wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 319318.44 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.26%)
  • Czas na rowerze: 581d 11h 01m
  • Prędkość średnia: 22.77 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

>100km

Dystans całkowity:238153.82 km (w terenie 665.00 km; 0.28%)
Czas w ruchu:10350:56
Średnia prędkość:22.86 km/h
Maksymalna prędkość:87.20 km/h
Suma podjazdów:1827518 m
Maks. tętno maksymalne:177 (94 %)
Maks. tętno średnie:151 (80 %)
Suma kalorii:580913 kcal
Liczba aktywności:1036
Średnio na aktywność:229.88 km i 10h 00m
Więcej statystyk
Środa, 16 maja 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wypad
Zlot - dzień 2

Rano sprawnie w trójkę przygotowujemy się do wyjazdu, niestety na dzisiejszy dzień prognozy nie pozostawiały żadnych złudzeń - miało padać i to ostro! Dobrze, że wczoraj nadrobiliśmy ze 30km w stosunku do planu, też z tego powodu odpuściliśmy sobie nieco dłuższą i bardziej pagórkowatą trasę przez Sandomierz, bo ze zwiedzania w czasie deszczu i tak by nic nie wyszło - i ruszamy po prawej stronie Wisły kierując się na Stalową Wolę. Na sucho przejechaliśmy może z 15km, potem zaczęło padać, a po kolejnych 10km już mocno lać. Temperatury też niespecjalne, ledwie 11-12 stopni. Przed mostem na Sanie orientuję się, że przestał mi działać tylny hamulec, krótka inspekcja - i udaje się znaleźć winnego, pękł pancerz, a wraz z nim linka. Pancerza nie miałem, więc potrzebna była wizyta w sklepie rowerowym. Na wjeździe do miasta żegnamy się z Markiem, który dziś miał nocleg u kolegi ok. 20km za Stalową Wolą. My znajdujemy w zalanym wodą mieście sklep rowerowy, tam kupuję niezbędne części i montuję je na rowerze, co było dość upierdliwe, bo musiałem zdjąć owijkę z kierownicy; Karolina w tym czasie grzeje się w pobliskim barku z kebabem.

Po naprawie jedziemy na dłuższą i zasłużoną regenerację w Macu. Kolejne kilometry za Stalową to jazda w ulewnym deszczu i 12 stopniach, warunki do jazdy wymagające nawet dla największych wyjadaczy, ale Karolina pomimo, że to jej debiut na takich wyjazdach radzi sobie z tym bardzo dobrze. Opady kończą się dopiero w okolicach setnego kilometra, ale dalej jest chłodno, ponuro i wilgotno. Zaczynają się też pierwsze górki,przeszkadza też wiatr. W Łańcucie oglądamy zamek z którego miasto słynie (niestety akurat ustawiano przed nim scenę), a następnie robimy większe zakupy na biwak.

Za miastem zaliczamy długi podjazd, prawie 200m w pionie, dla Karoliny to debiut również w górach. Kawałek za szczytem mieliśmy w planach nocleg, znajdujemy ładną miejscówkę i zabieramy się do ustawienia namiotów. I wtedy okazuje się, że zapomniałem zabrać maszt do namiotu!!! Na świętego Liboriusza z Padebornu - pierwszy raz w życiu mi się coś takiego zdarzyło, pamięć jak widać już nie ta ;). To niestety przekreśliło możliwość noclegu na dziko, Karolina sama też nie chciała nocować, więc postanowiliśmy poszukać noclegu na kwaterze. Trochę trzeba było poszukać, przejechaliśmy też kolejną dużą górkę - ale w końcu udało się znaleźć nocleg w Dylągówce, agroturystyka pod którą prowadziła ostra 14% ściana, tak w sam raz na dobicie po tym bardzo wymagającym dniu ;))

Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 152.50 km AVS: 22.00 km/h ALT: 805 m MAX: 55.20 km/h Temp:13.0 'C
Wtorek, 15 maja 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wypad
Zlot  - dzień 1

Na tegoroczny zlot jadę z Karoliną, dla której jest to pierwsza jazda w stylu UL, a szosówkę zakupiła dopiero kilka miesięcy temu ;). Ruszamy z Centralnego, ścieżkami rowerowymi przejeżdżamy przez Warszawę, zabudowa miejska kończy się dopiero za Konstancinem, po prawie 30km. Prognozy były niespecjalne, przeciwny wiatr, a pod koniec dnia zagrożenie opadami. Ale na szczęście nie było tak źle, wiatr bardziej boczny, jedynie chwilami mocniej przeszkadzający. Pierwszy postój robimy na ładnym rynku w Warce, dalej kończą się bardziej ruchliwe szosy i zaczyna ładniejsza trasa, jest trochę lasów itd.

Pierwotnie mieliśmy nocować za Kazimierzem pod namiotem, ale ze względu na późny start spowodowany dojazdem pociągiem (ruszyliśmy przed 12) było ryzyko, że nie wyrobimy się na ostatni prom na Wiśle w Janowcu. Skontaktowałem się więc z Transatlantykiem, mieszkającym w Annopolu, który bez problemów zgodził się nas przenocować. Przerobiłem więc trasę i dalej pojechaliśmy na Zwoleń, tutaj złapały nas chwilowe drobne opady, które na szczęście długo nie potrwały. Po kawałku krajówką odbijamy do Solca, zmierzch łapie nas w rejonie mostu na Wiśle. Ostatni odcinek do Annopola, już po prawej stronie Wisły mocno pagórkowaty, po dużym dystansie w nogach dał trochę w kość. Marek wyjechał nam naprzeciw ok. 15km, tak więc ostatnie kilometry pokonujemy już w trójkę.

Zdjęcia


Dane wycieczki: DST: 187.10 km AVS: 23.63 km/h ALT: 841 m MAX: 42.60 km/h Temp:18.0 'C
Poniedziałek, 7 maja 2018Kategoria >100km, >200km, >300km, >500km, Canyon 2018, Wycieczka
Zakopane

Sezon bez trasy do Zakopanego się nie liczy - więc obowiązkowo trzeba było pod Tatry pojechać :)).Ale tym razem postawiłem sobie cel sporo ambitniejszy niż tylko sam dojazd do Zakopanego. W zeszłym roku jechaliśmy maraton Północ-Południe, z którego po 600km się wycofałem, żeby pomóc Marzenie Szymańskiej z którą jechałem, a która się wycofała z powodu ugryzienia pszczoły. Szkoda mi było tej trasy, dlatego postanowiłem sobie, że kiedyś nadrobię zaległości i pojadę do Zakopanego wariantem, którym prowadziła trasa maratonu, co oznaczało ok. 100km i duuuużo więcej gór.

Startuję koło 16, pierwsza część to dobrze znana trasa do Grójca przez liczne sady jabłkowe, za Mogielnicą powoli zaczyna się zmniejszać ruch. Jedzie się sprawnie, wiatr w plecy pomaga, słońce zachodzi kawałek przed Drzewicą.


Wraz z nocą - szybko zaczyna spadać temperatura i to sporo niżej niż zapowiadano w prognozach. Rychło orientuję się, że na zapowiadane 7-8 stopni nie ma co liczyć, a ja pojechałem w letnich ciuchach. Ale jak się nie ma co się lubi - to się lubi co się ma i trzeba było sobie dać radę z tym co miałem. Najsłabiej było z zestawem spodenki + nogawki, na prawie zimowe warunki to było wyraźnie za mało, szczególnie, że nogawka całej nogi nie kryje. Gdy się po ponad 200km zatrzymałem na postój na stacji w Koniecpolu zorientowałem się, że całe uda mam czerwone z chłodu. Koło świtu apogeum zimna, chwilami nawet poniżej zera.


Ale wraz z Jurą zaczęły się tez liczne podjazdy na których można się było rozgrzać, więc zimno niespecjalnie przeszkadzało. Trasa ciekawie poprowadzona, dużo bocznych dróg, z kilkoma wymagającymi ściankami powyżej 10%, na których dotąd jeszcze nie byłem. Następnie trasa przejeżdża przez Ojców i robi duży łuk by od wschodu ominąć Kraków. Ten odcinek to zdecydowanie najsłabszy punkt trasy, duży ruch i bardzo nieciekawe rejony, brzydkie wiochy ciągnące się bez końca, a następnie skraj przemysłowych terenów Nowej Huty. Ulga następuje dopiero kawałek po przejechaniu Wisły i przekroczeniu linii autostrady A-4.

Tutaj zaczyna się piękny górski odcinek, aż na samą Głodówkę, niemal wyłącznie bocznymi drogami. Trasa bardzo wymagająca - non-stop podjazdy, niemal każdy z sekcją powyżej 10%. Po czterech dłuższych podjazdach docieram do Tymbarku, gdzie obowiązkowo zakupuje sok miejscowej produkcji i kawałek za miastem staję na zasłużony odpoczynek. Gdy ruszam dalej jadę kapitalną, "grzbietową" drogą w rejonie Limanowej, bardzo niewiele takich dróg mamy w Polsce, prawdziwa perełka



Trudy trasy zbierają swoje żniwo, podjazdy wchodzą powoli, a ciągle mnóstwo ich przede mną, bo ten wariant MPP jest prawdziwie rzeźnicki, na ostatnich 150km jest aż 3000m podjazdów i to podjazdów bardzo trudnych. Po wjechaniu na Ostrą (ten podjazd wbrew nazwie wcale nie jest tak ostry :)) czeka mnie największe wyzwanie - czyli Wierch Młynne, z długimi sekcjami po 17-19%; gdy się ma w nogach ponad 400km to już ciężka walka, ale udało się wciągnąć w całości :)). Następnie najnudniejszy podjazd Rzeczypospolitej - czyli przełęcz Knurowska, ponad 10km łagodnego nachylenia przez bardzo brzydkie wiochy, dopiero w króciutkiej końcóweczce jest lepiej. Jedyną zaletą tej przełęczy jest ekstra panorama na Tatry i jezioro Czorsztyńskiej po jej drugiej stronie:


Już bardzo zjechany męczę podjazd pod Falsztyn, z którego są niezłe widoki na zalew Czorsztyński i zostaje mi ostatnie 30km, ale z dwoma długimi i ciężkimi podjazdami pod Łapszankę i Głodówkę. Ten pierwszy kończę o zachodzie słońca, miało to swój klimat, przy charakterystycznej kapliczce na szczycie akurat odbywało się nabożeństwo majowe. Głodówka już po ciemku, pierwsza część bardzo trudna, długi odcinek 11-12% w Brzegach, po fatalnej nawierzchni, po dojeździe do drogi wojewódzkiej z Bukowiny już przystępniejsze nachylenie. Jeszcze ostatnia stówka w pionie - i melduję się na Głodówce (1120m), gdzie mieści się oficjalna meta Maratonu Północ-Południe. Schronisko niestety zamknięte, więc na duży obiad musiałem zjechać do Zakopanego, wolałem jechać dłuższą ale łatwiejszą drogą przez Poronin, bo podjazdów na dziś miałem już dosyć :)).

Trasa udana, cały wariant od Krakowa cholernie trudny, ale zaplanowany z dużym znawstwem bocznych i ciekawych dróg w rejonie. Myślałem, że trasa MPP z 2016 to już poziom trudności trudny do przekroczenia, ale to zeszłoroczna trasa była trudniejsza. Z tak masakrycznymi końcówkami MPP jest maratonem o wiele trudniejszym niż BBT, za Krakowem zostaje niby tylko 150km - ale ciągnie się to długie godziny.
Zdjęcia z trasy
Dane wycieczki: DST: 524.40 km AVS: 22.11 km/h ALT: 5837 m MAX: 61.30 km/h Temp:14.0 'C
Sobota, 21 kwietnia 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wypad
Czechy - dzień 4

Początek dnia to jazda po terenach, gdzie diabeł mówi dobranoc, nieliczne wioseczki jak wymarłe, wszystko na głucho zamknięte, a szukałem sklepu, bo miałem już resztkę wody. Ale jazda bardzo przyjemna choć wymagająca, bo w wyższych rejonach Czech i deniwalacje robią się większe ;) Po ok. 25km głupio się załatwiłem, jechałem drogą dobrej jakości, chwilę się zamyśliłem i nie zauważyłem wielkiej dziury, która nagle się pojawiła. Nie widząc jej przywaliłem całym ciężarem, skończyło się snejkiem i znowu trzeba było łatać i to podwójnie, bo za pierwszym razem puściło. A kawałek dalej na dłuższym podjeździe pod ramię masywu Pradziada okazało się że dalej lekko schodzi. Kolejna naprawa, wjechałem na szczyt, a na zjeździe przyłączył się do mnie kolega mieszkający na granicy z Czechami, który rozpoznał mnie z BS ;)).

Miłe spotkanie, pogadaliśmy sobie na zjeździe, za jego poradą zmieniłem trochę trasę by dojechać do Sumperka, bo musiałem koniecznie kupić dętkę, bo moja już zupełnie nie wyrabiała, znowu coś lekko schodzić zaczęło. Ale niestety w Sumperku, mimo że to całkiem spore miasto - wszystkie sklepy rowerowe już zamknięte, czynne w sobotę w godzinach mniej więcej 9-11. Niestety z zaopatrzeniem pod kątem roweru w Czechach jest w porównaniu z Polską bardzo słabiutko, na prowincji sklepy czynne góra do 17, w weekendy tylko w sobotę rano, jedynie w dużych miastach można liczyć na więcej, duża różnica w porównaniu z Polską, gdzie w sobotę w prawie każdej dziurze się coś znajdzie czynnego do 19, do tego wiele stacji 24h.

Tak więc w Sumperku tylko czas zmarnowałem, załatałem jeszcze raz koło i ruszam dalej na Hanusovice, a następnie w stronę Gór Orlickich. Tam się zaczęła super-jazda, wąskie, boczne drogi, niewielki ruch i piękne widoki, do tego mocno urozmaicone, najładniejszy kawałek wyjazdu.

Dojechałem do Mostowic, tutaj postanowiłem wrócić do Polski, wcześniej rozważałem jeszcze jeden dzień na trasie, ale w niedzielę (do tego w Polsce bez handlu) szans na zakup dętki nie było, a już mi się klej i łatki kończyły i bałem się, że mi się rower rozkraczy na jakimś zadupiu, kolejna guma na fatalnym zjeździe ze Spalonej potwierdziła słuszność tej koncepcji ;).

Wyjazd bardzo udany, 4 dni intensywnej jazdy w doskonałych warunkach pogodowych (opaliłem się jak w Egipcie :)), wiosna to ten czas, gdy takie wyjazdy smakują najlepiej, bo po długiej zimie jest duży głód prawdziwej jazdy w dobrej pogodzie. Do tego kolory soczystej zieleni, kwitnących drzew i krzewów dodają jeździe wiele kolorytu. Trasa wyszła ciekawa, wiele górek, poza pierwszym dniem bardzo urozmaicona - cały czas się coś działo, przejechałem przez wiele ciekawych rejonów, Czechy na rower polecam każdemu!
Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 164.70 km AVS: 20.85 km/h ALT: 2204 m MAX: 59.90 km/h Temp:23.0 'C
Piątek, 20 kwietnia 2018Kategoria >100km, >200km, Canyon 2018, Wypad
Czechy  - dzień 3

Na dzień dobry szybko kończę podjazd na Kocierz, następnie zjeżdżam na Żywiec (kawałek rozwalonej drogi). Po 40km w Milówce orientuję się, że schodzi mi powietrze z koła, jechałem na już za bardzo zużytej oponie z tyłu i niestety to zaowocowało problemami, wczoraj jeden kapeć, dziś kolejny, więc już trzeba było kleić, a to zawsze większe ryzyko, że coś pójdzie nie tak i trzeba będzie poprawiać. Po naprawie ruszam do góry na piekielną ściankę na Ochodzitą, najcięższy podjazd MRDP, 20% po płytach ażurowych, ale pomimo jazdy z bagażem mniej mnie to zmęczyło niż jazda na MRDP czy GMRDP. Później jeszcze kawałek do Zwardonia - i wjeżdżam na Słowację.

A na Słowacji od razu idzie petarda, czyli zjazd z przełęczy, prawie 80km/h (jest tam długa prosta, gdzie się można rozpędzić) Odcinek po tym kraju mało ciekawy, obrzydliwy rejon Cadcy z wielkim ruchem, następnie podjazd na kolejną przełęcz i wjeżdżam do Czech. Odcinek do Valasskie Mezirici też do niczego, tak mi to z mapy wyglądało, że będzie tu marnie - i rzeczywiście było ;). Ale za to jechało się szybko, sporo łagodnie w dół, więc w miarę szybko przeleciało. Odetchnąłem dopiero gdy za tym miastem zjechałem z ekspresówki (choć nieoznakowana jako ekspresówka, więc legalna na rower). Tam zaczęły się prawdziwe Czechy - klimatyczna jazda, mnóstwo małych ślicznych miasteczek, zielone wzgórza itd. Sama końcówka to już większe górki, zaczynają się te przysłowiowe rowerowe "czechy" - czyli niekończące się podjazdy. Kraj dla mnie sporo ładniejszy niż Słowacja, gdzie zdecydowanie brakuje tego klimatu, tych kapitalnych miasteczek ze ślicznymi rynkami, widać wyraźnie inną ścieżkę rozwoju jaką przeszły te kraje; można powiedzieć, że Czechy to taka Francja lub Włochy wschodniej Europy ;)). Czeskim widokom też wiele uroku dodaje fakt, że na wzgórzach prawie nic się nie sadzi, rzadko są zboża czy inne uprawy, w większość są to zielone łąki przeznaczone pod wypas. A na wiosnę ta zieleń ma taki soczysty kolor, całość robi duże wrażenie


Pod wieczór docieram w rejon Pradziada, szczyt z charakterystycznym nadajnikiem już się pojawia na horyzoncie; nocuję w lasku. 

Zdjęcia
Dane wycieczki: DST: 209.10 km AVS: 23.10 km/h ALT: 2181 m MAX: 77.30 km/h Temp:22.0 'C
Czwartek, 19 kwietnia 2018Kategoria >100km, >200km, Canyon 2018, Wypad
Czechy - dzień 2

Dziś już takiej sielanki nie ma, co prawda pogoda dalej świetna, niebo bezchmurne i szybko robi się ciepło. Ale moja trasa odbija dużo na zachód, a stamtąd głównie wieje - i to solidnie, 5-6m/s. Na dzień dobry kapitalne mury Szydłowa, następnie pagórkowate tereny porośnięte kwitnącymi sadami, ekstra to wszystko wyglądało



Za Wiślicą, gdy droga skręca zdecydowanie na zachód zaczyna się walka z wiatrem. Te rejony Wyżyny Krakowskiej są prawie zupełnie odkryte, prawie nie ma tu lasów, więc wiatr hula w dwujnasób, najgorsze były delikatne podjazdy po 2-3%, za małe by sobą zatrzymać wiatr, a skuteczne w spowalnianiu. Powalczyłem z wiatrem pod Miechów, dalej już się zaczęła lepsza jazda i solidniejsze pagórki Jury, a kulminacją przejazd przez kapitalny Ojcowski Park Narodowy.


Jazda przez podkrakowskie dolinki to niekończące się podjazdy, sporo bardziej dające w kość niż wyższe góry, tylko 100m w górę, 150m w dół - i tak bez końca. Do Brandysówki dojechałem ekstra dróżką z północy, bardzo wąski asfalcik zamknięty dla samochodów i nachylony powyżej 10% (ja jechałem w dół). Później jeszcze kilka kolejnych ścianek i melduję się nad Wisłą. Końcówka to trasa po pogórzach do Wadowic oraz większość podjazdu pod przełęcz Kocierską, nocuję kawałek przed szczytem.

Zdjęcia
Dane wycieczki: DST: 219.40 km AVS: 22.24 km/h ALT: 2514 m MAX: 61.80 km/h Temp:20.0 'C
Środa, 18 kwietnia 2018Kategoria >100km, >200km, Canyon 2018, Wypad
Czechy - dzień 1

Okres świetnej pogody postanowiłem wykorzystać na pierwszy w tym roku kilkudniowy wypad. Za cel postawiłem sobie Czechy i wszystko to co po drodze do nich zobaczę ;)

Ruszam rano z Warszawy, od początku jedzie się elegancko, bo wiatr zdecydowanie pomaga. Do Warki jeszcze trochę ruchu, dalej już robi się puściutko. Podwarszawskie sady właśnie kwitną - więc to najlepsza pora w roku na takie trasy, pięknie wyglądają takie ogromne połacie kwitnące na biało.


Za Pionkami jadę przez nieznane tereny, tak by ominąć główne drogi i wylecieć na Ostrowiec. Pustka prawie totalna, także prawie zupełnie płasko. Większe górki zaczynają się za Ostrowcem, tu po odbiciu na zachód zaczyna też przeszkadzać wiatr. Przed Nową Słupią fajne widoczki na Święty Krzyż.


Za Nową Słupią jeszcze trochę przyjemnych, świętokrzyskich podjazdów i na nocleg za Rakowem docieram sporo wcześniej niż zakładałem.

Zdjęcia
Dane wycieczki: DST: 212.40 km AVS: 26.44 km/h ALT: 1303 m MAX: 63.10 km/h Temp:17.0 'C
Piątek, 13 kwietnia 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wycieczka
Pętla przez Chynów
Wiosna Panowie Bracia! :))
Tyle czasu trzymała zima, ale jak wiosna przyszła - to już na całego!
Mocny wiatr ze wschodu, jak pomagał to prędkość podchodziła pod 40km/h, ale w drugą stronę bolało :))

Dane wycieczki: DST: 112.00 km AVS: 26.88 km/h ALT: 366 m MAX: 47.90 km/h Temp:23.0 'C
Wtorek, 13 marca 2018Kategoria >100km, >200km, >300km, >500km, Canyon 2018, Wycieczka
Reset w Wilnie

Tegoroczna zima ciągnie się i ciągnie - i przestać nie może. Wydawało się, że to już koniec, przyszło oczekiwane długo ocieplenie, ale okazało się że nic z tego nie będzie, zima znowu ma wrócić. A ochotę na dłuższą trasę miałem już od dawna, bo zniechęcenie monotonią podwarszawskich trasek narastało. No i jak się dowiedziałem, że znowu ma się wszystko zrąbać, znowu nawalić śniegu, na który nawalą soli - to zacząłem się zastanawiać czy a nuż nie pojechać dalej teraz?

Ale prognozy nawet przed tym załamaniem dobre nie były, więc się długo wahałem, w końcu odpuściłem. Ale we wtorek, gdy zobaczyłem słońce za oknem  uznałem że nie ma co czekać - trzeba walić, bo jak mam czekać na idealne warunki to do wakacji nie ruszę i znowu będę czas marnował na internetowe trolliki :). Krótka piłka, załatwiam bilety powrotne z Wilna, pakuję rzeczy, wsiadam na pudło - i zaczyna się stary dobry spontan :)). Przez taki tryb wyjazdu mam presję czasu na karku, bo nie planując rano wyjazdu ruszyłem dopiero o 13, więc na trasę mam tylko niecałe 26h.

Przebijam się przez Warszawę, to najmniej ciekawy kawałek trasy, dopiero po 30km, gdy kończy się aglomeracja warszawska zaczyna się dobra jazda. Na sporej części trasy do Stanisławowa jest już nowy asfalt, wiatr pomaga, tak więc jedzie się szybko i sprawnie. Do Węgrowa odcinek bez większej historii, dobrze zanana trasa, udaje się trzymać tempo koło 30km/h, więc wyprzedzam trochę harmonogram, jest dość ciepło, pod 10 stopni.


Za Węgrowem fajny odcinek do Kosowa Lackiego po małych hopkach, gdy dojeżdżam do mostu na Bugu już zmierzcha i zaczyna się długa, ponad 12h noc. Na obiad planowałem tradycyjnie stanąć w Wysokiem Mazowieckiem, ale nie byłem pewny czy już po 19 będzie czynna knajpa kawałek za miastem. Zaryzykowałem - i miałem szczęście bo było czynne. Po obiedzie i krótkim odpoczynku ruszam w noc z nowymi siłami, w rejonie Tykocina zaczyna się robić ciekawie, to miasteczko ma mnóstwo klimatu, brukowane ulice, szczególnie nocą trzyma fason! Za Narwią zaczyna się troszkę górek, wiatr już też nie pomaga, tempo spada. Wraz z upływającymi godzinami jazdy daje o sobie znać nocna monotonia, tez temperatura spada do poziomu 3-5 stopni. Omijam Via Baltica trasą przez Janów, najpierw trochę górek, później niestety prawie 10km solidnych dziur, ale warto ten koszt ponieść by uniknąć spotkania z ruskimi tirami, dzięki objazdowi wystarczy kilka km i już pod Sztabinem zaczyna się pobocze,



Ze Sztabina koło 20km i docieram do Augustowa, gdzie można wygodnie w cieple odpocząć na całodobowej stacji Orlenu. Po odpoczynku rośnie motywacja, bo już niecałe 2h i zacznie świtać. Niestety wraz ze świtem pojawia się kupa wilgoci, deszcz co prawda nie pada, ale wilgotna zawiesina utrzymuje się w powietrzu, drogi są mokre, szybko zasyfia się rower, napęd itd. Wiatr też już niekorzystny, wieje głównie z północy. Wraz ze spadającym tempem zaczynam analizować czas - i orientuję się, że wcale nie jest tak kolorowo jak mi się wydawało. Znowu złapałem się na najbardziej klasyczny błąd na długich trasach - czyli "mam kupę czasu, mogę dłużej odpocząć". No i efekt jest taki, że wykorzystuje się nadprogramową ilość postojów w pierwszej części trasy, a na drugą, gdzie człowiek jest dużo bardziej zmęczony i gdzie dużo trudniej utrzymać zakładaną średnią - nic już nie zostaje. Tyle razy człowiek jeździ - a zawsze się na ten numer natnie :)). No i efekt jest taki, że od "rychło w czas" do samego końca trzeba już zasuwać.



Tak więc Litwę, gdzie jest sporo więcej górek musiałem jechać prawie bez postojów, pogoda marna, wiatr więcej przeszkadza niż pomaga, pochmurno, no i przede wszystkim zimno. Myślałem, że załapię się na sensowne warunki, w prognozach miało być 6-7 stopni, a tymczasem trzyma ledwie 3-4'C w dzień. Tak więc nie do końca wyszła to wiosenna trasa jak w zamysłach - ale najważniejsze, że fanu nie brakowało! Nie ma to jak długa trasa, z jej wszystkimi wyzwaniami, niespodziankami, jak zmiany pogody, ścisłym pilnowaniem czasu, żeby się wyrobić - to jest życie, takiego resetu mi było trzeba! A za resztę zapłacisz kartą Mastercard :)). Tak więc na końcówce w kość dostałem, ale w tym jak najbardziej pozytywnym znaczeniu. Z Łoździejów do Olity prowadzi główniejsza droga, ale bez dramatu, natomiast za Olitą jest już sporo przyjemniej, najfajniejszy jest ostatni kawałek przed Rudiszkami, gdzie częściowo wyremontowano nawet drogę. Szkoda trochę, że nie ma jeszcze zieleni na drzewach, widać też że na Litwie jest sporo zimniej niż u nas, wszystkie jeziora są jeszcze pod lodem, podczas gdy w Polsce już niewiele lodu zostało. Ale i tak trasa na litewskim odcinku sporo ciekawsza niż u nas, to tylko złudzenie, że to płaski kraj, wielkich czy mocno nachylonych podjazdów tu nie ma, ale małe są właściwie cały czas - co znacznie urozmaica jazdę i daje lepsze widoki. W Trokach zrobiłem krótką rundkę po drewnianych mostkach, ładując się przy okazji w niezłe błoto, które do reszty zasyfiło mi rower; bardzo urokliwe miejsce, położenie zamku zawsze robi na mnie duże wrażenie; szkoda że nie było czasu by posiedzieć troszkę dłużej. Końcówka już mniej ciekawa, przed Wilnem robi się duży ruch nawet na boczniejszych drogach, ale już wiedziałem że się wyrobię, a czasu starczy na krótką rundkę po centrum (z obowiązkową wizytą pod Ostrą Bramą) i obiad przed powrotną podróżą do Polski, bo już słodycze bokiem mi wychodziły.



Trasa wymagająca, w założeniu miały być wiosenne warunki, ale wyszło niemal zimowo, jedynie pierwszy ok. 130km był w sensownych temperaturach, nawet w czapce z daszkiem jechałem, później już w użycie wszedł typowy zestaw zimowy i tak było nie tylko w nocy, ale i w dzień na Litwie również. Ale trzeba sobie umieć radzić i w takich warunkach, długa trasa to zawsze zupełnie inna motywacja, pod domem w marnej pogodzie by się nie chciało wychodzić, ale gdzieś w lesie pod Augustowem nie ma przeproś - i trzeba jechać, nawet jak zimno i mokro ;)) Taki mocny reset mi się przydał, lepszym rozwiązaniem na zimową monotonie są wyjazdy na południe Europy, czy to na jakieś obozy treningowe, czy na wyprawę, ale jak się nie ma takiej możliwości - to takie Wilno w sam raz :))

Zdjęcia z wyjazdu

Mapka
Dane wycieczki: DST: 515.90 km AVS: 25.00 km/h ALT: 2514 m MAX: 51.00 km/h Temp:4.0 'C
Czwartek, 8 marca 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wycieczka
Pętla przez Chynów.

Czuć już powoli wiosnę w powietrzu, nie ma to jak świeży obornik ;)) Temperatura wreszcie wyższa, te 6-7'C, ale z zimnym wiatrem. Na polach zaczynają się prace, niestety też widać dużo buractwa, bo piły mechaniczne ruszyły na całego






Dane wycieczki: DST: 111.20 km AVS: 26.58 km/h ALT: 318 m MAX: 50.70 km/h Temp:6.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl