Czwartek, 16 czerwca 2022Kategoria Canyon Exceed 2022, Gruzja 2022
GRUZJA
I dzień - Lotnisko Kutaisi - Samtredia - Senaki - Old Abastumani
Po bardzo udanej zeszłorocznej wyprawie do Jordanii razem z Marcelim mieliśmy spory apetyt na powtórkę wyprawy z solidnymi akcentami terenowymi. Wybór padł na Gruzję oferującą spory wybór interesujących terenowych tras nadających się pod rower, do tego kraj ciekawy i dla Europejczyka ciągle na swój sposób egzotyczny. Podstawą naszej wyprawy miała być trasa Caucasus Crossing ale też naszym założeniem nie było ścisłe trzymanie się tego śladu, szczególnie druga część z pieszą przeprawą przez przełęcz Atsunta budziła spore obawy co do realności przejścia w czerwcu i w ogóle sensu podejmowania takiej próby.
Startujemy 16 czerwca, pierwszy dzień to oczywiście bardzo żmudna operacja przelotu do Kutaisi. Mój samolot spóźnia się niemal 2h, co nam trochę skomplikowało założenia na ten pierwszy dzień. Bo myśleliśmy o dojeździe pociągiem do Poti nad Morze Czarne spod lotniska i stamtąd start wyprawy już na kołach, niemniej przez to opóźnienie samolotu nic z tego nie wyszło, nie było już sensownych połączeń kolejowych. Sprawnie ogarniamy logistykę - skręcamy rowery (które na szczęście doleciały bez strat), kupujemy karty SIM, wymieniamy pieniądze (bo w Gruzji w wielu sklepach nie ma co liczyć na płatności kartą). Udało się też załatwić kluczową sprawę przechowania kartonów na lot powrotny - za opłatą robią to tutaj taksówkarze, którzy sami taką usługę proponują; umawiamy się na konkretny dzień odbioru kartonów i wtedy taksówkarz je przywozi, a płatność jest przy odbiorze. Jedyną sprawą organizacyjną, której nie udało się załatwić - to zakup kartuszy gazowych, bo w tym roku postawiliśmy na kuchenki gazowe, nie benzynową jak w Jordanii; wg informacji z sieci kartusze miały być dostępne na stoisku przewoźnika autobusowego na lotnisku, ale jakoś się ta informacja nie zmaterializowała; tak więc na Gruzję polecam jednak bardziej kuchenki benzynowe ;)
Wobec braku pociągu ruszamy rowerami bezpośrednio z lotniska kierując się w stronę Poti. Pierwsze kilometry to od razu łyk gruzińskiej egzotyki - na dość głównej szosie co rusz spotyka się maszerujące krowy, a nawet i świnie, tutaj nikogo to nie dziwi ;). Także i zabudowa mijanych miast i wioseczek wyraźnie różni się od znanej nam z Polski czy zachodniej Europy, jest bardziej biednie, ale też i klimatycznie, po to się jeździ do takiego kraju by właśnie zobaczyć coś zupełnie innego i nowego. Na drodze ruch umiarkowany, mniejszy niż się obawialiśmy patrząc na kategorię drogi. Po 40km docieramy do Senaki, tutaj robimy pierwsze zakupy w markecie oraz mamy pierwszy obiad w knajpce. Trochę trudno się dogadać, bo menu tylko w niezrozumiałym dla nas gruzińskim alfabecie ;)
Pomimo, że temperatura wcale nie była jakaś skrajna, koło 26 stopni - to odczucie ciepła było zupełnie inne. Jedziemy bowiem pasem niziny (biegnącym przez większość Gruzji w układzie równoleżnikowym) pomiędzy dwoma wysokimi masywami górskim; przez co na owej nizinie niejako kumuluje się gorące i parne powietrze i odczucie gorąca jest sporo wyższe niż wynikałoby z samej temperatury; w prawdziwie upalny dzień potrafi więc być nieznośnie gorąco. Dobrze to widać po licznych psach wylegujących się gdzie popadnie, chwilami aż trudno poznać, czy to nie zwłoki ;)
Po obiedzie kierujemy się w stronę Zugdidi, gdzie zaczyna się nasz ślad, jak na złość pod wieczór był spory problem ze znalezieniem sensownej miejscówki noclegowej. Za miastem Khobi odbijamy na boczną drogę, widać, ze niedawno przechodziły tu mocne opady, jest tam masa wilgoci i głębokie kałuże, do tego szybko kończy się asfalt i zaczynają się szutry, a na sam koniec solidny podjazd po kamyczkach.
A mieliśmy tylko słabe czołówki (nie zakładaliśmy jazdy nocą). Musieliśmy tak jechać z 10km zanim udało się trafić całkiem fajną miejscówkę na łące
Zdjęcia - Swanetia
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
I dzień - Lotnisko Kutaisi - Samtredia - Senaki - Old Abastumani
Po bardzo udanej zeszłorocznej wyprawie do Jordanii razem z Marcelim mieliśmy spory apetyt na powtórkę wyprawy z solidnymi akcentami terenowymi. Wybór padł na Gruzję oferującą spory wybór interesujących terenowych tras nadających się pod rower, do tego kraj ciekawy i dla Europejczyka ciągle na swój sposób egzotyczny. Podstawą naszej wyprawy miała być trasa Caucasus Crossing ale też naszym założeniem nie było ścisłe trzymanie się tego śladu, szczególnie druga część z pieszą przeprawą przez przełęcz Atsunta budziła spore obawy co do realności przejścia w czerwcu i w ogóle sensu podejmowania takiej próby.
Startujemy 16 czerwca, pierwszy dzień to oczywiście bardzo żmudna operacja przelotu do Kutaisi. Mój samolot spóźnia się niemal 2h, co nam trochę skomplikowało założenia na ten pierwszy dzień. Bo myśleliśmy o dojeździe pociągiem do Poti nad Morze Czarne spod lotniska i stamtąd start wyprawy już na kołach, niemniej przez to opóźnienie samolotu nic z tego nie wyszło, nie było już sensownych połączeń kolejowych. Sprawnie ogarniamy logistykę - skręcamy rowery (które na szczęście doleciały bez strat), kupujemy karty SIM, wymieniamy pieniądze (bo w Gruzji w wielu sklepach nie ma co liczyć na płatności kartą). Udało się też załatwić kluczową sprawę przechowania kartonów na lot powrotny - za opłatą robią to tutaj taksówkarze, którzy sami taką usługę proponują; umawiamy się na konkretny dzień odbioru kartonów i wtedy taksówkarz je przywozi, a płatność jest przy odbiorze. Jedyną sprawą organizacyjną, której nie udało się załatwić - to zakup kartuszy gazowych, bo w tym roku postawiliśmy na kuchenki gazowe, nie benzynową jak w Jordanii; wg informacji z sieci kartusze miały być dostępne na stoisku przewoźnika autobusowego na lotnisku, ale jakoś się ta informacja nie zmaterializowała; tak więc na Gruzję polecam jednak bardziej kuchenki benzynowe ;)
Wobec braku pociągu ruszamy rowerami bezpośrednio z lotniska kierując się w stronę Poti. Pierwsze kilometry to od razu łyk gruzińskiej egzotyki - na dość głównej szosie co rusz spotyka się maszerujące krowy, a nawet i świnie, tutaj nikogo to nie dziwi ;). Także i zabudowa mijanych miast i wioseczek wyraźnie różni się od znanej nam z Polski czy zachodniej Europy, jest bardziej biednie, ale też i klimatycznie, po to się jeździ do takiego kraju by właśnie zobaczyć coś zupełnie innego i nowego. Na drodze ruch umiarkowany, mniejszy niż się obawialiśmy patrząc na kategorię drogi. Po 40km docieramy do Senaki, tutaj robimy pierwsze zakupy w markecie oraz mamy pierwszy obiad w knajpce. Trochę trudno się dogadać, bo menu tylko w niezrozumiałym dla nas gruzińskim alfabecie ;)
Pomimo, że temperatura wcale nie była jakaś skrajna, koło 26 stopni - to odczucie ciepła było zupełnie inne. Jedziemy bowiem pasem niziny (biegnącym przez większość Gruzji w układzie równoleżnikowym) pomiędzy dwoma wysokimi masywami górskim; przez co na owej nizinie niejako kumuluje się gorące i parne powietrze i odczucie gorąca jest sporo wyższe niż wynikałoby z samej temperatury; w prawdziwie upalny dzień potrafi więc być nieznośnie gorąco. Dobrze to widać po licznych psach wylegujących się gdzie popadnie, chwilami aż trudno poznać, czy to nie zwłoki ;)
Po obiedzie kierujemy się w stronę Zugdidi, gdzie zaczyna się nasz ślad, jak na złość pod wieczór był spory problem ze znalezieniem sensownej miejscówki noclegowej. Za miastem Khobi odbijamy na boczną drogę, widać, ze niedawno przechodziły tu mocne opady, jest tam masa wilgoci i głębokie kałuże, do tego szybko kończy się asfalt i zaczynają się szutry, a na sam koniec solidny podjazd po kamyczkach.
A mieliśmy tylko słabe czołówki (nie zakładaliśmy jazdy nocą). Musieliśmy tak jechać z 10km zanim udało się trafić całkiem fajną miejscówkę na łące
Zdjęcia - Swanetia
Dane wycieczki:
DST: 68.90 km AVS: 22.11 km/h
ALT: 211 m MAX: 35.10 km/h
Temp:24.0 'C
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!