wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 295010.23 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.28%)
  • Czas na rowerze: 538d 00h 20m
  • Prędkość średnia: 22.73 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Gruzja 2022

Dystans całkowity:1547.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:94:17
Średnia prędkość:16.41 km/h
Maksymalna prędkość:70.60 km/h
Suma podjazdów:26785 m
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:96.71 km i 5h 53m
Więcej statystyk
Wtorek, 21 czerwca 2022Kategoria >100km, Canyon Exceed 2022, Gruzja 2022
GRUZJA
VI dzień - Zekari (2030m) - Zekari Pass (2290m) - Abastumani - Kikineti - Achalciche - Aspindza - Pia

Pobudka i poranne szykowanie się do jazdy - to kontynuacja wczorajszych pięknych widoków, zeszły już wszystkie mgły i chmury i dobrze widać otaczające nas szczyty. Kontynuujemy jazdę na przełęcz Zekari, niewiele nam już do końca zostało, podjazd nie jest specjalnie trudny, w końcówce dominują długie trawersy, pojawiło się też kilka płatów śniegu.


Na przełęczy kolejna dawka ekstra widoków, znowu pojawiło się trochę malowniczych mgieł, do tego solidnie wieje - więc raz widać na 20m, a raz otwiera się szersza perspektywa na otaczające nas góry. Z przełęczy jest taki w miarę płaski odcinek, jedzie się tu zielonymi halami, mijamy stada pasącego się bydła. Po paru km zaczyna się spektakularny zjazd do Abastumani - w górnej części droga jest bezleśna, więc doskonale widać serpentyny na długim odcinku, Zjazd dość szybki i dający dużo frajdy, tylko najpewniej przebiłem oponę, bo coś mi zaczęło schodzić powietrze i musiałem dopompowywać kilka razy i nie bardzo mogłem namierzyć skąd powietrze ucieka, dopiero po pewnym czasie się to skutecznie uszczelniło. Asfalt wraca gdzieś tak na poziomie 1400m, później już jedzie się dość łagodnie nachyloną drogą przez dolinę.

Za Abastumani odbijamy w bok i czeka nas seria podjazdów na mniej więcej 1500m. Odcinek przepiękny - jedzie się odkrytą okolicą, z szeroką perspektywą na okoliczne masywy górskie, ale przede wszystkim pojawiają się całe dywany z kwitnących kwiatów, bo w wyższych rejonach Małego Kaukazu właśnie mamy wiosnę w pełni. Za wioską Kikineti zjeżdżamy na zupełnie boczne drogi, które po pewnym czasie zupełnie zanikają - były puszczone miedzą pomiędzy polami, która już nie istnieje, trzeba się więc przebijać offroadem, jadąc bezpośrednio po kwiatowych łąkach; odcinek niezapomniany, który w pamięci zostanie na długo. 


Droga wraca w wiosce Ani, tutaj Byczys wybrał jazdę śladem, ja natomiast analizując mapę uznałem że jednak lepiej będzie pociągnąć drogą i miałem rację, bo Marceli wrąbał się w jakieś mocne dziury, a ja miałem ekstra kawałek z bardzo szybkim zjazdem; był też niezły zastrzyk adrenaliny, gdy przy ponad 60km/h wyskoczył mi pies ;). W dolnej części zjazdu już wygodny asfalt, którym przez sielską okolicę dojeżdżamy do Abastumani, na wjeździe do którego wita nas zamek Rabati. W międzyczasie zrobiło się bardzo gorąco, w Abastumani pomimo sporej wysokości koło 1000m praży już niemiłosiernie, gorące powietrze kumuluje się na dole doliny. Robimy tu zakupy i długi popas w cieniu, niechętnie zabierając się do dalszej jazdy. 

Przerzut do Achalciche okazał się na szczęście asfaltowy (z mapy raczej wyglądał na szuter), niemniej trzeba było zaliczyć ponad 500m w pionie, jadąc w sporej części w pełnej ekspozycji na słońce, a chwilami temperatura dochodziła już do 36'C. Ale upał w połączeniu ze stojącym powietrzem zwiastował burzę i już przed szczytem podjazdu pojawiły się na horyzoncie ciemne chmury i stopniowo się do nas zbliżały. Pierwsza fala ulewy dorwała nas przed wioską Sakudabeli, chwilę przeczekiwaliśmy pod drzewami, ale miejsce nie dawało dobrej ochrony przed deszczem, więc musieliśmy jechać dalej. Ale główne uderzenie burzy nas ominęło i tylko częściowo zmoczeni docieramy do Abstumani. Tutaj w wygodnej i obszernej wiacie pod sklepem przeczekujemy silne uderzenie burzy, pada bardzo gwałtownie, także i całkiem sporym gradem, temperatura też się znacznie obniżyła do poniżej 20'C. 


Po burzy ruszamy dalej, licząc, że co miało się wypadać to się wypadało. Za Achalciche czekał nas wymagający szutrowy odcinek z podjazdem blisko 1000m w pionie, do tego przez zupełne bezludzie, z opisów na które trafiliśmy wynikało, że w drugiej części już na płaskowyżu i na zjeździe będą nieprzejezdne odcinki z pchaniem. Już na asfaltowym dojeździe do podjazdu zobaczyliśmy, że minęło nas jedynie pierwsze uderzenie burzy, po krótkim przejaśnieniu szybko podjechały sine chmury i lunęło na maksa. Twardo wjechaliśmy na podjazd, pomimo, że szutrem płynęła już rzeka wody i błota. Podjechaliśmy w tych ekstremalnych warunkach ok. 100m w pionie, ale cały czas lało masakrycznie. Uznaliśmy, że w takiej sytuacji pchanie się dalej nie ma sensu, jeśli na tej drodze w normalnych warunkach są problemy z błotem, to przy tak potężnej burzy mogłoby to być nie do przejścia. Poza tym musielibyśmy nocować wysoko w górach, na poziomie ok. 2000m, a prognozy bardzo źle wyglądały. Postanawiamy więc odpuścić ten podjazd i objechać go asfaltem; odwrót w dół tylko dla koneserów, droga to już była wielka rzeka błota, a na miejscu połączenia z asfaltem zrobiło się spore jezioro.


Wracamy wiec do Achalciche (gdzie wita nas piękna, podwójna tęcza) i tu zastanawiamy się co robić. Jako, ze jesteśmy już mocno przeczesani deszczem uznajemy, że najsensowniej będzie wziąć kwaterę, zresztą to już 6 dzień wyprawy, wiec i tak mieliśmy w planach nocować pod dachem kolejnego dnia, by podładować elektronikę i lepiej się zregenerować. W końcu znajdujemy nocleg kawałek przed Wardzią. Mieliśmy do niego ze 20km i jeszcze nas dwa razy po drodze mocniej sieknęło. A najbardziej klimatyczny to był dojazd do samego noclegu, do którego trzeba było zjechać z pół kilometra, wiocha była totalna, chwilami bieda piszcząca, dojazd po błocie; mieliśmy poważne obawy czy w takim miejscu zmaterializuje się kwatera znaleziona na Bookingu. Ale kwatera jednak była i to całkiem niezła, wzięliśmy też wyżywienie, smakując gruzińskiej kuchni. 

Trochę szkoda było odpuścić długi terenowy odcinek szlaku, ale w tych warunkach to była jedyna sensowna decyzja. Lało potężnie i to lało większość nocy, w tych warunkach drogi w górach mogły się zamienić w głębokie błoto, w którym nie byłoby mowy o jeździe, do tego musielibyśmy spać pod namiotami wysoko w górach, dojeżdżając na biwak zupełnie przemoczeni. 
Zdjęcia - Mały Kaukaz
Dane wycieczki: DST: 120.00 km AVS: 17.87 km/h ALT: 1814 m MAX: 65.20 km/h Temp:24.0 'C
Poniedziałek, 20 czerwca 2022Kategoria >100km, Canyon Exceed 2022, Gruzja 2022
GRUZJA
V dzień - Doghurash - Kutaisi - Rokiti - Baghdati - Sairme - Zekari (2030m)

Noc była wilgotna, więc rano namioty mamy zupełnie mokre; ale poranne mgły zwiastują raczej niezłą pogodę. Start elegancki, bo czeka nas zjazd z górki, którą wczoraj na koniec dnia zaliczaliśmy. Ja pojechałem śladem, ścinającym serpentyny, Marceli wybrał szosę - i sporo lepiej na tym wyszedł. Zjeżdżałem przez jakąś wiochę potężnie nachylonymi drogami po 20-25%, hamulce na maksa, droga wąziutka, więc w ogóle nie można się było rozpędzać, widoki żadne, do tego jeszcze pełno krowiego nawozu, więc po tym zjeździe to opony miałem całe w g. ;). Po tym doświadczeniu już się ostatecznie zniechęciłem do takich potencjalnych skrótów naszego śladu z bikepacking.com, czasami ślad jest puszczony zupełnie bez głowy; Byczys zamiast tego miał elegancki, szybki zjazd, do tego szerokie widoki, bo doskonale było widać całą dolinę do której zjeżdżaliśmy. 

Z 15km jedziemy większą szosą, a później odbijamy w boczniejsze drogi wzdłuż rzeki Rioni. Zakładaliśmy, że do Kutaisi będzie to dość nudny dojazd - a tymczasem droga była całkiem ciekawa, jechało się w paru miejscach dość głębokimi kanionami, do tego były długie odcinki szutrowe, ruch właściwie żaden; jednym słowem bardzo udana alternatywa dla główniejszej drogi do Kutaisi. Ale miało to swoją cenę, tak z profilu to wyglądało, że do Kutaisi (położonego na wysokości zaledwie 100-140m) będzie to odcinek wypoczynkowy i będziemy właściwie tylko zjeżdżać, a tymczasem na 75km nabiliśmy koło 800m w pionie. Ale było warto, bo droga była naprawdę fajna, niemal do samych przedmieść miasta jechaliśmy bocznymi drogami.


W Kutaisi tradycyjnie skusił nas McDonalds, wygodny, bo można tam było trochę podładować elektronikę, potem robimy rundkę po mieście, znowu niepotrzebnie pojechaliśmy śladem kołując po jakiś bocznych dzielnicach, przez co musieliśmy zawracać szukając sensownego sklepu. Samo Kutaisi raczej niespecjalne, w centrum jest parę ładniejszych budowli, ale generalnie to szału nie ma; ale do Gruzji nie jeździ się by zwiedzać miasta. Kutaisi jest taką umowną granicą pierwszej części naszej wyprawy - Swanetia zaliczona, teraz pora na Kaukaz Mały!


Pogoda nam dopisała, bo obawialiśmy się dużych upałów na przejeździe przez nizinny "środek" Gruzji, ale słońce jest za chmurami, dzięki czemu temperatura jest w sam raz. Dojazd do podnóży Kaukazu Małego mamy asfaltowy, dość sprawnie się jedzie, tak po 35-40km wjeżdżamy w góry, odtąd droga prowadzi już wyraźniej pod górę, jedziemy wąwozem rzeki Tsablarastskali (na gruzińskich nazwach język można sobie połamać ;). Na końcu doliny, już na wysokości ok. 900m dojeżdżamy do uzdrowiska Sairme słynącego z wód mineralnych o posmaku żelaza. Kurort bardzo porządny, wygląda wręcz po europejsku, jest kilka hoteli na dużym wypasie; są też liczne ujęcia wód mineralnych. Wody próbowaliśmy, ale generalnie to się nie nadaje do normalnego picia, posmak żelaza jest bardzo silny, stosuje się to bardziej w celach leczniczych w ograniczonych ilościach. 


Z Sairme ruszamy dalej w góry, za miastem jest to już szutrowa droga, mieliśmy plan, żeby tak gdzieś w połowie podjazdu przenocować, bo dystans w nogach był już spory. Podjazd był dość wygodny do jazdy, nie było tu jakiś strasznych nachyleń, tyle że jak wjechaliśmy na poziom mniej więcej 1500-1600m - to nie bardzo były sensowne miejscówki na nocleg, więc jechaliśmy i jechaliśmy dalej, aż dotarliśmy na poziom mniej więcej 1800m, gdzie las już się powoli zaczynał przerzedzać. Tu już blisko byliśmy do decyzji o noclegu na dużym polu, ale że miejsce było dość odkryte i tez nierówne postanawiamy jeszcze pociągnąć kawałek wyżej. I był to bardzo dobry pomysł, bo tak mniej więcej na wysokości niecałych 2000m zaczęliśmy wyjeżdżać ponad chmury , dzięki czemu mieliśmy niesamowity spektakl wyłaniających się z gęstej mgły szczytów w okolicy. Problem był z noclegiem, bo znalezienie kawałka równego terenu pod namiot graniczyło z cudem, w końcu nocujemy w odległości mniej więcej 100m od siebie, ja na nieco większej krzywiźnie, ale w troszkę ładniejszym miejscu, Byczys nieco niżej, ale za to równiej. Nocleg z gatunku unikatowych, niestety już zmierzchać zaczynało, gdy się rozstawialiśmy i zdjęcia nie oddają tego jak było pięknie.


Dzień, który z założenia miał być dość łatwym przerzutem przez niziny do stóp Kaukazu Niskiego nieoczekiwanie okazał się bardzo wymagającym, wyszło 150km i koło 3000m w pionie, do tego największy podjazd robiliśmy na sam koniec dnia. Ale dzisiaj było sporo asfaltów i też bardzo sprawnie nam się jechało, szczególnie w drugiej części dnia, za Kutaisi. Dzięki temu zrobiliśmy sobie pewien zapas kilometrów na trudniejsze dni, z większą ilością trudnego terenu.

Zdjęcia - Mały Kaukaz
Dane wycieczki: DST: 150.40 km AVS: 16.80 km/h ALT: 2838 m MAX: 61.70 km/h Temp:21.0 'C
Niedziela, 19 czerwca 2022Kategoria >100km, Canyon Exceed 2022, Gruzja 2022
GRUZJA
IV dzień - Lalkhori - Ushguli - Zagari Pass (2620m) - Lentekhi - Doghurashi

Zaraz po pobudce mamy wizytę małego stada krów, które przyciągnęła smakowita trawa w miejscu naszego noclegu.


Pogoda dalej optymalna, więc z dużą chęcią ruszamy na trasę, pierwszy odcinek to kontynuacja wczorajszego podjazdu do Ushguli, z tym że zaraz na początku dnia asfalt się skończył i droga zamieniła się w szuter, ale przyzwoitej jakości, jedynie w mocno zacienionych miejscach przechodzący w błoto. W pierwszej fazie podjazdu jedziemy bardzo malowniczym wąwozem, skały są tuż przy drodze, do tego jest to fajnie oświetlone porannym słońcem. Po wjechaniu na poziom mniej więcej 2000m dolina się otwiera i jedziemy wśród zielonych hal, z szerokimi widokami na góry po bokach oraz przed nami, po drodze mijając sporo pasącego się bydła, które na równi z nami korzysta z drogi. 

W ten sposób dojeżdżamy do wysoko położonej wioski Ushguli (2100m), która jest świetnym miejscem wypadowym w wysokie góry dla wielu pieszych turystów oraz ze względu na piękne położenie - atrakcją samą w sobie. Jest więc tu sporo infrastruktury, przede wszystkim miejsc noclegowych oraz knajpek. Po wczorajszej "suszy" ze sklepami z chęcią zajechaliśmy do baru na drugie śniadanie, zamawiając gruziński specjał, czyli placki chaczapuri. To taki placek zapiekany z serem, ale jakoś nie bardzo nam to podeszło, jak dla mnie taka dość mdląca potrawa do zapchania żołądka, bez specjalnych walorów smakowych, choć trzeba tu dodać, że tych placków jest wiele rodzajów i wersji, może akurat my tak niespecjalnie trafiliśmy. Ale sama knajpka przepięknie położona, z okna mamy wspaniały widok na już 5-tysięczne szczyty Kaukazu, trochę chmur podjechało, więc chwilami szczyty zza nich się przebijają, chwilami w nich chowają.

Po posiłku kontynuujemy podjazd na główne danie dzisiejszego dnia, czyli wysoką przełęcz Zagari, mierzącą aż 2620m. Na wyjeździe z miasteczka jest ostra piła, później podjazd trochę łagodnieje; generalnie nie jest jakiś specjalnie trudny, choć fragmentami trafiają się miejsca z dużym nachyleniem, za to długo się ciągnie. Ale widoki są tak fantastyczne, że chwilami więcej czasu zajmuje fotografowanie niż sama jazda ;)


Spotykamy też tutaj czwórkę Polaków (dwie kobiety i dwóch facetów), ale oni jadą w innym systemie, ze względu na kobiety, którym namioty zupełnie nie odpowiadają śpią tylko na kwaterach, a to jednak znacznie zmniejsza mobilność w takim kraju jak Gruzja. Bo choć generalnie noclegów jest tu dużo (Swanetia to jeden z popularniejszych turystycznie rejonów Gruzji) - to te noclegi wcale nie zawsze można trafić akurat wtedy, gdy są potrzebne. 

Na końcowej części podjazdu widoki to światowa ekstraklasa, zza zakrętów wyłaniają się coraz to nowe ośnieżone szczyty - majestatyczne i ogromne, bo pomimo, że my jesteśmy już na wysokości ok. 2500m to szczyty w okolicy są dwukrotnie wyższe, Kaukaz Wysoki widać jak na dłoni.


Samo siodło przełęczy Zagari dość niewyraźne, raczej takie duże wypłaszczenie, ale po jego przejechaniu zaczyna się fenomenalny zjazd o przewyższeniu mniej więcej 1200m. W górnej części nie brakuje kamulców, są też przejazdy przez spływające z lodowców strumienie, ale jest to jednak droga po której spokojnie daje się jechać, w środkowej części, gdzie są długie proste daje się nawet osiągnąć 60km/h co na terenowej drodze z bagażem wyprawowym jest już pewnym osiągnięciem ;)). Jednym słowem zjazd ekstra - dał nam dużo frajdy.


Asfalt wraca tak mniej więcej na poziomie 1400m, tutaj też od razu czujemy duży przeskok temperaturowy, w porównaniu z przyjemnymi ok. 20 stopniami na górze, tu temperatura dochodzi do 30 stopni, do tego ciepłe powietrze zaczyna się kumulować w dolinie. Ale dalej zjeżdżamy w dół, więc mamy spory bonus do prędkości i dzięki powiewowi na twarzach tak się gorąca nie czuje. Jak jest gorąco czuć dopiero, gdy stajemy na postój w jednej z wioseczek. O dziwo pomimo niedzieli udało się trafić czynny sklepik, niestety wyposażony bardzo mizerniutko. Dobrze wyposażony sklep trafiamy dopiero pod koniec dnia w Lentekhi (już na poziomie 800m), obok jest nawet coś na kształt niewielkiej apteki, co nam się bardzo przydało, bo Byczys miał problem z coraz mocniej rozwijającą się infekcją oka. Udało się dogadać na tyle by kupić na to leki, dzięki którym udało się postęp infekcji znacząco zahamować, choć w pełni nie udało się tego wyeliminować.

Za Lentekhi odcinek z bardzo mocnym wiatrem wiejącym w górę doliny (więc nam prosto w twarz) i docieramy do Cageri, gdzie zaczynają się już bardziej nizinne tereny i dolina bardzo się rozszerza. Ale my do tej doliny nie wjeżdżamy, tylko odbijamy w bok na solidny podjazd. W międzyczasie pogoda się zepsuła, zrobiło się pochmurno i coraz bardziej zaczęło straszyć deszczem, więc rozglądaliśmy się za miejscem na biwak. Tutaj trzymając się śladu wjeżdżamy do wioski, ścinając długą serpentynę asfaltowego podjazdu ową wioskę omijającego - taki dobry przykład na chwilami bezsensowne wytyczenie owego śladu. Bo przejazd przez wioskę oznaczał piekielną ściankę przekraczającą 15%, ze sporą ilością kamieni, do tego widoków zero, bo jechało się dość zarośniętą drogą. Podczas gdy szosa omijająca wioskę prowadziła po sensownym i wjeżdżalnym nachyleniu, do tego widoki były eleganckie, bo z serpentyn był dobry widok na szeroką dolinę w której leżało Cageri. 

Wjeżdżamy mniej więcej na szczyt podjazd (ok. 900m) i tam udaje się nam wreszcie znaleźć kawałek płaskiego na nocleg - czas ku temu był najwyższy, bo już zaczynało pokapywać, do tego i we mgły wjechaliśmy.
Zdjęcia - Swanetia

Dane wycieczki: DST: 113.20 km AVS: 17.97 km/h ALT: 1757 m MAX: 60.40 km/h Temp:23.0 'C
Sobota, 18 czerwca 2022Kategoria Canyon Exceed 2022, Gruzja 2022
GRUZJA
III dzień - Kartvani - Mestia - Tsvirmi - Tetnuldi Ski Resort (2500m) - Adishi - Lalkhori

O poranku wita nas elegancka, słoneczna pogoda, więc z dużą chęcią ruszamy na trasę, bo po wczorajszym dniu dojazdowym dzisiaj zaczyna się właściwa jazda po Swanetii i wjazd w serce Kaukazu. Kontynuujemy jazdę doliną Inguri, po zaliczeniu nie za długiego podjazdu dolina otwiera się dość szeroko - znak, że Mestia już blisko. Z doliny otwierają się coraz szersze widoki na ośnieżone szczyty Kaukazu, duże wrażenie robi kontrast pomiędzy soczyście zieloną wiosną na wysokości doliny ze śniegami na wysokich szczytach, wybór czerwca na termin wyprawy był dobrym pomysłem, bo w wyżej położonych dolinach to jeszcze okres wiosny, podczas gdy na dole panuje już lato.


W Mestii obowiązkowy postój na zakupy, bo kolejny odcinek pod względem sklepów zapowiada się bardzo ubogo. Mestia to takie można powiedzieć gruzińskie mini-Zakopane, sporo spotyka się tu turystów, są nieźle zaopatrzone sklepy ze sprzętem turystycznym, dzięki czemu wreszcie udaje nam się kupić bardzo nam potrzebne kartusze z gazem. Ceny za to są tu sporo wyższe niż w innych rejonach Gruzji, ale tak to bywa w większości bardziej obłożonych turystyką rejonów. Po raz pierwszy kupujemy też gruziński chleb puri, chleb kupuje się tu jeszcze gorący, świeżo wypieczony na charakterystycznym kamiennym piecu; tylko trzeba go kupować o w miarę wczesnej godzinie, do 9-10 rano, bo wtedy jest wypiekany. Taki świeżutki chleb smakuje sporo lepiej niż kupowany w markecie, skosztowanie go to obowiązkowy punkt programu wyjazdu do Gruzji.


Po drugim śniadaniu w Mestii ruszamy dalej, za miastem zaliczamy podjazd na ok. 1700m (z którego mamy ładne widoki na Mestię) po czym wreszcie wjeżdżamy w teren. Górskimi drogami szutrowymi kierujemy się w stronę wioski Ieli, droga całkiem wygodna z ekstra widokami, jedzie się tu trawersując wysokie zbocze, choć nie jest to trawers płaski, bo nie brakuje podjazdów, sumarycznie wjeżdża się na ponad 1900m, skąd następuje zjazd do Ieli. Wioska trzyma prawdziwy klimat, to jest autentyczna gruzińska wioska, a nie mocno przerobiona pod obsługę turystów Mestia; tu poza mieszkańcami niewiele osób dociera, tym bardziej że droga na wiosce się właściwie kończy. Dalej czeka nas odcinek szlaku pieszego, z Ieli jest to wymagający wypych, blisko 200m w pionie - ale warto było się namęczyć, bo widoki mamy boskie, szlak trawersuje tutaj zieloną halę, a u góry wpada w las. Po wejściu na górę szlak prowadzi singlem, częściowo daje się jechać, częściowo trzeba pchać, nieco lepsza droga powraca dopiero przed kolejną wioską Tsvirmi. Ta ma jeszcze lepszy klimat niż mijane wcześniej Ieli, żyje się tu niemal jak 100 lat temu, niewiele zdobyczy cywilizacji tu dotarło; w tle widzimy coraz wyższe szczyty z coraz większą ilością śniegu. Z wioski kolejny wypych, dość chamskim szlakiem z kamieniami, a właściwie małym strumieniem, bo płynie tu woda. Dopiero po pewnym czasie zorientowaliśmy, że nie trzeba się było pchać po śladzie, bo z drugiej strony wioski docierała do niej w miarę sensowna droga, więc przez pole przebijamy się do drogi.


Tą jedziemy w stronę przełęczy Ughviri, tutaj dociera szosa z Mestii, którą tylko przecinamy, bo dla nas ta przełęcz jest początkiem długiego podjazdu do ośrodka narciarskiego Tetnuldi. Podjazd długi i ciężki, ze sporą ilością dużych nachyleń, ale nawierzchnia jest sensowna i nawet na ścianach po 15 procent daje radę zachować przyczepność. W górnej części podjazdu, gdy wyjeżdżamy ponad las otwierają się kapitalne widoki na Kaukaz, na horyzoncie mamy coraz więcej wysokich szczytów, bo powoli zbliżamy się do najwyższych rejonów Kaukazu, gdzie szczyty przekraczają nawet 5000m. W sumie droga wyprowadza nas na 2500m, na tej wysokości zjeżdżamy na pieszy szlak do Adishi. Szlak, choć prowadzi w zdecydowanej części w dół jest wymagający, co rusz trzeba zsiadać z rowerów i przepychać jakieś kawałki, są też strumienie do sforsowania, są odcinki z błotem. Jednym słowem żeby przepchnąć się do Adishi trzeba było się solidnie namęczyć, kilometrowo to zaledwie 5km, ale zajęło to pewnie ze 2h. Ale krajobrazy rekompensują włożony trud, mamy tu prawdziwą wiosnę, soczyście zielona trawa, do tego wiele kwitnących kwiatów, a szlak jest właściwie bezludny. W końcówce szlaku więcej daje się jechać, trochę tu przesadziłem i na odcinku dużego nachylenia zanotowałem dość widowiskową glebę, spadając z roweru przez kierownicę i lecąc na bok, na szczęście na odcinku trawiastym, więc nic się nie stało. 


Do samego Adishi (ok. 2100m) schodzimy ostrym zboczem po kamieniach, to prawdziwa wioska na końcu świata, "gdzie diabeł mówi dobranoc", najlepiej tu pasowały mijane w wiosce Guest House'y, standard dla prawdziwych koneserów, nie wiem czy tam prąd nawet był. Za Adishi wraca w miarę sensowna droga i szybkimi zjazdami wzdłuż rzeki Adishchala docieramy do Bogreshi (ok.1500m), gdzie wjeżdżamy na asfaltową szosę z Mestii, która tu zjeżdżała z mijanej przez nas wcześniej przełęczy Ughviri. Tu bardzo liczyliśmy na sklep, bo na mapach Googla były zaznaczone dwa sklepiki, niestety doświadczalnie przekonujemy się, że wiarygodność tych map na takich zadupiach jest mocno ograniczona. Jeden sklep to była zamknięta "szczęka" stojąca przy drodze, drugi to dom mieszkalny, gdzie pewnie ktoś okazyjnie czasem coś sprzedaje. Na szczęście miałem jeszcze zapas zupek chińskich z Polski (których dotąd nie zjadłem z powodu braku gazu) - i przydały nam się idealnie. Z Bogreshi ciągniemy jeszcze z 10km szosą w górę doliny i na wysokości koło 1800m znajdujemy kolejną kapitalną miejscówkę niedaleko od drogi, pod tym względem to Gruzja z Jordanią zdecydowanie wygrywa ;)).

Cały długi czerwcowy dzień solidnej orki dał jedynie niecałe 80km - to pokazuje dobrze stopień trudności trasy. Przewyższeń wyszło mniej niż wczoraj, ale za to ponad połowa z tych 80km to był jednak teren, do tego nie brakowało bardzo spowalniających pieszych przepraw. Też nocleg wypadł sporo wyżej niż start etapu, więc zrobiliśmy sobie duży "bonus wysokościowy" pod kątem jutrzejszego dnia. Widać już dość wyraźnie, że w Gruzji stopień przejezdności szlaku jest mniejszy niż Jordan Bike Trail, po dzisiejszym dniu bardzo jestem zadowolony, że krótko przed wyjazdem jednak zdecydowałem się na zakup typowo terenowych opon z solidnie klockowanym bieżnikiem, bo na górskich szlakach w Gruzji nie brakuje wody, a na takie mokre odcinki lekkie opony do XC się zupełnie nie nadają.

Zdjęcia - Swanetia

Dane wycieczki: DST: 77.20 km AVS: 11.58 km/h ALT: 2069 m MAX: 53.00 km/h Temp:22.0 'C
Piątek, 17 czerwca 2022Kategoria >100km, Canyon Exceed 2022, Gruzja 2022
GRUZJA
II dzień - Old Abastumani - Zugdidi - Jezioro Inguri - Kartvani

Rano kończymy krótki odcinek terenowej drogi na którą wjechaliśmy wczoraj wieczorem i zjeżdżamy na boczne drogi do Zugdidi, gdzie się zaczyna nasz właściwy ślad. Pogoda niespecjalna, pochmurno i dużo wilgoci oraz kałuż na drogach, tak trochę straszy deszczem. Samo Zugdidi to już duże miasto, planowaliśmy tu jakiś postój śniadaniowy w barku (bo przy braku kuchenki wiele wieczorem nie podjedliśmy), ale jakoś nic specjalnego nie mogliśmy namierzyć, więc gdy zorientowaliśmy się, że w Zugdidi jest McDonald - postawiliśmy na klasykę ;). Szukaliśmy też kartusza gazowego, ale nic nie udało się namierzyć, pozostało nam tylko liczenie na bardziej turystyczną Mestię.

Trochę za dużo czasu nam w tym Zugdidi zeszło, ale gdy ruszamy dalej zaczęło się wypogadzać, a słońce coraz śmielej przeglądało zza chmur. Na szosie spotykamy po raz pierwszy przydrożne kapliczki upamiętniające zmarłych. W niemal każdej takiej kapliczce jest wino, albo inny napój alkoholowy by wypić za zmarłego, można także trafić i fajki lub energetyka ;)). To taka gruzińska tradycja, owe kapliczki spotkać można niemal w całym kraju.


Za Zugdidi (położonym na zaledwie niecałych 100m) mamy jeszcze tak ze 25km drogi łagodnie wznoszącej się pod górę, później zaczyna się już solidny podjazd nad jezioro zaporowe Inguri. Na tym odcinku trzymamy się szosy, choć ślad tu w paru miejscach odbija w bok na jakieś terenowe ścianki, ale uznaliśmy, że to nie ma sensu, bo te terenowe podjazdy nic ciekawego do trasy nie wnosiły, prowadziły po mocno zalesionych wzgórzach przy drodze, z których na żadne widoki nie było co liczyć, podczas gdy szosą całkiem OK się jechało. Było widać, że ślad projektowali tacy "zakamieniali terenowcy" i wyznawcy teorii o rakotwórczości asfaltu, którzy w ten teren wjeżdżali gdzie się tylko dało, nie patrząc czy ma to sens z punktu widzenia całości trasy oraz jej atrakcyjności i płynności przejazdu. 

Po wjechaniu nad jezioro zaporowe jazda zrobiła się atrakcyjniejsza - były liczne tunele, a sama szosa nad jeziorem wcale płaska nie była, bo z reguły szła wysokim trawersem nad taflą jeziora. Dalsza jazda tego dnia to liczący wiele kilometrów podjazd doliną rzeki Inguri, inaczej można powiedzieć doliną Mestii, która jest takim turystycznym sercem Swanetii. Im wyżej tym szersze widoki się otwierały i tym atrakcyjniejsza droga się robiła, tak mniej więcej po wjechaniu na poziom 1000m pojawiły się pierwsze widoki na ośnieżone szczyty Kaukazu, zbliżające się wysokością do 3000m, ekstra to wyglądało, bo pogoda po porannych chmurach fajnie się wyklarowała.


Pod koniec dnia mieliśmy problem z obiadem, bo nie za wiele było tu możliwości na posiłek, ten brak gazu mocno nam doskwierał. W wiosce w której liczyliśmy na knajpę jej nie było, więc wróciliśmy kawałek do takiej bardziej luksusowej knajpki, którą wcześniej spotkaliśmy po drodze. I nieźle trafiliśmy, bo knajpka była bardzo przyjemna, można było zjeść obiad na powietrzu.


Kawałek dalej zaczęliśmy się rozglądać za noclegiem, były z tym problemy, bo jechaliśmy wąską doliną z dość ostrymi zboczami i niełatwo było wyhaczyć kawałek płaskiego terenu. Ale cierpliwość popłaciła, za wioską Kartvani trafiamy na kapitalną miejscówkę z widokiem na niemal czterotysięczny zaśnieżony szczyt, na takie noclegi w Kaukazie właśnie liczyliśmy!


Dzień na duży plus, udało się zrealizować plan dojazdu w rejon Mestii, 140km i ponad 2000m w pionie to nie w kij dmuchał na rowerach z grubymi oponami. A na cały wyjazd mieliśmy 15 dni (+ niecała połowa dnia przylotu), więc wymagało to trzymania ok. 100km dziennie, co na tej trasie wbrew pozorom wcale nie jest takie proste.
Zdjęcia - Swanetia

Dane wycieczki: DST: 140.00 km AVS: 17.72 km/h ALT: 2450 m MAX: 54.10 km/h Temp:25.0 'C
Czwartek, 16 czerwca 2022Kategoria Canyon Exceed 2022, Gruzja 2022
GRUZJA
I dzień - Lotnisko Kutaisi - Samtredia - Senaki - Old Abastumani

Po bardzo udanej zeszłorocznej wyprawie do Jordanii razem z Marcelim mieliśmy spory apetyt na powtórkę wyprawy z solidnymi akcentami terenowymi. Wybór padł na Gruzję oferującą spory wybór interesujących terenowych tras nadających się pod rower, do tego kraj ciekawy i dla Europejczyka ciągle na swój sposób egzotyczny. Podstawą naszej wyprawy miała być trasa Caucasus Crossing ale też naszym założeniem nie było ścisłe trzymanie się tego śladu, szczególnie druga część z pieszą przeprawą przez przełęcz Atsunta budziła spore obawy co do realności przejścia w czerwcu i w ogóle sensu podejmowania takiej próby.

Startujemy 16 czerwca, pierwszy dzień to oczywiście bardzo żmudna operacja przelotu do Kutaisi. Mój samolot spóźnia się niemal 2h, co nam trochę skomplikowało założenia na ten pierwszy dzień. Bo myśleliśmy o dojeździe pociągiem do Poti nad Morze Czarne spod lotniska i stamtąd start wyprawy już na kołach, niemniej przez to opóźnienie samolotu nic z tego nie wyszło, nie było już sensownych połączeń kolejowych. Sprawnie ogarniamy logistykę - skręcamy rowery (które na szczęście doleciały bez strat), kupujemy karty SIM, wymieniamy pieniądze (bo w Gruzji w wielu sklepach nie ma co liczyć na płatności kartą). Udało się też załatwić kluczową sprawę przechowania kartonów na lot powrotny - za opłatą robią to tutaj taksówkarze, którzy sami taką usługę proponują; umawiamy się na konkretny dzień odbioru kartonów i wtedy taksówkarz je przywozi, a płatność jest przy odbiorze. Jedyną sprawą organizacyjną, której nie udało się załatwić - to zakup kartuszy gazowych, bo w tym roku postawiliśmy na kuchenki gazowe, nie benzynową jak w Jordanii; wg informacji z sieci kartusze miały być dostępne na stoisku przewoźnika autobusowego na lotnisku, ale jakoś się ta informacja nie zmaterializowała; tak więc na Gruzję polecam jednak bardziej kuchenki benzynowe ;)


Wobec braku pociągu ruszamy rowerami bezpośrednio z lotniska kierując się w stronę Poti. Pierwsze kilometry to od razu łyk gruzińskiej egzotyki - na dość głównej szosie co rusz spotyka się maszerujące krowy, a nawet i świnie, tutaj nikogo to nie dziwi ;). Także i zabudowa mijanych miast i wioseczek wyraźnie różni się od znanej nam z Polski czy zachodniej Europy, jest bardziej biednie, ale też i klimatycznie, po to się jeździ do takiego kraju by właśnie zobaczyć coś zupełnie innego i nowego. Na drodze ruch umiarkowany, mniejszy niż się obawialiśmy patrząc na kategorię drogi. Po 40km docieramy do Senaki, tutaj robimy pierwsze zakupy w markecie oraz mamy pierwszy obiad w knajpce. Trochę trudno się dogadać, bo menu tylko w niezrozumiałym dla nas gruzińskim alfabecie ;)


Pomimo, że temperatura wcale nie była jakaś skrajna, koło 26 stopni - to odczucie ciepła było zupełnie inne. Jedziemy bowiem pasem niziny (biegnącym przez większość Gruzji w układzie równoleżnikowym) pomiędzy dwoma wysokimi masywami górskim; przez co na owej nizinie niejako kumuluje się gorące i parne powietrze i odczucie gorąca jest sporo wyższe niż wynikałoby z samej temperatury; w prawdziwie upalny dzień potrafi więc być nieznośnie gorąco. Dobrze to widać po licznych psach wylegujących się gdzie popadnie, chwilami aż trudno poznać, czy to nie zwłoki ;)

Po obiedzie kierujemy się w stronę Zugdidi, gdzie zaczyna się nasz ślad, jak na złość pod wieczór był spory problem ze znalezieniem sensownej miejscówki noclegowej. Za miastem Khobi odbijamy na boczną drogę, widać, ze niedawno przechodziły tu mocne opady, jest tam masa wilgoci i głębokie kałuże, do tego szybko kończy się asfalt i zaczynają się szutry, a na sam koniec solidny podjazd po kamyczkach.


A mieliśmy tylko słabe czołówki (nie zakładaliśmy jazdy nocą). Musieliśmy tak jechać z 10km zanim udało się trafić całkiem fajną miejscówkę na łące
Zdjęcia - Swanetia

Dane wycieczki: DST: 68.90 km AVS: 22.11 km/h ALT: 211 m MAX: 35.10 km/h Temp:24.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl