Wpisy archiwalne w kategorii
Rower szosowy
Dystans całkowity: | 89888.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 3688:54 |
Średnia prędkość: | 24.37 km/h |
Maksymalna prędkość: | 86.60 km/h |
Suma podjazdów: | 516539 m |
Liczba aktywności: | 836 |
Średnio na aktywność: | 107.52 km i 4h 24m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 23 sierpnia 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka, Ultramaraton
Bałtyk-Bieszczady Tour cz.II
Iłża - Ostrowiec Świętokrzyski - Nowa Dęba - Rzeszów - Sanok - Lesko - Ustrzyki Dolne - Ustrzyki Górne
W sumie w Iłży spędzam niemal 6h, spałem ze 3-3,5h, zjadłem duży obiad i ok. 20 ruszam dalej na trasę, akurat w tym momencie dojechał do Iłży Marek. Ten odpoczynek bardzo dobrze mi zrobił - jedzie się dużo sprawniej, wiatr znacznie zmalał. Przed Ostrowcem zaliczam kilka fajnych górek, jazda nad Kamienną za to nieciekawa - masa małych muszek, wpadających do oczu. W samym Ostrowcu na podjeździe zatrzymuje mnie Andrzej Włodarczyk - złapał gumę, nie ma już dętek i łatek. Wspólnie próbujemy coś zrobić, ale dziura była na tyle mała, że nie sposób było ją wykryć (do tego hałas samochodów i szczekających psów). Daję mu więc swoją dętkę, udało się ją założyć na bardzo dopasowane do opon obręcze. Za Ostrowcem sporo górek, na podjeździe do Opatowa z kolei mnie dopada pech - guma w tylnym kole. Z pozoru błaha awaria - ale miałem z tym straszną przeprawę, straciłem na naprawę aż 1h10min. Ogromne problemy stwarzało dopasowanie opon do obręczy - trzeba było się strasznie nasiłować żeby je poprawnie założyć (a wtedy łatwo o przycięcie dętki). Tak więc albo dętka zaczynała wyłazić, albo gdzieś się skręcała, albo odkleiła się łatka (bo nie miałem już zapasu) itd. a w końcu okazało się, że otwór przez który nastąpiło przebicie - jest na tyle spory, że robi się pęcherz - jednym słowem opona do wyrzucenia. Na szczęście miałem zapasową oponę (a długo się zastanawiałem czy ją zabrać, oszczędzając na wadze). Zapasowa opona - była to tzw. ultradźwiękówka (Supersonic :)), czyli chyba najlżejsza seryjna opona na rynku, zaledwie 160g, więc bałem się jak wytrzyma dalszą trasę, tym bardziej że jeszcze w czasie kilku pompowań ukręcił się lekko "grzybek" w preście i musiałem jechać z niedokręconym zaworem - na szczęście dalej nie było już z tym problemów.
Ruszam więc dalej, na punkcie w Lipniku myję ręce po naprawie, tutaj spotykam się z Markiem (jadł obiad w Iłży) - i dalej jedziemy razem, dopiero pierwszy raz na trasie wyścigu. Noc wręcz wymarzona do jazdy, wspaniały księżyc (zachód dopiero koło 4), niemal bez chmur. Z Markiem jedziemy wspólnie mniej więcej do Łoniowa, tutaj zaczął trochę zostawać, bardzo męczył go brak snu, więc musiał zrobić kilka postojów na przystankach, ja za to po odpoczynku w Iłży czułem się świetnie. Dalszy kawałek trasy pokonuję w towarzystwie Roberta Woźniaka (jechał w kategorii solo, więc oczywiście trzymał się za mną w przepisowej odległości). Odcinek z Łoniowa nad Wisłę - bardzo kiepski asfalt, ogromne koleiny, nocą trzeba tu było uważać. Za Wisłą jest już lepiej, sprawnie bez postojów docieramy na punkt do Nowej Dęby, na stacji Orlenu, gdzie miał być jest tylko informacja, że będzie 1km dalej na Statoilu, faktycznie było to ze 2,5km - ale grunt że był. Trochę podjedliśmy, wypiliśmy herbatę, kupiłem coca-colę - ruszyliśmy dalej (w międzyczasie dotarł tu Marek, w tym miejscu widzieliśmy się na trasie ostatni raz). Kawałek do Rzeszowa dość upierdliwy, droga nieciekawa, to już koniec nocy, więc wielogodzinna jazda w ciemnościach mocno nuży; Robert został gdzieś za Kolbuszową, więc dalej jadę już sam (jak się okazało do samej mety). W Rzeszowie jest już widno, na punkcie kawałek za miastem pusto, ale jest woda i jedzenie na zewnątrz, dopiero po jakiś 10min pojawia się pani z baru.
Wyjazd z Rzeszowa fatalny, akurat zaczyna się poranny szczyt i na drodze do Barlinka są setki samochodów. Tutaj też zaczynają prawdziwe góry, przed Domaradzem jest ostra ścianka pod 9%, tutaj pierwszy raz muszę jechać na małej tarczy - na dalszej trasie to już norma. Po skręcie na Brzozów - duża ulga, samochodów o niebo mniej, do tego coraz piękniejsze widoki. W Brzozowie bardzo fajny punkt kontrolny, w remizie strażackiej, można było zjeść ciepły żurek, co po całonocnej jeździe bez ciepłego posiłku bardzo dobrze mi zrobiło. Do Sanoka dalej przyjemnie, natomiast odcinek Sanok - Lesko bardzo trudny, bardzo duży ruch, do tego masa krótkich ale naprawdę ostrych ścianek (m.in. serpentynki za Zagórzem), bardzo przeszkadza też naprawdę silny południowy wiatr. W Lesku robię sobie postój w cukierni na lody, bo jest już pod 30'C (za to nie stawałem na punkcie w Sanoku). W miasteczku mijam Grzegorza Buraczyńskiego - jak wszyscy bardzo zmęczonego, ale i bardzo zmotywowanego coraz już bliższą metą. Za Leskiem jeszcze kilka ostrych ścianek (gdzieś tu ten jeden raz przekraczam 60km/h :), po tym droga łagodnieje, zaczyna się trochę dłuższy (ale łagodny) podjazd pod przełączkę przed Ustrzykami Dolnymi, tutaj też czuje się siłę bocznego wiatru, boję się jak to będzie z końcówką, czyli 50km niemal równo na południe.
Z przełączki 500m zjazd do Ustrzyk i wjeżdżam na doskonale znaną obwodnicę bieszczadzką, bardzo przyjemną drogę, którą pokonywałem niedawno na wyjeździe sakwiarskim z Gosią i Marcinem. Pierwsza część to łagodny podjazd pod Żłóbek, po drodze zatrzymuję się na ostatnim punkcie kontrolnym w zajeździe "Gęsi Zakręt", przed moim odjazdem dociera Grzegorz Buraczyński, chwilę jeszcze pogadaliśmy. Podjazd pod Żłóbek (640m) idzie bez większych problemów, równie sprawnie zaliczam najcięższą i najwyższą górę całej trasy - czyli podjazd przed Lutowiskami na 750m, jazda po górach zawsze była moją mocniejszą stroną. Na szczycie w nagrodę można sobie obejrzeć wspaniałą panoramę najwyższego pasma Bieszczad. Szybkim zjazdem wracam na wysokość 550m - i tu zaczyna się ściana płaczu, ok. 20km do Ustrzyk Górnych, droga łagodnie wznosi się w górę (na 650m). I tutaj południowy wiatr pokazuje co naprawdę potrafi, na dużych podjazdach osłaniały od niego góry, tutaj ma pole do popisu. Ale nie było wyboru - trzeba było się przemęczyć; jak na ciężki wyścig przystało - równie ciężka końcówka. Mozolnie odliczałem pozostałe do mety kilometry - aż w końcu po ponad 1000km w nogach o 14.27 docieram na metę w Ustrzykach Górnych!
Na mecie czekał na mnie świetny żurek (dla chętnych też piwo, ja jednak wybrałem herbatę, bo bałem się że nawet piwko mnie szybko zetnie z nóg :)). Po pół godziny z dętką na szyi dociera Grzegorz Buraczyński (na ostatnim kawałku guma!), a godzinę po mnie jest i Marek Piluch (Transatlantyk). Chwilę pogadaliśmy o przeżyciach z trasy, no i szybko na camping w Ustrzykach. Marka tak szybko ścięło z nóg, że ledwo po wejściu do domku już spał jak zabity :)), ja jeszcze wziąłem prysznic. Po jakiś 3h snu idziemy do knajpy na obiad, w międzyczasie docierają na metę kolejni zawodnicy, obiad zjedliśmy z pechowcem spod Ostrowca - Andrzejem Włodarczykiem.
Podsumowanie:
Z wyścigu jestem bardzo zadowolony, przede wszystkim udało mi się ukończyć tą morderczą trasę, która od paru lat chodziła mi po głowie. Czas i miejsce (choć to sprawa drugorzędna) także okazały się sporo lepsze niż zakładałem przed startem (licząc optymistycznie, że dobrze będzie jak dojadę w poniedziałek przed zmierzchem). Na chwilę obecną z czasem 54:20 mam 27 miejsce, a to na moje możliwości doskonały wynik, tutaj jest Zdjęcia z wyścigu
Iłża - Ostrowiec Świętokrzyski - Nowa Dęba - Rzeszów - Sanok - Lesko - Ustrzyki Dolne - Ustrzyki Górne
W sumie w Iłży spędzam niemal 6h, spałem ze 3-3,5h, zjadłem duży obiad i ok. 20 ruszam dalej na trasę, akurat w tym momencie dojechał do Iłży Marek. Ten odpoczynek bardzo dobrze mi zrobił - jedzie się dużo sprawniej, wiatr znacznie zmalał. Przed Ostrowcem zaliczam kilka fajnych górek, jazda nad Kamienną za to nieciekawa - masa małych muszek, wpadających do oczu. W samym Ostrowcu na podjeździe zatrzymuje mnie Andrzej Włodarczyk - złapał gumę, nie ma już dętek i łatek. Wspólnie próbujemy coś zrobić, ale dziura była na tyle mała, że nie sposób było ją wykryć (do tego hałas samochodów i szczekających psów). Daję mu więc swoją dętkę, udało się ją założyć na bardzo dopasowane do opon obręcze. Za Ostrowcem sporo górek, na podjeździe do Opatowa z kolei mnie dopada pech - guma w tylnym kole. Z pozoru błaha awaria - ale miałem z tym straszną przeprawę, straciłem na naprawę aż 1h10min. Ogromne problemy stwarzało dopasowanie opon do obręczy - trzeba było się strasznie nasiłować żeby je poprawnie założyć (a wtedy łatwo o przycięcie dętki). Tak więc albo dętka zaczynała wyłazić, albo gdzieś się skręcała, albo odkleiła się łatka (bo nie miałem już zapasu) itd. a w końcu okazało się, że otwór przez który nastąpiło przebicie - jest na tyle spory, że robi się pęcherz - jednym słowem opona do wyrzucenia. Na szczęście miałem zapasową oponę (a długo się zastanawiałem czy ją zabrać, oszczędzając na wadze). Zapasowa opona - była to tzw. ultradźwiękówka (Supersonic :)), czyli chyba najlżejsza seryjna opona na rynku, zaledwie 160g, więc bałem się jak wytrzyma dalszą trasę, tym bardziej że jeszcze w czasie kilku pompowań ukręcił się lekko "grzybek" w preście i musiałem jechać z niedokręconym zaworem - na szczęście dalej nie było już z tym problemów.
Ruszam więc dalej, na punkcie w Lipniku myję ręce po naprawie, tutaj spotykam się z Markiem (jadł obiad w Iłży) - i dalej jedziemy razem, dopiero pierwszy raz na trasie wyścigu. Noc wręcz wymarzona do jazdy, wspaniały księżyc (zachód dopiero koło 4), niemal bez chmur. Z Markiem jedziemy wspólnie mniej więcej do Łoniowa, tutaj zaczął trochę zostawać, bardzo męczył go brak snu, więc musiał zrobić kilka postojów na przystankach, ja za to po odpoczynku w Iłży czułem się świetnie. Dalszy kawałek trasy pokonuję w towarzystwie Roberta Woźniaka (jechał w kategorii solo, więc oczywiście trzymał się za mną w przepisowej odległości). Odcinek z Łoniowa nad Wisłę - bardzo kiepski asfalt, ogromne koleiny, nocą trzeba tu było uważać. Za Wisłą jest już lepiej, sprawnie bez postojów docieramy na punkt do Nowej Dęby, na stacji Orlenu, gdzie miał być jest tylko informacja, że będzie 1km dalej na Statoilu, faktycznie było to ze 2,5km - ale grunt że był. Trochę podjedliśmy, wypiliśmy herbatę, kupiłem coca-colę - ruszyliśmy dalej (w międzyczasie dotarł tu Marek, w tym miejscu widzieliśmy się na trasie ostatni raz). Kawałek do Rzeszowa dość upierdliwy, droga nieciekawa, to już koniec nocy, więc wielogodzinna jazda w ciemnościach mocno nuży; Robert został gdzieś za Kolbuszową, więc dalej jadę już sam (jak się okazało do samej mety). W Rzeszowie jest już widno, na punkcie kawałek za miastem pusto, ale jest woda i jedzenie na zewnątrz, dopiero po jakiś 10min pojawia się pani z baru.
Wyjazd z Rzeszowa fatalny, akurat zaczyna się poranny szczyt i na drodze do Barlinka są setki samochodów. Tutaj też zaczynają prawdziwe góry, przed Domaradzem jest ostra ścianka pod 9%, tutaj pierwszy raz muszę jechać na małej tarczy - na dalszej trasie to już norma. Po skręcie na Brzozów - duża ulga, samochodów o niebo mniej, do tego coraz piękniejsze widoki. W Brzozowie bardzo fajny punkt kontrolny, w remizie strażackiej, można było zjeść ciepły żurek, co po całonocnej jeździe bez ciepłego posiłku bardzo dobrze mi zrobiło. Do Sanoka dalej przyjemnie, natomiast odcinek Sanok - Lesko bardzo trudny, bardzo duży ruch, do tego masa krótkich ale naprawdę ostrych ścianek (m.in. serpentynki za Zagórzem), bardzo przeszkadza też naprawdę silny południowy wiatr. W Lesku robię sobie postój w cukierni na lody, bo jest już pod 30'C (za to nie stawałem na punkcie w Sanoku). W miasteczku mijam Grzegorza Buraczyńskiego - jak wszyscy bardzo zmęczonego, ale i bardzo zmotywowanego coraz już bliższą metą. Za Leskiem jeszcze kilka ostrych ścianek (gdzieś tu ten jeden raz przekraczam 60km/h :), po tym droga łagodnieje, zaczyna się trochę dłuższy (ale łagodny) podjazd pod przełączkę przed Ustrzykami Dolnymi, tutaj też czuje się siłę bocznego wiatru, boję się jak to będzie z końcówką, czyli 50km niemal równo na południe.
Z przełączki 500m zjazd do Ustrzyk i wjeżdżam na doskonale znaną obwodnicę bieszczadzką, bardzo przyjemną drogę, którą pokonywałem niedawno na wyjeździe sakwiarskim z Gosią i Marcinem. Pierwsza część to łagodny podjazd pod Żłóbek, po drodze zatrzymuję się na ostatnim punkcie kontrolnym w zajeździe "Gęsi Zakręt", przed moim odjazdem dociera Grzegorz Buraczyński, chwilę jeszcze pogadaliśmy. Podjazd pod Żłóbek (640m) idzie bez większych problemów, równie sprawnie zaliczam najcięższą i najwyższą górę całej trasy - czyli podjazd przed Lutowiskami na 750m, jazda po górach zawsze była moją mocniejszą stroną. Na szczycie w nagrodę można sobie obejrzeć wspaniałą panoramę najwyższego pasma Bieszczad. Szybkim zjazdem wracam na wysokość 550m - i tu zaczyna się ściana płaczu, ok. 20km do Ustrzyk Górnych, droga łagodnie wznosi się w górę (na 650m). I tutaj południowy wiatr pokazuje co naprawdę potrafi, na dużych podjazdach osłaniały od niego góry, tutaj ma pole do popisu. Ale nie było wyboru - trzeba było się przemęczyć; jak na ciężki wyścig przystało - równie ciężka końcówka. Mozolnie odliczałem pozostałe do mety kilometry - aż w końcu po ponad 1000km w nogach o 14.27 docieram na metę w Ustrzykach Górnych!
Na mecie czekał na mnie świetny żurek (dla chętnych też piwo, ja jednak wybrałem herbatę, bo bałem się że nawet piwko mnie szybko zetnie z nóg :)). Po pół godziny z dętką na szyi dociera Grzegorz Buraczyński (na ostatnim kawałku guma!), a godzinę po mnie jest i Marek Piluch (Transatlantyk). Chwilę pogadaliśmy o przeżyciach z trasy, no i szybko na camping w Ustrzykach. Marka tak szybko ścięło z nóg, że ledwo po wejściu do domku już spał jak zabity :)), ja jeszcze wziąłem prysznic. Po jakiś 3h snu idziemy do knajpy na obiad, w międzyczasie docierają na metę kolejni zawodnicy, obiad zjedliśmy z pechowcem spod Ostrowca - Andrzejem Włodarczykiem.
Podsumowanie:
Z wyścigu jestem bardzo zadowolony, przede wszystkim udało mi się ukończyć tą morderczą trasę, która od paru lat chodziła mi po głowie. Czas i miejsce (choć to sprawa drugorzędna) także okazały się sporo lepsze niż zakładałem przed startem (licząc optymistycznie, że dobrze będzie jak dojadę w poniedziałek przed zmierzchem). Na chwilę obecną z czasem 54:20 mam 27 miejsce, a to na moje możliwości doskonały wynik, tutaj jest Zdjęcia z wyścigu
Dane wycieczki:
DST: 317.60 km AVS: 22.47 km/h
ALT: 2397 m MAX: 61.90 km/h
Temp:26.0 'C
Sobota, 21 sierpnia 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka, >500km, Ultramaraton
Bałtyk-Bieszczady Tour cz.I
Świnoujście - Drawsko Pomorskie - Piła - Bydgoszcz - Toruń - Włocławek - Gąbin - Sochaczew - Grójec - Radom - Iłża
W nocy kiepsko spałem (może ze 3h) - ale adrenalina robi swoje i rano specjalnie śpiący nie jestem. Duże śniadanie - i uczestnicy na własną rękę przepływają promami z powrotem na Wolin. Tam ustawiamy się do kolejki po GPS-y, każdy uczestnik BB Tour taki wiezie - w celu znacznego usprawnienia relacji on-line oraz by w razie kłopotów z zabłądzeniem organizatorzy mogli znacznie szybciej pomóc. O 8 rano, po strzale z armaty startujemy z rampy promu i przejeżdżamy z kilometr po mieście na start ostry. Tutaj startujemy już wg listy, ja jadę w drugiej 15-os grupie.
Na starcie - od razu dzida do przodu i cała moja taktyka na wyścig w jednej chwili bierze w łeb :). Miałem jechać spokojnym tempem koło 25km/h, nawet ostrzegałem Marka (który był bardziej napalony na szybką jazdę na początku) by nie przeszarżować. Ale emocje biorą górę - i postanowiłem spróbować utrzymać się przez chwilę z przodu. Tempo ostre, często ponad 35km/h, wielu postanowiło mocno docisnąć by szybko dogonić pierwszą grupę. Udało się to nam jeszcze na Wolinie, miałem kilka momentów zwątpienia, ale udało mi się utrzymać w czołowej grupie. Za Wolinem zaczyna się dawać we znaki południowy wiatr, wieje mocno z boku, sporo więcej przeszkadza niż pomaga, jedziemy głównie na wachlarzach, czasem tak szerokich, że zajmujemy niemal całą jezdnię, parę razy nas otrąbiono, nawet organizator dał nam ostrzeżenie :). Pod Golczewem spotykam Mietka z forum (w końcu się zmaterializował :)), chwilę nam potowarzyszył, natrępnie poczekał na grupkę w której jechał Marek. Na pierwszym punkcie kontrolnym w Płotach zbieram nowe doświadczenia - o żadnym większym odpoczynku nie ma mowy, wpadamy jak po ogień, nabieramy wodę do bidonów, podpisujemy listę, łapiemy w biegu torebki z jedzeniem - i od razu w drogę, pewnie dwóch minut nawet tu nie zabawiliśmy, jemy już w trakcie jazdy. Przed Drawskiem jest kilka pagórków, na których utrzymanie się w grupie kosztowało mnie mnóstwo sił (bo na górki 2-3% często ciągnie się tempem 30km/h), punkt kontrolny na 130km wygląda bardzo podobnie jak w Płotach. Dalsza trasa też podobna - sporo bocznego wiatru, lekkie pagóreczki i wysokie tempo, do tego dochodzi upał 30 stopni. Mam tutaj spore problemy z wodą - standardowo wiozłem bidon 0.5 litra i butelkę coca-coli, przy moim zwykłym tempie taki zestaw zupełnie starczał - ale teraz w ogóle nie stajemy, a napić się w trakcie jazdy tempem ponad 30km/h z butelki zakręcanej na korek - wcale nie jest takie proste, od razu traci się ze 20-30m i później trzeba się nieźle naszarpać, żeby dogonić grupę; na taką jazdę zdecydowanie lepsze są dwa duże bidony. A do następnego punktu w Pile było aż 100km (na ok. 230km) - tak więc wszyscy docieramy tam już z wywieszonymi językami, tutaj postój jest już trochę dłuższy (z 10min), wypijam ponad litr, nabieram wodę, jem snickersy - i znowu wio w drogę! Pierwsza część odcinka do Bydgoszczy idzie mi jeszcze całkiem nieźle, ale w drugiej zaczynam już coraz mocniej odczuwać trudy trasy i bardzo mocnego tempa, coraz trudniej utrzymać się w czołowej grupce (a jest nas już chyba tylko 9). Coraz mocniej łapią mnie skurcze na podjazdach, wreszcie jakieś 10km przed Bydgoszczą zostaję z tyłu. Na pierwszym dużym punkcie kontrolnym (ponad 300km) łapie mnie taki skurcz, że przez dobre dwie minuty nie mogłem zsiąść z roweru - to niestety jest cena jaką musiałem zapłacić za jazdę tak szaleńczym jak na mnie tempem (średnia na ponad 300km koło 33km/h, z czego większość z przeszkadzającym wiatrem). Na punkcie wszyscy robią większy odpoczynek - porządny posiłek (schabowy), można się umyć i trochę odpocząć.
Na dalszą trasę ruszam już sam, swoim tempem, przez pierwsze kilometry dalej mam skurcze, w ogóle nie można stanąć na pedały, przechodzi to dopiero już nocą, gdzieś przed Toruniem. Nocna jazda idzie całkiem sprawnie, nie mam problemów z orientacją, wiem czego się spodziewać, nie zaskakuje mnie nawierzchnia - procentuje przejechanie tego kawałka w ramach przygotowań do wyścigu. Na punktach w Toruniu i Włocławku robię typowe przerwy po jakieś 20min, nie jadąc w grupie - mogę też stawać na trasie, żeby się np. załatwić, przelać wodę, czy poprawić coś w rowerze - to jednak spory bonus jazdy solo. W jeździe pomaga też jasny księżyc, który zachodzi dopiero gdzieś koło 2. Jeszcze postój w Gąbinie (gdzie uczestnikami wyścigu bardzo interesował się miejscowy pijaczek :)). Pod Sochaczewem zaczyna już świtać, na punkcie koło Guzowa jest już widno. Odcinek do Grójca dość pagórkowaty, trochę daje się we znaki wiatr. Z Grójca do Wsoli jadę wg regulaminu drogami technicznymi, niestety byłem jednym z nielicznych frajerów którzy wybrali ten wariant, większość jechała ekspresówką, zyskując na tym pewnie z 20-30min (krótszy dystans i przede wszystkim o niebo lepsza zasłona przed wiatrem - sporo ekranów + pchające rower pędem powietrza rozpędzone samochody). We Wsoli jestem trochę po 10, tutaj robię dłuższy postój, kąpię się, jem rosół i jajecznicę, trochę odpoczywam. Swój dramat przeżywa tu dotychczasowy lider - Jan Lipczyński (pierwszy na punkcie, mimo jazdy w kategorii solo). Niestety kontuzja ścięgien powoduje, że mimo wspaniałej jazdy jest zmuszony wycofać się z wyścigu, a szkoda - bo miał czas pozwalający realnie myśleć o poprawieniu dotychczasowego rekordu trasy.
rzez Radom jedzie się nieciekawie, pojechałem drogą w remoncie (całkowicie zerwana nawierzchnia na ok. 2km), myślę że to mimo wszystko szybszy wariant od jazdy pokręconymi objazdami. Dalej droga jest już dobra, ale jedzie się bardzo marnie - przede wszystkim równo czołowy wiatr, trochę górek, do tego oczy się same zamykają, odpoczywam po drodze kilka razy, w lasku z 10min. Ale do zajazdu Viking udało mi się dociągnąć, tutaj postanawiam się przespać - bo czas był ku temu najwyższy.
Zdjęcia z wyścigu
Świnoujście - Drawsko Pomorskie - Piła - Bydgoszcz - Toruń - Włocławek - Gąbin - Sochaczew - Grójec - Radom - Iłża
W nocy kiepsko spałem (może ze 3h) - ale adrenalina robi swoje i rano specjalnie śpiący nie jestem. Duże śniadanie - i uczestnicy na własną rękę przepływają promami z powrotem na Wolin. Tam ustawiamy się do kolejki po GPS-y, każdy uczestnik BB Tour taki wiezie - w celu znacznego usprawnienia relacji on-line oraz by w razie kłopotów z zabłądzeniem organizatorzy mogli znacznie szybciej pomóc. O 8 rano, po strzale z armaty startujemy z rampy promu i przejeżdżamy z kilometr po mieście na start ostry. Tutaj startujemy już wg listy, ja jadę w drugiej 15-os grupie.
Na starcie - od razu dzida do przodu i cała moja taktyka na wyścig w jednej chwili bierze w łeb :). Miałem jechać spokojnym tempem koło 25km/h, nawet ostrzegałem Marka (który był bardziej napalony na szybką jazdę na początku) by nie przeszarżować. Ale emocje biorą górę - i postanowiłem spróbować utrzymać się przez chwilę z przodu. Tempo ostre, często ponad 35km/h, wielu postanowiło mocno docisnąć by szybko dogonić pierwszą grupę. Udało się to nam jeszcze na Wolinie, miałem kilka momentów zwątpienia, ale udało mi się utrzymać w czołowej grupie. Za Wolinem zaczyna się dawać we znaki południowy wiatr, wieje mocno z boku, sporo więcej przeszkadza niż pomaga, jedziemy głównie na wachlarzach, czasem tak szerokich, że zajmujemy niemal całą jezdnię, parę razy nas otrąbiono, nawet organizator dał nam ostrzeżenie :). Pod Golczewem spotykam Mietka z forum (w końcu się zmaterializował :)), chwilę nam potowarzyszył, natrępnie poczekał na grupkę w której jechał Marek. Na pierwszym punkcie kontrolnym w Płotach zbieram nowe doświadczenia - o żadnym większym odpoczynku nie ma mowy, wpadamy jak po ogień, nabieramy wodę do bidonów, podpisujemy listę, łapiemy w biegu torebki z jedzeniem - i od razu w drogę, pewnie dwóch minut nawet tu nie zabawiliśmy, jemy już w trakcie jazdy. Przed Drawskiem jest kilka pagórków, na których utrzymanie się w grupie kosztowało mnie mnóstwo sił (bo na górki 2-3% często ciągnie się tempem 30km/h), punkt kontrolny na 130km wygląda bardzo podobnie jak w Płotach. Dalsza trasa też podobna - sporo bocznego wiatru, lekkie pagóreczki i wysokie tempo, do tego dochodzi upał 30 stopni. Mam tutaj spore problemy z wodą - standardowo wiozłem bidon 0.5 litra i butelkę coca-coli, przy moim zwykłym tempie taki zestaw zupełnie starczał - ale teraz w ogóle nie stajemy, a napić się w trakcie jazdy tempem ponad 30km/h z butelki zakręcanej na korek - wcale nie jest takie proste, od razu traci się ze 20-30m i później trzeba się nieźle naszarpać, żeby dogonić grupę; na taką jazdę zdecydowanie lepsze są dwa duże bidony. A do następnego punktu w Pile było aż 100km (na ok. 230km) - tak więc wszyscy docieramy tam już z wywieszonymi językami, tutaj postój jest już trochę dłuższy (z 10min), wypijam ponad litr, nabieram wodę, jem snickersy - i znowu wio w drogę! Pierwsza część odcinka do Bydgoszczy idzie mi jeszcze całkiem nieźle, ale w drugiej zaczynam już coraz mocniej odczuwać trudy trasy i bardzo mocnego tempa, coraz trudniej utrzymać się w czołowej grupce (a jest nas już chyba tylko 9). Coraz mocniej łapią mnie skurcze na podjazdach, wreszcie jakieś 10km przed Bydgoszczą zostaję z tyłu. Na pierwszym dużym punkcie kontrolnym (ponad 300km) łapie mnie taki skurcz, że przez dobre dwie minuty nie mogłem zsiąść z roweru - to niestety jest cena jaką musiałem zapłacić za jazdę tak szaleńczym jak na mnie tempem (średnia na ponad 300km koło 33km/h, z czego większość z przeszkadzającym wiatrem). Na punkcie wszyscy robią większy odpoczynek - porządny posiłek (schabowy), można się umyć i trochę odpocząć.
Na dalszą trasę ruszam już sam, swoim tempem, przez pierwsze kilometry dalej mam skurcze, w ogóle nie można stanąć na pedały, przechodzi to dopiero już nocą, gdzieś przed Toruniem. Nocna jazda idzie całkiem sprawnie, nie mam problemów z orientacją, wiem czego się spodziewać, nie zaskakuje mnie nawierzchnia - procentuje przejechanie tego kawałka w ramach przygotowań do wyścigu. Na punktach w Toruniu i Włocławku robię typowe przerwy po jakieś 20min, nie jadąc w grupie - mogę też stawać na trasie, żeby się np. załatwić, przelać wodę, czy poprawić coś w rowerze - to jednak spory bonus jazdy solo. W jeździe pomaga też jasny księżyc, który zachodzi dopiero gdzieś koło 2. Jeszcze postój w Gąbinie (gdzie uczestnikami wyścigu bardzo interesował się miejscowy pijaczek :)). Pod Sochaczewem zaczyna już świtać, na punkcie koło Guzowa jest już widno. Odcinek do Grójca dość pagórkowaty, trochę daje się we znaki wiatr. Z Grójca do Wsoli jadę wg regulaminu drogami technicznymi, niestety byłem jednym z nielicznych frajerów którzy wybrali ten wariant, większość jechała ekspresówką, zyskując na tym pewnie z 20-30min (krótszy dystans i przede wszystkim o niebo lepsza zasłona przed wiatrem - sporo ekranów + pchające rower pędem powietrza rozpędzone samochody). We Wsoli jestem trochę po 10, tutaj robię dłuższy postój, kąpię się, jem rosół i jajecznicę, trochę odpoczywam. Swój dramat przeżywa tu dotychczasowy lider - Jan Lipczyński (pierwszy na punkcie, mimo jazdy w kategorii solo). Niestety kontuzja ścięgien powoduje, że mimo wspaniałej jazdy jest zmuszony wycofać się z wyścigu, a szkoda - bo miał czas pozwalający realnie myśleć o poprawieniu dotychczasowego rekordu trasy.
rzez Radom jedzie się nieciekawie, pojechałem drogą w remoncie (całkowicie zerwana nawierzchnia na ok. 2km), myślę że to mimo wszystko szybszy wariant od jazdy pokręconymi objazdami. Dalej droga jest już dobra, ale jedzie się bardzo marnie - przede wszystkim równo czołowy wiatr, trochę górek, do tego oczy się same zamykają, odpoczywam po drodze kilka razy, w lasku z 10min. Ale do zajazdu Viking udało mi się dociągnąć, tutaj postanawiam się przespać - bo czas był ku temu najwyższy.
Zdjęcia z wyścigu
Dane wycieczki:
DST: 695.10 km AVS: 27.95 km/h
ALT: 2496 m MAX: 55.70 km/h
Temp:26.0 'C
Piątek, 20 sierpnia 2010Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Dojazd na dworzec i kilka km po Świnoujściu
Dane wycieczki:
DST: 14.40 km AVS: 21.60 km/h
ALT: 32 m MAX: 33.90 km/h
Temp:16.0 'C
Poniedziałek, 16 sierpnia 2010Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Tarczyn - Piaseczno - Warszawa
Z Marcinem do Tarczyna
Z Marcinem do Tarczyna
Dane wycieczki:
DST: 70.00 km AVS: 21.65 km/h
ALT: 171 m MAX: 41.10 km/h
Temp:33.0 'C
Czwartek, 5 sierpnia 2010Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Warka - Radom - Ostrowiec Świętokrzyski - Opatów - Łoniów - Nowy Korczyn - Nowe Brzesko - Kraków
W planach miał to być długi wypad w Góry Świętokrzyskie - a wyszło trochę inaczej :)
Ruszam przed 4, jest jeszcze ciemno, jakąś godzinkę jadę z włączonymi lampkami. Świt bardzo przyjemny, nadwiślańskie łąki ubrane w poranną mgłę - wygląda to naprawdę fajnie, na drogach ruch zerowy. Do Warki małe pagóreczki, dalej więcej leśnych odcinków, temperatura przyjemna w okolicach 20'C. Odcinek z Brzózy do Radomia nieco poprawiony, więcej dobrego asfaltu, mniej dziur.
Sam Radom mijam właściwie bokiem - bo wjeżdżam na obwodnicę miasta, tędy ma prowadzić trasa Imagisu. Początkowo kiepska droga, później kawałek z poboczem; wreszcie zaczyna się dwukilometrowy remont, trzeba się przeprawiać po szutrowo-kamienistych odcinkach; niemniej da się przejechać nawet na szosowych kołach, a objazd wymagałby nadrobienia wielu kilometrów + błądzenie. Za to za objazdem - asfalt właściwie szklanka i zero ruchu, co utrzymuje się spory kawałek; pobocza brak aż prawie do Ostrowca. Kawałek przed Iłżą zaczynają się pagóreczki, samo miasto bardzo fajnie położone - w głębokiej kotlince, a nad nim królują ruiny zamku. Jakieś 10km za Iłżą kilka ścianek na 240m, ze szczyciku roztacza się ładny widok na masyw Gór Świętokrzyskich. Później zjeżdża się do doliny Kamiennej i już wzdłuż rzeki do Ostrowca. Tutaj dochodzę do wniosku, że ciekawej będzie jechać do Krakowa, niż znanymi trasami z powrotem do Radomia (w którym ostatnio trochę za często bywam :).
Sam Ostrowiec dość duży, aczkolwiek urodą nie grzeszy, przy wyjeździe z miasta dość długa ścianka, a cały podjazd to w sumie 100m. Pagórkowato też w rejonie Opatowa, od Klimontowa już więcej w dół. Góry to wielkie nie są; niemniej na odcinku Radom - Łoniów jest ok. 650-700m podjazdów, a to już trochę męczy. W Łoniowie skręcam na południowy zachód i odtąd zaczyna się przyjemna jazda, bo mam wiatr w plecy (na kawałku do Łoniowa sporo przeszkadzał). Droga dobra, choć ruchliwa i bez pobocza. Kilometry szybko lecą, droga wcale nie taka płaska jakby to bliskość Wisły wskazywała, jest kilka dłuższych ścianek. Za Nowym Korczynem na zjeździe udało mi się wykręcić aż 74,6km/h, nachylenie wcale nie było ogromne (rzędu 7%) - ale wiatr zrobił swoje! Wjazd do Krakowa niespecjalny, długie kilometry trzeba się przebijać przez brzydką Nową Hutę, ale na szczęście jest nowy asfalt, gdy byłem tu parę lat temu - były po prostu fatalne dziury. na pociąg wyrobiłem się bez problemów, tanie połączenie IR (45zł z rowerem) po Magistrali (czyli nieco ponad 3h jazdy) - to bardzo fajna sprawa.
Zdjęcia
W planach miał to być długi wypad w Góry Świętokrzyskie - a wyszło trochę inaczej :)
Ruszam przed 4, jest jeszcze ciemno, jakąś godzinkę jadę z włączonymi lampkami. Świt bardzo przyjemny, nadwiślańskie łąki ubrane w poranną mgłę - wygląda to naprawdę fajnie, na drogach ruch zerowy. Do Warki małe pagóreczki, dalej więcej leśnych odcinków, temperatura przyjemna w okolicach 20'C. Odcinek z Brzózy do Radomia nieco poprawiony, więcej dobrego asfaltu, mniej dziur.
Sam Radom mijam właściwie bokiem - bo wjeżdżam na obwodnicę miasta, tędy ma prowadzić trasa Imagisu. Początkowo kiepska droga, później kawałek z poboczem; wreszcie zaczyna się dwukilometrowy remont, trzeba się przeprawiać po szutrowo-kamienistych odcinkach; niemniej da się przejechać nawet na szosowych kołach, a objazd wymagałby nadrobienia wielu kilometrów + błądzenie. Za to za objazdem - asfalt właściwie szklanka i zero ruchu, co utrzymuje się spory kawałek; pobocza brak aż prawie do Ostrowca. Kawałek przed Iłżą zaczynają się pagóreczki, samo miasto bardzo fajnie położone - w głębokiej kotlince, a nad nim królują ruiny zamku. Jakieś 10km za Iłżą kilka ścianek na 240m, ze szczyciku roztacza się ładny widok na masyw Gór Świętokrzyskich. Później zjeżdża się do doliny Kamiennej i już wzdłuż rzeki do Ostrowca. Tutaj dochodzę do wniosku, że ciekawej będzie jechać do Krakowa, niż znanymi trasami z powrotem do Radomia (w którym ostatnio trochę za często bywam :).
Sam Ostrowiec dość duży, aczkolwiek urodą nie grzeszy, przy wyjeździe z miasta dość długa ścianka, a cały podjazd to w sumie 100m. Pagórkowato też w rejonie Opatowa, od Klimontowa już więcej w dół. Góry to wielkie nie są; niemniej na odcinku Radom - Łoniów jest ok. 650-700m podjazdów, a to już trochę męczy. W Łoniowie skręcam na południowy zachód i odtąd zaczyna się przyjemna jazda, bo mam wiatr w plecy (na kawałku do Łoniowa sporo przeszkadzał). Droga dobra, choć ruchliwa i bez pobocza. Kilometry szybko lecą, droga wcale nie taka płaska jakby to bliskość Wisły wskazywała, jest kilka dłuższych ścianek. Za Nowym Korczynem na zjeździe udało mi się wykręcić aż 74,6km/h, nachylenie wcale nie było ogromne (rzędu 7%) - ale wiatr zrobił swoje! Wjazd do Krakowa niespecjalny, długie kilometry trzeba się przebijać przez brzydką Nową Hutę, ale na szczęście jest nowy asfalt, gdy byłem tu parę lat temu - były po prostu fatalne dziury. na pociąg wyrobiłem się bez problemów, tanie połączenie IR (45zł z rowerem) po Magistrali (czyli nieco ponad 3h jazdy) - to bardzo fajna sprawa.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 362.80 km AVS: 26.87 km/h
ALT: 1618 m MAX: 74.60 km/h
Temp:22.0 'C
Sobota, 31 lipca 2010Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Grójec - Białobrzegi - Radom
Kolejna trasa śladami Imagisu. Tym razem postanowiłem sprawdzić jak wygląda kwestia jazdy drogami serwisowymi wzdłuż drogi ekspresowej między Grójcem i Radomiem. Szybko docieram do Grójca, tam wjeżdżam na ekspresówkę, po paru km przed Skurowem (skręt na Warkę) koło "Karczmy u Jakuba" zjeżdżam na boczną drogę. W stanie jest właściwie idealnym, zero ruchu - świetna alternatywa dla ekspresówki. Lekkim problemem jest tylko kilka miejsc, gdzie droga odbija od ekspresówki na zachód, drogowskazy są najczęściej na jakieś małe miejscowości - ale generalnie wjechanie na dobrą drogę jest dość instynktowne i nie stwarza większych problemów. Do Białobrzegów są trzy takie odbicie, czwarte - największe - to same Białobrzegi, szosa ekspresowa omija je dużym łukiem, my jedziemy starym mostem na Pilicy (w czasach gdy tędy prowadziła szosa krakowska słynnym z powodowania ogromnych korków) - i wjeżdżamy do samego miasta. Wcześniej łapie mnie krótka ale silna ulewa, ufając w prognozę pogody nie wziąłem nic od deszczu, tak więc już do Radomia jadę przemoczony (podobnie powrót w pociągu z mokrymi butami).
Przez Białobrzegi przejechałem prosto, dojechałem do ekspresówki, ale kawałek dalej serwisówka mocno odbija od drogi, trzeba tu nadrobić z 1,5-2km; nie wiem czy trochę krócej nie wyszłoby jechać od razu z Białobrzegów na Suchą. Dalszy odcinek - już raczej przy szosie, jest jeszcze kilka małych odbić od szosy (dokładnie je widać na zbliżeniu śladu GPS). Droga ekspresowa kończy się przed Jedlińskiem, serwisówka ciągnie się jeszcze kawałek dalej, później już trzeba wjechać na główną szosę, gdzie jest sporo zakazów dla rowerów.
Podsumowując - jazda serwisówkami jest trochę wolniejsza i dłuższa niż ekspresówką, dla osób jadących tam pierwszy raz mogą być lekkie problemy z nawigacją, ale generalnie jest to dobra alternatywa dla ekspresówki, dużo ciekawsza (coś się na trasie dzieje, nie tylko prujemy naprzód przez ponad 45km patrząc się na licznik); no i unika się ryzyka problemów z policją.
Kolejna trasa śladami Imagisu. Tym razem postanowiłem sprawdzić jak wygląda kwestia jazdy drogami serwisowymi wzdłuż drogi ekspresowej między Grójcem i Radomiem. Szybko docieram do Grójca, tam wjeżdżam na ekspresówkę, po paru km przed Skurowem (skręt na Warkę) koło "Karczmy u Jakuba" zjeżdżam na boczną drogę. W stanie jest właściwie idealnym, zero ruchu - świetna alternatywa dla ekspresówki. Lekkim problemem jest tylko kilka miejsc, gdzie droga odbija od ekspresówki na zachód, drogowskazy są najczęściej na jakieś małe miejscowości - ale generalnie wjechanie na dobrą drogę jest dość instynktowne i nie stwarza większych problemów. Do Białobrzegów są trzy takie odbicie, czwarte - największe - to same Białobrzegi, szosa ekspresowa omija je dużym łukiem, my jedziemy starym mostem na Pilicy (w czasach gdy tędy prowadziła szosa krakowska słynnym z powodowania ogromnych korków) - i wjeżdżamy do samego miasta. Wcześniej łapie mnie krótka ale silna ulewa, ufając w prognozę pogody nie wziąłem nic od deszczu, tak więc już do Radomia jadę przemoczony (podobnie powrót w pociągu z mokrymi butami).
Przez Białobrzegi przejechałem prosto, dojechałem do ekspresówki, ale kawałek dalej serwisówka mocno odbija od drogi, trzeba tu nadrobić z 1,5-2km; nie wiem czy trochę krócej nie wyszłoby jechać od razu z Białobrzegów na Suchą. Dalszy odcinek - już raczej przy szosie, jest jeszcze kilka małych odbić od szosy (dokładnie je widać na zbliżeniu śladu GPS). Droga ekspresowa kończy się przed Jedlińskiem, serwisówka ciągnie się jeszcze kawałek dalej, później już trzeba wjechać na główną szosę, gdzie jest sporo zakazów dla rowerów.
Podsumowując - jazda serwisówkami jest trochę wolniejsza i dłuższa niż ekspresówką, dla osób jadących tam pierwszy raz mogą być lekkie problemy z nawigacją, ale generalnie jest to dobra alternatywa dla ekspresówki, dużo ciekawsza (coś się na trasie dzieje, nie tylko prujemy naprzód przez ponad 45km patrząc się na licznik); no i unika się ryzyka problemów z policją.
Dane wycieczki:
DST: 120.20 km AVS: 29.08 km/h
ALT: 380 m MAX: 41.10 km/h
Temp:22.0 'C
Poniedziałek, 12 lipca 2010Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Błonie - Sochaczew - Żyrardów - Mszczonów - Grójec - Radom
Kolejna trasa śladem Imagisu, postanowiłem sprawdzić jak wygląda jazda bardzo ruchliwą drogą nr 50; mimo że tak blisko Warszawy - nigdy nie miałem okazji nią jechać, właśnie ze względu na ruch.
Ruszam o 7.30, temperatura jeszcze przyjemna, niestety dużo korków, dopiero na szosie poznańskiej zaczyna się jechać przyjemniej. Do Sochaczewa szybka jazda, za miastem wjeżdżam już na trasę Imagisu. Ruch duży (ale porównywalny z szosą poznańską), głównie tiry - ale ogromnym plusem jest pobocze, które powoduje że jazda jest znacznie bezpieczniejsza; zaczyna już mocno prażyć, temperatura 33-35'C. W Żyrardowie w McDonaldzie staję na lody i zimne picie, bardzo przyjemnie było posiedzieć w klimatyzowanym pomieszczeniu baru. Odcinek do Mszczonowa to krótkie podjazdy, w sumie wjeżdża się na 180m, w samym mieście - tragedia, ruch za Mszczonowem jest dużo większy (sporo tirów skręca na szosę katowicką), a pobocza brak. I tak jest przez jakieś 6-7km, wtedy ku wielkiej uldze pobocze wraca i jest już do Grójca. Trasa w tym rejonie pagórkowata, sporo malutkich podjazdów i zjazdów.
Przed samym Grójcem wjeżdżam na szosę krakowską, która w tym rejonie ma charakter drogi ekspresowej. Można próbować kombinować z jazdą drogą techniczną obok szosy - ale to już pewna loteria, co jakiś czas ta droga zanika, czy też mocno odbija od głównej szosy, na Imagisie, gdy ma się w nogach już 600km - mało komu będzie się chciało w to bawić. A szosą ekspresową trzeba przejechać ponad 40km, nawierzchnia elegancka, dwa pasy i bardzo szerokie pobocze. Mocno daje się we znaki upał, teraz jest już 36-37'C, na drugi postój staję w rejonie Białobrzegów, pod mostem na Pilicy (trzeba było znieść rower na dół).
Droga ekspresowa kończy się jakieś 15km przed Radomiem, ale dalej jest to droga dwujezdniowa, dochodzą tylko światła i pogarsza się nawierzchnia, na długich odcinkach są też znaki zakazu jazdy rowerem (a tutaj w żaden sposób nie da się tego ominąć). Do miasta docieram z godzinnym zapasem, posiedziałem trochę w parku, jeszcze raz byłem na lodach w McDonaldzie (naprawdę dobre!) i wróciłem do Piaseczna pociągiem osobowym (trasą już jeżdżą nowe wypasione składy); z Piaseczna do domu już rowerem.
Generalnie przegląd trasy wypadł sporo lepiej niż się spodziewałem, na szczęście na większości DK50 jest pobocze, które na takiej drodze zmienia bardzo wiele, jedynie kawałek pod Mszczonowem jest bardzo kiepski. Ale oczywiście - nie jest to droga, która zapada w pamięć, to bez wątpienia najbrzydszy kawałek Imagisu - drogi z ogromnym ruchem, nieciekawe widokowo, to po prostu trzeba przejechać, na szczęście wyścig będzie tędy jechał w niedzielę, co powinno spowodować, że ruch będzie sporo mniejszy niż ten z którym miałem teraz do czynienia.
Kilka fotek
Kolejna trasa śladem Imagisu, postanowiłem sprawdzić jak wygląda jazda bardzo ruchliwą drogą nr 50; mimo że tak blisko Warszawy - nigdy nie miałem okazji nią jechać, właśnie ze względu na ruch.
Ruszam o 7.30, temperatura jeszcze przyjemna, niestety dużo korków, dopiero na szosie poznańskiej zaczyna się jechać przyjemniej. Do Sochaczewa szybka jazda, za miastem wjeżdżam już na trasę Imagisu. Ruch duży (ale porównywalny z szosą poznańską), głównie tiry - ale ogromnym plusem jest pobocze, które powoduje że jazda jest znacznie bezpieczniejsza; zaczyna już mocno prażyć, temperatura 33-35'C. W Żyrardowie w McDonaldzie staję na lody i zimne picie, bardzo przyjemnie było posiedzieć w klimatyzowanym pomieszczeniu baru. Odcinek do Mszczonowa to krótkie podjazdy, w sumie wjeżdża się na 180m, w samym mieście - tragedia, ruch za Mszczonowem jest dużo większy (sporo tirów skręca na szosę katowicką), a pobocza brak. I tak jest przez jakieś 6-7km, wtedy ku wielkiej uldze pobocze wraca i jest już do Grójca. Trasa w tym rejonie pagórkowata, sporo malutkich podjazdów i zjazdów.
Przed samym Grójcem wjeżdżam na szosę krakowską, która w tym rejonie ma charakter drogi ekspresowej. Można próbować kombinować z jazdą drogą techniczną obok szosy - ale to już pewna loteria, co jakiś czas ta droga zanika, czy też mocno odbija od głównej szosy, na Imagisie, gdy ma się w nogach już 600km - mało komu będzie się chciało w to bawić. A szosą ekspresową trzeba przejechać ponad 40km, nawierzchnia elegancka, dwa pasy i bardzo szerokie pobocze. Mocno daje się we znaki upał, teraz jest już 36-37'C, na drugi postój staję w rejonie Białobrzegów, pod mostem na Pilicy (trzeba było znieść rower na dół).
Droga ekspresowa kończy się jakieś 15km przed Radomiem, ale dalej jest to droga dwujezdniowa, dochodzą tylko światła i pogarsza się nawierzchnia, na długich odcinkach są też znaki zakazu jazdy rowerem (a tutaj w żaden sposób nie da się tego ominąć). Do miasta docieram z godzinnym zapasem, posiedziałem trochę w parku, jeszcze raz byłem na lodach w McDonaldzie (naprawdę dobre!) i wróciłem do Piaseczna pociągiem osobowym (trasą już jeżdżą nowe wypasione składy); z Piaseczna do domu już rowerem.
Generalnie przegląd trasy wypadł sporo lepiej niż się spodziewałem, na szczęście na większości DK50 jest pobocze, które na takiej drodze zmienia bardzo wiele, jedynie kawałek pod Mszczonowem jest bardzo kiepski. Ale oczywiście - nie jest to droga, która zapada w pamięć, to bez wątpienia najbrzydszy kawałek Imagisu - drogi z ogromnym ruchem, nieciekawe widokowo, to po prostu trzeba przejechać, na szczęście wyścig będzie tędy jechał w niedzielę, co powinno spowodować, że ruch będzie sporo mniejszy niż ten z którym miałem teraz do czynienia.
Kilka fotek
Dane wycieczki:
DST: 197.30 km AVS: 27.79 km/h
ALT: 541 m MAX: 50.80 km/h
Temp:33.0 'C
Piątek, 9 lipca 2010Kategoria Wycieczka, Rower szosowy, >300km, >200km, >100km
Bydgoszcz - Toruń - Włocławek - Gostynin - Gąbin - Sochaczew - Błonie - Warszawa
Po długim zastanowieniu się i zmianie planów wyprawowych - postanowiłem w końcu wziąć udział w rajdzie Bałtyk - Bieszczady (dawny Imagis). 1008km ze Świnoujścia aż do Ustrzyk Górnych, trasa praktycznie przez całą Polskę, a nie nudne pętle jak większość wyścigów szosowych. Oczywiście ścigać się nie zamierzam, moim jedynym celem jest ukończenie tej trasy (limit 72h).
Ta wycieczka miała na celu sprawdzenie jakości dróg w rejonie kujawsko-mazowieckim, który na Imagisie trzeba pokonywać nocą, więc lepiej wiedzieć czego można się spodziewać. O 6.30 ruszam z Centralnego pociągiem, w Bydgoszczy jestem o 10.30. Szybko kieruję się w stronę obwodnicy, tam moja trasa łączy się z tą z Imagisu. Pierwszy kawałek to dobry asfalt, ale bez pobocza, ruch dość duży. Po skrzyżowaniu z krajówką na Poznań (w tym rejonie jest pierwszy duży punkt kontrolny) zaczyna się nowo wybudowana szosa ekspresowa, ale można jechać starą drogą, gdzie ruch jest symboliczny. Ekspresówka ma jakieś 10km, przy jej końcu trzeba nadrobić z 500m by wjechać na szosę na Toruń (uwaga bo łatwo zabłądzić!) Do skrętu na Makowiska dobry asfalt bez pobocza (cały czas lasy). Za Makowiskami z 10-15km z poboczem, następnie do Torunia już bez, niemal cały czas lasy (co nocą nie jest za przyjemne).
W Toruniu też trzeba uważać - bo łatwo się pomylić i wjechać na ekspresową obwodnice Torunia, a trasa Imagisu prowadzi przez lewobrzeżną część miasta, ja o tej godzinie miałem spore korki, nawierzchnia w mieście kiepska. Trasa do Włocławka to krajowa "jedynka" - ruch bardzo duży, ale cały czas pobocze, asfalt w kratkę - są i dziury, jest i gładka szklanka' przed Włocławkiem duże roboty drogowe, kilka odcinków z wahadłowym ruchem, może do sierpnia to zakończą. Sam Włocławek - marniutki, kiepska nawierzchnia, jedyny plus - miasto ciągnie się bardzo długo, na wjeździe jest obskurna dzielnica przemysłowa, ale nocą oznacza to długi odcinek w oświetlonym terenie. W mieście straszne korki w potwornym upale, zjechałem do centrum na lody i dłuższy postój.
Z Włocławka jeszcze leśny kawałek "1" po czym w Kowalu skręcam na Gostynin. Tutaj z nawierzchnią różnie - początek dość dziurawy (a w upale 36'C sporo podtopionego asfaltu), od granicy Mazowsza idealnie, przed Gostyninem znów gorzej. Do Łącka mini góreczka, przed samym miasteczkiem nieprzyjemny sfrezowany odcinek (jest szansa, że do sierpnia go zrobią). Do Gąbina małe pagóreczki, tam odpoczywam po raz drugi; kawałek do Sochaczewa elegancki, poza początkiem płaściutko. 7km przed Sochaczewem wjazd na cholernie ruchliwą obwodnicę Warszawy dla tirów, brak pobocza daje się we znaki. Z Sochaczewa już nocą wracałem szosą poznańską, w Błoniach chciałem jeszcze odpocząć, ale komary tak dawały się we znaki, że musiałem ruszyć dalej, do domu dotarłem równo o północy.
Fotek niestety brak, komórka na razie w naprawie.
Po długim zastanowieniu się i zmianie planów wyprawowych - postanowiłem w końcu wziąć udział w rajdzie Bałtyk - Bieszczady (dawny Imagis). 1008km ze Świnoujścia aż do Ustrzyk Górnych, trasa praktycznie przez całą Polskę, a nie nudne pętle jak większość wyścigów szosowych. Oczywiście ścigać się nie zamierzam, moim jedynym celem jest ukończenie tej trasy (limit 72h).
Ta wycieczka miała na celu sprawdzenie jakości dróg w rejonie kujawsko-mazowieckim, który na Imagisie trzeba pokonywać nocą, więc lepiej wiedzieć czego można się spodziewać. O 6.30 ruszam z Centralnego pociągiem, w Bydgoszczy jestem o 10.30. Szybko kieruję się w stronę obwodnicy, tam moja trasa łączy się z tą z Imagisu. Pierwszy kawałek to dobry asfalt, ale bez pobocza, ruch dość duży. Po skrzyżowaniu z krajówką na Poznań (w tym rejonie jest pierwszy duży punkt kontrolny) zaczyna się nowo wybudowana szosa ekspresowa, ale można jechać starą drogą, gdzie ruch jest symboliczny. Ekspresówka ma jakieś 10km, przy jej końcu trzeba nadrobić z 500m by wjechać na szosę na Toruń (uwaga bo łatwo zabłądzić!) Do skrętu na Makowiska dobry asfalt bez pobocza (cały czas lasy). Za Makowiskami z 10-15km z poboczem, następnie do Torunia już bez, niemal cały czas lasy (co nocą nie jest za przyjemne).
W Toruniu też trzeba uważać - bo łatwo się pomylić i wjechać na ekspresową obwodnice Torunia, a trasa Imagisu prowadzi przez lewobrzeżną część miasta, ja o tej godzinie miałem spore korki, nawierzchnia w mieście kiepska. Trasa do Włocławka to krajowa "jedynka" - ruch bardzo duży, ale cały czas pobocze, asfalt w kratkę - są i dziury, jest i gładka szklanka' przed Włocławkiem duże roboty drogowe, kilka odcinków z wahadłowym ruchem, może do sierpnia to zakończą. Sam Włocławek - marniutki, kiepska nawierzchnia, jedyny plus - miasto ciągnie się bardzo długo, na wjeździe jest obskurna dzielnica przemysłowa, ale nocą oznacza to długi odcinek w oświetlonym terenie. W mieście straszne korki w potwornym upale, zjechałem do centrum na lody i dłuższy postój.
Z Włocławka jeszcze leśny kawałek "1" po czym w Kowalu skręcam na Gostynin. Tutaj z nawierzchnią różnie - początek dość dziurawy (a w upale 36'C sporo podtopionego asfaltu), od granicy Mazowsza idealnie, przed Gostyninem znów gorzej. Do Łącka mini góreczka, przed samym miasteczkiem nieprzyjemny sfrezowany odcinek (jest szansa, że do sierpnia go zrobią). Do Gąbina małe pagóreczki, tam odpoczywam po raz drugi; kawałek do Sochaczewa elegancki, poza początkiem płaściutko. 7km przed Sochaczewem wjazd na cholernie ruchliwą obwodnicę Warszawy dla tirów, brak pobocza daje się we znaki. Z Sochaczewa już nocą wracałem szosą poznańską, w Błoniach chciałem jeszcze odpocząć, ale komary tak dawały się we znaki, że musiałem ruszyć dalej, do domu dotarłem równo o północy.
Fotek niestety brak, komórka na razie w naprawie.
Dane wycieczki:
DST: 305.50 km AVS: 26.15 km/h
ALT: 748 m MAX: 52.60 km/h
Temp:32.0 'C
Sobota, 3 lipca 2010Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
Warszawa - Mszczonów - Rawa Maz. - Jeżów - Brzeziny - Łódź - Piątek - Kutno
Po wieczornym meczu wybrałem się do Łodzi by odprowadzić na pociąg Marka, Mikiego i Daniela wyruszających właśnie na wyprawę w Alpy. Ze względu na jazdę nocą wybrałem jazdę szosą katowicką, nie przyjemniejszą trasą przez Skierniewice (tamtędy zresztą niedawno jechałem do Pragi). Na katowickiej jest pobocze, więc nocą zawszę jest bezpieczniej i sprawniej. Aczkolwiek w rejonie Mszczonowa jechało się bardzo marnie, pobocze w bardzo złym stanie, niemal w całości sfrezowane, też trochę piachu. Dopiero za Mszczonowem zaczyna się przyzwoity asfalt. Trasa lekko pagórkowata, gdy opuszczam katowicką w Rawie Mazowieckiej powoli zaczyna już świtać. Kawałek do Łodzi, z reguły bardzo ruchliwy - tym razem zupełnie puściutki. W Jeżowie krótki postój, dalej coraz bardziej pagórkowata droga do Łodzi. Docieram akurat, Mikiego i Marka spotykam na trasie, nieźle ich zaskoczył mój przyjazd :). Jedziemy po Daniela - i dalej szybkim tempem bocznymi drogami opuszczamy Łódź. Po kilkunastu kilometrach wjeżdżamy na drogę do Kutna, więcej mamy w dół (Kutno leży poniżej 100m, Łódź na 200m), o tej porze ruch niewielki, pogoda piękna - jeszcze nie tak ciepło, a pełne słońce.
Do Kutna docieramy z dużym zapasem, jest czas by pogadać o zbliżającej się wyprawie. Przed 8 chłopaki wsiadają w pociąg do Berlina (powodzenia!), ja po pół godzinie również pociągiem wracam do Warszawy, w domu jestem przed 11, kilka h snu - w sam raz by obejrzeć wspaniałe zwycięstwo Niemców nad Argentyną :)
Po wieczornym meczu wybrałem się do Łodzi by odprowadzić na pociąg Marka, Mikiego i Daniela wyruszających właśnie na wyprawę w Alpy. Ze względu na jazdę nocą wybrałem jazdę szosą katowicką, nie przyjemniejszą trasą przez Skierniewice (tamtędy zresztą niedawno jechałem do Pragi). Na katowickiej jest pobocze, więc nocą zawszę jest bezpieczniej i sprawniej. Aczkolwiek w rejonie Mszczonowa jechało się bardzo marnie, pobocze w bardzo złym stanie, niemal w całości sfrezowane, też trochę piachu. Dopiero za Mszczonowem zaczyna się przyzwoity asfalt. Trasa lekko pagórkowata, gdy opuszczam katowicką w Rawie Mazowieckiej powoli zaczyna już świtać. Kawałek do Łodzi, z reguły bardzo ruchliwy - tym razem zupełnie puściutki. W Jeżowie krótki postój, dalej coraz bardziej pagórkowata droga do Łodzi. Docieram akurat, Mikiego i Marka spotykam na trasie, nieźle ich zaskoczył mój przyjazd :). Jedziemy po Daniela - i dalej szybkim tempem bocznymi drogami opuszczamy Łódź. Po kilkunastu kilometrach wjeżdżamy na drogę do Kutna, więcej mamy w dół (Kutno leży poniżej 100m, Łódź na 200m), o tej porze ruch niewielki, pogoda piękna - jeszcze nie tak ciepło, a pełne słońce.
Do Kutna docieramy z dużym zapasem, jest czas by pogadać o zbliżającej się wyprawie. Przed 8 chłopaki wsiadają w pociąg do Berlina (powodzenia!), ja po pół godzinie również pociągiem wracam do Warszawy, w domu jestem przed 11, kilka h snu - w sam raz by obejrzeć wspaniałe zwycięstwo Niemców nad Argentyną :)
Dane wycieczki:
DST: 207.00 km AVS: 27.18 km/h
ALT: 783 m MAX: 51.70 km/h
Temp:17.0 'C
ZLATA PRAHA
Warszawa - Żyrardów - Skierniewice - Jeżów - Łódź - Łask - Widawa - Wieruszów - Kępno - Namysłów - Oława - Strzelin - Dzierżoniów - Przeł. Walimska (757m) - Mieroszów - [CZ] - Trutnov - Nove Zamky - Nova Paka - Jicin - Dymokury - Nymburk - Praga
Czerwiec to najlepszy miesiąc na bardzo długie trasy - dobra pogoda i przede wszystkim krótkie noce, wiele osób wtedy wybiera się na kilkusetkilometrowe wypady; postanowiłem spróbować i ja.
Cel bardzo ambitny - Praga, ponad 600km to już ekstremalny wysiłek. Wyruszam z Warszawy po 8, już na pierwszych kilometrach daje się odczuć lekkie niewyspanie (spałem tylko jakieś 4-5h), zastanawiam się czy jest sens jechać na tak morderczą trasę. Ale miałem wykupiony bilet na autokar z Pragi i szkoda było mi tracić te pieniądze. Po jakiś 2h poprawia się pogoda, z porannych 15'C robi się 20-23'C, jest słońce i już nie czuję się senny. Wiatr miał być północny, ale bardziej wieje (i to całkiem mocno) z północnego-zachodu, co chwilami jednak sporo przeszkadza - bo jadę głównie na zachód. Pierwsze kilometry raczej nudne, dopiero za Skierniewicami trochę górek, na pierwszy postój staję po 100km w Jeżowie. Odcinek do Łodzi pagórkowaty, w sumie wjeżdża się na 260m, w mieście zrobiłem krótką rundkę po Piotrkowskiej i wyjeżdżam drogą na Pabianice. Ten kawałek trochę nadspodziewanie mnie zmęczył, sporo małych górek i długa jazda przez miasto (ciągłe ruszanie) zrobiło jednak swoje. Do Łaska nieciekawa droga, za miastem skręcam na Widawę, wreszcie jest puściutko, sporo ładnych leśnych odcinków, kawałek za miastem drugi większy postój.
Dalej jadę boczną drogą do Złoczewa, gdzie wjeżdżam na krajową 14, po kilkunastu km łączy się z drogą Warszawa - Wrocław, ruch spory, ale jest wygodne pobocze, do tego pod wieczór wyraźnie zmniejszył się wiatr, co bardzo pomaga, bo do Kępna jadę równo na zachód. W Kępnie robię długi postój na ciepły posiłek w pizzeri, zasiedziałem się aż ponad godzinę. Odcinek do Namysłowa jadę już nocą, pierwszy odcinek w lesie ma bardzo kiepską nawierzchnię co mocno przeszkadza, coraz mocniej zaczynam też odczuwać problemy ze snem. W samym Namysłowie mam największy kryzys na tym wypadzie, gdyby był stąd pociąg o jakiejś sensownej godzinie - wróciłbym do domu. Brak snu tak daje się we znaki, że jadę kawałek za miasto i próbuję się przespać w krzakach, musiałem się ubrać szczelnie w gore-tex i zapiąć całkowicie kaptur, bo komarów były masy. Ale nadal było zimno (8'C) i niewygodnie, tak więc oka nie zmrużyłem. Rezygnuję więc z takiego wątpliwego odpoczynku i postanawiam dociągnąć do Oławy, skąd już blisko do Wrocławia. Na tym kawałku nieco odżyłem, więc postanawiam jednak spróbować dojechać do Pragi, tym bardziej, że świt już blisko. Na stacji benzynowej kupuję litrowego Tigera, co trochę pomogło w walce z bezsennością.
Niespecjalną drogą jadę do Strzelina, wreszcie zaczyna dnieć, powoli na horyzoncie pojawiają się pierwsze góry, już z daleka widać bardzo charakterystyczny masyw Ślęzy. Przed Dzierżoniowem zaliczam pierwszy większy podjazd na 300m, na postój staję w Pieszycach, dalej zaczynają się już prawdziwe góry. Podjazd na przełęcz Walimską pokonuję w miarę sprawnie, nachylenie tak 5-7%, jest też spory odcinek brukowanej nawierzchni. Jedzie się głównie w lesie, ale jest parę ładnych polan z których roztaczają się szersze panoramy okolicy. Zjazd nieprzyjemny - tu odcinków z kostką jest dużo więcej, na dole postanawiam zmienić nieco trasę, miałem jechać przez Okraj, ale widzę że będzie to ryzykowne i mógłbym się nie wyrobić na autobus w Pradze. Jadę więc do Mieroszowa, zaliczając ponad 200m podjazdu po fatalnej nawierzchni, z Mieroszowa do granicy elegancka dróżka, ale po czeskiej stronie znowu same dziury, aż do skrętu na Trutnov.
Odcinek do Trutnova bardzo przyjemny, fajne górki, w rejonie Adrspachu piękne skały przypominające nasze Góry Stołowe. W Trutnovie dłuższy postój, po czym kontynuuję pagórkowatą drogę w stronę Jicina, odcinek od Novej Paki pokonywałem w zeszłym roku podczas letniej wyprawy. Coraz częściej zaczynam stawać, każdy pretekst staje się dobry by usiąść na parę minut, czasem już nawet co 20km :). Przed Jicinem kończą się góry, odcinek do Dymokury jedzie się elegancko z mocnym wiatrem, ale zmęczenie i brak snu daje znać o sobie, marzę tylko by wreszcie dociągnąć do tej Pragi. Za Dymokurami już zupełnie płasko, zbliżam się do doliny Łaby, rzekę przekraczam w Nymburku. Z tego miasta już do samej Pragi jadę nieciekawą drogą ze sporym ruchem, stawałem chyba tylko raz, bo z czasem było już bardzo kiepsko.
Wjazd do Pragi elegancki - droga przechodzi w dwujezdniową, po czasie pojawia się na niej nawet pas rowerowy, tak więc niemal do samego centrum wbijam się bezproblemowo. Pod dworzec docieram jakieś 40min przed odjazdem autokaru, niestety nie było już czasu na rundkę po pięknym centrum Pragi - jednego z najładniejszych miast Europy; wolałem nie ryzykować spóźnienia, zawsze trzeba brać jakiś margines na poszukiwanie autokaru, załadunek itd. Za rower zapłaciłem 20E, trochę sporo, ale za to nikt nie robił łaski, że go zabierze, sama podróż też wygodniejsza i szybsza niż koleją.
Wyjazd bardzo męczący - ale mimo poważnego kryzysu udało mi się wytrzymać, dystanse ponad 600km to już ekstremum, mniej więcej granica moich możliwości, na dłuższe jednorazowe trasy nie zamierzam się wybierać. Dużym błędem była jazda po źle przespanej nocy, brak snu dawał mi się mocno we znaki. Do tego trasa bardzo górzysta, 2700m podjazdów wg licznika CM434, wg GPS z jednometrowym progiem aż 4000m), do tego większość gór skoncentrowana po 400 kilometrze trasy.
Kilka fotek z trasy
Warszawa - Żyrardów - Skierniewice - Jeżów - Łódź - Łask - Widawa - Wieruszów - Kępno - Namysłów - Oława - Strzelin - Dzierżoniów - Przeł. Walimska (757m) - Mieroszów - [CZ] - Trutnov - Nove Zamky - Nova Paka - Jicin - Dymokury - Nymburk - Praga
Czerwiec to najlepszy miesiąc na bardzo długie trasy - dobra pogoda i przede wszystkim krótkie noce, wiele osób wtedy wybiera się na kilkusetkilometrowe wypady; postanowiłem spróbować i ja.
Cel bardzo ambitny - Praga, ponad 600km to już ekstremalny wysiłek. Wyruszam z Warszawy po 8, już na pierwszych kilometrach daje się odczuć lekkie niewyspanie (spałem tylko jakieś 4-5h), zastanawiam się czy jest sens jechać na tak morderczą trasę. Ale miałem wykupiony bilet na autokar z Pragi i szkoda było mi tracić te pieniądze. Po jakiś 2h poprawia się pogoda, z porannych 15'C robi się 20-23'C, jest słońce i już nie czuję się senny. Wiatr miał być północny, ale bardziej wieje (i to całkiem mocno) z północnego-zachodu, co chwilami jednak sporo przeszkadza - bo jadę głównie na zachód. Pierwsze kilometry raczej nudne, dopiero za Skierniewicami trochę górek, na pierwszy postój staję po 100km w Jeżowie. Odcinek do Łodzi pagórkowaty, w sumie wjeżdża się na 260m, w mieście zrobiłem krótką rundkę po Piotrkowskiej i wyjeżdżam drogą na Pabianice. Ten kawałek trochę nadspodziewanie mnie zmęczył, sporo małych górek i długa jazda przez miasto (ciągłe ruszanie) zrobiło jednak swoje. Do Łaska nieciekawa droga, za miastem skręcam na Widawę, wreszcie jest puściutko, sporo ładnych leśnych odcinków, kawałek za miastem drugi większy postój.
Dalej jadę boczną drogą do Złoczewa, gdzie wjeżdżam na krajową 14, po kilkunastu km łączy się z drogą Warszawa - Wrocław, ruch spory, ale jest wygodne pobocze, do tego pod wieczór wyraźnie zmniejszył się wiatr, co bardzo pomaga, bo do Kępna jadę równo na zachód. W Kępnie robię długi postój na ciepły posiłek w pizzeri, zasiedziałem się aż ponad godzinę. Odcinek do Namysłowa jadę już nocą, pierwszy odcinek w lesie ma bardzo kiepską nawierzchnię co mocno przeszkadza, coraz mocniej zaczynam też odczuwać problemy ze snem. W samym Namysłowie mam największy kryzys na tym wypadzie, gdyby był stąd pociąg o jakiejś sensownej godzinie - wróciłbym do domu. Brak snu tak daje się we znaki, że jadę kawałek za miasto i próbuję się przespać w krzakach, musiałem się ubrać szczelnie w gore-tex i zapiąć całkowicie kaptur, bo komarów były masy. Ale nadal było zimno (8'C) i niewygodnie, tak więc oka nie zmrużyłem. Rezygnuję więc z takiego wątpliwego odpoczynku i postanawiam dociągnąć do Oławy, skąd już blisko do Wrocławia. Na tym kawałku nieco odżyłem, więc postanawiam jednak spróbować dojechać do Pragi, tym bardziej, że świt już blisko. Na stacji benzynowej kupuję litrowego Tigera, co trochę pomogło w walce z bezsennością.
Niespecjalną drogą jadę do Strzelina, wreszcie zaczyna dnieć, powoli na horyzoncie pojawiają się pierwsze góry, już z daleka widać bardzo charakterystyczny masyw Ślęzy. Przed Dzierżoniowem zaliczam pierwszy większy podjazd na 300m, na postój staję w Pieszycach, dalej zaczynają się już prawdziwe góry. Podjazd na przełęcz Walimską pokonuję w miarę sprawnie, nachylenie tak 5-7%, jest też spory odcinek brukowanej nawierzchni. Jedzie się głównie w lesie, ale jest parę ładnych polan z których roztaczają się szersze panoramy okolicy. Zjazd nieprzyjemny - tu odcinków z kostką jest dużo więcej, na dole postanawiam zmienić nieco trasę, miałem jechać przez Okraj, ale widzę że będzie to ryzykowne i mógłbym się nie wyrobić na autobus w Pradze. Jadę więc do Mieroszowa, zaliczając ponad 200m podjazdu po fatalnej nawierzchni, z Mieroszowa do granicy elegancka dróżka, ale po czeskiej stronie znowu same dziury, aż do skrętu na Trutnov.
Odcinek do Trutnova bardzo przyjemny, fajne górki, w rejonie Adrspachu piękne skały przypominające nasze Góry Stołowe. W Trutnovie dłuższy postój, po czym kontynuuję pagórkowatą drogę w stronę Jicina, odcinek od Novej Paki pokonywałem w zeszłym roku podczas letniej wyprawy. Coraz częściej zaczynam stawać, każdy pretekst staje się dobry by usiąść na parę minut, czasem już nawet co 20km :). Przed Jicinem kończą się góry, odcinek do Dymokury jedzie się elegancko z mocnym wiatrem, ale zmęczenie i brak snu daje znać o sobie, marzę tylko by wreszcie dociągnąć do tej Pragi. Za Dymokurami już zupełnie płasko, zbliżam się do doliny Łaby, rzekę przekraczam w Nymburku. Z tego miasta już do samej Pragi jadę nieciekawą drogą ze sporym ruchem, stawałem chyba tylko raz, bo z czasem było już bardzo kiepsko.
Wjazd do Pragi elegancki - droga przechodzi w dwujezdniową, po czasie pojawia się na niej nawet pas rowerowy, tak więc niemal do samego centrum wbijam się bezproblemowo. Pod dworzec docieram jakieś 40min przed odjazdem autokaru, niestety nie było już czasu na rundkę po pięknym centrum Pragi - jednego z najładniejszych miast Europy; wolałem nie ryzykować spóźnienia, zawsze trzeba brać jakiś margines na poszukiwanie autokaru, załadunek itd. Za rower zapłaciłem 20E, trochę sporo, ale za to nikt nie robił łaski, że go zabierze, sama podróż też wygodniejsza i szybsza niż koleją.
Wyjazd bardzo męczący - ale mimo poważnego kryzysu udało mi się wytrzymać, dystanse ponad 600km to już ekstremum, mniej więcej granica moich możliwości, na dłuższe jednorazowe trasy nie zamierzam się wybierać. Dużym błędem była jazda po źle przespanej nocy, brak snu dawał mi się mocno we znaki. Do tego trasa bardzo górzysta, 2700m podjazdów wg licznika CM434, wg GPS z jednometrowym progiem aż 4000m), do tego większość gór skoncentrowana po 400 kilometrze trasy.
Kilka fotek z trasy
Dane wycieczki:
DST: 635.30 km AVS: 24.62 km/h
ALT: 2751 m MAX: 57.60 km/h
Temp:20.0 'C