Wpisy archiwalne w kategorii
>100km
Dystans całkowity: | 238153.82 km (w terenie 665.00 km; 0.28%) |
Czas w ruchu: | 10350:56 |
Średnia prędkość: | 22.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 87.20 km/h |
Suma podjazdów: | 1827518 m |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 151 (80 %) |
Suma kalorii: | 580913 kcal |
Liczba aktywności: | 1036 |
Średnio na aktywność: | 229.88 km i 10h 00m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 21 maja 2017Kategoria >100km, Canyon 2017, Wypad
Majówka - dzień 6
Po dniu leniuchowania wracam rowerem do Warszawy, tym razem z wiatrem już tak elegancko nie było, bo wiało z kierunków północnych. Ale aż tak źle też nie było, bo wiało z północnego zachodu, a ja odbijałem na północny-wschód, więc jakoś mocno mnie nie wytarmosił ;). Pierwszy odcinek to fajna jazda wzdłuż Pilicy, dużo zielonych łąk i zupełnie puste drogi, odpoczynek robię w Inowłodzu. Po drodze groźna sytuacja spowodowana przez idiotę za kierownicą mercedesa, na zakręcie wąskiej drogi, z zerową widocznością drogi przed nim wyprzedzał z ogromną prędkością aż dwa samochody naraz! Nie miałem innego wyjścia poza ucieczką na pobocze, a gdybym akurat na krótką chwilkę się zamyślił czy spojrzał na licznik to i sam bym skończył na masce, bo na wąskiej drodze jechał grubo ponad 100km/h. Na takich ludzi po prostu nóż się w kieszeni otwiera, przez swój debilizm i skrajną brawurę co roku tacy kretyni zabijają wielu ludzi w Polsce. Końcówka trasy już nudna, od Nowego Miasta do Grójca duży ruch, no i trasy dobrze znane, do Warszawy docieram przed 19.
Zdjęcia
Po dniu leniuchowania wracam rowerem do Warszawy, tym razem z wiatrem już tak elegancko nie było, bo wiało z kierunków północnych. Ale aż tak źle też nie było, bo wiało z północnego zachodu, a ja odbijałem na północny-wschód, więc jakoś mocno mnie nie wytarmosił ;). Pierwszy odcinek to fajna jazda wzdłuż Pilicy, dużo zielonych łąk i zupełnie puste drogi, odpoczynek robię w Inowłodzu. Po drodze groźna sytuacja spowodowana przez idiotę za kierownicą mercedesa, na zakręcie wąskiej drogi, z zerową widocznością drogi przed nim wyprzedzał z ogromną prędkością aż dwa samochody naraz! Nie miałem innego wyjścia poza ucieczką na pobocze, a gdybym akurat na krótką chwilkę się zamyślił czy spojrzał na licznik to i sam bym skończył na masce, bo na wąskiej drodze jechał grubo ponad 100km/h. Na takich ludzi po prostu nóż się w kieszeni otwiera, przez swój debilizm i skrajną brawurę co roku tacy kretyni zabijają wielu ludzi w Polsce. Końcówka trasy już nudna, od Nowego Miasta do Grójca duży ruch, no i trasy dobrze znane, do Warszawy docieram przed 19.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 198.00 km AVS: 26.23 km/h
ALT: 684 m MAX: 48.30 km/h
Temp:17.0 'C
Piątek, 19 maja 2017Kategoria >100km, Canyon 2017, Wypad
Majówka - dzień 4
Dzień zaczynam szybkim zjazdem, po czym walczę z wiatrem jadąc na Święty Krzyż, tym razem jego siła tylko mnie cieszy, bo po nawrotce stanie się moim sprzymierzeńcem. Podjazd na Święty Krzyż wchodzi sprawnie, pod klasztorem robię sobie duży, godzinny postój. Wycieczek szkolnych prawdziwe zatrzęsienie, w okolicy soczysta wiosna, pięknie prezentowała się rozległa łąka u stóp klasztoru, z setkami kwitnących mleczy. Po zjeździe wiatr wyraźnie pomaga, często przekraczam 30km/h, zaplanowaną trasę nieco zmieniłem by ominąć ruchliwy rejon Kielc, niestety nie uniknąłem fatalnego kawałka Morawica - Chęciny, gdzie waliło mnóstwo tirów. Polska bije smutny rekord ilości tirów w całej UE - i to niestety coraz mocniej widać na drogach, które są regularnie niszczone przez te ogromne pudła produkujące tony spalin, a i kolarstwo szosowe mocno na tym cierpi. W Chęcinach lody na rynku, za miastem ruch maleje, a od Małogoszcza wjeżdżam na boczne drogi, za Ludynią to już leśna szutrówka, którą jadę parę km. We Włoszczowie spotykam pierwszych rowerzystów jadących na zlot, po zakupach robię jeszcze postój na rynku. Do Małuszyna odcinek z ruchem wahadłowym, ale sprawnie przejechany, ostatni kawałek to bardzo przyjemna, boczna droga z dużą ilością zieleni wzdłuż Pilicy. Do Krzętowa docieram po 18, była okazja spotkać wielu znajomych, pogadać z innymi rowerzystami i oczywiście Kotem :)) oraz m.in. Mariuszem i Dodoelkiem, którzy na zlot zrobili trasę ponad 600km i to w większości pod wiatr!
Zdjęcia
Dzień zaczynam szybkim zjazdem, po czym walczę z wiatrem jadąc na Święty Krzyż, tym razem jego siła tylko mnie cieszy, bo po nawrotce stanie się moim sprzymierzeńcem. Podjazd na Święty Krzyż wchodzi sprawnie, pod klasztorem robię sobie duży, godzinny postój. Wycieczek szkolnych prawdziwe zatrzęsienie, w okolicy soczysta wiosna, pięknie prezentowała się rozległa łąka u stóp klasztoru, z setkami kwitnących mleczy. Po zjeździe wiatr wyraźnie pomaga, często przekraczam 30km/h, zaplanowaną trasę nieco zmieniłem by ominąć ruchliwy rejon Kielc, niestety nie uniknąłem fatalnego kawałka Morawica - Chęciny, gdzie waliło mnóstwo tirów. Polska bije smutny rekord ilości tirów w całej UE - i to niestety coraz mocniej widać na drogach, które są regularnie niszczone przez te ogromne pudła produkujące tony spalin, a i kolarstwo szosowe mocno na tym cierpi. W Chęcinach lody na rynku, za miastem ruch maleje, a od Małogoszcza wjeżdżam na boczne drogi, za Ludynią to już leśna szutrówka, którą jadę parę km. We Włoszczowie spotykam pierwszych rowerzystów jadących na zlot, po zakupach robię jeszcze postój na rynku. Do Małuszyna odcinek z ruchem wahadłowym, ale sprawnie przejechany, ostatni kawałek to bardzo przyjemna, boczna droga z dużą ilością zieleni wzdłuż Pilicy. Do Krzętowa docieram po 18, była okazja spotkać wielu znajomych, pogadać z innymi rowerzystami i oczywiście Kotem :)) oraz m.in. Mariuszem i Dodoelkiem, którzy na zlot zrobili trasę ponad 600km i to w większości pod wiatr!
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 139.20 km AVS: 26.26 km/h
ALT: 905 m MAX: 59.10 km/h
Temp:29.0 'C
Czwartek, 18 maja 2017Kategoria >100km, Canyon 2017, Wypad
Majówka - dzień 3
Pierwsze 70km to zupełnie płaska trasa do Sandomierza, niestety po dojechaniu do Sanu ruch znacznie się zwiększył, bo wzdłuż rzeki jest sporo miast, a co za tym idzie i samochodów. Ale z wiatrem jechało się szybko i sprawnie więc odcinek do Sandomierza szybko zleciał. Dotąd było słonecznie, ale temperatura w okolicach 22-24'C, dziś robi się już upalnie, koło 30'C. W Sandomierzu robię długi odpoczynek, rynek przeżywa prawdziwe zatrzęsienie szkolnych wycieczek (chyba okres zielonych szkół), więc szybko ewakuowałem się na skraj skarpy, gdzie znalazłem fajne, zacienione miejsce na odpoczynek. Za Sandomierzem wjeżdżam w krainę sadów, przyjemne boczne drogi na Klimontów i Iwaniska, małe górki są cały czas, dzięki czemu trasa jest sporo ciekawsza od nudy do Sandomierza. Drugi postój robię pod zamkiem Krzyżtopór, ruiny robią duże wrażenie. Prowadzi tu szlak Greenvelo, są też punkty odpoczynkowe dla rowerzystów z wygodnymi wiatami, niestety w tak turystycznych miejscach jak to hołota już odciska swoje piętno śmieciami. W Rakowie robię zakupy, po czym jadę jeszcze kawałek na kolejny leśny nocleg. Wieczorem sporo emocji, 10m od mojego namiotu pojawiły się 3 wielkie dziki, na szczęście bez wrogich zamiarów ;)
Zdjęcia
Pierwsze 70km to zupełnie płaska trasa do Sandomierza, niestety po dojechaniu do Sanu ruch znacznie się zwiększył, bo wzdłuż rzeki jest sporo miast, a co za tym idzie i samochodów. Ale z wiatrem jechało się szybko i sprawnie więc odcinek do Sandomierza szybko zleciał. Dotąd było słonecznie, ale temperatura w okolicach 22-24'C, dziś robi się już upalnie, koło 30'C. W Sandomierzu robię długi odpoczynek, rynek przeżywa prawdziwe zatrzęsienie szkolnych wycieczek (chyba okres zielonych szkół), więc szybko ewakuowałem się na skraj skarpy, gdzie znalazłem fajne, zacienione miejsce na odpoczynek. Za Sandomierzem wjeżdżam w krainę sadów, przyjemne boczne drogi na Klimontów i Iwaniska, małe górki są cały czas, dzięki czemu trasa jest sporo ciekawsza od nudy do Sandomierza. Drugi postój robię pod zamkiem Krzyżtopór, ruiny robią duże wrażenie. Prowadzi tu szlak Greenvelo, są też punkty odpoczynkowe dla rowerzystów z wygodnymi wiatami, niestety w tak turystycznych miejscach jak to hołota już odciska swoje piętno śmieciami. W Rakowie robię zakupy, po czym jadę jeszcze kawałek na kolejny leśny nocleg. Wieczorem sporo emocji, 10m od mojego namiotu pojawiły się 3 wielkie dziki, na szczęście bez wrogich zamiarów ;)
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 160.50 km AVS: 26.17 km/h
ALT: 908 m MAX: 57.80 km/h
Temp:25.0 'C
Środa, 17 maja 2017Kategoria >100km, >200km, Canyon 2017, Wypad
Majówka - dzień 2
Początek dnia to górki Roztocza, zaliczam dwie ostrzejsze ścianki powyżej 300m. Nawierzchnie pozostawiają wiele do życzenia, ale jest to cena, którą warto zapłacić za minimalny ruch samochodowy. Ten rejon południowo-wschodniej Polski to jedno z miejsc z najmniejszą w kraju gęstością zaludnienia - co widać od razu na drogach, kontrast do wprost zawalonego metalowymi puszkami Mazowsza jest wielki. Przez pierwszą część dnia jadę pod wiatr, który w nocy zmienił się na wschodni, ale psychicznie jestem dobrze nastawiony, bo wiem że po nawrotce zacznie mi znów pomagać. W Gorajcu wjeżdżam na trasę tegorocznego Pięknego Wschodu, postanowiłem sobie ten fajny kawałek przejechać na spokojnie i w dobrej pogodzie. No i był to dobry pomysł, bo ekstra się jechało, a po nawrocie pod ukraińską granicą doszedł dodatkowo wiatr w plecy. Za Cieszanowem wyraźnie się wypłaściło, jadę długim pasem łąk, nocuję w lesie ok. 20km za Tarnogrodem.
Zdjęcia
Początek dnia to górki Roztocza, zaliczam dwie ostrzejsze ścianki powyżej 300m. Nawierzchnie pozostawiają wiele do życzenia, ale jest to cena, którą warto zapłacić za minimalny ruch samochodowy. Ten rejon południowo-wschodniej Polski to jedno z miejsc z najmniejszą w kraju gęstością zaludnienia - co widać od razu na drogach, kontrast do wprost zawalonego metalowymi puszkami Mazowsza jest wielki. Przez pierwszą część dnia jadę pod wiatr, który w nocy zmienił się na wschodni, ale psychicznie jestem dobrze nastawiony, bo wiem że po nawrotce zacznie mi znów pomagać. W Gorajcu wjeżdżam na trasę tegorocznego Pięknego Wschodu, postanowiłem sobie ten fajny kawałek przejechać na spokojnie i w dobrej pogodzie. No i był to dobry pomysł, bo ekstra się jechało, a po nawrocie pod ukraińską granicą doszedł dodatkowo wiatr w plecy. Za Cieszanowem wyraźnie się wypłaściło, jadę długim pasem łąk, nocuję w lesie ok. 20km za Tarnogrodem.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 218.20 km AVS: 25.87 km/h
ALT: 1174 m MAX: 62.70 km/h
Temp:22.0 'C
Wtorek, 16 maja 2017Kategoria >100km, >200km, Canyon 2017, Wypad
Majówka - dzień 1
Startuję koło 8.30, pierwsze kilometry to świetnie mi znana trasa do Warki. Jedzie się bardzo fajnie - wiatr w plecy i wreszcie doskonała pogoda, na którą w tym roku przyszło nam długo czekać. Tym razem do Kazimierza jadę lewobrzeżnym wariantem, IMO sporo ciekawszym niż płaska jak stół droga do Dęblina. Zaliczam Czarnolas, a kawałek dalej docieram do Janowca na prom, którym przepływam Wisłę. W Kazimierzu odpoczynek nad rzeką i ruszam w kierunku na Roztocze. Końcówka jazdy to już pierwsze roztoczańskie górki, ekstra wygląda pofalowana okolica z dużą ilością kwitnącego właśnie rzepaku. Miejscówka noclegowa też ekstra - fajnie położony na wzniesieniu sad.
Zdjęcia
Startuję koło 8.30, pierwsze kilometry to świetnie mi znana trasa do Warki. Jedzie się bardzo fajnie - wiatr w plecy i wreszcie doskonała pogoda, na którą w tym roku przyszło nam długo czekać. Tym razem do Kazimierza jadę lewobrzeżnym wariantem, IMO sporo ciekawszym niż płaska jak stół droga do Dęblina. Zaliczam Czarnolas, a kawałek dalej docieram do Janowca na prom, którym przepływam Wisłę. W Kazimierzu odpoczynek nad rzeką i ruszam w kierunku na Roztocze. Końcówka jazdy to już pierwsze roztoczańskie górki, ekstra wygląda pofalowana okolica z dużą ilością kwitnącego właśnie rzepaku. Miejscówka noclegowa też ekstra - fajnie położony na wzniesieniu sad.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 221.10 km AVS: 27.70 km/h
ALT: 1033 m MAX: 55.60 km/h
Temp:21.0 'C
Wtorek, 2 maja 2017Kategoria >100km, Canyon 2017, Wycieczka
Pętelka pod Warkę. Słonecznie, ale i sporo wiatru
Dane wycieczki:
DST: 112.90 km AVS: 27.31 km/h
ALT: 283 m MAX: 45.00 km/h
Temp:15.0 'C
Sobota, 29 kwietnia 2017Kategoria >100km, >200km, >300km, >500km, Canyon 2017, Ultramaraton
Ultramaraton Piękny Wschód
To mój drugi start w Pięknym Wschodzie, w zeszłym roku do samego końca nie było pewne czy nie będzie zupełnego załamania pogodowego - podobnie było i teraz. Ale tak jak w zeszłym roku wyklarowało się to w miarę sensownie, oczywiście żadnych wypasów nie było, ale też nie dramatycznie słabo (jak na przykład dzień wcześniej, gdy lało na potęgę przy ledwie kilku stopniach).
Rano drogi są jeszcze mokre, ale deszczyk jedynie minimalny i już wyraźnie kończący swój całonocny koncert, zimno, ledwie 4-5'C. Startuję w piątej grupie o 7.20. Pierwsze kilometry to sprawna jazda, tempo akurat 30-32km/h, bez niepotrzebnego szarpania. Ale za dobrze to wyglądało by mogło długo potrwać - już po 20-25km mocno mnie przycisnęło i musiałem stanąć by się wysikać, mimo że tuż przed startem sikałem, niestety takie uroki jazdy na zimnie. No i w efekcie straciłem prawie dwie minuty do grupy. Goniłem grupę kilkanaście km, ale tylko niepotrzebnie się wyżyłowałem, ciężko jest dojść jadącą powyżej 30km/h grupę, gdy wiatr sporo przeszkadza. Bo wiatr jest wyraźnie odczuwalny, boczno-przeszkadzający, mocno wychładza. Po ok. 50km odpuściłem sobie pogoń i zacząłem jechać swoim własnym tempem; później jeszcze powtórka z rozrywki gdy dogoniła mnie część kolejnej grupy i znowu musiałem zjechać na sikanie ;). W Piaskach staję na ok. 10min by poważniej zmienić pozycję w rowerze, bo znowu dał się we znaki gnębiący mnie w tym sezonie ból szyi, w międzyczasie mija mnie Krzysiek Sobiecki. Za Piaskami trasa wreszcie zaczyna się robić ciekawsza, bo dotąd były wyjątkowe nudy, przed Żółkiewką pojawiają się pierwsze górki. W samym miasteczku na 100km jest ulokowany pierwszy punkt kontrolny, dobrze zaopatrzony; zabawiłem tu bardzo krótko i szybko ruszyłem na dalszą trasę. Po paru górkach zauważyłem przed sobą małą grupkę, więc znowu zacząłem cisnąć, by móc skorzystać z jazdy grupowej. Mocno się żyłując doszedłem grupę, ale była to skórka za wyprawkę, bo straciłem tyle sił, że utrzymać się w niej było bardzo trudno. Po tym ostatecznie dałem sobie spokój z jazdą w grupie na siłę i postanowiłem jechać swoje, a z grupami łączyć się jedynie wtedy gdy mi pasuje tempo, gdy jadą za szybko czy za wolno - od razu opuszczać ekipę; bo jazda za mocnym tempem zawsze się odezwie i straty będą większe niż przy jeździe solo.
Zaliczam największy podjazd maratonu za Szczebrzeszynem (od tej strony dość łagodny), kawałek dalej spotykam ruszającą z przystanku po odpoczynku dwójkę (tych samych co ich dogoniłem za Żółkiewką, właśnie płacili za za mocne tempo), później jeszcze jedna osoba nas doszła i razem przejechaliśmy odcinek na drugi punkt w Józefowie. Tereny coraz fajniejsze, za Szczebrzeszynem krótki odcinek słabego asfaltu, ale dalej była świetna szosa, wiatr w plecy, też ładne lasy - więc jechało się z przyjemnością. W Józefowie również krótko stałem i nie czekając na grupę ruszyłem, minęli mnie w Cieszanowie, gdy znowu poprawiałem rower. Do Horyńca jechało się sprawnie, wiatr pomagał; za Lubaczowem zaczyna się najładniejszy odcinek maratonu - taka klasyka Ściany Wschodniej, puste tereny przygraniczne, bardzo niewiele jest takich miejsc w Polsce, tak słabo zaludnionych i nie zeszpeconych wątpliwej jakości "architekturą" polskich wsi. Zaczynam już czuć dystans w nogach, punkt w Horyńcu był mniej więcej w połowie maratonu, więc uznałem że pora wreszcie na odpoczynek i ciepły posiłek.
Obiad smaczny, gulasz który sprawnie "wszedł", ruszam dalej po 25min. Za Horyńcem ekstra kawałek do Narola, zielone łąki na wzgórzach, piękna cerkiew, klimatyczny biały kościół - ekstra się jechało ten kawałek. Przed Narolem łapie mnie dość mocna grupka, postanowiłem z nią kawałek pojechać, tempo było solidne, szczególnie na podjazdach, których w tym rejonie nie brakowało. Odpuściłem sobie na drugiej ścianie za Tomaszowem, bo już za wiele sił zaczynało mnie kosztować utrzymanie się w grupie, trochę bez sensu jechali, górki zaliczając tempem 1100m/h, a później długo siedząc na punktach; tak więc z Tyszowiec ruszam przed nimi, dogonili mnie dopiero w Hrubieszowie. Od Tyszowiec zaczyna się już nocna jazda, zimno, temperatury 4-5'C (w dzień też cieplej jak 7-8'C nie było). Ale drogi puste i sensownie się jedzie. Na punkcie w Hrubieszowie słabiutka zupa, ale przyjemnie było posiedzieć w cieple, robię też większe przestawienie roweru, bo ciągle coś mnie pobolewa. Ale sukcesu tymi zmianami nie odniosłem, więc szybko staję kilka kilometrów za miastem na poprawkę ;). Wtedy minęła mnie ekipa z którą wcześniej jechałem, a następnie nadjechała Agata Wójcikiewicz, która tradycyjnie w ogóle się nie zatrzymuje na trasie. Jako że akurat skończyłem poprawkę ruszyłem i przejechałem za światełkiem Hipci kilkanaście km, oczywiście nie jadąc na kole (jechała w kategorii solo), bo tempo mieliśmy bardzo podobne, bez niepotrzebnego szarpania. Przed Wojsławicami okazało się, że nawet Hipcia czasami się na chwilę zatrzymuje, więc pojechałem dalej już bez światełka przed sobą. Za Wojsławicami mocno pagórkowaty odcinek do Chełma, to już ostatnie większe pagóreczki maratonu. Sam Chełm tym razem przejeżdżamy głównymi drogami, bez wjazdu na piękną starówkę, stamtąd jeszcze kilkanaście km na ostatni punkt maratonu w Wierzbicy, ulokowany na stacji benzynowej.
Tutaj wiele nie zabawiłem, ruszyłem jeszcze przed Agatą i podobnie jak za Hrubieszowem, gdy za kilkanaście km poprawiałem rower minęła mnie najpierw grupka z którą jechałem pod Tomaszowem, a następnie Hipcia. Hipcię dość szybko dogoniłem, narzekała, że słabo jej się jedzie, zimno to nie są jej warunki, niemniej godzinę ze startu już do mnie odrobiła ;)). Ostatni odcinek na metę strasznie mi się dłużył, jechaliśmy przez zupełną "ciemną dupę", świateł w mijanych wioseczkach było co kot napłakał, więc jazda była dość monotonna. Do tego po zjeździe z krajówki w Kołaczach zaczął się mocno dziurawy asfalt, a że tyłek już solidnie odczuwałem - dał mi mocno popalić, z dużą ulgą przyjąłem w Sosnowicy koniec tego "odcinka specjalnego". Rok temu, gdy jechaliśmy tędy na początku maratonu - to nawet nie odnotowałem faktu dziur, tutaj gdy było w nogach już 450km to była inna rozmowa ;)). W samej końcówce ujrzałem za sobą zbliżające się coraz bardziej światełko, widać Hipcia rozpoczęła finisz przed metą, więc musiałem i ja mocniej docisnąć ;)). Na metę docieram jeszcze przed świtem, już solidnie zmęczony, z mocno dającym się we znaki siedzeniem, szczęśliwy że wreszcie będzie można odpocząć w cieple.
Maraton ukończyłem na 29 miejscu (ukończyło 88 osób) z czasem 20h54min. Z wyniku jestem umiarkowanie zadowolony, płaskie maratony, z małymi pagóreczkami nigdy nie były moją specjalnością, lepiej wypadam w bardziej górzystych, więc na cuda tu nie liczyłem. Subiektywnie oceniając warunki były nieco gorsze niż rok temu, trochę zimniej i trochę więcej wiatru, też troszkę więcej górek, a czas uzyskałem właściwie identyczny. Do tego wtedy jechałem solo połowę dystansu, tutaj tak się złożyło, że aż ok. 400km. Trasa tegorocznego maratonu (której bylem głównym autorem) moim zdaniem sporo lepsza niż rok temu, ładne tereny Ściany Wschodniej w rejonie Horyńca. Trochę dziur na trasie było - ale tak się jeździ po Lubelszczyźnie, ciężko puścić tej długości trasę tak by była jednocześnie ciekawa i z idealnymi szosami.
To mój drugi start w Pięknym Wschodzie, w zeszłym roku do samego końca nie było pewne czy nie będzie zupełnego załamania pogodowego - podobnie było i teraz. Ale tak jak w zeszłym roku wyklarowało się to w miarę sensownie, oczywiście żadnych wypasów nie było, ale też nie dramatycznie słabo (jak na przykład dzień wcześniej, gdy lało na potęgę przy ledwie kilku stopniach).
Rano drogi są jeszcze mokre, ale deszczyk jedynie minimalny i już wyraźnie kończący swój całonocny koncert, zimno, ledwie 4-5'C. Startuję w piątej grupie o 7.20. Pierwsze kilometry to sprawna jazda, tempo akurat 30-32km/h, bez niepotrzebnego szarpania. Ale za dobrze to wyglądało by mogło długo potrwać - już po 20-25km mocno mnie przycisnęło i musiałem stanąć by się wysikać, mimo że tuż przed startem sikałem, niestety takie uroki jazdy na zimnie. No i w efekcie straciłem prawie dwie minuty do grupy. Goniłem grupę kilkanaście km, ale tylko niepotrzebnie się wyżyłowałem, ciężko jest dojść jadącą powyżej 30km/h grupę, gdy wiatr sporo przeszkadza. Bo wiatr jest wyraźnie odczuwalny, boczno-przeszkadzający, mocno wychładza. Po ok. 50km odpuściłem sobie pogoń i zacząłem jechać swoim własnym tempem; później jeszcze powtórka z rozrywki gdy dogoniła mnie część kolejnej grupy i znowu musiałem zjechać na sikanie ;). W Piaskach staję na ok. 10min by poważniej zmienić pozycję w rowerze, bo znowu dał się we znaki gnębiący mnie w tym sezonie ból szyi, w międzyczasie mija mnie Krzysiek Sobiecki. Za Piaskami trasa wreszcie zaczyna się robić ciekawsza, bo dotąd były wyjątkowe nudy, przed Żółkiewką pojawiają się pierwsze górki. W samym miasteczku na 100km jest ulokowany pierwszy punkt kontrolny, dobrze zaopatrzony; zabawiłem tu bardzo krótko i szybko ruszyłem na dalszą trasę. Po paru górkach zauważyłem przed sobą małą grupkę, więc znowu zacząłem cisnąć, by móc skorzystać z jazdy grupowej. Mocno się żyłując doszedłem grupę, ale była to skórka za wyprawkę, bo straciłem tyle sił, że utrzymać się w niej było bardzo trudno. Po tym ostatecznie dałem sobie spokój z jazdą w grupie na siłę i postanowiłem jechać swoje, a z grupami łączyć się jedynie wtedy gdy mi pasuje tempo, gdy jadą za szybko czy za wolno - od razu opuszczać ekipę; bo jazda za mocnym tempem zawsze się odezwie i straty będą większe niż przy jeździe solo.
Zaliczam największy podjazd maratonu za Szczebrzeszynem (od tej strony dość łagodny), kawałek dalej spotykam ruszającą z przystanku po odpoczynku dwójkę (tych samych co ich dogoniłem za Żółkiewką, właśnie płacili za za mocne tempo), później jeszcze jedna osoba nas doszła i razem przejechaliśmy odcinek na drugi punkt w Józefowie. Tereny coraz fajniejsze, za Szczebrzeszynem krótki odcinek słabego asfaltu, ale dalej była świetna szosa, wiatr w plecy, też ładne lasy - więc jechało się z przyjemnością. W Józefowie również krótko stałem i nie czekając na grupę ruszyłem, minęli mnie w Cieszanowie, gdy znowu poprawiałem rower. Do Horyńca jechało się sprawnie, wiatr pomagał; za Lubaczowem zaczyna się najładniejszy odcinek maratonu - taka klasyka Ściany Wschodniej, puste tereny przygraniczne, bardzo niewiele jest takich miejsc w Polsce, tak słabo zaludnionych i nie zeszpeconych wątpliwej jakości "architekturą" polskich wsi. Zaczynam już czuć dystans w nogach, punkt w Horyńcu był mniej więcej w połowie maratonu, więc uznałem że pora wreszcie na odpoczynek i ciepły posiłek.
Obiad smaczny, gulasz który sprawnie "wszedł", ruszam dalej po 25min. Za Horyńcem ekstra kawałek do Narola, zielone łąki na wzgórzach, piękna cerkiew, klimatyczny biały kościół - ekstra się jechało ten kawałek. Przed Narolem łapie mnie dość mocna grupka, postanowiłem z nią kawałek pojechać, tempo było solidne, szczególnie na podjazdach, których w tym rejonie nie brakowało. Odpuściłem sobie na drugiej ścianie za Tomaszowem, bo już za wiele sił zaczynało mnie kosztować utrzymanie się w grupie, trochę bez sensu jechali, górki zaliczając tempem 1100m/h, a później długo siedząc na punktach; tak więc z Tyszowiec ruszam przed nimi, dogonili mnie dopiero w Hrubieszowie. Od Tyszowiec zaczyna się już nocna jazda, zimno, temperatury 4-5'C (w dzień też cieplej jak 7-8'C nie było). Ale drogi puste i sensownie się jedzie. Na punkcie w Hrubieszowie słabiutka zupa, ale przyjemnie było posiedzieć w cieple, robię też większe przestawienie roweru, bo ciągle coś mnie pobolewa. Ale sukcesu tymi zmianami nie odniosłem, więc szybko staję kilka kilometrów za miastem na poprawkę ;). Wtedy minęła mnie ekipa z którą wcześniej jechałem, a następnie nadjechała Agata Wójcikiewicz, która tradycyjnie w ogóle się nie zatrzymuje na trasie. Jako że akurat skończyłem poprawkę ruszyłem i przejechałem za światełkiem Hipci kilkanaście km, oczywiście nie jadąc na kole (jechała w kategorii solo), bo tempo mieliśmy bardzo podobne, bez niepotrzebnego szarpania. Przed Wojsławicami okazało się, że nawet Hipcia czasami się na chwilę zatrzymuje, więc pojechałem dalej już bez światełka przed sobą. Za Wojsławicami mocno pagórkowaty odcinek do Chełma, to już ostatnie większe pagóreczki maratonu. Sam Chełm tym razem przejeżdżamy głównymi drogami, bez wjazdu na piękną starówkę, stamtąd jeszcze kilkanaście km na ostatni punkt maratonu w Wierzbicy, ulokowany na stacji benzynowej.
Tutaj wiele nie zabawiłem, ruszyłem jeszcze przed Agatą i podobnie jak za Hrubieszowem, gdy za kilkanaście km poprawiałem rower minęła mnie najpierw grupka z którą jechałem pod Tomaszowem, a następnie Hipcia. Hipcię dość szybko dogoniłem, narzekała, że słabo jej się jedzie, zimno to nie są jej warunki, niemniej godzinę ze startu już do mnie odrobiła ;)). Ostatni odcinek na metę strasznie mi się dłużył, jechaliśmy przez zupełną "ciemną dupę", świateł w mijanych wioseczkach było co kot napłakał, więc jazda była dość monotonna. Do tego po zjeździe z krajówki w Kołaczach zaczął się mocno dziurawy asfalt, a że tyłek już solidnie odczuwałem - dał mi mocno popalić, z dużą ulgą przyjąłem w Sosnowicy koniec tego "odcinka specjalnego". Rok temu, gdy jechaliśmy tędy na początku maratonu - to nawet nie odnotowałem faktu dziur, tutaj gdy było w nogach już 450km to była inna rozmowa ;)). W samej końcówce ujrzałem za sobą zbliżające się coraz bardziej światełko, widać Hipcia rozpoczęła finisz przed metą, więc musiałem i ja mocniej docisnąć ;)). Na metę docieram jeszcze przed świtem, już solidnie zmęczony, z mocno dającym się we znaki siedzeniem, szczęśliwy że wreszcie będzie można odpocząć w cieple.
Maraton ukończyłem na 29 miejscu (ukończyło 88 osób) z czasem 20h54min. Z wyniku jestem umiarkowanie zadowolony, płaskie maratony, z małymi pagóreczkami nigdy nie były moją specjalnością, lepiej wypadam w bardziej górzystych, więc na cuda tu nie liczyłem. Subiektywnie oceniając warunki były nieco gorsze niż rok temu, trochę zimniej i trochę więcej wiatru, też troszkę więcej górek, a czas uzyskałem właściwie identyczny. Do tego wtedy jechałem solo połowę dystansu, tutaj tak się złożyło, że aż ok. 400km. Trasa tegorocznego maratonu (której bylem głównym autorem) moim zdaniem sporo lepsza niż rok temu, ładne tereny Ściany Wschodniej w rejonie Horyńca. Trochę dziur na trasie było - ale tak się jeździ po Lubelszczyźnie, ciężko puścić tej długości trasę tak by była jednocześnie ciekawa i z idealnymi szosami.
Dane wycieczki:
DST: 510.30 km AVS: 27.14 km/h
ALT: 2634 m MAX: 55.20 km/h
Temp:5.0 'C
Piątek, 21 kwietnia 2017Kategoria >100km, Canyon 2017, Wycieczka
Pętelka pod Warkę.
Wiatr mnie nieźle umordował, pogoda na żagle, nie rower...
Wiatr mnie nieźle umordował, pogoda na żagle, nie rower...
Dane wycieczki:
DST: 115.50 km AVS: 26.65 km/h
ALT: 332 m MAX: 50.50 km/h
Temp:10.0 'C
Sobota, 8 kwietnia 2017Kategoria >100km, Canyon 2017, Wycieczka
Pętelka pod Warkę.
Solidny wiatr północny, w pierwszą stronę jechało się ekstra, szczególnie odcinek przed Warką. Ale po nawrotce - już tak wesoło nie było, trzeba było zapłacić rachunek za pierwszą część trasy ;))
Solidny wiatr północny, w pierwszą stronę jechało się ekstra, szczególnie odcinek przed Warką. Ale po nawrotce - już tak wesoło nie było, trzeba było zapłacić rachunek za pierwszą część trasy ;))
Dane wycieczki:
DST: 115.40 km AVS: 27.81 km/h
ALT: 274 m MAX: 51.20 km/h
Temp:14.0 'C
Środa, 5 kwietnia 2017Kategoria >100km, Canyon 2017, Wycieczka
Najpierw pętelka z bratem nad Wisłę, a następnie trasa w stronę Warki, głównie bocznymi drogami
Dane wycieczki:
DST: 121.60 km AVS: 26.43 km/h
ALT: 240 m MAX: 48.30 km/h
Temp:22.0 'C