wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 307720.00 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.27%)
  • Czas na rowerze: 560d 11h 19m
  • Prędkość średnia: 22.76 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Canyon

Dystans całkowity:31654.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:1293:02
Średnia prędkość:24.48 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:205462 m
Suma kalorii:27 kcal
Liczba aktywności:205
Średnio na aktywność:154.41 km i 6h 18m
Więcej statystyk
Sobota, 30 kwietnia 2016Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon, Wycieczka, >500km, Ultramaraton
Ultramaraton Piękny Wschód

Piękny Wschód to najwcześniej organizowany ultramaraton w Polsce, już na przełomie kwietnia i maja. Należy się więc liczyć z tym, że pogoda nie musi być optymalna - i tak też było tym razem ;)). Na maraton dojeżdżam razem z Tomkiem (dzięki za transport!), trochę czasu się zeszło, do Mińska jechaliśmy w korku, bo już się zaczęła fala wyjazdów na majówki. Nocowałem pod namiotem, tradycyjnie prawie bez snu, nie wiem czy godzinę pospałem, ale już mnie to w ogóle nie zdziwiło, na trasie 24h to jeszcze nie problem ;).

Rano po wczorajszej dobrej pogodzie nic nie zostało, od północy padało i pada również rano, temperatura 7-8 stopni. Startuję w drugiej grupie razem z Hipkami i ekipą z Włocławka. Początek to mocne, dość szarpane tempo, po ok. 10-15km dogania nas startująca po nas trzecia grupa w której jechał Tomek, ponownie zobaczyłem go dopiero na mecie, bo jak się okazało dojechał w zwycięskiej grupie - wielkie gratulacje! Na maratonie dość nietypowo było bardzo dużo punktów kontrolnych, szczególnie w pierwszej części trasy, część były to punkty nieobsadzone, czyli takie gdzie trzeba było podstemplować kartę np. w sklepie czy na stacji benzynowej. Pierwszy taki punkt jest na ok. 40km w Kołaczach. Ekipa z Włocławka, która niepotrzebnie szarpała i zgubiła mnie z Hipkami przed puntem została tu dłużej (i już nas nie dogonili), Hipki błyskawicznie ruszyli, a ja musiałem napełnić bidon wodą (zapomniałem na starcie! :)) i podnieść siodło, więc ruszyłem z 400-500m stratą i przez kolejne 10km się naszarpałem, żeby ich dogonić.

Do Chełma jedziemy wspólnie, do Cycowa pomagał wiatr, dalej już przeszkadzał, na tym odcinku połączyliśmy się z CFCFanem (dał radę dojechać na samą metę z Hipkami). W Chełmie plaga zakazów dla rowerów (dobre 30), ale ścieżka słaba, więc jechaliśmy szosą. Punkt na rynku, również krótka chwilka i już jedziemy dalej. Za Chełmem zaczęły się pierwsze zauważalne góreczki, na których niestety złapał mnie kryzys, we znaki dał mi się męczący mnie w tym roku ból pleców. Uznałem więc że nie ma sensu się szarpać próbując utrzymać mocne tempo, bo i tak będę musiał stawać na zmianę ustawień roweru i dalej pojechałem już sam. Na punkcie w Wojsławicach na 125km staję na ok. 15min - przestawiam siodło w rowerze i gruntownie się przebieram, bo od ok. 80km przestało padać, a drogi już wysychały. Na odcinku do Hrubieszowa dogania mnie Stasiej, za którym się zabrałem, kryzys jeszcze trzymał, więc zmian nie mogłem dawać. W Hrubieszowie tylko stempluję, dalej ruszamy już osobno, Stasiej za miastem stanął na przebieranie się, ja jadę dalej. Liczyłem że po zmianie kierunku jazdy wiatr zacznie tym razem pomagać - ale mocno się oszukałem, bo cały odcinek do Tomaszowa wiało czołowo. Nie mam szczęścia do tego regionu, na początku kwietnia jadąc na Ukrainę wiatr też mnie tu nieźle wytelepał, gdy jechaliśmy z Kviato na przejście w Dołhobyczowie. Na odcinku do Tomaszowa było też największe nagromadzenie górek na tym maratonie, więc cały odcinek na punkt w Krasnobrodzie dał w kość. Tam staję na ok. 15min, krótko po mnie dojeżdżają Stasiej i Jurek Królikowski, z którymi w trójkę ruszamy dalej. Razem jechaliśmy mniej więcej za Zwierzyniec, dalej odpuściłem bo trochę za mocno dla mnie było, mijaliśmy się jeszcze za Biłgorajem i spotkaliśmy się na postoju obiadowym w Janowie Lubelskim. Od Biłgoraja wreszcie się wiatr uspokoił, a za Frampolem zaczął nawet pomagać.

Postój obiadowy bardzo dobrze zorganizowany, świetny pęczak, dobre surówki. Odpoczynek i dobry posiłek wiele mi dał i złapałem drugi oddech, cały odcinek do Kazimierza przejechałem razem z Jurkiem Królikowskim (najmocniejszym z naszej trójki), Stasiej jechał kawałek za nami. Nocą jechało się całkiem przyzwoicie, niezłe drogi. W Kazimierzu kiepściutki punkt - po 100km od wcześniejszego, na powietrzu (a było zimno), jeszcze obsługujący coś narzekał, że nie wiedział, że aż tyle czasu będzie musiał tu siedzieć ;). Przenieśliśmy się więc 300m dalej na stację Orlenu, Jurek pojechał dalej, ja jeszcze zjadłem zapiekankę na ciepło. Pozostało jeszcze 100km na metę, pierwszy odcinek w rejonie Nałęczowa pagórkowaty, dalej już płasko. Niemniej kilometry się bardzo dłużyły, dawało się we znaki duże zmęczenie. Na metę docieram jeszcze przed świtem, z czasem 20h 51min.

Start w miarę udany, czas przyzwoity, bo warunki nie były łatwe, a połowę trasy jechałem solo, przejechane tydzień wcześniej 700km też pewnie swój wpływ miało. Oczywiście mogło być lepiej, nie uniknąłem kryzysów, dopiero w drugiej części trasy złapałem lepszy rytm. Za Wojsławicami już nie miałem wielkiego ciśnienia na wynik, więc nie pilnowałem specjalnie czasu postojów, w ten sposób niewątpliwie jedzie się dużo przyjemniej, można zjeść normalny posiłek, dać parę minut odpoczynku zmęczonym mięśniom, zamiast wcinać tylko słodycze i żele; choć oczywiście czasu więcej schodzi.

Organizacja maratonu bardzo przyzwoita, duży pakiet startowy, dużo jedzenia na punktach, smaczny obiad w Janowie, jedynie w Kazimierzu wpadka ze słabym punktem.

Kilka fotek


Dane wycieczki: DST: 514.50 km AVS: 27.84 km/h ALT: 2339 m MAX: 52.90 km/h Temp:9.0 'C
Sobota, 23 kwietnia 2016Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon, Wycieczka, >500km
Olsztyn dłuższą drogą

Do dłuższej całodobowej trasy szykowałem się już od jakiegoś czasu - i w końcu przyszedł czas na realizację ;). O 8.30 startuję bezpośrednio z Warszawy, pierwszy kawałek tradycyjnie marny, 30km przeprawy przez Warszawę, a jeszcze do tego 10km bonusowych - czyli remont DW 637 do Węgrowa powodujący korki na mijankach. Dopiero przed Stanisławowem zaczyna się normalna jazda. Od razu daje się odczuć wpływ mocnego 8-10m/s wiatru w plecy, wieje z zachodu, skręcając lekko na południe; utrzymanie 30km/h nie jest problemem. Pierwszy postój robię w Sokołowie po 100km, za tym miastem zaczyna się ciekawsza jazda, bardziej podlaskie klimaty, przyjemna droga Siemiatycze - Hajnówka, ze sporymi leśnymi odcinkami.

Do Hajnówki średnia to aż 31,5km/h, niestety cena za te 200km rumakowania była wysoka - kolejne ponad 400km musiałem jechać pod wiatr ;)). Za Hajnówką robi się bardzo cieniutko, bo wiatr, który wg prognoz miał się zmniejszać pod wieczór wcale nie miał takiego zamiaru, a za to skręcił bardziej na południe. Po 40km walki z wiatrem staję na postój obiadowy w lesie, następnie wizyta nad zalewem Siemianówka po której czekał mnie ciężki odcinek do Michałowa - tam robi się już ciemno i wiatr powoli nieco się zmniejsza. Już po ciemku zaliczam 5km odcinek szutru przed Kruszynianami i jadę wzdłuż białoruskiej granicy. Spokojne asfalty wysokiej jakości, na odcinku 50km ledwie kilka samochodów mnie minęło. W nocy przyjemna jazda, bo było bardzo jasno, cały czas świecił mocno księżyc blisko pełni, co też miało swoje odbicie w temperaturze. Wg prognoz miało najniżej spaść do 0 stopni, byłem przygotowany na niskie temperatury, niemniej okazało się, że pod tym kątem było ciężko, prawie 150km musiałem jechać na mrozie, spadającym do -4'C, do tego po terenach bez żadnych miejsc, gdzie można się ogrzać. Bocznymi drogami przez Puszczę Augustowską (sporo napotkanych zajęcy i saren) przebijam się do szosy na Ogrodniki, którą z Kotem parę razy jechaliśmy do Wilna oraz na Pierścieniu, powoli zaczyna już dnieć.

Okolice świtu bardzo przyjemne, pomimo niskiej temperatury - bo dzień robi się słoneczny, cała oszroniona okolica wygląda pięknie, do tego pojawia się coraz więcej jezior. Jadę chyba najciekawszym mazurskim asfaltem, czyli drogą Sejny - Gołdap, również znaną z Pierścienia. W porannym słońcu okolica prezentuje się jeszcze lepiej, liczne wzgórza z soczyście zieloną trawą robią wrażenie. Temperatura zaczyna wreszcie rosnąć, ale ciepło wcale nie jest, bo jadę pod zimny, nieprzyjemny wiatr. Nad ranem jeszcze niewiele przeszkadzał, ale wraz z upływem dnia zaczyna coraz mocniej dawać się we znaki. W puszczy Rominckiej staję na większy posiłek, na kolejnych kilometrach powoli coraz mocniej dają się odczuć dolegliwości tak długich tras - siedzenie boli, mięśnie coraz bardziej zmęczone, a jak to na Mazurach - górki są właściwie cały czas. Trasa do Węgorzewa urozmaicona akcją z dwójką wyjątkowych chamów jadących tirami, którzy postanowili mnie zmusić do jazdy ścieżką, którą nie jechałem bo co rusz pojawiały się na niej a to kamyczki, a to gałęzie, a to piach, a poprowadzona była tak fatalnie, że jadąc przy samej drodze zaliczała ze dwa razy więcej przewyższeń, a na drodze ruch był niewielki. Te ścieżki to prawdziwa zmora mazurskich szos, ostatnio pełno tego, a nie stanowią sensownej alternatywy dla szosy, bo co rusz przechodzą w szutry.

Za Węgorzewem zrobiłem długi, godzinny postój, co było wielkim błędem, źle obliczyłem czas, kawałek później złapałem gumę i wymieniałem już wytartą do oplotu oponą na zapasową. I w efekcie ostatnie ponad 100km musiałem zasuwać bardzo mocno, żeby się wyrobić na ostatni pociąg z Olsztyna, załatwiłem się tak samo głupio jak na zeszłorocznej trasie do Budapesztu. A trzymać to mocne tempo koło 25km/h z takim dystansem w nogach i przede wszystkim pod ten wiatr 5-6m/s było bardzo trudne. Za Reszlem łapie mnie ulewa, nie było już czasu na przebieranie się, więc trochę mnie przeczesało; ale wyszedłem na tym deszczu doskonale - bo wraz z ulewą zmienił się zupełnie wiatr, zaczął nawet leciutko wiać w plecy; bez tego nie dałbym już rady wyrobić się na pociąg.

Trasa bardzo wymagająca, dużo wiatru, niska temperatura, ogromny dystans, sporo górek na Mazurach. Ale widokowo było ekstra, dużo słońca, piękne krajobrazy wiosny budzącej się do życia, kapitalne chwile po świcie; jednym słowem - warto się było pomęczyć!

Zdjęcia


Dane wycieczki: DST: 699.50 km AVS: 26.28 km/h ALT: 3674 m MAX: 61.20 km/h Temp:8.0 'C
Czwartek, 21 kwietnia 2016Kategoria Canyon, Wycieczka
Pętla przez Baniochę
Dane wycieczki: DST: 65.40 km AVS: 27.83 km/h ALT: 138 m MAX: 45.00 km/h Temp:18.0 'C
Sobota, 16 kwietnia 2016Kategoria >100km, Canyon, Wycieczka
Góry Świętokrzyskie

Trasa była pomyślana na solidne zmachanie się - i swoje założenie spełniła w 100% :)). Do Nowej Słupi dojechaliśmy samochodem razem z Tomkiem i Ryśkiem, trasa zaplanowana była w skrócie jako duża pętla okrążająca cały masyw Łysej Góry, zaliczając po drodze mnóstwo świętokrzyskich ścianek. Tak więc w skrócie górka-dołek przez cały czas. Od razu na początku Tomek narzucił bardzo mocne tempo i takie trzymał cały czas, odsadzając nas niemal na każdej górce. W okolicach Świętego Krzyża zaczęło popadywać, zjazd też na mokro, na szczęście długo to nie potrwało. Odwiedziliśmy też bazę MP w Mąchocicach, całkiem fajna, zrobiła na nas dobre wrażenie.

Wyjazd bardzo udany, solidnie dał w kość, interwałowe podjazdy potrafią zmęczyć sporo bardziej niż długie góry, pod koniec już blisko było skurczy.

Kilka fotek




Dane wycieczki: DST: 182.00 km AVS: 27.93 km/h ALT: 2398 m MAX: 67.30 km/h Temp:14.0 'C
Środa, 13 kwietnia 2016Kategoria Canyon, Wycieczka
Pętla przez Górę Kalwarię
Dane wycieczki: DST: 55.90 km AVS: 29.95 km/h ALT: 95 m MAX: 47.10 km/h Temp:17.0 'C
Poniedziałek, 11 kwietnia 2016Kategoria Canyon, Wycieczka
Szybka pętla przez Chynów, nieźle się wyżyłowałem ;)
Dane wycieczki: DST: 83.40 km AVS: 31.87 km/h ALT: 187 m MAX: 42.70 km/h Temp:13.0 'C
Czwartek, 7 kwietnia 2016Kategoria >100km, Canyon, Wypad
Wiosna na Ukrainie i Słowacji - dzień 6

Ostatni dzień wyjazdu to krótki rekonesans trasą tegorocznego MP, bardzo mi się spodobała, podjazdy krótkie, ale soczyste i w sporych ilościach, do tego Pogórze Ciężkowickie z samego rana zasnute licznymi mgłami prezentowało się fantastycznie, żeby jeszcze trochę mniej wiosek tu było - to byłby prawie ideał. Kulminacja to podjazd pod zamek w Odrzykoniu i dwie krótkie, ale bardzo soczyste ścianki po 22-23%, z bagażem wciągnąłem to już z największym trudem. Pod zamkiem robię postój i wracam na Rzeszów, zaliczając pod drodze jeszcze sporo górek.

Cały wyjazd bardzo udany - niemal 1200km jazdy w świetnej pogodzie, mnóstwo wrażeń, przeprawy po dziurach na Ukrainie, mnóstwo podjazdów na Słowacji i naszych pogórzach; z pewnością warto było poczekać na tę dobrą pogodę!

Zdjęcia z wyjazdu


Dane wycieczki: DST: 134.10 km AVS: 23.60 km/h ALT: 1634 m MAX: 69.80 km/h Temp:17.0 'C
Środa, 6 kwietnia 2016Kategoria >100km, Canyon, Wypad
Wiosna na Ukrainie i Słowacji - dzień 5

Dziś mocno górski dzień, od samego rana zaczynają się podjazdy, najpierw jadę do Lewoczy - wspaniale zachowanego średniowiecznego miasta, Stare Miasto robi wielkie wrażenie, kościół ratusz, mnóstwo pięknych kamieniczek; no i przede wszystkim komponuje się to w spójną całość. Z Lewoczy wymagającym podjazdem wjeżdżam na blisko 1000m, z góry fajnie było widać ośnieżone szczyty Tatr; następnie pagórkowatym terenem jadę w stronę Polski. Wiatr wczoraj południowy, dziś oczywiście odkręcił się na północny i sporo mi krwi napsuł, bo głównie na północ jechałem. Do Polski wjeżdżam przez Leluchów, główny postój dnia robię w pięknym Parku Zdrojowym w Krynicy. Dalej miałem w planach jechać drogą wojewódzką na Berest i Grybów, ale uznałem że nie ma co iść na łatwiznę i pojechałem jednak górami, zaliczając ciekawy podjazd za Krynicą oraz znane z MRDP Piorun i Banicę (tę tym razem w dół po 18% ściance ;)). Końcówka to kilka podjazdów Pogórza Ciężkowickiego, w samej końcówce, za Ciężkowicami się rozpadało i 10km jechałem na mokro (był to jedyny deszcz na całym wyjeździe), nocuję w rejonie Jodłówki.

Zdjęcia z wyjazdu


Dane wycieczki: DST: 189.90 km AVS: 22.21 km/h ALT: 2540 m MAX: 69.40 km/h Temp:20.0 'C
Wtorek, 5 kwietnia 2016Kategoria >100km, Canyon, Wypad
Wiosna na Ukrainie i Słowacji - dzień 4

Kolejny dzień to jazda po Słowacji, jadę drogą na Humenne, do Sniny bardzo fajnie i puściutko, dalej już się zrobił duży ruch. Na boczną drogę wracam za Vranovem, zaliczam tu duży podjazd na 650m, stąd już blisko do Koszyc. Oglądam śliczne centrum miasta i wyjeżdżam drogą na Krompachy. Ta całkiem wymagająca, trzeba zaliczyć dwa długie podjazdy (kończą się nad jeziorami). Rejon Krompachów to duże nagromadzenie cygańskich osiedli, mijałem kilka takich slumsów zbudowanych na wzgórzach - smutne to, bardzo smutne, bo ludzie żyją tam w fatalnych warunkach, tuż obok ogromnych kup śmieci; najbardziej szkoda dzieci, bo niczym sobie na taki los nie zasłużyły, a widziałem mnóstwo młodych dziewczyn z dziećmi i w ciąży, część wyglądających wyraźnie na nieletnie; niestety dorośli Cyganie mnożą się na potęgę fundując swoim dzieciom fatalny los, bo ciężko się z tego zamkniętego kręgu biedy wydostać.

Nocleg mam pierwszej klasy - dojeżdżam pod wspaniały Zamek Spiski, z wysokiego wzgórza panujący nad całą okolicą, namiot rozstawiam tak, by mieć na zamek doskonały widok.

Zdjęcia z wyjazdu


Dane wycieczki: DST: 191.00 km AVS: 23.34 km/h ALT: 2130 m MAX: 59.50 km/h Temp:22.0 'C
Poniedziałek, 4 kwietnia 2016Kategoria >100km, >200km, Canyon, Wypad
Wiosna na Ukrainie i Słowacji - dzień 3

Rano szybko docieram do Iwano-Frankowa, ładnie położonego nad Jaworowym Stawem, krótki kawałek nową drogą do Korczowej (jedyne dwa kilometry dobrego asfaltu jakie miałem na Ukrainie :)). Za to droga do Gródka to już jest dramat, kratery jak po bombardowaniu, chwilami już nawet nieliczne samochody wyprzedzam, bo rowerem jestem w stanie sprawniej manewrować miedzy dziurami. W Gródku krótki postój na przebranie się, parę km za miastem wjeżdżam na drogę Lwów- Sambor. Ruch znacznie rośnie, ale asfaltowi daleko do jakości europejskiej, jak wiadomo Europa kończy się na Bugu :)). Do Samboru jazda nieprzyjemna, dużo ciężkich ciężarówek na drodze, które na tych dziurach hałasują niemiłosiernie, bo wszystko co w nich może to lata. Dopiero za Starym Samborem ruch zdecydowanie maleje i robi się całkiem przyjemne, kierowcy ciężarówek jednak wolą się nie zapuszczać wyżej w góry tą drogą ;). Spory kawałek jadę doliną Dniestru, nad rzeką robię też większy odpoczynek pod mostem kolejowym, słońce zaczyna prażyć już całkiem konkretnie, 27'C. Kilkanaście km za Starym Samborem zaczynają się większe podjazdy, okolica powoli zmienia charakter, pojawia się dużo bieszczadzkich połonin. Za Turką decyduję się jechać przez przełęcz Użocką i wjechać na Słowację wcześniej, przed Użgorodem zamiast jak pierwotnie planowałem, odbić do głównej drogi Lwów-Mukaczewo. Uznałem, że lepiej jechać po dziurach niż tłuc się drogą ( o której wcale nie było gwarancji, że będzie wiele lepsza) w huku ciężarówek.

Ale nie wiedziałem jeszcze na co się piszę - bo za Turką droga (której do optimum bardzo wiele brakowało) drastycznie się zepsuła i jazda na przełęcz Użocką zamieniła się w prawdziwą przeprawę po wszelkich typach nawierzchni - kraterach, szutrach, kamieniach, pozostałościach po spływających drogą potokach itd ;)). I to wszystko na karbonowej szosówce z bagażem, na oponach 25mm. Byłem na tej drodze 20 lat temu, jeszcze w liceum, na swojej pierwszej zagranicznej trasie rowerowej - wtedy droga była wiele lepsza, wyglądało to tak, jakby przez te 20 lat Ukraińcy nawet palcem nie kiwnęli, byłem w wielu krajach na rowerze, ale żaden się nawet nie zbliżał do poziomu ukraińskiego dziadostwa, drogowo to już poziom trzeciego świata. Sama droga ładna, pusto, wiele bieszczadzkich połonin dookoła, ale to jakość nawierzchni przykuwa 90% uwagi rowerzysty, na zjazdach cały czas trzeba jechać na hamulcach, ręce drętwieją od hamowania i ściskania kierownicy. Na samej przełęczy bramka kontrolna, gdzie sprawdzają paszport, dalej zaczyna się Zakarpacka Obłast i droga powraca do standardu sprzed Turki - czyli dziury cały czas, ale daje się już normalnie jechać. Na przejście graniczne dojeżdżam już po zmierzchu, na szczęście okazało się, że również i tu jest przejście piesze, więc bez większych kłopotów wjeżdżam na Słowację, gdzie od razu okazuje się, że jednak da się zrobić równą drogę, bo podróżując po Ukrainie można stracić tę wiarę ;)

Zdjęcia z wyjazdu


Dane wycieczki: DST: 211.60 km AVS: 22.43 km/h ALT: 1569 m MAX: 51.30 km/h Temp:20.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl