowniej się jechało, na miejsce docieram koło 21
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 244.30 km AVS: 23.16 km/h
ALT: 707 m MAX: 40.90 km/h
Temp:4.0 'C
Niedziela, 11 listopada 2018Kategoria Wypad, Canyon 2018, >100km
Sudety - dzień 4
Noc zimna, nad ranem koło 0 stopni, a ruszyć musiałem wcześnie by wyrobić się do Poznania na pociąg do Warszawy. Wg prognoz miało być koło 10 stopniu - ale to były gruszki na wierzbie, przez cały dzień nie było więcej niż 6 stopni, bo cały dzień trzymały mgły, a tak duża wilgotność znacznie obniżyła temperaturę. Znowu nadspodziewanie dobre asfalty, praktycznie cały dzień po dobrych drogach, przeleciał w miarę sprawnie, do Poznania docieram z dużym zapasem.
Sumarycznie wyjazd bardzo udany, choć generalnie pogoda taka sobie i zimno - to na ten najciekawszy odcinek, czyli wjazd na Śnieżkę - trafiłem optymalne warunki, widoki były boskie!
Zdjęcia
Noc zimna, nad ranem koło 0 stopni, a ruszyć musiałem wcześnie by wyrobić się do Poznania na pociąg do Warszawy. Wg prognoz miało być koło 10 stopniu - ale to były gruszki na wierzbie, przez cały dzień nie było więcej niż 6 stopni, bo cały dzień trzymały mgły, a tak duża wilgotność znacznie obniżyła temperaturę. Znowu nadspodziewanie dobre asfalty, praktycznie cały dzień po dobrych drogach, przeleciał w miarę sprawnie, do Poznania docieram z dużym zapasem.
Sumarycznie wyjazd bardzo udany, choć generalnie pogoda taka sobie i zimno - to na ten najciekawszy odcinek, czyli wjazd na Śnieżkę - trafiłem optymalne warunki, widoki były boskie!
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 179.60 km AVS: 23.95 km/h
ALT: 438 m MAX: 45.60 km/h
Temp:5.0 'C
Sobota, 10 listopada 2018Kategoria Wypad, Canyon 2018
Sudety - dzień 3
Na wyprawkę przyjechało aż 20 osób, tak więc peletonik mamy spory. Jedziemy terenowymi drogami po Borach Dolnośląskich, na szczęście w większości w miarę dobrze ubitych, więc na szosówce daję radę. Pierwszy cel na dziś to zamek Kliczków - robi duże wrażenie, a jesienią wygląda wyjątkowo atrakcyjne ze względu na porastające mury ogromne bluszcze. Kawałek dalej naprawiam rozerwaną oponę, którą naruszyły liczne na tym wyjeździe odcinki terenowe, na szczęście dało radę jechać dalej. Kolejny ciekawy punkt na trasie to przejazd przez poligon w Świętoszowie, wymagało to pchania rowerów ze 2km po drodze dla czołgów tak zrytej gąsienicami, że nie sposób było po tym jechać. Później przejazd asfaltową drogą na Pstrąże i przejazd przez Bóbr oryginalnym mostem kolejowym. Końcówka nocą, jechaliśmy do wiaty nad stawami Bobrowickimi, na tym odcinku z kolei Gavek złapał gumę i razem ze Średnim zostaliśmy mu pomóc. Po rozstawieniu obozowiska tradycyjne posiadówki przed ogniskiem.
Zdjęcia
Na wyprawkę przyjechało aż 20 osób, tak więc peletonik mamy spory. Jedziemy terenowymi drogami po Borach Dolnośląskich, na szczęście w większości w miarę dobrze ubitych, więc na szosówce daję radę. Pierwszy cel na dziś to zamek Kliczków - robi duże wrażenie, a jesienią wygląda wyjątkowo atrakcyjne ze względu na porastające mury ogromne bluszcze. Kawałek dalej naprawiam rozerwaną oponę, którą naruszyły liczne na tym wyjeździe odcinki terenowe, na szczęście dało radę jechać dalej. Kolejny ciekawy punkt na trasie to przejazd przez poligon w Świętoszowie, wymagało to pchania rowerów ze 2km po drodze dla czołgów tak zrytej gąsienicami, że nie sposób było po tym jechać. Później przejazd asfaltową drogą na Pstrąże i przejazd przez Bóbr oryginalnym mostem kolejowym. Końcówka nocą, jechaliśmy do wiaty nad stawami Bobrowickimi, na tym odcinku z kolei Gavek złapał gumę i razem ze Średnim zostaliśmy mu pomóc. Po rozstawieniu obozowiska tradycyjne posiadówki przed ogniskiem.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 64.70 km AVS: 17.10 km/h
ALT: 173 m MAX: 44.10 km/h
Temp:8.0 'C
Piątek, 9 listopada 2018Kategoria Wypad, Canyon 2018, >100km
Sudety - dzien 2
Na dzisiaj czeka mnie główne wyzwanie tego wyjazdu, czyli wjazd na Śnieżkę. Pogoda nie budzi entuzjazmu - zimno i mgliście, gdy wjeżdżam na Okraj jest zaledwie 4'C i widoczność na 50m. Tak więc obawy co do tego co mnie czeka 600m wyżej były spore. Zjeżdżam na czeską stronę do Peca, tam zaczyna się rzeźnicki podjazd na Modre Sedlo (1505m) z długimi odcinkami w okolicy 20%. Daje to w kość niewąsko, ale za włożony trud otrzymuję nagrodę - pod Kapliczką chmury schodzą trochę niżej i odsłania się szeroki widok w stronę Śnieżki. Zjazd do schroniska Loucni Bouda krótki, ale za to atomowy - wyciągam aż 83,8km/h, już ledwo zdążyłem wyhamować przed końcem drogi ;)). Do Sląskiego Domu przeprawa terenowa, ciekawe przeżycie na szosówce, zaliczam między innymi z 15cm drop, którego nie zauważyłem w porę ;). Po dojeździe na granicę czeka mnie jeszcze 200m ciężkiego podjazdu na Śnieżkę, większa część powyżej 10%, końcówka to już koło 15%. Ale przede wszystkim męczy fatalnie nierówny bruk. Ale trudy podjazdu niweluje doskonała pogoda, bo akurat teraz zaczęło się przejaśniać, od zachodniej strony otwiera się szeroki widok na Kotlinę Jeleniogórską, od wschodu u stóp Śnieżki jest morze chmur. Tak więc na szczycie prawdziwa uczta widokowa, niestety zdjęcia tego nie oddają, bo algorytm Google przy wgrywaniu zdjęć je "poprawia" i fatalnie psuje te z mgłami, jasnymi chmurami czy błękitem.
Zjazd do Karpacza na szosówce to przeżycie jedyne w swoim rodzaju - między innymi długi odcinek nachylony koło 20%. Gdy już myślałem, że przejadę to na czysto - 50m przed końcem bruku łapię snejka. To też dobrze oddaje możliwości tej drogi, żeby złapać snejka w oponach pompowanych na 8 atmosfer - to już trzeba się nieźle postarać ;)). Szybki zjazd z Karpacza do Cieplic, gdzie umówiłem się z Morsem, który przyjechał na mono. Parę fotek i robimy rundkę po okolicy i ładnym deptaku w Cieplicach. Ale za dużo czasu nie miałem, bo musiałem dojechać za Węgliniec, a dzień listopadowy krótki. Po pożegnaniu z Morsem ruszam nad jezioro Pilchowickie, parę fajnych podjazdów, widowiskowe mosty i słynna pilchowicka tama na Bobrze. Już nocą kontynuuję jazdę do Lwówka, gdzie staję na pizzę, a następnie już po równinach docieram pod Węgliniec, do ostoi Asuan, gdzie powoli zbierają się ludzie na Antywyprawkę. Mocno zaskakują dolnośląskie asfalty, praktycznie całość po równiutkich szosach, wreszcie zaczęli w tym województwie remonty dotąd fatalnych dróg, co znacznie zwiększa przyjemność jazdy po tych terenach.
Zdjęcia
Na dzisiaj czeka mnie główne wyzwanie tego wyjazdu, czyli wjazd na Śnieżkę. Pogoda nie budzi entuzjazmu - zimno i mgliście, gdy wjeżdżam na Okraj jest zaledwie 4'C i widoczność na 50m. Tak więc obawy co do tego co mnie czeka 600m wyżej były spore. Zjeżdżam na czeską stronę do Peca, tam zaczyna się rzeźnicki podjazd na Modre Sedlo (1505m) z długimi odcinkami w okolicy 20%. Daje to w kość niewąsko, ale za włożony trud otrzymuję nagrodę - pod Kapliczką chmury schodzą trochę niżej i odsłania się szeroki widok w stronę Śnieżki. Zjazd do schroniska Loucni Bouda krótki, ale za to atomowy - wyciągam aż 83,8km/h, już ledwo zdążyłem wyhamować przed końcem drogi ;)). Do Sląskiego Domu przeprawa terenowa, ciekawe przeżycie na szosówce, zaliczam między innymi z 15cm drop, którego nie zauważyłem w porę ;). Po dojeździe na granicę czeka mnie jeszcze 200m ciężkiego podjazdu na Śnieżkę, większa część powyżej 10%, końcówka to już koło 15%. Ale przede wszystkim męczy fatalnie nierówny bruk. Ale trudy podjazdu niweluje doskonała pogoda, bo akurat teraz zaczęło się przejaśniać, od zachodniej strony otwiera się szeroki widok na Kotlinę Jeleniogórską, od wschodu u stóp Śnieżki jest morze chmur. Tak więc na szczycie prawdziwa uczta widokowa, niestety zdjęcia tego nie oddają, bo algorytm Google przy wgrywaniu zdjęć je "poprawia" i fatalnie psuje te z mgłami, jasnymi chmurami czy błękitem.
Zjazd do Karpacza na szosówce to przeżycie jedyne w swoim rodzaju - między innymi długi odcinek nachylony koło 20%. Gdy już myślałem, że przejadę to na czysto - 50m przed końcem bruku łapię snejka. To też dobrze oddaje możliwości tej drogi, żeby złapać snejka w oponach pompowanych na 8 atmosfer - to już trzeba się nieźle postarać ;)). Szybki zjazd z Karpacza do Cieplic, gdzie umówiłem się z Morsem, który przyjechał na mono. Parę fotek i robimy rundkę po okolicy i ładnym deptaku w Cieplicach. Ale za dużo czasu nie miałem, bo musiałem dojechać za Węgliniec, a dzień listopadowy krótki. Po pożegnaniu z Morsem ruszam nad jezioro Pilchowickie, parę fajnych podjazdów, widowiskowe mosty i słynna pilchowicka tama na Bobrze. Już nocą kontynuuję jazdę do Lwówka, gdzie staję na pizzę, a następnie już po równinach docieram pod Węgliniec, do ostoi Asuan, gdzie powoli zbierają się ludzie na Antywyprawkę. Mocno zaskakują dolnośląskie asfalty, praktycznie całość po równiutkich szosach, wreszcie zaczęli w tym województwie remonty dotąd fatalnych dróg, co znacznie zwiększa przyjemność jazdy po tych terenach.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 155.20 km AVS: 18.44 km/h
ALT: 2473 m MAX: 83.80 km/h
Temp:7.0 'C
Czwartek, 8 listopada 2018Kategoria Wypad, Canyon 2018, >100km
Sudety - dzień 1
Parę dni wolnego w okresie święta niepodległości postanowiłem wykorzystać na wyjazd w Sudety, a następnie dołączenie do zbierającej się w Borach Dolnośląskich Antywyprawki. W czwartek dojeżdżam porannym ekspresem do Wrocławia - i zaczynam jazdę w kierunku gór. Na pierwszy ogień idzie mekka wrocławskich szosowców - czyli przełęcz Tąpadła, dalej jadę na główne danie dzisiejszego dnia, czyli przełęcz Jugowską. Końcówka dnia już po zmierzchu trasą MRDP, nocuję za Lubawką.
Zdjęcia
Parę dni wolnego w okresie święta niepodległości postanowiłem wykorzystać na wyjazd w Sudety, a następnie dołączenie do zbierającej się w Borach Dolnośląskich Antywyprawki. W czwartek dojeżdżam porannym ekspresem do Wrocławia - i zaczynam jazdę w kierunku gór. Na pierwszy ogień idzie mekka wrocławskich szosowców - czyli przełęcz Tąpadła, dalej jadę na główne danie dzisiejszego dnia, czyli przełęcz Jugowską. Końcówka dnia już po zmierzchu trasą MRDP, nocuję za Lubawką.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 148.20 km AVS: 22.57 km/h
ALT: 1783 m MAX: 56.60 km/h
Temp:11.0 'C
Wtorek, 16 października 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wypad
Śladami Niepodległej - Ukraina - dzień 6
Dzisiaj najbardziej górzysty dzień tego generalnie płaskiego wyjazdu - czeka mnie przejazd
przez Roztocze i Skierbieszowski Park Krajobrazowy. Bardzo fajne tereny, złota polska jesień to
optymalny czas na jazdę przez Roztocze, bo nie brakuje tutaj tak kolorowych o tej porze roku
lasów. Za Cieszanowem zaczyna się pierwsza seria górek, za Zamościem druga - czyli bardzo fajna
droga na Chełm, prowadząca po wielu ściankach w okolicy. Znowu z wiatrem, więc jechało mi się
doskonale, do Chełma dojeżdżam z dużym zapasem czasowym.
Wypad bardzo udany - doskonała pogoda cały czas, może trochę jedynie już dość krótki dzień
przeszkadzał przy dużych dystansach jakie pokonywałem, ale to już niewielki minus, zmuszający
jedynie do większej dyscypliny postojowej. Udało się zrealizować cały plan wycieczki,
odwiedziłem miejsca, gdzie 100 lat temu wykluwała się polska niepodległość, wykluwała w sposób
krwawy, wymagający od Polaków wielkich poświęceń i ofiar - dlatego należy bardzo szanować
pokolenia naszych pradziadów, którym los kazał w tak trudnych czasach żyć. Dzięki ich wielkiemu
poświęceniu mamy dzisiaj Polskę w której można bardzo wygodnie żyć. Kraj może nie idealny, nie
pozbawiony wielu wad - ale postęp w porównaniu z tym co było 100 lat temu jest ogromny, za to
właśnie by ich dzieci miały tylko takie problemy jak my mamy teraz - umierali legioniści
Piłsudskiego, czy też Orlęta Lwowskie.
Na podsumowanie przepiękna polska pieśń z okresu wykuwania się niepodległości "O mój rozmarynie"; ten wyjazd aż za dobrze uświadomił mi ilu tych "chłopców malowanych" zostało na wschodzie na zawsze byśmy my mogli się cieszyć wolnością...
Zdjęcia z wyjazdu
Dzisiaj najbardziej górzysty dzień tego generalnie płaskiego wyjazdu - czeka mnie przejazd
przez Roztocze i Skierbieszowski Park Krajobrazowy. Bardzo fajne tereny, złota polska jesień to
optymalny czas na jazdę przez Roztocze, bo nie brakuje tutaj tak kolorowych o tej porze roku
lasów. Za Cieszanowem zaczyna się pierwsza seria górek, za Zamościem druga - czyli bardzo fajna
droga na Chełm, prowadząca po wielu ściankach w okolicy. Znowu z wiatrem, więc jechało mi się
doskonale, do Chełma dojeżdżam z dużym zapasem czasowym.
Wypad bardzo udany - doskonała pogoda cały czas, może trochę jedynie już dość krótki dzień
przeszkadzał przy dużych dystansach jakie pokonywałem, ale to już niewielki minus, zmuszający
jedynie do większej dyscypliny postojowej. Udało się zrealizować cały plan wycieczki,
odwiedziłem miejsca, gdzie 100 lat temu wykluwała się polska niepodległość, wykluwała w sposób
krwawy, wymagający od Polaków wielkich poświęceń i ofiar - dlatego należy bardzo szanować
pokolenia naszych pradziadów, którym los kazał w tak trudnych czasach żyć. Dzięki ich wielkiemu
poświęceniu mamy dzisiaj Polskę w której można bardzo wygodnie żyć. Kraj może nie idealny, nie
pozbawiony wielu wad - ale postęp w porównaniu z tym co było 100 lat temu jest ogromny, za to
właśnie by ich dzieci miały tylko takie problemy jak my mamy teraz - umierali legioniści
Piłsudskiego, czy też Orlęta Lwowskie.
Na podsumowanie przepiękna polska pieśń z okresu wykuwania się niepodległości "O mój rozmarynie"; ten wyjazd aż za dobrze uświadomił mi ilu tych "chłopców malowanych" zostało na wschodzie na zawsze byśmy my mogli się cieszyć wolnością...
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 164.10 km AVS: 25.38 km/h
ALT: 1246 m MAX: 69.00 km/h
Temp:16.0 'C
Poniedziałek, 15 października 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wypad
Śladami Niepodległej - Ukraina - dzień 5
Dzisiejszego dnia obawiałem się dużego ruchu na drodze do Lwowa - ale żadnego dramatu nie było,
wygodna jazda, bo droga z dobrym asfaltem, tak więc 50km dzielące mnie od miasta szybko
zleciało. Za to w samym Lwowie masakra, większość ulic jest wybrukowana kostką i to nie jest
równa kostka, tylko chamski, nierówny bruk, powyginany na wszystkie strony; o ile w innych
krajach bruk w miastach jest raczej elementem mającym tworzyć klimat, to tutaj to po prostu
normalka obecna w całym mieście. Najgorszy bruk był na dużym podjeździe w stronę Cmentarza
Łyczakowskiego, przerwy między kostkami bruku były takie że notorycznie wpadały w nie wąskie
opony szosowe, szczególnie na zjeździe było więc wesoło, jak się dobrze zaklinuje to można
piękny lot przez kierownicę zaliczyć :).
Polski Cmentarz Obrońców Lwowa stanowi wydzieloną część wielkiego cmentarza Łyczakowskiego.
Robi naprawdę duże wrażenie - pięknie położony na stoku wysokiego wzgórza, bardzo przyzwoicie
wyremontowany i utrzymywany we wzorowym porządku; także tutaj, podobnie jak w Kostiuchnówce
państwo polskie stanęło na wysokości zadania, dbając o godne miejsce spoczynku dla tych co
niepodległość wywalczyli. Porażające są też daty na grobach wielu żołnierzy, bardzo dużo jest
18-latków, a nawet i 16-latków. A byli i młodsi, bo do spontanicznej walki z Ukraińcami
próbującymi opanować miasto, gdzie Polacy mieli zdecydowaną większość stanęło wielu uczniów
liceów i szkół - słynnych "Orląt Lwowskich". Taka mnie też naszła refleksja porównując te czasy
sprzed 100 lat z naszymi - ile wówczas było osób, które gotowe były ojczyźnie "na stos rzucić
swoj życia los" a ile takich osób się znajdzie obecnie, dla których liczy się coś więcej niż
kariera, pieniądze, czy prywatne egoizmy? Ciekawe pytanie, bardzo trudno na nie odpowiedzieć,
bo ekstremalne poświęcenie często wychodzi z ludzi dopiero w ekstremalnych sytuacjach, często
normalni spokojni obywatele pod wpływem czynników zewnętrznych stają się wewnętrznie silni jak
stal, a ich gotowość do ofiar na rzecz czegoś większego niż wygodne życie znacznie rośnie.
Wielka też szkoda, że wichry historii tak się ułożyły, że to polskie miasto, od kilkuset lat w
Rzeczypospolitej zostało Polsce zabrane na rzecz sowieckiego imperializmu, a po zawaleniu się
komunizmu dostało się w ręce Ukraińców.
Zrobiłem sobie też spacer po samym cmentarzu Łyczakowskim - to bez wątpienia najpiękniejszy
cmentarz jaki widziałem, mnóstwo wykonanych z wielkim kunsztem wspaniałych rzeźb, do tego ładne
ulokowanie; nie dziwne, że spotkać tutaj można wiele wycieczek bo naprawdę jest co tutaj
oglądać - przy zwiedzaniu Lwowa niewątpliwie obowiązkowy punkt. Z cmentarza jadę do centrum,
robię sobie dłuższy popas na reprezentacyjnym deptaku pod lwowską Operą. Miasto opuszczam drogą
na Szegini, wyjazd nieprzyjemny, dużo kostki i to na podjeździe, diopiero 20km za miastem robi
się już pustawo. Na szczęście główny ruch transportowy wzięła na siebie droga do Korczowej,
gdzie zaczyna się autostrada, co znacznie odciążyło Medykę. Tak więc odcinek ze Lwowa na polską
granicę przeleciał z duża przyjemnością - poezja asflatu, licznika i wiatru w plecy :)). Po
polskiej stronie jeszcze prawie 50km do pokonania, przyjemne boczne drogi do Wielkich Oczu,
gdzie nocuję kawałek za miasteczkiem.
Zdjęcia z wyjazdu
Dzisiejszego dnia obawiałem się dużego ruchu na drodze do Lwowa - ale żadnego dramatu nie było,
wygodna jazda, bo droga z dobrym asfaltem, tak więc 50km dzielące mnie od miasta szybko
zleciało. Za to w samym Lwowie masakra, większość ulic jest wybrukowana kostką i to nie jest
równa kostka, tylko chamski, nierówny bruk, powyginany na wszystkie strony; o ile w innych
krajach bruk w miastach jest raczej elementem mającym tworzyć klimat, to tutaj to po prostu
normalka obecna w całym mieście. Najgorszy bruk był na dużym podjeździe w stronę Cmentarza
Łyczakowskiego, przerwy między kostkami bruku były takie że notorycznie wpadały w nie wąskie
opony szosowe, szczególnie na zjeździe było więc wesoło, jak się dobrze zaklinuje to można
piękny lot przez kierownicę zaliczyć :).
Polski Cmentarz Obrońców Lwowa stanowi wydzieloną część wielkiego cmentarza Łyczakowskiego.
Robi naprawdę duże wrażenie - pięknie położony na stoku wysokiego wzgórza, bardzo przyzwoicie
wyremontowany i utrzymywany we wzorowym porządku; także tutaj, podobnie jak w Kostiuchnówce
państwo polskie stanęło na wysokości zadania, dbając o godne miejsce spoczynku dla tych co
niepodległość wywalczyli. Porażające są też daty na grobach wielu żołnierzy, bardzo dużo jest
18-latków, a nawet i 16-latków. A byli i młodsi, bo do spontanicznej walki z Ukraińcami
próbującymi opanować miasto, gdzie Polacy mieli zdecydowaną większość stanęło wielu uczniów
liceów i szkół - słynnych "Orląt Lwowskich". Taka mnie też naszła refleksja porównując te czasy
sprzed 100 lat z naszymi - ile wówczas było osób, które gotowe były ojczyźnie "na stos rzucić
swoj życia los" a ile takich osób się znajdzie obecnie, dla których liczy się coś więcej niż
kariera, pieniądze, czy prywatne egoizmy? Ciekawe pytanie, bardzo trudno na nie odpowiedzieć,
bo ekstremalne poświęcenie często wychodzi z ludzi dopiero w ekstremalnych sytuacjach, często
normalni spokojni obywatele pod wpływem czynników zewnętrznych stają się wewnętrznie silni jak
stal, a ich gotowość do ofiar na rzecz czegoś większego niż wygodne życie znacznie rośnie.
Wielka też szkoda, że wichry historii tak się ułożyły, że to polskie miasto, od kilkuset lat w
Rzeczypospolitej zostało Polsce zabrane na rzecz sowieckiego imperializmu, a po zawaleniu się
komunizmu dostało się w ręce Ukraińców.
Zrobiłem sobie też spacer po samym cmentarzu Łyczakowskim - to bez wątpienia najpiękniejszy
cmentarz jaki widziałem, mnóstwo wykonanych z wielkim kunsztem wspaniałych rzeźb, do tego ładne
ulokowanie; nie dziwne, że spotkać tutaj można wiele wycieczek bo naprawdę jest co tutaj
oglądać - przy zwiedzaniu Lwowa niewątpliwie obowiązkowy punkt. Z cmentarza jadę do centrum,
robię sobie dłuższy popas na reprezentacyjnym deptaku pod lwowską Operą. Miasto opuszczam drogą
na Szegini, wyjazd nieprzyjemny, dużo kostki i to na podjeździe, diopiero 20km za miastem robi
się już pustawo. Na szczęście główny ruch transportowy wzięła na siebie droga do Korczowej,
gdzie zaczyna się autostrada, co znacznie odciążyło Medykę. Tak więc odcinek ze Lwowa na polską
granicę przeleciał z duża przyjemnością - poezja asflatu, licznika i wiatru w plecy :)). Po
polskiej stronie jeszcze prawie 50km do pokonania, przyjemne boczne drogi do Wielkich Oczu,
gdzie nocuję kawałek za miasteczkiem.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 185.80 km AVS: 25.11 km/h
ALT: 1076 m MAX: 57.70 km/h
Temp:17.0 'C
Niedziela, 14 października 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wypad
Śladami Niepodległej - Ukraina - dzień 4
Ranek najzimniejszy na wyjeździe - kolo świtu był mróz, rano cały rower mam w zamarzniętej
wilgoci. Ale pogoda dalej jest jak drut, cały czas ten sam wyżowy schemat - zimne noce i
poranki, a ekstra pogoda i słońce cały dzień. Dzisiaj jadę na Łuck, szybko na drodze robi się
duży ruch, a szosa jest w stylu ukraińskim, z masą dziur, więc trzeba często tańcować po całej
szerokości by je omijać, co przy dużym ruchu jest mocno nieprzyjemne. Ze względu na awarię
sztycy miałem jechać główną szosą bezpośrednio na Lwów, by ograniczyć złe nawierzchnie do
minimum, ale przez ten ruch zdecydowałem się jednak pojechać planowanym wcześniej sporo
dłuższym wariantem przez Beresteczko - po bardziej bocznych drogach.
Sam Łuck nie za ciekawy, w centrum była jakaś defilada chyba uczniów szkół wojskowych bo szli w
mundurach, ale na żołnierzy byli sporo za młodzi. Za Łuckiem zjeżdżam z głównej szosy kierując
się na Demidówkę. Ruch od razu znacznie zmalał, asfalt był cienki, ale też i dramatu nie było,
dało się po tym jechać, sporo przeszkadzał natomiast południowo-wschodni wiatr. Pierwszy
odcinek pagórkowaty, sporo małych góreczek po 10-20m, sporo szpalerów drzew z całą paletą
jesiennych barw. Widać tutaj też zupełnie niewykorzystane bogatctwo Ukrainy - czyli słynne
czarnoziemy, kraj dysponujący takim potencjałem powinien być rolniczą potęgą.
Za Demidówką wreszcie skręcam na zachód i wiatr zaczyna zdecydowanie pomagać. W Plaszewie
odbijam do kompleksu upamiętniającego słynną bitwę pod Beresteczkiem, gdzie Polacy rozbili
armię kozacko-tatarską w jednej z największych bitew całego XVII wieku. Kompleks robi wrażeniey
- składa się z otoczynych wysokim murem dwóch cerkwii, drewnianej XVIIw wybudowanej tuż po
bitwie, oraz sporo większej murowanej z 1914 roku. Postawione są w miejscu, gdzie po przegranej
bitwie ewakuował się ogromny, ok. 60tys kozacki tabor, rozgromiony w trakcie próby przeprawy
przez bagna.
Spod Beresteczka kontynuuję jazdę w stronę Lwowa, nieoczekiwanie od Łopatyna do Radziechowa
jest już nowiutki asfalt, więc z pomocą wiatru pruje się elegancko w stronę zachodzącego
słońca. Pociągnąłem jeszcze kawałek za Radziechów, już główną drogą na Lwów.
Zdjęcia z wyjazdu
Ranek najzimniejszy na wyjeździe - kolo świtu był mróz, rano cały rower mam w zamarzniętej
wilgoci. Ale pogoda dalej jest jak drut, cały czas ten sam wyżowy schemat - zimne noce i
poranki, a ekstra pogoda i słońce cały dzień. Dzisiaj jadę na Łuck, szybko na drodze robi się
duży ruch, a szosa jest w stylu ukraińskim, z masą dziur, więc trzeba często tańcować po całej
szerokości by je omijać, co przy dużym ruchu jest mocno nieprzyjemne. Ze względu na awarię
sztycy miałem jechać główną szosą bezpośrednio na Lwów, by ograniczyć złe nawierzchnie do
minimum, ale przez ten ruch zdecydowałem się jednak pojechać planowanym wcześniej sporo
dłuższym wariantem przez Beresteczko - po bardziej bocznych drogach.
Sam Łuck nie za ciekawy, w centrum była jakaś defilada chyba uczniów szkół wojskowych bo szli w
mundurach, ale na żołnierzy byli sporo za młodzi. Za Łuckiem zjeżdżam z głównej szosy kierując
się na Demidówkę. Ruch od razu znacznie zmalał, asfalt był cienki, ale też i dramatu nie było,
dało się po tym jechać, sporo przeszkadzał natomiast południowo-wschodni wiatr. Pierwszy
odcinek pagórkowaty, sporo małych góreczek po 10-20m, sporo szpalerów drzew z całą paletą
jesiennych barw. Widać tutaj też zupełnie niewykorzystane bogatctwo Ukrainy - czyli słynne
czarnoziemy, kraj dysponujący takim potencjałem powinien być rolniczą potęgą.
Za Demidówką wreszcie skręcam na zachód i wiatr zaczyna zdecydowanie pomagać. W Plaszewie
odbijam do kompleksu upamiętniającego słynną bitwę pod Beresteczkiem, gdzie Polacy rozbili
armię kozacko-tatarską w jednej z największych bitew całego XVII wieku. Kompleks robi wrażeniey
- składa się z otoczynych wysokim murem dwóch cerkwii, drewnianej XVIIw wybudowanej tuż po
bitwie, oraz sporo większej murowanej z 1914 roku. Postawione są w miejscu, gdzie po przegranej
bitwie ewakuował się ogromny, ok. 60tys kozacki tabor, rozgromiony w trakcie próby przeprawy
przez bagna.
Spod Beresteczka kontynuuję jazdę w stronę Lwowa, nieoczekiwanie od Łopatyna do Radziechowa
jest już nowiutki asfalt, więc z pomocą wiatru pruje się elegancko w stronę zachodzącego
słońca. Pociągnąłem jeszcze kawałek za Radziechów, już główną drogą na Lwów.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 186.10 km AVS: 23.81 km/h
ALT: 791 m MAX: 48.80 km/h
Temp:17.0 'C
Sobota, 13 października 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wypad
Śladami Niepodległej - Ukraina - dzień 3
Gdy ruszam zimnica daje się we znaki, ledwie 4'C, sporo jadę wzdłuż rozległych łąk, które
zawsze dużo wilgoci zbierają, a to rankami przekłada się na niskie temperatury. Ale gdy
docieram do Kowla robi się już ciepło i przyjemnie. Do tego droga Kowel-Kijów, którą wiele
kilometrów dzisiaj będę jechać to szosa w europejskim standardzie, z nowym i gładkim asfaltem.
Obawiałem się z tego powodu dużego ruchu, ale jestem mocno zaskoczony jak jest tu pusto. Ten
fragment Wołynia to tereny zdecydowanie nizinne, ale mają wiele uroku, przede wszystkim jest tu
bardzo pusto, przy szosie praktykcznie nie ma żadnych miasteczek, jedzie się sporo lasami i
rozległymi łąkami, ciągnącymi się na wiele kilometrów. Jednym słowem wielkie przestrzenie, coś
co w Polsce bardzo trudno jest uświadczyć.
Odpoczynek robię sobie po ok. 80km na ładnym leśnym miejscu postojowym. Moim celem na dziś była
Kostiuchnówka - miejsce najbardziej znanej i najcięższej bitwy z udziałem Legionów. To pod
Kostiuchnówką 1 Brygada Józefa Piłsudskiego w 1916 roku uczestniczyła w walkach
obronnych, walcząc ze znacznie liczniejszymi siłami rosyjskimi nacierającymi w ramach ofensywy
Brusiłowa. Straty poniosła bardzo znaczące, wielu żołnierzy oddało życie, straty jednego z
pułków 1 Brygady wynosiły ok. 50% - ale udało się nie dopuścić do przełamania frontu, co
pozwoliło siłom austriackim na normalny odwrót i uniknięcie bardzo dużych strat.
Kostiuchnówka jest położna ok. 17km od głównej szosy z Kowla, prowadzą do niej tylko boczne
drogi - więc miałem spore obawy co do jakości nawierzchni. No i rzeczywiście, o ile dotąd jazda
po Ukrainie była bardzo ulgowa, a szosy przyzwoite - to na tym kawałku była to już "Ukraina na
grubo" ;)). Ze 2/3 tego odcinka było w ogóle bez asfaltu, wiejskie drogi z kamieniami, dziurami
czy kostką, jednym słowem w sam raz na szosówkę ;)
Więcej jak 15km/h praktycznie się po tym jechać nie dało, a ja przecież musiałem to jechać w dwie strony. Do tego od początku wyjazdy
walczę z awarią sztycy, która mi często opada i wjeżdża w ramę, oczywiście na dziurach się to
znacznie zwiększa. Ale nie po to jechałem tu taki kawał, żeby wymięknąć tuż przed celem z
powodu dziadowskiej drogi, więc przebiłem się jakoś przez te dziury. A pomijając kwestię
nawierzchni jazda była bardzo przyjemna - mijałem kilka wioseczek, w których czas jakby się
zatrzymał 50 lat temu, taki swoisty skansen w realu, pomiędzy wioskami też urokliwe szerokie
przestrzenie. W samej Kostiuchnówce pojechałem na Polską Górę, gdzie w 1916 mieścił się jeden z
punktów obrony Legionistów. Przebijając się przez las doszedłem pod samą górę, gdzie stoi
pamiątkowy kamień ustawiony tu w 1928 roku.
Trochę się naszukałem polskiego cmentarza wojskowego, myślałem że żołnierze są pochowani na
cmentarzu w samej Kostiuchnówce, ale okazało się, że cmentarz jest parę km za wioską. Cmentarz
naprawdę urokliwy, w sosnowym lesie, bardzo dobrze utrzymany i zadbany - miło wiedzieć, że
państwo polskie potrafi spełnić swój obowiązek wobec tych co o nie walczyli i oddali za nie
życie. Pospacerowałem po cmentarzyku, podumałem nieco nad losem tych co "na stos rzucili swój
życia los" i dla ojczyzny zapłacili najwyższą cenę; pomodliłem się za dusze polskich żołnierzy
tu leżących i wróciłem wioskami do głównej szosy. Przejechałem jeszcze ze 30km, odbijając w
stronę Łucka; nocuję tradycyjnie w lesie, których tutaj nie brakuje.
Zdjęcia z wyjazdu
Gdy ruszam zimnica daje się we znaki, ledwie 4'C, sporo jadę wzdłuż rozległych łąk, które
zawsze dużo wilgoci zbierają, a to rankami przekłada się na niskie temperatury. Ale gdy
docieram do Kowla robi się już ciepło i przyjemnie. Do tego droga Kowel-Kijów, którą wiele
kilometrów dzisiaj będę jechać to szosa w europejskim standardzie, z nowym i gładkim asfaltem.
Obawiałem się z tego powodu dużego ruchu, ale jestem mocno zaskoczony jak jest tu pusto. Ten
fragment Wołynia to tereny zdecydowanie nizinne, ale mają wiele uroku, przede wszystkim jest tu
bardzo pusto, przy szosie praktykcznie nie ma żadnych miasteczek, jedzie się sporo lasami i
rozległymi łąkami, ciągnącymi się na wiele kilometrów. Jednym słowem wielkie przestrzenie, coś
co w Polsce bardzo trudno jest uświadczyć.
Odpoczynek robię sobie po ok. 80km na ładnym leśnym miejscu postojowym. Moim celem na dziś była
Kostiuchnówka - miejsce najbardziej znanej i najcięższej bitwy z udziałem Legionów. To pod
Kostiuchnówką 1 Brygada Józefa Piłsudskiego w 1916 roku uczestniczyła w walkach
obronnych, walcząc ze znacznie liczniejszymi siłami rosyjskimi nacierającymi w ramach ofensywy
Brusiłowa. Straty poniosła bardzo znaczące, wielu żołnierzy oddało życie, straty jednego z
pułków 1 Brygady wynosiły ok. 50% - ale udało się nie dopuścić do przełamania frontu, co
pozwoliło siłom austriackim na normalny odwrót i uniknięcie bardzo dużych strat.
Kostiuchnówka jest położna ok. 17km od głównej szosy z Kowla, prowadzą do niej tylko boczne
drogi - więc miałem spore obawy co do jakości nawierzchni. No i rzeczywiście, o ile dotąd jazda
po Ukrainie była bardzo ulgowa, a szosy przyzwoite - to na tym kawałku była to już "Ukraina na
grubo" ;)). Ze 2/3 tego odcinka było w ogóle bez asfaltu, wiejskie drogi z kamieniami, dziurami
czy kostką, jednym słowem w sam raz na szosówkę ;)
Więcej jak 15km/h praktycznie się po tym jechać nie dało, a ja przecież musiałem to jechać w dwie strony. Do tego od początku wyjazdy
walczę z awarią sztycy, która mi często opada i wjeżdża w ramę, oczywiście na dziurach się to
znacznie zwiększa. Ale nie po to jechałem tu taki kawał, żeby wymięknąć tuż przed celem z
powodu dziadowskiej drogi, więc przebiłem się jakoś przez te dziury. A pomijając kwestię
nawierzchni jazda była bardzo przyjemna - mijałem kilka wioseczek, w których czas jakby się
zatrzymał 50 lat temu, taki swoisty skansen w realu, pomiędzy wioskami też urokliwe szerokie
przestrzenie. W samej Kostiuchnówce pojechałem na Polską Górę, gdzie w 1916 mieścił się jeden z
punktów obrony Legionistów. Przebijając się przez las doszedłem pod samą górę, gdzie stoi
pamiątkowy kamień ustawiony tu w 1928 roku.
Trochę się naszukałem polskiego cmentarza wojskowego, myślałem że żołnierze są pochowani na
cmentarzu w samej Kostiuchnówce, ale okazało się, że cmentarz jest parę km za wioską. Cmentarz
naprawdę urokliwy, w sosnowym lesie, bardzo dobrze utrzymany i zadbany - miło wiedzieć, że
państwo polskie potrafi spełnić swój obowiązek wobec tych co o nie walczyli i oddali za nie
życie. Pospacerowałem po cmentarzyku, podumałem nieco nad losem tych co "na stos rzucili swój
życia los" i dla ojczyzny zapłacili najwyższą cenę; pomodliłem się za dusze polskich żołnierzy
tu leżących i wróciłem wioskami do głównej szosy. Przejechałem jeszcze ze 30km, odbijając w
stronę Łucka; nocuję tradycyjnie w lesie, których tutaj nie brakuje.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 170.10 km AVS: 22.28 km/h
ALT: 392 m MAX: 33.60 km/h
Temp:14.0 'C
Piątek, 12 października 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wypad
Śladami Niepodległej - Ukraina - dzień 2
Rano chłodno na pierwszym odcinku do Zamościa, tam umówiłem się z Kviato, niestety nie mógł
dziś jechać na rowerze, ale za to robimy sobie krótką rundkę po Zamościu, oglądając przepiękny
rynek, puściutki o tej porze. Z miasta wyjeżdżam na wschód, w drodze na granicę wiatr nieźle
dał mi popalić, bo tereny za Zamościem są bezleśne i dość odkryte. Po 100km docieram do
Dołhobyczowa, sprawnie przechodzę kontrolę - i melduję się na Ukrainie! Przemęczyłem jeszcze
10km pod solidny wiatr do drogi na Włodzimierz i tam skręcam na północ, a wiatr zaczyna mi
pomagać, tak więc do końca dnia już elegancka jazda. Zaskakuje mocno droga, spodziewałem się
typowej ukraińskiej "rąbanki", a tymczasem asfalt jest w niezłym stanie, nawet do Nowowołyńska
jest długi odcinek nowego dywanika. Sam Nowowołyńsk mijam bokiem, za miastem trzeba zapłacić
cenę za dobrą drogę, jest spory kawałek rozrytej już mocno szosy, szkoda że akurat na
najciekawszym kawałeczku po fajnych góreczkach.
Za tym odcinkiem wyraźnie się wypłaszcza, pod wieczór docieram do średnio ciekawego
Włodzimierza Wołyńskiego i robię tam zakupy na noc, obozowisko rozbijam kawałek za miastem
Zdjęcia z wyjazdu
Rano chłodno na pierwszym odcinku do Zamościa, tam umówiłem się z Kviato, niestety nie mógł
dziś jechać na rowerze, ale za to robimy sobie krótką rundkę po Zamościu, oglądając przepiękny
rynek, puściutki o tej porze. Z miasta wyjeżdżam na wschód, w drodze na granicę wiatr nieźle
dał mi popalić, bo tereny za Zamościem są bezleśne i dość odkryte. Po 100km docieram do
Dołhobyczowa, sprawnie przechodzę kontrolę - i melduję się na Ukrainie! Przemęczyłem jeszcze
10km pod solidny wiatr do drogi na Włodzimierz i tam skręcam na północ, a wiatr zaczyna mi
pomagać, tak więc do końca dnia już elegancka jazda. Zaskakuje mocno droga, spodziewałem się
typowej ukraińskiej "rąbanki", a tymczasem asfalt jest w niezłym stanie, nawet do Nowowołyńska
jest długi odcinek nowego dywanika. Sam Nowowołyńsk mijam bokiem, za miastem trzeba zapłacić
cenę za dobrą drogę, jest spory kawałek rozrytej już mocno szosy, szkoda że akurat na
najciekawszym kawałeczku po fajnych góreczkach.
Za tym odcinkiem wyraźnie się wypłaszcza, pod wieczór docieram do średnio ciekawego
Włodzimierza Wołyńskiego i robię tam zakupy na noc, obozowisko rozbijam kawałek za miastem
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 171.30 km AVS: 23.47 km/h
ALT: 829 m MAX: 46.20 km/h
Temp:17.0 'C