wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 317429.70 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.26%)
  • Czas na rowerze: 578d 00h 01m
  • Prędkość średnia: 22.77 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczka

Dystans całkowity:107120.90 km (w terenie 504.00 km; 0.47%)
Czas w ruchu:4231:34
Średnia prędkość:25.31 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:456290 m
Suma kalorii:227544 kcal
Liczba aktywności:899
Średnio na aktywność:119.16 km i 4h 42m
Więcej statystyk
Piątek, 15 marca 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Everesting na Świętym Krzyżu

Nigdy nie byłem specjalnym entuzjastą idei everstingu, czyli wykręcenia 8848 metrów w pionie na jednym i tym samym podjeździe, niemniej jest to wyzwanie, które szanujący się kolarz ultra powinien mieć w CV ;)). Więc gdy w gronie znajomych padła propozycja zrobienia everestingu na Świętym Krzyżu wiele się nie zastanawiając postanowiłem spróbować. 

Kwestia logistyki tego wyjazdu była mocno skomplikowana, większość ekipy chciała mieć samochód wsparcia, a w tym były tylko 3 miejsca, więc my z Rafałem ruszyliśmy już w piątek wieczór pociągiem do Kielc, pozostała trójka miała dojechać rano, z czego Marta i Michał mieli dołączyć do ekipy, a Adam pokręcić w okolicy na gravelu. 

Na początek podjazdu docieramy około północy i od razu zaczynamy jazdę. Pierwsze kółka idą spokojnie, staramy się nie przekraczać 200W, pamiętając ile czasu ma potrwać to wyzwanie. Noc zimna, na dole koło 0'C, u góry 2-3'C cieplej, tak więc na zjazdach za przyjemnie to nie było. Pod koniec nocy pojawia się coraz więcej osób idących na Święty Krzyż piechotą, niektórzy niosą ze sobą drewniane krzyże, okazało się, że to pielgrzymka z Ostrowca Świętokrzyskiego.






Po 11 podjazdach (koło 280m w pionie + parę metrów na zjeździe) dociera ekipa z Warszawy, samochód zostaje na parkingu pod bramą parku, a Marta i Michał dołączają do nas. Marta ruszyła od razu z kopyta, zapodając bardzo mocne tempo, którego już nie byłem w stanie utrzymać i tak ze 3 kółka ledwo zipałem nadrabiając straty z podjazdów na zjazdach, później zaczęła się już równiejsza jazdy, tyle że już nie grupowa, każdy większość trasy jechał swoim tempem. Pogoda niestety niespecjalna, chwilami popadywało, a koło zmierzchu rozpętała się burza, na szczęście główne uderzenie poszło bokiem.


Siedząc w samochodzie (ze względu na ilość bagaży bardzo niewygodnym na 4 osoby) długo się zastanawialiśmy co robić, w końcu wybraliśmy opcję pojechania na pizzę na dole. I była to dobra decyzje, porządnie zjedliśmy i odsapnęliśmy, a podczas posiłku wpadł do nas Cyklokot (sam też robił everesting na Świętym Krzyżu), który nam towarzyszył na jednym, już nocnym powtórzeniu. 

Drugiej nocy jazda zrobiła się już bardzo trudna, pogoda zaczęła dawać mocno w kość, cała górna część podjazdu była w gęstej mgle, co znacząco utrudniało zjazdy, Marta i Michał złapali mocne kryzysy i regenerowali się w samochodzie, z czego Marcie udało się znaleźć w sobie mobilizację do tego ogromnego wysiłku i wrócić do gry, Michał odpuścił. Ja też musiałem z sobą stoczyć mocną walkę, by po zrobieniu 8848m w pionie znaleźć w sobie siłę psychiczną do podjechania kolejnego ponad 1000m, tak by zaliczyć za jednym zamachem wyzwanie Everesting 10K i Everesting 10K Roam. Tak by mieć to już odklepane i by już mnie to nie kusiło w przyszłości :))


Wyzwanie mordercze, za chojracko do niego podeszliśmy pod kątem wyboru prognozy i w efekcie warunki dały nam ostro popalić. Bo everesting i w doskonałej pogodzie to kawał wyzwania, a co dopiero, gdy pogoda dołoży swoje.
Zdjęcia z Everestingu
Dane wycieczki: DST: 433.02 km AVS: 19.92 km/h ALT: 10089 m MAX: 62.38 km/h Temp:4.0 'C
Sobota, 9 marca 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Bydgoszcz

W pierwszy weekend marca wreszcie trafiła się doskonała słoneczna pogoda, więc takiej okazji nie można było zmarnować. Ruszamy wczesnym rankiem w sobotę razem z Martą i Rafałem. Poranek w Warszawie bardzo zimny, temperatura trzyma koło -4-5'C, co powoduje, że bębenek w rowerze Marty przestaje zazębiać, po przymusowym spacerze i serwisie na stacji udaje się to ogarnąć. Pierwszy odcinek naszej trasy to mazowieckie równiny aż do Sierpca, jazda nudna, ale za to szybka, bo ładnie pomaga nam wiatr i średnia oscyluje koło 30km/h


Za Sierpcem zaczyna robić się ciekawiej, na odcinku do Brodnicy są pierwsze pagóreczki, tam po 200km zatrzymujemy się na popas obiadowy w Macu. Za Brodnicą jedziemy jeszcze ze 25km na północ, po czym odbijamy na zachód - na Grudziądz. Ten odcinek jest najładniejszy na całej trasie - w rejonie Świecia nad Osą mamy zachód słońca i klasyczną "golden hour":


Do Grudziądza docieramy już po zmroku, robimy rundkę po pięknej starówce, to miasto ma swój niekłamany urok, zapadło mi mocno w pamięci podczas maratonu Wisła 1200


Za Grudziądzem robi się nadspodziewanie zimno, na odcinku do Tlenia temperatura spada w okolice -4'C. a że trzeba było w takich warunkach jechać dłuższy czas to łatwo nie było. Ocieplać się zaczęło dopiero po odbiciu na południe i gdy dojeżdżamy do Bydgoszczy jest już koło 2'C na plusie. Bydgoszcz nocą także prezentowała się okazale, robimy rundkę po zabytkowym centrum i nad ładnie wkomponowaną w miasto Brdą.


Zdjęcia z trasy
Dane wycieczki: DST: 396.58 km AVS: 26.98 km/h ALT: 1825 m MAX: 49.50 km/h Temp:1.0 'C
Piątek, 1 marca 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Zakopane

Prognozy na pierwszy marcowy weekend zapowiadały się elegancko, więc postanowiliśmy ruszyć 4-osobową grupą (Marta, Rafał i Michał) w góry. W piątek okazuje się, że w rowerze Marty padł jeden z hamulców, a tylna bezprzewodowa przerzutka elektroniczna Srama nie chce się połączyć z zestawem. Hamulec udało się ogarnąć w serwisie, ale na przerzutkę nie byli w stanie nic poradzić. Wpadam więc na pomysł, by wykręcić ze swojego górala elektroniczną, która jest również na 12 biegów i spróbować jak taka kombinacja zadziała. Zabawę z tym kończymy niecałą godzinę przed odjazdem pociągu - ale co najważniejsze z sukcesem! Przerzutka MTB dała się podłączyć do systemu, nie działała może idealnie (bo nie było czasu by się dłużej bawić z ustawianie mikro-indeksacji) - ale spokojnie można jechać.


Startujemy po 21 ze Skarżyska, pierwszy nocny odcinek do świętokrzyskie hopki, na pierwszy popas stajemy na Orlenie w Seceminie po 100km. Za Szczekocinami wjeżdżamy na Jurę, w Wolbromiu robimy kolejny popas, ale to przede wszystkim ze względu by przejazd przez Ojców wypadł już przy świetle dziennym, ale nie ma z tym problemu bo na zjeździe do Pieskowej Skały Rafał złapał gumę. Był duży problem z naciągnieciem dopasowanej opony na karbonową obręcz, ale Marta nas zgasiła całkowicie pokazując metodę przy której poszło to bez większego problemu :P


W Ojcowie bardzo zimno, koło 0'C, ale przejazd przez zamgloną Dolinę Prądnika miał sporo uroku. Generalnie spece od pogody znowu pokazali co potrafią, miało być 15-17 stopni przez pół dnia, a lekko powyżej 10'C to się utrzymało ledwie 2h, też i chwilami trochę popadywało.


Druga część trasy po przejechaniu Wisły to już ciężkie góry, Michał jedzie trochę wolniej, ale naszej trójce kręciło się bardzo przyzwoicie, wszystkim udało się wciągnąć w korbach i bez stawania słynną Makowską Górę, jeden z najostrzejszych polskich podjazdów.


Zmierzch łapie nas dopiero na Podhalu, już przy światłach lampek zaliczamy ostry podjazd pod Ząb i dalej na Gubałówkę.




Parę lat tu nie byłem, a wiele się zmieniło - i nie są to zmiany na dobre. Już niemal cały grzbiet Gubałówki jest obstawiony budami, niestety Zakopane to królestwo komercji i to tej spod najgorszego znaku. Zaliczamy jeszcze bardzo wredny zjazd do Kościeliska i ze sporym zapasem czasowym meldujemy się pod dworcem PKP, był jeszcze czas na obiad.

Pogoda co prawda odbiegała od prognoz, ale trasa wypaliła w 100%, jechało się to z dużą przyjemnością - podziękowania dla całej ekipy!
Zdjęcia z trasy
Dane wycieczki: DST: 348.48 km AVS: 23.44 km/h ALT: 4164 m MAX: 60.47 km/h Temp:4.0 'C
Piątek, 23 lutego 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Wczesna wiosna nad Biebrzą

Prognozy pogody podpowiadały, ze najsensowniej będzie ruszyć do północno-wschodniej Polski i tak zrobiliśmy ;). Pierwszy, nocny odcinek to dojazd do rejonu Wizny, cieplej niż na ostatnich nocnych trasach, koło 6 stopni, deszcz popaduje sporadycznie. W Wiźnie zaczyna świtać, oglądamy tu murale poświęcone słynnej obronie Wizny w 1939, gdzie przez 3 dni ok. 700 Polaków bohatersko powstrzymywało dużo lepiej uzbrojony, 40tys niemiecki korpus pancerny.


Z Wizny jedziemy na Strękową Górę, zobaczyć ruiny bunkra w którym walczył dowódca obrony Wizny - kapitan Władysław Raginis i gdzie wierny swojej przysiędze, że żywy pozycji nie odda po skończeniu się amunicji wysadził się granatem.


Za Strękową Górą wjeżdżamy na Carską Drogę, bardzo przyjemną drogą przez lasy i nad bagnami Narwi, nie wygląda może tak efektownie jak latem, gdy jest już zielono, ale o tej porze roku też warto zobaczyć. Po krótkim popasie w Goniądzu ruszamy nad Biebrzę, ze względu na wysoki poziom wielu mijanych rzek, który wystąpiły z brzegów obawialiśmy się czy damy radę przebić się do Augustowa szutrowym szlakiem. Ale okazuje się, ze szutrowa droga nad Biebrzą idzie na niewielkiej grobli i dzięki temu dało radę jechać, choć w drugiej części tego odcinka mieliśmy kilka wodnych przepraw ;)). 






Widokowo odcinek przepiękny, Biebrza szeroko rozlała, poza naszą drogą prawie wszystko jest pod wodą, wyglądało to kapitalnie. Ten odcinek miał może 6km - a "zrobił" nam całą długą trasę do Suwałk.


Po popasie obiadowym w Augustowie jedziemy jeszcze nad Wigry, gdzie ciągle jeszcze jest sporo lodu, a trasę kończymy pod klimatycznym dworcem w Suwałkach, nawet trochę słońca było w końcówce ;))
Zdjęcia z wyjazdu
Krótki filmik z IG Marty

Dane wycieczki: DST: 346.45 km AVS: 25.66 km/h ALT: 1155 m MAX: 47.62 km/h Temp:5.0 'C
Niedziela, 11 lutego 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Zaufaj mi, jestem meteorologiem...
..czyli miało być tak pięknie (8-10 stopni), a wyszło jak zawsze czyli 90% trasy w deszczu i przedziale 2-4 stopnie ;))

Ruszamy rano z Krzychem na trasę z Warszawy do Czeremchy, byliśmy przygotowani na to, ze pierwsze parę godzin może być w deszczu i zimnie, ale wybraliśmy się na tę trasę bo już od południa wg prognoz miał się fajnie ocieplać. Tak więc motywem przewodnim stało się hasło "zaraz będzie to ocieplenie" :)). I jak się można domyślać niewiele z tego wyszło, a prawdziwym hitem była prognoza w Siemiatyczach, która pokazywała, że obecnie jest tam 8 stopni (podczas gdy realnie były 3 stopnie, deszcz i wcale niemały wiatr, więc odczuwalna to była poniżej zera).



Dla Krzyśka była to pierwsza trasa w roku, więc te 150km w zimnie, w deszczu i pod wiatr (po dość odkrytych terenach) dało mu ostro w kość i wolał nie przeginać, wracając z Siemiatycz pociągiem. Trochę podlaskich klimatów z trasy:




Ja pociągnąłem dalej, gdy dojechałem pod Czeremchę - uznałem, ze warto by wykorzystać ten wiatr pod który tyle jechaliśmy i skierowałem się na Małkinię. W Małkini z kolei uznałem, ze to już tylko trochę ponad setka do Warszawy, więc pojadę na kołach. I to nie był najszczęśliwszy pomysł, bo nocą drogami technicznymi wzdłuż ekspresówki do Białegostoku kiepsko się jechało, światła samochodów z S8 oślepiały, do tego choć przed Warszawą wreszcie się ociepliło do 7 stopni - to już padać zaczęło solidnie, a ja nie miałem kurtki na deszcz tylko wiatrówkę, więc dojechałem już mokry.

Jednym słowem wyszła trasa z gatunku "psychika się sama nie wykuje" :))
Parę fotek z trasy

Dane wycieczki: DST: 413.25 km AVS: 25.46 km/h ALT: 1365 m MAX: 41.91 km/h Temp:3.0 'C
Niedziela, 28 stycznia 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Z Tyczyna do Warszawy dla WOŚP

W niedzielę 28 stycznia przypadał 32 finał Wielkiej Orkiestry, więc razem z warszawską ekipą Grupetto dołączyliśmy do charytatywnego przejazdu organizowanego przez Stowarzyszenie Młodzieżowe Centrum Współpracy w Tyczynie. Do Rzeszowa podróżujemy pociągiem, na dworcu odbiera nas Dominik i samochodem zawozi do Tyczyna, było z tym trochę śmiechu, bo w czwórkę musieliśmy się upchnąć na tylnym siedzeniu :))


U Dominika przeczekujemy 2h, które schodzą głownie na jedzeniu i zabawach z przemiłym sierściuchem:


O północy ruszamy z Tyczyna, w sumie jedzie nas ósemka, z rejonu Rzeszowa Wojciech Wilk, Krystian Cholewa i Bogdan Adamczyk, a warszawska ekipa to Ania Kopytowska, Marta Gryczko, Sylwester Szustak, Krzysztof Tlaga i ja; do tego towarzyszy nam 2-os ekipa w aucie serwisowym. Pogoda na starcie niestety nie rozpieszcza, pierwsze 70km jedziemy w lekkim deszczu i przy 0'C, do tego prawie cała trasa do Warszawy jest pod wiatr. Ten pierwszy kawałek był mocno nieprzyjemny, dużo leciało wody spod kół, więc na popas na stacji zatrzymujemy się z dużą ulgą. Później deszcz przechodzi i do  Sandomierza zaczynamy schnąć, na piękny sandomierski rynek wjeżdżamy robiąc sobie wyścigi na trudnym, brukowanym podjeździe. 


Tutaj mamy pierwszy popas w sztabie WOŚP, na wyjeździe z miasta Krystian zrywa łańcuch. A jechał na teoretycznie niezawodnym ostrym kole, a że nikt nie miał specjalnej spinki do szerokich łańcuchów, więc Krystian niestety musiał zakończyć jazdę i przesiąść się do auta. My natomiast kontynuujemy nocną jazdę, tempo jest bardzo solidne, na każdej górce już muszę walczyć żeby się utrzymać w grupie. co jakiś czas trochę odpadając. Dziewczyny niszczą system, nasze panie to ścisła czołówka kobiecego ultra, Ania (ksywka "Szalone Kopytko") ma taką nogę, że gdy wychodzi na prowadzenie na podjeździe to rozrywa grupkę, a Marta z kolei jedzie po sobotnim ostrym ściganiu na Zwifcie i trzyma się jakby to była na trasa na 20km. Ale bank rozbił Bogdan, który pojechał na rozklekotanym zimowym rowerze, z kolcowanymi oponami i wielkim orkiestrowym sercem na kierownicy, tak więc jadąc z ludźmi na wysokiej klasy szosówkach to miał tu bardzo solidny trening, ale Boguś to przecież kilkukrotny zwycięzca BBT.


Świta nam w rejonie Ostrowca Świętokrzyskiego, na tym kawałku mamy częste postoje w sztabach WOŚP, które wypadają co 30-40km - zatrzymujemy się w Kunowie, Iłży, Skaryszewie i Zwoleniu. Natomiast kolejny odcinek do Góry Kalwarii jest dłuższy, bo aż 80km, początkowo mieliśmy w planach stanąć w Głowaczowie, ale w wyniku drobnego zamieszania w końcu nic z tego nie wyszło i popasu w cieple nie robiliśmy. Za to w Górze mamy dłuższy postój obiadowy i już nocą dojeżdżamy do Warszawy wariantem przez Gassy. Tutaj w szóstkę (nie wszyscy mieli czas i ochotę) wybieramy się do głównego studia WOŚP - i chore pojebstwo trafia na ekrany telewizji :P

fot. @emgieer

Podziękowania dla całej, bardzo wesołej ekipy, elegancko ta inicjatywa wypaliła!


Zdjęcia z imprezy
Krótki filmik z IG Marty
Dane wycieczki: DST: 369.35 km AVS: 27.67 km/h ALT: 1495 m MAX: 51.23 km/h Temp:0.0 'C
Sobota, 30 grudnia 2023Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon Disc 2023, Wycieczka
Walka ze sprzętem na Jurze

Podczas wielu naszych jesienno-zimowych wypadów ultra sprzęt sprawował się perfekcyjnie. Ale żeby była równowaga w przyrodzie za za dużo szczęścia trzeba kiedyś zapłacić cenę i na tym wypadzie los się na nas odegrał ;)). Na ostatni weekend w roku postanowiliśmy ruszyć na Jurę. Pociągi w tym terminie były bardzo obłożone, więc do Opola jedziemy składem, który nie oferuje przewozu rowerów, ale dla chcącego nic trudnego, rowery miały nawet miejsca siedzące ;).



Na dworcu w Opolu bierzemy się za wymianę klocków hamulcowych w rowerze Marty, zajechanych po mokrych 500km do Wilna. Niestety polegliśmy na tej operacji, bo tłoczków nijak się nie dało cofnąć, a w hamulcach szosowych jest mniej miejsca niż w MTB i by założyć nowe klocki tłoki trzeba cofnąć do zera. Ponad godzina roboty na marne, rozciąłem sobie rękę, a jeszcze na sam koniec dworcowy gołąb obsrał nam nowe klocki :P

Nie było rady, Marta musiała jechać jedynie z tylnym hamulcem, który też już powoli dogorywał. Na pierwszy ogień idzie Gogolin i Góra Świętej Anny, tutaj pech dopada mnie - gdzieś na bruku na szczycie czuję, że opona mi mięknie, więc trzeba było zmienić dętkę, a za ciepło to nie było, Marta czekając aż zrobię kapcia nieźle zmarzła. Świt za to mamy elegancki, zobaczyć słońce w grudniu to nie lada wyczyn ;)


Przed Zawierciem zaczynają się pierwsze jurajskie hopeczki, w samym mieście byliśmy w dwóch sklepach rowerowych by zreperować ten przedni hamulec, niestety sobota, dzień przed sylwestrem to i w Warszawie większość sklepów rowerowych jest zamknięta, nie inaczej było w Zawierciu.



Postanawiamy, więc zmienić trasę i zrezygnować z Ojcowa, bo jazda głębiej w Jurę była za ryzykowna, bo i w tylnym hamulcu Marty klocki już ledwo żyły. Mieliśmy zaproszenie do Marka Dembowskiego w Ogrodzieńcu, więc z chęcią skorzystaliśmy - wielkie dzięki dla Marka i rodziny za spotkanie i ugoszczenie nas, niestety zapomniałem zrobić wspólnego zdjęcia.


Z Ogrodzieńca bierzemy więc kurs na Warszawę, czekało nas jeszcze ze 40km solidnych jurajskich hopek, dopiero za Lelowem się wypłaściło. Zmierzch łapie nas za Włoszczową, ale nocka świetna do jazdy - sucha i księżycowa.


I gdy już myśleliśmy, że bez problemu dojedziemy do Warszawy - na 50km przed Grójcem w rowerze Marty pojawia się głośny chrobot. Po obejrzeniu sprzętu okazuje się, że padło łożysko w bębenku i kaseta ma luz na dobry centymetr. Na rowerze póki co dało się jeszcze jechać, ale Marta nie mogła puszczać korby, bo wtedy natychmiast bębenek głośno wył; nawet na zjazdach trzeba było dokręcać. Tego typu jazda jest bardzo niekomfortowa, dlatego Marta w Grójcu zjechała do domu, nie było sensu ryzykować, bo bębenek mógł paść na amen w każdej chwili, a jazda po aglomeracji warszawskiej, gdzie trzeba co chwilę ruszać i hamować byłaby bardzo niekomfortowa.

Z takimi awariami zrobić ponad 400km w grudniu to już kawał wyczynu, to wymaga nie lada psychy, by nie wsiąść w pociąg. Rower Marty, która przejechała w tym roku ponad 40tys km nie ma lekkiego życia :))
Krótki filmik z IG Marty
Zdjęcia z trasy

Dane wycieczki: DST: 428.90 km AVS: 26.07 km/h ALT: 2576 m MAX: 56.20 km/h Temp:4.0 'C
Sobota, 11 listopada 2023Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon Disc 2023, Wycieczka
Po rogale świętomarcińskie, do pierdla i pod pomnik
...czyli Marta i jej ekipa Nieśmiertelnych znowu w akcji ;))

Listopad za pasem, ale to nie powód by odpuszczać jeżdżenie tras ultra. Cel na 11.XI sam się narzucał, w dzień Świętego Marcina warto się wybrać do Poznania na słynne rogale świętomarcińskie. Na dzisiejszą trasę do Marty i Rafała dołącza do nas też Michał, w pociągu do Poznania nasza ekipa oczywiście pełna życia i wigoru:


W Poznaniu robimy rundkę po centrum, które niestety od dawien dawna jest zeszpecone niekończącym się remontem, który jest jedną wielką kompromitacją tego miasta. Kiedyś Wielkopolska słynęła z doskonałego zarządzania, a teraz to skrajnie nieudolne władze Poznania stają się przedmiotem memów


Jeszcze trochę i poznaniacy dojdą do poziomu PKP i legendarnego remontu linii do Zakopanego, który trwa już 10 lat ;). Ale celem naszej wizyty w Poznaniu nie były zabytki, a słynne rogale świętomarcińskie, bo 11.XI to nie tylko Święto Niepodległości, ale również dzień Świętego Marcina, można powiedzieć nieoficjalnego patrona Poznania. Kupujemy oryginały, potwierdzone certyfikatem, smakowały wybornie!


Wyjazd z Poznania nieciekawy, dopiero jakieś 30km za miastem robi się przyjemnie, wychodzi słońce, a temperatura z poziomu 2-3 stopni skacze do całkiem przyjemnych 7-8'C. Kolejny punkt naszego "programu" to Wronki, słynące w całej Polsce oczywiście ze swojego więzienia, które trzeba to przyznać swoimi rozmiarami robi wrażenie, a na murze tego przybytku rozbawia nas taki oto plakat:


Za Wronkami najfajniejszy odcinek dzisiejszej trasy - wjeżdżamy w lasy Puszczy Noteckiej, następnie zwiedzamy urokliwe Drezdenko, a na wyjeździe z tego miasta wjeżdżamy na przyjemną ścieżkę rowerową


Kawałek za Drezdenkiem łapie nas zmierzch, do Świebodzina dojeżdżamy już nocą (po drodze odcinek lubuskich górek). Po postoju w Macu jedziemy pod słynną statuę Chrystusa Króla Wszechświata, trzeba przyznać, że ten rozmach i gigantomania robi wrażenie. Warto tu dodać, że Chrystus ze Świebodzina nie jest synem cieśli, tylko synem kolarza. Bo jednym z głównych inicjatorów budowy tego pomnika był Wacław Żurakowski, kilkukrotny finisher BBT, a następnie współorganizator tego wyścigu, który w Świebodzinie przez wiele lat był radnym oraz przewodniczącym rady miejskiej.


Ze Świebodzina zaczynamy długi, nocny odwrót do Wrześni. Pomagał nam wiatr w plecy, a temperatura trzymała sensowne 4'C, więc jechało się całkiem dobrze, choć oczywiście długie listopadowe noce potrafią dać w kość; to nie to samo co jazda w czerwcu. Kawałek przed Wrześnią podnosi nam ciśnienie stado saren, które wtargnęło na drogę wypłoszone jadącym obok pociągiem, ledwie się udało wyhamować. Niemniej z tych ostatnio pokonywanych tras ta była dla mnie najłatwiejsza, dobra pogoda i bardzo płaska trasa zrobiły swoje. 
Zdjęcia z trasy
Krótki filmik na IG Marty

Dane wycieczki: DST: 427.40 km AVS: 28.46 km/h ALT: 1395 m MAX: 46.50 km/h Temp:5.0 'C
Sobota, 4 listopada 2023Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon Disc 2023, Wycieczka
Pada deszczyk, pada równo - raz spadnie na kwiatek, raz spadnie na g...
Kolejny weekend, więc pora na kolejną traskę ultra. Sponsorem dzisiejszego odcinka był przemiły deszczyk, który uraczył nas towarzystwem przez 150km przy 5 stopniach. Serdeczne podziękowania, bo w dobrej pogodzie to my przecież nie jeździmy ;))


Ruszamy z Warszawy o północy, drogi mokre, ale z góry na razie nic kapie, zaczyna dopiero za Nasielskiem, w Ciechanowie robimy postój na Orlenie. Gdy ruszamy zostaje już tylko godzina do świtu, ale bardzo marny był to świt, bo lać zaczęło już solidnie i trzymało aż do Iławy. Większość ludzi szukałoby w takiej sytuacji odpoczynku w cieple, ale Marta wręcz przeciwnie - całe 130km do Iławy cisnęła na raz, nie chcąc słyszeć o pośrednich postojach; właśnie tak mocna głowa i odporność na złe warunki jest kluczowa na wyścigach ultra, bo tam to pogoda często rozdaje karty.


W Iławie robimy dłuższy popas w Macu i gdy ruszamy wreszcie robi się fajna pogoda - deszcz już nie pada, temperatura nieco skoczyła do góry, a momentami nawet przebłyskuje słońce. Droga do Suszu widokowa, powoli zmieniają się nam krajobrazy, bo wjeżdżamy na Powiśle. Główny punkt programu dzisiejszej trasy to Malbork i wspaniały zamek krzyżacki, który swoim ogromem nawet i w dzisiejszych czasach robi wielkie wrażenie, więc można jedynie się domyślać jak wielkie wrażenie wywierał w średniowieczu.


Kawałek za Malborkiem łapie nas zmierzch, listopadowy dzień to ciemności już o 16, więc trzeba się zacząć przyzwyczajać do zimowej długości dnia, bo do marca to lepiej nie będzie ;). Dojazd na Westerplatte to przejazd przez mocno zindustrializowane dzielnice Gdańska - mija się wielką rafinerię oraz jeszcze większy port z bardzo rozbudowaną infrastrukturą. Taki industrial za dnia wygląda z reguły fatalnie, natomiast nocą nabiera nowego życia, podświetlona rafineria prezentowała się niemal jak jakiś zaawansowany statek kosmiczny ;))


Westerplatte jak zawsze robi spore wrażenie, to miejsce ma swoją magię i choć dojazd na półwysep jest upierdliwy to moim zdaniem zdecydowanie warto.


Na koniec trasy robimy tradycyjną rundkę po gdańskiej starówce, okazało się też, że wreszcie ukończono remont zabytkowego dworca PKP, który teraz prezentuje się wspaniale, to bez wątpienia jeden z najładniejszych dworców w Polsce.
Zdjęcia z wyjazdu
Krótki filmik z IG Marty
Dane wycieczki: DST: 379.80 km AVS: 26.75 km/h ALT: 1586 m MAX: 53.10 km/h Temp:7.0 'C
Sobota, 28 października 2023Kategoria >100km, >200km, >300km, >500km, Canyon Disc 2023, Wycieczka
Zimna Litwa
Ostatni weekend października to jedyny okres, gdy można pojeździć 25h na dobę - więc nie mogliśmy tej szansy zmarnować :)). A że przechodzimy na czas zimowy to jak mawiał klasyk z Misia "jak jest zima to musi być zimno" - ruszamy razem z Martą i Rafałem w najzimniejszy rejon w sensowym zasięgu, czyli na Litwę. Startujemy o 11 z Działdowa, od razu widać, że ciepło to dzisiaj nie będzie, są ledwie 3-4 stopnie. Oglądamy zamek krzyżacki w Nidzicy, następnie kierujemy się na Biskupiec, trasa prowadzi głównie lasami, więc można podziwiać piękne barwy jesieni.


Do Biskupca na Orlen docieramy już przemarznięci, więc wszyscy przebieramy się tu w grubsze ciuchy. Sanktuarium maryjne w Świętej Lipce oglądamy jeszcze za światła dziennego, do Kętrzyna i pobliskiego Wilczego Szańca docieramy już nocą.

Odcinek do Gołdapi mija całkiem sprawnie, tutaj robimy długi, ponad godzinny popas na wygodnym "kanapowym" Orlenie, stacje 24h znacznie podnoszą komfort zimowej jazdy. Za Gołdapią zaczyna się długi odcinek całkowitej "ciemnej dupy" - na 100km do Kalwarii na Litwie nie było żadnego oświetlenia w mijanych miasteczkach, a minęło nas na tym kawałku może z 5 samochodów. Na odcinku do Wiżajn wyremontowano drogę i odcinków z gorszym asfaltem zostało już bardzo niewiele. Udało nam się też zobaczyć Trójstyk granic Polski, Rosji i Litwy, spotkaliśmy tutaj co prawda patrol Straży Granicznej (a dochodziła północ) - ale nie robili żadnych problemów z podjechaniem kawałka pod sam słupek rozdzielający trzy granice. Okazało się, że słupek jako obiekt o szczególnie strategicznym znaczeniu jest szczelnie ogrodzony drutem kolczastym, czysto pokazowa komedia, bo skuteczność takiego rozwiązania w zatrzymywaniu imigrantów jest żadna, tym bardziej, że na długiej granicy z Rosją jest wiele dogodniejszych miejsc do przekroczenia granicy. 


Kawałek dalej wjeżdżamy na Litwę, wychodzi księżyc i chwilami widoki są magiczne.


Ale zejście chmur z nieba oznaczało spadek temperatury, lekki mróz trzymał od Gołdapi, teraz spada tak na poziom -3'C, więc odliczamy już kilometry do stacji w Łoździejach, bo nocne 130km na mrozie to już daje zdrowo w kość. W Łoździejach na szczęście trafiamy na stację Circle K na dużym wypasie, gdzie można się wygodnie zregenerować, Marcie udało się nawet trochę pospać, my z Rafałem niestety nie posiedliśmy magicznej sztuki zasypiania w każdej pozycji w dowolnym miejscu ;))


Krótki kawałek za Łoździejami zaczyna świtać i jest bardzo zimno, aż do Druskiennik trzyma mróz na poziomie -3-4'C, ale widoki o świcie rekompensują to w całości.


Trochę przerobiliśmy pierwotną trasę do Druskiennik licząc, że oszczędzimy ok. 20km (nie przeliczając tego dokładnie), ale skrót okazał się sporo krótszy i już musieliśmy zacząć mocno pilnować czasu, by wyrobić się na pociąg w Augustowie; dlatego Druskienniki oglądamy tylko bardzo pobieżnie z rowerowego siodełka. Za Wiejsiejami zaczął się odcinek szutrowy z których słynie Litwa - i to jeden z najładniejszych jakie miałem okazję jechać; malownicze pagóreczki, pola, łąki i lasy w jesiennych barwach.


Do tego o tej porze roku szutry są twardo ubite, więc nawet na szosówkach nie są jakimś wielkim problemem, także jazda tego odcinka zajęła nam mniej czasu niż się obawialiśmy i mogliśmy jeszcze się zatrzymać w Gibach w lokalnym sklepiku, gdzie mieli bardzo smaczne drożdżówki; a na pociąg w Augustowie dotarliśmy z bezpiecznym półgodzinnym zapasem. 

Trasa wymagająca, 500km pod koniec października to oznacza 14h nocy, do tego wypadło nam ok. 200km na mrozie, ani razu nie było cieplej niż 5'C. Ale frajdy taka jazda w dobrze zgranym rowerowo teamie daje masę, a jazda w trudniejszych warunkach pogodowych później mocno procentuje na wyścigach, bo pogoda na ultra to bardzo często jest kluczowy czynnik. 
Zdjęcia z wyjazdu
Krótki filmik z IG Marty

Dane wycieczki: DST: 501.20 km AVS: 26.50 km/h ALT: 3259 m MAX: 61.30 km/h Temp:1.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl