wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 307720.00 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.27%)
  • Czas na rowerze: 560d 11h 19m
  • Prędkość średnia: 22.76 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 29 kwietnia 2017Kategoria >100km, >200km, >300km, >500km, Canyon 2017, Ultramaraton
Ultramaraton Piękny Wschód

To mój drugi start w Pięknym Wschodzie, w zeszłym roku do samego końca nie było pewne czy nie będzie zupełnego załamania pogodowego - podobnie było i teraz. Ale tak jak w zeszłym roku wyklarowało się to w miarę sensownie, oczywiście żadnych wypasów nie było, ale też nie dramatycznie słabo (jak na przykład dzień wcześniej, gdy lało na potęgę przy ledwie kilku stopniach).

Rano drogi są jeszcze mokre, ale deszczyk jedynie minimalny i już wyraźnie kończący swój całonocny koncert, zimno, ledwie 4-5'C. Startuję w piątej grupie o 7.20. Pierwsze kilometry to sprawna jazda, tempo akurat 30-32km/h, bez niepotrzebnego szarpania. Ale za dobrze to wyglądało by mogło długo potrwać - już po 20-25km mocno mnie przycisnęło i musiałem stanąć by się wysikać, mimo że tuż przed startem sikałem, niestety takie uroki jazdy na zimnie. No i w efekcie straciłem prawie dwie minuty do grupy. Goniłem grupę kilkanaście km, ale tylko niepotrzebnie się wyżyłowałem, ciężko jest dojść jadącą powyżej 30km/h grupę, gdy wiatr sporo przeszkadza. Bo wiatr jest wyraźnie odczuwalny, boczno-przeszkadzający, mocno wychładza. Po ok. 50km odpuściłem sobie pogoń i zacząłem jechać swoim własnym tempem; później jeszcze powtórka z rozrywki gdy dogoniła mnie część kolejnej grupy i znowu musiałem zjechać na sikanie ;). W Piaskach staję na ok. 10min by poważniej zmienić pozycję w rowerze, bo znowu dał się we znaki gnębiący mnie w tym sezonie ból szyi, w międzyczasie mija mnie Krzysiek Sobiecki. Za Piaskami trasa wreszcie zaczyna się robić ciekawsza, bo dotąd były wyjątkowe nudy, przed Żółkiewką pojawiają się pierwsze górki. W samym miasteczku na 100km jest ulokowany pierwszy punkt kontrolny, dobrze zaopatrzony; zabawiłem tu bardzo krótko i szybko ruszyłem na dalszą trasę. Po paru górkach zauważyłem przed sobą małą grupkę, więc znowu zacząłem cisnąć, by móc skorzystać z jazdy grupowej. Mocno się żyłując doszedłem grupę, ale była to skórka za wyprawkę, bo straciłem tyle sił, że utrzymać się w niej było bardzo trudno. Po tym ostatecznie dałem sobie spokój z jazdą w grupie na siłę i postanowiłem jechać swoje, a z grupami łączyć się jedynie wtedy gdy mi pasuje tempo, gdy jadą za szybko czy za wolno - od razu opuszczać ekipę; bo jazda za mocnym tempem zawsze się odezwie i straty będą większe niż przy jeździe solo.

Zaliczam największy podjazd maratonu za Szczebrzeszynem (od tej strony dość łagodny), kawałek dalej spotykam ruszającą z przystanku po odpoczynku dwójkę (tych samych co ich dogoniłem za Żółkiewką, właśnie płacili za za mocne tempo), później jeszcze jedna osoba nas doszła i razem przejechaliśmy odcinek na drugi punkt w Józefowie. Tereny coraz fajniejsze, za Szczebrzeszynem krótki odcinek słabego asfaltu, ale dalej była świetna szosa, wiatr w plecy, też ładne lasy - więc jechało się z przyjemnością. W Józefowie również krótko stałem i nie czekając na grupę ruszyłem, minęli mnie w Cieszanowie, gdy znowu poprawiałem rower. Do Horyńca jechało się sprawnie, wiatr pomagał; za Lubaczowem zaczyna się najładniejszy odcinek maratonu - taka klasyka Ściany Wschodniej, puste tereny przygraniczne, bardzo niewiele jest takich miejsc w Polsce, tak słabo zaludnionych i nie zeszpeconych wątpliwej jakości "architekturą" polskich wsi. Zaczynam już czuć dystans w nogach, punkt w Horyńcu był mniej więcej w połowie maratonu, więc uznałem że pora wreszcie na odpoczynek i ciepły posiłek.

Obiad smaczny, gulasz który sprawnie "wszedł", ruszam dalej po 25min. Za Horyńcem ekstra kawałek do Narola, zielone łąki na wzgórzach, piękna cerkiew, klimatyczny biały kościół - ekstra się jechało ten kawałek. Przed Narolem łapie mnie dość mocna grupka, postanowiłem z nią kawałek pojechać, tempo było solidne, szczególnie na podjazdach, których w tym rejonie nie brakowało. Odpuściłem sobie na drugiej ścianie za Tomaszowem, bo już za wiele sił zaczynało mnie kosztować utrzymanie się w grupie, trochę bez sensu jechali, górki zaliczając tempem 1100m/h, a później długo siedząc na punktach; tak więc z Tyszowiec ruszam przed nimi, dogonili mnie dopiero w Hrubieszowie. Od Tyszowiec zaczyna się już nocna jazda, zimno, temperatury 4-5'C (w dzień też cieplej jak 7-8'C nie było). Ale drogi puste i sensownie się jedzie. Na punkcie w Hrubieszowie słabiutka zupa, ale przyjemnie było posiedzieć w cieple, robię też większe przestawienie roweru, bo ciągle coś mnie pobolewa. Ale sukcesu tymi zmianami nie odniosłem, więc szybko staję kilka kilometrów za miastem na poprawkę ;). Wtedy minęła mnie ekipa z którą wcześniej jechałem, a następnie nadjechała Agata Wójcikiewicz, która tradycyjnie w ogóle się nie zatrzymuje na trasie. Jako że akurat skończyłem poprawkę ruszyłem i przejechałem za światełkiem Hipci kilkanaście km, oczywiście nie jadąc na kole (jechała w kategorii solo),  bo tempo mieliśmy bardzo podobne, bez niepotrzebnego szarpania. Przed Wojsławicami okazało się, że nawet Hipcia czasami się na chwilę zatrzymuje, więc pojechałem dalej już bez światełka przed sobą. Za Wojsławicami mocno pagórkowaty odcinek do Chełma, to już ostatnie większe pagóreczki maratonu. Sam Chełm tym razem przejeżdżamy głównymi drogami, bez wjazdu na piękną starówkę, stamtąd jeszcze kilkanaście km na ostatni punkt maratonu w Wierzbicy, ulokowany na stacji benzynowej.

Tutaj wiele nie zabawiłem, ruszyłem jeszcze przed Agatą i podobnie jak za Hrubieszowem, gdy za kilkanaście km poprawiałem rower minęła mnie najpierw grupka z którą jechałem pod Tomaszowem, a następnie Hipcia. Hipcię dość szybko dogoniłem, narzekała, że słabo jej się jedzie, zimno to nie są jej warunki, niemniej godzinę ze startu już do mnie odrobiła ;)). Ostatni odcinek na metę strasznie mi się dłużył, jechaliśmy przez zupełną "ciemną dupę", świateł w mijanych wioseczkach było co kot napłakał, więc jazda była dość monotonna. Do tego po zjeździe z krajówki w Kołaczach zaczął się mocno dziurawy asfalt, a że tyłek już solidnie odczuwałem - dał mi mocno popalić, z dużą ulgą przyjąłem w Sosnowicy koniec tego "odcinka specjalnego". Rok temu, gdy jechaliśmy tędy na początku maratonu - to nawet nie odnotowałem faktu dziur, tutaj gdy było w nogach już 450km to była inna rozmowa ;)). W samej końcówce ujrzałem za sobą zbliżające się coraz bardziej światełko, widać Hipcia rozpoczęła finisz przed metą, więc musiałem i ja mocniej docisnąć ;)). Na metę docieram jeszcze przed świtem, już solidnie zmęczony, z mocno dającym się we znaki siedzeniem, szczęśliwy że wreszcie będzie można odpocząć w cieple.

Maraton ukończyłem na 29 miejscu (ukończyło 88 osób) z czasem 20h54min. Z wyniku jestem umiarkowanie zadowolony, płaskie maratony, z małymi pagóreczkami nigdy nie były moją specjalnością, lepiej wypadam w bardziej górzystych, więc na cuda tu nie liczyłem. Subiektywnie oceniając warunki były nieco gorsze niż rok temu, trochę zimniej i trochę więcej wiatru, też troszkę więcej górek, a czas uzyskałem właściwie identyczny. Do tego wtedy jechałem solo połowę dystansu, tutaj tak się złożyło, że aż ok. 400km. Trasa tegorocznego maratonu (której bylem głównym autorem) moim zdaniem sporo lepsza niż rok temu, ładne tereny Ściany Wschodniej w rejonie Horyńca. Trochę dziur na trasie było - ale tak się jeździ po Lubelszczyźnie, ciężko puścić tej długości trasę tak by była jednocześnie ciekawa i z idealnymi szosami.




Dane wycieczki: DST: 510.30 km AVS: 27.14 km/h ALT: 2634 m MAX: 55.20 km/h Temp:5.0 'C

Komentarze
Ja z ubiegłego roku tak tragicznie wspominam odcinek przed samym Kazimierzem. Cudem się tam nie połamaliśmy z Rapsikiem. I tak samo jak Ty nie kojarzę odcinka, który wam dał popalić pod koniec w tym roku, a który wtedy był na początku. Śledziło się Was jednak słabo: zdecydowanie wolałbym się męczyć wspólnie na trasie. I... taki czas na płaskim maratonie (które raczej wolę, jak wiesz) wziąłbym z pocałowaniem ręki.

Dołączam się z gratulacjami :)
elizium
- 07:05 piątek, 5 maja 2017 | linkuj
@Kot
Dzięki! ;))

@Krzysiek
Jak na debiut pojechałeś bardzo przyzwoicie i świetny czas zrobiłeś. Na każdym maratonie zawsze gdzieś nadrobić można. Co do jazdy grupowej - wiele zależy na kogo wpadniesz. Ale generalnie tak do 300km ludzie jeszcze mają sporo energii i często nieefektywnie cisną, powyżej tego dystansu grupki robią się bardziej stabilne. Czasem ta jazda grupowa procentuje, czasem wręcz przeciwnie; tak więc trzeba umieć ocenić czy to sie opłaca czy nie; ja np. parę razy niepotrzebnie traciłem siły na pogonie czy utrzymanie się w grupach. Z postojami też różnie bywa, nie ma się co oglądać na tych co jadą zupełnie bez postojów, bo często lepiej solidnie zjeść, usiąść na 20-30min i pojechać z nowymi siłami psychicznymi, nieco lżejszymi mięśniami, z dobrym posiłkiem w żołądku, który przez kolejne 100km będzie procentował niż na siłę męczyć bułę byleby postojów nie robić i później mocno zamulać. Trzeba znaleźć taki złoty środek dla siebie samego.
wilk
- 18:22 czwartek, 4 maja 2017 | linkuj
Gratulacje! :)
Kot
- 11:04 czwartek, 4 maja 2017 | linkuj
Ech, już opisałeś swoje wrażenia?! Ja swoją relację dopiero piszę. Dla mnie PW to był kompletny debiut, zarówno w startach na imprezach tego typu, jak i na dystansie 500 km. Moje nastawienie było więc nieco inne: pojechać cały czas w tempie, które mi leży, dojechać bez kontuzji i zmieścić się w zadeklarowanym czasie 23h. I tak to mniej więcej wyglądało: na PK leniwie sączyłem herbatę, nie goniłem grup, które mnie zostawiały, nie czekałem na innych, którzy jechali wolniej niż ja. Do Horyńca prawie cały dystans pojechałem solo, z krótką przerwą w okolicach Józefowa, gdzie przekręciłem na zmianach ok. 25-30 km z mocną dwójką kolegów. Roztocze Południowe, ale i reszta trasy, bardzo mi się podobały - fajnie poprowadziłeś ten odcinek. Na hopkach między Narolem a Tomaszowem L. "odnalazłem" kompanów do dalszej jazdy i po ostrym, wzajemnym testowaniu ostatecznie do końca jechaliśmy już razem. Sporo się nauczyłem i do Maratonu Podróżnika podejdę już z zupełnie innym nastawieniem. Poza tym to będą góry, w których czuję się znacznie lepiej niż na płaskich, czy lekko pofalowanych odcinkach.
krzysieksobiecki
- 10:18 środa, 3 maja 2017 | linkuj
Dzięki!
To oczywiście nie jest tak, że było łatwo, każde 500km to dystans, który daje mocno popalić, a tutaj warunki nie były łatwe, temperatury mało rowerowe. Fajnie to zrobiono w tym nowym Pucharze Polski w ultramaratonach. Za zwycięstwo jest od 100 do 200 punktów (w zależności od trudności), ale za samo ukończenie 50-100 punktów, w ten sposób pokazuje się, że samo ukończenie w limicie to już spory sukces.
wilk
- 20:48 wtorek, 2 maja 2017 | linkuj
Wilku wiem że na Tobie ten maraton pewnie nie zrobił większego wrażenia ale i tak gratuluję ukończenia no i w miarę dobrego miejsca na liście wynikow:-)
pabloXT
- 19:22 wtorek, 2 maja 2017 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl